Wobec zła - Maria Janion - ebook + książka
NOWOŚĆ

Wobec zła ebook

Maria Janion

0,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Wobec zła Marii Janion to głęboka i przenikliwa analiza jednego z najważniejszych wątków polskiej kultury i tożsamości – zmagania ze złem, zarówno w wymiarze narodowym, jak i metafizycznym. Autorka, jedna z najwybitniejszych polskich humanistek, prowadzi nas przez fascynujący labirynt idei, tropów literackich oraz historycznych dramatów, które kształtowały polską wyobraźnię i podejście do kwestii moralnych.

W centrum uwagi znajduje się figura “szalonego patrioty”, archetypowego bohatera narodowych tragedii, symbolu polskiego prometeizmu i ofiarnego buntu wobec niesprawiedliwości. Janion pokazuje, jak postacie takie jak Rejtan czy bohaterowie Dziadów Mickiewicza stawały się nie tylko literackimi ikonami, ale także nośnikami narodowych traum i nadziei.

Autorka mistrzowsko łączy analizę literacką z filozofią i historią, stawiając pytania aktualne dla współczesnych czytelników i czytelniczek: Jakie miejsce ma zło w naszej kulturze i świadomości? Czy radykalizm poświęcenia może prowadzić do szaleństwa? Jak polska historia kształtowała nasze rozumienie moralności i wolności?

Wznowienie Wobec zła to nie tylko intelektualna uczta, ale także wyzwanie dla naszych przekonań o narodowej tożsamości. To książka, która inspiruje do refleksji i na nowo definiuje pojęcie polskiego patriotyzmu.

W polskim patriotyzmie istnieje ciemna strefa, granicząca z sacrum, obłędem i śmiercią samobójczą. W momencie zagrożenia bytu ojczyzny przez przemoc i zło objawiają się „szaleni" polscy patrioci. Ich archetypicznym wręcz wyobrażeniem jest Rejtan. Obok „patrioty-wariata" w tę samą strefę wkracza wampir zemsty patriotycznej. (fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W polskim patriotyzmie istnieje ciemna strefa, granicząca z sacrum, obłędem i śmiercią samobójczą. W momencie zagrożenia bytu ojczyzny przez przemoc i zło objawiają się „szaleni” polscy patrioci. Ich archetypicznym wręcz wyobrażeniem jest Rejtan. Obok „patrioty-wariata” w tę samą strefę wkracza wampir zemsty patriotycznej.

I Gombrowicz, i Miłosz zarzucali kulturze polskiej, że chyłkiem wymija problem zła, że nie chce się do niego wprost ustosunkować, a jeśli to czyni, to bardzo jednostronnie, że nie dostrzega jego wymiarów metafizycznych. Sądy podobne muszą jednak ulec rewizji. Zwłaszcza w literackiej figurze wampira Polacy, można powiedzieć, gwałtownie rozwiązywali swój problem zła, choć nie na długo, gdyż etyka chrześcijańska nakazywała zaniechanie tej poczwarnej formy walki przemocy z przemocą.

Ale w kulturze polskiej jest jeszcze wiele innych objawów zmagań ze złem, również ze złem metafizycznym. Mickiewicz i towiańczycy chcieli zrobić rewolucję chrześcijańską przeciw szatanowi i przegrali ją. Dlaczego? W Nie-Boskiej Komedii, tej wielkiej tragedii chrześcijańskiej, zło pojawia się jako siła obca, osobna i niedostępna, jako tajemnicza potęga apokaliptyczna. Ale trzeba przyznać, że Krasińskiemu nieobca też była odmienna koncepcja zła – dialektyczna, w obrębie której dokonuje się absorpcja „zła w dobro”. Różnicom tych filozofii warto ciągle poświęcać uwagę, podobnie jak obfitującemu w następstwa zderzeniu wyobraźni katastroficznej (np. Krasińskiego) z wyobraźnią utopijną (np. Mickiewicza).

Wraz z III częścią Dziadów, wraz z Nie-Boską Komedią, wraz z dziełami mistycznego Słowackiego literatura polska wkracza w domeny prometeizmu i faustyzmu – postaw, w których nowożytność europejska zawarła wszystkie swe najpoważniejsze dylematy. Wynikają one z kontynuacji filozofii chrześcijańskiej oraz zakwestionowania jej.

Filozofia i estetyka tragizmu i fatalizmu – ocierającego się o tragizm, aczkolwiek z nim nie tożsamego – wyznaczają w literaturze zakres postaw, które tworzy człowiek, zmagający się ze złem.

Czy potęga stwórcza człowieka jest niczym nieograniczona? Czy może on jedynie wedle swej woli przekształcać rzeczywistość? Czy ma prawo do buntu? Czy istnieje zawsze wyraźna granica między dobrem a złem? A czyż nie mówi się potocznie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Czy taka „ekonomia świata” jest założona w wyrokach boskich? Czy projekt działania „dla szczęścia ludzkości” nie znajduje w samym sobie dostatecznego uzasadnienia moralnego? Czy człowiek jest skazany na zawsze to samo rozmijanie się intencji i czynów („Nie czynię dobra, którego chcę, jeno zło, którego nie chcę”)? Czy może wytwarza zło „jak pszczoła miód”?

„patriota-wariat”

„Kochać ojczyznę aż do szaleństwa”, ten wytarty zwrot, który wydawałoby się już nic nie znaczy, jednak znaczy.

„Patriota-wariat”, jak go nazwał romantyczny poeta, Seweryn Goszczyński, odznacza się głównie tym, że wybuch instynktu narodowego w momencie zagrożenia bytu ojczyzny przez przemoc i zło przebiega w nim w sposób gwałtowny i ostateczny. Zagarnia wszystko, ingerując nie tylko w mentalność, zachowania społeczne, ideologię, ale porywając dokładnie całą osobowość, zmiatając wszystkie inne motywacje, odruchy i postępowania. Stąd też taki patriotyzm, bywa, graniczy z przesadą, z przekroczeniem, z szaleństwem, z obłędem, może być traktowany jako rodzaj egzaltowanego wariactwa, pchającego ku zagładzie, ku śmierci.

Ostatecznym wcieleniem patriotycznego samozatracenia staje się właśnie „patriota-wariat”, szaleniec tak „metaforyczny”, jak „realny”. Jego osobowość ulega przemianie we wszystkich swych warstwach, a szaleństwo uznawane za przenośne i pisane w cudzysłowie staje się nieraz rzeczywistym. W tym też sensie jego postać zaliczam do „mitycznych” i „mitotwórczych”, gdyż tkwi ona w ciemnej strefie polskiego patriotyzmu, graniczącej z sacrum, obłędem i śmiercią. Gdyby nie dochodziło tutaj do graniczenia ze sferą instynktu czy świadomości pozaracjonalnej, to patrioci owi nie popadaliby w prawdziwe szaleństwo. Zrywają oni w ten sposób totalnie związek z wszelkimi zachowaniami i motywacjami racjonalnymi, dając paradoksalne świadectwo sile uczucia do ojczyzny – przez tzw. zmącenie zmysłów. Stają się nieraz groźni dla samych siebie i budzą grozę u współczesnych i potomnych.

Ojczyzna objawia się im jako bóstwo. Jej sakralizację w polskim porozbiorowym patriotyzmie ugruntował romantyzm. Rudolf Otto w swym klasycznym studium o świętości wyróżnia dwa znaczenia tego procesu: sens moralny i sens numinotyczny. W znaczeniu moralnym określano „świętość” obowiązku, woli, walki, czynu, prawa, ojczyzny, Polski; takie zabiegi mieszczą się doskonale w obrębie nowożytnego patriotyzmu całej Europy. Ale sakralizacja ojczyzny w romantyzmie dokonywała się również w tym sensie, który Otto nazywa, „świętością bez jej elementu moralnego”, a zwłaszcza bez jej elementu racjonalnego, bez jej racjonalizowania. Pojawia się wówczas numinotyczne przeżycie świętości, „uczucie mysterium tremendum, tajemnicy pełnej grozy”. Ojczyzna może być wówczas odbierana jako „ciemna moc”, jako bezwzględna, okrutna, demoniczna rywalka wszelkich innych obiektów uczuć, jako bóstwo groźne i wszechwładne. „Nie będziesz miał innych bogów przede mną”. Ten, kto oddawał się takiemu wyobrażeniu ojczyzny, mógł przekroczyć granice racjonalnie pojmowanej świętości obowiązku i popaść we władzę demona, wymagającego ofiary absolutnej, złożonej również ze „zdrowych zmysłów”, z racjonalnej świadomości – na rzecz „świętego szaleństwa”. Mógł się zapatrzeć i zasłuchać, odchodząc od „tego, co jest”.

Rozbiory Polski zapisały się i tym, że pojawili się pierwsi szaleńcy z miłości do ojczyzny, pierwsi samobójcy na jej mogile. M. K. Ogiński opowiada, że przybył właśnie do Warszawy, gdy błyskawicznie rozeszła się wieść o klęsce pod Maciejowicami, o ranach Kościuszki i wzięciu go do niewoli: „Mogę zapewnić, że w całym ciągu mego życia nie widziałem obrazu bardziej wzruszającego i scen bardziej rozdzierających, jak te, które przedstawiała publiczność stolicy podczas kilku dni następnych. […] Trudno uwierzyć, lecz mogę poświadczyć, co sam widziałem, a co mnóstwo świadków mogą stwierdzić wraz ze mną, że kilka matek poroniło, dowiadując się o tej wiadomości, kilku chorych uległo pożerającej febrze, kilku popadło w napady szaleństwa, które ich już nie opuściły, a spotykano na ulicach mężczyzn i kobiety, którzy załamywali ręce, uderzali głową o mur, powtarzając z wyrazem rozpaczy: nie ma Kościuszki, Ojczyzna zgubiona!”. Wobec emocjonalnej siły objawów skrajnego patriotycznego uniesienia, pamiętnikarza uderzało niemal nieprawdopodobieństwo tych zachowań, dlatego też z takim naciskiem powołuje się na wiarygodność świadec­twa własnego i pozostałych przy tym obecnych. Relacja ta jest zresztą wśród innych wyjątkowa w szkicowaniu obrazu miasta, które oszalało po stracie ojczyzny, ale nie ma powodów, by jej nie wierzyć. Poglądy zbliżone, oparte na wspomnieniu faktów, nie były zresztą w tej epoce odosobnione.

„Wszyscy ci pisarze – mówił Mickiewicz, komentując w wykładzie paryskim z 12 kwietnia 1842 roku epizody biografii literatów doby Oświecenia – pomarli w żałobie i rozpaczy: to orszak pogrzebowy odprowadzający ojczyznę do grobu”. Wśród nich najbardziej przejmujący obraz przedstawiał Kniaźnin, który „na wieść o klęsce maciejowic­kiej dostał pomieszania zmysłów. Wlókł jeszcze długo smutny żywot, przeżył dziesięć lat w stanie zupełnego obłąkania”. Inni – Naruszewicz, Trembecki, Zabłocki – pogrążyli się w apatii i bezwładzie; zdaniem Mickiewicza, dlatego tak się stało, że „nie mieli już siły odmienić swej natury, ale czuli głęboko, że nie wypełnili swego powołania”. Niezależnie od motywacji, jakie tym objawom przypisywał Mickiewicz, u niego i nie tylko u niego zarysowuje się przeświadczenie, że jest związek między historią i chorobą, że stan ojczyzny wpływa bezpośrednio na stan zdrowia obywateli, że upadek niepodległości może spowodować upadek tzw. zdrowych zmysłów. Potem będzie się krytycznie mówiło o „niezdrowym”, „chorobliwym”, a nawet i „szalonym” polskim patriotyzmie. Dużo, bardzo dużo znajdzie się jego dowodów.

W tej też dobie po raz pierwszy wezwano Boga na pojedynek za to, że dopuścił się rozbiorów. Niemcewicz opowiada, iż wojewoda sieradzki, Walewski, gdy przyjechał do niego książę Sanguszko, a było to już po ostatnim rozbiorze Polski, porwał się z łoża boleści, kazał się wyprowadzić na ganek i nalawszy kielich starego węgrzyna, podniósł go w niebo, wołając: „Twoje zdrowie, o Boże, wkrótce stanę przed Tobą, zapytam się Ciebie, dlaczego tak uporczywie prześladujesz Polskę i dzisiaj zgubiłeś ją na wieki, a jeżeli mi nie dasz dobrej racji, będziesz się musiał wybić ze mną”. Podchmielony Sarmata, upojony ulubionym swym trunkiem, był w prawie oczywiście w podobny sposób rozmawiać sobie z Bogiem, ale trudno też w jego zachowaniu nie dostrzec błysku ostatecznej determinacji, graniczącej z szaleństwem.

Może nawet w dziejach duchowych zbiorowości polskiej należy zaliczyć te zjawiska, te wiadomości o nich podawane, te legendy, jakimi obrastały – do najważniejszych, gdyż dawały one niezwykłą miarę patriotycznej rozpaczy, gdyż, jak sądzono, dalej już pójść nie można było w uniesieniu miłości do ojczyzny. Słowo „szalony” w tym kontekście uzyskiwało kilka doniosłych znaczeń, często ze sobą sprzecznych:

„szalony”, bo rzeczywiście zwariował z powodu nieszczęść i klęsk ojczyzny;

„szalony”, bo niepoczytalny, nieodpowiedzialny w myśleniu politycznym, bo najadł się szaleju, bo upił się, bo nietrzeźwy, bo w swych działaniach wariacko „rzucający się z motyką na słońce”, bo nie będący „realistą”, bo zapominający gdzie żyje i czym żyć powinien, bo patrzący na politykę przez pryzmat moralności, bo mieszający ideał z rzeczywistością;

„szalony”, bo wzniosły najwyższą racją moralną, szałem poświęcenia, odbiegającym od norm zdrowego rozsądku, bo gardzący przyziemną rachubą, kalkulacją i dyplomacją, bo nie liczący się z nakazami zdrowego, zimnego rozsądku, bo prawdziwie mądry, bo „rozumny szałem” i pragnący „wylatywać nad poziomy”, bo uważający, że polityka bez pryncypiów moralnych prowadzi do zbrodni, bo przykładający do rzeczywistości miarę ideału.

Nowożytną wykładnię polskiego szaleństwa-nieszaleństwa dał Mickiewicz – już po upadku powstania listopadowego, w obieży emigracyjnych zamętów, sporów i intryg – w artykule z „Pielgrzyma Polskiego” z maja 1833 roku pod znamiennym tytułem O ludziach rozsądnych i ludziach szalonych. Poeta zdawał sobie sprawę z przełomu w dziejach Polski, który odzwierciedlił się przede wszystkim w języku, jakim teraz zaczęto mówić o najistotniejszych sprawach narodowego bytu. Zauważmy zresztą, że od tamtych czasów aż do dzisiaj znajdują się w dalszym ciągu w użyciu te dwa języki. Druga i trzecia konotacja słowa „szalony”, które przed chwilą przytoczyłam, dowodzą tego w sposób niekwestionowany. Ciekawe, że to w sporze o to, kto jest szalony, w sporze o szaleństwo właśnie wyraził się najważniejszy polski dylemat patriotyczny, dramatycznie dotykający odróżniania „prawdziwych” i „fałszywych” uczuć do ojczyzny oraz działań podejmowanych dla jej dobra.

Ostrą dychotomię między ludźmi „na urząd rozsądnymi i z profesji dyplomatami” a prawdziwymi, poczciwymi, nierozumkującymi patriotami Mickiewicz datował właśnie na czas pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Od prostego języka, prostych uczuć, oddających zdaniem poety istotę rzeczy, to znaczy – wolę niepodległości, zaczęto wówczas przemykać się do języka wykrętnych pseudouzasadnień, przesłaniających tragiczną prawdę zagrożonej w swym bycie Polski jakimś determinizmem historycznym i geograficznym. Manipulacja językowa zagarniała przede wszystkim znaczenia słów: „rozsądny” i „szalony”. Nie wzywano już w imię Boga, zaklinano na rozsądek; nie mówiono o powinnościach i o sumieniu, lecz o „okolicznościach czasu, miejsca, o trudnościach, o nadziejach”. Pojawiły się nowe słowa „polityczne”, to jest „dyplomatyczne”; w ich obrębie zawarło się słynne rozumowanie, że – aby całość zachować – należy wyrzec się części.

Poetę interesowała znamienna inwersja, objawione w praktyce społecznego użycia odwrócenie sensów, dotyczące właśnie słów „rozsądny” i „szalony”. Bo tych, których stronnictwo rozsądku nazwało „szalonymi”, naród uznawał za wielkich. Mickiewiczowi objawiła się w ten sposób pewna stała prawidłowość – przepaść różnicy między wyrokami „ludzi rozsądnych” a werdyktami „narodu”. Nie mogło być mowy o pojednaniu tych przeświadczeń, o jakimkolwiek zbliżeniu poglądów. Mickiewicz gromadzi przykłady ujawniające to osobliwe prawo inwersji: od konfederatów barskich, Rejtana, Korsaka, Dąbrowskiego i Kniaziewicza aż po ludzi powstania listopadowego. Wszyscy nazywani „szalonymi” – i wszyscy wygrywający swą sprawę przed narodem. I z Rejtana żartowano, obwiniano o szaleństwo, „ale potem imię jego stało się święte”, dowodził Mickiewicz.

Zatrzymajmy się właśnie przy Tadeuszu Rejtanie. Mickiewicz, używając jego przykładu, posługuje się ostrym przeciwstawieniem „języka nowego” i „języka starego”. „Rejtan – pisał Mickiewicz w cytowanym artykule – po raz ostatni przemówił starym językiem, zaklinając na rany boskie, aby takiej zbrodni [przygotowań do zatwierdzenia pierwszego rozbioru] nie popełniać. Ludzie rozsądni okrzyknęli Rejtana głupcem i szalonym; naród nazwał go wielkim; potomność sąd narodu zatwierdziła”. Poeta był pewien, że zna dobrze wyroki narodu. Czy jednak Rejtan został tylko „okrzyknięty” szalonym – czy też popadł w rzeczywiste szaleństwo? Na tak postawione pytanie Mickiewicz w cytowanym artykule odpowiedzi nie udziela. Jest to dosyć zrozumiałe, gdyż za jeden z celów jego wypowiedzi należy uznać zdemaskowanie – ponowionej po klęsce powstania – praktyki; odsłonięcie tumaniących fałszerstw „nowego języka” i nakłonienie do używania właściwego, prostego „starego języka”, języka prawdy. W I Księdze Pana Tadeusza,powróciwszy ze szkół do rodzinnego domu, bohater tytułowy dostrzega na ścianach soplicowskiego dworu „też same portrety”, co zawsze, a wśród nich obok Kościuszki – konterfekt Rejtana:

Dalej w polskiej szacie

Siedzi Rejtan żałosny po wolności stracie,

W ręku trzyma nóż, ostrzem zwrócony do łona,

A przed nim leży Fedon i żywot Katona.

Autentycznego takiego portretu nie znamy. W ujęciu Mickiewicza zaś przedstawia on chwilę przed samobójstwem, które Rejtan w rzeczywistości popełnił. Jednak aluzje do książek tu zużytkowane – dialog Platona o nieśmiertelności duszy i Żywot Katona z Żywotów sławnych mężów Plutarcha – wskazują na to, że Rejtan miał sobie zadać cios samobójczy nie w stanie obłąkania, lecz w blasku surowej świadomości moralnej. Przecież w najbardziej upowszechnionej wersji legendy jest inaczej.

Jak się wydaje, dla trwałości osobliwego, ochrzcijmy go tak, „archetypu Rejtana”, decydujące znaczenie miał fakt, że był nazywany „szalonym” i że rzeczywiście stał się szalony. Kniaźnin w wierszu gloryfikującym wcielony w posła nowogródzkiego patriotyzm Litwy uchwycił paradoksalne szaleństwo cnoty (cytuję za: R. Kaleta, Legenda rejtanowska w„Panu Tadeuszu”, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 3):

On jeden, aby wzór cnoty ocalał,

Stanął i świętym jej ogniem oszalał.

Henryk Rzewuski w Pamiątkach Soplicy przedstawił okazywaną przez Rejtana od dzieciństwa legendarną niezłomność patriotyczną, której towarzyszyła jednak zastanawiająca ponurość. Po sejmie 1773 roku, podczas którego spełnił swą ekspresyjno-protestacyjną, uwiecznioną przez Matejkę misję, Rejtan osiadł w rodzinnym dworze. Seweryn Soplica, wspaniały narrator-gawędziarz szlachecki, wykreowany przez Rzewuskiego na Rejtanowego kolegę szkolnego i wojskowego, tak opowiada o symbolicznej chwili ataku obłędu: „Zawrót głowy częsty przy innych boleściach cierpiał, a w ciągłych zadumaniach nocy bezsenne przepędzał, jednak śladu nie było nadwątlenia umysłu. Ale jak doszła do niego wieść o pierwszym podziale ojczyzny za zezwoleniem jednomyślnym skonfederowanych stanów, tego ciosu wytrzymać nie mógł – i rozum jego rozbił się, przywalony sromotą publiczną”. Oczywiście, nie idzie tu o prawdę historyczną, lecz o legendę, budującą mit ­Rejtana „z umysłem nadwerężonym w usługach ojczyzny” i kończącego śmiercią samobójczą.

Jerzy Michalski napisał studium Rejtan i dylematy Polaków w dobie pierwszego rozbioru („Kwartalnik Historyczny” 1987, nr 4), w którym z rzeczowością historyka przedstawił zarówno racjonalne motywy postępowania Rejtana, jak i uzasadnione przyczyny okazywanej już przez współczesnych admiracji dla niego. Świadczyła ona, że Rejtan odpowiadał zapotrzebowaniu na bohatera w społeczeństwie, które niezdolne do faktycznego oporu spragnione było protestu manifestującego opór moralny. Rejtan, zdaniem Michalskiego, zrobił to, co powinien był uczynić Stanisław August, lecz w wykonaniu króla ­mogłoby to pociągnąć za sobą niebezpieczne konsekwencje. „Podobne niebezpieczeństwo istniało, gdyby na drogę heroizmu wstąpił cały sejm lub jakieś większe grono przywódców politycznych i ich stronników. Rejtan, wskutek małej skuteczności swego protestu, nie stworzył takiego niebezpieczeństwa, a dokonał czynu zgodnego z plutarchowymi wzorcami samotnego bohatera, gotowego poświęcić wszystko dla ojczyzny”. Na tym polegała osobliwie paradoksalna siła-bezsiła jego zachowania, które przede wszystkim miało na celu zademonstrowanie rozpowszechnionego wówczas stanowiska, że „głównym patriotycznym obowiązkiem jest nielegalizowanie zaborów w sposób stwarzający pozory dobrowolności”. O tym spokojnym bohaterze z Plutarcha pisze Michalski, podkreślając, że „takim go po latach widział Mickiewicz i utrwalił w narodowej tradycji”. Owszem, w Panu Tadeuszu. Ale są i inne wypowiedzi Mickiewicza. I jest legenda, przeważająca, jak zwykle, nad faktami.

Kanoniczna biografia Rejtana, to znaczy ta, która stała się osnową mitycznej opowieści, daje się streścić w takiej sekwencji wydarzeń: popadłszy w skrajną rozpacz z powodu nieszczęścia ojczyzny, Rejtan oszalał i popełnił samobójstwo. Jest to niewątpliwie, zwłaszcza dla tzw. dobrego gustu, nadmierne, przesadne nagromadzenie okropności, ale ono właśnie stało się – w swoim niesamowitym, koniecznym dla aury mitycznej przerysowaniu – ładunkiem legendy romantycznej, matejkowskiej i postromantycznej. Rejtan uosobił najpełniej i najbardziej ekspresyjnie postać Polaka, „obłąkanego ojczyzną”. Posunięta do ostateczności miłość kraju gwałtownie przekształciła przezwisko „wariata” – w rzeczywistość psychiczną. Bo za „półgłówka” mieli Rejtana podczas tzw. sejmu delegacyjnego zdrajcy i jurgieltnicy. Już wtedy okazywał jakąś szaleńczą determinację.

„Patriotyczny szał”, „szaleńcza protestacja” Rejtana objawiły się dramatycznie zarówno w jego gestach, jak i słowach. Legł na progu, by przeszkodzić posłom w opuszczeniu Izby Poselskiej (w niektórych wersjach podaje się, że padł krzyżem w samych drzwiach), rozdarł koszulę na piersiach, a słowa, jakie wówczas wykrzykiwał, dotarły do nas, jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, w wielu wersjach: „Depczcie tę krew, którą ja za was gotów wylać, depczcie te piersi, które się zastawiają za cześć i swobody wasze”; „Zabijcie mnie, zdepczcie, lecz nie zabijajcie ojczyzny!”; „Na Boga, na rany Chrystusa, zaklinam was, bracia, nie plamcie imienia polskiego!”; „Zdepczcie mnie, kaliczcie mnie, kiedy ojczyznę gnębicie!”; „Dziś spowiadałem się i przyjmowałem Chrystusa, który was krwią swoją odkupił; jeżeli tę deptać zechcecie, depczcie po mnie!”. Wszystkie te zaklęcia tchną niesamowitą ekspresją grozy, ale ostatnie ma w sobie siłę przerażającego zakazu, którego przekroczenie będzie się równało świętokradztwu.

Dramatyczne wysłowienia najdalej posuniętej determinacji były dla Mickiewicza objawem dobrego „starego języka”, zaklinającego na rany boskie i ujawniającego – tak mu bliskie jako romantykowi – cielesne utożsamienie z poniżoną ojczyzną. Podobnie i język manifestu Rejtana, jak to zauważył Jerzy Zawieyski, „odbiega daleko od języka dyplomatycznego”, to jakiś „dziwny uczuciowo-liryczny dokument”. W fizyczny sposób miał przeżywać Rejtan męki ojczyzny: „rozszarpanej”, „rozdartej na sztuki”, prefigurując niejako tortury Konrada z III części Dziadów czy też nawiedzenia przez fantazmaty, które miały nękać romantyków – im to zwidywało się ciągle „ojczyzny widmo skrwawione” (Gaszyński), „duch zabitej ojczyzny”, „bladej, z martwą źrenicą, we krwi świeżej blizny” (Goszczyński).

Tak się zachowując i wypowiadając, nieznany dotąd poseł z Nowogródka otwierał nowy polski korowód: patriotycznych „szaleńców” i szaleńców. Postąpić jak Rejtan, to postąpić jak „fanatyk, szaleniec, który według litery swojej Instrukcji jest zobowiązany dbać o całość i najmniejszą cząstkę Rzeczypospolitej”(Zawieyski). Przez współczesnych porównywany do bohaterów antycznych, dla których rzymska cnota-virtus była najwyższą zasadą istnienia, musiał stać się wkrótce bohaterem romantycznym, gdyż miał utożsamić w skrajny sposób „Polskę” i „egzystencję”, co było podstawą romantyzmu polskiego, wywyższając szaleństwo jako stan jasnowidzenia prawdy, w legendzie Rejtana romantyzm ten uwielbił patriotyczne poświęcenie, wyrażające się w zapamiętaniu – aż do samozatracenia. Kajsiewicz w przedmowie do swych Sonetów (insurekcyjnych) zapewniał wkrótce po klęsce powstania listopadowego: „jeżeli mimo długich niepomyślności icierpień nie wytrzeźwiliśmy się z tego świętego ducha poświęcenia się, który ludzie […] nazywają szałem, jeżeli żyjem i umrzem w tym szale, to pokolenie po nas następujące […] wzrastając wśród większego prześladowania i okropniejszych obrazów”, będzie – domyślamy się – jeszcze bardziej nietrzeźwe, szalone, ogarnięte „świętym duchem poświęcenia się”. Rejtan stoi u początków czegoś, co można byłoby nazwać „syndromem polskiego obłędu”, dlatego też każdy szczegół jego zachowania urasta – jako „święty początek” – do miary wzoru i symbolu.

Samobójcza śmierć Rejtana, jak zresztą inne obrosłe legendą i budzące szczególną grozę fakty z jego biografii, ma kilka wersji i kilka wykładni. Wedle relacji Niemcewicza przytoczonej w publikacji materiałowej E. Raczyńskiego: „Dzień, w którym trzy dwory podały noty pierwszego Polski podziału, był dniem ostatnim dla niego: nie mógł znieść Rejtan tak srogiego ciosu, okropne pomieszanie zmysłów ogarnęło tę duszę, tak dotąd jaśniejącą dzielnie. Na wieść tak smutną przybyli do Litwy bracia jego […], nie poznał ich Rejtan i rzucił się na nich wściekle, aż go w okowy ująć musiano […]. Potem nie poznawał nikogo, nie cierpiał żadnego odzienia, nie przyjmował pokarmu jak oknem […], a gdy raz przez nieostrożność służącego podano mu szklankę z napo­jem, porwał ją, stłukł i ostrzem szkła żywot sobie rozerżnął. Tak skończył godny wielkich Rzymian, godny czasów Katona, nieśmiertelny nasz ziomek”. Samobójstwo to – zauważmy, w najmniejszym stopniu nie potępione, umieszczone w tradycji katońskiej – zostało bezpośrednio, podobnie jak w relacji Rzewuskiego, powiązane z upadkiem niepodległości Polski.

Samobójstwo patriotyczne rozpatrywano w kategoriach rzymskiej moralności obywatelskiej. Zakazujące samobójstwa zasady chrześcijańskie były raczej w tych okolicznościach pomijane. Ale nieraz rozważano kolizję cnoty rzymskiej i cnoty chrześcijańskiej. Tak na przykład w latach trzydziestych XIX wieku Rufin Piotrowski, gdy zaniechał tyranobójstwa (sądził, że okoliczności umożliwiały mu zabicie cara), podkreślał w Pamiętnikach, że wolał być „Polakiem” (sc. chrześcijaninem) niż „Rzymianinem”, dla którego pozbawienie tyrana życia było tylko czynem szlachetnym, nieopatrzonym żadnymi moralnymi zastrzeżeniami.

Niemcewicz nie żywił wątpliwości, że Rejtan zabił się w stanie obłąkania, ale jednocześnie przypisał mu świadome intencje Katona, który, jak wiadomo, nie chciał przeżyć śmierci republiki. Roman Kaleta w cytowanej już rozprawie zgromadził rozmaite wersje wstrząsającego wyobraźnią współczesnych i potomnych wydarzenia z 8 sierpnia 1780 roku. Oczywiście ich kształt i sens zależy od interpretacyjnego nastawienia autorów, którzy snują na różne sposoby legendarne opowieści o zachowaniach Rejtana; trzeba powiedzieć, że odznaczają się one wrażającą się w pamięć ekspresyjnością, a nawet teatralnością. W jednym z wariantów legendy, czasem przesuwając samobójstwo Rejtana na rok 1790, akcentując stan jego rozpaczy albo melancholii, albo obłąkanego transu, opowiadano: „gdy raz podano mu napój w szklance, porwał ją, stłukł i ostrzem szkła gardło sobie przerżnął”. Obok tej występuje jeszcze inna wersja: połknięcie w obłąkaniu ostrych kawałków szkła; czasem miały one pochodzić ze stłuczonej przez Rejtana szyby. Pamiętamy, że u Mickiewicza trzyma on w ręce, w geście katońskim, synonim miecza – nóż „ostrzem zwrócony do łona”. W jednym z brulionowych wariantów Pana Tadeusza poeta napisał lakonicznie i obrazowo o śmierci Rejtana: „własne wnętrzności wydarł”. Rzewuski przedstawia rzecz inaczej: wpadłszy w zapamiętanie, Rejtan „szybę z okna rozbiwszy, szkłem uraził sobie jelita”. „Gardło” czy „łono”, to rzeczywiście istotna różnica symboliczna w interpretacji sensu czy to tylko obłąkańczo-samobójczej, czy też patriotyczno-szaleńczej śmierci. Efektownie pomyślany obraz „gryzącego sercem” romantyka, Kornela Ujejskiego, nadawał wydarzeniu wyraźne znaczenie moralne; samobójstwo Rejtana miało być śmiercią mężnego gladiatora, uderzającą swą powagą na tle hulaszczej niepowagi większości społeczeństwa szlacheckiego: „Kraj cały był jak cyrk rzymski, w którym przy huku oklasków konało niewielu gladiatorów. Rejtan umierał, rozpruwszy sobie łono własną ręką”. Dla Ujejskiego, który mianował się prokuratorem narodu, bezwzględnie osądzającym każde odstępstwo od „religii patriotyzmu”, był to manifestacyjny gest męstwa, odwagi i protestu.

Ryszard Przybylski w swym znakomitym dziele Klasycyzm czyli Prawdziwy koniec Królestwa Polskiego (Warszawa 1983) analizuje Rozmowy zmarłych, które Ignacy Krasicki zaczął pisać w roku 1798, a więc już po ostatecznym upadku niepodległości Polski, wskazując na toczący się właśnie w tym czasie spór o zasadność samobójstwa po klęsce. U Krasickiego „Solon twierdzi, że w zniewoleniu żyć można i trzeba. Katon zaś uważa, iż życie takie jest hańbą i nie przedstawia żadnego znaczenia”. Ta dramatyczna antynomia była wielokrotnie roztrząsana potem przez polskich romantyków. Rejtan mógł stać się ich bohaterem – z powodu swej determinacji okazanej w pójściu do kresu, zarówno w szaleństwie, jak w samobójstwie. Piszę: „okazanej”, gdyż w rozumieniu romantycznym szaleństwo to nie utrata przytomności, lecz przeciwnie – ostateczna iluminacja. Romantyczna interpretacja nie pozostawiała wątpliwości co do – w szczególny sposób świadomego – charakteru natchnionych działań Rejtana.

Nawiązywał do niej Jerzy Zawieyski w eseju Pomiędzy plewą i manną pisanym w roku 1968. Wiadomo, że – chcąc się odizolować nawet od rodziny, chcąc trwać w ponurej samotności, a może na to skazany przez bliskich – po trzech dniach chwały i po błąkaniach się po Warszawie Rejtan zamieszkał w „murowance” u swego brata na Litwie i tu pisał dzieło O moim posłowaniu na Sejm. Wedle źródeł, na których oparł się Rzewuski, a za nim Zawieyski, Rejtan „przez okno zobaczył wysiadającego z powozu generała moskiewskiego, który stał w Nowogródku, a przyjechał rewizytę oddać panu Michałowi [bratu Tadeusza], natenczas gospodarzowi Gruszówki. Pan Tadeusz chciał koniecznie iść na pokoje iodgrażał się na generała, ale ludzie go nie puścili i jego zamknęli”. Wtedy to popełnił samobójstwo. Komentuje Zawieyski: „samobójczą śmierć Rejtana można też traktować jako drugi jego protest moralny przeciwko zaborcom. Tylko że ten drugi protest zakończył się śmiercią”.

Wkrótce zaczął plenić się fenomen zwany polskim rejtanizmem– pojawił się na przykład „fałszywy Rejtan”, zwany „Małpą Rejtana”, przeciwnik Konstytucji 3 Maja, Jan Suchorzewski, którego – w skutkach swych zdradziecką – rejtanadę (czyli imitację ekspresyjnych zachowań Rejtana) przedstawił Marian Brandys w eseju Z dwóch stron drzwi (Warszawa 1981).

Wspominając esej Brandysa, poświęcony trzem Rejtanom – Tadeuszowi Rejtanowi, Janowi Suchorzewskiemu oraz Jerzemu Zawieyskiemu, którego – z powodu jego sejmowego dramatu – autor nazywa „Rejtanem 1968 roku”, chcę uczynić, podobnie jak on, „zawrotny skok z XVIII stulecia w historię najnowszą”. Uzasadnia się to faktem, że osobliwy wątek Rejtana w literaturze współczesnej pozwala uświadomić sobie wyraźniej pewne znaczenia, ale i pewne tajemnice, które narosły przez dwa wieki jego sprawy. Zawieyski (w Kartkach z dziennika znajdujemy ślady gehenny pisarza w związku z trudnościami publikacji tego eseju) kładzie nacisk przede wszystkim na konflikt racji króla i Rejtana. Bynajmniej działań Stanisława Augusta nie pozbawia, jak to nieraz czyniono, wszelkich podstaw moralnych. Tak dzieje się w warstwie publicystycznej. Ale tam, gdzie pojawia się opis szaleństwa Rejtana, wyczuwamy inny, bardziej przejmujący ton. Tu Zawieyski wkracza w ciemną sferę szaleństwa – i własnego przeznaczenia. Pisze więc o błąkaniach się Rejtana po Warszawie – już po spełnieniu czynu podczas sejmu i może pod wpływem manii prześladowczej (ależ znowu nie wiadomo, czy była to tylko mania, skoro Trybunał Sejmowy od Ponińskiego skazuje go na konfiskatę dóbr i banicję): „Musiało się zdarzać, że uciekał ze swej gospody albo zamieniał jedną gospodę na inną, musiał też, porażony imaginacją strachu, włóczyć się po mieście, po jego dalekich peryferiach, może już później nie mieszkał nigdzie, tułając się po ulicach, szukając schronienia w bramach, w dołach, w ruinach, o których, że ich dużo, wspominają podróżnicy w swych pamiętnikach”.

Już u schyłku XVIII wieku dostrzegano metaforyczne i dosłowne podobieństwo między losem Rejtana i losem Polski: „co zdrajcy własnej ojczyźnie wydzierając wnętrzności zrobili, on z siebie samego je wypruł i tak nieszczęśliwy zakończył życie”. W ten sposób miał popełnić samobójstwo – prując i wydzierając wnętrzności, a co zrobił podczas sejmu? Poszarpawszy na sobie koszulę, pokazał, jak ona jest poszarpana. Teraz jak ojczyzna tułał się po ruinach i ukrywał w dołach. Może jeszcze tak z nią literalnie się nie stało, ale on wiedział, że się stanie. Jak będzie niedługo pisał Jan Paweł Woronicz, już po ostatecznym upadku niepodległości Polski, wyrażając stan obcości i wygnania:

Sami siebie nie znamy, a gdzie stąpim krokiem,

Poziera trup ojczyzny posoką spluskany:

Wszystko drażni, rozdziera nieznanym widokiem;

I sen nawet, spoczynku broniąc, niezbłąkany,

Szarpie szyderczo i serce, i czucie

Marzeniem wzrosłym i znikłym w minucie.

W takiej aurze mógł się pojawić wspaniały pomysł dramatu, którego Zawieyski już nie napisał, gdyż i jego zaczęła ogarniać ciemność. W ostatnim roku życia, w lęku rozpaczy, Rejtan ponoć ukrywał się w okolicznych lasach. „Gdyby ułożyć dramat o Rejtanie, mógłby on się zamknąć w wielkim monologu. Rozbita kareta królewska, tak jak w dniu zamachu na króla, las, Poniński jako poszóstny zaprzęg, zdyszany, poganiany biczem przez Stanisława Augusta. Z wysokiego drzewa Rejtan rozprawia się z królem i lży Ponińskiego. Byłaby to rozprawa z Majestatem Nieszczęścia i z plugastwem narodowej zdrady”. W jakiej konwencji literackiej mogłoby to być napisane? „Taki dramat, zrodzony z szaleństwa bohatera narodowego, przychylałby się zapewne bardziej ku grotesce niż tragedii. A może połączyć by zdołał jedno i drugie?”

I to jest właśnie tonacja opublikowanego w roku 1980 Obłędu Jerzego Krzysztonia. Tutaj całkowicie rejtaniczny, oszalały z miłości do ojczyzny bohater – Krzysztof J., Rejtan naszych czasów – szarpie się między wizjami Polski, które mogą, jak to ironicznie autor podkreśla, spowodować apopleksję: „tylko nie wiadomo – z ekstazy nad chwałą Rzeczypospolitej i Królowej Korony Polski – czy z rozpaczy nad narodowym nieszczęściem, nędzą i głupotą?”. Tragedia i groteska opływają tę postać nowego Rejtana, który po grudniu 1970 roku znalazł się nie w „murowance”, nie w ruinach, nie w lasach, lecz w szpitalu tworkowskim. Krzysztof J. jest nieodrodnym synem zbiorowości, w której poczucie wielkości dziejowej splata się nierozłącznie z rozpaczą spodlonej teraźniejszości. Więcej, jego „obłęd” tu ma swoje korzenie. Jest on też następcą i spadkobiercą tych wszystkich, którzy oszaleli z miłości do ojczyzny, po jej stracie.

„W tym szaleństwie jest metoda”, chciałoby się koniecznie jeszcze raz powtórzyć zwrot szekspirowski, który najlepiej oddaje przemyślną, Odysową zaiste chytrość obłędu bohatera. Paradoks bowiem polega tutaj na tym, iż rzeczywistość poza szpitalem dla obłąkanych jest tak odrażająco absurdalna, i potworna, że właśnie w takim szpitalu bohater może odnaleźć solidarnych obrońców nietykalnych wartości narodowych, tu może prześnić sen narodu o sobie samym. W Notatkach szpitalnych Andrzejewskiego do Apelacji – apelacji udręczonego wariata rzeczywistości PRL-u do najwyższej władzy PRL-u – znajdujemy ten sam problem: „Obojętnym wydaje się w tych okolicznościach, czy M-ski dobrowolnie popadł w chorobę, czy raczej ona, ukształtowana rzeczywistością i nim samym, jego dopadła. Jego bzik spoczywa równie mocno w porządku polskiej natury, jak szaleństwo Orestesa w ówczesnym porządku greckim lub ciemność zidiocenia ogarniająca swymi mrokami Alioszę Karamazowa”. Schizofreniczne urojenie M-skiego – podkreśla Andrzejewski – nie dyskredytuje „realistycznej wymowy urojenia, a więc faktu istnienia potężnego, nieomal wszechwładnego wroga”. Tu właśnie ukrywa się osobliwość „polskiej kondycji”: zadziwiająco powiedziane, ale niezmiernie trafnie: schizofrenia nie koliduje z realizmem, obłęd odpowiada rzeczywistości. W umysłowej skazie M-skiego, powiada Andrzejewski, można dopatrywać się znamion jakiejś w Polsce „prawidłowej normalności”. Czy tak jest i poza Polską, tego Andrzejewski nie chce rozstrzygać. Są narodowe style szaleństwa: „wariaci się nie wynaradawiają”. „Niech każdy mówi o własnych wariatach”. No więc mówimy.

Szaleniec romantyczny spala się, jak zwykle, w ogniu poświęcenia, ale nie musi ono pozostawać bezowocne. Powieść Krzysztonia ujmuje w końcu przejście przez obłęd jako monstrualny rytuał pogrążenia, zejścia na dno piekieł i odkupienia, oczyszczenia. „Ktoś za nas musi to zrobić”, zdaje się mówić autor, narrator i bohater. Ktoś musiał jeszcze raz sprawdzić na sobie i wypowiedzieć do końca szaleńczą prawdę o męczeńskiej polskiej drodze do wolności. Zrobił to Jerzy Krzysztoń.

Od Rejtana kolejne próby ratowania lub odzyskania niepodległości kończyły się klęską. Każde powstanie polskie miało swoich szaleńców. Nie będziemy ich tutaj wszystkich wyliczać, chociaż kiedyś i na to może przyjdzie pora. Zanim dotrzemy do powstania styczniowego, przypomnijmy dwie postacie i dwa utwory z szaleńczorodnej inspiracji powstania listopadowego.

Rzecz pierwsza to autobiograficzny Adam Szaleniec Zygmunta Krasińskiego. Od chwili, gdy dowiedział się, że wybuchło powstanie, i gdy sam siebie przekonał, że nie weźmie, nie może wziąć w nim udziału, popadł w szaleństwo hańby, czemu dał wyraz przede wszystkim w listach do Reeve’a. Oczywiście, nie byłoby ono tak gwałtowne, gdyby nie wypracowany obraz samego siebie jako rycerza, patrioty gotowego oddać życie na każde zawołanie ojczyzny. Już wcześniej czuł w sobie „ziarno szaleństwa”. Teraz przyjacielowi zwierza się z tego, jak oszukał ukochaną swym wyimaginowanym portretem patrioty: „Okłamałem moją ukochaną, a kiedy to, co w moich ustach było kłamstwem, urzeczywistniło się dłońmi stu tysięcy ludzi, nie mogę już grać mojej roli”. Demistyfikacji rycerskiego ideału towarzyszy najwyższe napięcie psychiczne: „Kiedy do Ciebie pisałem, byłem jakby w malignie, jakby pomieszany na umyśle, trawiony gorączką, nieszczęśliwy, ze złamanym sercem”. Zaczyna się prawdziwa fuga szaleństwa w listach do Reeve’a: „marzyć, okłamywać się i stopniowo, powoli kroczyć ku szaleństwu, to jeszcze nie jest najgorsze”; „piszę głupstwa, roję szaleństwa, pełen przy tym przyjemnej niepewności co do tego, czy szczytem mojej kariery życiowej będzie obłęd czy otępienie – to jest czy będę w końcu zbiegiem z Bedlam [słynny szpital dla wariatów] o dzikim spojrzeniu, z pianą na ustach, z rozkrwawioną piersią, którego myśli kłębią się wściekle i zderzają w głowie”; „Chodzę jak obłąkany, płaczę jak dziecko lub zrywam się jak szalony” (do ojca); „Napisałem dużo rzeczy w wielu rodzajach, jedne rozsądniejsze, drugie niepomiarkowane, podług stanów swojej duszy; kiedy wpadła w gorączkę, musiałem jej ulżyć pisząc szaleństwa” (do ojca).

Widzimy, jak w tych wyznaniach utożsamiają się stany: „bycia, jakby szalonym”, „bycia szalonym”, „pisania szaleństwa”. W efekcie zaczyna powstawać poemat prozą o „nieszczęsnym szaleńcu”. Właśnie Adam Szaleniec. W liście do Reeve’a z 21 czerwca 1831 roku wyznaje: żyję tylko wtedy, „kiedy opisuję szaleństwo człowieka, który ma mnie wyobrażać”. Na sformułowanie Reeve’a, że Adam jest „dyletantem” (w szaleństwie), Krasiński wpada w gniew: chce, „by to był prawdziwy bedlamita”. Uznaje, że przyjaciel węszy ćwiczenia literackie tam, gdzie rozpościera się raniąca prawda egzystencji. W tym kontekście właśnie pada jedno z najsłynniejszych i najistotniejszych zdań Krasińskiego: „Teraz pojmujesz chyba, że Adam to wcale nie ja, a zarazem to ja, ja sam, Moje »ja« posłużyło mi za punkt wyjścia i prawdę o sobie posunąłem do ostatecznych granic”. Studium własnego patriotycznego szaleństwa, autowiwisekcja obłędu z powodu rycersko-powstańczej hańby – oto sytuacja wyjątkowa w literaturze polskiej. Zaowocuje ona przede wszystkim w Irydionie. Ale, jak widać, szaleństwo Krasińskiego było „inne”, jak wszystko niemal, co go dotyczy w polskim romantyzmie.

Toteż drugi przykład, którym chcę się posłużyć, całkiem odmienny ma charakter. Idzie o Jana Machnickiego, urzędnika galicyjskiego, którego obłęd miał ponoć swe źródło w upadku powstania listopadowego. „Machnicki wariat”, zamieszkujący ruiny zamku odrzyńskiego, pozostałby zapewne wśród malowniczych legend okolicy – które z upodobaniem opowiadają pamiętnikarze, gdyby nie Seweryn Goszczyński. W liście do Zaleskiego z roku 1840 wyznawał: „napisałem prozą powieść dosyć dużą, z moich wspomnień galicyjskich. Bohaterem patriota-wariat, osoba rzeczywista, żyjąca jeszcze przed kilku laty, mieszkaniec odrzykońskiego zamku, zaczem zupełnie się w gruzy rozsypał”. Ten „patriota-wariat” to Król zamczyska, Strażnik ruin, romantyczny szaleniec, który obłąkał się z miłości do przeszłości, ale i do przyszłości Polski. Jako romantyk Goszczyński podał w wątpliwość „obłęd” Machnickiego i w pełni zaakceptował jego samoocenę zwróconą do zdroworozsądkowych filistrów: „Gdybyście wy mieli więcej czucia i pojęcia, Machnicki nie byłby dla was wariatem, oddalibyście swój rozum za jego obłąkanie”. Król zamczyska to przykład wyjątkowo wyrazistej romantycznej inwersji: obłęd staje się rozumem, a rozum – obłędem. Machnicki, który obcuje ze zjawą Stańczyka, przyjmuje na siebie obok roli króla również rolę królewskiego błazna. Połączenie Rejtana ze Stańczykiem nadaje utworowi Goszczyńskiego wyjątkową tonację tragiczno-groteskową.

A teraz dopiero poprzez „archetyp Rejtana”, poprzez topos „patrioty-wariata” spójrzmy na kulminację polskiego szaleństwa – na powstanie styczniowe, świadomie w tym wywodzie mieszając życie i literaturę. Wiadomo, jak wrażliwym na nastroje epoki pisarzem był Józef Ignacy Kraszewski. I właśnie w takich słowach skreślił portret zbiorowy ostatnich powstańców: „Garść ludzi okrzyczanych szalonymi, marzycielami, ideologami lub rewolucjonistami i demagogami – pozostała sama ze sztandarem, ze starym, krwawym i poszarpanym narodowym sztandarem”. Wielu ich tak widziało, choć nie zawsze łączyło z „szaleństwem” i „marzycielstwem” równie wzniosłe wyobrażenia. Decydujący wpływ na życie Aleksandra Głowackiego – Bolesława Prusa, a więc i na całe dzieje naszej kultury, wywarł los jego starszego brata, Leona. Przypominam za Krystyną Tokarzówną: jeden z wybitnych twórców i działaczy organizacji powstańczej po wybuchu powstania popadł w stan dziwnego rozdrażnienia. Pogrążony w melancholii i depresji przebywał w szpitalu w Lublinie, potem ciężko chory psychicznie do końca życia – u rodziny, na plebanii u wuja. Aleksander przypisywał obłęd brata nieznośnemu napięciu psychicznemu, które rozdarło i rozsadziło jego ustrój nerwowy: „Był to człowiek bardzo wyjątkowo szlachetny, który (o ile wiem) nie wierząc w pomyślny rezultat akcji zbrojnej, nie wycofał się z organizacji…”. Nie poszedł do bitwy, nie padł na polu walki, nie zgnił w więzieniu czy na Sybirze. „No i zginął w sposób straszniejszy niż wielu innych”, napisze Aleksander Głowacki w liście do Walerego Przyborowskiego z 22 marca 1902 roku. Bolesław Prus nigdy nie mógł go zapomnieć. To było jego widmo i jego ostrzeżenie. Cień brata padał na polski „chorobliwy patriotyzm”, który tak Głowackiego irytował, że nosił się z zamiarem ucieczki na studia do Petersburga.

U Orzeszkowej inaczej. W obręb satyrycznej powieści Pompalińscy – brawurowego pamfletu na rachityczną i podejrzaną arystokrację – wkrada się pogłos jakiegoś tajemniczego nieszczęścia. W domu Kniksów, który mógłby uchodzić za obraz idylli rodzinnej, słychać stale dochodzące zza drzwi zamkniętego pokoju uporczywe samotne męskie stąpania. „Było coś dziwnie posępnego, rzec można, tajemniczego w tych krokach […] Rzekłbyś: niespokojny duch jakiś, pokutujący tam wśród ciszy i zamknięcia lub więzień smutny z nie dającym mu spokoju robakiem w piersi”. W powieści znajdujemy wnet rozjaśnienie tajemnicy: w języku ezopowym opowiada się, jak ojciec familii popadł w szaleństwo z powodu klęski powstania styczniowego: „całą już duszą utonął w tych… sprawach ogólnych… […] przez cały rok pochmurny był tylko i jak grób milczący…”. Nie interesował go już własny dom, żona, dzieci. Ciągle wstrząsał „smutnie głową tak, jakby nad kimś niewidzialnym litował się i bolał…” Raz zaczął wyliczać „rozmaite nieszczęścia”. „Nagle porwał się z krzesła, oczy mu w słup stanęły, twarz zbladła jak u trupa. Ścisnął głowę w obu dłoniach, okropnym jakimś głosem krzyknął: »Przepaść« [to pewno ta przepaść, w którą spadała sama Orzeszkowa, jak to opisywała po klęsce powstania styczniowego] i upadł na ziemię”. Tak brzmi opowieść żony patrioty-wariata. On sam zaś bez przerwy powtarza, że „wszystko przepadło! wszystko zginęło!”, i obrazowo przedstawia, jak mu serce pękło i robak w mózg się wwiercił. Jedyny, mający szansę na ocalenie spośród Pompalińskich, Cezary ma go za „świętego człowieka, który postradał rozum przez miłość dla ludzi”, za „obłąkanego z miłości do ludzi”. Dyskretnie daje się do zrozumienia, że to „normalny” w Polsce patriota-wariat.

W swej książeczce o Marii Dąbrowskiej Andrzej Kijowski był skłonny kiedyś sądzić, że w wyobrażonym przez inteligencję domu polskim, „raz na zawsze zastygłym w tradycyjnym kształcie, wyidealizowanym, przemienionym w mit arkadyjski”, życie przebiegało „wedle napisanego przed wiekami scenariusza z postaciami niezmiennymi, jak w komedii sarmackiej – z wiernym sługą, obłąkanym rezydentem powstańcem albo konfederatem, z marnotrawnym synem i zatroskaną wiecznie matką, z ojcem, który ponad tym wszystkim króluje…”. W istocie w I tomie Nocy i dni pojawia się postać wuja Bogumiła Niechcica, Klemensa Klickiego, obłąkanego powstańca ‘63 roku, któremu zwłaszcza zimą zdawało się, że jeszcze ciągle trwa powstanie, i wtedy uciekał na noc do lasu. Rzeczowy opis objawów powstańczo-popowstańczego obłędu wuja Klima i jego śmierci po paroksyzmie ostatniej ucieczki zajmuje istotne miejsce w Bogumile i Barbarze, ujawniając dramat polskiego życia na każdym miejscu i o każdej dobie.

Gdy się spojrzy i na Prusa, i na Orzeszkową, i na Dąbrowską, z perspektywy rejtanicznej, którą tu ciągle staram się utrzymać, to trudno by było dopatrzeć się w „obłąkanym powstańcu” postaci ze schematycznego komediowego scenariusza w rodzaju „starego sługi”. W jakim stopniu nie był to schemat, lecz dramatyczna prawda życia, świadczy też typ polemiki z romantyczno-powstańczymi urojeniami. Niewątpliwie zarówno Józef Szujski, jak i ksiądz Franciszek Krupiński posłużyć się mogli z wielką łatwością terminologią samych romantyków, którzy wywyższyli szaleństwo, a teraz wraz z nim runęli w przepaść klęski. Można już było znęcać się do woli nad brakiem realizmu i zdrowego rozsądku, nad utratą poczucia rzeczywistości, nad stanami transu i pijaństwa, nad chorobliwymi skłonnościami samobójczymi.

Klęska powstania styczniowego umożliwiła zmianę kryteriów oceny i, co za tym idzie, zmianę języka. Szujski w roku 1867 przemawiał z wielką pasją egzorcysty: „Obłędzie, który mniemasz, że dosyć jest chcieć rozpędzić nieprzyjaciół, że dosyć jest zrobić konspiracyjkę jedną lub drugą, aby być wolnym i niepodległym, wynieś się z ziemi naszej, opuść ją na zawsze, bo sprowadzasz tylko klęski bez granic...”. Ksiądz Krupiński piętnował społeczne skutki romantyzmu, konsekwencje jego „paroksyzmów szaleństwa” i „halucynacyjnych widziadeł”, „egzaltacji posuniętej prawie do obłąkania zmysłów”. Któż to jest ten ideał romantyczny? „Zapaleniec, fantastyczny marzyciel, na poły bohater, na poły szaleniec”. To w końcu „karykatura człowieka”, stwierdza surowo i bez osłonek ksiądz Krupiński. Najbardziej groteskowe było oczywiście to, że rwał się do łamania uczuciem tego, czego rozum nie mógł złamać, chociaż skutki społeczne wypływających stąd „czynów nierozważnych” miały się okazać przerażające wedle rozumowania stańczyków.

Jeszcze legioniści Piłsudskiego śpiewali romantycznie i szaleńczo w swym hymnie My, Pierwsza Brygada:

Na stos rzuciliśmy nasz życia los,

Na stos, na stos.

[...]

Krzyczeli, żeśmy stumanieni,

Nie wierząc nam, że chcieć – to móc!

Jeszcze Jan Erdman w jednej z najpiękniejszych polskich książek XX wieku, w Drodze do Ostrej Bramy (Londyn 1982), mógł napisać o wielkim romantycznym pułkowniku, ostatnim komendancie Okręgu Nowogródzkiego AK, Macieju Kalenkiewiczu, który jak nakazywały mu honor i wierność, poległ 21 sierpnia 1944 roku, w boju z dziesięciokrotnie silniejszym przeciwnikiem, w obronie polskości ziem kresowych: „Jestem dumny, że znałem osobiście Rejtana”. Pochowano go pod Surkontami przy leśnym cmentarzyku powstańców 1863 roku.

Może i romantyzm został z naszej ziemi wyświęcony, jak sobie tego niektórzy gorąco życzą, ale polskie szaleństwo – nie. Czymże ono jest w swej wieczności? Najlepszej odpowiedzi udziela Kazimierz Wierzyński w wierszu Polsko, którą przezwano z tomu Krzyże i miecze:

Pawiem narodów byłaś i papugą.…

Słowacki

Polsko, którą przezwano „narodów papugą”,

Czemuż mądrych za światem nie powtarzasz nauk,

Tylko cierpisz zbyt dumnie i walczysz tak długo

Za wolność przedawnioną, najcięższy twój nałóg!

Czemuż to się w obłudzie nie kształcisz, uparta

Nikogo nie okłamiesz, niczego nie udasz,

Choć znak twój – splugawiony, wierność – nic nie warta,

I krzyżom twym urąga tłum, a w tłumie Judasz.

Czemuż to nagle w jakiejś nie zabłyśniesz zdradzie

I w pysznej nikczemności nie podniesiesz czoła.

Któż jeszcze dzisiaj wieńce na mogiłach kładzie,

Gdy o pomstę do nieba każdy trup z nich woła?!

Wypłosz orła z twych płócien, jak inni ptasznicy,

I na nowych sztandarach dziób wyszyj papuzi,

Od razu cię docenią szlachetni Anglicy,

Sprawiedliwi Moskale i bratni Francuzi.

Cóż ci po próżnym gniewie – spójrz wokół, szalona –

I co po ideałach, i po górach kości,

Krucjata, którą wszczęłaś, już dawno skończona

A wolność znaczy tyle, co rozbój wolności.

Dopiero gdy uskrzydlisz się wspólnym zwyczajem

I zrównasz do obłudy, która wszystkich brata,

Przywrócą ci honory i obdarzą krajem,

I taką świat cię znowu wprowadzi do świata.

I wejdziesz między ludy, przyklasną twej sławie

I zgodnie nad twym każdym zapłaczą kamieniem

I krzykną znów o duchu, o krwi, o Warszawie –

Polsko, którą przezwano „narodów natchnieniem”.

Polskę, zdaniem poety, obrzucono dwoma przezwiskami: „narodów papugą” i „narodów natchnieniem”; Wierzyński ironicznie nicuje obydwie te nazwy; stawiając je na równi, choć z różnych źródeł pochodzą, ukazuje ich natrętną obcość wobec szalonego jestestwa Polski. Tego jestestwa, które jest ściśle połączone z tragicznym przeznaczeniem, nie pozwalającym jej czynić tego, czego się inni po niej spodziewają – to znaczy właśnie zaparcia się swego jestestwa. Los dziejowy Polski bowiem to położenie między Niemcami a Rosją, to ciśnięcie między dwa młyńskie kamienie, usiłujące –jak pisał Żeromski – zetrzeć ją na proch. Polskie poczucie przeznaczenia dziejowego przejawia się w szalonej sile oporu wobec tych potęg kamiennych, w prowadzeniu życia w czymś, co, wydawałoby się, jest nie do przeżycia. W takiej sytuacji Polska nieraz bywa narażona na zdradę ze strony sojuszników, skłonnych do ustępstw jej kosztem, oraz oskarżana o szkodliwą bez­kompromisowość.

Obrona ojczyzny jako duchowej formy życia przybiera tutaj postać podjęcia wyzwania miażdżącego losu. Polacy przyjmują je jak bohaterowie tragiczni – nie zaś jak fatalistyczni skazańcy, którzy wiedzą, że „i tak” muszą ulec i pogodzić się. W „wyniosłej godzinie”, jak nazwał chwilę tragiczną Hebbel, Polacy nie uginają się przed losem i idą do kresu. Dowody takiej postawy złożyli powstańcy listopadowi i styczniowi, obrońcy Westerplatte, powstańcy wileńscy i warszawscy, górnicy z kopalni „Wujek”… Wszystkich ich cechowało tragiczne poczucie honoru w obronie upadającej sprawy, której do końca, w obliczu wrogiej przemocy, nie chcieli odstąpić. I to właśnie bywa nazywane „polskim szaleństwem”.

Rozmaite drastyczne wyobrażenia w naszej literaturze – samobójstwo Rejtana, zdrada Wallenroda, zemsta wampira, wyartykułowane w niej reakcje na zło zderzały się nieraz z nakazami etyki chrześcijańskiej. Racjonalizowała ona i moralizowała postawy w Polsce porozbiorowej oraz znajdywała uzasadnienia religijne, filozoficzne, ideowe – celem okiełznania impulsów rozdrażnionej wyobraźni patriotycznej, przekraczającej tabu szaleństwa i śmierci. Ale przecież cały ten świat utajony, a nieraz i zakazany, mógł się ujawnić w sztuce, która nie cofała się przed odsłonięciem najdrażliwszych pragnień, wahań i niespełnionych dążeń. W ten sposób literatura romantyczna jako domena wyobraźni, oddając dramatyczny stan wzburzenia ówczesnej świadomości, mogła ją wyzwalać, poznawać, projektować, rozdzierać, ale i czasem uspokajać.

Teatr duszy polskiej rozegrał się w poezji romantycznej. W latach 1890–94 Jacek Malczewski stworzył obraz Melancholia, symboliczną wizję całego polskiego wieku XIX. Nad podłogą unosi się skłębiony tłum postaci w różnym wieku – od dziecięcego poprzez męski do starczego. Dążą one w zastygłym wysiłku w kierunku nasłonecznionego okna, ale granicy jego przekroczyć nie mogą. Tu się zatrzymują obłędnie gdzieś zapatrzone, melancholijnie w coś zasłuchane. Za oknem widać ciemną postać – ni to Polonii, ni to Melancholii, ni to Śmierci. Nieraz się one u Malczewskiego utożsamiały. Korowód polski zatrzymuje się przed granicą słońca i wolności; pozostaje w bolesnej ciemności. ­Tragiczna ironia polskiego losu naznacza twarze melancholią, ponurym zapamiętaniem, rozpaczliwym wahaniem, obłąkaniem, dążeniem ku śmierci. Paradoksalnie nieruchomy taniec tragicznych widm ciągle nie pozwala zapomnieć o polskim przeznaczeniu.

I na zakończenie aforyzm o Polsce:

Gdyby nie była taka nieszczęśliwa, nikt by jej tak szaleńczo nie kochał.

Cóż to znaczy? Że Polacy mają szczególny pociąg do nieszczęścia, że lubują się w nim, że pragną być nieszczęśliwi, że mają skłonności samobójcze, że są obłąkani, że nie chcą żyć dla ojczyzny, lecz jedynie ciągle chcą dla niej umierać?

Nie! Mnie się zdaje, że to znaczy tylko jedno: że Polacy po prostu są ludźmi. A może, że są szczególnymi ludźmi, jakby chyba niedarwinowskimi. To taka gałąź ludzkości, która wskutek dziwnych zbiegów okoliczności wypadła poza szczeble darwinowskiej ewolucji. Bo (wbrew Norwidowi, który rozgoryczony w liście napisał, a jest to wykorzystywane w dość niecnych celach, że człowiek w Polaku jest karzeł) – wielki jest człowiek w Polaku. Nie chce uznać, że przeżywają tylko silniejsi i oni jedynie zasługują na chwałę, że siła idzie przed prawem i że polityka nie ma nic wspólnego z moralnością. Bo czymże jest to „Nieśmiertelne Powstanie” z apostrofy Żeromskiego, to nieśmiertelne szalone polskie powstanie? Ono przecież po wszystkich rozbiorach Polski ciągle wznawia i stawia przed nasze oczy ten sam swój szalony problem: że Polska padła ofiarą niemoralnej polityki i że ma moralne prawo do niepodległego istnienia. Taka właśnie jest „szalona Polska” z wierszy Wierzyńskiego o krzyżach i mieczach.

To dlatego wreszcie tutaj człowiek polega na tym, że kocha to, co nieszczęśliwe, słabe, upadające pod ciosami przemocy, uciemiężone i prześladowane, że tutaj ten dziwny człowiek zazwyczaj jednak nie chce się umieszczać po stronie niebywale zdrowych na rozumie (albo przynajmniej uważających się za takich) pysznych swą siłą materialną zwycięzców, lecz po stronie zwyciężonych, często nawet szaleńców.

Dlatego tutaj „miłość ojczyzny” tak drogo kosztuje.

Dalsza część w wersji pełnej

Maria Janion

Wobec zła

Wydanie II poprawione i wzbogacone o esej Polska w Europie, który zastąpił tekst Cierń i róża Ukrainy

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2025

Text Copyright © by Kazimiera Szczuka, 2025

ISBN 978-83-68267-35-8

Redakcja oryginału: Natalia Karpowska

Opieka redakcyjna: Jaś Kapela, Kazimiera Szczuka

Korekta: Jolanta Gomółka

Indeks: Rafał Dajbor

Partner wydania: Fundacja Marii Janion. Odnawianie znaczeń

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10, lok. 3

00-013 Warszawa

[email protected]

wydawnictwo.krytykapolityczna.pl

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), ksiegarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.