Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat jedenastoletniej Ellen zawalił się w momencie odejścia, a potem śmierci, ojca. W ramach protestu, ale też z poczucia winy, dziewczynka postanawia przestać mówić.
W powolnej opowieści Lindy Boström Knausgård śledzimy losy naszej bohaterki zamkniętej w mikrokosmosie tego, co pozostało z rodziny – matki i brata. „Nasza rodzina jest rodziną światła” powtarza matka, ale tak naprawdę jej członkowie żyją w cieniu.
„Główna bohaterka nie współczuje samej sobie, nie prosi nas o litość, a więc i my, czytelnicy, jej nie współczujemy”.
– „Dagens Nyheter”
„Pełna delikatności historia dziewczynki: minimalistyczna, zwięzła, subtelna, ale też brutalna. Napisana w samoobronie, zapewniająca wyzwolenie”.
– „Der Spiegel”
„Ellen korzysta z najmocniejszej broni, jaką dysponuje: milczenie bohaterki udowadnia, że siła literatury jest niezrównana”.
– „Vanity Fair”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 95
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Välkommen till Amerika
Przekład Dominika Górecka
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek, Agnieszka Wójcik
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
VÄLKOMMEN TILL AMERIKA
Copyright © Linda Boström Knausgård, 2016
Published by agreement with Copenhagen Literary Agency ApS, Copenhagen.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Dominika Górecka, 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2020
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Rex Features/East News
Przekład współfinansowany
ze środków Swedish Arts Council.
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-958009-1-7 (EPUB); 978-83-958009-1-7 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2020
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151,
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Przestałam mówić dawno temu. Zdążyli się do tego przyzwyczaić. Moja mama, mój brat. Mój tata nie żyje, więc nie wiem, co by na to powiedział. Być może to genetyczne. Geny nie oszczędzają nikogo w naszej rodzinie. Nie znają litości. Linie proste prowadzące w dół. Być może milczenie było we mnie od samego początku. Dawniej mówiłam rzeczy niezgodne z prawdą. Kiedy padał deszcz, mówiłam, że świeci słońce. Mówiłam, że owsianka jest zielona jak trawa i smakuje ziemią. Mówiłam, że codzienne chodzenie do szkoły jest jak wkraczanie w gęsty mrok. Chwytanie się poręczy w oczekiwaniu na koniec dnia. Co robiłam po szkole? Na pewno nie bawiłam się z bratem, bo zamykał się w pokoju i włączał muzykę. Barykadował drzwi. Odlewał się do butelek, które trzymał w pokoju, specjalnie przygotowanych w tym celu.
Milczenie niczego nie zmienia. Nie myśl, że jest inaczej. Nie myśl, że codziennie rano wstaje słońce, nie można być tego pewnym. Nie używam notatnika, który podarowała mi mama. „Na wypadek gdybyś chciała coś przekazać” – powiedziała. Notatnik był swego rodzaju przyzwoleniem. Sygnałem, że pogodziła się z moim milczeniem. Zostawiła mnie w spokoju. „Kiedyś na pewno jej przejdzie. Na pewno kiedyś jej przejdzie”.
Przeciągnęłam dłonią po parapecie, rysowałam wzory w kurzu, który zebrał się na dłoni. Narysowałam choinkę i Świętego Mikołaja. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Myśli napływają tak wolno, monosylabami: granulat, chleb, staw.
Czy już wspominałam, że mieszkamy w obszernym apartamencie znajdującym się w kamienicy? Na co dzień nie mamy do czynienia z naturą, nie licząc parku, w którym zobaczyłam mojego pierwszego ekshibicjonistę. Siedziałam wtedy wysoko na drabinkach, a on stanął pode mną i się obnażył. Zdjął spodnie. Miał sztywny, fioletowy członek. Przyjrzałam się dokładnie, jakiego był koloru.
Miałam przyjaciół, ale już tu nie przychodzą. Odkąd zamilkłam, chodzą do innych mieszkań. Dawniej kręciło się tu mnóstwo dzieci. Moja mama była szalona. Pozwalała nam strzelać krążkami do hokeja w podwójne lustrzane drzwi albo budować rampę dla deskorolek opartą o regał z książkami. Mieszkanie było tak wielkie, że mogliśmy jeździć po nim na rolkach. Robiły się od tego rysy w parkiecie, ale nie miało to większego znaczenia. Najważniejsze, żeby dzieci dobrze się bawiły. Teraz jest tu cicho. Coś się jednak zmieniło.
Przestałam mówić, gdy moje dorastanie zaczęło zajmować we mnie zbyt dużo miejsca. Byłam pewna, że nie mogę jednocześnie mówić i rosnąć. Możliwe, że dawniej byłam kimś, kto przewodzi innym. Poczułam ulgę, że nie muszę już tego robić. Że nie muszę myśleć o tylu osobach. Mieć tylu marzeń do spełnienia. „Co chcesz, żebym zrobiła?” – pytałam. Nie potrafiłam jednak spełnić żadnego marzenia. Nie naprawdę.
Mogłam opowiedzieć coś o mojej matce. Mimo to milczałam. Nie potrzebowałam jej sztucznych uśmiechów, starannie ułożonej fryzury ani jej marzeń o tym, że wyrosnę na śliczną dziewczynę. Piękno stanowiło dla niej cel sam w sobie. Należało o nie dbać jak o kwiat. Najpierw zasiać ziarno, a następnie podlewać i patrzeć, jak rośnie. Mogłam być jak ona. Być jej ciemną wersją, z tym jej wrodzonym blaskiem. Ale czegoś mi brakowało. Nie byłam siłą natury. Byłam skażona wątpliwościami. Rozpanoszyły się wszędzie. Płynęły przez szpik w moim kręgosłupie i rozchodziły się po całym ciele. Czułam, jak ogarniają mnie wątpliwości. Dni i noce, zachody słońca tonące w wątpliwościach.
Nie pisałam w notatniku, ale mimo to zawsze wiedziałam, gdzie leży. Przełożyłam go z górnej szafki pod poduszkę, a później z powrotem do górnej szafki. Czasem chowałam go za sedesem, na wypadek gdybym akurat potrzebowała coś napisać.
Tata nie żyje. Czy już o tym wspominałam? To moja wina. Modliłam się na głos do Boga, żeby umarł, i tak się stało. Któregoś ranka leżał nieruchomo w łóżku. Taką moc miały moje słowa. Może to, co powiedziałam o dorastaniu, nie było prawdą? Może przestałam mówić, bo spełniło się moje marzenie. Być może wydaje ci się, że chcesz, by twoje marzenia się spełniły, ale to nieprawda. Nie chcesz tego. To tylko zaburza naturalny porządek świata. Porządek, na którym przecież ci zależy. Chcesz poczuć zawód. Chcesz zostać zraniony i walczyć o przeżycie. Chcesz dostać nietrafione prezenty na urodziny. Być może wydaje ci się, że chcesz tego, czego chcesz, ale to nieprawda.
Dni i noce stają się do siebie podobne. Milczenie zmiękcza krawędzie, jakby wszystko otuliła mgła. Możemy to nazwać półdniami. Możemy to nazwać, jak nam się podoba.
Dawniej często chodziłam z mamą do teatru. Przestałam. Słyszę, gdy wychodzi, i słyszę, gdy wraca. Ostatni raz, kiedy widziałam ją na scenie, grała upadłą Statuę Wolności, która wita imigrantów w Ameryce. Była łysa, z wbitym w czoło odłamkiem lustra. Zgubiła pochodnię. Uwielbiałam to. To, jak wyglądała. To, jak błyszczała na scenie. „Witajcie w Ameryce. Witajcie w Ameryce”.
Poczułam potrzebę, żeby zapisać te słowa w notatniku. Powstrzymałam się jednak. Trzeba być silnym. Nie można tak po prostu ulegać impulsom, które przelatują przez głowę jak przez ciemne tunele otoczone światłem. Potrafiłam zobaczyć swoje myśli. Były wszędzie. Przenikały moje ciało, okręcały się wokół serca, drażniły je, uciskały. Nie mogłam nad nimi w żaden sposób zapanować.
