Wiwat! Saga wielkopolska - Marek Hendrykowski - ebook

Wiwat! Saga wielkopolska ebook

Hendrykowski Marek

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o dziejach Wielkopolski lat 1870‒1920. Barwne ludzkie losy, galeria przeróżnych – znanych i mało znanych – postaci przedstawionych ze znawstwem historycznych realiów.

Akcja toczy się w wielu miejscach. Nie tylko krążymy po ówczesnym Poznaniu, ale także przenosimy się do Paryża, Berlina, Gniezna, Śmigla, Wolsztyna, Turwi, Zakopanego, Warszawy, na pola bitewne Prus Wschodnich, Francji i Flandrii, na Kresy, a nawet do Nowego Jorku i Teksasu.

Marek Hendrykowski wskrzesza pamięć o dniach minionych, opisując niezmiernie ważny, a mało znany okres z dziejów Wielkopolski obfitujący w dramatyczne wydarzenia i doniosłe przemiany. Uzyskujemy wgląd w czas, który w sposób wyraźny i trwały zaznaczył się w dziejach Poznania i regionu, kształtując dzisiejszy ich obraz i rzutując na genius loci oraz szczególny charakter tej części Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1272

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




SŁOWO MARSZAŁKA WOJEWÓDZTWA WIELKOPOLSKIEGO MARKA WOŹNIAKA

Sza­nowni Pań­stwo,

w swo­ich dło­niach trzy­mają Pań­stwo powieść nie tylko cie­kawą, dyna­miczną, odda­jącą realia XIX- i XX-wiecz­nej Wiel­ko­pol­ski, ale przede wszyst­kim bar­dzo potrzebną. Potrzebną, ponie­waż przez lata histo­ria naszego regionu docze­kała się wpraw­dzie wielu war­to­ścio­wych mono­gra­fii publi­ko­wa­nych przez zasłu­żo­nych histo­ry­ków, lecz… do tej pory mogli­śmy odczu­wać lekki nie­do­syt spo­glą­da­nia na tak donio­słe wyda­rze­nie jak Powsta­nie Wiel­ko­pol­skie z pro­za­tor­skiej per­spek­tywy. Do dziś odbi­ciem tam­tych cza­sów w kul­tu­rze maso­wej pozo­staje popu­larny serial Naj­dłuż­sza wojna nowo­cze­snej Europy. Wie­lo­od­cin­kowa fil­mowa saga uka­zuje na przy­kła­dzie losów kilku rodzin z Wiel­ko­pol­ski walkę Pola­ków z ger­ma­ni­za­cją w okre­sie od 1815 do 1918 roku.

Teraz, dzięki pracy zna­ko­mi­tego poznań­skiego fil­mo­znawcy i polo­ni­sty, prof. Marka Hen­dry­kow­skiego, możemy odbyć tę fascy­nu­jącą podróż w prze­szłość – od wojny fran­cu­sko-pru­skiej, przez Powsta­nie Wiel­ko­pol­skie, po wojnę pol­sko-bol­sze­wicką – z powie­ścią Wiwat! Saga wiel­ko­pol­ska. Lite­racki pej­zaż tam­tych cza­sów bogaty jest nie tylko w istotne wyda­rze­nia, ale rów­nież wybitne posta­cie, takie jak choćby Karol Mar­cin­kow­ski, Emi­lia Scza­niecka, Dezy­dery Chła­pow­ski, Augu­styn Sza­ma­rzew­ski i wiele innych. Ale poja­wiają się w nim rów­nież wątki na pierw­szy rzut oka nie­oczy­wi­ste i zaska­ku­jące, jak „podróż” na kolej­nych stro­nach powie­ści do Nowego Jorku, Tek­sasu i… wiel­ko­pol­skie boiska pił­kar­skie. Jak obec­ność przed­wo­jen­nej gwiazdy Hol­ly­wood Lili Pal­mer, Jules’a Verne’a, a nawet Walta Disneya. To wszystko spra­wia, że opo­wieść snuta przez autora – choć po czę­ści fik­cyjna – buduje nie­zwy­kle barwną, atrak­cyjną nar­ra­cję.

Popu­la­ry­zo­wa­nie wie­dzy o naszym zwy­cię­skim zry­wie lat 1918–1919, a także cza­sie przed nim i po jest bar­dzo istotne. Dla­tego cie­szę się, że jako Samo­rząd Woje­wódz­twa Wiel­ko­pol­skiego mogli­śmy wes­przeć finan­sowo oraz objąć hono­ro­wym patro­na­tem wyda­nie książki, która sta­nowi jeden z ele­men­tów wpi­su­ją­cych się w obchody 105. rocz­nicy wybu­chu Powsta­nia Wiel­ko­pol­skiego.

Zapra­szam do lek­tury!

Marek Woź­niak

Mar­sza­łek

Woje­wódz­twa Wiel­ko­pol­skiego

O KSIĄŻCE

Opo­wieść o dzie­jach Wiel­ko­pol­ski 1870–1920. Z nie­zrów­na­nym znaw­stwem histo­rycz­nego tła i kul­tu­ro­wych realiów uka­zana epoka prze­łomu XIX i XX wieku. Barwne ludz­kie losy, gale­ria prze­róż­nych – zna­nych i mało zna­nych – figur wspól­nie two­rzą­cych wiel­ko­pol­ski par­ty­ku­larz i pan­teon.

Roz­le­gła akcja toczy się w wielu róż­nych miej­scach. Nie tylko krą­żymy po ówcze­snym Pozna­niu, ale także prze­no­simy się w dal­sze strony: do Paryża i Wer­salu, Ber­lina, Mona­chium, Śmi­gla, Wolsz­tyna, Gnie­zna, Wrze­śni, Grzecz­nej Panny, Turwi, Pako­sła­wia, Zako­pa­nego, Kościa­nek, War­szawy, na pola bitewne Prus Wschod­nich, Fran­cji i Flan­drii, na Kresy, a nawet do Nowego Jorku i Tek­sasu.

Akcja książki Marka Hen­dry­kow­skiego Wiwat! Saga wiel­ko­pol­ska roz­grywa się na prze­strzeni jed­nego pół­wie­cza, obej­mu­jąc swym zasię­giem fascy­nu­jące postaci i roz­ma­ite ówcze­sne wyda­rze­nia: od wojny fran­cu­sko-pru­skiej (1870–1871) do powsta­nia wiel­ko­pol­skiego (1918–1919) i wojny pol­sko-bol­sze­wic­kiej (1919–1920).

Dla­czego autor wybrał i zakre­ślił taką wła­śnie per­spek­tywę sagi o Wiel­ko­po­la­nach? Naj­lep­szą na to odpo­wiedź daje rzut oka na ota­cza­jącą nas rze­czy­wi­stość. Histo­ria splata się w niej i ści­śle łączy z dniem dzi­siej­szym, mistrzow­sko koja­rząc fik­cję lite­racką z fak­tami.

Marek Hen­dry­kow­ski wskrze­sza pamięć o minio­nym, osoba po oso­bie i epi­zod po epi­zodzie, opi­su­jąc nie­zmier­nie ważny, a mało znany okres dzie­jów Wiel­ko­pol­ski obfi­tu­jący w dra­ma­tyczne wyda­rze­nia i donio­słe prze­miany. Uzy­sku­jemy wgląd w czas, który w spo­sób nad wyraz widoczny i trwały zazna­czył się w dzie­jach mia­sta i regionu, kształ­tu­jąc dzi­siej­szy ich obraz i rzu­tu­jąc na genius loci oraz szcze­gólny cha­rak­ter tej czę­ści Pol­ski.

Książka, którą trzy­masz w ręku, jest sagą prze­zna­czoną nie tylko dla Wiel­ko­po­lan. Marze­niem i nadzieją autora było, by zawarta w niej wie­lo­wąt­kowa opo­wieść o cza­sach i ludziach prze­mó­wiła do bar­dzo róż­nych odbior­ców.

Dla­czego pewien baron kazał skuć herb na swoim pałacu?

Kto zie­mie nad­no­tec­kie nazwał Kanadą, a lud­ność tam­tej­szą Iro­ke­zami?

Skąd się wzięło okre­śle­nie leser?

Czy Bismarck mówił po pol­sku?

Co można było prze­grać i wygrać w kasy­nie gostyń­skim?

Czy Pił­sud­ski był prze­ciwny powsta­niu w Wiel­ko­pol­sce?

Kim był Dia­beł Wenecki?

Dla­czego spo­tkało się z sobą trzech Józe­fów?

Jak się gotuje zupę nic?

Capri w Pozna­niu?

Gdzie parzono w tych stro­nach naj­lep­szą kawę?

Kto wyrwał z rąk Pru­sa­ków mete­oryt?

W jakim obrządku pocho­wano barona Rich­tho­fena?

Moż­liwe, że Wit­kacy i Pił­sud­ski strze­lali do sie­bie?

Skąd się wzięła nazwa Kat­sch­ma­rek regi­menty?

Kiedy świat dowie­dział się o tym, że w Pozna­niu wybu­chło powsta­nie?

Czy Wiel­ko­po­la­nie obro­nili Lwów i War­szawę?

Na te i na wiele innych pytań znaj­dziesz odpo­wiedź na kar­tach tej zaj­mu­ją­cej opo­wie­ści.

Ze zna­nych postaci histo­rycz­nych, o któ­rych w niej mowa, poja­wiają się mię­dzy innymi:

Klau­dyna Potocka

Karol Mar­cin­kow­ski

Emi­lia Scza­niecka

Dezy­dery Chła­pow­ski

Augu­styn Sza­ma­rzew­ski

bra­cia Edward i Ata­nazy Raczyń­scy

Otto von Bismarck

Piotr Waw­rzy­niak

Jan Kon­stanty Żupań­ski

Robert Koch

Hedwig Fre­iberg

Michał Drzy­mała

Julius Din­der

Fili­pina Kot­tek

rodzina Her­sów

Wła­dy­sław Zamoy­ski

rodzina Celi­chow­skich

Win­centy Szym­bor­ski (ojciec Wisławy)

Jan Sabała-Krzep­tow­ski

Helena Modrze­jew­ska

Jacek Mal­czew­ski

Gabriela Zapol­ska

Arnold Szyf­man

Jerzy Peters­bur­ski

Sta­ni­sław Adam­ski

Paul von Hin­den­burg

Erich Luden­dorff

Man­fred von Rich­tho­fen

Jules Verne

Ber­tha von Sut­t­ner

Ignacy Miel­żyń­ski

Jan Czo­chral­ski

Char­les de Gaulle

Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski

Wit­kacy

bra­cia Jerzy, Boh­dan, Wacław i Witold Hule­wi­czo­wie

Sta­ni­sław Kubicki

Artur Maria Swi­nar­ski

August Zamoy­ski

Lili Pal­mer

Walt Disney

Mar­lena Die­trich

Josef von Stern­berg

Feliks Dzier­żyń­ski

Bog­dan Roni­kier

Józef Dowbor-Muśnicki

Józef Hal­ler

Józef Pił­sud­ski

Woj­ciech Trąmp­czyń­ski

Woj­ciech Kor­fanty

Jaro­gniew Drwę­ski

Sta­ni­sław Wacho­wiak

Wła­dy­sław Anders

Arkady Fie­dler

Zdzi­sław Grot

Sta­ni­sław Kier­bedź

Helio­dor Świę­cicki

Wik­tor Dega

Józef Kostrzew­ski

Józef Rivoli

Bro­ni­sław Niklew­ski

Antoni Pacyń­ski

Kle­men­tyna Śli­wiń­ska

Maria Śle­żań­ska

Lucyna Ćwier­cza­kie­wi­czowa

– i wiele, wiele innych.

Wszyst­kie co do jed­nej poja­wią się na kar­tach tej histo­rii.

Motto

Suum cuique.

Prze­szłość nie umiera ni­gdy.

Wil­liam Faulk­ner

DO KLIO

O Muzo! Przy­wróć pamięć tego, co było, pozo­sta­wia­jąc nam, żyją­cym, swój ślad. Daj mi moc wyobraźni, abym mógł wywo­łać duchy ludzi, co tu byli i żyli. I dać zaszczytne, acz praw­dziwe o nich poję­cie.

Że pierw­sze miej­sce przy­pada w tej księ­dze Poznań­skiemu i Wiel­ko­pol­sce, bie­rze się stąd, iż na uprzy­wi­le­jo­waną ową eks­po­zy­cję zie­mia ta i jej miesz­kańcy abso­lut­nie zasłu­gują. Choć nie wszy­scy doprawdy o tym w Pol­sz­cze wie­dzą. Czyja to wina? Samych Wiel­ko­po­lan, prawda, ale także pisa­rzów i uczy­cieli naszych, któ­rych z nie­wie­loma tylko wyjąt­kami nie stać było na trud i wysi­łek grun­tow­nego prze­stu­dio­wa­nia i barw­nego opo­wie­dze­nia prze­bo­ga­tej fra­pu­ją­cej histo­rii tego regionu.

Ale, ale… Skąd nagle fra­pu­jąca? Raczej cał­kiem zwy­kła i nie­po­zorna na tle innych. Że przez to nie­cie­kawa? Ejże! Zależy, jak na to spoj­rzeć i w jakich ramach zawrzeć szer­szy obraz tego, co było. Roz­po­star­cie wie­lo­barw­nego gobe­linu minio­nych wyda­rzeń uka­zu­jące gale­rię ich uczest­ni­ków zmie­nia bar­dzo wiele.

* * *

Saga histo­ryczna to taki gatu­nek, w któ­rym każda z postaci zasłu­guje na osobną powieść o sobie, a całość – z nimi wszyst­kimi włącz­nie – two­rzy misterny kobie­rzec prze­szło­ści.

Poznań? Wiel­ko­pol­ska? Ich minione dzieje? Malow­ni­cze? Barwne? Prze­bo­gate? Bez prze­sady. Ludzie tu zwy­czajni, nijacy i bez­barwni dla nie­wpraw­nego oka i ucha. Gdzie u nich miej­sce na coś nad­zwy­czaj­nego? Styl życia skromny, przy­zwo­ity, nie­chętny wszel­kim eks­tra­wa­gan­cjom. Wszak prawda, że utra­cjusz poznań­ski to zja­wi­sko nie­wy­obra­żalne.

Miesz­kańcy rodem stąd od poko­leń dalecy są od zbyt­ków, nie mają lek­kiej ręki do pie­nię­dzy, uni­kają sza­sta­nia i sadze­nia się. Nie zno­szą mar­no­traw­stwa, zgoła nie­po­dobni do swych war­szaw­skich sióstr i braci – z rezerwą dla ich roz­rzut­no­ści, sze­ro­kiego gestu i „fan­ta­zji”. Żyją po cichu, bez roz­głosu: uczci­wie i poczci­wie. Wypo­sa­żeni przez wła­sne dzieje darem trwa­nia i darem rze­tel­no­ści.

O czym tu pisać? Nie bar­dzo zresztą się sta­rano. Czy to jest epicki temat na sagę? Ależ tutaj przez wieki nic prze­cie waż­nego się nie wyda­rzyło – jak powszech­nie od dawna wia­domo. Sami Wiel­ko­po­la­nie led­wie co sły­szą w szko­łach o sobie. Wię­cej o myszach i Popielu niż o tych, któ­rzy w cie­niu Mysiej Wieży tyle dla Pol­ski nad Wartą, Pro­sną, Note­cią, jak też nad Wisłą, Nie­mnem, Dnie­strem i wie­loma innymi rze­kami dawno temu zdzia­łali.

Cokoły, spiże, rocz­nice, wią­zanki i wieńce to za mało. O tych zarówno zwy­czaj­nych, jak nie­zwy­kłych ludziach, o mno­gich zasłu­gach dla kraju, które nie­gdyś poło­żyli, pamięta się tylko od wiel­kiego dzwonu, a i to nie zawsze. Spo­częli w ziemi na wieki: głę­boko. Gry­ząco bole­śnie spo­wsze­dnieli. Pisać o nich, wydo­by­wać spod nagrob­nej płyty, krą­żyć wokół pomni­ków, eks­hu­mo­wać tych, co ode­szli, oży­wiać na nowo – daremne sta­ra­nie. Choć, bądźmy spra­wie­dliwi, pró­bo­wano – nie raz i nie dwa. Zda­rzały się i na­dal zda­rzają chwa­lebne wyjątki. Wyjątki, powia­dam. Dobre i to.

* * *

Mit Wiel­ko­pol­ski współ­two­rzą ludzie, któ­rzy tu kie­dyś żyli i dzia­łali – kobiety i męż­czyźni, każda i każdy z nich na swoim polu i na wła­sną miarę. Im tedy jest poświę­cona ta księga. Nie­świa­do­mość powszechna tego wszyst­kiego, co zro­bili nie­gdyś dla Pol­ski i czego doko­nali w swych dzie­jach Wiel­ko­po­la­nie, pozo­staje po dzień dzi­siej­szy nie­zro­zu­miale wielka.

Dodajmy zaraz – ab extra et ab intra. Nie tylko w dum­nych z sie­bie War­sza­wie czy Kra­ko­wie, co jesz­cze można od biedy pró­bo­wać jakoś uspra­wie­dli­wić, ale i nad samą Wartą, Note­cią, Obrą, Nie­lbą, Pro­sną, na rodzi­mej niwie i w tutej­szych domach, czego pojąć i zaak­cep­to­wać nie spo­sób.

Czy Pol­ska na tym traci? Jesz­cze jak! Traci wię­cej, niż sądzi. Nie wolno nam tego stanu dłu­żej baga­te­li­zo­wać. Kto ma to zmie­nić, jak nie my sami po wielu latach gro­bo­wej zaiste ciszy?

Nic na kre­dyt. Na dane słowo, ow­szem. Kon­trakt poko­leń, choć ni­gdy nie­spi­sany, pra­wo­wi­cie zawarty, obo­wią­zuje po równo. Dłuż­nik i wie­rzy­ciel. Wie­rzy­ciel i dłuż­nik. Oni nam – my im. Rzecz się doko­nała. Słowo się rze­kło. Nikt nie śmie go cof­nąć. Płat­no­ści prze­ka­zy­wane sumien­nie. Dług tych, co byli, i tych, co przy­szli po nich – wza­jemny, czas wyrów­nuje, należ­ność wprzódy uiściw­szy. Saga nie ma końca. Tam, gdzie się koń­czy, zaczyna się jej następny roz­dział i dal­szy ciąg.

* * *

Wiel­ko­po­la­nie. Poznań­czycy. Im dłu­żej stu­diuję i na wspólny poży­tek odkry­wam ich losy, tym bar­dziej zacho­dzę w głowę, ile zapo­mniano, ilu rze­czy dzi­siaj nie wiemy, ile spraw waż­nych i wąt­ków mniej waż­nych znik­nęło w mroku dzie­jów, prze­pa­dło na zawsze, nie docze­kaw­szy się wyświe­tle­nia. Jak wiele z tej gęsto tka­nej mate­rii zdą­żyło się wystrzę­pić, ile w niej zbla­kło i wypło­wiało.

Cóż wtedy począć? Jak ową cenną tka­ninę napra­wić? Gdzie zna­leźć i na powrót odzy­skać to, czego w niej bra­kuje? Doprawdy nie ma żad­nego spo­sobu? A od cze­góż apo­kryf? Od czego magiczna moc wyobraźni? Wierz­cie mi, da się tę misterną całość na powrót wypeł­nić i wysło­wić!

* * *

Podług mego prze­ko­na­nia auto­rowi przy­słu­guje zbó­jec­kie, czy jak kto woli kaduczne, prawo po swo­jemu zmy­ślać i kon­fa­bu­lo­wać, byle tylko nie naru­szał wystrza­łami swej fan­ta­zji twar­dych murów tego, co prze­szłość z kamie­nia fak­tów zbu­do­wana nie­gdyś wznio­sła.

Histo­ryk ma łatwiej o tyle, że zaj­muje się w swym dziele tylko real­nymi posta­ciami i zda­rze­niami. Pisarz histo­ryczny bie­rze na sie­bie trzy­kroć cięż­sze zada­nie. Po pierw­sze – podob­nie jak histo­ryk też mocno trzyma się mate­rii zda­rzeń i opisu dzie­jów rze­czy­wi­stych osób. Po wtóre – powo­łuje do życia figury fik­cyjne, czego histo­rykowi czy­nić nie wolno, a jemu ow­szem, tak. Każe im ist­nieć na kar­tach, by utkać i móc roz­po­strzeć z ich udzia­łem opo­wieść o minio­nych dzie­jach, dopeł­nia­jąc pozba­wiony ostro­ści widze­nia obraz minio­nego czasu.

Po trze­cie wresz­cie – i to robota naj­trud­niej­sza – złą­czyć musi jedne postaci z dru­gimi, czy­niąc ich zej­ście się i współ­o­bec­ność na tych kar­tach nie czczą paradą, lecz spo­tka­niem praw­dzi­wie uży­tecz­nym dla opi­sy­wa­nych zda­rzeń po to, by figury te wspól­nie dały świa­dec­two prze­szło­ści.

Tamci, przod­ko­wie i ante­naci nasi, już na wieki zamil­kli. My, współ­cze­śni, nie tylko jeste­śmy od nich na co dzień daleko. Brak nam oso­bi­stego prze­ko­na­nia, że w zabie­ga­nych cza­sach naszej teraź­niej­szo­ści, skłon­nych raczej pomi­jać prze­szłość, niż do niej powra­cać, każda z tych osób – jak rzadko kto – warta jest zbio­ro­wej pamięci, zwłasz­cza gdy odpo­mnieć i zwa­żyć ich oso­bi­ste zasługi godne barw­nej o nich opo­wie­ści.

Pra­co­wi­tość, cichość, skrom­ność ni­gdy nie bywają malow­ni­cze. Zwy­cię­skie powsta­nie sto­kroć gorzej się przed­sta­wia od ran ponie­sio­nej klę­ski. Spiż jaki odlać i na cokole posta­wić, ow­szem, odsło­nić w okrą­głą rocz­nicę – z akom­pa­nia­men­tem fan­far, czemu nie. Już się robi. Ale pamię­tać o ich roz­wa­dze, powścią­gli­wo­ści, roz­trop­no­ści, o codzien­nym bez­i­mien­nym tru­dzie, o wytę­żo­nej pracy dla ogółu? Gdzie tu miej­sce na tra­gizm, na żałobne łzy i wes­tchnie­nia, na ideał darem­nej śmierci za ojczy­znę, na poczty, deko­ra­cje sztan­da­rów, wer­ble, salwy i apel pole­głych.

To inni, nie my prze­cie, led­wie obecni, skromni, cisi nad­war­cia­nie, mają święte prawo do legendy, do mitu roz­po­star­tego nad ponie­sioną nie­gdyś klę­ską, do pamięci zło­żo­nej pod cmen­tar­nym kamie­niem i krzy­żem. Do memo­riału wygło­szo­nego pod kolej­nym pomni­kiem i kopca usy­pa­nego na cześć. Nie zaś pamięci, któ­rej naj­bar­dziej nam trzeba: wie­lo­wy­mia­ro­wej: szer­szej i żyw­szej niż wyprane z daw­nych kolo­rów, zasu­szone jak liść w zaku­rzo­nej księ­dze, tablica nagrobna czy lada notka o kimś, ujęta w suche jak wiór hasło z ency­klo­pe­dii.

* * *

Weźmy tamto powsta­nie. Rok 1918 i 1919. Wiemy, wiemy… Trzeba brać sprawy w swoje ręce. Pił­sud­ski wraca z Mag­de­burga do War­szawy, Poznań­skie, cią­gle pod pru­skim zabo­rem, dla niego się nie liczy. Ważne są wschod­nie krańce: Wilno, Grodno, Brześć Litew­ski, Lwów, Żyto­mierz, Stryj, Bobrujsk, Krze­mie­niec, Pocza­jów, słupy nad Dźwiną, Dnie­strem, Sty­rem, ow­szem. A tutaj? Co z nami? Jesz­cze Pol­ska nie zgi­nęła. Odro­dzona po wie­kach Pol­ska ma się obyć bez Wiel­ko­pol­ski?

Pró­bu­jemy sami. Cze­kamy z bro­nią u nogi. Mijają tygo­dnie, zbliża się koniec grud­nia. Trium­falny nocny przy­jazd Pade­rew­skiego do Pozna­nia, mani­fe­sta­cja przed Baza­rem, pierw­sze strzały, pierwsi pole­gli Antoni Andrze­jew­ski, Fran­ci­szek Rataj­czak; pierw­szy dowódca major Taczak, Naczelna Rada Ludowa, zdo­byta Ławica; przy­słany z War­szawy gene­rał Dowbor-Muśnicki, sprawny orga­ni­za­tor, Armia Wiel­ko­pol­ska. Naród sobie. Dzielna wiara. Ciężko, bar­dzo ciężko. Dwa mie­siące walk. Ponad dwa tysiące pole­głych. Zażarte boje nie tylko o Poznań, o każde z tutej­szych miast, każde mia­steczko, o każdą wieś, z tak ogrom­nym poświę­ce­niem i tru­dem odzy­skaną ojczy­stą mie­dzę zagar­niętą ongiś przez Pru­saka.

A w trak­cie tego wszyst­kiego zarówno przed Tre­wi­rem, jak i długo po nim rosnące obawy o jutro. Co z nami będzie? Co jeśli prze­gramy? Niemcy już się otrzą­snęli, ani myślą odpu­ścić, zbie­rają siły, szy­kują się do wiel­kiej kontr­ofen­sywy. Kto nam pomoże? Cią­gła nie­pew­ność, gorycz osa­mot­nie­nia. W star­ciu z potężną armią, z Heima­tami, Fre­ikorp­sami i Grenz­schut­zem zdani jedy­nie na sie­bie. Kto wie, jakby to się skoń­czyło, gdyby nie Foch1?

Gdzie tu miej­sce na mit? Aby się zro­dził, trzeba klę­ski. Samo powsta­nie, gdyby wtedy upa­dło, byłoby jedną wię­cej prze­graną i upad­kiem nadziei. Ważne – jesz­cze jak ważne! – że oka­zało się zwy­cię­skie. Że coś się udało, że wygra­li­śmy je, choć tylko my sami, i nikt inny, wie­rzy­li­śmy, że w końcu zwy­cię­żymy, że wła­snymi siłami zdo­łamy utrzy­mać i obro­nić to, co z tak olbrzy­mim tru­dem zostało wywal­czone w pierw­szych tygo­dniach.

Zryw powstań­czy. Mozół upar­tego trwa­nia. Żad­nych sza­leń­czych szarż, tra­co­nych redut, spek­ta­ku­lar­nych klęsk, samo­bój­czych wysa­dzeń oto­czo­nej przez wroga twier­dzy. Nawy­kły do takich przed­sta­wień pisarz histo­ryczny nie znaj­dzie w tym dla sie­bie natchnie­nia. Jak­kol­wiek by patrzeć – i z ogól­niej­szej per­spek­tywy, i w szcze­gó­łach – wyła­nia się coś mało cie­ka­wego.

* * *

Szkoda gadać, lepiej będzie opo­wie­dzieć. Ludzie potrze­bują opo­wia­da­nia. Potrze­bują go wszy­scy. I mło­dzi, i starsi, i ci bar­dzo sta­rzy też. Pod jed­nym warun­kiem, że to opo­wia­da­nie mówi coś naprawdę waż­nego o nich samych. Wystar­czy rzecz zacząć owym zaklę­ciem „pew­nego razu…” i reszta poto­czy się sama? Nie tak pro­sto.

Opo­wieść o cza­sie prze­szłym kryje w sobie prze­po­tężną siłę. Słowa i obrazy, z któ­rych się ona składa, z cza­ro­dziej­ską mocą uka­zują nadzieje, marze­nia, pra­gnie­nia, lęki, fan­ta­zje, nie­speł­nie­nia, zarówno to, co było, jak to, co mogło być, choć się real­nie nie wyda­rzyło.

Autor powie­ści histo­rycz­nej zmy­śla, zmy­śla na potęgę. Takie jego dobre prawo. Odtwa­rza i prze­twa­rza – opi­su­jąc i po swo­jemu uka­zu­jąc, prze­ista­cza zarówno tamtą minioną, jak i tę dzi­siej­szą rze­czy­wi­stość. Odsła­nia i nadaje jej sens, odkrywa zna­cze­nia. Nie tylko odkrywa, przy­daje też od sie­bie. Kon­fa­bu­lu­jąc i snu­jąc wła­sną wer­sję zda­rzeń, co rusz mija się z prawdą, która bie­gnie tuż obok. Jed­nak nie powi­nien ni­gdy kła­mać, to zna­czy dawać swoim łgar­stwem fał­szy­wego świa­dec­twa i sprze­nie­wie­rzać się prze­szło­ści.

* * *

Długo by mówić, czemu nad­war­ciań­skie dzieje i ci, któ­rzy – żyjąc tutaj cicho i skrom­nie – tyle dobrego uczy­nili nie­gdyś swą pracą dla wal­czą­cej o swoją nie­pod­le­głość Pol­ski, zepchnięci w cień ustę­pują miej­sca Sopli­com, Woło­dy­jow­skim, Kmi­ci­com, Olbrom­skim, Cedrom i Boha­ty­ro­wi­czom. Czyżby to, co się działo i stało nie­gdyś w Poznań­skiem, nie było w ogóle tema­tem god­nym niczy­jej uwagi i pisar­skiego wysiłku? Padło pyta­nie, trzeba będzie na nie odpo­wie­dzieć.

Istot­nie, na tle szwedz­kiej kolu­bryny wysa­dzo­nej pod murami Jasnej Góry, trzech łbów pohań­ców zerwa­nych Zerwi­kap­tu­rem Pod­bi­pięty albo moca­rza Ursusa ratu­ją­cego omdlałą Ligię od śmierci na are­nie – taka na przy­kład nowela Z pamięt­nika poznań­skiego nauczy­ciela wypada cał­kiem nijako i blado.

By jed­nak zadość­uczy­nić spra­wie­dli­wo­ści… Był prze­cie nie­gdyś jeden autor zna­mie­nity, który dał coś arcy­po­znań­skiego. To Prus ze swoim Wokul­skim i Rzec­kim. Obie figury, choć o tym ni słowa w powie­ści się nie mówi, jakby żyw­cem wyjęte duchowo z tego, co nam Wiel­ko­po­la­nom bli­skie. Z ich pra­co­witą codzien­no­ścią i cichym dra­ma­tem nie­speł­nie­nia włącz­nie.

* * *

Dobro samo się chwali? Wąt­pię, nie wie­rzę w coś takiego. Ist­nieją roz­liczne dowody, że wcale nie. Nawet naj­więk­sze – samo się nie pochwali. Zwłasz­cza gdy ciche, skromne, pra­co­wite i – jak nie­gdyś Michał Drzy­mała – za nic nie pra­gnie roz­głosu i stroni od niego. Radość zwy­kłego żywota. Jakiż to żywot? Bole­śnie powsze­dni, powta­rzam, i spie­szę zaraz dodać: szczę­śli­wie powsze­dni.

Wiel­ko­pol­ska, Poznań: świat zanu­rzony w pro­zie, w przy­ziem­nej zwy­czaj­no­ści. W życio­daj­nym oso­czu tej, co tu wiele mówić, nad­zwy­czaj­nej zwy­kło­ści. Jak się tu żyje? Miesz­kańcy tych stron od poko­leń wie­dzą jak. Spy­taj­cie ich samych, jest pewne, że usły­szy­cie: no jak, zwy­czaj­nie.

* * *

Czy ja ten świat znam? Trudne pyta­nie, ale nie uchylę się od odpo­wie­dzi. Pró­bo­wa­łem poznać, lecz znam go nie tak, jak­bym sobie tego życzył. Bada­łem jed­nak wszystko, co się z nim łączy, bada­łem przez lata sumien­nie i z należną uwagą. Dziś bez fał­szy­wej skrom­no­ści mogę już powie­dzieć, że kto wie, może znam cał­kiem nie­źle.

Z rosnącą cie­ka­wo­ścią się­gam do tego, co tu się nie­gdyś wyda­rzyło, po ama­tor­sku nie­spiesz­nie stu­diuję, jeden po dru­gim odkry­wam sobie losy róż­nych nie­zwy­kłych zwy­kłych ludzi i sprawy, któ­rymi ludzie ci nie­gdyś żyli. Na nowo pró­buję odna­leźć, dociec, prze­nik­nąć, zapi­sać ów miniony świat. Niby sporo o nim wia­domo, a prze­cież nie­ustan­nie czymś nie tylko mnie zaska­kuje. Inni też go znają i też ich potrafi zasko­czyć.

* * *

Codzien­ność i proza ludz­kiego życia nas ogra­ni­cza, przy­tła­cza, sepa­ruje, roz­bija na kawałki i oddzielne frag­menty. Pew­nego dnia zamyka się wieko i nie ma kogoś wśród żywych. Kogoś, kto wart był uwiecz­nie­nia nie tylko w mato­wych ram­kach na sta­rej foto­gra­fii. Histo­rie o zwy­kłych Wiel­ko­po­la­nach i ich niezwy­kłych czy­nach pozwa­lają głę­biej rozu­mieć i ujrzeć czło­wieka peł­niej­szym i więk­szym, niż jest naprawdę.

Mity wiodą żywot auto­no­miczny. Nie wiemy, czym były, czym są, dokąd pro­wa­dzą i co w isto­cie zna­czą. Nie panu­jemy nad nimi, to one panują nad naszym życiem i jak tar­nina na polach zbio­ro­wej pamięci wyra­stają spo­mię­dzy nas. Aby wiatr po polach nie hulał i ziemi nie wyja­ła­wiał. Żyjemy razem z nimi i odcho­dzimy na zawsze – wie­dząc i wie­rząc, że nas prze­żyją, bo oka­zuje się, że wydo­byte na powierzch­nię posia­dają moc dłu­giego trwa­nia.

Naj­cie­ka­wiej dzieje się na styku prawdy i zmy­śle­nia. Tam, gdzie jedno zbiega się z dru­gim i z nim splata, tocząc odwieczną potyczkę o pry­mat i spór o wia­ry­god­ność. Legendy niosą. Uno­szą ponad cza­sem ludz­kie życie. Opo­wiedz, pokaż mi twoją histo­rię, a powiem ci, kim jesteś. Czy naprawdę? A któż to może wie­dzieć? Kto potwier­dzi, że tak? Kto roz­strzy­gnie, która nić skąd bie­gnie i ile w niej wspo­mnie­nia, a ile real­nej rze­czy­wi­sto­ści?

* * *

Wszel­kie mity wyra­stają z ludz­kich pra­gnień i marzeń, lecz swój począ­tek biorą z opo­wie­ści o tym, co realne – co się ongiś zda­rzyło. To ich kanwa. Sama kanwa jed­nak to za mało. Nie wystar­czy. Mityczne czyny i opo­wie­ści tka się z mate­rii nie­zwy­kłej – z tego, co pozwala czło­wie­kowi ist­nieć ina­czej, peł­niej – z pory­wów i unie­sień nad­re­al­no­ści. Taka jest natura każ­dego mitu.

Mythos, jak­kol­wiek byłby fan­ta­styczny, nie bie­rze się z powie­trza i nie ple­cie sam z sie­bie, musi z cze­goś brać swą osnowę. Real­ność ist­nie­nia mitu oka­zuje się jego koniecz­nym przy­pi­sa­niem do kon­kretu, życio­daj­nym grun­tem. Przę­dzą. Nie da się go utkać z niczego, z czy­stego zmy­śle­nia. Co jed­nak zro­bić wtedy, gdy przę­dza cał­kiem zwy­czajna? Da się! Tylko nie trzeba zanadto cudo­wać, jak mówią w tych stro­nach.

Poezja była tutaj zawsze rze­mio­słem, rodza­jem talentu i fachu, jak kunszt ślu­sa­rza, koło­dzieja, stro­iciela instru­men­tów czy zło­tych rąk chi­rurga. Wiel­ko­po­la­nie z natury swej bywają mocno przy­wią­zani do prozy, przez co ucho­dzą za ludzi przy­ziem­nych. To ich zaleta, nie wada czy sła­bość. Dosłow­nie i w prze­no­śni zawsze trzy­mali się ziemi. Bo też to było od wie­ków zwy­kłe zbio­rowe życie, choć wiele w nim nie­zwy­kłych postęp­ków, doko­nań i czy­nów. Czy to zna­czy, że się na mit nie nadają? Niby dla­czego? Bo są zwy­kłe? Skądże! Nie­prawda, nadają się. Ze zwy­kłej przę­dzy epos też może powstać, pod warun­kiem że zosta­nie wła­ści­wie użyta.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Fer­di­nand Foch (1851–1929), mar­sza­łek Fran­cji, nale­żał do elity naj­waż­niej­szych dowód­ców fran­cu­skich w I woj­nie świa­to­wej. Przy­ja­zny Pola­kom. W lutym 1919 w Tre­wi­rze podyk­to­wał Niem­com kate­go­ryczne warunki kapi­tu­la­cji i żąda­nie bez­względ­nego zaprze­sta­nia dzia­łań mili­tar­nych prze­ciw Pol­sce. Dzięki posta­no­wie­niom trak­tatu wró­ciły do Pol­ski mię­dzy innymi: Cho­dzież, Leszno, Rawicz, Kępno, Nakło, Zbą­szyń, Byd­goszcz, Toruń, Chełmno, Chełmża i Gru­dziądz. 5 lutego 1921 w Aka­de­mii Woj­sko­wej Saint-Cyr pod Pary­żem Józef Pił­sud­ski odpiął wła­sny krzyż Vir­tuti Mili­tari i ude­ko­ro­wał nim Focha. 13 kwiet­nia 1923 otrzy­mał tytuł i buławę mar­szałka Pol­ski. Dok­tor hono­ris causa Uni­wer­sy­tetu Poznań­skiego (1923). W cen­trum przed­wo­jen­nego Pozna­nia nazwano jego imie­niem dzi­siej­szą ulicę Gło­gow­ską, jedną z głów­nych arte­rii mia­sta. [wróć]

Copy­ri­ght © by Fun­da­cja „Tu Wiel­ko­pol­ska”

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for this edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Roman Bąk

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Foto­gra­fie na okładce, w roz­dziale FOTO­GRA­FIE i na stro­nach roz­dzia­ło­wych:

Domena Publiczna

Foto­gra­fie w rodziale KSIĄDZ OD OGNIA przed­sta­wia­jące rodzinę Adam­skich i biskupa Sta­ni­sława Adam­skiego ze zbio­rów rodzin­nych dr Elż­biety Piet­kie­wicz-Czai

Karty pocz­towe pocho­dzą z kolek­cji prof. Jacka Karo­nia

Foto­gra­fie archi­walne z kolek­cji prof. Mał­go­rzaty Hen­dry­kow­skiej

Part­ne­rem publi­ka­cji jest Samo­rząd Woje­wódz­twa Wiel­ko­pol­skiego

Publi­ka­cja wydana z oka­zji 105. rocz­nicy wybu­chu Powsta­nia Wiel­ko­pol­skiego

Książka uka­zała się z ini­cja­tywy i przy współ­udziale Fun­da­cji TU WIEL­KO­POL­SKA

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wiwat! Saga wiel­ko­pol­ska, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-810-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer