Władcy Atlantydy. Kwiat Jednej Nocy - P.M.Wiennar - ebook

Władcy Atlantydy. Kwiat Jednej Nocy ebook

P.M.Wiennar

4,2

Opis

"Kwiat Jednej Nocy" to elektryzujący miks gatunkowy, idealny dla osób poszukujących czegoś nowego. Znacie baśń o kwiecie paproci? Przygotujcie się na jej mroczny retelling balansujący na pograniczu współczesnej fantastyki, emocjonującego romansu i pełnej zwrotów akcji powieści przygodowej.

Amelii doskwiera samotność, i choć na co dzień walczy o sprawiedliwość jako medyk sądowy, to nie potrafi wypełnić pustki w sercu. Pochłonięta pracą, nie dostrzega, jak na świecie zaognia się konflikt między ludźmi a Atlantami, między tym, co znane a tym, co owiane tajemnicą magii. Nawet nie przypuszcza, że przyjdzie jej odegrać w nim kluczową rolę, gdy zabójczo przystojny prokurator, jeden z Atlantów, wciąga ją w wir nieoczekiwanych zdarzeń.

Czy sama odwaga jej wystarczy?
Co jeszcze będzie musiała poświęcić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (13 ocen)
8
2
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaKu89

Całkiem niezła

Mam bardzo mieszane uczucia. Historia z dużym potencjałem, ale całość jakoś się nie klei. Nie do końca wytłumaczone wątki, błędy ortograficzne, dziwna stylistyka niektórych zdań sprawiały, że książki nie czytało się tak “lekko" jakbym oczekiwała
00
Jasminka78

Nie oderwiesz się od lektury

Z każdą następną stroną wciąga coraz bardziej, trzyma w napięciu. Czekam z niecierpliwością na drugą część. Polecam!
00
AnaBe

Z braku laku…

książka z błędami ortograficznymi 😱 "ważyć alkohol" jaki redaktor to przepuścił.....
00
Alice7771997

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca, podążałam śladami bohaterki i totalnie przepadłam w świecie przedstawionym przez autorkę. Będę czekać na kolejne części!
00
Fton7

Z braku laku…

nie polecam
01

Popularność




Władcy Atlantydy
Kwiat Jednej Nocy
P.M.Wiennar
Copyright © 2024 P.M.Wiennar
All rights reservedRedakcja i korekta: Monika SimińskaProjekt, skład i łamanie: Zosia KomorowskaZdjęcie na okładce: AIWydanie IISBN 978-83-970146-1-9Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobomtrzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jestnielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Upadek Królestwa
Atlantyda. Wspaniałe królestwo, które słynęło ze swej potęgi na całym świecie. Dysponowało najlepiej wyszkoloną armią, bogactwem złóż naturalnych, urodzajem ziem. Kolebka najznamienitszych myślicieli, naukowców oraz inżynierów. Zachowanym po dziś dzień owocem ich geniuszu technologicznego są chociażby egipskie piramidy.
Jak mogło dojść do upadku niepokonanego imperium?
Platon uważał, że przez gniew bogów.
Obecni potomkowie ówczesnych mieszkańców Atlantydy milczą o prawdziwej przyczynie.
Jednak bardzo możliwe, że Platon w swych dziełach się nie pomylił.
U zarania dziejów bowiem, gdy Stwórca przekazał Wyspę Atlasowi i ustanowił go pierwszym królem, złożył mu obietnicę. Atlantyda miała się stać niedościgłym królestwem. W niekwestionowanej potędze trwać po wsze czasy.
Atlas I, zwany Wielkim, hojnie obdarzony przez Stwórcę licznym potomstwem, przekazał swym dzieciom Prawo i podzielił pomiędzy nimi ziemię, co dało początek znamienitym rodom królewskim, których członkowie na cześć pierwszego króla przybrali nazwę Atlantów. I tak Atlantydą w okresie jej Złotego Wieku władali potomkowie Atlasa II, Gadeirosa, Auferesa, Euajmona, Mneseosa, Autochtona, Elasipposa, Mestora, Azeasa, Diaprepesa, nad którymi to zwierzchnictwo sprawował ród Kleitogensa – dziedzica królowej Kleito – jedynej córki Atlasa Wielkiego.
Ceną niedościgłej na całym świecie potęgi, a zarazem jedynym zobowiązaniem obywateli Królestwa stanowiło bezwzględne przestrzeganie Prawa, które zostało im dane. W zbiorze jego najważniejszych zapisów znajdował się obowiązek sprawowania nieustannego kultu Stwórcy. Drugim, niezmiernie ważnym wymaganiem, była wzajemna życzliwość, którą winni żywić wobec siebie władcy Atlantydy włącznie ze stałą gotowością do niesienia koniecznej pomocy.
Jednak z czasem czyny mieszkańców oraz samych królów coraz częściej nosiły znamiona łamania Prawa. Gdy czara ich sprzeniewierzenia spowodowanego pychą się przelała, nastał potop. Całkowita zagłada Wyspy, a tym samym upadek znamienitego Królestwa.
Jednakże potomkowie jedenastu rodów królewskich Atlantydy, którzy przeżyli potop, przebywając w koloniach na Kontynencie, dotrwali do dzisiejszych czasów. Potomkowie Atlasa Wielkiego – Atlanci – żyją pośród nas. A w ich pamięci trwa przekazywana od pokoleń przepowiednia osładzająca rozpacz po utraconej Stolicy.
Przepowiednia mówiąca o powrocie Królestwa. Nastaniu sprawiedli-wych i mądrych rządów. Zapowiedź końca bezlitosnych wojen i okrucieństwa na całym świecie. Według niej Złoty Wiek na Ziemi ma nadejść wraz z pojawieniem się Astraji – istoty dysponującej niepokonanym orężem, silniejszym nawet od śmierci.
Prolog
Rozbryzgi świeżej krwi ściekały powoli po kamiennych ścianach. Nathaniel Sovrano skrzywił się, gdy po przekroczeniu progu ciasnej celi uderzył go fetor stęchlizny zmieszany z metalicznym zapachem szlacheckiej krwi.
– Zinfiltruj jego umysł – głos potężnie zbudowanego Argosa Mneseosa drżał z wściekłości, a drapieżne rysy jego śniadej twarzy wyostrzyły się groźnie.
Nathaniel Sovrano przeniósł niespiesznie spojrzenie z Wielkiego Księcia Mneseosa na zwijającego się u jego stóp mężczyznę. Żałosny widok. Brudna postrzępiona szmata, która stanowiła jego odzienie, ociekała krwią. Pasma długich, siwych włosów i krzaczastej brody zanurzały się w czerwonej kałuży zajmującej z chwili na chwilę coraz większy obszar posadzki.
Podniósł wzrok i skierował go w bok, gdzie przy podłużnej ławie z kolekcją wymyślnych narzędzi tortur stał muskularny osiłek. Gdyby nie poruszająca się naga klatka piersiowa można by go wziąć za posąg mitycznego tytana. Nieruchomym spojrzeniem świdrował Nathaniela, zapewne zastanawiając się, ile sekund zajęłoby mu zabicie go.
Hrabia Sovrano zdawał sobie sprawę, że pomimo atletycznej budowy, nie wyglądał na trudnego przeciwnika. Gładko ogolony, w letnim garniturze, o smukłej, atrakcyjnej twarzy nadającej się na okładkę magazynu modowego, przyprawiał niejedną kobietę o palpitacje serca. Ale za to nie budził należytego postrachu wśród mężczyzn.
Machnął ręką, wskazując na targanego konwulsjami mężczyznę.
– Tobie nie udało się niczego z niego wyciągnąć torturami, a myślisz, że mi się powiedzie? – odparł kpiąco, spoglądając Księciu w oczy.
Argos wściekle zazgrzytał zębami. Mimo że nie zadawał ciosów osobiście, jego długie, ciemne włosy kleiły się od potu i krwi ledwo dyszącego pojmanego nieszczęśnika.
– Nie zadzieraj ze mną, Sovrano – warknął. – I nie zgrywaj się. Wiem, że nie masz sobie równych w sztuce zaklinania umysłów.
Przez przystojną twarz Nathaniela przewinął się cień wahania, ale w końcu kiwnął głową:
– A czego mam szukać?
– Mój człowiek w Sagittariusie twierdzi, że ich prezes prowadzi działania przeciwko mnie, w które wtajemniczeni są jedynie nieliczni. Ten tu – wskazał na więźnia – jest jednym z nich.
– Rozumiem.
Nathaniel Sovrano ponownie skupił wzrok na jęczącym mężczyźnie. Teraz dopiero przypomniał sobie, skąd go kojarzył. Borens Mong. Jeden z elitarnych członków Rady Sagittariusa. W obecnym stanie wyglądał bardziej jak zwykły nędzarz niż znamienity Atlanta.
Nathaniel utkwił w nim wzrok i odrzucając to, co cielesne, starał się dostrzec subtelną strukturę umysłu mężczyzny. Zmarszczył czoło. Napotkał silne bariery ochronne... to pewnie od nich Argos się odbił przy próbie penetracji. Ale dla Nathaniela nie stanowiły większego problemu. Szybko i bez trudu się przez nie prześlizgnął
Po chwili wszystkie wspomnienia, myśli, cała tożsamość Atlanty zwijającego się z bólu w kałuży krwi znalazły się w zasięgu jego ręki. Nie miał jednak czasu żeby się rozdrabniać. Musiał znaleźć wspomnienie, w którym przewijała się informacja o ściśle strzeżonym planie Sagittariusa – planie ostatecznego pokonania Wielkiego Księcia Argosa Mneseosa.
W końcu to zobaczył. Misternie dopracowaną strategię, która opierała się na…
Zadrżał. Pospiesznie przeczesał nonszalanckim ruchem swoje gęste, czarne włosy, aby zakamuflować te nagłe wzdrygnięcie.
– I czego się dowiedziałeś? – Argos cały się trząsł ze zniecierpliwienia.
– Sagittarius chce cię zabić za pomocą... – Nathaniel już opanowany spojrzał na niego beznamiętnie – ...kwiatu paproci.
Książę nabrał głęboko powietrza i wydał z siebie niski, złowieszczy pomruk.
– Został już zerwany?
Borens Mong jęknął przeciągle i rozchylił powieki. Dyszał, łapiąc ledwie płytkie oddechy. Na jego wargach zakwitł drżący uśmiech.
– To twój koniec, Argosie Mneseosie – wysapał resztkami sił.
– Gadaj! – Argos rzucił się na więźnia. Oburącz chwytając go za łachmany, podniósł go w górę z taką lekkością, jakby nic nie ważył. – Kto jest tym człowiekiem?!
Potrząsnął nim kilkukrotnie.
– As... Astraja... – wychrypiał.
Argos na ułamek sekundy znieruchomiał, świdrując wzrokiem Atlantę, po czym brutalnie rzucił go na ziemię. Głośny trzask łamanych kości towarzyszył zderzeniu się mężczyzny z kamienną posadzką.
Argos skierował wściekłe spojrzenie na młodego hrabiego.
– Pokaż mi to! Pokaż mi jego wspomnienia! – ryknął. – Muszę wiedzieć... muszę wiedzieć, kim jest ta kobieta!
– Nie mogę – Nathaniel Sovrano skrzyżował ramiona. Chłodnym wzrokiem przetrzymał palące spojrzenie Wielkiego Księcia. – Borens Mong już nie żyje.
Argos zacisnął usta i pięści.
– Ale cię okłamał – mówił dalej hrabia, wskazawszy brodą na martwego więźnia. – Chciał cię zastraszyć. Nikt nie zerwał kwiatu paproci. Sagittarius działa w ciemno. Ich Rada jest zdesperowana. Dopiero szukają odpowiedniego śmiertelnika, licząc na łut szczęścia. Nie mają żadnych przesłanek.
Argos zmarszczył brwi i wnikliwie mu się przyglądnął.
Wargi Nathaniela ułożyły się w ironiczny uśmieszek.
– Nie wierzysz mi? Odwalam za ciebie brudną robotę od wielu lat, a ty i tak wciąż mi nie wierzysz?
Stojący z boku kat poruszył się niespokojnie. Pełen gotowości czekał na skinienie Wielkiego Księcia. Jednak Argos jedynie spojrzał na hrabiego wyniośle, z nutą pogardy w ciemnych, pustych oczach.
– Nie ufam własnej córce – wysyczał – a miałbym zaufać takiemu zdradzieckiemu ścierwu jak ty?
Na twarzy Nathaniela pojawił się arogancki uśmiech. Ostentacyjnie włożył ręce do kieszeni.
– Grunt to szczera rozmowa z przełożonym.
Odwrócił się i nie czekając na pozwolenie, wyszedł z celi.
Gdy opuścił lochy i znalazł się wreszcie na placu przed wejściem do posiadłości Argosa, odetchnął głęboko. Nocne grudniowe powietrze wypełniło mu płuca. Oddychał niespiesznie, pozwalając, by mróz go przesiąknął. Pragnął jak najdokładniej wyzbyć się woni krwi Borensa Monga, która nie chciała opuścić jego nozdrzy.
Ponury las sosnowy trzymał w kleszczowym uścisku wąską drogę dojazdową do pałacu, stojąc na straży mrocznych tajemnic skrywanych przez dwór Argosa Mneseosa – Vipera Maior. Jednej z najlepiej strzeżonych twierdz na świecie. Jeszcze żadnemu jeńcowi nie udało się z niej zbiec. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy wynikało to z niezawodności straży Argosa, czy też czarnoksięskich zaklęć przenikających te mury.
Wciąż z rękoma w kieszeni Nathaniel Sovrano szedł utwardzaną drogą, kierując się w stronę bramy wyjazdowej oddalonej od placu przed budynkiem o ponad kilometr.
Wiatr poruszał koronami drzew i zrzucał z nich śnieg, który raz na jakiś czas opadał Nathanielowi na głowę, ale on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Skrzypienie drzew i przeciągłe wycie wiatru tworzyły złowrogą symfonię, w rytm której zamyślonym spojrzeniem śledził ponure scenariusze przyszłych wydarzeń.
U końca drogi z wysokiego na trzy metry kamiennego muru wyłoniła się ogromna, żeliwna brama wyjazdowa.
Podszedł do niej i podwinął nogawkę spodni. Chwycił przymocowany do łydki sztylet. Misternie zdobioną mizerykordię, której klinga została wykuta z domieszką substancji opóźniającej zwykle błyskawiczne gojenie się ran na ciele Atlantów.
Wyprostował się i nakłuł czubkiem klingi kciuk. Krew wypłynęła spokojnym strumieniem. Przyłożył krwawiący palec do niewielkiego otworu znajdującego się pośrodku bramy na wysokości metra od ziemi. To starodawne rozwiązanie otwierania różnego rodzaju wrót, które powstało na długo przed zwykłymi kluczami.
Schował sztylet i popchnął bramę, rozchylając ją.
Nagle usłyszał za plecami ryk silnika spalinowego. Odwrócił się i ujrzał pędzącą w jego kierunku postać na motocyklu.
Skrzyżował ramiona i uśmiechając się pod nosem, przypatrywał się motocykliście, który zrobił ostry zakręt i wyhamował, zatrzymując się zaledwie centymetry od jego nóg.
Zeskoczyła z niego kobieta ubrana w czarny, skórzany kombinezon. Dokładnie opinał jej idealne, ponętne kształty.
– Ciesz się, że mam refleks, inaczej bym cię przejechała.
– Czyli nie chciałaś mnie zabić? A specjalnie dla ciebie się wystawiłem.
Kobieta zamaszystym ruchem zdjęła z głowy kask, wypuszczając spod niego kaskadę długich, złocistych loków. Uśmiechała się zadziornie w sposób w ogóle niepasujący do delikatnych, anielskich rysów jej twarzy i ociekającej słodyczą barwy głosu.
– Wszedłeś i wyszedłeś bez słowa. Powinnam się śmiertelnie obrazić.
– Hm – uśmiechnął się ironicznie. – Od kiedy tak ci doskwiera brak mojego towarzystwa, Priscillo?
– Już zdążyłam zapomnieć, jaki z ciebie zimny drań! – kobieta zaśmiała się perliście i odłożyła kask na siodełko motocyklu.
– Moglibyśmy spędzać ze sobą więcej czasu, gdyby Argos dawał nam podobne zlecenia – spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się wymownie. – Czym się teraz zajmujesz?
Uśmiech zszedł jej z twarzy. Wydęła usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Ojciec nie życzy sobie, abyś brał udział w tym zadaniu – odparła po chwili. – Proponowałam mu, żeby przydzielił mi ciebie do pomocy, ale odmówił.
Nathaniel pokiwał za zrozumieniem głową.
– A żałuję – Priscilla westchnęła przeciągle z teatralnym machnięciem ręki. – Na pewno świetnie bawilibyśmy się razem we Lwowie.
Cień burzowej chmury przemknął ledwo zauważalną zmarszczką po jego czole, która w ułamku sekundy zniknęła, nie pozostawiwszy śladu.
– Więc Argos wysyła cię do Lwowa? – Posłał jej szeroki uśmiech. – Nieładnie. To mój rewir.
– Już nie – Priscilla w odpowiedzi uśmiechnęła się filuternie. – Wiem, że tam pomieszkiwałeś. Może któregoś dnia mnie odwiedzisz i oprowadzisz po mieście?
Przysunęła się. Spuściła wzrok i sięgnęła po jego dłoń, z której wciąż kapała krew pozostawiająca rubinowe plamy na śniegu. Delikatnie chwyciła ją oburącz.
– Szlachetna krew hrabiego Sovrano. Zawsze byłam ciekawa, czy jest tak wyborna, jak głoszą plotki... – posłała mu zalotne spojrzenie spod długich rzęs.
Nieznacznie rozchyliła wargi i powoli podniosła do ust jego dłoń.
– Nie tak prędko, moja droga – zabrał rękę, zanim dotknęła jej warg i uśmiechnął się przepraszająco. – Jestem aktualnie w bardzo poważnym związku.
Skrzywiła się wyraźnie niezadowolona. Zwykle mężczyźni nie odmawiali jej niczego.
– Tak samo obiecującym jak dwadzieścia poprzednich? – odparła zgryźliwie. – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że śmiertelniczki nie są dobrym materiałem na dłuższą metę?
Hrabia Sovrano uśmiechnął się pod nosem i schował obie ręce do kieszeni.
– Nigdy nie miałem zamiaru startować w maratonie. I póki co nie narzekam.
Przewróciła oczami.
– Mężczyźni – prychnęła. – Zadowalać się byle czym, zamiast włożyć odrobinę wysiłku w zdobycie prawdziwego skarbu.
Usta hrabiego Sovrano ułożyły się w kpiący uśmiech.
– To aluzja? Czyżbyś to ty była skarbem, który pragnie być zdobyty przeze mnie?
Twarz Priscilli stężała, a w błękitnych oczach zaiskrzyły się gniewne ogniki.
– Przerosłam cię, Nath, to ty powinieneś zabiegać na kolanach o moją atencję.
– Wiem, że wszystko ma swoją cenę. – Wyciągnął z kieszeni lewą dłoń, z której wciąż kapała krew. Otarł kciuk o pozostałe palce, patrząc, jak smuga krwi się po nich rozmazuje.
Priscilla również przelotnie rzuciła na nią okiem, po czym odwróciła się i chwyciwszy kask, nałożyła go na głowę.
– Może kiedyś zaspokoję twoją ciekawość – dopowiedział.
Nie skomentowała tego. Wskoczyła na motor, odpaliła silnik i zatoczyła ostentacyjne kółko, zanim skierowała się z powrotem ku Vipera Maior. Nathaniel chwilę patrzył za nią, a potem odwrócił się w drugą stronę. Przekroczył wrota, które z głośnym skrzypnięciem same się za nim zatrzasnęły.
Rozdział I
Tajemniczy hrabia
Lwów, sześć miesięcy później
Unoszący się w powietrzu aromat kawy i piwnego chmielu potęgował domową atmosferę klubokawiarni Elite usytuowanej przy ulicy Legionów – jednym z najbardziej reprezentacyjnych traktów Lwowa. To właśnie tutaj Dawid zaprosił ją na spotkanie tego wieczoru.
– Dosyć już o mnie, teraz, Amelio, powiedz lepiej, jak ci idzie praca naukowa? – Dawid wbił w nią pełne zainteresowania spojrzenie bursztynowych oczu, ciemniejszych od barwy przydługich loków okalających jego twarz.
– Do przodu, choć powoli. – Amelia schowała za ucho ciągle opadające jej na twarz niesforne pasmo włosów.
Kątem oka zauważyła, że Dawid prześledził wzrokiem ten gest i przyglądał się teraz jej długim włosom. Jak zwykle miała je rozpuszczone, a delikatnie podkręcone końcówki sięgały poniżej ramion.
Z całą pewnością do jej atutów należały gęste włosy w odcieniu jasnego brązu z miedzianymi refleksami oraz owalna, może nie oszałamiająco atrakcyjna, ale przykuwająca uwagę twarz, która dzięki promiennemu uśmiechowi, o którym słyszała już niejeden komplement, wzbudzała powszechną sympatię. Choć to właściwie oczy były tym, co ją wyróżniało. Miały kształt migdałów, o bliżej nieokreślonym, intrygującym kolorze zielonkawego błękitu, ocienione naturalnie ciemnymi, podwiniętymi rzęsami.
Tego wieczoru nie pofatygowała się, żeby zrobić makijaż i założyła zwykłą, letnią sukienkę sięgającą kolan, ale mimo to dostrzegała w oczach Dawida wymowny błysk, którego z właściwą jej wrodzoną powściągliwością udawała, że nie zauważa.
– Chcę uzbierać pokaźną grupę badawczą – dodała i rozejrzawszy się dookoła, zmieniła temat:
– Nie spodziewałam się, że lubisz takie klimaty.
Elite utrzymywała wystrój loftu, mimo że znajdowała się w piwnicy zabytkowej kamienicy. Wnętrze ścian pokrywała prawdziwa, jedynie częściowo odświeżona, czerwona cegła. Industrialne, mosiężne lampy zwisające z sufitów rzucały niewiele światła o ciepłej, żółtej barwie, sprawiając, że w kameralnej sali panował przytulny półmrok. Podobnie jak inni klienci, para siedziała przy okrągłym stoliku z czarnego metalu.
– Kolega z dyżurki ją polecił. – Dawid skrzywił się, dając do zrozumienia, że nie przypadła mu do gustu. – Jak chcesz, możemy pójść się gdzieś indziej.
Uśmiechnęła się z politowaniem.
Siedzieli tu od ponad pół godziny, złożyli zamówienie, a on dopiero teraz pyta się, czy jej to miejsce odpowiada?
– Nie trzeba. Podoba mi się. Jest klimatycznie.
Podniosła do ust szklankę kawy z whisky. Niestety zamiast kawy z irish cream, którą uwielbiała, nieumyślnie zamówiła kawę po irlandzku z whisky.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś. Wyrzekłaś się prawdziwej medycyny.
Amelia odstawiła szklankę i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Pracowała w Katedrze Medycyny Sądowej przy Lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza jako adiunkt i ciągle musiała konfrontować się z twierdzeniem klinicystów, jakoby była przez to lekarzem gorszego sortu.
Większość jej znajomych ze studiów również nie potrafiło zrozumieć tej decyzji. Podobnie jak rodzina – z nią było najgorzej. Do tej pory jej rodzice nie pogodzili się całkiem z faktem, że ich jedyna córka nie została prawdziwym lekarzem, a jedynie patologiem sądowym.
– Według Hipokratesa lekarze nie powinni zajmować się właśnie chirurgią – zripostowała.
Dawid zaśmiał się serdecznie.
– Jak to brzmiało? „Nigdy nie usunę kamieni moczowych przez cięcie”, tak? Zgrabne odbicie piłeczki. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Badasz śmiertelność na moim oddziale, więc, sama rozumiesz, to naturalne, że czuję się zagrożony.
I znów gadka o sprawach zawodowych... z resztą czego mogła się spodziewać po chirurgu tak pochłoniętym pracą, że nie potrafił wygospodarować czasu na fryzjera, a jego kilkutygodniowy zarost wskazywał, że nawet na regularne golenie.
– Nie martw się, liczba zgonów na twoim oddziale nie wyróżnia się zbytnio na tle innych – posłała mu pojednawczy uśmiech. – Choć muszę ci powiedzieć, że ostatnio jeden przypadek mnie zaniepokoił.
– Jaki?
– Nie wiem, czy będziesz kojarzyć. Kobieta zmarła w zeszłym tygodniu po usunięciu pęcherzyka żółciowego. Bez powikłań, bez chorób towarzyszących... Ogólnie nic nie wskazywało, że tak nagle umrze.
– Hmm, cholecystektomia? – zmarszczył brwi, a jego wzrok na moment uciekł na prawo. – Niestety nie kojarzę jej. Mogę się podpytać. A co miała w dokumentacji?
– Odstąpili od sekcji.
– Ciekawe. – Skinął głową. – Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej i dam ci znać.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę na nudne chirurgiczne tematy. Dawid, podobnie jak ona, stosunkowo niedawno skończył studia, ale mimo to ordynator zamierzał go wkrótce mianować na swojego zastępcę. Oczywiście starsi stażem i wiekiem medycy nie patrzyli na jego awans zbyt przychylnie, ale młody chirurg wykazywał się prawdziwą smykałką. Chirurgia go pasjonowała. Poświęcał się jej całkowicie.
Amelia na moment się zamyśliła i chwilę jej zajęło, zanim się zorientowała, że monolog opisujący jego ostatnią, kilkugodzinną operację metodą Whipple’a dobiegł już końca.
– Amelio, może chcesz jeszcze kawy?
Wyrwana z zadumy pokręciła głową.
– Dzięki, jeszcze tej nie wypiłam – odpowiedziała pospiesznie i zrobiła kolejny łyk, starając się nie krzywić za bardzo. Dodawanie whisky do kawy powinno być karalne.
Dawid odchylił się na krześle i spojrzał w prawo, na drugi koniec pomieszczenia, gdzie był wydzielony parkiet. Kilka osób już z niego korzystało, podrygując w rytm skocznej muzyki. Wyraz twarzy wyraźnie mu się rozjaśnił.
Podejrzewała, co mu przeszło przez myśl. Na bieżąco odnotowywała jego ukradkowe spojrzenia. Pewnie już przyszedł ten moment, że znudziło się mu samo patrzenie. Sama jednak nie miała nawet najmniejszej ochoty na niewinne obściskiwanie się w tańcu.
– A może chciałabyś...? – Przeniósł na nią wzrok, ale gdy spostrzegł jej minę, zmieszał się i przerwał w połowie zdania.
– Co takiego? – zreflektowała się i uśmiechnęła.
– Może chciałabyś coś zjeść?
Uśmiechnęła się szerzej.
– Dziękuję, ale nie krępuj się, zamów dla siebie.
Uniósł brwi i odchrząknął.
– W porządku – odparł lekko skonsternowany.
Zrobiło się niezręcznie. On sięgnął po swój kufel z piwem, a ona znowu się napiła tej okropnej kawy. O co mu chodziło? Dlaczego chciał się z nią spotkać? Jeżeli wkrótce nie przejdzie do rzeczy, będzie musiała go o to zapytać wprost, choć wolałaby tego uniknąć.
Znali się ze studiów. Nawet go lubiła. Ale mimo tego, że był całkiem przystojny, nigdy między nimi nie zaiskrzyło. Choć  musiała przyznać, że do tej pory nie spotkała żadnego, który by sprostał jej wymaganiom.
A Dawid... Podejrzewała, że raczej spotkał się z nią interesownie niż romansowo. Jednak nauczona doświadczeniem wiedziała, że z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo, dlatego też subtelna podejrzliwość nie chciała jej opuścić i wolała podkreślać to, że nie traktuje tego spotkania jak randki.
Jej wzrok powędrował ku niewielkiej scenie, przy której akurat siedzieli. Wszedł na nią mężczyzna o długich, ciemnych włosach, nosił luźną, kraciastą koszulę. Przyglądała się jego krzątaninie przy kablach, ustawianiu mikrofonu.... Na to wygląda, że szykował się występ.
– Chciałbym cię o coś zapytać – Dawid ponownie zagadnął.
Oderwała wzrok od mężczyzny i z zaciekawieniem spojrzała na Dawida.
– Jasne, pytaj.
Już otwierał usta, ale mężczyzna ze sceny właśnie zabrał głos:
– Drodzy państwo, witam bardzo serdecznie...
Amelia spojrzała ponownie na Dawida, ale ten całą swoją uwagę skupiał już na prezenterze. Wzruszyła ramionami i również przyglądnęła się scenie.
– ... i za chwilę doświadczymy prawdziwej uczty dla naszych serc. – Mężczyzna demonstracyjnie położył prawą dłoń na sercu i rozejrzał się po sali. – Powitajcie gorącymi brawami długo oczekiwaną, sięgającą szczytów poezji muzycznej, artystkę Sarinę Mellan!
Wyciągnął obie dłonie w stronę schodków prowadzących na scenę, po czym sam zainicjował brawa.
Na podest weszła drobna dziewczyna z przewieszoną na plecach gitarą akustyczną. Czarne włosy miała spięte w koka z luźno splecionych warkoczów, z których  w wielu miejscach wystawały niesfornie liczne kosmyki. Krótka spódniczka, szeroka biała koszula z bufiastymi rękawami przewiązana w pasie ciemnofioletową szarfą... Ta dziewczyna zdecydowanie miała nietuzinkowy styl. Prawdziwa dusza artystyczna.
Nieznacznie się uśmiechnęła i pomachała, ledwo podnosząc dłoń, do witającej ją głośnym aplauzem widowni.
Kiedy zdjęła gitarę z pleców i usiadła na przygotowanym krześle, mężczyzna przystawił mikrofon bliżej niej i zszedł ze sceny. Światła w pomieszczeniu całkiem przygaszono. Sarinę oświetlał jedynie punktowy strumień płynący z reflektora .
Zapadła absolutna cisza, którą po chwili rozproszyły metaliczne dźwięki gitary i melodyjny, hipnotyzujący wręcz głos młodej kobiety.
Słońca całe życie unikałam.
Nauczona Ikara przykładem
ciemności bezpieczne wybrałam
i nigdy lęku nie doznałam
Tam nikt imienia mego wypowiadać się nie ważył.
Tam nikt oblicza mego nie poznał nigdy.
Obrałam krwawą zbrodni ścieżkę,
cierpieniem kamienne serce sycąc.
Lecz dnia pewnego się w mej twierdzy zjawiłeś,
w oczach niosąc słońca płomienie.
Słodycz i gorycz w twych żyłach płynące
me ciało odurzyły i w nich zatraciły.
Żar z twych oczu bijący, roztopił
serca mego lodowe podwoje.
Mój ikarowy lot skończył się,
upadłam u twych stóp,
miłości niewolnikiem się stałam
Smutną egzystencją życie me było,
zanim ciepła twego kochania nie doznałam.
Czymże jest życie bez iskier z twych oczu lecących?
Czymże bez twych dłoni po bliznach mych błądzących?
Krótka chwila istnienia twą miłością osłodzona
cenniejszą niż stulecia w ciemnościach mi była.
Śmierci cenę za nią chętnie poniosę,
gdyż...
jedno z nas zginąć musi by drugie przeżyło.
Dałeś mi miłość, szczęściem nasyciłeś.
Pragnę twego spełnienia, radości twej,
ale otchłań serca mego nie dostarczy ci tego.
Odejść w cień muszę, by z przyrzeczenia uwolnić cię.
Skosztowawszy ciebie, spełniłam się.
Nie pragnę już męskich rąk.
Teraz jedynie śmierć w objęcia weźmie mnie.
Gdy zamilkła i dźwięki z gitary ucichły, nastała cisza. Nikt nie bił braw... nikt się nie odzywał.
– Szkoda, że taka miłość nie jest pisana ludziom – wyszeptała rozmarzona Amelia.
Uwielbiała historie o wielkiej, heroicznej miłości... Sama o takiej marzyła. O nietuzinkowej przygodzie, niedostępnej w tym zwykłym, materialistycznym świecie.
Dawid posłał jej badawcze spojrzenie, ale powstrzymał się od komentarza.
Sarina znowu trąciła delikatnie struny. Zaintonowała kolejną, smutną miłosną balladę. Tym razem o mężczyźnie zakochanym w nieśmiertelnej kobiecie. Atlantce. I choć bardzo się kochali, musieli się rozstać, bo ich związek spotkał się z ostracyzmem.
Tym razem nie doczekali się zakończenia. Ktoś z sali wstał z krzesła i rzucił resztkami jedzenia w pieśniarkę.
– Precz z naszego miasta, atlandzka szmato! Ściągacie na nas jedynie same nieszczęścia!
Kilka oburzonych osób wstało i próbowało go uspokoić, ale to spowodowało, że podnieśli się kolejni, którzy stanęli w jego obronie.
– Rozumiem was. – Niezrażona pieśniarka wstała z krzesła i rozejrzała się po sali. – Nienawidzicie ich. Rozumiem wasze pobudki. Wiedzcie jednak, że bez Atlantów nie mielibyście szans na przetrwanie. Po ostatniej wojnie Europa istnieje jedynie dlatego, że część z nich walczyła po waszej stronie.
Zapanowała wrzawa, ale przynajmniej już nikt jej nie atakował. Spokojnie nałożyła gitarę na plecy i zeszła ze sceny. Opuściła salę w towarzystwie spanikowanego długowłosego mężczyzny.
– Niektórym kompletnie brakuje kultury. – Dawid założył ręce i spojrzał spode łba w kierunku mężczyzny, który przerwał występ.
– Nie spodziewałam się takiej niechęci do Atlantów po lwowiakach – Amelia również się zbulwersowała.
Zawsze uważała mieszkańców tego rejonu za wzór tolerancji. Gdy przyjechała do tego miasta ujęła ją gościnność i serdeczność miejscowych.
– Nie ma miasta w którym Atlanci mogliby się czuć mile widziani. Traktaty pokojowe straciły na znaczeniu, bo już nie chodzi o wojnę z przeszłości.
– A o co?
Dawid posłał Amelii wymowne spojrzenie.
– Wielu facetów – kiwnął głową w kierunku przepychających się mężczyzn, którzy powoli się już uspakajali – nie znosi ich chociażby dlatego, że podbierają im najlepsze kobiety.
Zarumieniła się z oburzenia. Najlepsze? Co za burak...
– To niech bardziej się o nie starają, a nie patrzą złośliwie na innych, gdy tak robią.
Przeniósł na nią wzrok, odchrząknął i napił się piwa ze szklanego kufla.
– Spotykasz się z kimś? – zapytał ostrożnie, gdy odstawił kufel.
To dość bezpośrednie pytanie zmieszało ją. Wyprostowała się i odruchowo odrzuciła do tyłu włosy, które faliście opadły na plecy.
– Obecnie nie. To o to chciałeś mnie zapytać?
– Nie – pospiesznie odparł i uśmiechnął się niemrawo. – W sobotę odbędzie się uroczysty bankiet dla lwowskiej śmietanki towarzyskiej. Mój szef udziela się w wielu różnych inicjatywach i jest członkiem mnóstwa kręgów... w każdym razie od niego dostałem zaproszenie. Czy nie zechciałabyś może wybrać się na nie ze mną?
Niepokój wyparował momentalnie. Brzmiało to jak poproszenie koleżanki o towarzystwo na imprezie, na którą nie wypada przyjść samemu. W sumie – co jej szkodziło?
Przyglądał się jej w napięciu.
– Za tydzień w sobotę? Nie mam żadnych planów, mogę z tobą pójść.
Chłopak uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Być może była jego ostatnią deską ratunku...
✽✽✽
Tydzień wypełniony monotonną pracą w prosektorium i w bibliotece na pisaniu artykułów tym razem dłużył się Amelii niemiłosiernie. Zwykle czas spędzany w pracy płynął jej błyskawicznie. Dni zlewały się w miesiące, wypełniając skrzętnie spychane na dno świadomości uczucie pustki.
Spotkanie z Dawidem uświadomiło jej, że wkrótce skończy dwadzieścia siedem lat życia, w którym niczego nie osiągnęła w sferze prywatnej... uczuciowej. Poświęcała się bez reszty studiom, teraz pracy. Krytykowała Dawida za takie podejście, a swojej belki w oku nie dostrzegała. Chciałaby coś zmienić w swoim życiu... ale nawet nie wiedziała, od czego miałaby zacząć.
W każdym razie póki co nadszedł czas na spędzenie kolejnego wieczoru z Dawidem. Odczuwała lekki dreszczyk podniecenia, ale raczej dlatego, że czekało ją spotkanie z najbardziej wpływowymi osobami Regionu Wschodniego, a może i z innych części Europy. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, bo Dawid w związku z tym, że sam niespecjalnie interesował się bankietem, na niewiele pytań mógł jej odpowiedzieć.
Ona sama na tę okazję chciała kupić sukienkę w Pasażu Mikolascha, najlepszego domu handlowego w mieście, który bardziej przypominał muzeum niż sklep. Piękne ażurowe zadaszenie i wnętrze uszlachetnione licznymi kunsztownymi zdobieniami i różnokolorowymi witrażami w stylu secesyjnym sprawiały, że sam w sobie był dziełem architektonicznej sztuki.
Ostatecznie zdecydowała się na długą, tiulową bladoróżową suknię, delikatnie rozkloszowaną, na górze wykończoną koronką, z rękawem trzy czwarte. Nie powalała na kolana, ale miała najlepszy przelicznik ceny do jakości i całkiem dobrze się w niej prezentowała – ze smakiem podkreślała jej kobiecą, smukłą sylwetkę.
Długie, proste, jasnobrązowe włosy upięła w koka, użyła nawet delikatnego podkładu i odrobiny różu. Usta potraktowała swoją ulubioną, rzadko używaną z powodu braku ku temu okazji, intensywną czerwienią. Ogólnie była zadowolona ze swojego wyglądu. A jedyny mankament jej kształtnego owalu twarzy stanowiła bladość, na której w najmniej odpowiednich momentach pojawiały się kompromitujące, krwiste rumieńce.
Dawid podjechał po nią samochodem o umówionej godzinie i na miejsce przybyli parę minut po dziewiętnastej. Podniecenie nieco się wzmogło, gdy okazało się, że bankiet odbywał się w dawnym kasynie przy ulicy Mickiewicza, które obecnie stanowiło najwykwintniejszy lokal we Lwowie – Kasyno Szlacheckie.
Zawsze marzyła, żeby przejść przez bramę zwieńczoną secesyjnym witrażem, strzeżoną przez umieszczone w elewacji rzeźby tytanów podtrzymujących balkon.
Po przestąpieniu progu misternie zdobionych drzwi wejściowych uderzyło ich piękno neobarokowego holu wykończonego ciemnym drewnem kontrastującym z złotymi akcentami.
Największe wrażenie robiły majestatyczne dębowe schody, lekko zakręcone, wyścielone bordowym dywanem. Nadawały wnętrzu iście arystokratyczny charakter, a wrażenia dopełniały górujący nad nimi przeszklony sufit w kształcie kopuły oraz kryształowy żyrandol.
W środku roiło się od eleganckich gości, którzy zachowaniem, wyszukanymi gestami dodatkowo podkreślali swoją przynależność do wpływowej i bogatej warstwy społecznej. Pomiędzy nimi krążyli z tacami kelnerzy we frakach. Na jednych nieśli egzotyczne przekąski, na innych kieliszki z szampanem.
Przełknęła ślinę. Chyba jednak to ją przerosło. Z jednej strony zachwycało ją piękno i przepych tu panujący, a z drugiej czuła się jak intruz... jak Kopciuszek, który zakradł się na bal. Tylko w przeciwieństwie do niego, nie przybyła tu by szukać księcia, lecz by wyświadczyć przysługę koledze. Już zaczynała żałować, że to zrobiła i miała nadzieję, że długo nie zabawią na przyjęciu.
– Proszę.
Amelia tak skupiła się na otoczeniu, że nawet nie spostrzegła kiedy Dawidowi udało się zdobyć po kieliszku szampana dla nich obojga.
– Dzięki. Obawiam się jednak, że potrzebuję czegoś mocniejszego.
Jak dobrze, że istniał alkohol.
– Będę się rozglądał za drinkami. – Dawid delikatnie objął ją w talii. – A w międzyczasie może poszukamy Cieszyńskiego? Na pewno już gdzieś tutaj jest.
– Ok – odparła krótko i opróżniła kieliszek jednym haustem. Jego dotyk sprawiał, że dodatkowo czuła się niezręcznie. – To prowadź.
Poczuła delikatny nacisk jego dłoni w pasie. Dała się poprowadzić. Zgrabnie mijali kolejne zagadane grupki i prześlizgujących się między nimi kelnerów, zmierzając w kierunku schodów. Tu już musieli iść pojedynczo, ponieważ sporo osób postanowiło na nich debatować ze sobą albo z bliska podziwiać kunsztowne rzeźbienia ozdabiające wykończone boazerią ściany czy przeglądać się w zjawiskowym lustrze znajdującym się w połowie wejścia.
Dawid torował przejście, a Amelia starała się nie stracić go z oczu. Szli wzdłuż misternie rzeźbionej w drewnie balustrady wijącej się w półowalnej wnęce. Mijane osobistości właściwie w ogóle ich nie dostrzegały, a jak już na nich spojrzały, to jedynie przelotnie, z subtelną wzgardą. Z chwili na chwilę Amelia odczuwała coraz większy dyskomfort.
Udało się im wreszcie zdobyć piętro. Weszli do ogromnej sali. Uderzyła w nią nowa fala setek głosów, przez które ponownie musieli się przebijać. Uczucie przytłoczenia powoli sięgało zenitu. Coraz trudniej łapała oddech...
Przystanęli i Dawid przez dobrą minutę wyciągał szyję, wypatrując profesora. Wtedy to Amelia ujrzała swoje wybawienie. Wyjście na balkon.
– Dawid, może na spokojnie poszukasz profesora, a potem po mnie przyjdziesz? Muszę zaczerpnąć powietrza.
– Och... jasne. – Zaskoczyła go jej stanowczość.
Wahał się przez moment, czy jej nie odprowadzić, ale nie dając mu tej szansy, Amelia zdjęła jego dłoń z talii i sama pospiesznie skierowała się w stronę uchylonych drzwi balkonowych. Nawet się nie obejrzała za siebie. Jak najszybciej musiała zaczerpnąć powietrza.
– Uff… – Oparła się o kamienną barierkę i wzięła głęboki wdech, patrząc na nocne niebo.
Nareszcie pusto. I zdecydowanie ciszej. Rozejrzała się. Oprócz niej na długiej i wąskiej loggii stał tylko jeden mężczyzna w odległości kilku metrów. Tak jak ona, opierał się o balustradę  i spoglądał w gwiazdy.
Niewielkie lampiony wiszące przy kwietnikach z czerwcową lawendą roztaczały wokół siebie klimatyczną łunę delikatnie rozjaśniającą balkon. Z wnętrza sali docierało niewiele światła, bo okna w głównej mierze zasłaniały grube kotary, więc na loggii panował półmrok.
Amelia ponownie zaczerpnęła głęboko powietrza i delektowała się kojącym zapachem lawendy.
Jeszcze raz zerknęła w kierunku mężczyzny. Nie umknęło jej uwadze, że był młody... i zapewne bogaty. Smoking wyglądał na bardzo drogi i idealnie podkreślał jego zgrabną sylwetkę. A może to jego zgrabna sylwetka podkreślała kunsztowność kroju smokingu. Zdziwiło ją, że ktoś taki jak on stał samotnie. Z melancholijnym spojrzeniem...
Nagle jego twarz drgnęła i nieznacznie obróciła się w jej kierunku. Amelia nie zdążyła odwrócić wzroku i ich spojrzenia się spotkały.
Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Jego kruczoczarne, gęste włosy ledwo odcinały się na tle ciemnego nieba. Mimo półmroku dostrzegła również szlachetną atrakcyjność jego twarzy... głęboko osadzonych, pełnych blasku oczu, od których nie potrafiła oderwać wzroku. O dziwo, nie chciała go odrywać... Jakby prowadzili konwersację, podczas której słowa wypowiadała za nich cisza.
Tajemniczy mężczyzna przez cały czas stał nieruchomo z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili jednak posłał jej pełen spokojnego czaru uśmiech. Teraz dopiero dotarło do niej, że zapewne on również się jej przyglądał... poczuła przyjemne mrowienie w dłoniach. W odpowiedzi również się uśmiechnęła, nieśmiało.
Niestety tę nasiąkniętą tajemniczością i romantyzmem chwilę przerwała kobieta, która weszła na balkon.
Ubrana w obcisłą mieniącą się złotem sukienkę i niewiarygodnie wysokie szpilki minęła Amelię i skierowała się prosto w stronę mężczyzny. Kręcone, platynowe włosy opadały jej harmonijnie na barki.
Wyciągnęła dłoń w kierunku tajemniczego mężczyzny:
– Amanda Stadt – przedstawiła się pewnym siebie głosem. – Pracuję dla „Tygodnika Lwowskiego”. Chciałabym prosić pana o ekskluzywny wywiad. Obiecuję, że zrobię wszystko, by pańska obecność w naszym mieście nie przeminęła bez echa.
– Pani Stadt, nie szukam rozgłosu – odpowiedział uprzejmie, ściskając jej dłoń. Miał przyjemny, niski głos.
– Nic nie szkodzi – zaszczebiotała niezrażona. – Potrafię również zachowywać dyskrecję.
Wyciągnęła z torebki wizytówkę i wręczyła mu ją.
– Proszę dzwonić, zwłaszcza jeżeli zamiast rozgłosu szukałby pan towarzystwa.
Na balkon weszła kolejna osoba. Tym razem mężczyzna już nie pierwszej młodości.
– Tu się chowasz! – zawołał gromkim głosem starszy jegomość, podchodząc do mężczyzny. – A i tak te hieny prasowe cię dopadły!
Dziennikarka obróciła się i odparła ostro:
– Kultura niestety nie zawsze idzie w parze z bogactwem – po czym dodała uwodzicielsko do młodego mężczyzny:
– Będę czekać na telefon. Dla pana jestem dostępna o każdej porze dnia i nocy.
Gdy to powiedziała, odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Obok Amelii znajdowały się jedyne drzwi, więc ponownie musiała przejść obok niej. Na twarzy dziennikarki malowała się triumfująca radość. Żenujące. Do czego ludzie są w stanie się posunąć, by osiągnąć cel.
– Nie dają ci spokoju, co? – Starszy mężczyzna zaśmiał się tubalnym głosem.
– Już przywykłem, Monteggio – odparł znudzonym tonem. – Co nowego w biznesie?
Nie dosłyszała odpowiedzi, bo w tym momencie usłyszała swoje imię. Odwróciła się. To Dawid po nią przyszedł.
– Już go znalazłem. Podejdziemy?
– Jasne – odparła bez entuzjazmu.
– Proszę – wyciągnął w jej kierunku obie dłonie ze szklankami. – Nie wiedziałem, co preferujesz... mam gin z tonikiem i whisky z lodem.
– Mówiąc szczerze, nie lubię ani ginu, ani whisky, więc wszystko mi jedno. Ty wybierz.
Dawid się zasępił.
– Mogę poszukać czegoś innego...
– Nie, jest w porządku, nie powinnam wybrzydzać. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Grunt żeby zadziałało.
Wzięła z jego ręki szklankę z jasnym płynem. Pewnie gin. Wypiła jednym haustem. Jeżeli ma znowu wejść do tego żmijowiska, musi się wcześniej znieczulić.
Dawid przypatrywał się jej z bijącym z oczu zdumieniem połączonym z niemym zachwytem. Zwykle na imprezach studenckich nie piła zbyt dużo alkoholu i być może stąd jego zdziwienie...?
– Z tego wszystkiego nie miałem okazji ci powiedzieć, że wyglądasz dziś przepięknie.
– Och! – Zamrugała zaskoczona. – Dziękuję, miło z twojej strony.
Uśmiechnął się szerzej.
– Wiesz... ja prowadzę, nie mogę pić. – Wyciągnął ku niej rękę ze szklanką z whisky.
Nie chciała wyjść na alkoholiczkę i naprawdę nie przepadała za whisky. Ale była taka spięta. Potrzebowała rozluźnienia.
– Dzięki.
Wzięła od niego drugą szklankę, ale tym razem zrobiła jedynie mały łyk. Kątem oka zerknęła w kierunku pozostałych mężczyzn, którzy podejrzanie ucichli. Czyżby się jej przypatrywali? Albo to tylko efekt paranoi, która właśnie się u niej objawiła.
– Tak tu przyjemnie cicho. – Dawid odebrał od niej pustą szklankę i stanął obok przy barierce, otarłszy się o jej ramię.
– Idziemy? – zapytała, siląc się na swobodny ton i oderwała się od poręczy.
– Tak. – Dawid odwrócił się w jej kierunku i zeskanował ją wzrokiem, uśmiechając się nieznacznie. – Szkoda, że spięłaś włosy.
– Tyle czasu się męczyłam z tym kokiem, a ty go krytykujesz – zażartowała.
– Nie, jest w porządku – sprostował pospiesznie, czerwieniąc się siarczyście. – Gdy byliśmy w Elite, miałaś je rozpuszczone i ładnie wyglądałaś... – zawiesił głos. – Chodźmy już, zanim profesor sobie pójdzie.
Chwycił ją za wolną rękę. Weszli do środka. Przywitał ją znajomy hałas i gęste, rozgrzane powietrze. Ale ta krótka wentylacja sprawiła, że nabrała nowych sił. I na szczęście nie czekało ich zbyt dużo przepychania w drodze do profesora.
– Dobry wieczór, panie profesorze.
Doktor Cieszyński był pochłonięty dyskusją z dwoma dżentelmenami, ale przerwał ją momentalnie i zwrócił się w stronę witającego go Dawida.
Jak na profesora przystało, był eleganckim mężczyzną imponującej postury, dbającym o swój wygląd. Mimo że sześćdziesiątka zapewne już mu stuknęła, włosy znacząco się przerzedziły i oprószyły siwizną, to spojrzenie miał żywe i niezwykle przenikliwe. Zmarszczki natomiast dodawały mu autorytarnej powagi.
– Dobry wieczór, doktorze Grzegrzyński! – przywitał go szerokim uśmiechem, po czym spojrzał na Amelię i wyciągnął do niej dłoń.
– A kimże jest pana piękna towarzyszka?
– Amelia Topornicka – odpowiedziała, podając mu dłoń.
On delikatnie ją chwycił i symbolicznie pocałował.
– Jestem zaszczycony, mogąc panią poznać – odparł, po czym wyciągnął rękę na przywitanie do swojego protegowanego.
Uśmiechnęła się uprzejmie, ale w środku czuła niesmak. Drażniła ją wydumana, sztuczna uprzejmość.
Potem przestawili się dwaj mężczyźni, z którymi rozmawiał mistrz tutejszej chirurgii – jeden okazał się być docentem, socjologiem o nazwisku Nadolski, a drugi profesorem Rydzkim, znanym internistą z Krakowa. Chirurg ponownie zabrał głos:
– Właśnie debatowaliśmy o dziwnych zdarzeniach w naszym mieście. Te zaginięcia... prasa się o nich nie rozpisuje, gdyż ofiary zniknięć nie są zbyt medialne, jednakże może coś moglibyśmy usłyszeć od pani doktor? Słyszałem, że pracuje pani w zakładzie medycyny sądowej.
– Z tego co wiem, do tej pory nie trafiły do nas zwłoki żadnej z zaginionych osób – odparła zdawkowo. – Poza tym są to pojedyncze przypadki i moim zdaniem wyglądają bardziej na ucieczki z domu.
Profesor uśmiechnął się szeroko.
– Widzę, że jest pani sceptykiem. I bardzo dobrze. Medyk powinien być sceptyczny.
– Powiedziałabym raczej, że podchodzę do tego analitycznie.
– I jeszcze lepiej – wtrącił się docent Nadolski. Wyglądał na starszego od profesora i był od niego znacząco szczuplejszy. – Sceptycy często w swym zacietrzewieniu gubią zdrowy rozsądek. Analitycy są z natury bezstronni, mają otwarte umysły. I niestety takich osób jest coraz mniej. I mamy tego efekty. Zaledwie siedemdziesiąt pięć lat minęło od zakończenia Wielkiej Wojny, a już zdołali całkowicie ogłupić społeczeństwo.
– Kto?
– Ci, którzy rozdają karty, panno Topornicka – odparł zagadkowo, po czym wziął łyk whisky z lodem i mówił dalej:
– Ta harmonia panująca obecnie na świecie, ten rzekomy pokój, to jedynie utopijny obraz, w który pragną, abyśmy uwierzyli. Jeszcze nie tak dawno, nasze pokolenie to dobrze pamięta, wszystko było jawne. Mówiono o tym. Nieustanne zamieszki, zamachy, uprowadzenia były na porządku dziennym. Postanowiono z tym skończyć i powstało to, co mamy teraz – pozorny pokój. Cenzura, zmowa milczenia. Nikt nie ma odwagi, by się odezwać. Wszyscy możni nabrali wody w usta. Walka się nie skończyła, lecz przeniosła do podziemia. Pragnienie zemsty wciąż żyje w wielu ludzkich sercach za to, co nam wyrządzili Atlanci. Trzeba to przyznać otwarcie, że to my najbardziej ucierpieliśmy na wojnie. Oni przeważnie byli oprawcami. Gdyby nie oni, Alfred Hister nie dokonałby takiego spustoszenia.
– Słyszałem, że znaleźli się również i tacy, którzy mu się przeciwstawili i również ponieśli znaczne straty na wojnie – wtrącił Dawid.
Socjolog spojrzał wymownie na podłogę, po czym podniósł wzrok na Dawida.
– Gdyby rzeczywiście choć kilkoro Atlantów stanęło po właściwej stronie, wojna nie trwałaby tak długo i nie byłaby tak koszmarna. Ci, którzy nie byli po stronie oprawcy, bezczynnie przyglądali się masakrze.
Dawid już nic na to nie odpowiedział.
– Obecnie nie da się odróżnić Atlanty od zwykłego człowieka, prawda? – zapytała Amelia. Często się zastanawiała, czy wśród osób, które znała, byli jacyś Atlanci.
– Owszem, jednakże ci, którzy pragną dokonać zemsty, wiedzą, jak ich zidentyfikować.
– Niby jak?
– To prawda, że obecnie Atlanci już tak chętnie nie afiszują się swoim pochodzeniem. Na dowodach osobistych oraz w aktach urodzenia nie uraczysz już takiej adnotacji. Jednak genetyki nie da się oszukać. Wystarczy zrobić dokładną analizę krwi. Atlanci mają dodatkowy układ grupowy antygenów erytrocytarnych, którego my nie mamy.
– Nie mówili nam o tym na uczelni – wtrącił zszokowany Dawid.
– Te oraz inne informacje są utajniane po to, aby uchronić i tak już nieliczną grupę Atlantów. Ich przyrost naturalny podobno z roku na rok staje się coraz niższy. Obecnie ich jedyną przewagą nad nami jest długowieczność.
Amelia zamyśliła się. Wynikało z tego, że ci, którzy ich prześladują, musieliby posiadać dostęp do ich dokumentacji medycznej.
– Z tego co pamiętam z historii – drążył Dawid – małopolska wschodnia po wojnie zagwarantowała Atlantom azyl. Problem z prześladowaniem, więc nie powinien dotyczyć tych ziem. Czy jednak się mylę? Atlanci po kryjomu mordowani są również na ulicach Lwowa?
Docent zacisnął wargi. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Amelia przyjrzała mu się uważnie. Jego wyraz twarzy był bardzo wymowny. Oficjalnie nie powinno mieć to miejsca, ale tutaj również odbywało się polowanie na Atlantów. I to bynajmniej nie z prozaicznych damsko-męskich pobudek.
– Wybaczcie mu – wtrącił pospiesznie profesor. – Docent jest światowej wręcz sławy socjologiem rozmiłowanym w mitycznej Atlantydzie i jej mieszkańcach. I mógłby was tak zanudzać w nieskończoność.
Na jego twarzy zagościł ironiczny uśmiech.
– Uważam, że to bardzo ciekawe. Na zajęciach w szkole średniej nauczyciele traktowali temat Atlantów niezwykle pobieżnie – spokojnie zripostowała Amelia. – I tak jak zauważył pan docent, obecna cenzura dotyka również internet.
Chirurg wywrócił oczami. Docent Nadolski odchrząknął i odparł pospiesznie:
– Schlebia mi to, pani doktor, ale chyba rzeczywiście czas już zakończyć tę przemiłą konwersację i rozejrzeć się za kolacją. – Nieznacznie skłonił głowę, po czym dodał:
– Przyłączy się pan do mnie, profesorze Rydzki?
Trzeci do tej pory milczący mężczyzna skinął głowa. Rzucił w ich kierunku „do widzenia” i ruszył za docentem socjologii.
– Wybaczą państwo, również muszę się na moment oddalić – profesor Cieszyński, zanim odszedł, elegancko się pożegnał. Pytanie Dawida chyba było dla nich zbyt kłopotliwe.
– Hmm, też jesteś głodna? – Był wyraźnie dotknięty tym, że zbyli jego ostatnią uwagę.
– Póki co nie, ale możemy zlokalizować jedzenie. Na marginesie, nie odniosłeś wrażenia, że coś ukrywają?
– Dziwne to było, przyznaję – odparł. – Ten docent zna się na Atlantach i widać, że nie pała do nich sympatią.
– Myślisz, że mógłby mieć udział w tych tajemniczych prześladowaniach?
Pokręcił głową.
– Nie afiszowałby się z tym tak. To co, idziemy dalej? Nie wiem jak ty, ale ja się już zmęczyłem. Zjemy kolację i wynosimy się stąd?
– Świetny plan – przytaknęła skwapliwie.
I zatopili się w tłum. Wrócili na parter i niezamierzenie znaleźli się w sali balowej. Z boku przy kamiennym kominku stała niewielka orkiestra, na środku kilkanaście par tańczyło walca, a na obwodzie sali były ułożone stoły z różnymi smakołykami, pomiędzy którymi przeciskali się głodni goście. O dziwo zatłoczenie było zdecydowanie mniejsze niż w poprzednich pomieszczeniach.
Dawid skrzywił się nieco na widok skupiska ludzi przy stołach i siląc się na rycerskość, zaproponował:
– To może zaczekasz tutaj, a ja sprawdzę, co dają ciekawego. Przynieść ci coś?
Odetchnęła z ulgą. Już się bała, że poprosi ją do tańca.
– Może jakieś ciastko, jakby było?
– Dobrze.
– Dziękuję ci bardzo – odparła z wdzięcznością, już miała serdecznie dość tego balu.
Stanęła pod ścianą, tuż przy wejściu na salę i obserwowała pary tańczące dystyngowanego walca angielskiego do spokojnej muzyki. Przeniosła wzrok na orkiestrę. Składała się z ośmiu osób elegancko ubranych w kombinacji ciemnej zieleni oraz czerni. Nie zabrakło skrzypiec, wiolonczeli i oczywiście fortepianu. Jej ulubionego instrumentu.
– Dobry wieczór.
Amelia spłoszyła się na krótką chwilę.
Ten przejmujący, aksamitny głos... Tajemniczy mężczyzna z balkonu nagle pojawił się po jej prawej stronie. Teraz dopiero w pełnym świetle mogła mu się przyjrzeć dokładnie. Kolana lekko się pod nią ugięły. Nie dostrzegła wcześniej, że był aż tak przystojny.
Gęste, czarne włosy ostrzyżone i po mistrzowsku wystylizowane uwydatniały siłę i inteligencję szlachetnych rysów jego twarzy o bardzo jasnej karnacji, zdradzającej, że rzadko zażywał kąpieli słonecznych. Szerokie czoło harmonizowało z delikatnie zarysowaną szczęką.
Zmysłowe usta o idealnym wykroju, z lekko wydatniejszą dolną wargą, drgnęły, układając się w iście rozbrajający uśmiech. Ciemnoniebieskie oczy zdawały się ją przenikać na wylot.
Nigdy nie spotkała tak przystojnego mężczyzny. Siłą rzeczy jej policzki oblały się rumieńcem.
– Chciałem zaprosić panią do tańca, ale po pani reakcji wnioskuję, jaka czeka mnie odpowiedź.
Pewnie miał na myśli jej wzdrygnięcie. Jeszcze bardziej się zawstydziła, a serce zabiło szybciej. Ale nie chcąc dać tego po sobie poznać, na przekór uśmiechnęła się szeroko.
– Dziękuję, ale nie jestem dobrą tancerką.
Mężczyzna uśmiechnął się czarująco.
– Tylko kobieta, która twierdzi, że nie potrafi tańczyć, paradoksalnie może okazać się wyśmienitą tancerką.
Amelia spojrzała na niego skonsternowana.
Wyciągnął do niej rękę i nieznacznie się ukłonił:
– Proszę, niech pani wyświadczy mi tę przysługę i pozwoli sobie udowodnić, że się nie mylę.
Przełknęła ślinę. Ale w sumie co jej szkodziło? I tak już nigdy więcej nie spotka tego człowieka.
– Dobrze. – Pozwoliła się ponieść chwili, muzyce oraz intrygującemu nieznajomemu i podała mu dłoń. – Ale ostrzegałam.
Podniósł jej rękę do ust i delikatnie musnął wargami, cały czas wpatrując się jej w oczy. Po ciele Amelii przebiegł przyjemny dreszcz. Te głębokie spojrzenie... z bliska jeszcze bardziej przejmujące.
– W tańcu wystarczy stosować się do jednej zasady – mówił prowadząc ją na parkiet.
– Jakiej?
– Pozwolić się prowadzić. Nie myśleć o krokach. Wsłuchać się w muzykę i zaufać mi.
– To właściwie cztery zasady – zauważyła.
– Mój błąd, muszę się przyznać, że często gubię rachubę w towarzystwie pięknych kobiet.
Posłał jej iście uwodzicielski uśmiech.
Starała się zachować zimną krew, ale mimo to czuła, że policzki robią się coraz cieplejsze, udowadniając, że jeszcze nie osiągnęły swojego limitu. Dość tani tekst na podryw, ale w jego ustach był skutecznym orężem. Na szczęście w tym momencie orkiestra zaczęła grać kolejny utwór, tym razem dobrze jej znany – Walc drugi Szostakowicza.
Mężczyzna lewą ręką chwycił jej prawą rękę, wyciągnął ją w bok, a swoją prawą dłoń położył na jej łopatce. Jego uśmiech jednocześnie dodawał jej odwagi i ośmielał ją. Sprawiał, że czuła się swobodnie, jakby się znali od dawna. Wkrótce skrępowanie zniknęło. Nagle jego status społeczny nie miał żadnego znaczenia i byli równi sobie. Odwzajemniła uśmiech i pozwoliła wciągnąć się w wir walca wiedeńskiego.
Coś niesamowitego... Jego ramiona tworzyły solidną ramę, dzięki której potrafił ją płynnie prowadzić nawet podczas obrotów. Nogi Amelii same się poruszały. Nie myślała o odliczaniu rytmu. Dała się ponieść delikatnemu, a zarazem stanowczemu przodownictwu. Nigdy wcześniej nie doświadczyła niczego podobnego. Płynęła niesiona przez fale muzyki, zanurzając się w ciemnoniebieskich oczach tajemniczego nieznajomego. Z każdym obrotem kolejne troski traciły na znaczeniu. Szybkie tempo tańca i przejmująca muzyka przeniosły ją na moment do innej rzeczywistości.
Niestety kiedy utwór dobiegł końca, cały czar prysł. Szara kurtyna rzeczywistości powróciła. Anonimowy tancerz lekko się ukłonił i pocałowawszy jej dłoń, podziękował za taniec. W odpowiedzi na to uśmiechnęła się powściągliwie. Przystojny, bogaty mężczyzna sprawiał wrażenie dżentelmena, ale może to tylko maska, którą zakłada, by uwodzić naiwne kobiety?
Kopciuszek mógł spotkać na balu księcia jedynie na kartach baśni.
Odprowadził ją, prowadząc za prawą rękę, której nie wypuścił od rozpoczęcia tańca ani na moment. Uwolnił ją dopiero, gdy dotarli do miejsca, w którym uprzednio stali.
– Czy odniosłem sukces? – Uśmiechał się, ale jego granatowe oczy przyglądały się jej badawczo.
– Owszem – odparła, spuszczając wzrok. Nic nie mogła poradzić na to, że rumieńce nie chciały zniknąć, mimo racjonalnej perswazji. – Przyznaję, że miał pan rację.
– Proszę na mnie spojrzeć – poprosił aksamitnym głosem.
Uniosła na niego pytające spojrzenie.
Jego usta ułożyły się w tajemniczym uśmiechu.
– Ma pani niesamowity kolor oczu. Barwy stonowanej, złocistej zieleni... choć mógłbym przysiąc, że przed naszym tańcem przypominały raczej srebrzystą taflę jeziora w pochmurny poranek.
Jej wargi lekko drgnęły, układając się w mimowolny uśmiech. Tak wyszukanego komplementu jeszcze od nikogo nie usłyszała. Zdrowy rozsądek zabrzęczał na alarm. Skrajne emocje zakotłowały się w niej, powodując pustkę w głowie.
– To kwestia oświetlenia – pospiesznie skwitowała. Nic lepszego nie przyszło jej na myśl.
– Pani powściągliwość jest wielce wymowna. – Oczy mu zalśniły i uśmiechnął się prowokująco. – I nie dziwię się, przy pani urodzie można zrobić tylko dwie rzeczy. Jedną z nich jest właśnie utrzymywanie mężczyzn na odpowiednim dystansie.
– A drugą? – Uniosła brwi i skrzyżowała ramiona.
Nie wiedziała, do czego ta rozmowa zmierza i chyba to ta niepewność wyzwalała dreszczyk podniecenia, który zachęcał do brnięcia w tę niebezpieczną grę.
Uśmiechnął się zmysłowo.
– Uwodzenie ich i doprowadzanie do szaleństwa, by następnie łamać im serca. Mam wielkie szczęście, że nie należy pani do takich kobiet. Nie chciałbym skończyć jak Werter.
Uśmiechnęła się ironicznie.
– Myślę, że nie grozi panu taki koniec z powodu żadnej kobiety.
Jego oczy pociemniały, a na twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. Poruszyła się niespokojnie. Och... nieopatrznie weszła na grząski grunt.
– I wszystko się wyjaśniło. Ma mnie pani za niezdolnego do miłości, zepsutego milionera.
Przekomarzał się czy rzeczywiście trafiła w jego czuły punkt i niechcący go uraziła...?
– Dopowiedział sobie pan zbyt wiele. – Posłała mu niepewny uśmiech. – Miałam na myśli raczej to, że gdyby był pan Werterem, Lotta nie wybrałby Alberta.
Nieznacznie przekrzywił głowę i cień rozbawienia zaigrał na jego wargach.
– Czyli nie wyklucza pani możliwości, że mógłbym się zabić z miłości?
Uśmiechnęła się szerzej.
– Miłość, która prowadzi do samobójstwa, nie jest prawdziwą miłością.
– Miłość jednak potrafi doprowadzić do szaleństwa tych, których usidliła. A w szaleństwie nietrudno o targnięcie się na własne życie.
Amelia pokiwała głową.
– To nie miłość, lecz chora fascynacja.
Zmrużył oczy, a dyskretny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Czym jest więc miłość, jeśli nie niemożnością życia bez ukochanej osoby?
Spojrzała prosto w te lśniące tajemniczym blaskiem oczy.
– Gdyby Werter prawdziwie kochał Lottę, pragnąłby jej szczęści, zaakceptował jej wybór i pozostał u jej boku jako przyjaciel.
– Wysoko stawia pani poprzeczkę. Samobójstwo przy tym wydaje się dużo prostszym wyjściem z impasu.
– Miłość uzdalnia do heroizmu.
Nieznacznie przysunął się bliżej, nie spuszczając wzroku z jej oczu.
– Do opuszczenia ukochanej dla jej dobra również? – ściszył głos.
Aby wychwycić jego słowa spod głośnej muzyki orkiestry, Amelia również musiała się nieco nachylić w jego stronę.
– To szczyt heroizmu – odparła.
– Szczytem byłoby oddanie za nią życia – jego głos zamienił się w szept.
Patrzyli sobie w oczy. Mimo żywego blasku, w jego spojrzeniu czaiło się coś jeszcze… mroczna udręka.
– Tyle pani wie o miłości, mniemam że z własnego doświadczenia – dodał po chwili z niezaprzeczalną nutą ciekawości.
Amelia otarła o siebie dłonie.
– Jeszcze nie. Ale wiem czym ona jest i niewątpliwie rozpoznam ją, gdy mnie ugodzi jej strzała.
Oczy ponownie mu zalśniły i widać było, że chce jej odpowiedzieć, ale przeszkodziło mu nagłe pojawienie się Dawida, o którego istnieniu Amelia kompletnie już zapomniała. Nieznajomy odsunął się od niej. Dopiero widząc, jaka odległość ich dzieliła, Amelia zdała sobie sprawę jak blisko siebie stali jeszcze przed chwilą.
– Tutaj jesteś. Nie mogłem cię zlokalizować w tym tłumie. Czy wszystko w porządku? – Dawid zmierzył nieznajomego mężczyznę od stóp do głów podejrzliwym i pełnym wrogości spojrzeniem.
Ale na tajemniczym milionerze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Z pobłażliwością i z lekkim lekceważeniem zerknął na Dawida, a pewny siebie uśmiech dalej widniał na jego twarzy.
– Nie będę już dłużej państwu przeszkadzał. – Po raz ostatni posłał Amelii enigmatyczne spojrzenie. – Miłego wieczoru.
Ukłonił się lekko. Na co Amelia i Dawid również odpowiedzieli skłonem.
– Jeszcze raz dziękuję za tak wspaniały taniec.
– To ja dziękuję.
Posłał jej czarujący uśmiech w odpowiedzi, odwrócił się i zniknął w gęstym tłumie.
– Co to za jeden? – zapytał szorstko Dawid, marszcząc czoło.
– Nie mam pojęcia, nie przedstawił się – odparła mimowolnie, wciąż wpatrzona w punkt, w którym zniknął.
Te krótkie spotkanie miało w sobie sporą dozę nierealności. Chyba w pełni nie docierało do niej, co tak właściwie się wydarzyło.
– Proszę, przyniosłem ci trochę lazanii – Dawid podetknął jej pod nos talerz.
– Dziękuję ci. – Z tego wszystkiego zapomniała, że nie była głodna i odruchowo uniosła do ust widelec.
Rozdział II
Demony śmierci
Po szpitalu grasuje morderca.
Taki wniosek wysnuła Amelia po tym, gdy zaintrygowana słowami socjologa o Atlantach podczas sobotniego bankietu przyjrzała się bliżej podejrzanym zgonom w placówkach medycznych.
Grzebała w podręcznikach i w internecie tak długo, dopóki nie znalazła informacji o antygenie V, który jako jedyny występuje wśród Atlantów. Później zabrała się za analizę grup krwi osób, które umarły w szpitalu. Nie wszystkie miały je oznaczone. Ale akurat tym, którzy leżeli na oddziałach chirurgicznych i intensywnej terapii czy ginekologii, zostawały oznaczane rutynowo.
To, co odkryła, wzbudziło w niej bliżej nieokreślony lęk. Większość osób, które zmarły w niejasnych okolicznościach, miało we krwi obecny antygen V. To by potwierdzało teorie docenta socjologii odnośnie do typowania Atlantów, a następnie ich uśmiercania.
Ta kobieta, która zmarła po operacji pęcherzyka żółciowego, również była Atlantką. To nie mógł być przypadek. Ale oskarżenie, że po szpitalu grasuje morderca, było dość odważne. Zanim o tym komukolwiek powie, musiała się lepiej przyjrzeć sprawie. Zawsze ciągnęło ją do takich teorii spiskowych, więc świadoma tego, tym bardziej chciała znaleźć więcej dowodów na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej hipotezy. Mógłby to być zbieg okoliczności...
Kolejną rzeczą, o której nie potrafiła zapomnieć, mimo usilnych prób, był ów mężczyzna, z którym zatańczyła na bankiecie.
Któregoś dnia w prosektorium, czekając aż przygotują ciało do sekcji, siedziała przy komputerze i wpisała w wyszukiwarkę bankiet w Kasynie Szlacheckim czerwiec 2020 goście.
Znalazło się kilka zdjęć. Kiedy je przeglądała, do pokoju weszła Sylwia Nowosad. Jej koleżanka również w trakcie specjalizacji z medycyny sądowej, z którą dzieliła gabinet. Żywiołowa, krótko ostrzyżona brunetka, której szeroki uśmiech nigdy nie znikał z twarzy.
– Siemka, Amelio. Co tam obczajasz? – zagadała, rzucając torebkę na krzesło przy swoim biurku.
Amelia miała chwilę zawahania, czy się przyznać, ale stwierdziła, że obeznana w świecie koleżanka może okazać się pomocna.
– Byłam na tym przyjęciu w kasynie w sobotę.
– Pamiętam. I co w związku z nim?
– Nic wielkiego. – Amelia wzruszyła ramionami. – Był tam pewien mężczyzna, chyba ktoś ważny i z czystej ciekawości chciałabym się dowiedzieć, kim jest.
– Pokaż.
Zaintrygowana Sylwia obeszła biurko Amelii i stanęła obok niej, wpatrując się w monitor.
– Jest na tym zdjęciu?
Na ekranie widniało grupowe zdjęcie jakiś starszych ważniaków.
– Nie...
– Dawaj kolejne.
W końcu Amelia znalazła ujęcie, na którym wśród innych znanych osobistości znajdował się również jej tajemniczy tancerz.
– To on – wskazała palcem. – Kojarzysz gościa?
Sylwia wymownie ściągnęła usta.
– Nie dziwię się, że ci wpadł oko. Mogę klawiaturę?
– Nic z tych rzeczy – speszyła się.
– To dobrze. Lepiej się trzymać z daleka od nałogowych pożeraczy kobiecych serc. Proszę bardzo!
Sylwia otworzyła wpis w Multipedii.
Na zdjęciu widniał uśmiechający się tajemniczo, gładko ogolony brunet. Miał na sobie elegancką białą koszulę z podwiniętymi luźno do łokci rękawami. Siedział przy stoliku, a w tle rozpościerał się widok na morze.
To był on.
– Hrabia Nathaniel Sovrano – Sylwia przeczytała na głos. – Multimilioner. Inwestor w branży IT. Właściciel Atlas Corporation. Filantrop i dyplomata zaangażowany w działania na rzecz poprawy stosunków między społecznościami ludzi z Kontynentu i Wyspy. Czyli nami a Atlantami. Potomek i spadkobierca możnego rodu wywodzącego się z Atlantydy.
– Jest Atlantą – stwierdziła cierpko Amelia, zamykając przeglądarkę. – I się z tym afiszuje. Ciekawe.
– Media często o nim mówią Nietykalny, żeby podkreślić jego odwagę do przyznawania się, kim jest. Większość Atlantów z tym się kryje. On się tym chwali. Moim zdaniem to przejaw głupoty – Sylwia wzruszyła ramionami.
– Dlaczego głupoty?
– Sława nie ochroniła jeszcze nikogo przed zabójstwem z ręki fanatyka. Poza tym on to wykorzystuje jako wabik na kobiety. Nie jest w końcu tajemnicą, że seks z Atlantą jest niezapomnianym przeżyciem.
Amelia odchrząknęła. Sylwia niczego nie owijała w bawełnę.
– Wiesz to z autopsji?
Sylwia zachichotała pod nosem.
– Nie jest to powód do dumy, ale miałam taki epizod w życiu. Spotykałam się z pozornie normalnym gościem, który później okazał się być Atlantą. Przyznał się, kiedy ze mną zrywał.
– Och, nie wiedziałam. Nic nie wspominałaś.
Przewróciła oczami.
– To było lata temu. Byłam naiwną idiotką i się zakochałam w tym draniu. Nie ma się czym chwalić. Niemniej jednak sprawdziłam na sobie, że plotki nie kłamią.
Poklepała Amelię po ramieniu i odeszła do swojego biurka. Kiedy usiadła grożącym gestem pomachała palcem w stronę Amelii:
– Radzę ci się trzymać z dala od tego typa.
Amelia zaśmiała się pod nosem.
– Sylwio, proszę, przecież mnie znasz. Poza tym nawet gdyby mi się spodobał, to i tak by niczego nie zmieniło. Nigdy pewnie go nie spotkam, a nawet jeśli, nie sądzę, żeby na mnie w ogóle spojrzał.
Sylwia westchnęła.
– No nie wiem... niby jesteś ostrożna, ale masz ciągoty do podejmowania ryzyka. Kiedyś spotkasz nieodpowiedniego faceta i pozwolisz sobie się w nim zakochać.
– Gadasz głupoty! Niby czemu miałabym się zakochać w kimś takim?
Wzruszyła ramionami i uśmiechała się znacząco.
– Bo odrzucasz wszystkich normalnych? Na przykład tego prokuratora, jak mu było? Taki porządny gość.
Amelia westchnęła przeciągle. Pewnie mówiła o Waldemarze, prawniku na aplikacji prokuratorskiej, którego poznała przy okazji stwierdzania zgonu samobójcy.
Dość mało romantyczne okoliczności, ale dobrze wspominała współpracę z nim. Później spotkała go jeszcze w prosektorium podczas przeprowadzania sekcji innego denata i jakoś tak wyszło, że umawiali się przez pewien czas już poza pracą. Mimo że bardzo dobrze im się rozmawiało i był naprawdę miłym facetem, brakowało mu tego czegoś i postanowiła zakończyć ich związek, gdy jeszcze był w zalążku. Czyli gdy tylko spostrzegła, że Waldemar liczył na coś więcej...
Amelia pokręciła głową i zerknęła na zegarek. Jeszcze miała sporo czasu do rozpoczęcia sekcji.
– To nie jest żaden argument – odparła naburmuszona. – Nie było między nami chemii, zdarza się. Poznam innego porządnego mężczyznę, zaiskrzy i się z nim zwiążę. Tylko takich biorę pod uwagę.
– Jasne – Sylwia mlasnęła z powątpiewaniem. – Poszłaś na elegancką imprezę z kolegą, właściwie randkę, wracasz z niej i rozmyślasz o innym facecie. A powinnyśmy obgadywać Dawida, jeżeli rzeczywiście gustujesz w porządnickich.
Chyba pójdzie wcześniej na salę sekcyjną. Miała już dość bycia maglowaną przez Sylwię. Pożałowała, że się jej w ogóle do czegokolwiek przyznała.
– Dawid zaprosił mnie jako koleżankę, to po pierwsze. A po drugie, jeśli chodzi o tamtego... – skrzyżowała ramiona. – Zatańczyliśmy do jednego utworu, nie przedstawił się, z ciekawości chciałam poznać jego tożsamość. I tyle.
Oczy Sylwii zamieniły się w gigantyczne spodki.
– Poprosiłaś go do tańca?
– Skąd! – obruszyła się. – Nigdy nikogo nie poprosiłam do tańca.
– I jak było?
– Normalnie. Zwykły taniec, nic szczególnego – skłamała. – W ogóle on też nie reprezentował sobą niczego ciekawego. Może i jest przystojny, ale nic poza tym – wstała zza biurka i dodała tonem kończącym dyskusję:
– Dobra, zbieram się, obowiązki wzywają.
Twarz Sylwii wyrażała ogromne niedowierzanie.
– Uważasz, że hrabia Sovrano to nic ciekawego?
Amelia już tego nie skomentowała. Rozdrażniona wyszła z gabinetu i poszła w kierunku sali, w której przeprowadza się sekcje zwłok. Już miała dość tego ciągłego gadania o mężczyznach. Jakby tylko to się w życiu liczyło. A Sylwia uwielbiała wszędzie wypatrywać sensacji.
Ach! Zaraz się będzie mogła wyciszyć i skupić na pracy. I to właśnie najbardziej lubiła w medycynie sądowej. Możliwość wyciszenia. Nie wytrzymałaby tej ciągłej gadaniny, jaka panuje na oddziałach szpitalnych. Plotkowanie w dyżurce, trudne rozmowy z pacjentami i ich rodzinami, sprzeczanie się z pozostałym personelem. Ciągły stan gotowości wymagający stalowych nerwów, co całkowicie kłóciło się z jej spokojnym usposobieniem i nadmierną empatią.