Dawniej śpiewałam w chórze szkolnym. Nauczycielka muzyki miała na imię Hildegard, pochodziła z Austrii. „Gdybym tylko potrafiła śpiewać jak ty” – napisała mi dedykację w książce, którą dostałam w nagrodę na zakończenie roku szkolnego. Śpiewała rzeczywiście okropnie. Głośno i piskliwie. Ale znała wszystkie nuty. Tamtego dnia w kościele śpiewałam tylko ja. The sun is shining, the grass is green, the orange and palm trees sway, there’s never been such a day in Beverly Hills, L.A. But it’s December the twenty-fourth, and I am longing to be up north. Byłam tak zdenerwowana, że cała się trzęsłam, ale poszło mi dobrze. Po wszystkim mama powiedziała, że każdy się denerwuje.
Mój tata przyszedł do mnie we śnie. „Coś ci się stało z językiem?” – zapytał. „Nie, tato. Ale słowa są tak ciężkie. Tak ciężko się nimi rzuca”.
Co jeszcze powiedział? „Córeńko, nigdy nie sprawiałaś kłopotów”. „To prawda, tato – odparłam. – Nigdy nie sprawiałam kłopotów”.
Potrzebował się uspokoić. Mimo że nie żył. Pod tym względem zmarli nie różnią się od żywych.
Próbowałam trzymać go na dystans. Ignorowałam jego pytania, ale wszędzie go było pełno, tak jak wtedy, gdy jeszcze żył. „Za ojczyznę – mówił, nalewając kolejny kieliszek. – Za bezzębną babcię”.
Wszystko zdawało się takie proste. Mama mówi, że to była moja niezgoda. Chciałam, żeby życie mnie ominęło, a nie zalało i zatopiło, jak wszystkich innych. Nie lubiła mnie tak jak kiedyś, ale to zrozumiałe. Ja też ją mniej lubiłam. Stałyśmy na przeciwnych brzegach przepaści i mierzyłyśmy dzielącą nas odległość, a może raczej mierzyłyśmy się wzrokiem? Która z nas jest silniejsza? – pytałyśmy siebie nawzajem. Która jest silna, a która słaba? Która z nas przyjdzie do drugiej w środku nocy i z płaczem rzuci się na szyję?
Mimo wszystko nie chciała robić z tego sprawy. Tak powiedziała nauczycielce, która rozpłakała się po pierwszym tygodniu. „To zwykły kaprys – stwierdziła. – Często je miewa. Proszę nie zwracać na to uwagi. Najlepiej zostawić ją w spokoju. Wyrośnie z tego. Nic jej nie dolega”.
Wraz z mową zniknęło światło. Nie tańczyło już na ścianach naszego mieszkania. „Nasza rodzina jest rodziną światła” – powtarzała, choć tata leżał w łóżku, wpatrując się w ścianę, gdy jeszcze żył. „Światła? – pytałam ją wzrokiem. – O jakim świetle mówisz?”. Może od początku mierzyłyśmy się wzrokiem. Może pytanie o to, która jest silna, a która słaba, było z nami od zawsze?
Odkąd pamiętam, bałam się mojego brata. Był wszędzie, jego ręce, jego wściekłość. Któregoś dnia moja babcia, mieszkająca na północy, wysłała mi pudełko rodzynek. Wyrwał mi je z rąk. Pociemniało mi przed oczami i chwyciłam za nóż. Tylko co niby miałam z nim zrobić? Roześmiał się, nie przerywając nawet na chwilę jedzenia.
W łazience chowałam książki, kanapki, owoce. Trzymałam je na najwyższej półce, za papierem toaletowym, który zawsze kupowaliśmy na zapas. Gdy mama wychodziła z mieszkania i zamykała za sobą drzwi, mój brat odwracał się do mnie, a ja biegłam do toalety. Siedziałam tam całymi godzinami. Czytałam książki lub przynajmniej próbowałam sklejać z sobą litery, ale ze strachu ślizgałam się po słowach i później nigdy nie pamiętałam, co właściwie przeczytałam. On w końcu męczył się staniem pod drzwiami, a gdy odchodził, oboje wiedzieliśmy, że skończył mnie pilnować i mogę wreszcie wyjść.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Witajcie w Ameryce to dwudziesta czwarta książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren