8,50 zł
Trzecia część trylogii Jarosława Prusińskiego, to intrygująca, pełna mistycyzmu opowieść o losach Keiko - córki Szarego Maga i Vivian. Bezimienni zostali wezwani i podążają za głosem, żeby wchłonąć słońca, żeby wchłonąć słowa. Świat stanął u progu apokalipsy. Nikt nie jest w stanie zapobiec zagładzie, nawet najstarsi Nieśmiertelni. Jedyna nadzieja w Wielkiej Księdze i magii, która jest w niej uśpiona. Czy Keiko zdoła ją odnaleźć i odczytać, zanim będzie za późno?
Także tym Czytelnikom, którzy nie poznali wydarzeń z poprzednich tomów Szarego Maga można z czystym sumieniem polecić tę książkę. To całkowicie odrębna opowieść, w dodatku chyba najlepsza z całej trylogii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 152
Jarosław Prusiński
Wielka księga
Trzecia część trylogii o Szarym Magu
© Copyright by Jarosław Prusiński
& e-bookowo
Fotografia na okładce: Pixabay
Projekt okładki: Jarosław Prusiński
ISBN e-book 978-83-7859-808-4
ISBN druk 978-83-7859-809-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
Aniołom, które nie pozwoliły mi się poddać, gdy miałem już wszystkiego dość, a zwłaszcza jednemu z Pienin. Ten był szczególnie uparty.
Dziękuję moim Czytelnikom, którzy czytając dwa poprzednie tomy zechcieli zatrzymać się przez chwilę w świecie Szarego Maga. To świat, który być może istnieje na jednym z miliardów okruchów rozrzuconych w czasie i przestrzeni zwanych przez astronomów planetami. Albo co najmniej mógłby istnieć! Nie stworzyłem go, a jedynie uchyliłem drzwi do niego prowadzące.
Zapraszam do środka po raz trzeci.
W trakcie prac nad tą książką spotkałem na swojej drodze kilka wspaniałych osób, które wspierały mnie swoimi radami, dobrym słowem, a w końcu pozytywnymi recenzjami wlały otuchę w moje serce. To dzięki nim trylogia opuściła szufladę.
Dziękuję: Edycie Dombrowickiej, ona pierwsza przeczytała i oceniła Szarego Maga, Marcie Korkus, Magdzie Lidii Urban, Karribie, Annie Helenie Kubiak za dzielenie się swoimi doświadczeniami oraz dr Katarzynie Krzan za to, że zrobiła to, o czym inni tylko mówili, wypychając moją pracę na szerokie wody.
Dziękuję Iwonie Niezgodzie, która zaangażowała się w promocję mojej pisaniny z podziwu godnym zapałem.
Dziękuję wszystkim innym ludziom, których nie wymieniłem, a którzy wspierali mnie w trakcie prac nad książką. Dziękuję Czytelnikom, którzy zechcą poświęcić czas, żeby zapoznać się z tą opowieścią.
Trwali w ciemnościach. Byli, zanim zaczął się czas i będą, kiedy czas się skończy. Część i całość jednocześnie. Jedność i wielość. Nicość i istnienie. Tworzyli czerń, tworzyli próżnię, byli nicością i zapomnieniem. Byli w czerni, bez góry, dołu, bez kierunków, bez dróg, bez światła, bez czasu, bez istnienia.
– Wzywam was – odezwał się głos.
Usłyszeli. W miliardach lat ciszy i ciemności dostrzegli jakąś anomalię. Zakłócenie czerni. Małe świetliste punkciki. Skierowali swą uwagę w tamtym kierunku. Punkcików było wiele. Skazy w ich świecie ciemności. Dookoła nich wirowały malutkie okrągłe okruszyny, a z jednej z nich dochodził głos.
– Wzywam was!
Przypomnieli sobie dźwięk. Przypomnieli sobie słowa. Przypomnieli sobie ich znaczenie. Skierowali swoje jestestwa w tamtym kierunku. Przypomnieli sobie, co to jest kierunek, co to jest góra i dół, co to jest przestrzeń. Po drodze wchłaniali w swoje wnętrza świetliste punkciki brnąc w kierunku słów. Przybywali na wezwanie, żeby wchłonąć słońca i planety, żeby wchłonąć słowa..
Wędrowcy oraz kupcy opowiadali przy ogniskach rozpalanych na leśnych polanach, w oberżach i karczmach o tym, że Szary Mag zamieszkał razem ze swoimi trzema pięknymi żonami w pałacu na szczycie spowitej czarami, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników górze. Inni mówili, że co prawda mieszka w pałacu, ale nie ma żadnych żon, a jedynie nieskazitelnej urody niewolnicę. Faktem jest, że od momentu zakończenia zwycięskiej wojny z Sahi, Maga Imperium widywano w stolicy niezmiernie rzadko. Wybrano nowego Komtura Zakonu, człowieka o dużych zdolnościach magicznych i jednocześnie bardzo spokojnego i wyważonego. Mistrz Wielkich Stepów złożył rezygnację, a jego miejsce zajął mąż znacznie bardziej utalentowany politycznie. Królowa Quilet mogła w pełni zaufać Wielkiej Trójcy i na nich opierała się, podejmując wszelkie, czasem trudne, decyzje. Szary Mag pozostał gwarantem Równowagi i największym magiem Imperium. Nie chciał natomiast wywierać żadnego wpływu na bieżącą politykę królowej. Szanował królową, a ona uszanowała jego decyzję. Tylko królowa i jej doradczyni, była czarodziejka Marika, wiedziały, gdzie zamieszkał Szary Mag ze swoją rodziną. Wszyscy inni byli zdani jedynie na plotki i legendy opowiadane przy ogniskach. Mówi się, że poza nimi wiedział też Azachiel, bo jego ambicją było wiedzieć, ale nikt tego nie wie na pewno.
***
Leciała unoszona nocnym wiatrem do domu. Jej nauka w stolicy dobiegła końca i teraz cieszyła się, że za chwilę zobaczy rodziców. Czuła pod sobą ciepło izogona. Pogłaskała go delikatnie, a wielkie zwierzę zamruczało jak kociak. Mało kto potrafił zmusić izogona do uległości, a już zupełnie nikt nie potrafił sprawić, żeby to dzikie zwierzę polubiło człowieka. A ona sprawiała, że izogony ją kochały. Obiecała rodzicom, że nie będzie na nich latać, żeby się nie martwili. Jednakże przyjemność obcowania z tym skończonym, skrzydlatym pięknem była warta złamania obietnicy. Nie chciała wymówek ze strony ojca albo ataku furii ze strony mamy, więc postanowiła wylądować kawałek od domu, resztę drogi pokonując pieszo. Była ciepła majowa noc. Nie miała nic przeciwko temu, żeby pospacerować. Z góry zobaczyła ognisko. Kiedy izogon dotknął ziemi, dziewczyna pogłaskała go czule i odprawiła gestem. Miała nadzieję, że może to ojciec z jej bratem wybrali się na polowanie. Podkradła się do światła i przykucnęła w krzakach. Przy ogniu siedziało dwóch obcych mężczyzn. Jeden był mniej więcej w jej wieku, wysoki i przystojny, drugi znacznie starszy z rozległą blizną na jednej stronie twarzy. Obaj byli tak do siebie podobni, że z pewnością byli spokrewnieni. Dziewczyna po chwili obserwacji wyprostowała się i, zachowując ostrożność, cicho odeszła od ogniska. Nie zdążyła odejść zbyt daleko, kiedy na ścieżce przed sobą ujrzała trzech mężczyzn. Nie przestraszyła się ani nie zawahała, tylko szła pewnie przed siebie. Zerknęła na nich, będąc już całkiem blisko. Byli uzbrojeni, ale nie w broń własnej konstrukcji, jaką zwykle nosili członkowie różnych band, pałki albo nieudolnie wykute u wiejskiego kowala miecze. Ich miecze były wykute przez prawdziwych płatnerzy, z najlepszej wanadyjskiej stali, warte więcej niż typowy wieśniak zarobi w dwa lata. Ona znała się na tym. Była szkolona w walce przez mistrzów i potrafiła rozpoznać dobrą broń na pierwszy rzut oka. Ci ludzie z pewnością byli najemnikami.
– Poczekaj, malutka – jeden z nich złapał ją za rękę, kiedy ich mijała. – Nie opuścisz żołnierzy w potrzebie. Możesz nam troszkę ulżyć w niedoli. Dawno nie mieliśmy kobiety. Ty się nadasz idealnie!
– Jeśli chcesz zachować zęby, to lepiej zejdź mi z drogi – parsknęła kpiarsko, zręcznie wywijając się z uścisku najemnika.
Mężczyźni ryknęli śmiechem, blokując jej przejście. Za chwilę mieli się przekonać, czy szczupła dziewczyna, ważąca nie więcej niż worek zboża, poradzi sobie z trzema wyćwiczonymi w boju osiłkami. I nie mieli wątpliwości, że zrobią z nią co zechcą, a ona nic na to nie poradzi.
– Zostawcie tę panią, bandyci – chłopak wyskoczył z krzaków, trzymając w ręku miecz. Ostatnie słowo zapiszczał wysoko z powodu emocji.
– Ona jest z nami – obok stanął starszy mężczyzna z blizną na twarzy. – Nie szukamy kłopotów, pozwólcie nam tylko odejść.
– Szukacie czy nie – jeden z najemników podszedł do nich zdecydowanym krokiem, wyciągając miecz z pochwy – to właśnie je znaleźliście.
Jednym krótkim ruchem nadgarstka wytrącił z ręki miecz młodzikowi, a drugą ręką zaciśniętą w pięść powalił go na ziemię. Jego kompan ruszył do ataku. Widać było, że jest wprawnym wojownikiem. Atak i odbicie, unik, atak, odbicie. W pewnym momencie zamarkował atak na nogę, a potem, robiąc półobrót, ciął na górę. Ostrze przeleciało od szyi oprycha na grubość włosa. Zyskiwał przewagę pomimo gorszej broni. Dwaj pozostali również to dostrzegli. Jeden z nich błyskawicznym ruchem wyciągnął zza paska sztylet i rzucił w mężczyznę. Tamten zauważył niebezpieczeństwo i zdołał zbić sztylet swoją klingą, niestety odkrył się przy tym, co bez namysłu wykorzystał atakujący, wbijając mu stalowe ostrze w brzuch.
– Zostawcie ich – krzyknęła dziewczyna, podbiegając do rannego.
– Dobij go! – dwaj pozostali domagali się krwi. Napastnik z uśmiechem podniósł w górę miecz.
– Agazasssi – powiedziała dziewczyna syczącym głosem.
Najemnicy padli na ziemię podcięci niewidzialną siłą, nie mogąc się ruszyć. Jak łan zboża po zamachu kosiarza.
– To czarownica! – jeden z nich krzyknął rozpaczliwie, zdając sobie sprawę, jak wielki błąd popełnili, zaczepiając ją.
– Posłuchajcie mnie uważnie, gamonie – dziewczyna walczyła z wściekłością. – Jesteście na moim terenie. Jeśli któregoś z was tu jeszcze kiedykolwiek zobaczę, to ukręcę mu łeb jak kurze na świąteczny rosół.
– Zaklęcie, które na was rzuciłam niedługo opadnie, jeśli przestaniecie z nim walczyć – dodała po chwili. – Wtedy będziecie mieli jedyną szansę na to, żeby stąd uciec. Jeśli z niej nie skorzystacie, umrzecie.
– Odejdziemy, pani! Nigdy tu nie wrócimy! – bandyci prześcigali się w zapewnieniach. – Nikomu nic nie powiemy!
Była zła na siebie, że dała się oczarować tej scenie walki o nią i zbyt późno zareagowała. Nie powinna była do tego dopuścić! Człowiek, który stanął w jej obronie być może umrze. Przez nią!
***
– Rana jest głęboka, ale na szczęście niezbyt groźna – kobieta o kruczoczarnych długich włosach pochylała się nad jego ojcem. – Musisz zdjąć koszulę, żebym cię opatrzyła.
Tam przy ognisku nie wypatrzył dziewczyny ani jej nie usłyszał. Raczej wyczuł przyzwyczajonymi do polowań zmysłami. Poszedł za nią i przez niego to wszystko się stało! Ojciec teraz walczy o życie. Przez niego!
– Po co się mieszaliście, głupcy? – ciągnęła dalej lekko poirytowana. – Moja córka pokonałaby ich nawet wykałaczką i bez użycia czarów. Ale wy musieliście zgrywać bohaterów, co? Teraz ja was będę musiała niańczyć!
– Potrzebujemy tylko chwili odpoczynku, nic więcej – mężczyzna nie pozwalał, żeby mu zdjęto koszulę. – Zaraz sobie pójdziemy!
– Pójdziecie, jeśli wam pozwolę! Zdejmuj koszulę, psubracie!
Obawy Temsara zaczęły się sprawdzać. Kiedy zobaczył dziewczynę w lesie: jej twarz, figurę, oczy, poczuł jakby ktoś przebił mu serce. Jeśli miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, to on jej właśnie doświadczył. Jednak kiedy okazało się, że dziewczyna jest magiem ogarnęły go wątpliwości, czy powinien iść z nią do jej domu. Był pewny, że ona jest magiem, a nie wiejską czarownicą. Żadna czarownica nie zrobiłaby tego, co ona jednym syczącym słowem. Rzucić urok albo zrobić wywar z żabich kiszek to owszem, ale nie powalić trzech zawodowych najemników. Czuł strach przed czarami, ale z drugiej strony nie mógł zostać w lesie. Ojciec bez pomocy z pewnością wykrwawiłby się na śmierć, a tamci trzej gdy tylko odzyskaliby władzę w członkach, zapragnęliby wyrównać rachunki. Musiał pójść z dziewczyną, ale ta starsza kobieta budziła w nim paniczny lęk. Była równie piękna jak dziewczyna z którą przyszli, tylko nieco starsza. Za to jej wzrok palił jak rozżarzone węgle. Wszystkie kobiety, które się przy nich kręciły, także ta trzecia – z pewnością siostra dziewczyny, były ubrane po męsku. Widać było, że ich ubrania są najwyższej jakości, tak jak szlachetnie urodzonych, których widywał w stolicy, ale bez ozdobników, jakie tamci używali: bransolet, złotych lub srebrnych łańcuchów na szyjach czy kolczyków w uszach. Temsar pierwszy raz w życiu widział kobiety w spodniach i musiał przyznać, że wcale nie traciły w nich swojej kobiecości. Wręcz przeciwnie! Szerokie biodra, pełne pośladki i zgrabne nogi były przez taki ubiór dodatkowo podkreślone. Nieznajoma z lasu znikła zaraz po tym, jak z siostrą przygotowały im posłanie w szopie w pobliżu domu. Zamiast nich pojawiła się piękność o palącym spojrzeniu, która bez wątpienia była magiem, tak jak dziewczyna, a której Temsar bał się panicznie.
– Nie zdejmę koszuli, pani, pójdziemy w dalszą drogę – ojciec chłopaka próbował wstać.
Kobieta szarpnęła koszulę z taką siłą, że całkowicie ją z niego zdarła. Jej oczom ukazały się plecy pokryte starymi bliznami. Bliznami od bata. Mężczyzna zamarł w bezruchu, tak samo jak Temsar. Czarnowłosa popatrzyła na jego plecy, a potem na twarz, siłą odrywając mu dłoń od lewego policzka.
– Jaki rzeźnik wywabiał ci ten tatuaż? – warknęła. – Wywabiali ci kwasem, czy co?
Mężczyzna skinął głową zrezygnowany.
– Nie wydasz mnie? – spytał cicho.
– Myślisz, że zrobiłabym krzywdę komuś, kto ryzykując własnym życiem próbował ratować moją córkę? – powiedziała ostro. – Niezależnie od tego, czy to miało sens czy nie.
– Za młoda jesteś pani, żeby mieć taką dorosłą córkę – uśmiechnął się mężczyzna, kładąc się z powrotem na posłaniu.
– Pochlebstwa na mnie nie działają – fuknęła. – I nie są ci potrzebne. W trzy dni postawię cię na nogi, a potem pójdziecie swoją drogą. Żadne wasze tajemnice nie zostaną nigdy i nikomu wyjawione. Odpłacę wam dobrym uczynkiem za dobry uczynek. Potem nasze drogi się rozejdą i nikt nikomu nie będzie nic winny. Zapomnę o was, a wy zapomnicie o tym miejscu.
– Oczywiście, pani!
– A tobie, kawalerze, będę musiała nastawić nos – spojrzała na Temsara spode łba. – Zniesiesz trochę bólu?
– Postaram się – odpowiedział chłopak.
Kobieta przysunęła się tak blisko, że czuł zmysłowy zapach jej świeżo umytych włosów.
– Widziałam, że robisz maślane oczy do mojej córki – szepnęła mu do ucha. – Wyrwę ci serce, jeśli będziesz czegokolwiek z nią próbował. Rozumiesz?
Temsar kiwnął głową. Ta kobieta była jednak straszna!
Wstał o świcie. Dłuższą chwilę leżał zatopiony w myślach, przypominając sobie twarz dziewczyny i jej figurę w obcisłych spodniach. Pragnął jej tak boleśnie bardzo, jak może pragnąć umierający z pragnienia, stojący przy studni krystalicznie czystej, zimnej wody. Wiedział, że nie ma najmniejszej szansy na zdobycie takiej dziewczyny. Jest zbyt piękna i pochodzi z wyższej warstwy niż on. I jest magiem. Odkąd królowa zasiadła na tronie, Święta Ziemia stała się równie tolerancyjna jak Wielkie Stepy. Zakon stracił monopol na posługiwanie się Mocą. Być może powodem było to, że większość kapłanów Zakonu zginęła w czasie wojny z wyznawcami Najwyższego. A być może dlatego, że Szary Mag tak zdecydował. Kiedyś magowie budzili wyłącznie strach. Po wojnie zasłużyli na respekt i uwielbienie. To oni pokonali Sahi, wysłanników piekieł, a ludzie tego nie zapomnieli. Samo to, że dziewczyna była czarodziejką stawiało ją w pozycji dla niego niedostępnej, jak gwiazdkę na niebie. Magowie budzili powszechny szacunek nawet wśród najwyższych rodów. W dodatku jej matka z pewnością jest gotowa spełnić swoją groźbę. Wstał i cicho, żeby nie zbudzić ojca, wyszedł na zewnątrz. Dopiero w świetle dnia mógł ocenić dom tych kobiet, które się nimi zaopiekowały. Był o wiele większy niż mu się z początku wydawało: zbudowany z grubych bali w formie kwadratu o płaskim dachu. Ściany, wyciągnięte na metr ponad poziom zadaszenia, mogły dać schronienie łucznikom w razie zagrożenia. Wyglądał trochę jak pałac w stolicy, tyle że mniejszy. Zabudowania znajdowały się na dnie małej kotlinki niskopiennych gór, połączonych z lasem wąskim wąwozem, którym musieli przyjść nocą. Od południa rozciągało się małe jeziorko ze zwieszającymi się wokół niego gałęziami kwitnących drzew. Cała kotlinka porośnięta była krzewami o czerwonych liściach. Widział kiedyś namalowany na płótnie obraz Raju, ale jego piękno nie dorównywało temu, co miał okazję oglądać. Pomiędzy domem, szopą i stodołą, na samym środku niewielkiego placyku, znajdowała się studnia, do której właśnie zbliżała się pulchna kobieta w średnim wieku z trójką małych dzieci. Skojarzyła mu się z kwoką, która prowadza po podwórku swoje kurczęta. Uśmiechnęła się do niego i zajęła nabieraniem wody do glinianych dzbanów. Z domu wyszła jeszcze dwójka nieco starszych dzieci i chudy, łysy mężczyzna z tatuażem na twarzy. A więc mają swoich niewolników. Te kobiety musiały być kimś ważnym.
Postanowił odwdzięczyć się jakoś za schronienie i zaczął rąbać drewno, ale niewolnik łagodnie odebrał mu siekierę i sam zajął się pracą. Temsar nie mając nic do roboty poszedł nad brzeg jeziora i usiadł na trawie.
– Jak tam się czuje mój wybawiciel? – usłyszał za plecami dźwięczny głos dziewczyny. – Gdyby nie ty, marnie bym skończyła.
Usiadła obok niego z uśmiechem na twarzy. Kpiła sobie z niego, ale on patrzył na nią jak zahipnotyzowany, nie zwracając na to uwagi. Pomyślał, że pewnie znowu robi „maślane oczy” i natychmiast odwrócił wzrok.
– Zdałem sobie sprawę, że gdybym za tobą nie poszedł – powiedział, patrząc na błękitną taflę jeziora – tamci trzej naszliby nas przy ognisku i okradli, a być może zabili.
– Dobry uczynek, który został nagrodzony.
– Tak...
Zapadło długie milczenie. Układał sobie w głowie co ma jej powiedzieć, ale nic nie wydało mu się wystarczająco mądre, żeby zakłócić ciszę w jej obecności. Czuł się, jakby siedział obok bogini. Krytykował w myślach swoją wypowiedź. „Zdałem sobie sprawę...” czyli, że wcześniej o tym nie pomyślał. To znaczy, że był głupcem. Westchnął ciężko.
– Mam na imię Lilia, a ty, mój zbawco? – mrugnęła do niego okiem.
– Temsar, pani. Mój ojciec nazywa się Dert. Przez zimę pracowaliśmy w stolicy, a teraz wracamy do naszej wsi, trzy dni drogi stąd – słowa zaczęły się z niego wylewać, jakby puściła w nim jakaś wewnętrzna tama. – Latem jest dużo roboty w polu i dlatego, aż do późnej jesieni zostaniemy w domu, a z pierwszymi śniegami znowu ruszymy do pracy w mieście.
Lilia nic nie odpowiedziała.
– Widziałem nawet królową – pochwalił się. – Szła z orszakiem przez miasto w czasie Święta Słońca. Wlazłem na dach jednego z domów i widziałem ją całkiem wyraźnie. Jest bardzo piękna!
– Nie rób tego więcej, bo któryś z gwardzistów ustrzeli cię z łuku, biorąc za zamachowca – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Głupota, to jak widzę twoje drugie imię!
A więc znowu wyszedł na głupca. I czuł się jak głupiec. Nic nie odpowiedział, tylko zaczerwienił się jak burak i spuścił wzrok.
– Dziękuję ci za to, że chciałeś mnie ratować – Lilia pocałowała go w policzek, po czym poderwała się na nogi. – Przyjdź zaraz na śniadanie.
Ciągle czuł na policzku dotyk jej warg, patrząc jak odchodzi. Palące uczucie bezgranicznego szczęścia!
– Królową Quilet widuję bardzo często – rzuciła odwracając się w jego stronę. – To nasza przyjaciółka.
Siedział w sali jadalnej przy długim stole. Wszystkie miejsca były pozajmowane przez mężczyzn, kobiety i całą gromadkę dzieci w różnym wieku. Matka dziewczyny zajęła miejsce u szczytu stołu. Zdziwił się, gdy zauważył, że niewolnik zasiadł razem z nimi. Obok Temsara siedziała Lilia z małym bobasem na kolanach.
– A to puste miejsce, z drugiej strony stołu, naprzeciwko twojej matki, to dla królowej? – spytał z przekąsem, kiedy kobieta, którą wcześniej widział przy studni z sympatyczną twarzą i wielkim, wylewającym się z gorsetu biustem odeszła po podaniu mu miski z kaszą.
– To miejsce mojego ojca – odpowiedziała rozbawiona.
Przy stole panował gwar. Najgłośniej dokazywały dzieci bezskutecznie uciszane przez ich opiekunki.
Temsar przechwycił spojrzenie jednej z kobiet.
– Jak ma na imię twoja siostra? – szepnął w stronę Lilii, wskazując na nią głową.
– To Estrella, moja druga mama. Mam dwie młodsze siostry, córki Estrelli, i brata.
– Czy to twoje dziecko? – spojrzał na siedzącego na jej kolanach brzdąca.
– Wszystkie te dzieci są trochę moje – zaśmiała się. – Zaniesiesz śniadanie swojemu ojcu? Musi nabierać sił, jeśli chcecie pojutrze ruszyć w dalszą drogę.
– Oczywiście.
Po śniadaniu podeszła do niego Estrella. Była chyba nie mniej piękna od Lilii i jej matki, jednak jej uroda nie onieśmielała. Była obdarzona zwykłą urodą, taką jaką się spotyka u niektórych kobiet we wsiach i miasteczkach, tyle że bardziej nieskazitelną i doskonałą.
– Wiem, że w tym wieku myśli się tylko o jednym – szepnęła mu do ucha. – Lilia ma temperament po matce i być może w chwili zapomnienia pozwoliłaby ci na coś, na co nie powinna... Jednak nawet o tym nie myśl, bo Vivian jej matka...
– Wyrwie mi serce – dokończył ze ściśniętym gardłem.
– Vivian gołymi rękami wypatroszyła dziesięciu Sahi – ciągnęła Estrella. – Jak lwica ślepe jagnięta. Lepiej posłuchaj dobrej rady, chłopcze.
Zrobiło mu się gorąco. Po co ona mu to powiedziała? I tak bał się panicznie matki Lilii, a teraz ze strachu zrobiło mu się słabo.
– Oczywiście, pani.
– Mam nadzieję, że rozumiesz – syknęła odchodząc.
Do obiadu zbijał bąki łażąc po wzgórzach i unikając dziewczyny jak ognia. Wiedział, że nie ma sensu narażać się jej matce, bo i tak nie ma najmniejszych szans u takiej piękności. Nawet gdyby nie była magiem, nawet gdyby nie była bogata, nawet gdyby nie znała osobiście królowej i tak nie miałby szans. Taki zwykły chłopak jak on. Na obiad nie poszedł do sali jadalnej tylko zjadł z ojcem w szopie. Mazidła i czary najwyraźniej działały, bo ojciec zaczął odzyskiwać siły. Rana zaczęła się powoli zabliźniać. Wieczorem przyszła czarodziejka o palących oczach i kazała mu wyjść z szopy. Obawiał się o ojca, dlatego zakradł się z drugiej strony i obserwował przez szparę w deskach, czy nic mu nie grozi. Kobieta kazała mu się rozebrać do bielizny i nacierała go delikatnie kolejną porcją leczniczego błota, śpiewając cicho jakąś pieśń w obcym języku. Ciało ojca najwyraźniej zareagowało, bo usłyszał głos Vivian.
– To dla mnie komplement, ale lepiej, żeby twoje myśli nie szły w tym kierunku. Mój mąż mógłby być mniej wyrozumiały niż ja.
– Przepraszam, pani – w głosie ojca słychać było zakłopotanie. – Przez całą zimę nie dotknęła mnie żadna kobieta. To silniejsze od mojej woli.
– Chociaż sprawdziliśmy, czy wszystko działa – uśmiechnęła się, dotykając go końcami palców przez materiał. – Najwyraźniej tu nie masz żadnych problemów. Teraz pozwólmy działać balsamom i magii – powiedziała, wycierając dłonie w ścierkę. – Więcej przyjemności nie będzie.
– Szkoda. Masz takie delikatne dłonie.
– Wy lepiej obaj trzymajcie swój temperament na wodzy – trzasnęła go ścierką po torsie. – Ty i twój syn. Inaczej pożałujecie, że śmierć was nie spotkała, tam w lesie.
– Jeśli Temsar zachował się niestosownie...
– To miły chłopiec. Zachowuje się dobrze. I tak ma zostać, aż do końca waszej wizyty. Rozumiesz mnie? – Oczywiście, pani.
***
Estrella przyszła wieczorem do sypialni Vivian i musnęła delikatnie wargami jej kark. Czarodziejka zadrżała, więc Estrella kontynuowała pieszczoty, używając ust i swoich smukłych palców. Pieściła jej ucho i szyję. Zsunęła z niej delikatnie ramiączka koszuli nocnej i zaczęła pieścić piersi, które pomimo upływu czasu i dwóch porodów ciągle były piękne i jędrne.
– Jutro przyjeżdża Seth – jęknęła. – Zachowajmy coś dla męża!
– A która z nas jutro z nim będzie?
– Chcesz ty?
– Tak – odpowiedziała Estrella, odsuwając się od Vivian.
– Powiedz mi coś – czarodziejka poprawiła koszulę nocną. – Ty miałaś innych mężczyzn poza naszym mężem...
– Chcesz wiedzieć, jak to jest?
Czarodziejka kiwnęła głową potakująco.
– Pierwszego razu nie wspominam dobrze – powiedziała w zamyśleniu Estrella. – Chłopak był brutalny, w trakcie czułam tylko ból, a potem czułam się... zbrukana.
– A z Kailem?
– Nie lepiej niż czasem bywa z Sethem. Nic nadzwyczajnego. Nie warto płacić za to tak wysokiej ceny. Wyobraźnia często bywa o wiele lepsza niż realny akt.
– Myślałaś, że będzie lepiej?
– Wtedy zrobiłam to, żeby zapomnieć o rozpaczy. Byłam pewna, że was stracę, że Sahi was zabiją – Estrella dotknęła włosów Vivian. – Nie pomogło!
– Nigdy tego nie mówiłaś – oczy Vivian zabłysły. – Przecież chciałam cię za to zabić! Nie znałam twoich pobudek.
– To nie ma już znaczenia – Estrella uśmiechnęła się. – A mówiąc o wyobraźni, miałam na myśli coś innego...
– Nawet nie chcę o to pytać – zaśmiała się czarodziejka.
– Nie sądzisz, że ten zbiegły niewolnik jest przystojny...?
– Nie zauważyłam – skłamała Vivian.
– To dlatego spytałaś, jak to jest z innymi? – Estrella pogroziła jej palcem. – Powiem ci to, co powiedziałam dzisiaj temu chłopakowi, jego synowi. Nawet o tym nie myśl!
– Zauważyłaś, żeby Keiko się w nim durzyła?
– Nie, ale lepiej nie kusić losu.
– Masz rację, Estrella. Niedługo nasza córka zapragnie wyjść za mąż, ale niech to będzie stateczny mężczyzna z dobrej rodziny, a nie wiejski gołowąs. Urodą garnka nie napełni.
– Od kiedy zrobiłaś się taka rozsądna? Przecież ty nigdy w życiu niczego nie zrobiłaś z rozsądku! Kierujesz się wyłącznie uczuciami! A ta cała zbieranina sierot i nieszczęśników, którymi zapełniłaś cały dom? Keiko jest taka sama jak ty. Poza tym ona jest magiem i nigdy nie będzie jej brakowało kilku miedziaków, żeby napełnić garnek zupą.
– Dopóki magia istnieje, Gwiazdeczko – szepnęła Vivian, jakby w obawie, że ktoś usłyszy. – A to się może niedługo zmienić...
– To która z nas jutro sprawdzi, czy nasz mąż jeszcze nie zardzewiał? – odezwała się Estrella po dłuższej chwili milczenia.
– No dobrze, niech ci będzie – Vivian zsunęła ramiączka koszuli, odsłaniając piersi. – A więc teraz dokończ to, co zaczęłaś skoro mam czekać jeszcze dwie noce!
Estrella uśmiechnęła się i zamknęła jej usta pocałunkiem.
***
Nie widział Lilii cały poprzedni dzień. Pragnienie, żeby choć na chwilę ją ujrzeć było silniejsze niż strach. Było wprost fizycznie bolesne. Bolał go brzuch, jak wtedy gdy kopnął go osioł. O świcie sprawdził, czy spory fragment kory brzozowej, którą namoczył i przyłożył kawałkiem drewna, żeby po wyschnięciu przybrał płaski kształt, nadaje się już do użycia. Z zadowoleniem stwierdził, że tak. Wziął ze sobą korę i kilka kawałków węgla drzewnego przygotowany poprzedniego wieczora i poszedł nad jezioro. Temsar miał wiele talentów, a jednym z nich była umiejętność rysowania. Szkicował w zapamiętaniu obraz, który miał wypalony w sercu, tak jak krowy mają wypalony na zadach znak swoich właścicieli. Nie zauważył, że ktoś od dłuższego czasu go obserwuje.
– To jest piękne! – wykrzyknęła Lilia, wyrywając mu z rąk korę z namalowanym portretem. Jej portretem! – Nie oddam ci tego. To już jest moje! Oczywiście zapłacę ci za to.
– Chciałem mieć po tobie pamiątkę – Temsar zaczerwienił się. – Chciałem to zatrzymać...
– Nie ma mowy!
– W takim razie narysuję drugi – powiedział zrezygnowany. – Ten daję ci w prezencie.
– Zapłacę za niego – powiedziała z uporem, przyciskając portret do piersi. – Powiedz ile chcesz?
– To prezent.
– A więc zapłacę ci trzy srebrne, to uczciwa cena.
Temsar zaniemówił na chwilę. Przez całą zimę odłożyli z ojcem dwa srebrne i trzydzieści miedziaków. Za pół roku pracy! A ona chce mu dać trzy srebrne za kilka kresek pociągniętych węglem po brzozowej korze?
– To prezent, Lilii – powiedział, patrząc jej w oczy. – Cieszę się, że ci się podoba. I nawet, jeśli twoja matka wyrwie mi za to serce, to chcę ci powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu widziałem i że nigdy cię nie zapomnę. Nigdy!
– Tak powiedziała? – dziewczyna zacisnęła wargi z wściekłości. – To dlatego mnie wczoraj unikałeś?
Nie odpowiedział. Milczenie spadło na nich jak ciężka kotara.
– Narysujesz mi swój portret zanim wyjedziesz? – spytała. – Ja też chcę mieć pamiątkę po tobie...
– Nie mam już kory.
– Może być papier?
– Papier jest zbyt drogi, żeby go marnować na rysowanie – zaprotestował.
– A więc postanowione – oczy jej zabłysły. – Zaraz przyniosę ci papier!
Odwróciła się, jakby chciała już odejść, ale popchnięta nagłym impulsem zrobiła obrót na pięcie i pocałowała go prosto w usta, a potem ze śmiechem pstryknęła go palcem w ucho, widząc jak się zaczerwienił.
– Mamy się nie obawiaj – rzuciła na odchodne. – Ona ma gołębie serce. Na twoim miejscu bardziej obawiałabym się taty, bo jest zazdrosny o swoją córeczkę.
– Czy to prawda, że ona zabiła dziesięciu Sahi gołymi rękami?! – krzyknął za nią w nadziei, że zaprzeczy.
– To prawda! – usłyszał dźwięczny głos dziewczyny. – I niezliczoną ilość za pomocą czarów lub miecza.
Strach, który Temsar czuł do Vivian jeszcze się pogłębił. Gotów był jednak zaryzykować życiem dla tego pocałunku, który przed chwilą otrzymał. Po tym, co powiedziała Lilia właściwie pogodził się już z tym, że zginie za to. I był szczęśliwy jak nigdy przedtem!
***
Dzień spędził na rysowaniu portretów. Nie zrobił swojego jak obiecał Lilii, bo zajęty był rysowaniem jej obu mam, które nie przyjmowały nawet do wiadomości tego, że nie będą miały swoich podobizn, takich jak Lilia. Temsar był zadowolony, że może jakoś im odpłacić za gościnę i wyleczenie ojca. Jednak dzień mijał nieubłaganie. Ostatni dzień blisko dziewczyny! Do wieczornej kolacji zasiadł w jadalni wspólnie z ojcem. Lilia siedziała kilka krzeseł dalej między swoim bratem a Estrellą. Chłopak tak bardzo liczył na to, że usiądzie obok niej, że zupełnie stracił apetyt. Kilka razy próbował pod pozorem poprawiania się na krześle zerknąć na dziewczynę, ale widok dokładnie zasłaniała mu korpulentna kobieta, która przy każdej jego próbie spojrzenia na Lilię, uśmiechała się uprzejmie. Dopiero po kolacji miał okazję zamienić z nią kilka słów, przeciskając się do niej pomiędzy wychodzącymi ludźmi.
– Zaraz ruszamy, Temsar – powiedziała, kiedy do niej podszedł pomimo uczucia palącego wzroku jej matki na plecach. – Odwieziemy was z Tomim na husach kawałek za kotlinę. Dalej pójdziecie pieszo. Powiedz ojcu, że musicie się natychmiast zbierać.
– Mamy ruszać w nocy?
– Tak. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
– Nie zdążę narysować ci swojego portretu!
– To nic – uśmiechnęła się lekko. – Może przy innej okazji.
– Czy kiedyś cię jeszcze zobaczę, Lilia?
– Kto wie? Ale nie sądzę, Temsar. Nie możesz wrócić do Kotliny Płonących Krzewów. Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz próbował tu wrócić!
– Nie obiecam ci tego! – popatrzył jej prosto w oczy. – Wszystko, ale nie to!
– Posłuchaj, durniu – dziewczynie zapaliły się w oczach gniewne ogniki, takie jak u matki. – Kotlinę chronią czary. Tak potężne, że nie poradziłby sobie z nimi nawet dobry mag. Nie trafisz tu nigdy i nigdy tego nie próbuj.
– Lilia, ja...
– Lubię cię i niech tak zostanie – szepnęła mu do ucha. – Wracaj do swojego życia. Może kiedyś się spotkamy, gdy będziesz miał już żonę i czwórkę dzieci. Ucałuję cię wtedy w oba policzki, a ty mi opowiesz, jak szczęśliwie ułożyło ci się życie. Dobrze?
– Dobrze. – westchnął.
***
Odkąd wrócili do domu, nie mógł przestać o niej myśleć. Próbował coś robić przy domu, ale wszystko leciało mu z rąk. Większość czasu spędzał na leżeniu w łóżku i patrzeniu w sufit ku wielkiemu zmartwieniu matki. Nie mógł skupić się na niczym poza rozpamiętywaniem każdej sekundy, jaką spędził z Lilią. Wewnętrzny ból stawał się nie do zniesienia. Był tak wielki, że przez kilka dni poważnie rozważał samobójstwo. Gdyby nie to, że bał się bólu pewnie zdecydowałby się na jakiś wariant odebrania sobie życia. Jednakże wszystko, co przychodziło mu do głowy wiązało się z bólem, a co gorsza z ryzykiem kalectwa. Wtedy nie dość, że cierpienie by się nie skończyło, to byłoby jeszcze większe.
Któregoś dnia zakiełkowała w nim myśl. Najpierw nieśmiało, a potem zaczęła się rozrastać, aż w końcu zdominowała wszystkie inne myśli. Wróci do tej kotliny, żeby ją zobaczyć ostatni raz. Możliwe, że zapłaci za to życiem, ale tego właśnie chciał. Narysował swój portret oraz Kotlinę Płonących Krzewów, tak jak ją zapamiętał. Zaniesie to Lilii, żeby ją jeszcze raz zobaczyć. A potem niech jej matka wyrywa mu serce. Niech tak się stanie!
Błąkał się od wielu dni. Bez problemu odnalazł miejsce, gdzie pożegnali się z Lilią i jej bratem. Jednakże pomimo, że wydawało mu się, że doskonale zapamiętał każdy metr, który pokonali wtedy na grzbietach Husów, nie mógł odnaleźć dalszej drogi. W miejscu, w którym powinny być góry okalające kotlinę nie było nic. Tylko bezkresna równina! Przewędrował ją wzdłuż i wszerz, nie znajdując żadnego śladu, który mógłby go zaprowadzić tam, gdzie chciał dojść. Dotarł do lasu, odnalazł ślad po ognisku, które wtedy rozpalili z ojcem i miejsce, gdzie tamci trzej zaatakowali dziewczynę. Jednakże ścieżka nie doprowadziła go do wąwozu. Wiła się i kręciła by w końcu zaprowadzić w miejsce, z którego wyszedł. Zjadł cały zapas suszonego mięsa, w jaki wyposażyła go matka i wypił całą wodę z bukłaka zrobionego z koziego żołądka. Głodny i wycieńczony zawędrował z powrotem na trawiastą równinę. Pamiętał, co powiedziała mu Lilia, kiedy jechali razem na husie, że czary to głównie iluzja i mamienie zmysłów. Zawiązał sobie opaskę na oczach i poszedł w kierunku, w którym powinny znajdować się niskie góry okalające kotlinę. Po kilku godzinach marszu poczuł, że teren zaczął się wznosić. Zdjął opaskę i zobaczył, że idzie zboczem góry. A więc jednak jego upór był silniejszy od czarów! Serce wypełniła mu radość, która dodała sił. Wspinał się coraz szybciej, mając pewność, że ze szczytu wzniesienia zobaczy kotlinę. Miejsce, w którym zostało jego serce!
Na szczycie stał wielki, czarny pies. Kiedy spojrzał w jego czerwone ślepia, coś kazało mu iść w dół drogą, którą przyszedł. Nie był w stanie przeciwstawić się tej sile. Na plecach czuł dreszcze. Strach, który go ogarnął był lepki i mdły. Temsar zrozumiał, że to czary. Czy miał się poddać teraz, kiedy tyle przeszedł? Po tylu dniach poszukiwań? Po przejściu dwustu kroków w dół, odwrócił się. Czarnego psa nie było! Zawrócił więc i ponownie zaczął się wspinać do góry, ale i tym razem przed samym szczytem zobaczył jego czerwone ślepia i wielki, gniewny pysk. Ta sama siła zawróciła go w dół, siła z którą nie był w stanie walczyć. Kiedy pokonał po raz kolejny ten sam odcinek siła, która go odpychała osłabła, tak jak poprzednio. Zdesperowany podjął ostatnią próbę wspięcia się na szczyt wzniesienia. Tym razem nie było psa. Przed sobą ujrzał maga. Ubrany był w czarną szatę z kapturem, a w dłoni trzymał rzeźbioną laskę. Z pewnością był to czarodziej chroniący dostępu do kotliny. Pomyślał, że jeśli się zawaha na pewno nie zostanie przepuszczony.
– Witaj, panie – powiedział pewnym siebie głosem. – Idę do kotliny, jestem przyjacielem pani Vivian i jej córki. Żądam, żebyś mnie przepuścił!
– Żądasz? – czarodziej miał kpiący wyraz twarzy.
– Tak – Temsar czuł jak pewność siebie mu umyka.
– Spełnię twoja prośbę, jeśli powiesz jakie jest prawdziwe imię Lilii?
A więc nie uda mu się! Nie zna jej prawdziwego imienia i czarodziej go nie przepuści.
– Nie zdradzę ci go, bo nie wiem kim jesteś – zaryzykował.
– Usiądź, chłopcze – mag z uśmiechem wskazał jeden z leżących głazów. – Wiesz, że cię nie przepuszczę. Powiedz, dlaczego chcesz tam pójść?
– Chciałem ostatni raz zobaczyć Lilię – westchnął siadając. – I zanieść jej moje rysunki. Wiem, że jej matka, Vivian wyrwałaby mi za to serce, ale...
– Tak powiedziała? – w głosie maga słychać było rozbawienie.
Kiwnął głową i westchnął ponownie. Czuł, że oczy podchodzą mu łzami, więc odwrócił się, udając, że obserwuje coś w oddali.
– Lilia pojechała do narzeczonego na wesele jego siostry – powiedział mag, patrząc na niego uważnie. – Mogę przekazać jej twoje rysunki kiedy wróci, ale na pewno nie o to ci chodziło... Chciałeś się starać o jej rękę?
– Nie żartuj sobie ze mnie! – powiedział Temsar. – Ja jestem nikim! Wieśniakiem bez grosza! Ktoś taki jak ona nie zechciałaby mnie nigdy!
– Wiem, co czujesz – zamyślił się mag. – Ja kochałem niewolnicę, będąc magiem i także czułem, że nie jestem jej godny. Była taka piękna!
– Jak Lilia?
– Dokładnie tak – zaśmiał się strażnik kotliny. – Dokładnie!
Długo milczeli. Czarnoksiężnik podał mu kawałek placka i bukłak z wodą. Temsar pił łapczywie, przegryzając plackiem.
– Czy ten pies, który tu był, jest groźny? – spytał, oddając prawie pusty bukłak. – Czy zaatakowałby mnie, gdybyś się nie pojawił?
– Tu nie było żadnego psa, chłopcze. Tu był tylko twój strach.
– Jednak znalazłem kotlinę! – uśmiechnął się Temsar. – Czary nie wystarczyły, żeby mnie powstrzymać.
– Tak sądzisz? – na twarzy maga ponownie pojawił się kpiący uśmieszek. – Stań na szczycie i popatrz.
Chłopak wstał i zataczając się pokonał ostatnie kilka metrów w stronę szczytu. Obolałe mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa i musiał ze sobą walczyć, żeby wykonać ten dodatkowy wysiłek. Po drugiej stronie wzniesienia nie było kotliny. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się góry! I cisza. Płuca wypełniły się rześkim, górskim powietrzem. Nie potrafił już dłużej powstrzymać łez. Pociekły mu słonymi strumieniami po policzkach. Ostatnia iskierka nadziei zgasła.
– Widzę, że cierpisz, chłopcze – strażnik kotliny stanął za jego plecami. – Zrobię dla ciebie coś, czego nie powinienem robić. Za trzy miesiące są urodziny pana domu. Zapraszam cię na obiad, który będzie zorganizowany z tej okazji. Ktoś po ciebie przybędzie i zaprowadzi do kotliny. To będzie twoja ostatnia wizyta w tym domu. Zgadzasz się?
– A czy on nie będzie miał nic przeciwko temu? – spytał łamiącym się głosem.
– Na pewno nie – zaśmiał się czarnoksiężnik. – Nie licz jednak na nic. Lilia z pewnością niedługo wyjdzie za mąż za swojego narzeczonego.
– Na nic nie liczę, panie. Chcę ją tylko zobaczyć ten ostatni raz.
– A więc do zobaczenia za trzy miesiące. Odnajdziesz drogę powrotną?
– Tak. Dziękuję ci, panie. Dziękuję...
To już niestety koniec tej historii. Jednak dla tych, którzy mieliby ochotę kupić książkę papierową przygotowałem niespodziankę. Szary Mag. Trylogia zawiera epilog, w którym, być może, uda się Wam jeszcze raz spotkać naszych bohaterów. Książkę papierową można nabyć w wydawnictwie e-bookowo (www.e-bookowo.pl). Zapraszam też do odwiedzania mojej strony na Facebooku (możliwe, że niedługo także w innych mediach społecznościowych, a przyznam, że myślę też o własnej stronie www), gdzie znajdziecie zawsze aktualne informacje o tym, w jakich księgarniach ta oraz inne moje książki są dostępne.
Wydane do tej pory:
Szary Mag – pierwsza część trylogii (e-book)
Szary Mag. Sahi – druga część trylogii (e-book)
Wielka Księga – trzecia część trylogii (e-book)
Szary Mag. Trylogia – całość w wersji papierowej
Vortex – zbiór opowiadań SF (e-book)
Zapomniani Bogowie. Słowiańska Opowieść (e-book oraz książka papierowa)
W przygotowaniu:
Niedopowiedziane – zbiór opowiadań SF i nie tylko (e-book oraz książka papierowa)
Szary Mag – część pierwsza (audiobook)