64,60 zł
W roku 58 p.n.e. legiony rzymskie pod wodzą Gajusza Juliusza Cezara rozpoczęły podbój terytorium rozciągającego się od Oceanu Atlantyckiego i Pirenejów po Ren i Morze Północne, a zamieszkanego głównie przez celtyckie plemiona Gallów. Walki trwały do roku 51 p.n.e. Opisał je – w formie corocznych relacji – sam Cezar. Nie jest to więc przekaz w pełni obiektywny: ukazuje przebieg wydarzeń z punktu widzenia wodza jednej ze stron – strony zwycięskiej. Cezar przedstawia działania swoje i podległych mu dowódców w korzystnym świetle, jednakże relacjonuje je dokładnie i szczegółowo, dzięki czemu jego tekst stał się dla historyków najważniejszym źródłem dla poznania dziejów podboju Galii przez coraz potężniejsze państwo rzymskie. A ponieważ Cezar był też bacznym obserwatorem o szerokich zainteresowaniach, toteż zawarł w swym dziele również cenne informacje o plemionach zamieszkujących Galię, ich przywódcach, strukturze społecznej, zwyczajach, wierzeniach. Co więcej, ten wybitny polityk i bezwzględny wódz okazał się być również dobrym autorem: pisał komunikatywnie, a jego jasny, precyzyjny i pozbawiony krasomówczej przesady styl chwalił już Cyceron.
Obecna publikacja stanowi pierwszą część Corpus Caesarianum – kompletu relacji o wojnach toczonych przez Cezara – w przekładzie i niezwykle drobiazgowym opracowaniu profesora Eugeniusza Konika i Wandy Nowosielskiej. Zawiera m.in. obszerny wstęp z życiorysem Cezara i charakterystyką jego spuścizny literackiej oraz opisem struktury armii rzymskiej. Tom uzupełniają: mapa teatru działań wojennych w Galii, ilustracje oraz indeks.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 747
Starożytna Galia obejmowała ziemie dzisiejszej Francji, Belgii oraz częściowo Szwajcarii i Niemiec. Po dziewięcioletnich walkach, krwawych i ciężkich dla obu stron, to jest Gallów i Rzymian, stała się ona ostatecznie łupem Gajusza Juliusza Cezara, a tym samym Rzymu. W chwili wybuchu tych wojennych zmagań była zamieszkana przez liczne, często z sobą skłócone, plemiona Celtów. Wyjątek stanowiła wchodząca geograficznie w skład Galii Akwitania (fr. Aquitaine), gdzie wówczas – podobnie zresztą jak i obecnie – dominował etniczny element iberyjski, który dzisiaj jest reprezentowany przez Gaskończyków, blisko spokrewnionych z hiszpańskimi Baskami, jednym z najstarszych ludów przedindoeuropejskiej Europy.
Celtowie, podobnie jak współcześni im Rzymianie i Grecy, na równi z dzisiejszymi ludami romańskimi, germańskimi i słowiańskimi, należeli do indoeuropejskiej rodziny językowej. W starożytności, poczynając od około VI w. p.n.e., plemiona te zaczęły się rozprzestrzeniać na rozległych obszarach obejmujących terytoria obecnej Francji, Belgii, Wysp Brytyjskich, północnych Włoch i północnej Hiszpanii, a także Niemiec między Renem a Łabą. Dotarły one również na ziemie dzisiejszej południowej Polski oraz Czech, których teraźniejsza nazwa niemiecka Böhmen nawiązuje do łacińskiej, starożytnej nazwy tego kraju Boiohaemum, która znaczy: „kraj (celtyckich) Bojów”.
Celtyccy przybysze wszędzie zazwyczaj mieszali się z miejscową ludnością, której narzucali swoją kulturę, a niekiedy i język, ale jednocześnie wiele też od niej sami zapożyczali. To mieszanie się z podbitą ludnością przyczyniło się do wytworzenia licznych, rozmaitej wielkości plemion, zróżnicowanych wprawdzie dialektalnie, ale mogących swobodnie porozumiewać się między sobą bez pośrednictwa tłumaczy. Z końcem V w. p.n.e. istniała już wspólna wszystkim plemionom celtyckim kultura materialna i zapewne też duchowa, znana w nauce pod umownym terminem „kultura lateńska” (urobionym od nazwy miejscowej La Tène nad jeziorem Neuchâtel w Szwajcarii, gdzie po raz pierwszy natrafiono na typowy dla tej kultury materiał archeologiczny). Jest ona również znana z materiału archeologicznego występującego obficie na naszych południowych ziemiach, a datowanego na czasy od V do I w. p.n.e.
W okresie od końca V i w ciągu IV w. p.n.e. Celtowie dokonywali częstych najazdów na północne rejony Półwyspu Apenińskiego, zajmując je wreszcie na stałe. Wdzierali się także do środkowej Italii, a około 390 lub 387 r. p.n.e. zajęli i złupili sam Rzym. Dopiero w 334 r. p.n.e. udało się Rzymianom wypchnąć Celtów ze środkowej Italii, pozostawiając im jednak nizinę nadpadańską.
Tymczasem inne plemiona celtyckie, posuwając się z biegiem Dunaju, dokonały w III w. p.n.e. najazdu na Półwysep Bałkański, zagrażając nawet znanemu i sławnemu ośrodkowi religijnemu Greków w Delfach, dokąd zwabiły je niewątpliwie niezmierne bogactwa w kosztownościach i precjozach, głównie ze szlachetnych metali, nie mówiąc już o pieniądzach w złocie, srebrze oraz elektronie (naturalnym stopie złota i srebra), od wieków gromadzone w tutejszych sanktuariach i skarbcach. Prawdopodobnie część tej grupy Celtów, zwanych z grecka Galatami, przeprawiła się w latach 278–277 p.n.e. do Azji Mniejszej i tutaj, w samym niemal jej środku, utworzyła własne państwo noszące od nich nazwę Galacja. Państwo to przetrwało do 25 r. p.n.e., czyli do czasu przekształcenia go przez Rzymian w prowincję o tej samej nazwie.
Największe jednakże znaczenie zyskali w starożytności ci Celtowie, którzy zasiedlili ziemie dzisiejszej Francji i Belgii, znani Rzymianom jako Gallowie. Kraj ich nazywano Galią.
W społeczeństwie gallickim, jakie znamy z opisu Juliusza Cezara, kierowniczą rolę obok arystokracji plemiennej odgrywali druidzi. Była to zamknięta kasta kapłańska, ale godność druida nie była dziedziczna. Druidzi rekrutowali się w zasadzie spośród młodzieży arystokratycznego pochodzenia. Kandydaci na druidów albo sami zgłaszali się do specjalnych szkół druidycznych, albo byli wysyłani tam przez rodziców czy opiekunów. Nauka w tych szkołach była długotrwała i trudna, gdyż polegała wyłącznie na pamięciowym opanowywaniu wykładanych przedmiotów: tajemnic wiary, z których najważniejsza dotyczyła nieśmiertelności duszy, kunsztu najrozmaitszych sposobów wróżenia, umiejętności układania kalendarza wraz z elementami astronomii i astrologii, podstaw prawa, sztuki leczenia, epickich utworów poetyckich. Nauki druidyczne, których ośrodkiem była wyspa Brytania, mogły się przeciągać nawet do dwudziestu lat. Mimo to chętnych do ich zgłębiania nie brakowało, ponieważ druidzi cieszyli się powszechnym uznaniem i poważaniem, a ponadto – i to było najistotniejsze – korzystali z licznych przywilejów i mieli zapewniony dobrobyt materialny.
Druidzi tworzyli ogólnoceltycką organizację ponadplemienną, niezwiązaną z jakimkolwiek poszczególnym plemieniem. Swoje doroczne i bardzo uroczyste zgromadzenia odbywali w kraju Karnutów (ob. Chartres) ze względu na jego centralne położenie w Galii. Prócz zawiadywania sprawami kultu, w którym niepoślednią rolę odgrywało składanie krwawych ofiar ludzkich, skupili w swych rękach sprawy sądownicze i aktywnie mieszali się do życia politycznego plemion, a nawet całej Galii. Z chwilą jednak, gdy w Galii zaczęły się formować pierwsze organizmy państwowe, jak na przykład u Eduów i Arwernów, rywalizujących ze sobą o hegemonię w Galii, druidzi, na takie przemiany nieprzygotowani, stracili wpływ na kierownicze warstwy społeczne i władze plemienne. Nie potrafili także zapobiec temu, by w wewnętrzne sprawy Galii zostali wciągnięci przez Arwernów Germanie z Ariowistusem na czele, a przez Eduów Rzymianie pod wodzą Gajusza Juliusza Cezara.
W Galii, jaką zastał Cezar, najmniejszą komórką społeczną była patriarchalna rodzina monogamiczna. Na jej czele stał ojciec rodziny, pan życia i śmierci żony i dzieci, a także niewolnych domowników. Początkowym wychowywaniem dzieci zajmowały się wyłącznie kobiety. Dla mężczyzny było ujmą pokazywanie się publicznie ze swoim nieletnim potomkiem.
Małżeństwo, jak wspomniano, było monogamiczne, a wniesiony przez oboje małżonków majątek oraz uzyskane przez nich w czasie trwania związku małżeńskiego dochody były ich wspólną własnością. Chociaż w I w. p.n.e. kobieta dorównywała formalnie swoją pozycją społeczną mężczyźnie, w praktyce była nadal tradycyjnie traktowana gorzej, czego dowodzić może zwyczaj przeprowadzania dochodzeń przez rodzinę zmarłego męża, gdy zaistniało podejrzenie, a zdarzało się to nie tak rzadko, że żona przyczyniła się do jego śmierci. W wypadku udowodnionego przestępstwa (co przy stosowaniu odpowiednich praktyk nie było trudne) kobietę skazywano na śmierć wśród okrutnych męczarni, a spadek po zmarłym dostawał się jego rodzinie. I niewątpliwie zazwyczaj właśnie o to chodziło.
Należy dodać, że dla arystokracji gallickiej – podobnie zresztą było, a nawet jest u wielu innych ludów – małżeństwo mogło być również jedną z form nawiązywania bliższych i trwalszych kontaktów politycznych i ekonomicznych, zwłaszcza międzyplemiennych czy zagranicznych.
Wyższy organizacyjnie szczebel społeczny stanowiło plemię, o różnej liczebności, które pierwotnie opierało się na więzach wzajemnego pokrewieństwa. Świadczy o tym rozpowszechniona tradycja o pochodzeniu od wspólnego, zazwyczaj mitycznego przodka. W miarę rozluźniania się wspólnoty rodowo-plemiennej plemiona przekształciły się z czasem w organizacje o charakterze wspólnot terytorialnych, zamkniętych zwykle w obrębie naturalnych geograficznie granic. Przykładem może być wspomniany przez Cezara (Caes., b. Gall. I 27) pagus Verbigenus, którego nazwa, wedle tradycji plemiennej, została urobiona od imienia wspólnego przodka uznanego z czasem za bóstwo plemienne, czczone przez wszystkich członków werbigeńskiej wspólnoty terytorialnej, mimo że nie wszystkich spośród nich łączyły więzy wzajemnego pokrewieństwa.
Plemiona tworzyły z kolei większe zespoły, mianowicie zjednoczenia plemienne, określane przez Cezara zazwyczaj terminem civitas, które można uważać za zalążek organizmu państwowego. Trwałość tych zjednoczeń plemiennych była wprawdzie często efemeryczna, ale organizacyjnie zaczynały one przypominać twory państwowe, jak na przykład zjednoczenie plemienne Eduów czy Arwernów. Cezar opisuje zabiegi niektórych przedstawicieli gallickiej arystokracji wokół tworzenia takich powiązań. Jednym z tych najbardziej groźnych dla Cezara, które zaczęło obejmować całą niemal Galię celtycką, było zjednoczenie powołane do życia dzięki usilnym staraniom, niewyczerpanej energii i prawdziwemu talentowi organizacyjnemu Wercyngetoryksa z plemienia Arwernów. Potrafił on podporządkować sobie nawet rywalizujących stale z Arwernami Eduów i przekonać ich, by mimo niechęci zrezygnowali w imię ogólnogallickiego dobra z własnych ambicji państwowotwórczych.
Ludność Galii mieszkała przede wszystkim na wsi. Zgrupowana była w osadach bądź w luźno rozrzuconych zagrodach, stojących zazwyczaj w pobliżu wód i lasów. Zwłaszcza arystokracja gallicka chętnie zamieszkiwała takie zagrody. Cezar podaje (b. Gall. VI 30), że tego rodzaju miejsca wyszukiwano dla ochrony przed upałami, ale najprawdopodobniej ustronia te miały zapewnić mieszkańcom możliwość ucieczki w razie jakiegoś zagrożenia do zaszytych w leśnej gęstwinie kryjówek przygotowanych wcześniej.
W Galii znane były dwa rodzaje domostw, mianowicie domy naziemne oraz wykopane w gruncie ziemianki. Podstawowym budulcem w obu wypadkach było drewno i glina, a dachy kryto strzechą ze słomy lub trzciny oraz gontami. Natomiast kamień jako materiał budulcowy rozpowszechnił się w Galii dopiero po rzymskim podboju. Z ziemianek, zakładanych na planie okrągłym lub prostokątnym, korzystała w zasadzie ludność uboższa. Ich zaletą, mimo licznych mankamentów, było to, że chroniły zimą przed zbytnim chłodem, a w lecie przed spiekotą. Arystokracja gallicka wznosiła domy naziemne, a zimą przenosiła się zwykle ze wsi do miast, gdzie można było tę przykrą przecież porę roku spędzać bardziej wygodnie i atrakcyjnie.
Termin oppidum, używany przez Cezara na określenie osady typu miejskiego w Galii, oznaczał miasto w powszechnie pojmowanym sensie, z tym że obronne. Do niego okoliczna ludność ściągała w razie nieprzyjacielskiego zagrożenia, oczywiście z całym dobytkiem ruchomym, głównie jednak z żywym inwentarzem. Oppida gallickie, a więc zarówno miasta, jak i punkty obronne castella, były otoczone wałem obronnym skonstruowanym z ziemi, kamieni i drewna. Dochodziły do tego jeszcze specjalne zasieki oraz rowy, nie mówiąc już o tym, że oppida były zawsze zakładane w miejscach z natury trudno dostępnych i przez to łatwych do obrony.
Podstawowymi źródłami utrzymania ludności Galii były uprawa roli oraz hodowla bydła rogatego, owiec, nierogacizny; hodowano także rasowe konie, w których lubowała się przede wszystkim arystokracja – zarówno dla celów wojennych, jak i dla samej przyjemności. W okresie podboju rzymskiego zarzucono już w Galii posługiwanie się wozami bojowymi zaprzężonymi w konie, ale na terenie Brytanii Cezar musiał jeszcze się przed nimi bronić.
Posługujący się wozami bojowymi Brytowie dokonywali na nich niemal akrobatycznych wyczynów. Podczas walki potrafili wybiegać na sam koniec dyszla rozpędzonego wozu, by stamtąd razić wroga, a następnie tą samą drogą powracać na wóz prowadzony przez specjalnie wyszkolonego woźnicę. Wojownicy brytańscy potrafili również zeskakiwać w czasie walki z pędzących wozów bojowych i z powrotem na nie wskakiwać.
Podstawowym rodzajem zboża uprawianego na terenie całej niemal Galii była pszenica. Dostarczała mąkę głównie na biały, szczególnie ulubiony przez Gallów chleb, będący jednocześnie przedmiotem zazdrości i pożądania ze strony niżej kulturalnie od nich stojących germańskich sąsiadów ze wschodu. Uprawiano też jęczmień, z którego wytwarzano różnego rodzaju kasze, a także wypiekano pośledniejszego gatunku chleb oraz warzono powszechnie spożywane piwo. Znane były również miody pitne, ale wino – przyjęte po rzymskim podboju jako podstawowy napitek – w czasach Cezara nie było jeszcze znane szerszemu ogółowi Gallów. Uważane za napój luksusowy było dostępne – jako element zbytku – jedynie arystokracji gallickiej, która sprowadzała je za pośrednictwem znajdującej się na południu Galii greckiej kolonii Massalii (łac. Massilia, dziś fr. Marseille, pol. Marsylia).
Jednym z powodów, dla których Cezar tak krótko przebywał na prawym brzegu granicznego Renu, był właśnie brak uprawnego zboża u Germanów. W Galii natomiast zaopatrzenie legionów rzymskich w zboże i zwierzęta rzeźne czy juczne nie nastręczało Cezarowi większych trudności nawet wtedy, gdy Gallowie podjęli specjalnie zorganizowaną akcję niszczenia zboża zarówno na polu, jak i w spichlerzach, a także bydła, aby głodem zmusić Rzymian do opuszczenia Galii (b. Gall. VII 14).
O wysokim poziomie rolnictwa gallickiego świadczą – potwierdzone zarówno przez źródła pisane, jak i materialne – używane przez Gallów narzędzia rolnicze. Znali oni radło koleśne zaopatrzone w metalowe lemiesze, zróżnicowane odpowiednio do potrzeb oraz warunków glebowych. Zboże żęto bądź sierpami, bądź narzędziem pośrednim między sierpem a kosą, trzymanym oburącz podczas pracy. Wynalazkiem gallickim była mechaniczna żniwiarka, o której w I w. n.e. wspomina Pliniusz Starszy w swej Historii naturalnej (XVIII 296–297). W IV w. n.e. opisuje ją autor zbioru porad rolniczych Palladiusz Rutyliusz Taurus Emilianus, a jej wygląd i sposób działania poznano dzięki płaskorzeźbie znalezionej w 1958 r. w pobliżu miejscowości Buzenol w południowej Belgii.
Obfitość lasów bogatych w najrozmaitsze rodzaje drzew spowodowała, że Gallowie cieszyli się zasłużoną sławą znakomitych cieśli, kołodziejów, szkutników i bednarzy. Drewniane beczki były właśnie nieocenionym wynalazkiem Celtów. Z drewna sporządzano w Galii i na innych obszarach celtyckiego zaludnienia także pewien rodzaj obuwia (używanego do dziś, zwłaszcza na wsi, na terenach wchodzących niegdyś w obręb Galii), a który Rzymianie określali nazwą gallicae. Wyraz ten, w formie galoche, za pośrednictwem języka francuskiego dotarł do naszego jako „kalosz”, oznaczając jednak inny rodzaj obuwia.
Celtowie umieli również konstruować różnego typu pojazdy, które wraz z nazwami zostały przejęte przez rzymskich zdobywców. Zasiedlające zaś wybrzeża Oceanu Atlantyckiego plemiona gallickie umiały budować okręty morskie o wielkiej wyporności i tak mocne konstrukcyjnie, że skutecznie opierały się uderzeniom burzliwych i wciąż niespokojnych fal oceanu. Żeglarze galliccy odważali się na nich pływać nie tylko wzdłuż wybrzeży morskich, ale zapuszczali się również w głąb Atlantyku, nie mówiąc już o stałych rejsach przez kanał La Manche do Brytanii. Kotwice tych okrętów, jak dowiadujemy się od Cezara, były umocowane na żelaznych łańcuchach, a nie na linach jak u Rzymian.
Różnorodność i obfitość środków transportu u Gallów, zarówno lądowego, jak i wodnego, wiązała się ściśle z gęstą siecią dróg lądowych i wodnych. Sprzyjało to oczywiście rozwojowi handlu nie tylko wewnętrznego, ale i zagranicznego. Dzięki kupcom gallickim różnego rodzaju towary, pod postacią bądź surowców, bądź częściowo lub całkiem gotowych wyrobów, docierały do wszystkich niemal zakątków wolnej Galii, a także daleko poza jej granice. Przez rzeki przerzucano mosty i nawet jedno z ważniejszych miast gallickich Samarobriva (ob. Amiens) nazwę swoją zawdzięcza mostowi, gdyż w przekładzie nazwa ta znaczy „most na (rzece) Samarze”. Za korzystanie z dróg, mostów, spławnych rzek, przystani i portów plemiona na swoich terytoriach pobierały specjalne opłaty, odpowiednio do wartości i ilości przewożonych towarów. Opłaty pobierano również na przejściach granicznych między terytoriami poszczególnych plemion.
Jednym z bardzo poszukiwanych przez Gallów surowców była cyna, a miejsca jej wydobycia oraz rzadkość występowania złóż tego metalu były decydującymi czynnikami przy wytyczaniu szlaków transportowo-komunikacyjnych oraz ich kierunków. Cynę sprowadzano głównie z terenu dzisiejszej Kornwalii w Wielkiej Brytanii. Stąd przewożono ją statkami na gallickie wybrzeża kanału La Manche i do ujścia rzeki Loary (staroż. Liger). W głąb Galii docierano wzdłuż wielkich dolin rzecznych. Historyk grecki Diodor Sycylijski (I w. p.n.e.), wyzyskując wiadomości dawniejszych autorów, przedstawia przebieg jednego z takich szlaków właśnie w związku z handlem cyną. Według Diodora kupcy nabywali ten metal w Brytanii, przewozili go morzem na kontynent, po czym – w ciągu 30 dni – drogą lądową przez terytorium całej Galii dostarczali do ujścia Rodanu. Inny autor grecki, geograf Strabon (ok. 63 r. p.n.e. – ok. 23 r. n.e.), podaje z kolei przebieg jednego z gallickich szlaków wodnych, z jakiego korzystano przy przewożeniu rozmaitych towarów. Posuwano się mianowicie w górę rzeki Saony (staroż. Arar lub Sauconna) w okolicach dzisiejszego Chalon-sur-Saône (staroż. Cabillonum, miasto plemienia Eduów), docierano drogą lądową w kierunku rzeki Sekwany i nią przeprawiano się do wybrzeży Oceanu Atlantyckiego, zamieszkanych przez plemiona celtyckich Leksowiów (ob. Lisieux) i Kaletów (ob. Caux). Rodanem dopływano również do Galii środkowej i wschodniej. Ten właśnie szlak potwierdzają liczne znaleziska glinianych amfor, w których przewożono wina italskie, datowanych na ostatnie lata niepodległości Galii. Eksport italskiego wina do Galii był do tego stopnia zyskowny dla Rzymian, że nawet po zagarnięciu Galii Narbońskiej usiłowali oni – przez urzędowe zakazy – nie dopuścić (bezskutecznie zresztą), by mieszkańcy tej prowincji uprawiali u siebie winną latorośl i sami wytwarzali wino. W ten sposób bowiem podważali bardzo popłatny dla Italii monopol jego produkcji, zwłaszcza że popyt na wino gwałtownie wzrósł od czasu, gdy podbita Galia przyjęła je powszechnie jako codzienny napój.
Należy zwrócić uwagę na sprawnie działającą organizację gallickiego transportu, gdyż w ciągu 30 dni ówcześni kupcy pokonywali, z szybkością przeciętnie 30 km dziennie, odległość około 900 km dzielącą dzisiejsze Pas-de-Calais od ujścia Rodanu. Podczas tej całomiesięcznej podróży każdy, kto korzystał z tego czy też innego szlaku komunikacyjnego w Galii, musiał mieć zapewnioną dla siebie, swojej służby oraz zwierząt jucznych i pociągowych możność odpoczynku i wyżywienia, a nawet wymiany taboru zwierzęcego w specjalnych stacjach czy punktach etapowych. Kiedy więc Rzymianie przybyli do Galii, zastali w niej już dobrze zorganizowaną, rozbudowaną i należycie wyposażoną we wszystko, co podczas podróży było niezbędne, sieć komunikacyjną zarówno lądową, jak i wodną. Z chwilą, gdy już sami zainstalowali się w podbitej Galii na stałe, wystarczyło tę sieć tylko ulepszyć przez zastosowanie rzymskiej techniki budowy dróg oraz postawienie takiej ilości mostów, zwłaszcza na większych rzekach, by zaspokoić swoje potrzeby zarówno do celów wojskowych, jak i pokojowych.
Cezar, podobnie jak inni autorzy antyczni, zwrócił uwagę na fizyczne cechy Gallów, które wyraźnie odróżniały ich od Rzymian. Byli oni przede wszystkim roślejsi. Stąd niewątpliwie brało się lekceważenie – a nawet pogarda – okazywane początkowo przez Gallów rzymskim legionistom, którzy rekrutowali się głównie spośród rodzimych mieszkańców Italii; charakterystyczną dla nich niską i krępą budowę ciała Cezar określał terminem brevitas nostra. Przy tej okazji autor zaznacza też, że z kolei Germanie przewyższali Gallów wzrostem. Gallowie mieli znacznie jaśniejszy od Rzymian kolor skóry, włosów i oczu, jednakże ciemniejszy niż Germanie. Zapuszczali długie włosy i wąsy, ale brody starannie golili. Chętnie rozjaśniali sobie włosy wodą wapienną lub specjalnie wyrabianą przez siebie maścią, nazywaną przez Rzymian sapo. Wprawdzie wyraz ten oznaczał później mydło, ale nie ma pewności, czy w omawianym okresie było już ono Gallom znane. Przyjmuje się jednak, że jego wynalezienie zawdzięcza się ostatecznie raczej Gallom niż Germanom, którzy produkt ten, jak i wiele innych, przejęli od swoich wyżej kulturowo rozwiniętych sąsiadów. W Rzymie również nastała moda na rozjaśnianie włosów tym gallickim produktem (być może jego podstawowym składnikiem była znana także dziś roślina – mydlnica o łacińskiej nazwie saponaria), przede wszystkim wśród kobiet z wyższych sfer. Jeżeli zaś chodzi o mydło w naszym rozumieniu, to znane było ono w Rzymie dopiero od IV w. n.e.
Język Gallów, dzielący się na wiele dialektów, znany jest obecnie na podstawie nielicznie zachowanych wyrazów związanych głównie z nazewnictwem osób, miejscowości, rzek czy gór. Dochodzą do tego jeszcze wyrazy zanotowane przez autorów antycznych czy też wyrazy, które przedostały się do innych języków, głównie do łaciny. Oprócz wyrazów na inskrypcjach, zresztą dość rzadkich, i na nie mniej unikatowo występujących monetach gallickich nie zachowały się żadne teksty w jakimkolwiek z języków celtyckich. Powodem tego było to, że Gallowie, podobnie jak inne ludy celtyckie, całą swoją twórczość duchową przekazywali wyłącznie przez pamięciowe jej opanowanie, mimo że pismo było im znane, gdyż zapożyczyli je od greckich kolonistów w południowej Galii. Jednak posługiwali się nim wyłącznie w celach administracyjnych, o czym może świadczyć wiadomość u Cezara (b. Gall. I 29) o zdobytym przez niego archiwum plemienia Helwetów. Po podboju rzymskim Gallowie zarzucili alfabet grecki na rzecz łacińskiego.
Pewne pojęcie o wymarłym języku Gallów mogą dać zachowane do naszych czasów języki celtyckie, którymi posługuje się obecnie jeszcze około trzech milionów ludzi. Dzielą się one na dwie podstawowe grupy, rozpadające się z kolei na wiele samodzielnych języków czy dialektów, dobrze jednak zrozumiałych w obrębie każdej z tych dwu grup. Natomiast różnice między tymi dwiema grupami są do tego stopnia znaczne, że wzajemne zrozumienie jest bardzo utrudnione. Podobnie jak w grupie ugrofińskiej, w której możliwości wzajemnego porozumiewania się między Węgrami a Finami są zupełnie znikome.
Pierwsza grupa to języki goidelskie, reprezentowane przez język iryjski (irlandzki) Republiki Irlandii oraz język gaelicki (szkocki) – nazywany też dawniej erse – używany w regionie szkockich wyżyn (Scottish Highlands) i na Hebrydach. Bardzo bliski jest mu dialekt iryjski używany szczątkowo jeszcze w Ulsterze, czyli w północnej Irlandii. Do tej samej grupy należy wymierający obecnie język mański (manx), występujący jeszcze w formie urzędowo podtrzymywanego reliktu na wyspie Man.
Druga grupa to języki brytańskie, reprezentowane przez język walijski, inaczej kimrycki, używany w Walii, oraz język bretoński, którym posługują się jeszcze, mimo bardzo silnego nacisku eliminacyjnego urzędowej francuszczyzny, mieszkańcy Bretanii. Brytyjski Walijczyk może więc bez większego trudu porozumiewać się w swoim ojczystym języku z francuskim Bretończykiem i na odwrót.
Języki i dialekty celtyckie, które w starożytności rozbrzmiewały na rozległych obszarach od Apeninów po ujście Renu i Wyspy Brytyjskie, od Wyżyny Kastylijskiej aż po Żelazne Wrota, czyli przełom Dunaju, i jeszcze dalej na wschód, bo aż po Azję Mniejszą, gdzie znajdowała się Galacja, państwo celtyckich Galatów, dzisiaj z wolna zanikają. Wpływa na to mniejszy lub większy nacisk, zwłaszcza ekonomiczny, ze strony władz państwowych krajów, w obrębie których mieszka jeszcze ludność celtyckojęzyczna. Nie jest to jednak, co należy podkreślić, nacisk administracyjny, powszechnie dawniej stosowany. Nacisk ekonomiczny w praktyce – jak się okazuje – jest znacznie skuteczniejszy niż nacisk administracyjny i posiada, pozornie, wszelkie cechy dobrowolności. Jedynie w Republice Irlandii – gdzie zresztą tylko niewielki procent ludności, głównie wiejskiej, posługuje się nim na co dzień – język iryjski, dzięki poważnym wysiłkom ze strony władz państwowych, obecnie już nie zanika, ale powoli rozszerza swój zasięg.
Gajusz Juliusz Cezar urodził się 13 lipca 102 r. p.n.e. (według niektórych badaczy 100 r. p.n.e.). Z tego względu miesiąc ten, zwany Quinctilis (piąty), przemianowano później ku czci Cezara na Iulius i nazwa ta w zróżnicowanych formach utrzymuje się do dziś w wielu językach.
Cezar wywodził się z gens Iulia, jednego z najstarszych, etruskiego jeszcze pochodzenia, ale zubożałych rodów patrycjuszowskich Rzymu. Kolebką rodu Cezara miała być starożytna poprzedniczka Rzymu Alba Longa, gdzie ród ten sprawował władzę królewską.
Mimo tak wspaniałej przeszłości rodu żaden z bezpośrednich przodków Cezara nie pełnił jakiejś ważniejszej funkcji publicznej. Ojciec Cezara, prawdopodobnie związany polityczną działalnością ze swym szwagrem Gajuszem Mariuszem, zmarł na wylew w średnim wieku, pozostawiając żonę Aurelię z szesnastoletnim synem Cezarem i jego dwiema siostrami.
Życie i działalność Juliusza Cezara przypadły na jeden z najbardziej burzliwych okresów w dziejach rzymskiej republiki arystokratycznej. A sam Cezar swoją działalnością w bardzo poważnym stopniu przyczynił się do tego, że okres ten był tak niespokojny.
Te przełomowe czasy rozpoczęły się pamiętnym trybunatem ludowym Tyberiusza Semproniusza Grakchusa w 133 r. p.n.e., a zakończyły wraz z ostatecznym upadkiem republiki rzymskiej w 31 r. p.n.e., kiedy to w bitwie pod Akcjum Oktawian, polityczny spadkobierca i następca Cezara, a zarazem wnuk jego siostry i adoptowany syn, pokonał Marka Antoniusza, ostatniego obrońcę owej republiki. Zwycięstwem tym zakończył Oktawian trwające ponad 100 lat walki wewnętrzne o zdecydowanie klasowym podłożu.
Toczyły się one między rządzącą warstwą nobilów a warstwą plebejuszy, słusznie domagających się dla siebie równych z nobilami praw w państwie, które dzięki ich aktywnemu uczestnictwu, zwłaszcza w wojnach zewnętrznych, wzrosło w potęgę terytorialną i polityczną.
Właśnie w wyniku licznych wojen zaborczych, zwłaszcza na bogatym Wschodzie, rzymskie warstwy panujące doszły do ogromnego znaczenia ekonomiczno-politycznego w państwie. Wojny te umożliwiły warstwie nobilów skupienie w swych rękach niezmiernych bogactw, których podstawową część stanowiły liczne rzesze niewolników masowo ściąganych do Italii. Wskutek tego nastąpiły poważne przemiany w gospodarce italskiej, ponieważ wśród niewolników znajdowało się wielu fachowców i specjalistów z dziedzin poprzednio w ogóle nieznanych w gospodarce rzymskiej, zwłaszcza w zakresie rozmaitych gałęzi gospodarki rolnej.
W początkach II w. p.n.e. ludzie znający się na rolnictwie i sadownictwie byli szczególnie poszukiwani w związku z następującymi wówczas przemianami w strukturze i charakterze italskiego rolnictwa, które zaczęło się specjalizować w hodowli, a przede wszystkim w uprawie winnej latorośli i oliwki. Można było zatem bez przeszkód skupiać i rozszerzać wielkie posiadłości ziemskie (latifundia), ponieważ ich właściciele mieli pod dostatkiem fachowców oraz rąk do pracy. Dzięki licznej, taniej i w zasadzie lepiej przygotowanej sile roboczej rekrutującej się z niewolników latyfundia owe mogły skutecznie konkurować z niewielkimi i gospodarczo zacofanymi działkami rolnymi italskich chłopów. Chłop, podstawa rzymskiej potęgi militarnej, swoim decydującym udziałem w zwycięskich wojnach Rzymu przyczynił się w rzeczywistości do własnej zguby. Ziemia jego, ponieważ sam musiał przebywać wskutek udziału w wojnach poza domem, leżała przeważnie odłogiem i dlatego po powrocie jako bohater ze zwycięskiej wojny zmuszony był zwykle do zaciągania długów u bogaczy, aby podnieść z upadku własną gospodarkę. Ale przy ówczesnym systemie lichwiarskim – specjalnie i z rozmysłem tak skonstruowanym – zdecydowana większość zadłużonych chłopów nie była w stanie wywiązać się ze swoich powinności dłużniczych inaczej niż przez oddanie swojej ziemi wierzycielom, o co zresztą tym ostatnim chodziło. Nie mając gdzie się podziać na wsi, ludność przenosiła się do miasta Rzymu, gdzie powiększała wciąż rosnącą rzeszę stołecznego lumpenproletariatu, wiodącego z konieczności pasożytniczy żywot na koszt państwa. Podstawowym źródłem utrzymania tych rzesz było rozdawnictwo zboża i innych środków do życia, a niekiedy też skromnych kwot pieniężnych zarówno przez administrację państwową, jak i osoby prywatne. W ten sposób pozyskiwano podczas wszelkiego rodzaju zgromadzeń ludowych czy głosowań wyborczych na urzędy publiczne poparcie ludu rzymskiego. Z czasem doszło do takiego wynaturzenia politycznego, że poparcie to otrzymywał zazwyczaj ten z kandydatów, który potrafił zapewnić sobie głosy wyborców przez rozdawanie na własny koszt zboża, wina, oliwy, a nawet pieniędzy, a także urządzanie igrzysk. Stąd znane za cesarstwa żądanie ludu rzymskiego – niczym hasło – panem et circenses (chleba i igrzysk).
Wskutek takiego postępowania znaczenie polityczne plebsu rzymskiego spadło w okresie republiki, przy równoczesnym wzroście wpływów warstw rządzących, do tego stopnia, że w ciągu stulecia poprzedzającego wystąpienia znanego reformatora Tyberiusza Grakchusa, na 200 konsulów aż 159, a więc 80 procent, rekrutowało się spośród 26 arystokratycznych rodów rzymskich.
Ekonomiczną podstawą politycznego znaczenia tych rodów była wielka własność ziemska, dochodząca niekiedy do monstrualnych wręcz rozmiarów, jak można wnioskować na podstawie przykładu już z czasów Cezara. Oto jego zaciekły wróg osobisty i zarazem polityczny, Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus, podczas obrony miasta Korfinium (49 r. p.n.e.), aby zachęcić swoich żołnierzy do skuteczniejszego oporu przeciw żołnierzom Cezara, obiecał każdemu z nich (a miał ich pod swoimi rozkazami 23 kohorty, czyli od 13 do 15 tysięcy ludzi) z posiadanej przez siebie ziemi dać na własność po 4 jugera (około 1 hektara). A nie zaliczał się on bynajmniej do najmajętniejszych magnatów rzymskich w owych czasach.
Wielcy właściciele ziemscy w Italii, poszukując najbardziej opłacalnych upraw, co doradzał w swoim traktacie o uprawie roli (De agri cultura) Marek Porcjusz Katon (II w. p.n.e.), porzucali uprawę zbóż, podstawy wyżywienia mieszkańców Italii od głębokiej starożytności aż po dziś, na rzecz oliwki i winnej latorośli. Uprawa zboża, wymagająca – ze względu na warunki glebowe i klimatyczne – ogromnego nakładu pracy, stała się całkowicie nieopłacalna z chwilą, gdy ze zdobytych ziem zamorskich, zwłaszcza z Sycylii, a potem również z Afryki Północnej, zaczęto sprowadzać w ogromnych ilościach znacznie tańsze zboże. W tej sytuacji resztki zachowanych jeszcze drobnych gospodarstw rolnych znalazły się na skraju ruiny. Narastało więc wzbudzające coraz większy niepokój społeczny niezadowolenie, a przede wszystkim zaczynało brakować żołnierza (tak niezbędnego przy nieustannych wtedy wojnach zdobywczych oraz do utrzymania w posłuszeństwie już podbitych ludów). Zrujnowane ekonomicznie chłopstwo nie mogło sobie pozwolić na zakup własnym kosztem uzbrojenia, w które każdy obywatel rzymski zdolny do służby wojskowej miał obowiązek się zaopatrzyć. W dodatku wskutek odpływu chłopów do miast, głównie do Rzymu, kurczyła się liczebnie sama warstwa chłopska, dotychczasowy rezerwuar wojskowy państwa rzymskiego.
Z pierwszą i bardzo poważną próbą przyjścia z pomocą zagrożonej nędzą biedocie wystąpił Tyberiusz Semproniusz Grakchus, potomek starego patrycjuszowskiego rodu rzymskiego, trybun ludowy w 133 r. p.n.e. Na wykup ziemi, którą zamierzał rozdzielić pomiędzy bezrolną biedotę italską, chciał wyzyskać ogromny skarb zapisany ludowi rzymskiemu przez zmarłego właśnie króla Pergamonu w Azji Mniejszej, Attalosa III. Gdy Tyberiusz usiłował wprowadzić w życie swoją ustawę rolną, na mocy której część użytkowanej nieprawnie przez magnatów ziemi publicznej (ager publicus) drogą wykupu miałaby być rozdzielona pomiędzy bezrolnych, został zamordowany przez nasłanych przez arystokrację zabójców.
Taki sam los zgotowała ta sama warstwa społeczna 10 lat później młodszemu bratu Tyberiusza, Gajuszowi Semproniuszowi Grakchusowi. Usiłował on jako trybun ludowy doprowadzić do końca dzieło reformy rolnej, a ponadto domagał się jeszcze rozszerzenia prawa obywatelstwa na wszystkich wolnych mieszkańców Italii. (Do tej pory prawo to przysługiwało tylko wolnym mieszkańcom miasta Rzymu oraz Lacjum, mimo że wolni mieszkańcy reszty Italii wchodzącej w skład państwa rzymskiego ponosili wszelkie ciężary na jego rzecz).
Egoistyczna polityka rzymskich klas rządzących, obawiających się, że mogą zostać naruszone ich przywileje, nie dopuszczała do przyznania pełnych praw obywatelskich wolnym mieszkańcom Italii, mającym status sprzymierzeńców. Doprowadziło to w końcu do wybuchu ciężkiej i krwawej dwuletniej wojny znanej jako „wojna ze sprzymierzeńcami” (90–88 p.n.e.). W walkach, które niejednokrotnie stawiały przeciw sobie najbliższych nawet krewnych, bo takie były wzajemne powiązania pomiędzy mieszkańcami Italii, walczące strony poniosły ogromne straty. Dopiero to spowodowało, że głoszona przez Gajusza Grakchusa idea rozszerzenia rzymskiego prawa obywatelstwa na wszystkich wolnych mieszkańców ówczesnej Italii doczekała się urzeczywistnienia.
Były to już lata wczesnej młodości Cezara. W tym czasie Rzym prowadził również wojny (w sumie trzy) z Mitrydatesem VI Eupatorem (panował 120–63 p.n.e.), królem Pontu w Azji Mniejszej, o rozszerzenie panowania rzymskiego na Wschodzie. Zyski z tych wojen warstwy rządzące postanowiły zagarnąć dla siebie i z tego względu Senat powierzył namiestnictwo prowincji Azji oraz naczelne dowództwo w pierwszej wojnie z Mitrydatesem (89–84 p.n.e.) Lucjuszowi Korneliuszowi Sulli, potomkowi jednego z najstarszych arystokratycznych rodów rzymskich. Sulla pierwsze kroki w dziedzinie wojskowości stawiał pod doświadczonym kierownictwem Gajusza Mariusza, plebejskiego pochodzenia, wybitnego reformatora armii rzymskiej. Ten znakomity wódz dzięki swym zwycięstwom nad plemionami germańskich Teutonów (102 r. p.n.e.) i Cymbrów (101 r. p.n.e.) na dłuższy czas oddalił od Rzymu zagrożenie ze strony Germanów, którzy wtedy po raz pierwszy krwawo i okrutnie zaznaczyli swoją obecność na dziejowej arenie Europy. Mariusz, będący jednym z głównych filarów stronnictwa popularów wrogiego nobilom, był ożeniony z ciotką Cezara ze strony ojca, Julią, i przez to z nim spowinowacony. Dzięki temu Cezar miał przed sobą otwartą drogę do kariery politycznej po stronie popularów. I rzeczywiście, kiedy osiągnął zaledwie siedemnasty rok życia (niedługo po śmierci ojca w 86 r. p.n.e.), został desygnowany na kapłana Jowisza (flamen Dialis) przez swego wuja Mariusza i jego najbliższego współtowarzysza, Lucjusza Korneliusza Cynnę, czterokrotnego konsula. Tym samym stało się jasne, że Cezar sprzyja popularom. Jednakże w objęciu tej funkcji przeszkodziła mu nieoczekiwana śmierć Mariusza zaraz po rozpoczęciu przez niego siódmego z kolei konsulatu, czego nikt z Rzymian nie osiągnął ani przedtem, ani potem. Gdy zabrakło Mariusza, rozgorzały na nowo walki optymatów pod wodzą Sulli z popularami z Cynną na czele.
Cezar, po związaniu się politycznie z popularami, zerwał swoje zaręczyny z Kossucją, pochodzącą z zamożnej rodziny ze stanu ekwitów. W 84 r. p.n.e. ożenił się z córką Cynny, który niedługo potem zginął w niejasnych okolicznościach z rąk własnych żołnierzy w Ankonie, gdzie gotował się do wyprawy przeciw Sulli.
Walki z Sullą trwały do 82 r. p.n.e., kiedy przy Bramie Kollińskiej (porta Collina) pod Rzymem wojska stronników Mariusza zostały doszczętnie rozbite, tak że tylko nielicznym udało się uratować ucieczką. Ich ówczesny przywódca, syn Mariusza, też Gajusz Mariusz, konsul w 82 r. p.n.e., popełnił samobójstwo, by nie wpaść w ręce mściwego Sulli.
Zwycięski przywódca optymatów zaczął bezwzględnie i krwawo rozprawiać się z pokonanymi przeciwnikami politycznymi. Przede wszystkim kazał ogłosić listy proskrypcyjne, w wyniku czego zamordowano w tak zwanym „majestacie prawa” 90 senatorów oraz 1600 ekwitów, nie licząc wielu tysięcy żołnierzy Mariusza, których Sulla kazał stracić zaraz po wzięciu ich do niewoli.
Nastały czasy dyktatury Sulli (82–79 p.n.e.), które charakteryzują: wzmocnienie znaczenia Senatu oczyszczonego z wszelkich demokratycznie nastrojonych elementów oraz daleko idące ograniczenie uprawnień zgromadzeń ludowych i prerogatyw trybunów ludowych.
„Wśród przeprowadzonych masowych mordów i wielkiej ilości innych zajęć Sulla Cezara przeoczył” (Plut., Caes., 1, przeł. M. Brożek). Ale kiedy Cezar, nie bacząc na ówczesną sytuację, „ośmielił się jeszcze raz wystąpić publicznie ze swą kandydaturą do urzędu kapłańskiego, mimo że nie bardzo nawet osiągnął pełny wiek młodzieńczy” (tamże), Sulla przypomniał sobie o nim i zażądał, by natychmiast rozwiódł się z Kornelią, córką jego politycznego wroga, czemu Cezar jednak stanowczo się sprzeciwił. Sulla spowodował więc, że Cezar przy wyborach przepadł i wówczas, czując się osobiście zagrożonym, poszukał schronienia w górzystym kraju Sabinów. Ponieważ choroba, na którą Cezar wtedy zapadł, nie pozwalała mu na dalsze ukrywanie się, został wytropiony przez przeszukujących te okolice żołnierzy Sulli. Jednak dzięki temu, że przekupił dowódcę tego oddziału, niejakiego Korneliusza Fagitę, nie wpadł w ręce dyktatora. Był to rok 82 p.n.e. Tymczasem Sulla, pod wpływem wstawiennictwa kapłanek Westy oraz krewnych i powinowatych Cezara – Mamerkusa Emiliusza i Aureliusza Kotty, a także „wobec usilnych próśb najbliższych swych przyjaciół, i to osobistości w ogóle wówczas najznakomitszych, ustąpił wreszcie, gdy mimo wielokrotnej jego odmowy uparcie walczyli o Cezara. Wówczas zawołał, czy to głosem bożym natchniony, czy w jakimś przeczuciu: «niech się stanie wedle ich woli, niech go sobie biorą, lecz niech wiedzą, że ten, którego ocalenia tak bardzo pragną, kiedyś zgotuje zgubę stronnictwu optymatów, które wspólnymi siłami dotychczas zdołali ocalić od klęski; w tym Cezarze drzemie wielu Mariuszów»” (Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, Boski Juliusz, 1, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska; cyt. dalej: Suet., Div. Iul.).
W obecnej sytuacji, zwłaszcza gdy terror sullański przybierał na zasięgu, rozmiarach i gwałtowności, Cezarowi, gdy już został puszczony wolno, nie pozostawało nic innego, jak porzucić Italię i wstąpić do służby wojskowej na Wschodzie, gdzie toczyła się właśnie druga wojna z Mitrydatesem VI, królem Pontu (83–82 p.n.e.).
Na Wschodzie Cezar otrzymał od swego dowódcy, pretora Minucjusza Termusa, zadanie wyjednania u Nikomedesa, króla Bitynii, pomocy dla Rzymian w postaci floty morskiej. Bardzo młody jeszcze Cezar wywiązał się należycie z poleconego mu zadania, ale dwukrotny dłuższy pobyt na dworze znanego z rozpustnego trybu życia i w dodatku zupełnie nieinteresującego się płcią nadobną władcy Bitynii rzucił na całe życie Cezara cień całkowicie jednoznacznych podejrzeń. Być może Cezar usiłował je rozwiać za pomocą licznych, często pełnych rozgłosu romansów, niekiedy wprost prowokacyjnie ryzykownych, jak w wypadku Mucji, żony Pompejusza Wielkiego. Niektórzy, a między nimi nie mogło zabraknąć lubującego się w plotkach Cycerona, próbowali wyciągnąć z tego dla siebie jakieś korzyści polityczne.
Podczas wojny z Mitrydatesem Cezar dał się poznać także jako żołnierz o wielkiej odwadze osobistej. Za uratowanie życia obywatela rzymskiego podczas ataku na jedną z twierdz na wyspie Lesbos otrzymał z rąk swego dowódcy, Minucjusza Termusa, jedno z najwyższych odznaczeń bojowych w postaci tak zwanego wieńca obywatelskiego (corona civica).
W 78 r. p.n.e. Cezar, na wiadomość o śmierci Sulli, niezwłocznie powrócił do Rzymu i tu, opowiadając się po stronie popularów, rozpoczął działalność polityczną przeciw znajdującym się u władzy optymatom. W celu zyskania rozgłosu zaczął występować w procesach sądowych, raz broniąc pociąganych do odpowiedzialności sądowej przez optymatów ich przeciwników politycznych, kiedy indziej oskarżając w odwecie za nadużycie władzy i przeniewierstwa przedstawicieli rządzącej arystokratycznej oligarchii. Przykładem może być sprawa prokonsula Gnejusza Dolabelli, oskarżonego o zdzierstwa popełnione przez niego podczas zarządzania prowincją, czy też sprawa Gajusza Antoniusza, tego samego, z którym 14 lat później Cyceron dzielił urząd konsula.
Wprawdzie w obu wymienionych wypadkach oskarżonym udało się uniknąć skazania wskutek zabiegów ich optymackich popleczników, mimo to Cezar osiągnął zamierzony cel i zarazem sukces polityczny, ponieważ zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej jako nieprzejednany przeciwnik sullańskich porządków arystokratycznych.
Starożytny biograf Cezara – Plutarch z Cheronei (przed 50 r. – ok. 125 r. n.e.) podaje, że Cezar „nie tylko wymową swoją w obronie oskarżonych zdobył sobie bardzo wielką sławę i wziętość, ale również przez oddawanie drugim innych przysług i przez życzliwe współżycie z ludźmi spotykał się z wdzięcznością ludu, umiejąc wobec niego ponad wiek zręcznie grać rolę człowieka zawsze gotowego do usług. Tak samo zresztą urządzane przez niego wielkie przyjęcia i uczty i w ogóle szeroki gest w życiu – wszystko to przyczyniało się także do systematycznego wzrostu jego wpływów w państwie” (Plut., Caes., 2, przeł. M. Brożek).
Cezar, doceniając znaczenie wymowy w życiu publicznym i zdając sobie sprawę z braków w należytym opanowaniu owej sztuki oddziaływania na ludzkie serca i umysły, udał się w 74 r. p.n.e. na wyspę Rodos do Apolloniosa Molona, cieszącego się wówczas zasłużoną sławą znakomitego nauczyciela wymowy. Ten sam retor kilka lat wcześniej kształcił w arkanach retoryki Marka Tulliusza Cycerona, późniejszego przeciwnika politycznego Cezara. Cyceron był tym bardziej niebezpieczny, że usiłował udawać, iż zachowuje neutralność polityczną, co z kolei Cezar dość szybko rozszyfrował, starając się równocześnie stwarzać wrażenie, że pokłada ufność w Cyceronie. Dlatego obaj zawsze dbali o zachowywanie pozorów utrzymywania ze sobą poprawnych stosunków. Tę wzajemną grę bardzo trafnie scharakteryzował biograf Plutarch, pisząc, że Cyceron „od samego początku odnosił się podejrzliwie do polityki Cezara i bał się jej jak zwodniczej ciszy na morzu, bo przejrzał pod płaszczem uprzejmości jego i miłego odnoszenia się do ludzi groźną siłę jego charakteru […]. On to powiedział, że we wszystkich ukrytych planach Cezara i we wszystkich jego pociągnięciach politycznych widzi wyraźnie zamiary samowładcze” (Plut., Caes., 4, przeł. M. Brożek).
Nie miał jednak Cezar szczęścia podczas swoich studiów retoryki. Najpierw, zanim dostał się na Rodos, wpadł w ręce cylicyjskich korsarzy grasujących w pobliżu niewielkiej wyspy Farmakuzy (dziś gr. Farmakonisi), należącej do archipelagu Sporad, a znajdującej się na południowy zachód od Miletu, przy wybrzeżu Azji Mniejszej. Po czterdziestodniowym pobycie u nich zdołał się wykupić za kwotę 50 talentów, zaoferowaną im zresztą przez niego samego, gdyż zażądali tylko 20 talentów. Następnie udał się niezwłocznie na wybrzeże małoazjatyckie i stąd, ze zgromadzoną naprędce flotą ochrony wybrzeża, uderzył na całkowicie zaskoczonych piratów. Mimo pewnych podejrzanych oporów ze strony prokonsula Azji Juliusza Silanusa – który (być może) był w jakichś kontaktach z piratami – wziął ich wszystkich do niewoli, zgodnie z daną im wcześniej, niby żartobliwie, zapowiedzią, kilkakrotnie zresztą powtarzaną, i doprowadził do skazania na śmierć przez ukrzyżowanie. Odebrane im 50 talentów, które zebrał wśród przyjaciół na okup, zatrzymał dla siebie.
Charakterystyczna dla Cezara w jego późniejszej działalności szybkość w podejmowaniu decyzji i korzystanie z momentów zaskoczenia przy jednoczesnym uśpieniu czujności przeciwnika po raz pierwszy ujawniły się właśnie tutaj, w akcji przeciwko piratom.
Gdy Cezar wreszcie dotarł na Rodos, wybuchła trzecia wojna z Mitrydatesem VI (74–64 p.n.e.). Na wiadomość o wtargnięciu wojsk Mitrydatesa na teren prowincji Azji, Cezar przerwał swoje studia u Apolloniosa Molona i udawszy się śpiesznie do Azji Mniejszej, zgromadził tu, całkowicie z własnej inicjatywy, oddziały wojskowe. Przy ich pomocy przepędził nieprzyjaciela, a wahające się w swojej wierności wobec Rzymu miasta małoazjatyckie przykładnie ukarał. To również sposób postępowania tak charakterystyczny w jego późniejszych działaniach.
Po powrocie z tej akcji na Rodos nie udało się jednak Cezarowi przystąpić do przerwanych studiów, ponieważ doszła go z Rzymu wiadomość o śmierci jego krewnego Gajusza Aureliusza Kotty, konsula z 75 r. p.n.e., który zmarł około roku później jako prokonsul Galii Przedalpejskiej (Gallia Cisalpina). Zmarły był również członkiem kolegium pontyfików i właśnie na jego miejsce Cezar został zaocznie wybrany na kapłana (pontifex). Był to wyraz sympatii ze strony ludu dla Cezara, gdyż właśnie dzięki głosom ludu został on wybrany na to stanowisko, wprawdzie skromne, ale umożliwiające wgląd w arkana życia politycznego państwa. Tym razem Cezar został ostatecznie zmuszony do rezygnacji ze swoich studiów retorycznych i udał się do Rzymu.
W 73 r. p.n.e. Cezar powrócił do Rzymu i wkrótce został wybrany na trybuna wojskowego. Przypuszczalnie w tym samym roku żona Kornelia powiła mu córkę Julię. Sytuacja państwa, tak wewnętrzna, jak i zewnętrzna, była bardzo powikłana i trudna. Na Wschodzie ciągle jeszcze trwała wojna z Mitrydatesem VI, w Hiszpanii toczyły się walki z Sertoriuszem, jednym ze stronników Mariusza (80–72 p.n.e.), w samej zaś Italii wybuchło groźne powstanie niewolników pod wodzą Spartakusa (73–71 p.n.e.). Na czym polegała działalność Cezara w latach 73–71 p.n.e., nie wiadomo. Można jedynie przypuszczać, że dominowały zabiegi o względy ludu przez zdecydowane poparcie dla usiłowań przywrócenia autorytetu i znaczenia urzędu trybunów ludowych. I rzeczywiście, w 70 r. p.n.e., za konsulatu Krassusa i Pompejusza Wielkiego, pojednanych ze sobą dzięki zabiegom Cezara, przywrócono trybunom ludowym pełnię ich władzy, podobnie uczyniono z urzędem cenzora i wreszcie na mocy ustawy Lucjusza Aureliusza Kotty (lex Aurelia iudiciaria z tegoż roku) zreformowano sądownictwo. Reforma polegała na tym, że przedstawiciele warstwy senatorskiej otrzymali na równi z tak zwanymi trybunami skarbowymi (tribuni aerarii), rekrutującymi się spośród plebejuszy, a także ekwitów, po jednakowej liczbie miejsc w sądach. W wyniku tego nobilowie, zmajoryzowani od tej pory przez przedstawicieli pozostałych dwu grup społecznych, nie mieli już decydującego wpływu na ferowanie wyroków. Wzrosła natomiast niepomiernie rola ekwitów, którzy stali się obecnie swoistym języczkiem u wagi, ponieważ o ich decydujące głosy musieli zabiegać rywalizujący ze sobą nobilowie i popularzy.
W 68 r. p.n.e. wstąpił Cezar na najniższy szczebel drabiny rzymskiej kariery urzędniczej jako kwestor. W tym czasie skwapliwie skorzystał z dwu nadarzających się okazji, aby początki swego rodu, a więc tym samym i siebie samego, pokazać w jak najwspanialszym świetle. Okazje te to uroczystości pogrzebowe, najpierw jego ciotki ze strony ojca, Julii, wdowy po głęboko czczonym przez lud rzymski Mariuszu, a następnie żony – Kornelii, córki Korneliusza Cynny, gorącego zwolennika Gajusza Mariusza, wuja Cezara.
Zgodnie z przyjętymi obyczajami Cezar „wygłosił na cześć zmarłych: ciotki Julii i żony Kornelii, mowę pochwalną, jak to było przyjęte, z mównicy publicznej. Sławiąc ciotkę, tak przedstawił jej i ojca swego wspólny rodowód: «Ród mej ciotki Julii po kądzieli od królów się wywodzi, po mieczu zaś z samymi bogami nieśmiertelnymi jest spokrewniony. Od Ankusa Marcjusza pochodzi ród Marcjuszów Królów, których nazwisko nosiła matka; od Wenery pochodzą Juliusze, do których rodu nasz dom się zalicza. Jest więc w krwi naszej i majestat królów, którzy najwięcej znaczą wśród ludzi, i świętość bogów, których władzy podlegają sami królowie»” (Suet., Div. Iul., 6, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Sławiąc swą ciotkę, Cezar nie zapomniał bynajmniej o jej mężu Mariuszu i posunął się tak daleko, że „ośmielił się pokazać w pochodzie pogrzebowym wizerunki Mariusza, oglądane publicznie przy tej okazji po raz pierwszy od czasów rządów Sulli, kiedy to Mariusz i jego ludzie zostali ogłoszeni oficjalnie wrogami ojczyzny. Niektórzy, co prawda, podnieśli na ten widok oburzenie przeciw Cezarowi, ale u ludu krok ten spotkał się z wyrazami najwyższego uznania, którego dowodem były huczne oklaski, i wywołał podziw dla tego, który odważył się wskrzesić w Rzymie na nowo po tylu latach, jak gdyby z Hadesu, cześć i sławę Mariusza” (Plut., Caes., 5, przeł. M. Brożek).
Po śmierci żony Kornelii Cezar, jako kwestor pretora Antystiusza Wetusa, udał się do prowincji Hiszpanii i tutaj, z polecenia swego przełożonego, sprawował głównie sądy w kolejno odwiedzanych miejscowościach. Dotarł wreszcie do Gades (dziś hiszp. Cadiz, pol. Kadyks), bardzo starego, bo założonego jeszcze przez Fenicjan około 1100 r. p.n.e. miasta handlowo-portowego, by złożyć sprawozdanie ze swojej działalności na ręce pretora Antystiusza.
Cezar niedługo jednak przebywał wówczas w Hiszpanii, ponieważ kwestura nie zadowalała jego ambicji. Marzył o rzeczywistej i pełnej działalności politycznej. Dlatego więc, gdy tylko udało mu się dzięki poparciu ze strony wpływowych przyjaciół uzyskać odwołanie do Rzymu, natychmiast ruszył w drogę powrotną. Ale by nie tracić na próżno czasu podczas tej podróży, wyzyskał ją na odwiedzenie kolonii na prawie latyńskim w Galii Przedalpejskiej. Zabiegał tam o względy miejscowej ludności, przyrzekając poparcie jej starań o uzyskanie rzymskiego prawa obywatelstwa. Nie było to na rękę rządzącym wówczas w Rzymie nobilom i dlatego naraził się na surową z ich strony krytykę.
Należy dodać, że również w czasie swego urzędowania w prowincji Hiszpanii Cezar nie pominął żadnej okazji, aby wejść w bliskie kontakty z miejscową arystokracją i górą plemienną, co – jak się z czasem okazało – przyniosło mu bardzo cenne korzyści zarówno polityczne, jak i przede wszystkim materialne.
Po powrocie do Rzymu Cezar zawarł w 67 r. p.n.e. nowy związek małżeński. Żoną jego została Pompeja, wnuczka po kądzieli dyktatora Sulli. Nie jest wykluczone, że małżeństwo to wynikło z jakichś politycznych zamierzeń Cezara. W każdym razie zachowywał się w Rzymie tak, aby zdobyć jak największą popularność i wzięcie u ludu, a u możnych ich życzliwość i przychylność. Do tego celu umiał wyzyskać nawet tak skromny urząd, jak kuratorstwo Drogi Appijskiej (via Appia), które otrzymał zaraz po powrocie z Hiszpanii. Podczas sprawowania tego urzędu wydawał znacznie więcej pieniędzy, niż przydzielano mu ze skarbu państwowego. Po prostu dokładał do dotacji z własnej kieszeni i w związku z tym zapożyczał się bez umiaru, gdzie tylko mógł. O tego rodzaju postępowaniu Cezara napomyka Plutarch, pisząc, że „przed rozpoczęciem któregoś z urzędów zadłużył się podobno na sumę 1300 talentów!” (Plut., Caes., 5, przeł. M. Brożek).
Aby pozyskać sobie coraz możniejszego politycznie i militarnie Pompejusza, Cezar poparł w 67 r. p.n.e. zaproponowaną przez trybuna ludowego Aulusa Gabiniusza ustawę, na mocy której Pompejusz otrzymał nadzwyczajne pełnomocnictwa do walki z plagą piractwa na Morzu Śródziemnym. Zresztą podobnie i w tym samym celu postąpił Marek Tulliusz Cyceron. W 66 r. p.n.e. Cezar poparł wniosek trybuna ludowego Gajusza Manliusza o przekazanie Pompejuszowi naczelnego dowództwa – odebranego Lukullusowi – w kończącej się właśnie wojnie z Mitrydatesem VI Eupatorem. Dzięki temu cała chwała, razem z ogromną zdobyczą, przypadła ostatecznie tylko Pompejuszowi, całkowicie niezasłużenie, ale o to chodziło, by Pompejusza pozyskać przeciw ugrupowaniom senatorskim. Również Cyceron, który pełnił wówczas obowiązki pretora, opowiedział się, ze względów koniunkturalnych, za tym wnioskiem. Nie należy przecież sądzić, że powierzenie dowództwa Pompejuszowi wynikało jedynie z zaufania do jego militarnego talentu, dzięki któremu Rzym mógłby szybko i zwycięsko zakończyć trwającą wiele już lat, choć z przerwami, wojnę z królem Pontu. Zwycięstwo to dawało Pompejuszowi przede wszystkim możność zbicia ogromnego majątku i tym samym uniezależnienia się finansowo od nobilów. Ponadto stwarzało przedstawicielom stanu ekwitów możliwość czerpania swobodnie i bezkarnie pełnymi garściami z niezmiernych bogactw Azji Mniejszej. Był to jeden ze stosowanych przez Cezara sposobów pozyskiwania przychylności za pomocą pieniędzy, których wprawdzie nie musiał sam bezpośrednio dawać, ale stwarzał jak najbardziej dogodne możliwości ich zdobywania. Celem zaś ostatecznym była chęć odsunięcia Pompejusza od Senatu, który tego rodzaju korzyści nie mógł mu – z różnych względów – zapewnić.
W czasie gdy Pompejusz prowadził wojnę na Wschodzie, Cezar nawiązał bliższe kontakty z Markiem Licyniuszem Krassusem, jednym z najbogatszych podówczas ludzi w Rzymie, który wcale nie taił swojej niechęci do Pompejusza. Krassus dostarczył więc Cezarowi pieniędzy na agitację wyborczą i dzięki temu sam został wybrany na cenzora na 65 r., a Cezar – na edyla kurulnego.
Zanim jednak Cezar zdążył objąć swój urząd 1 stycznia 65 r. p.n.e., „na kilka dni przed objęciem edylatu popadł w podejrzenie, że zawiązał spisek z Markiem Krassusem, byłym konsulem, a również z Publiuszem Sullą i L. Autroniuszem, którzy po wyborze na konsulów zostali skazani wyrokiem sądowym za nadużycia wyborcze. Spiskowcy mieli podobno w programie z początkiem roku napaść na Senat i, wymordowawszy senatorów wedle z góry ułożonej listy, obwołać dyktatorem Krassusa. Cezar miał z jego rąk otrzymać dowództwo jazdy, a gdy już wszystko w państwie będzie urządzone wedle ich woli, miała być przywrócona władza konsularna Sulli i Autroniuszowi” (Suet., Div. Iul., 9, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska). Czy była to prawda, czy raczej próba urobienia nieprzychylnej opinii Cezarowi i Krassusowi, trudno powiedzieć. W każdym razie Cezar bez przeszkód objął swój urząd, co wskazywałoby raczej na nieprawdziwość tych pogłosek. W czasie zaś jego sprawowania zorganizował, pod pozorem uczczenia dwudziestej rocznicy śmierci swego ojca, wzbudzające powszechny podziw igrzyska, w których stanęło przeciw sobie do walki 320 par gladiatorów. W związku z tym czytamy u Swetoniusza: „Oto gdy mnogością swoich zapaśników zewsząd ściągniętych ogromnie wystraszył nieprzyjaciół politycznych, odtąd już prawnie ograniczono ilość szermierzy, ponad którą nikt większej w Rzymie mieć nie mógł” (Suet., Div. Iul., 10, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Ponadto w tym samym czasie Cezar ozdobił „nie tylko komicjum, forum, bazyliki, lecz także Kapitol; ten ostatni – tymczasowymi portykami, aby tam wystawić przynajmniej część wspaniałych dzieł sztuki, ponieważ posiadał wielką ilość wszelkiego dobytku. Urządzał też walki z dzikimi zwierzętami i igrzyska zarówno sam, jak z kolegą. Skutkiem tego jemu tylko przypadła w udziale cała wdzięczność ludu nawet za widowiska urządzane na koszt obydwu urzędników. Nie ukrywał więc niezadowolenia jego kolega Marek Bibulus, mówiąc, iż «przypadła mu ta sama rola co Polluksowi; wprawdzie obydwu braciom wzniesiono świątynię na forum, ale nazwano ją tylko imieniem Kastora, podobnie hojność ich obydwu przypisuje się tylko jednemu Cezarowi»” (tamże).
Postępowanie Cezara sprawiało wrażenie, „jakby za te wielkie sumy, które wydawał, chciał sobie zdobyć przemijającą i krótkotrwałą popularność, choć w rzeczywistości kupował on w ten sposób za niewielką cenę najwyższą władzę” (Plut., Caes., 5, przeł. M. Brożek). Z tą oceną należy się zgodzić, zwłaszcza że „wszystko to tak usposobiło do niego najszerszy ogół ludu, że każdy wyszukiwał dla niego coraz to nowe urzędy, coraz to nowe zaszczyty, by mu się odwzajemnić” (tamże).
Kiedy Cezar doszedł do przekonania, że już dostatecznie ugruntował swoje wpływy wśród ludu, „usiłował za pośrednictwem pewnych trybunów zdobyć dla siebie prowincję Egipt uchwałą ludu. Trafiała się tu sposobność otrzymania dodatkowego urzędu, gdyż mieszkańcy Aleksandrii wypędzili swego dotychczasowego króla, który otrzymał od Senatu tytuł sprzymierzeńca i przyjaciela narodu rzymskiego. Ten czyn Aleksandryjczyków nie spotkał się [w Rzymie] z przychylnym przyjęciem. Nie otrzymał jednak Cezar tego urzędu wskutek sprzeciwu stronnictwa optymatów” (Suet., Div. Iul. 11, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Niektórzy w Rzymie, jak na przykład Krassus, traktowali – niesłusznie – na mocy rzekomego testamentu króla Ptolemeusza X Aleksandra I (panował od 107 do 88 r. p.n.e.) Egipt jako własność ludu rzymskiego. Na tej podstawie Cezar usiłował wyzyskać aleksandryjskie rozruchy, być może nawet przez niego sprowokowane, przeciw królowi Ptolemeuszowi XII, aby pod pozorem konieczności zaprowadzenia ładu i porządku dostać w swoje ręce ten obfitujący w zboże kraj, tak ważny dla Rzymu zarówno gospodarczo, jako też politycznie i strategicznie. A kiedy to mu się nie udało, zemścił się – wedle słów Plutarcha – na optymatach:
Dwa były wówczas w Rzymie stronnictwa polityczne: jedno sullańskie, silne i dzierżące w swych rękach władzę, drugie mariańskie, pognębione i żyjące w rozsypce i w jak największym upokorzeniu. To właśnie stronnictwo Cezar chciał teraz przywrócić do sił i pozyskać dla siebie. W tym celu zatem postarał się o wykonanie posągów Mariusza i bogini zwycięstwa, trzymającej w ręku trofea wojenne, i wtedy właśnie, gdy hojność jego i popularność w czasie edylatu doszła do szczytu, ustawił je w nocy na Kapitolu.
Nadszedł dzień i ludzie zobaczyli posągi: wszystko błyszczało od złota i olśniewało pięknem artystycznego wykonania, a umieszczone na nich napisy mówiły o zasługach i zwycięstwach Mariusza w wojnie z Cymbrami. Wszyscy osłupieli z podziwu dla odwagi tego, który te posągi tam ustawił. A kto to był – każdy dobrze wiedział. Zaraz też rozeszła się o tym wieść po całym mieście i tłumy ludzi śpieszyły na Kapitol, żeby je oglądać. Tu jedni narobili krzyku, że Cezar toruje sobie drogę do jedynowładztwa i przywraca do życia zaszczyty, które już raz zostały pogrzebane ustawami i uchwałami senatu; że w ten sposób wystawia on tylko na próbę lud, który sobie najpierw uczynił uległym, chcąc się teraz przekonać, czy on już całkiem dał się zniewolić przez jego rozrzutność i czy gotów jest zgodzić się na tego rodzaju jego żarty i nowatorstwa. Natomiast ludzie z partii mariańskiej zaczęli sobie wzajemnie dodawać odwagi i ku powszechnemu zdziwieniu ujawniła się nagle w całej pełni ich siła liczebna, której głośne oklaski zadowolenia rozległy się po całym Kapitolu. Niejednemu z nich na widok Mariusza stanęły nawet łzy radości w oczach, a Cezara wynoszono w pochwałach jako wielkiego człowieka i jedynego ze wszystkich, który jest prawdziwie godny pokrewieństwa z Mariuszem! (Plut., Caes., 6, przeł. M. Brożek).
Wyczyn Cezara wstrząsnął stronnictwem optymatów. Na zwołanym natychmiast posiedzeniu Senatu wystąpił przeciw Cezarowi jeden z najpoważniejszych przedstawicieli optymatów – Kwintus Lutacjusz Katulus, zarzucając mu, że „zdobywa Rzeczpospolitą już nie przez podkopy, lecz szturmem machin oblężniczych” (tamże).
W tym okresie toczy się w dalszym ciągu walka między Cezarem a Cyceronem o zdobycie popularności. Do tej pory Cyceron na równi z Cezarem zabiegał o względy zarówno ludu, jak i Pompejusza związanego z optymatami. Natomiast Cezar wprawdzie głośno afiszował się jako zwolennik Pompejusza, ale w rzeczywistości wspólnie z Krassusem, jawnie niechętnym Pompejuszowi, próbował podważyć jego gwałtownie rosnącą popularność, a przed oczy wszystkich wysuwać siebie i Krassusa.
Dlatego w 64 r. p.n.e. Cezar wraz z Krassusem, wyzyskując pośrednictwo trybuna ludowego Publiusza Serwiliusza Rullusa, wystąpili ze szczegółowo opracowanym projektem ustawy o podziale gruntów między rzymską biedotę. Cyceron, jeszcze przed objęciem urzędu konsula, a później już jako konsul w 63 r. p.n.e., swoimi wystąpieniami nie dopuścił nawet do poddania tego projektu ustawy pod głosowanie. Rullus dał się bowiem wyprowadzić Cyceronowi z równowagi i sprowokowany przez niego powiedział publicznie w Senacie to, co było wprawdzie powszechnie wiadome, ale czego ze względów taktycznych nie można było żadnemu politykowi głośno i jawnie publicznie wypowiadać. Powiedział mianowicie, że „miejskie pospólstwo wiele może w Rzeczypospolitej: trzeba z niego Rzym oczyścić” (Cicero, De lege agraria, II 26, 70, przeł. E. Rykaczewski).
Jeszcze w 64 r. p.n.e. zasiadł Cezar po raz pierwszy jako przewodniczący sądu, wprawdzie nie z racji pretury, ale w charakterze sędziego śledczego (quaesitor lub iudex quaestionis). Skorzystał z tej sposobności, by postawić przed sądem dwu sullańczyków, „którzy w okresie proskrypcji za dostarczone głowy obywateli rzymskich otrzymali wynagrodzenia ze skarbu” (Suet., Div. Iul., 11, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska). Była to próba uchylenia ustawy korneliańskiej (lex Cornelia de sicariis) z 81 r. p.n.e., zapewniającej bezkarność za morderstwa popełnione na proskrybowanych przez Sullę przeciwnikach politycznych. W odpowiedzi na to wrogowie Cezara też skorzystali ze sposobności i oskarżyli o dokonanie mordów na proskrybowanych przez Sullę obywatelach rzymskich Lucjusza Sergiusza Katylinę, z którym Cezar pozostawał w bliżej niewyjaśnionych kontaktach, podobno przychylnych dla oskarżonego. Cezar nie uląkł się tego kontrataku i korzystając ze swoich uprawnień jako przewodniczący sądu, uwolnił Katylinę od tych zarzutów.
Sprawa Katyliny i jego powiązań z ówczesnymi osobistościami rzymskiego świata politycznego wyłoniła się z całą ostrością w chwili, gdy Katylina postawił przeciw Cyceronowi swoją kandydaturę na urząd konsula na 63 r. p.n.e. W trakcie walki wyborczej Cyceron zarzucił Katylinie, że przygotowuje zamach stanu, by tą drogą zagarnąć najwyższą władzę w państwie. Wśród osobistości rzekomo popierających Katylinę wymienił również Cezara i Krassusa, przez co powstało podejrzenie, zresztą bardzo niejasne, że oni również są zamieszani w jakimś stopniu w ten spisek. Tu należy jednak dodać, że i Cyceron nie był bynajmniej wolny od powiązań z Katyliną. Jeszcze wówczas, gdy Katylina był daleki od wysuwania swojej kandydatury na konsula, Cyceron bardzo energicznie zajął się przygotowaniami do obrony Katyliny, oskarżonego o zdzierstwa w zarządzanej przez niego prowincji na terenie Afryki w 67 r. p.n.e. Zdołał nawet uzgodnić odpowiedni skład sędziowski, aby wynik procesu był dla Katyliny pozytywny. Sprawa ta wymownie świadczy o poziomie moralnym ówczesnego sądownictwa rzymskiego. Z czasem jednak stosunki między Cyceronem a Katyliną do tego stopnia się pogorszyły, że Cyceron, nie przebierając w środkach, wszelkimi sposobami dążył do unicestwienia Katyliny, który ośmielił się stanąć mu na drodze do wymarzonego konsulatu.
Tymczasem Cezar nie ustawał w walce ze stronnictwem optymatów, kontynuatorem sullańskich porządków, przez kompromitowanie w oczach opinii publicznej jego najwybitniejszych i najaktywniejszych przedstawicieli. W związku z tym wystąpił w 63 r., za pośrednictwem trybuna ludowego Tytusa Labienusa, przeciw Gajuszowi Rabiriuszowi, oskarżając go o dokonanie zabójstwa jeszcze w 100 r. p.n.e., a więc przed 37 laty, trybuna ludowego Lucjusza Apulejusza Saturninusa, zwolennika Mariusza. Jedynie dzięki sprytnemu i podstępnemu wybiegowi pretora Metellusa Celera, który kazał nagle zdjąć chorągiew stale powiewającą nad wzgórzem Janikulus – a postępowano tak tradycyjnie tylko wtedy, gdy niespodzianie jakiś wróg zagroził bezpośrednio samemu miastu Rzymowi – udało się przerwać bieg przewodu sądowego, o niekorzystnym na pewno ostatecznie wyniku dla oskarżonego; oto przysłuchujący się rozprawie lud miejski rozbiegł się do domów po broń w celu odparcia wrogiego ataku. Niebezpieczeństwo okazało się fikcyjne, ale przerwanego procesu więcej nie podjęto, nawet Cezar nie czynił w tym kierunku żadnych starań. Zadowolił się tym, że oskarżony przez to, iż nie został w sądzie oczyszczony z zarzutu, nadal żył z kompromitującym jego politycznych przyjaciół, nie mówiąc już o nim samym, piętnem hańby.
Cezar wystąpił również przeciw optymacie Gajuszowi Kalpurniuszowi Pisonowi, konsulowi z 67 r. p.n.e., zarzucając mu zdzierstwa i bezprawne wyroki śmierci podczas sprawowania urzędu namiestnika Galii Zaalpejskiej. Jedynie dzięki możnym wpływom Cycerona Pison uzyskał uniewinnienie, ale główny cel zabiegów Cezara został mimo to osiągnięty. Dzięki temu procesowi Cezar zyskał na popularności nie tylko u ludu rzymskiego, ale i u mieszkańców Galii Zaalpejskiej. Już w niedalekiej przyszłości miało to wydać owoce.
Niebawem doczekał się Cezar pierwszych przejawów wdzięczności. W 63 r. p.n.e. zmarł najwyższy kapłan (pontifex maximus) Gajusz Metellus Pius. Godność arcykapłana była dożywotnia i w czasach republiki pontifex maximus cieszył się wielkim szacunkiem i miał poważny wpływ na przebieg wydarzeń politycznych. Wysoką wartość moralną tej godności podnosił fakt, że arcykapłanowi przysługiwało mieszkanie służbowe w budynku państwowym, który służył pierwotnie za urzędowe mieszkanie królom rzymskim, co przetrwało nawet w jego nazwie: regia (sc. domus), czyli dom królewski. Budynek ten był usytuowany przy via Sacra (ulica Święta), a więc w samym centrum Rzymu.
Cezar, liczący wówczas 39 lat, stanął do wyborów, mając jako kontrkandydatów dwu poważnych wiekiem oraz zajmowaną pozycją społeczną przedstawicieli optymatów w osobach Publiusza Serwiliusza Watii Isaurykusa, pod którego rozkazami służył w wojsku przez krótki czas w Cylicji, oraz Kwintusa Lutacjusza Katulusa, konsula w 78 r. p.n.e. Gdy Katulus zorientował się, że szanse wyborcze Cezara dorównują jego szansom, w obawie przed kompromitacją w wypadku przegranej „posłał do Cezara swych ludzi, ofiarowując mu przez nich grubą sumę pieniężną za cenę rezygnacji z kandydatury” (Plut., Caes., 7, przeł. M. Brożek). Cezar jednakże kategorycznie odmówił i „sypnąwszy na ten cel pieniędzmi bez miary” (Suet., Div. Iul., 13, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska), stanął do wyborów. Położył swój los na jedną kartę, jak można wnioskować z jego słów wypowiedzianych do matki rankiem tuż przed wyborami, gdy żegnając się z nią, rzekł: „Matko, dzisiaj syna swego ujrzysz arcykapłanem albo – wygnańcem” (Plut., Caes., 7, przeł. M. Brożek). „I oto dwu najzacniejszych współkandydatów, o wiele przewyższających go wiekiem i godnością, tak znacznie pobił, że on sam otrzymał w ich gminach (trybus) wyborczych więcej głosów niż oni obydwaj we wszystkich” (Suet., Div. Iul., 13, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
W tym samym roku zgromadzone na Polu Marsowym (campus Martius) komicja wybrały Cezara na pretora na 62 r. p.n.e. Cezar, jako praetor designatus, wziął udział 5 grudnia 63 r. p.n.e. w debacie odbywającej się w kurii nad rodzajem kary dla uwięzionych zwolenników Katyliny. Obydwaj niefortunni kontrkandydaci Cezara do godności arcykapłana uznali ten moment za odpowiedni do skompromitowania go jako domniemanego uczestnika spisku Katyliny.
Cyceron, który z całą bezwzględnością domagał się kary śmierci dla katylinarczyków, czym udało mu się wreszcie wkupić w łaski optymatów i zdobyć ich zaufanie, podobno miał zebrać wiele dowodów świadczących o współdziałaniu Cezara z Katyliną. Nie chciał jednak tego wyzyskać, mimo że naraził się przez to na wyraźne niezadowolenie ze strony Gajusza Kalpurniusza Pisona i Kwintusa Lutacjusza Katulusa. Jakkolwiek jednak przedstawiała się prawda, Cezar był rzeczywiście jedynym uczestnikiem debaty, który odważył się sprzeciwić zaproponowanej przez Cycerona karze śmierci dla oskarżonych. Swoim dość ostrożnym wystąpieniem potrafił wywołać zmianę zdania nawet u tych, którzy już wypowiedzieli się za karą śmierci, jak na przykład desygnowany na rok 62 p.n.e konsul Decymus Sylanus, który ze skruchą wycofał się ze swego poprzedniego stanowiska. Jedynie pod naciskiem bezwzględnego i tępego uporu Marka Katona, osobistego wroga Cezara, wniosek Cycerona został uchwalony. Doszło nawet do tego, że jacyś bliżej nieokreśleni ludzie ze stanu ekwitów mieli podobno nastawać na życie Cezara w odwecie za jego stanowisko względem Katyliny. Ostatecznie Cezar, zupełnie osamotniony w swojej obronie katylinarczyków, z tych względów „przerażony nie tylko ustąpił, ale już do końca roku nie pojawił się w kurii” (Suet., Div. Iul., 14, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Cezar urzędowanie jako pretor rozpoczął 1 stycznia 62 r. p.n.e. od pozwania przed sąd ludu Kwintusa Lutacjusza Katulusa pod zarzutem niewłaściwej gospodarki funduszami publicznymi na odbudowę, spalonej w 83 r. p.n.e. od uderzenia pioruna, świątyni Jowisza Kapitolińskiego. Dokładnie w tym samym czasie odbywała się uroczystość wprowadzenia na urząd obu nowych konsulów – Decymusa Juniusza Sylanusa i Lucjusza Mureny, w której Cezar ostentacyjnie nie wziął udziału. Gdy optymaci dowiedzieli się o podjętych przez Cezara krokach przeciw Katulusowi, natychmiast wspomnianą uroczystość przerwali i tłumnie zbiegli się, by Cezarowi uniemożliwić działanie. W takiej sytuacji Cezar musiał poniechać swojego postępowania przeciw Katulusowi, ale przykry swąd skandalu pozostał, a o to Cezarowi przede wszystkim chodziło.
Niepowodzeniem zakończyła się natomiast inna akcja Cezara skierowana przeciw zwartemu obozowi optymatów. Mianowicie poparł on, i to nader skwapliwie, trybuna ludowego Kwintusa Cecyliusza Metellusa Neposa w jego atakach na Cycerona za skazanie katylinarczyków na śmierć bez uprzedniej rozprawy sądowej. Jednak w obronie Cycerona wystąpił inny trybun ludowy, nieubłagany osobisty i polityczny przeciwnik Cezara – Marek Katon. To właśnie on swoim wówczas uporem przyczynił się walnie do bezprawnego wykonania wyroku śmierci na więzionych katylinarczykach. W tej sytuacji zagrożony w swoich pozycjach Senat odebrał specjalną uchwałą urzędy Cezarowi i Metellusowi. W pierwszej chwili Cezar nie zamierzał podporządkować się tej uchwale, ale dowiedział się, że Senat zamierza siłą zmusić go do złożenia urzędu. Ustąpił, odprawił przydzielonych mu urzędowo liktorów, zdjął purpurą bramowaną togę (toga praetexta) i schronił się w swoim domu arcykapłana w regii, gdzie obejmowała go nietykalność (sacrosanctitas).
Tymczasem decyzja Senatu wywołała ogromne wzburzenie ludu, który natychmiast zgromadził się tłumnie wokół urzędowych pomieszczeń. Groźba ewentualnych rozruchów przeraziła zarówno Cezara, jak i Senat.
Aby udobruchać wzburzone i zebrane przed kurią masy, Senat na wniosek Porcjusza Katona jako trybuna ludowego przyznał pośpiesznie dodatkowe sumy pieniężne na zwiększenie comiesięcznego przydziału zboża dla najuboższych mieszkańców Rzymu. Cezar natomiast w przemówieniu do zgromadzonego pod regią tłumu wyraził swoje niezadowolenie z powodu owego pochopnego i nieuzasadnionego zbiegowiska. Uradowany niespodziewaną postawą Cezara Senat „wyraził mu słowa podzięki przez usta najznakomitszych swych przedstawicieli, przyzwał do kurii, najbardziej pochlebnymi słowami zgodnie uczcił oraz na nowo przywrócił do godności pretora, zniósłszy poprzednią uchwałę” (Suet., Div. Iul., 16, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Wrogowie Cezara z ugrupowania optymatów nie dawali jednak za wygraną i ponownie wystąpili z oskarżeniem, że Cezar uczestniczył w spisku Katyliny. Zarzut ten postawiono już po śmierci Katyliny w bitwie pod Pistorią na początku 62 r. p.n.e. Posłużono się jako „koronnym świadkiem” niejakim Kwintusem Kuriuszem, byłym katylinarczykiem, ułaskawionym za pomoc w ujawnieniu uczestników spisku. Miał on podobno posiadać na ten temat wiadomości wprost od samego Katyliny.
W tym samym czasie niejaki Lucjusz Wettiusz, też były katylinarczyk, oskarżył Cezara przed kwestorem Nowiuszem Nigrem o czynne uczestnictwo w spisku Katyliny i przyrzekł przedstawić jako dowody rzeczowe listy Cezara do Katyliny, w których miały być omawiane sprawy tego spisku. Reakcja Cezara była natychmiastowa i zdecydowana. Przede wszystkim odwołał się do świadectwa samego Cycerona, że nie tylko nie miał nic wspólnego z tym spiskiem, ale „dowiódł z kolei, że to on sam z własnej woli ujawnił pewne szczegóły spisku wobec Cycerona” (Suet., Div. Iul., 17, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska). Tym spowodował, że Kuriusz został pozbawiony obiecanej nagrody. Wettiusza natomiast wtrącił do więzienia, sprawiając jednocześnie, że przedtem z niego „ściągnięto zastaw, zajęto mu sprzęt domowy, dotkliwie obito i przed mównicą na Forum Romanum podczas zebrania omal nie rozszarpano” (tamże). Więzienie nie ominęło również kwestora Nowiusza Nigra za przekroczenie kompetencji służbowych, gdyż nie wolno mu było dopuścić do tego, aby przed jego trybunałem został oskarżony urzędnik stojący wyżej od niego w hierarchii służbowej.
Optymaci wciąż jednak szukali jakiegoś sposobu skompromitowania Cezara w oczach opinii publicznej i pozbawienia go wpływów i popularności. Sposobność taka nadarzyła się jeszcze w tym samym roku, tuż przed upływem kadencji pretury Cezara.
W Rzymie odbywało się corocznie, zgodnie z bardzo starą tradycją, w nocy z 4 na 5 grudnia święto ku czci Dobrej Bogini (Bona Dea), zastrzeżone pod surowymi sankcjami religijnymi i karnymi wyłącznie dla kobiet. „Kiedy więc przyjdzie pora tego święta urządzanego w domu pretora albo konsula, muszą wszyscy mężczyźni i sam gospodarz opuścić ten dom, a przejmuje go wtedy i pięknie przystraja jego żona. W nocy odbywa się główna część całego obrzędu połączonego z wesołymi żartami i bogatym programem muzycznym” (Plut., Caes., 9, przeł. M. Brożek).
Tym razem kolej na urządzenie tego święta wypadła na Pompeję, żonę Cezara, pretora i arcykapłana w jednej osobie. Niecieszący się dobrą opinią Publiusz Klodiusz Pulcher, podobno kochanek Pompei, rzekomo za jej wiedzą wpuszczony w kobiecym przebraniu do domu Cezara podczas tego święta, został przypadkiem rozpoznany przez jedną z niewolnic. Zebrane kobiety w pośpiechu opuściły zbezczeszczone miejsce uroczystości. Matka Cezara – Aurelia, widocznie zadowolona z możliwości skompromitowania nielubianej synowej, „przerwała od razu te misteryjne obrzędy i ukryła sprzęt kultowy, kazała zamknąć bramę i idąc ze światłem od pokoju do pokoju, szukała Klodiusza. Znaleziono go w izbie owej dziewczyny, która go tam wpuściła i do której teraz znowu się schronił” (Plut., Caes., 10, przeł. M. Brożek). Klodiusza wypędzono, a kobiety biorące udział w tym sprofanowanym święcie opowiedziały wszystko swoim mężom. Następnego dnia rano „obiegła już całe miasto wieść, że Klodiusz dopuścił się świętokradztwa, że jest to karygodne przestępstwo nie tylko wobec domu, który w ten sposób obraził, ale także wobec państwa i bogów” (tamże).
Jeden z trybunów ludowych oskarżył więc natychmiast Klodiusza o świętokradztwo, a na świadków powołano przeciw niemu „cały szereg najznakomitszych senatorów, oskarżających go między wielu innymi zbrodniami również o kazirodcze stosunki z rodzoną siostrą” (tamże). Była nią słynna zarówno z urody, jak i nader swobodnego trybu życia Klodia, żona Lukullusa, opiewana pod literackim imieniem Lesbii przez nieszczęśliwie zakochanego w niej poetę Katullusa.
Sprawa Klodiusza przekształciła się w istocie rzeczy w próbę sił między konserwatywnie nastawionymi optymatami a ugrupowaniami demokratycznymi z Cezarem na czele. Opanowany przez optymatów Senat postawił Klodiusza – 400 głosami przeciw 15 – w stan oskarżenia o świętokradztwo. Za to groziła kara śmierci. Klodiuszowi natomiast sprzyjali i „usiłowali uzyskać u ludu odrzucenie wniosku” – „młodzieńcy z bródkami” (Cic., ad Att., I 14, 5, przeł. G. Pianko). Tak ironicznie określił ich Cyceron, gdyż przez zapuszczenie brody pragnęli oni objawić swoją dezaprobatę dla ówczesnych stosunków społeczno-politycznych w Rzymie, mimo że sami rekrutowali się głównie z zamożnych i często nawet wpływowych rodzin.
Gdy wreszcie po dość długim odwlekaniu dochodzeń skompletowano skład sędziowski do rozpatrzenia sprawy Klodiusza, Cyceron tak się wyraził na ten temat w jednym z listów do Tytusa Pomponiusza Attykusa, swego wydawcy, przyjaciela i zaufanego powiernika: „Nigdy bowiem, nawet przy grze w kości, nie zebrało się gorsze towarzystwo: zhańbieni senatorowie, wyzuci ze wszystkiego rycerze, trybunowie pieniężni, jak ich zowią, nie tyle jednak tacy, co dają, ile tacy, co pieniądze biorą. Było jednak i paru porządnych ludzi, których oskarżony nie mógł usunąć przez odrzucenie; siedzieli oni smutni i stroskani wśród ludzi tak do siebie niepodobnych, lękając się zarażenia hańbą” (Cic., ad Att., I 16, 3, przeł. G. Pianko).
Pieniądze na przekupienie sędziów Klodiusz miał dostać – zdaniem Cycerona – od Krassusa, gdyż chyba o nim myślał, określając go w liście do Attykusa złośliwym kryptonimem jako „łysego Nanejańczyka” (Cic., ad Att., I 16, 5, przeł. G. Pianko). A dalej, w tym samym liście pisze z obłudnym oburzeniem: „Poza tym (bogowie, co za zgroza!) na dodatek do zapłaty niektórzy sędziowie dostali również nocne schadzki z pewnymi kobietami i zostali poznajomieni z dobrze urodzonymi młodzieńcami” (tamże).
Wśród świadków nie zabrakło też Cycerona, zawziętego wroga Klodiusza. Zeznał on, że na trzy godziny przed popełnieniem tego świętokradztwa osobiście rozmawiał z Klodiuszem, a więc nie jest prawdziwe twierdzenie oskarżonego, iż w czasie popełnienia zbrodni znajdował się w miejscowości Interamna (ob. Terni), odległej o 140 km od Rzymu.
Natomiast Cezar, który oczywiście też znalazł się na liście świadków i w dodatku mógł się uważać za poszkodowanego, zeznał i niewątpliwie przyczynił się tym do uniewinnienia oskarżonego, „że o tym, co się tu mówi przeciw Klodiuszowi, on sam nic nie wie” (Plut., Caes., 10, przeł. M. Brożek). Takie stanowisko tłumaczono chęcią „przypodobania się ludowi, który chciał, by Klodiusz został uwolniony” (tamże). Cezar widział, że lud stanął po stronie Klodiusza, a więc przeciw optymatom. W każdym razie po ujawnieniu skandalu w swoim domu Cezar natychmiast rozwiódł się z Pompeją, a gdy jeden z oskarżycieli Klodiusza zapytał Cezara: „Dlaczegóż więc usunąłeś z domu Pompeję?”, ten odpowiedział mu po prostu: „Bo uważam, że moja żona musi być wolna nawet od cienia podejrzeń” (tamże).
Czy rozwód ten wynikał z przeświadczenia Cezara, że Pompeja „go zdradzała z Publiuszem Klodiuszem” (Suet., Div. Iul., 6, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska), czy raczej kryły się za tym jakieś zamierzenia polityczne Cezara, trudno powiedzieć.
W wyniku rozprawy sądowej Klodiusz został uniewinniony 31 głosami przeciw 25. Od tej pory Cyceron miał w Klodiuszu nieprzejednanego i nieprzebierającego w środkach wroga, a Cezar oddanego bez reszty zwolennika.
W 61 r. p.n.e. Cezar jako propretor otrzymał szczęśliwym trafem podczas losowania – a może dopomógł jakoś losowi – w przydziale prowincję Hiszpanię Dalszą (Hispania Ulterior), tę samą, w której urzędował w latach 68 i 67 p.n.e. jako kwestor. Obejmowała ona krainy Baetica i Lusitania, odpowiadające mniej więcej dzisiejszej Andaluzji (w Hiszpanii) oraz Portugalii.
Tymczasem z początkiem tegoż roku po zwycięskim zakończeniu wojny z królem Pontu i zaprowadzeniu nowych porządków w podległych teraz Rzymowi krajach Bliskiego Wschodu powrócił do Rzymu Pompejusz. Zaraz po wylądowaniu w Brundyzjum (ob. Brindisi) rozpuścił swoje legiony, czym wywołał powszechne zdziwienie, gdyż pamiętano jeszcze, jak w podobnym wypadku postąpił niegdyś zwycięski Sulla. Ale Pompejusz mógł zawsze liczyć w razie potrzeby na swoich weteranów, gdyż bardzo hojnie obdarzał ich przy każdej okazji w czasie minionej wojny. Był pewny, że w każdej chwili zgłoszą się oni pod jego rozkazy, zwłaszcza że obiecał wszystkim przydział ziemi na koszt państwa.
W zaistniałej sytuacji jedynym pragnieniem Cezara było jak najszybsze rozpoczęcie urzędowania w przydzielonej mu prowincji. Jego przeciwnicy nie mogli mu w tym przeszkodzić ze względów formalnych, ale udało się im znaleźć przeszkody natury osobistej, mianowicie ogromne niespłacone długi. Otóż jednym z najbardziej skutecznych elementów politycznego oddziaływania Cezara były stosowane przez niego przekupstwa. Pochłonęły one nie tylko wszystko, co posiadał, ale zmusiły go do zaciągania pożyczek, zwłaszcza u lichwiarzy, tak że w chwili wyjazdu do Hiszpanii ciążyła na nim ogromna kwota ponad 25 milionów sesterców. W tym krytycznym momencie przyszedł Cezarowi z pomocą jeden z najbogatszych ludzi w państwie – Marek Licyniusz Krassus Diwes (czyli „bogacz”), mający wielkie ambicje polityczne oraz zastarzałą niechęć do Pompejusza i liczący na odpowiedni rewanż ze strony Cezara. Uregulował więc długi Cezara u najbardziej niecierpliwych i natarczywych wierzycieli, a innych uspokoił własnym poręczeniem.
Po usunięciu tej przeszkody, nie czekając nawet na wypłacenie z kasy państwowej należnych mu jako namiestnikowi prowincji funduszy, Cezar pośpieszył jak najrychlej do Hiszpanii. W związku z tym zrodziły się domysły, jak ten, że: „Nie wiadomo, czy uczynił to z obawy przed procesem sądowym, który zamierzano mu wytoczyć jako już osobie prywatnej, czy chcąc tym spieszniej uczynić zadość sprzymierzeńcom, którzy błagali go o pomoc” (Suet., Div. Iul., 18, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska).
Sprzymierzeńcy hiszpańscy, z którymi Cezar zawarł bardzo bliskie stosunki jeszcze podczas swego pierwszego pobytu w Hiszpanii, rzeczywiście mogli – w cichym porozumieniu z nim – błagać go o pomoc. W tym wypadku jednak chodziło o plagę bandytyzmu, która gnębiła oddaną mu w zarząd prowincję, w znacznym stopniu już spacyfikowaną, a nawet ucywilizowaną i zasiedloną, choć nie wszędzie jeszcze całkowicie opanowaną.
Cezar jako namiestnik miał do dyspozycji 20 kohort, co w zupełności wystarczało do utrzymania w niej spokoju naruszanego od czasu do czasu przez zorganizowane napady rozbójników, łasych zwłaszcza na zebrane już zboża oraz podhodowane trzody. Bandy tych rozbójników rekrutowały się przeważnie z wciąż jeszcze niezależnych od władz rzymskich hiszpańskich plemion górskich, które w swoich trudno dostępnych kryjówkach od setek lat gromadziły niezmierne bogactwa w złocie i srebrze.
Skarby rodowe i plemienne, ogromne masy wszelkiego bydła, a także ludzie, których można było sprzedawać na targach niewolników zarówno cudzoziemskim, jak i miejscowym kupcom, gdyż stale rosło zapotrzebowanie na tanią, niewolniczą siłę roboczą czy to w hiszpańskim rolnictwie, czy we wciąż nowo powstających kopalniach rud kruszcowych, zwłaszcza w zabójczych dla życia górników kopalniach rtęci – był to wszystko ogromny majątek, po który tonący w długach Cezar postanowił sięgnąć. W tym celu należało sprowokować wojnę z plemionami górskimi zamieszkującymi Góry Hermińskie (Herminius mons, ob. Serra da Estrela), rozciągające się między rzekami Tagus (dziś hiszp. Tajo, pol. Tag) a Durius (ob. Duero) we współczesnej Portugalii.
Cezar, w celu realizacji swojego zamierzenia, przede wszystkim zaciągnął bez porozumienia z Senatem, na własną rękę i na swój koszt, dodatkowo 10 kohort. Miał zatem do dyspozycji 30 kohort, czyli trzy legiony, a więc bardzo poważną siłę uderzeniową.
Wspomniane plemiona, ze względu na swoją znaną i uznaną bitność, dostarczały niegdyś żołnierza dla zbuntowanego przeciw arystokratycznym władzom w Rzymie Sertoriusza (123–72 r. p.n.e.). Wysłany przeciw Sertoriuszowi Gnejusz Pompejusz po podstępnym zamordowaniu buntownika szybko stłumił rebelię i pokonał sprzyjające mu plemiona hiszpańskie. Nie ujarzmił ich jednak całkowicie i dlatego nadal nie uznawały one w jakimkolwiek stopniu zwierzchnictwa rzymskiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki