Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni tom oklaskiwanej trylogii Richarda J. Evansa o narodzinach, rozkwicie i upadku nazistowskiego państwa. Wojna Trzeciej Rzeszy opisuje jak Niemcy ruszyły z impetem ku własnej zagładzie, niszcząc po drodze cały kontynent.
Wszyscy wiemy, jak kończy się ta historia (...), ale Richard Evans wieńczy ją po mistrzowsku. (...) wspaniała. - Peter Preston, Observer
Mrożąca krew w żyłach, kapitalna lektura. - Dominic Sandbrook, Sunday Telegraph (Książka Roku)
Niełatwo oddać sprawiedliwość ludzkiemu i naukowemu zasięgowi Wojny Trzeciej Rzeszy (...) znakomita (...) mistrzowska narracja historyczna i zarazem najbardziej wszechstronne opracowanie dziejów nazistowskich Niemiec. - Nicholas Stargardt, The Times Literary Suplement
Daje czytelnikom przekonujące odpowiedzi na od tak dawna zadawane pytania, które to będą zadawane nadal, dotyczące tych niezrozumiałych, brutalnych reżimów. - Mark Mazower, Guardian
Richard J. Evans jest jednym z czołowych historyków zajmujących się nowoczesną historią Niemiec. Urodził się w Londynie w 1947 roku. Od 1989 do 1998 r. był profesorem historii w Birkbeck College, University of London. Od 1998 r. był profesorem historii nowoczesnej na Cambridge University. W 1994 r. został wyróżniony Hamburskim Medalem Sztuki i Nauki za kulturalne zasługi wobec miasta, a w roku 2000 był głównym biegłym w procesie o zniesławienie Davida Irvinga. Wśród jego książek znajdują się The Feminist Movement in Germany, 1894-1933; Death in Hamburg (laureatka Wolfson Literary Award for History), In Hitler's Shadow Rituals of Retribution (laureatka Fraenkel Prize in Contemporary History), In Defence of History (książka przetłumaczona do tej pory na osiem języków), Telling Lies About Adolf Hitler oraz Nadejście Trzeciej Rzeszy (nominowana do Los Angeles Times Book Prize).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1580
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645559312674947
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Tytuł oryginału
The Third Reich at War
© Copyright 2003 Richard J. Evans
© All Rights Reserved
© Copyright for Polish Edition
Wydawnictwo NapoleonV
Oświęcim 2016
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Tłumaczenie:
Mateusz Grzywa
Redakcja:
Rafał Mazur
Korekta:
Artur Gajewski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Sprzedaż detaliczna:www.napoleonv.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-546-6
Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
Dla Matthew i Nicholasa
Niniejsza książka opowiada o losach Trzeciej Rzeszy – reżimu stworzonego w Niemczech przez Hitlera i jego narodowych socjalistów – od chwili wybuchu II Wojny Światowej 1 września 1939 r. do jej zakończenia w Europie 8 maja roku 1945. Może być czytana samodzielnie, jako historia Niemiec w latach wojennych, ale stanowi również ostatnią część trzytomowej serii rozpoczynającej się od Nadejścia Trzeciej Rzeszy, książki opowiadającej o narodzinach nazizmu, rozwoju jego idei i dojściu nazistów do władzy w 1933 roku. Drugi tom, Trzecia Rzesza u władzy, obejmuje pokojowe lata 1933-1939, kiedy to Hitler i naziści wzmacniali potencjał wojskowy Niemiec oraz przygotowywali się do wojny. Ogólne podejście zastosowane we wszystkich trzech książkach zostało przedstawione we wstępie do tomu pierwszego i nie ma potrzeby szczegółowego powtarzania go w tym miejscu. Łącznie wszystkie trzy pozycje mają zapewnić wszechstronny opis dziejów Niemiec pod rządami nazistów.
Przy omawianiu wojennych losów Trzeciej Rzeszy trzeba się zmierzyć z dwoma problemami. Pierwszy jest względnie niewielki. Po 1939 r. Hitler i naziści z coraz większą niechęcią nazywali swój reżim Trzecią Rzeszą; miast tego woleli określać go mianem „Wielkiej Rzeszy Niemieckiej” (Grossdeutsches Reich), co miało zwracać uwagę na znaczne rozciągnięcie jej granic w latach 1939-1940. Jednakże dla harmonii i spójności tekstu postanowiłem, podobnie jak inni historycy, nadal nazywać go „Trzecią Rzeszą”; wszakże naziści woleli odchodzić od tego terminu po cichu i nie wyparli się go otwarcie. Drugi problem jest poważniejszy. Niniejsza książka skupia się głównie na Niemczech i Niemcach, natomiast nie jest historią II Wojny Światowej ani nawet II Wojny Światowej w Europie. Niemniej jednak naturalnie musi przedstawić przebieg konfliktu oraz opowiedzieć o niemieckiej administracji na podbitych obszarach Kontynentu. Nawet na stronach publikacji tak obszernej jak ta nie da się poświęcić równie dużo uwagi każdej fazie i każdemu aspektowi wojny. Przeto postanowiłem skoncentrować się na jej punktach zwrotnych – podboju Polski i Francji oraz bitwie o Anglię w pierwszym roku konfliktu, bitwie pod Moskwą zimą 1941/1942 r., bitwie pod Stalingradem zimą 1942/1943 r. oraz na rozpoczęciu systematycznych bombardowań strategicznych niemieckich miast w roku 1943. Czyniąc to, próbowałem – wykorzystując dzienniki i listy zarówno cywilów, jak i żołnierzy – choć częściowo oddać wpływ tego ogromnego konfliktu na Niemców. Mam nadzieję, że w toku lektury czytelnik zauważy, dlaczego wybrałem właśnie te punkty zwrotne wojny.
W centrum niemieckiej historii lat wojny znajduje się masowy mord milionów Żydów w ramach, jak nazywali to naziści, „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w Europie”. Niniejsza książka zawiera pełny opis rozwoju oraz implementacji tej polityki ludobójstwa, i równocześnie osadza ją w szerszym kontekście nazistowskiej polityki rasowej wobec Słowian oraz mniejszości takich jak Cyganie, homoseksualiści, drobni przestępcy oraz osoby „aspołeczne”. Starałem się połączyć świadectwa jej ofiar – zarówno tych, którym udało się przetrwać, jak i tych, którym się to nie powiodło – ze wspomnieniami osób wcielających ją w życie, z komendantami największych obozów zagłady włącznie. Deportacje i morderstwa Żydów z państw Europy Zachodniej są opisane w rozdziale opowiadającym o nazistowskim imperium, podczas gdy reakcje prostych Niemców w kraju, a także to, w jakim stopniu byli świadomi rozgrywającego się ludobójstwa, są przedstawione w późniejszym rozdziale na temat frontu wewnętrznego. Fakt, że masowe mordy na Żydach są omawiane w niemalże każdej części tego tomu, począwszy od opisu zakładania gett w Polsce w pierwszym rozdziale po „marsze śmierci” z roku 1945 w rozdziale ostatnim, odzwierciedla ich kluczowe znaczenie dla wielu aspektów historii Trzeciej Rzeszy w czasie wojny. Wszędzie, nawet w historii muzyki i literatury omówionej w rozdziale 6, zagłada Żydów stanowi element opowieści, od którego nie da się uciec. Niemniej należy jeszcze raz przypomnieć, że niniejsza książka jest historią nazistowskich Niemiec we wszystkich jej aspektach; nie jest przede wszystkim opowieścią o eksterminacji Żydów ani opisem dziejów II Wojny Światowej, choć oba te zagadnienia odgrywają w niej zasadniczą rolę.
Narracja rozpoczyna się w miejscu przerwania opowieści z Trzeciej Rzeszy u władzy, od inwazji na Polskę 1 września 1939 roku. Rozdział 1 omawia niemiecką okupację Polski, a zwłaszcza brutalne traktowanie, wyzysk i morderstwa tysięcy Polaków oraz polskich Żydów od rozpoczęcia wojny do przedednia uderzenia na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku. Naziści, a prawdę mówiąc, także wielu Niemców, uważali Polaków oraz „wschodnich Żydów” za coś gorszego niż ludzie, a owa postawa, choć znacznie zmodyfikowana, znajdowała zastosowanie również wobec umysłowo chorych i niepełnosprawnych w samych Niemczech. Dokonywane na nich masowe mordy w toku sterowanej z berlińskiej kancelarii Hitlera akcji „eutanazyjnej” są tematem ostatniej części rozdziału. Drugi rozdział jest poświęcony głównie przebiegowi wojny, od podboju Europy Zachodniej w 1940 r. po kampanię rosyjską z roku 1941. Sama kampania jest tłem wydarzeń opowiedzianych w rozdziale 3, który podejmuje temat zainicjowania oraz implementacji, jak ujmowali to naziści, „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w Europie”. Rozdział 4 zwraca się ku gospodarce wojennej; opisuje, jak Trzecia Rzesza rządziła okupowanymi krajami Europy, werbowała miliony robotników przymusowych do fabryk broni oraz aresztowała, deportowała i mordowała Żydów żyjących w granicach nazistowskiego imperium. Imperium poczęło pękać w szwach wraz z brzemienną w skutki niemiecką klęską pod Stalingradem na początku 1943 r., która została opisana w ostatniej części rozdziału. Jeszcze w tym samym roku poszły za nią niepowodzenia na wielu innych teatrach konfliktu, od zrujnowania niemieckich miast i miasteczek w wyniku alianckiej bombowej ofensywy strategicznej, po klęskę wojsk Rommla w Afryce Północnej oraz upadek głównego europejskiego sojusznika Trzeciej Rzeszy, faszystowskich Włoch Mussoliniego. Owe wydarzenia stanowią główny temat rozdziału 5, który analizuje także ich wpływ na niemieckie siły zbrojne oraz na przebieg wojny w Niemczech. Rozdział 6 jest poświęcony przede wszystkim „frontowi wewnętrznemu”: opowiada o tym, jak wojna oddziaływała na życie religijne, społeczne, kulturalne i naukowe. Kończy się opisem powstania ruchu oporu wobec nazizmu, przede wszystkim w samej Rzeszy. Rozdział 7 rozpoczyna się od dziejów „cudownych broni”, które zgodnie z obietnicą Hitlera miały odpędzić od Niemiec widmo porażki militarnej, następnie opowiada o ostatecznej klęsce Rzeszy i pokrótce przedstawia, co wydarzyło się po niej. W każdym rozdziale poszczególne tematy przeplatają się z ciągłym opisem przebiegu wojny – i tak, rozdział 1 mówi o działaniach wojennych w 1939 r., 2 o latach 1940-1941, 3 podejmuje temat dalszych walk w roku 1941, 4 przeprowadza narrację przez rok 1942, 5 omawia wojnę na lądzie, morzu i w powietrzu w roku 1943, 6 przedstawia rok 1944, a rozdział 7 rozprawia się z ostatnimi miesiącami konfliktu, od stycznia do maja 1945 roku.
Niniejszą książkę należy czytać od początku do końca, gdyż jest samodzielną, choć złożoną narracją, urozmaiconą elementami opisowymi i analizami; liczę, że z biegiem tej narracji czytelnik dostrzeże, w jaki sposób współgrają ze sobą różne części opowieści. Nazwy rozdziałów mają bardziej skłaniać ku refleksji nad ich zawartością, niż stanowić jej precyzyjny opis; w niektórych przypadkach są celowo niejednoznaczne lub ironiczne. Każdy, kto chciałby wykorzystywać tę książkę po prostu jako źródło, do którego może odwołać się w poszukiwaniu informacji, powinien zajrzeć do indeksu szczegółowo określającego miejsce omówienia poszczególnych zagadnień, postaci i wydarzeń. Bibliografia wymienia prace przywołane w przypisach; nie miała stanowić wszechstronnego przewodnika po niezwykle rozległej literaturze dotyczącej tematów opisanych w niniejszej książce.
Znaczna część tomu opowiada o państwach Europy Środkowej i Wschodniej. Tamtejsze miasta i miasteczka w różnych językach nazywano rozmaicie, a ich nazwy różnie zapisywano. Przykładowo, polskie miasto Lwów w Rosji pisano L’vov, a na Ukrainie L’viv, zaś Niemcy czasami nazywali je jeszcze zupełnie inaczej – mianowicie Lemberg; podobne różnice istnieją w litewskiej nazwie Kaunas (po polsku Kowno), w przypadku niemieckiego Theresienstadt, które dla Czechów jest Terezinem, czy niemieckiego Rewla, czyli estońskiego Tallinna. Nazistowskie władze przemianowały Łódź na Litzmannstadt, starając się całkowicie pozbyć wszelkich śladów polskiej tożsamości tego miasta. Stosowały niemieckie nazwy także dla wielu innych miejsc – Chełmno nazywały Kulmhof a Oświęcim Auschwitz. W tej sytuacji nie da się pozostać konsekwentnym. Postanowiłem więc zastosować nazwy obowiązujące w chwili pisania książki lub też, od czasu do czasu, nazwy najlepiej znane angielskiemu i amerykańskiemu czytelnikowi, informując ich jednak o istniejących alternatywach. Uprościłem również zastosowanie akcentów wyrazowych i znaków diakrytycznych w nazwach miejsc i nazwiskach – na przykład rezygnując z polskiej litery „Ł” – gdyż według mnie jedynie przeszkadzałyby anglojęzycznemu czytelnikowi1.
Przygotowując niniejszą książkę, posiadałem ogromny atut w postaci dostępu do świetnych zbiorów Cambridge University Library, a także Wiener Library oraz German Historical Institute w Londynie. W 2007 r. University of Melbourne raczyło mianować mnie do Miegunyah Distinguished Visitng Fellowship i mogłem korzystać ze znakomitego zbioru badawczego na temat nowoczesnej historii Niemiec, zakupionego dla uniwersyteckiej biblioteki dzięki zapisowi nieodżałowanego Johna Fostera. Staatsarchiv der Freien- und Hansestadt Hamburg oraz Forschungsstelle für Zeitgeschichte z Hamburga uprzejmie pozwoliły mi na zapoznanie się z niepublikowanymi dziennikami Luise Solmitz. To przede wszystkim zachęty ze strony licznych czytelników, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych, zmobilizowały mnie do ukończenia niniejszej książki, choć zajęło mi to więcej czasu, niż pierwotnie zakładałem. Kluczowe były także rady oraz wsparcie licznych przyjaciół i współpracowników. Mój agent Andrew Wylie, mój wydawca z Penguina, Simon Wider, oraz ich zespoły byli niezwykle pomocni. Chris Clark, Christian Goeschel, Victoria Harris, sir Ian Kershaw, Richard Overy, Kristin Semmens, Astrid Swenson, Hester Vaizey i Nikolaus Wachsmann zapoznali się ze wstępnymi szkicami i poczynili wiele użytecznych uwag. Victoria Harris, Stefan Ihrig, Alois Maderspacher, David Motadel, Tom Neuhaus i Hester Vaizey sprawdzili notatki oraz pozwolili mi uniknąć licznych błędów. András Bereznáy sporządził mapy będące wzorem przejrzystości i dokładności; współpraca z nim przy ich przygotowaniu była niezwykle pouczająca. Biegłość Davida Watsona w adiustacji tekstu okazała się wręcz bezcenna, a współpraca z Cecilią Mackay przy ilustracjach stanowiła czystą przyjemność. Christine L. Corton rzuciła na fakty swoim wprawnym okiem i zapewniła mi wsparcie w tak wielu zasadniczych kwestiach, że nie sposób ich w tym miejscu wyliczyć. Nasi synowie, Matthew i Nicholas, którym dedykuję ostatni tom, podobnie jak i dwa poprzednie, wielokrotnie podnosili mnie na duchu, gdy pisałem o sprawach wstrząsających i przygnębiających poza wszelkie wyobrażenie. Jestem im wszystkim głęboko wdzięczny.
Richard J. Evans
Cambridge, maj 2008 r.
1 W polskim przekładzie zastosowane zostanie polskie nazewnictwo [przyp. tłum.].
BŁYSKAWICZNE ZWYCIĘSTWO
I
1 września 1939 r. pierwsze z sześćdziesięciu niemieckich dywizji przekroczyły granicę Trzeciej Rzeszy z Polską. Licząca niemal półtora miliona armia zatrzymała się jedynie po to, aby kamerzyści kroniki filmowej z Ministerstwa Propagandy Josepha Goebbelsa mogli sfilmować uroczyste podniesienie barier celnych przez szczerzących zęby w uśmiechu żołnierzy awangardy. W szpicy natarcia szły czołgi pięciu dywizji pancernych sił lądowych (każda posiadała ich ok. 300), którym towarzyszyły w pełni zmotoryzowane dywizje piechoty. Za nimi maszerowała większość sił piechoty, artyleria oraz sprzęt ciągnięty głównie przez konie – każda dywizja miała w swoim składzie ok. 5000 tych zwierząt, więc w sumie było ich przynajmniej 300 000. Siły te robiły ogromne wrażenie, lecz rozstrzygająca dla wyniku walk niemiecka technologia znajdowała się w powietrzu, a nie na lądzie. Zakaz nałożony na lotnictwo wojskowe traktatem wersalskim sprawił, że gdy zaledwie cztery lata przed wybuchem konfliktu Hitler przekreślił jego zapisy, budowa samolotów musiała ruszyć niemalże od zera. Niemieckie maszyny były nie tylko nowoczesne, ale również wypróbowane i przetestowane przez Legion Condor w Hiszpańskiej Wojnie Domowej. Weterani tej formacji pilotowali wiele z 897 bombowców, 426 myśliwców oraz rozmaitych samolotów rozpoznawczych i transportowych, które właśnie wzbijały się w niebo nad Polską1.
Te potężne siły miały przytłaczającą przewagę nad Polakami. Warszawski rząd liczył, że brytyjsko-francuska interwencja powstrzyma inwazję, a że nie chciał przy tym urazić opinii międzynarodowej działaniami, które mogłyby wyglądać na prowokacyjne, do ostatnich chwil opóźniał mobilizację swoich sił zbrojnych. Zatem Polska nie była przygotowana do odparcia nagłej, potężnej inwazji niemieckich wojsk. Co prawda mogła liczyć na 1,3 mln żołnierzy, ale dysponowała niewieloma czołgami i małą ilością nowoczesnego sprzętu. Niemieckie dywizje pancerne i zmotoryzowane przewyższały liczebnie swoje polskie odpowiedniczki w stosunku 15 do 1. Polskie siły powietrzne mogły rzucić przeciwko Niemcom zaledwie 154 bombowce i 159 myśliwców. W większości, zwłaszcza jeżeli chodzi o samoloty myśliwskie, były to maszyny przestarzałe, a polskie brygady kawalerii ledwie zainicjowały proces przechodzenia od koni do maszyn. Opowieści o polskich szwadronach kawalerii straceńczo szarżujących na niemieckie czołgi najpewniej są apokryficzne, niemniej nie można zaprzeczyć ogromnej dysproporcji pomiędzy zasobami i sprzętem obu stron. Po rozczłonkowaniu Czechosłowacji we wcześniejszych miesiącach 1939 r. Niemcy osaczyli Polskę z trzech stron. Na południu Słowacja, niemieckie państwo klienckie, zapewniała niezwykle ważną odskocznię do inwazji, a słowacki rząd, skuszony obietnicą niewielkich nabytków terytorialnych po klęsce Polski, posłał nawet kilka jednostek, aby u boku wojsk niemieckich wywalczyły sobie drogę w głąb jej ziem. Inne niemieckie dywizje wkroczyły do Polski przez północną granicę, z Prus Wschodnich. Najwięcej z nich nadeszło od zachodu, przecinając Korytarz stworzony przez porozumienie pokojowe po I Wojnie Światowej, by zapewnić Polsce dostęp do Bałtyku. Siły obrońców były za bardzo rozciągnięte i nie mogły skutecznie bronić wszystkich granic. Podczas gdy „Sztukasy” atakowały z powietrza polskie wojska obsadzające granice, niemieckie czołgi i artyleria przebijały obronę, odcinały od siebie poszczególne oddziały i uniemożliwiały im komunikację. Polskie lotnictwo zostało przepędzone z nieba w kilka dni, a niemieckie bombowce niszczyły polskie fabryki zbrojeniowe, ostrzeliwały wycofujące się oddziały i terroryzowały ludność Warszawy, Łodzi oraz innych miast2.
Tylko 16 września 820 niemieckich samolotów zrzuciło na bezbronnych Polaków, którzy w sumie w całym państwie dysponowali zaledwie 100 działami przeciwlotniczymi, 328 t bomb. Naloty były tak demoralizujące, że gdzieniegdzie polscy żołnierze rzucali broń, a niemieccy dowódcy wojsk lądowych zwracali się o ich przerwanie. Świadkiem typowej akcji tego typu był amerykański korespondent William L. Shirer, któremu udało się zdobyć zgodę na towarzyszenie niemieckim oddziałom atakującym Gdynię:
„Niemcy stosowali wszystko, jeżeli chodzi o broń, wielkie działa, małe działa, czołgi i samoloty. Polacy mieli tylko karabiny maszynowe, karabiny i dwa działa przeciwlotnicze, które desperacko starali się wykorzystać jako artylerię przeciwko niemieckim stanowiskom karabinów maszynowych i niemieckim czołgom. Polacy (…) przekształcili dwa okazałe budynki – jednym z nich była szkoła oficerska, drugim gdyńska stacja radiowa – w twierdze i strzelali z karabinów maszynowych z kilku okien. Po pół godzinie niemiecki pocisk uderzył w dach szkoły i zapalił budynek. Niemiecka piechota wspierana – choć przez lornetkę wyglądało, jakby była prowadzona – przez czołgi, natarła na wzgórze i otoczyła gmach (…). Nad grzbietem krążył niemiecki wodnosamolot naprowadzający artylerię. Później dołączyły do niego samoloty bombowe; nurkowały nisko i ostrzeliwały polskie linie z karabinów maszynowych. Wreszcie nadleciała eskadra nazistowskich bombowców. Polacy byli w beznadziejnym położeniu”3.
Wraz z postępami niemieckich wojsk podobne sytuacje powtarzały się w całym kraju. Po tygodniu polskie siły ogarnął kompletny chaos, a ich struktura dowodzenia została rozbita w drzazgi. 17 września polski rząd uciekł do Rumunii, gdzie jego nieszczęsnych ministrów internowano. Państwo pozostało bez przywództwa. Rząd na uchodźstwie, sformowany 30 września z inicjatywy polskich dyplomatów w Paryżu i Londynie, nie mógł nic zrobić. Pojedynczy, wściekły polski kontratak – bitwa pod Kutnem z 9 września 1939 r. [znana szerzej jako bitwa nad Bzurą – dop. tłum.] – mógł jedynie o kilka dni odroczyć okrążenie Warszawy4.
W samej stolicy warunki szybko się pogarszały. 28 września Chaim Kaplan, żydowski nauczyciel, zanotował:
„Bezkres końskich trupów. Leżą tam, gdzie padły, na środku ulicy, i nie ma nikogo, kto mógłby je usunąć i oczyścić jezdnię. Gniją od kilku dni, przyprawiając przechodniów o mdłości. Niemniej przez wygłodzenie szerzące się w mieście, wielu je końskie mięso. Odcinają sobie kawałki i zjadają je, by zagłuszyć głód”5.
Jeden z najżywszych obrazów chaosu szalejącego po niemieckiej inwazji wyszedł spod pióra polskiego lekarza Zygmunta Klukowskiego. Urodzony w 1885 r., w chwili wybuchu wojny pracował jako kierownik w zamojskim szpitalu powiatowym w Szczebrzeszynie. Klukowski, ukrywając go w różnych zakamarkach szpitala, pisał dziennik ku pamięci potomnych i zarazem jako akt oporu. Pod koniec drugiego tygodnia września opisał strumienie uchodźców uciekających w środku nocy przed nacierającymi wojskami niemieckimi – scenę, która w nadchodzących latach miała powtórzyć się wielokrotnie w wielu częściach Europy:
„Cała droga była zatłoczona kolumnami wojskowymi, pojazdami silnikowymi wszystkich typów, wozami konnymi i tysiącami pieszych. Wszyscy poruszali się w tym samym kierunku – na wschód. Gdy wstał świt, zamęt zwiększyła masa ludzi idących piechotą lub jadących na rowerach. Kompletnie niesłychane. Cała ta ogarnięta paniką masa ludzi parła naprzód, nie wiedząc dokąd i po co, nie wiedząc, gdzie skończy się exodus. Wiele samochodów osobowych, kilka limuzyn oficjeli, a wszystkie brudne i pokryte błotem, próbowało ominąć ciężarówki i sznury wozów. Większość pojazdów miała warszawskie rejestracje. Robiło się smutno na widok tak wielu oficerów wyższych szarż, jak pułkownicy i generałowie, uciekających wraz z całymi rodzinami. Wielu ludzi łapało się dachów i błotników samochodów. Wiele pojazdów miało rozbite szyby przednie i boczne, uszkodzone maski czy drzwi. Znacznie wolniej przesuwały się wszelkiego rodzaju autobusy, nowe autobusy miejskie z Warszawy, Krakowa i Łodzi, a wszystkie pełne pasażerów. Za nimi nadciągnęły wozy konne wszelakiej maści, wyładowane kobietami i dziećmi – wszystkie były bardzo zmęczone, głodne i brudne. Na rowerach jechali głównie młodzi mężczyźni; młodą kobietę widziało się tylko od czasu do czasu. Pieszo szli rozmaici ludzie. Niektórzy opuścili domy na własnych nogach; inni musieli porzucić swe pojazdy po drodze”6.
Policzył, że tą drogą przed niemieckim natarciem uciekało 30 000 osób7.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść. 17 września 1939 r. na rynku w Zamościu Klukowski usłyszał przez niemiecki megafon, że Armia Czerwona, w porozumieniu z Niemcami, przekroczyła wschodnią granicę Polski8. Na kilka dni przed inwazją Hitler zagwarantował, że rosyjski dyktator Józef Stalin nie zainterweniuje, podpisując 24 sierpnia tajne klauzule paktu niemiecko-radzieckiego. Przewidywały one podział Polski pomiędzy oba państwa wzdłuż ustalonej linii demarkacyjnej9. W pierwszych dwóch tygodniach po niemieckiej inwazji Stalin wyczekiwał, wycofując oddziały biorące udział w zakończonym w sierpniu i udanym dla ZSRR konflikcie z Japończykami w Mandżurii. Lecz gdy stało się jasne, że polski opór się załamał, radzieckie kierownictwo pozwoliło Armii Czerwonej wkroczyć na terytorium zachodniego sąsiada. Stalin chciał wykorzystać okazję do odzyskania terytoriów należących do Rosji przed rewolucją 1917 roku. Tuż po zakończeniu I Wojny Światowej stały się przedmiotem zaciekłej wojny pomiędzy Rosją a nowo powstałym Państwem Polskim. Teraz Stalin mógł je odbić. Stojąc w obliczu wojny na dwa fronty, polskie siły zbrojne, które nie opracowały planów na taką ewentualność, prowadziły zawzięte, lecz całkowicie daremne działania opóźniające, próbując odsunąć w czasie nieuniknione. Na niewiele się to zdało. Ściśnięci pomiędzy dwiema potężniejszymi armiami, Polacy nie mieli najmniejszych szans. 28 września nowe porozumienie wytyczyło ostateczną granicę – zaś do tego czasu niemiecki szturm na Warszawę dobiegł końca. 1200 samolotów zrzuciło na polską stolicę ogromne ilości ładunków zapalających i innych bomb; w niebo unosiły się gigantyczne słupy dymu uniemożliwiające precyzyjne bombardowania, a w rezultacie zginęło bardzo wielu cywilów. Znajdując się w beznadziejnym położeniu, 27 września dowódcy obrony miasta wynegocjowali przerwanie ognia. 120 000 żołnierzy garnizonu stolicy skapitulowało. Zapewniono ich, że po krótkiej, formalnej niewoli będą mogli udać się do domów. Ostatnie polskie jednostki wojskowe poddały się 6 października 1939 roku10.
Był to pierwszy przykład nadal dalekiej od perfekcji „wojny błyskawicznej”, blitzkrieguHitlera – szybkiej wojny manewrowej, w której pierwsze skrzypce odgrywały czołgi i dywizje zmotoryzowane. Współdziałały z bombowcami terroryzującymi wrogie oddziały i unieruchamiającymi lotnictwo przeciwnika; przygniatały bardziej konwencjonalnie nastawionego rywala samą szybkością oraz impetem ciosów miażdżących nieprzyjacielskie linie. Sukces wojny błyskawicznej można zrozumieć, porównując dane strat obu stron na temat. Polacy stracili w sumie ok. 70 000 żołnierzy zabitych w walce z Niemcami i 50 000 z Rosjanami; do tego zaś dochodziło przynajmniej 133 000 rannych w wyniku starć z Niemcami i nieznana ich liczba w walkach z Armią Czerwoną. Niemcy wzięli przynajmniej 700 000 polskich jeńców, a Rosjanie kolejne 300 000. 150 000 polskich żołnierzy i lotników uciekło za granicę, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii, gdzie wielu z nich wstąpiło do sił zbrojnych. Wojska niemieckie straciły 11 000 zabitych i 30 000 rannych, a dalszych 3400 żołnierzy zaginęło w akcji; Rosjanie stracili zaledwie 700 zabitych i 1900 rannych. Te dane obrazowo ilustrują nierówny charakter konfliktu; niemniej straty po stronie niemieckiej również były pokaźne, nie tylko w sile żywej, ale także – co bardziej uderzające – w sprzęcie. Zniszczeniu uległo aż 300 pojazdów opancerzonych, 370 dział oraz innych maszyn, a oprócz tego wiele samolotów. Te straty zostały jedynie częściowo wyrównane poprzez zdobycie lub przejęcie (przeważnie o wiele gorszego) sprzętu polskiego. Była to cicha, ale jednak złowróżbna zapowiedź na przyszłość11.
Wówczas jednak Hitler się tym nie przejmował. Śledził przebieg kampanii z mobilnej kwatery dowodzenia w pociągu pancernym stojącym najpierw na Pomorzu, a następnie na Górnym Śląsku, i od czasu do czasu dokonywał wypadów samochodem, żeby z bezpiecznej odległości przyjrzeć się działaniom. 19 września wjechał do Gdańska, niegdyś niemieckiego miasta (na mocy porozumienia pokojowego kończącego I Wojnę Światową – pod nadzorem Ligi Narodów) i został tam powitany przez wiwatujące tłumy etnicznych Niemców, którzy świętowali wyzwolenie spod obcej kurateli. Po dwóch krótkich lotach, w czasie których doglądał pożogi sprowadzonej na Warszawę przez jego armię i lotnictwo, powrócił do Berlina12. W stolicy nie zorganizowano żadnych defilad ani triumfalnych przemówień, ale zwycięstwo przyjęto z ogólną satysfakcją. „Nadal nie znalazłem Niemca, nawet wśród przeciwników reżimu”, zapisał Shirer w dzienniku, „który widziałby w zniszczeniu Polski przez jego kraj coś złego”13. Agenci socjaldemokratów meldowali, że masy obywateli popierały wojnę między innymi dlatego, że ich zdaniem skoro zachodnim mocarstwom nie udało się przyjść Polsce z pomocą, zwiastuje to rychłe wystąpienie Francji i Wielkiej Brytanii o pokój. To wrażenie wzmocniła szeroko roztrąbiona „propozycja pokojowa” Hitlera przedstawiona zachodnim mocarstwom na początku października. Choć została szybko odrzucona, to dalsza bierność Francji i Wielkiej Brytanii ożywiała nadzieje, że oba państwa uda się przekonać do wycofania się z wojny14. W tym czasie w Niemczech krążyły plotki o porozumieniu pokojowym z zachodnimi mocarstwami, które doprowadziły nawet do spontanicznych radosnych manifestacji na ulicach Berlina15.
Tymczasem machina propagandowa Goebbelsa pracowała pełną parą, by przekonać Niemców, że w świetle groźby ludobójstwa wiszącej nad etnicznymi Niemcami żyjącymi pośród Polaków inwazji nie dało się uniknąć. W latach międzywojennych nacjonalistyczny, wojskowy reżim w Polsce rzeczywiście mocno dyskryminował mniejszość niemiecką. W pierwszych chwilach inwazji, we wrześniu 1939 r., polskie władze owładnięte lękiem przed sabotażem aresztowały 10 000-15 000 etnicznych Niemców i pognały ich na wschodnie tereny państwa, bijąc opieszalców i strzelając do tych, którzy poddawali się z wycieńczenia. Dochodziło również do częstych ataków na członków mniejszości niemieckiej, a ci z kolei od czasu przymusowego wcielenia do Polski po I Wojnie Światowej przeważnie nawet nie starali się kryć pragnienia powrotu na łono Rzeszy Niemieckiej16. Łącznie w wyniku masowych egzekucji oraz wycieńczenia w czasie marszu na wschód zginęło ok. 2000 etnicznych Niemców. Mniej więcej 300 straciło życie w Bydgoszczy, gdzie miejscowi przedstawiciele tej nacji rozpoczęli zbrojny zryw przeciwko garnizonowi miasta, wierząc, że wojna praktycznie rzecz biorąc dobiegła już końca. Zostali zabici przez rozwścieczonych Polaków. Resort propagandy Goebbelsa cynicznie wykorzystał te wydarzenia, chcąc zjednać inwazji maksymalne poparcie. Wielu Niemców dało się przekonać. Melita Maschmann, młoda działaczka Związku Niemieckich Dziewcząt, żeńskiego skrzydła Hitlerjugend, żywiła przekonanie, że wojna była moralnie usprawiedliwiona – nie tylko przez wzgląd na niesprawiedliwości traktatu wersalskiego, który przekazał niemieckojęzyczne obszary państwu polskiemu, ale również ze względu na przekazywane przez prasę i kroniki filmowe doniesienia o brutalności Polaków w stosunku do mniejszości niemieckiej. Wierzyła, że podczas „krwawej niedzieli” w Bydgoszczy Polacy bestialsko zamordowali 60 000 etnicznych Niemców. Zadawała sobie pytanie – jakże można winić Niemcy za działania na rzecz położenia tamy tej nienawiści, tym zbrodniom17? Początkowo Goebbels ocenił liczbę zabitych etnicznych Niemców na 5800. Dopiero w lutym 1940 r., prawdopodobnie na osobiste polecenie Hitlera, szacunki arbitralnie podniesiono do 58 000, czyli do liczby w zaokrągleniu wspominanej później przez Melitę Maschmann18. Te dane nie tylko przekonały większość Niemców, że inwazja była usprawiedliwiona, ale również rozgrzały nienawiść i urazy odczuwane przez mniejszość niemiecką w stosunku do jej niedawnych polskich panów19. Na rozkaz Hitlera tę zajadłość szybko zaprzęgnięto w służbę czystek etnicznych oraz masowych mordów, które dalece przewyższyły wszystko, co wydarzyło się po niemieckiej okupacji Austrii i Czechosłowacji w 1938 roku20.
II
Inwazja na Polskę była trzecią udaną aneksją terytorialną Trzeciej Rzeszy. W 1938 r. Niemcy zaanektowały niepodległą Republikę Austriacką. Później w tym samym roku bez jakiegokolwiek oporu wkroczyły na niemieckojęzyczne, przygraniczne tereny Czechosłowacji. Oba te ruchy zostały usankcjonowane porozumieniem międzynarodowym i zasadniczo zostały powitane z radością przez ludność zaanektowanych obszarów. Dało się je przedstawić jako uzasadnione korekty postanowień traktatu wersalskiego, w którym ogłoszono generalną zasadę samostanowienia narodów, ale odmówiono jej niemieckojęzycznym mieszkańcom tych części Europy Środkowo-Wschodniej. Jednakże w marcu 1939 r. Hitler ewidentnie pogwałcił porozumienia międzynarodowe z minionego roku, wkraczając do kadłubowego państwa czechosłowackiego, rozrywając je na kawałki i tworząc z części czeskiej Protektorat Czech i Moraw. Trzecia Rzesza po raz pierwszy przejęła pokaźny obszar Europy Środkowo-Wschodniej niezamieszkany przez niemieckojęzyczną większość. W gruncie rzeczy stanowiło to pierwszy krok na drodze do realizacji z dawna pielęgnowanego przez nazistów planu ustanowienia nowej „przestrzeni życiowej” (Lebensraum) dla Niemców w Europie Środkowo-Wschodniej i Wschodniej. Status jej słowiańskiej ludności miał zostać obniżony do rangi dostarczycieli żywności i niewolniczych pracowników niemieckich panów. W Protektoracie Czechów traktowano jak obywateli drugiej kategorii, a tych, których zaciągnięto do pracy na niemieckich polach i w fabrykach, gdzie istniało ogromne zapotrzebowanie na siłę roboczą, poddano wyjątkowo surowemu reżimowi prawnemu i policyjnemu; wykraczał on nawet poza to, czego pod władzą Hitlera doświadczali sami Niemcy21.
Równocześnie jednak Czechom, a także od niedawna niezależnym (nominalnie) Słowakom pozwolono zachować własną administrację cywilną, sądownictwo i inne instytucje. Przynajmniej część Niemców żywiła pewien szacunek dla czeskiej kultury, a czeska gospodarka była bez wątpienia dobrze rozwinięta. Niemieckie spojrzenie na Polskę i Polaków było zdecydowanie bardziej negatywne. W XVIII wieku niepodległa Polska została podzielona pomiędzy Austrię, Prusy i Rosję, a jako suwerenne państwo odrodziła się dopiero wraz z końcem I Wojny Światowej. Przez cały ten okres niemieccy nacjonaliści wierzyli, że ze względu na swój charakter Polacy nie są w stanie sami się rządzić. „Polski bałagan” (Polenwirtschaft) – tak brzmiało często stosowane określenie na nieład oraz brak wydajności, a podręczniki szkolne nierzadko opisywały Polaków jako zacofanych ekonomicznie i pogrążonych w katolickich przesądach. W przeciwieństwie do Czechosłowacji, gdzie etniczni Niemcy stanowili niemal jedną czwartą ludności, inwazja na Polskę nie miała wiele wspólnego z tamtejszą, liczącą zaledwie 3% mniejszością niemiecką. Utwierdzeni w tym przekonaniu długą tradycją, przekazywaną zarówno w piśmiennictwie, jak i w szkolnictwie, Niemcy uważali, iż przez wieki dźwigali na swych barkach ciężar prowadzenia „misji cywilizacyjnej” w Polsce, i oto nadszedł czas, aby ponownie się jej podjąć22.
Przed wojną Hitler nie miał zbyt wiele do powiedzenia na temat Polski i Polaków, a jego nastawienie wobec nich wydawało się dość niejasne, w przeciwieństwie do wieloletniej niechęci do Czechów, sięgającej czasów jego życia w Wiedniu przed rokiem 1914. To odmowa jakichkolwiek ustępstw wobec jego żądań terytorialnych ze strony warszawskiego rządu wojskowego przyciągnęła uwagę Führera i sprawiła, że ostro zwrócił się przeciwko Polsce. Była to postawa kontrastująca z zachowaniem Czechów, którzy w 1938 r. usłużnie ugięli się pod międzynarodową presją, demonstrując chęć współpracy z Trzecią Rzeszą przy rozczłonkowywaniu i ostatecznej likwidacji własnego państwa. Sprawy pogorszył fakt, że Wielka Brytania i Francja nie zechciały skłonić Polski do ustąpienia przed niemieckimi żądaniami, takimi jak powrót Gdańska do Rzeszy. W 1934 r., gdy Hitler podpisał z Polską dziesięcioletni pakt o nieagresji, wydawało się, że może ona stać się państwem satelickim w przyszłym, zdominowanym przez Niemców ładzie europejskim – lecz do 1939 r. stała się poważną przeszkodą na drodze wschodniej ekspansji Trzeciej Rzeszy. W związku z tym musiała zniknąć z mapy i zostać bezwzględnie wyeksploatowana w ramach przygotowań do zbliżającej się wojny na zachodzie23.
Gdy 22 sierpnia 1939 r., podczas ostatnich przygotowań do inwazji, Hitler nakreślił swoim generałom, jak wyobraża sobie rychłą wojnę z Polską, decyzja co do ostatecznych kroków nie została jeszcze podjęta:
„Naszą siłą jest szybkość i brutalność. Czyngis-chan zabił miliony kobiet i dzieci, świadomie i z radosnym sercem. Historia widzi w nim jedynie wielkiego twórcę państwa (…). Wydałem rozkaz – i każę rozstrzelać każdego, kto wykrztusi choćby jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie poszczególnych linii, ale fizyczne unicestwienie wroga. Tak więc, póki co, jedynie na wschodzie postawiłem moje formacje Trupiej Czaszki w stan gotowości z rozkazem bezlitosnego i niemiłosiernego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci polskiego pochodzenia oraz posługujących się polskim językiem (…). Polska zostanie wyludniona i zasiedlona Niemcami”24.
Führer powiedział Goebbelsowi, że Polacy są „bardziej jak zwierzęta niż ludzie, kompletnie tępi i nieforemni (…). Ich brud jest niewyobrażalny”25. Polska miała zostać ujarzmiona z całkowitą bezwzględnością. „Polacy”, powiedział 27 września 1939 r. ideologowi NSDAP Alfredowi Rosenbergowi, składają się z „rzadkiej germańskiej warstwy: pod nią przeraźliwa, podskórna materia (…). Miasta gęste od brudu (…). Gdyby Polska rządziła starymi, niemieckimi terenami jeszcze przez kilka dekad, wszystko by spróchniało i zostało zawszone. Teraz potrzeba rządów stanowczej i władczej ręki”26. Gdy kolejne dni i tygodnie września 1939 r. mijały i nie pojawiały się żadne oznaki efektywnej interwencji Wielkiej Brytanii i Francji w obronie Polski, pewność siebie Hitlera szybko rosła. Sukcesy niemieckich armii wzmacniały jego poczucie nietykalności. W procesie tworzenia Protektoratu Czech i Moraw ważną rolę odegrały względy strategiczne i ekonomiczne. Jednakże w przypadku przejmowania władzy nad Polską Hitler i naziści po raz pierwszy byli gotowi dać upust pełnej sile swej rasistowskiej ideologii. Okupowane państwo miało stać się poligonem doświadczalnym nowego ładu rasowego w Europie Środkowo-Wschodniej, wzorcem planów Hitlera wobec reszty regionu – Białorusi, Rosji, krajów bałtyckich i Ukrainy. Miało ukazać, co będzie oznaczał w praktyce nazistowski koncept niemieckiej „przestrzeni życiowej” na wschodzie27.
Na początku października 1939 r. Hitler porzucił pomysł pozwolenia Polakom na samorząd w państwie kadłubowym. Rozległe połacie Polski zostały zaanektowane i stworzyły nowe okręgi Rzeszy: Gdańsk-Prusy Zachodnie, zarządzany przez Alberta Forstera, gauleitera Gdańska, oraz Poznań (przemianowany wkrótce na Kraj Warty), kierowany przez Arthura Greisera, dawnego przewodniczącego gdańskiego senatu. Inne skrawki polskiego terytorium włączono do istniejących wcześniej okręgów Rzeszy, wschodniopruskiego i śląskiego. Te decyzje przesunęły granice Rzeszy o mniej więcej 150-200 km na wschód. Łącznie włączono do niej 90 000 km2 zamieszkanych przez 10 mln ludzi, a 80% z nich stanowili Polacy. Resztę Polski, nazwaną „Generalnym Gubernatorstwem”, powierzono autokratycznym rządom eksperta ds. prawa Partii Nazistowskiej, Hansa Franka. Zyskał on sławę, broniąc nazistów w sprawach kryminalnych w latach 20., a następnie wzmocnił swoją pozycję, obejmując funkcję komisarza Rzeszy ds. prawa i stając na czele nazistowskiego Związku Prawników. Pomimo bezwarunkowej lojalności wobec Hitlera, Frank wielokrotnie ścierał się z Himmlerem i SS, które o wiele mniej niż on dbało o prawne formalności. Przeniesienie do Polski stanowiło wygodny sposób zepchnięcia Franka na boczny tor. Ponadto wydawało się, że jego doświadczenie prawnicze przyda się przy budowaniu od zera nowej struktury administracyjnej. Generalne Gubernatorstwo, obejmujące województwo lubelskie oraz część województw warszawskiego i krakowskiego, było zamieszkiwane przez ponad 11 mln ludzi. Nie był to „protektorat” jak Czechy i Morawy, lecz kolonia położona poza granicami Rzeszy i poza zasięgiem jej prawa; polscy mieszkańcy Generalnego Gubernatorstwa stali się w praktyce pozbawionymi praw bezpaństwowcami. Dzięki niemal nieograniczonej władzy, którą Frank cieszył się jako generalny gubernator, jego zamiłowanie do brutalnej, agresywnej retoryki szybko przekształciło się w rzeczywiste, równie brutalne i agresywne działania. Dzięki mianowaniu jego, Forstera i Greisera na najwyższe stanowiska administracyjne, cały teren okupowanej Polski znalazł się w rękach zahartowanych „starych wiarusów” ruchu nazistowskiego, co zapowiadało pozbawioną wszelkich hamulców implementację skrajnej ideologii nazistowskiej na jej ziemiach. Ideologia ta miała stać się nadrzędną zasadą okupacji28.
Hitler ogłosił swoje zamiary 17 października 1939 r. niewielkiej grupie wysokich dygnitarzy. Generalne Gubernatorstwo – powiedział im – ma być autonomiczne w stosunku do Rzeszy. Miało stać się polem „twardych etnicznych zmagań, niedopuszczających żadnych prawnych ograniczeń. [Stosowane tam – dop. tłum.] metody będą odbiegać od naszych normalnych zasad”. Nie zamierzał podjąć próby zaprowadzenia tam wydajnych i uporządkowanych rządów. „,Polskiemu bałaganowi’ należy pozwolić kwitnąć”. Należało zachować system transportu i komunikacji, ponieważ w przyszłości Polska miała być „wysuniętą odskocznią” inwazji na Związek Radziecki, lecz oprócz tego „wszelkie tendencje zmierzające do stabilizowania sytuacji w Polsce należy dusić w zarodku”. Zadaniem administracji wcale nie było „ustanowienie w kraju solidnych podstaw ekonomicznych i finansowych”. Polacy nie mogli dostać szansy na odrodzenie. „Polskiej inteligencji należy uniemożliwić przekształcenie się w klasę rządzącą. Standard życia w kraju ma być utrzymywany na niskim poziomie; ma nam służyć jedynie jako rezerwuar siły roboczej”29.
Tę drastyczną politykę egzekwowała mieszanina lokalnych bojówek paramilitarnych oraz grup zadaniowych SS. Na samym początku wojny Hitler nakazał sformowanie w Polsce milicji Samoobrony Etnicznych Niemców, która wkrótce znalazła się pod skrzydłami SS. Milicję zorganizował, a następnie dowodził nią w Prusach Zachodnich Ludolf von Alvensleben, adiutant Heinricha Himmlera. 16 października 1939 r. powiedział swoim ludziom: „Teraz jesteście tu rasą panów (…). Nie bądźcie miękcy, bądźcie bezlitośni i oczyśćcie wszystko, co nie jest niemieckie i co może przeszkadzać nam w dziele budowy”30. Milicja, bez żadnego upoważnienia od władz cywilnych czy wojskowych, zaczęła organizować masowe egzekucje polskich cywilów, w ramach szeroko rozpowszechnionych aktów zemsty za rzekome zbrodnie Polaków na etnicznych Niemcach. Alvensleben już 7 października meldował, że „najsurowszym środkom” poddano 4247 Polaków. W zaledwie miesiąc, pomiędzy 12 października a 11 listopada, w Klamrach (powiat Chełmno) milicja rozstrzelała ok. 2000 mężczyzn, kobiet i dzieci. Bojówkarze ściągnęli do Mniszka w gminie Dragacz aż 10 000 Polaków i Żydów z okolicznych terenów, ustawiali ich w szeregach na krawędzi wykopanych wcześniej dołów i rozstrzeliwali. Dalszych 8000 cywilów milicjanci, przy pomocy wojska, rozstrzelali w lesie pod Karolewem w powiecie sępoleńskim 15 listopada 1939 roku. Do czasu, kiedy na początku 1940 r. zaczęto ograniczać tego rodzaju działalność, ofiarą zaciekłości bojówkarzy padły tysiące Polaków. Przykładowo w zachodniopruskim miasteczku Chojnice lokalna bojówka protestancka, rozgrzana nienawiścią i pogardą dla Polaków, katolików, Żydów oraz wszystkich, którzy nie pasowali do nazistowskiego ideału rasowego, rozpoczęła swe zbrodnicze akcje od rozstrzelania 26 września czterdziestu Polaków i Żydów, bez choćby pozorów jakiegokolwiek procesu. W sumie do stycznia jej ofiarą padło 900 Polaków i Żydów. Spośród 65 000 przedstawicieli obu tych grup, wymordowanych w ostatnim kwartale 1939 r., mniej więcej połowa została zabita przez bojówki, nierzadko w iście bestialski sposób; były to pierwsze masowe egzekucje cywilów tej wojny31.
III
W 1939 r. Himmler, Heydrich i inne czołowe postacie SS toczyły wnikliwą debatę na temat najlepszego sposobu organizacji rozmaitych organów, które znalazły się pod kontrolą SS po narodzinach Trzeciej Rzeszy – w tym Służby Bezpieczeństwa, Gestapo, Kripo oraz wielu innych, wyspecjalizowanych instytucji. Perspektywa zbliżającej się inwazji na Polskę sprawiła, że owe dyskusje należało przyśpieszyć. Było bowiem jasne, że jeżeli policja i SD mają skutecznie przeciwstawić się potędze niemieckiej armii, to po uderzeniu będzie trzeba wytyczyć pomiędzy nimi nowe linie podziału obowiązków. 27 września 1939 r. Himmler i Heydrich powołali do życia Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptmat), mający sprawować scentralizowane kierownictwo nad rozmaitymi elementami policji oraz SS. Szybko rozbudowujący się w kolejnych miesiącach Urząd ostatecznie składał się z siedmiu departamentów. Dwa z nich (I oraz II) kierowały administracyjną stroną wszelkiej aktywności RSHA, od warunków zatrudnienia po akta pracowników. Pierwszy szef tych departamentów, Werner Best, w czerwcu 1940 r. został w końcu zepchnięty na bok przez rywalizującego z nim Heydricha, a zakres jego obowiązków podzielono pomiędzy mniej ambitnych nazistów. Departamenty III i VI tworzyła sama Służba Bezpieczeństwa Heydricha; zajmowały się odpowiednio sprawami wewnętrznymi i zagranicznymi. Departament IV tworzyło Gestapo; składał się z wydziałów zajmujących się przeciwnikami politycznymi (IVA), Kościołami i Żydami (IVB), „prewencyjnym pozbawieniem wolności” (IVC), terytoriami okupowanymi (IVD) oraz kontrwywiadem (IVE). Policji kryminalnej powierzono Departament V, a Departament VII powołano w celu analizowania przeciwnych nazizmowi ideologii. Cała ta rozbudowana struktura była płynna; targały nią wewnętrzne przepychanki i osłabiały cykliczne zmiany kadrowe. Niemniej kilka kluczowych postaci gwarantowało pewien stopień jej spójności oraz ciągłość działań – przede wszystkim Reinhard Heydrich, szef całego RSHA, Heinrich Müller, szef Gestapo, Otto Ohlendorf, który kierował III Departamentem, Franz Six (Departament VII) oraz Arthur Nebe (Departament V). Praktycznie rzecz biorąc, Urząd był organem niezależnym, jego legitymacja wynikała z osobistych uprawnień Hitlera i nie pracowali w nim tradycyjni, formalnie wykształceni urzędnicy, lecz ideologicznie pewni naziści. Jednym z najważniejszych powodów powstania RSHA było upolitycznienie policji, gdyż wielu jej wyższych funkcjonariuszy, z Müllerem na czele, nie było fanatycznymi nazistami, lecz zawodowymi stróżami prawa. Odcięty od smyczy tradycyjnych struktur administracyjnych, Naczelny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy interweniował wszędzie tam, gdzie według Heydricha jego aktywna, radykalna obecność stawała się konieczna, a przede wszystkim w procesie rasowego przekształcania okupowanej Polski32.
Wspomniany proces szybko nabierał tempa. Heydrich już 8 września 1939 r. miał powiedzieć: „chcemy chronić maluczkich, lecz arystokraci, Polacy i Żydzi muszą zostać zabici”. Zresztą, podobnie jak Hitler, dawał wyraz swojej niecierpliwości wywołanej niewielką liczbą egzekucji wykonywanych z rozkazu formalnych trybunałów wojskowych – w tym okresie wynosiła ona „jedynie” 200 dziennie33. Franz Halder, szef sztabu generalnego armii, uznał, że „celem Führera i Göringa jest unicestwienie oraz eksterminacja narodu polskiego”34. 19 września odnotował słowa Heydricha, że dojdzie do „usunięcia: Żydów, inteligencji, duchowieństwa, arystokracji”. Już przed wojną zgromadzono 60 000 nazwisk przedstawicieli polskiej inteligencji oraz profesjonalistów; wszyscy mieli zginąć. Podczas spotkania von Brauchitscha z Hitlerem z 18 października potwierdzono, że realizowana polityka zakłada „uniemożliwienie polskiej inteligencji nabrania sił i stworzenia nowej warstwy przywódczej. Niski standard życia zostanie utrzymany. Tani niewolnicy. Cały motłoch musi zostać usunięty z niemieckiego terytorium. Tworzenie kompletnej dezorganizacji”35. Heydrich poinformował podległych mu dowódców, że Hitler nakazał deportację do Generalnego Gubernatorstwa polskich Żydów, a oprócz nich także specjalistów i wykształconych Polaków – z wyjątkiem przywódców politycznych, którzy mieli trafić do obozów koncentracyjnych36.
Bazując na doświadczeniach okupacji Austrii oraz Czechosłowacji i działając na wyraźne polecenie Hitlera, Heydrich zorganizował pięć (później ich liczba wzrosła do siedmiu) „Grup Operacyjnych” (Einsatzgruppen); miały one wkroczyć do Polski za armią i realizować politykę ideologiczną Trzeciej Rzeszy37. Ich dowódców mianowała specjalna jednostka administracyjna stworzona przez Heydricha, na której czele stał Werner Best38. Na przywódców Grup Operacyjnych oraz ich licznych pododdziałów (Einsatzkommandos) wyznaczał wyższych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i Policji Bezpieczeństwa, przeważnie dobrze wykształconych mężczyzn z klasy średniej przed czterdziestką, którzy zwrócili się ku skrajnej prawicy w czasach Republiki Weimarskiej. Wielu starszych, jeszcze wyższych dowódców na początku lat 20. służyło w brutalnych bojówkach Wolnych Korpusów; ich młodsi podkomendni często wchodzili w świat polityki ultranacjonalistycznej, antysemickiej skrajnej prawicy, na studiach, na początku lat 30. Spora ich część, choć nie wszyscy, przesiąkli ostrymi, antypolskimi uczuciami w jednostkach paramilitarnych walczących na Górnym Śląsku w latach 1919-1921. Byli mieszkańcami obszarów przymusowo przekazanych Polsce na mocy porozumienia pokojowego lub funkcjonariuszami policji strzegącymi polsko-niemieckiej granicy. Best oczekiwał, że jego oficerowie będą nie tylko starszymi, wprawnymi i skutecznymi administratorami, ale także, że będą posiadać jakieś doświadczenie wojskowe39.
W wielu, choć nie we wszystkich aspektach, za typowego przedstawiciela tej grupy można uznać Bruno Streckenbacha – urodzonego w 1902 r. w Hamburgu przywódcę brygady SS, syna urzędnika celnego. Za młody, aby walczyć w I Wojnie Światowej, w 1919 r. Streckenbach wstąpił do Wolnych Korpusów i brał udział w walkach z lewicowymi rewolucjonistami w Hamburgu, a następnie, w marcu 1920 r., w puczu Kappa. Piastował różne funkcje administracyjne w latach 20., po czym w 1930 r. wstąpił do Partii Nazistowskiej, a rok później do SS; w listopadzie 1933 r. został oficerem SD i sukcesywnie wspinał się po szczeblach kariery, by w 1936 r. zostać szefem policji krajowej w Hamburgu, zdobywając po drodze reputację człowieka bezwzględnego. Dzięki temu przyciągnął uwagę Besta, który w 1939 r. w Polsce mianował go szefem I Einsatzgruppen. Niezwykłość Streckenbacha polegała głównie na braku większych osiągnięć na polu edukacji; wielu podległych mu oficerów miało doktoraty. Jednakże podobnie jak oni miał za sobą bogatą historię brutalnej służby w interesie skrajnej prawicy40.
Streckenbachowi i Grupom Operacyjnym, liczącym w sumie 2700 ludzi, nakazano zabezpieczyć politycznie i ekonomicznie niemiecką okupację po inwazji. Nie chodziło tylko o likwidację „wiodącej warstwy polskiej ludności”, ale również o „zwalczanie na nieprzyjacielskim terytorium wszystkich elementów wrogich Rzeszy i Niemcom, na tyłach walczących oddziałów”41. W praktyce dawało toEinsatzgruppen sporo swobody. Oddano je pod formalne rozkazy armii, która miała wspomagać je, na ile pozwalała na to sytuacja taktyczna. Było to zasadne, gdy Grupy Operacyjne rozprawiały się ze szpiegostwem, ruchem oporu, grupami partyzanckimi itp., ale w praktyce, gdy SS zainicjowało zakrojoną na wielką skalę kampanię aresztowań, deportacji i morderstw, w dużej mierze działały na własną rękę42. Einsatzgruppen wyposażono w spisy Polaków, którzy w ten czy inny sposób zwalczali niemieckie rządy na Śląsku w okresie wstrząsów towarzyszących plebiscytom Ligi Narodów po I Wojnie Światowej. Na liście wytypowanych do aresztowania znaleźli się polscy politycy, najważniejsi katolicy i krzewiciele polskiej tożsamości narodowej. 9 września 1939 r. nazistowski jurysta Roland Freisler, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Rzeszy, przybył do Bydgoszczy, gdzie miał przeprowadzić szereg procesów pokazowych przed trybunałem nadzwyczajnym, który do końca roku skazał na śmierć 100 osób43.
Dyrektor szpitala dr Zygmunt Klukowski zaczął odnotowywać w swoim dzienniku zbiorcze egzekucje wykonywane przez Niemców na Polakach w jego rejonie pod nawet najbardziej błahym pretekstem – na przykład w styczniu 1940 r. zabili oni siedemnaście osób44. Jemu, jako intelektualiście i dobrze wykształconemu profesjonaliście, groziło wyjątkowe niebezpieczeństwo. Klukowski żył w nieustającym strachu przed aresztowaniem aż w końcu, w czerwcu 1940 r., niemiecka policja zabrała go ze szpitala do obozu internowania, gdzie Polaków poddawano karnym ćwiczeniom fizycznym, bito „kijami, batami i pięściami” oraz przetrzymywano w brudnych, niehigienicznych warunkach. W czasie przesłuchania powiedział Niemcom, że w jego szpitalu panuje tyfus i musi wrócić, żeby uniemożliwić chorobie rozlanie się na miasto i przypuszczalnie zarażenie również ich („W myślach mówiłem ‘chwała wszom’”, napisze później w dzienniku). Natychmiast go zwolniono, aby mógł powrócić do – jak to obrazowo odmalował – kompletnie zainfekowanego szpitala. Wspominał, że miał wiele szczęścia; uniknął bicia oraz biegania dookoła obozowego placu ćwiczebnego i wyszedł na wolność bardzo szybko. To, czego doświadczył – napisał – „przyćmiewało wszelkie plotki. Wcześniej nie byłem w stanie pojąć metodycznego poniewierania ludzkiej godności; tego, że ludzie mogą być traktowani gorzej niż zwierzęta w czasie fizycznego maltretowania wykonywanego z sadystyczną przyjemnością wyraźnie malującą się na twarzach niemieckich gestapowców. Ale”, ciągnął dalej, „(…) zachowanie więźniów było wspaniałe. Nikt nie błagał o litość; nikt nie okazywał choćby śladu tchórzostwa (…). Wszystkie zniewagi, krzywdy, gnębienie przyjmowano ze spokojem i świadomością, że przynoszą wstyd i hańbę narodowi niemieckiemu”45.
Barbarzyński odwet groził nawet za najbardziej błahe przewiny. Lekarz z Warszawy opisał pewien incydent, który miał miejsce we wsi Wawer:
„Pijany polski chłop wdał się w kłótnię z niemieckim żołnierzem i w czasie wynikłej z tego bójki ranił go nożem. Niemcy wykorzystali tę okazję do rozpętania istnej orgii bezładnych mordów, rzekomo w zemście za tę zniewagę. Zabili w sumie 122 osoby. Jednak jako że z tej lub innej przyczyny w tej wiosce najwidoczniej nie znaleźli z góry narzuconej liczby ofiar, zatrzymali na miejscowym dworcu pociąg do Warszawy (normalnie w ogóle tam nie stawał), wyciągnęli kilku pasażerów, którzy byli zupełnie niewinni i nie mieli żadnej wiedzy o zajściu, i bez żadnych formalności stracili ich na miejscu. Trzech na cztery dni pozostawiono na dworcu powieszonych głowami w dół. Wielka tablica zawieszona nad tą obrzydliwą sceną opisywała los ofiar i groziła, że podobny czeka każdą miejscowość, w której Niemiec zostanie zabity lub ranny”46.
Pewien lokalny dygnitarz, 34-letni dowódca SA, pojawił się pijany w więzieniu w Inowrocławiu, kazał wyprowadzić polskich więźniów z cel i na miejscu rozstrzelał 55 z nich, niektórych zabijając osobiście. Protesty innych lokalnych urzędników przyniosły jedynie ten skutek, że gauleiteraGreisera udało się namówić do wymuszenia od owego SA-mana obietnicy, iż przez następne dziesięć lat nie tknie alkoholu47. Podczas kolejnego incydentu, w podgdyńskim Obłużu, rozbicie okna miejscowego posterunku policji zaowocowało aresztowaniem pięćdziesięciu polskich uczniów. Gdy odmówili wskazania sprawcy, ich rodzicom nakazano bić dzieci przed lokalnym kościołem. Rodzice się nie zgodzili, więc esesmani sami pobili chłopców kolbami, a następnie zastrzelili dziesięciu z nich, pozostawiając zwłoki pod kościołem na cały dzień48.
Zimą 1939/1940 r. do takich incydentów dochodziło codziennie. Brały w nich udział regularne oddziały armii, milicje etnicznych Niemców oraz jednostki Einsatzgruppeni policji kryminalnej. Choć armii nie wydano rozkazu mordowania polskiej inteligencji, to fakt, że większość żołnierzy oraz niższych oficerów uważała Polaków za groźnych i zdradzieckich podludzi, wystarczył, aby w ramach kroków zapobiegawczych lub odwetowych brali na cel polskich intelektualistów i wykształconych profesjonalistów49. W obliczu zaciekłego, choć nieskutecznego oporu Polaków, dowódcy niemieckiej armii byli skrajnie zaniepokojeni perspektywą działań partyzanckich przeciwko ich oddziałom, więc gdy tylko podejrzewali, że gdzieś zaczyna tlić się opór, podejmowali drakońskie przeciwdziałania50. 10 września 1939 r. generał pułkownik Beck rozkazał: „Jeżeli z wioski na tyłach frontu padają strzały i jeżeli nie da się wskazać, z którego domu je oddano, wówczas całą wieś należy doszczętnie spalić”51. Do 26 października, czyli końca wojskowej administracji okupowaną Polską, do gołej ziemi spalono 531 miasteczek oraz wiosek i stracono 16 376 Polaków52. Szeregowych niemieckich żołnierzy w starciach z Polakami napędzały strach, pogarda i wściekłość. Przed inwazją oficerowie wielu jednostek wygłosili przemówienia zagrzewające do walki, w których podkreślali barbarzyństwo, bestialstwo i nieludzkość ludności polskiej. Kapral Franz Ortner, strzelec, złorzeczył w swoim raporcie na, jak to ujął, „zbrutalizowanych” Polaków, którzy – jak uważał – zakłuli bagnetami na polu bitwy rannego Niemca. Pewien szeregowy w liście do domu opisał polskie działania przeciwko etnicznym Niemcom słowem „zwierzęce”. Polacy byli „podstępni”, „zdradzieccy”, „nikczemni”; byli umysłowo niedorozwinięci, tchórzliwi, fanatyczni; miast domów mieszkali w „śmierdzących dziurach”; znajdowali się pod „zgubnym wpływem żydostwa”. Żołnierze reagowali zgorszeniem na warunki, w jakich żyli Polacy: „Wszędzie cuchnąca słoma, wilgoć, kotły i łachmany” napisał o jednym z polskich domów, do którego wszedł, i mógł potwierdzić wszystko, co słyszał na temat polskiego zacofania53.
Typowe przykłady zachowania prostych żołnierzy można znaleźć w dzienniku Gerharda M., „szturmowca” urodzonego we Flensburgu w roku 1914 i powołanego do armii niedługo przed wojną. 7 września 1939 r. w pewnej polskiej wiosce jego oddział napotkał opór „tchórzliwych snajperów”. Przed wojną Gerhard M. był strażakiem, ale teraz wraz z innymi żołnierzami swojej jednostki spalił wioskę na popiół.
„Płonące domy, płaczące kobiety, krzyczące dzieci. Obraz rozpaczy. Ale Polacy na to zasłużyli. W jednej prymitywnej chłopskiej chacie zaskoczyliśmy nawet kobietę obsługującą polski karabin maszynowy. Obeszliśmy dom i podłożyliśmy ogień. Po krótkiej chwili kobietę otoczyły płomienie, próbowała się wydostać. Ale zatrzymaliśmy ją, choć dość brutalnie. Żołnierzy nie można traktować inaczej tylko dlatego, że chodzą w spódnicach. Jej krzyki rozbrzmiewały w moich uszach jeszcze przez długi czas. Spłonęła cała wieś. Musieliśmy iść dokładnie środkiem drogi, ponieważ z płonących domów po obu jej stronach bił zbyt wielki żar”54.
Takie sceny powtarzały się wraz z postępami niemieckich armii. Kilka dni później, 10 września, jednostka Gerharda M. została ostrzelana z kolejnej polskiej wioski, więc podpaliła jej zabudowania.
„Wkrótce naszą trasę wytyczały płonące domy, a spośród płomieni dochodziły krzyki pochowanych w nich ludzi, którzy nie mogli się już uratować. Zwierzęta ryczały ze strachu przed śmiercią, pies wył dopóki nie spłonął, ale najgorszy był krzyk ludzi. Koszmarny. Nawet dziś rozbrzmiewa w moich uszach. Lecz strzelali do nas, więc zasłużyli na śmierć”55.
Tak więc począwszy od września 1939 r. Einsatzgruppen, jednostki policji, bojówki paramilitarne etnicznych Niemców oraz regularni żołnierze Wehrmachtu mordowali cywilów na całym terenie okupowanej Polski. Obserwując tego rodzaju zajścia w pierwszych miesiącach 1940 r., dr Klukowski zaczął również dostrzegać, że coraz więcej młodych polskich mężczyzn wyjeżdża do pracy do Niemiec. Rzeczywiście, na początku tego roku Ministerstwo Wyżywienia Rzeszy wraz z Ministerstwem Pracy oraz Biurem Planu Czteroletniego zażądały dla niemieckiej gospodarki miliona polskich robotników. 75% z nich miało pracować w rolnictwie, gdzie notowano dotkliwy niedobór siły roboczej. 25 stycznia 1940 r. Göring zarządził, że robotnicy mają pochodzić z Generalnego Gubernatorstwa. Jeżeli nie zgłosiliby się dobrowolnie, mieli być werbowani siłą. Biorąc pod uwagę kiepskie warunki panujące w Polsce, perspektywa życia w Niemczech wydawała się dość atrakcyjna, a w lutym 154 specjalne pociągi przetransportowały do Niemiec 80 000 polskich robotników-ochotników (z czego jedną trzecią stanowiły kobiety), głównie z Generalnego Gubernatorstwa. Jednak po przyjeździe do pracy zostali poddani surowym, dyskryminującym prawom i represjom56. Wieści o ich traktowaniu w Niemczech szybko doprowadziły do ostrego spadku liczby ochotników – a co za tym poszło, w kwietniu 1940 r. Frank, starający się wypełnić wyznaczone normy, odwołał się do przymusu. Młodzi Polacy coraz częściej uciekali do lasów, żeby uniknąć wywózki; to właśnie na ten okres datuje się początek polskiego podziemnego ruchu oporu57. W styczniu podziemie próbowało zamordować szefa policji Generalnego Gubernatorstwa, a w kolejnych tygodniach w wielu polskich wsiach dochodziło do niepokojów oraz zabójstw etnicznych Niemców. 30 maja 1940 r. Frank zainicjował „akcję pacyfikacyjną”, w ramach której zabito 4000 polskich bojowników i intelektualistów (połowa z nich już wcześniej znajdowała się w areszcie), a także ok. 3000 Polaków skazanych za przestępstwa kryminalne58. Akcja nie przyniosła jednak większych skutków. W lutym 1940 r. w Starej Rzeszy nadal pracowało jedynie 295 000 polskich robotników, głównie jeńców wojennych. W żaden sposób nie rozwiązywało to problemu braku siły roboczej wywołanego masowym zaciągiem Niemców do Wehrmachtu. Latem 1940 r. w Starej Rzeszy pracowało 700 000 dobrowolnych i przymusowych robotników z Polski; kolejne 300 000 trafiło do Niemiec w następnym roku. Do tego czasu Hans Frank zaczął już wyznaczać lokalnym administracjom sztywne normy, które musiały realizować. Policja często otaczała wsie i aresztowała wszystkich złapanych młodych mężczyzn. Tych, którzy podejmowali próbę salwowania się ucieczką, rozstrzeliwano. W miastach młodzi Polacy byli po prostu łapani przez policję i SS w kinach, innych miejscach publicznych, czy też na ulicach, i bez zbędnych formalności transportowani do Niemiec. W rezultacie zastosowania takich metod we wrześniu 1941 r. w Starej Rzeszy pracowało już milion polskich robotników. Według pewnych szacunków tylko 15% z nich trafiło tam z własnej woli59.
Masowym deportacjom młodych Polaków do przymusowej pracy w Rzeszy dorównywała powszechna grabież kraju przez niemieckie siły okupacyjne. Gdy niemieccy żołnierze próbowali okraść jego szpital, dr Klukowski ponownie stwierdził, że kilku pacjentów cierpi na tyfus, dzięki czemu udało mu się ich pozbyć60. Inni Polacy nie byli równie sprytni lub po prostu znajdowali się w położeniu, które nie dawało im takiego pola manewru. Wymogowi, aby wojska utrzymywały się z zajętych terenów, nie towarzyszyły żadne szczegółowe regulacje dotyczące rekwizycji. Od konfiskaty kur był już tylko mały krok do przejmowania sprzętu kuchennego, a następnie kradzieży pieniędzy i biżuterii61. Charakterystyczne na tym polu były doświadczenia Gerharda M. Jego jednostka wkroczyła do pewnego polskiego miasteczka i w oczekiwaniu na rozkazy zajęła jedną z ulic:
„Zaradni chłopcy odkryli zabity deskami sklep z czekoladą. Niestety, nigdzie nie było właściciela. Ogołociliśmy więc sklep na kredyt. Wyładowaliśmy nasze pojazdy czekoladą po same brzegi. Wszyscy żołnierze kręcili się z pełnymi ustami i przeżuwali. Byliśmy ogromnie ukontentowani niską ceną zakupu. Znalazłem sklep z naprawdę przepięknymi jabłkami. Wszystkie – do samochodu. Na bagażnik mojego roweru – puszka z cytrynami i ciasteczkami czekoladowymi, i dalej w drogę”62.
Prym w łupieniu Polski wiódł sam generalny gubernator. Frank nawet nie starał się maskować swej chciwości. Wręcz mówił o sobie jako o raubritterze. Skonfiskował wiejski majątek rodu Potockich, który stał się jego sielskim zaciszem; objeżdżał nowe włości limuzyną tak wielką, że wywoływała krytyczne uwagi nawet ze strony współpracowników, na przykład gubernatora Galicji. Małpując Hitlera, zbudował sobie namiastkę Berghofu na wzgórzach pod Zakopanem. Urządzane przezeń pełne przepychu bankiety sprawiły, że roztył się tak szybko, iż musiał skonsultować się z dietetykiem, gdyż ledwie wciskał się w mundur galowy63.
Wkrótce na terenach wcielonych do Rzeszy grabież i rekwizycję oparto na formalnych, quasi-legalnych podstawach. 27 września 1939 r. niemieckie władze wojskowe ogłosiły generalną konfiskatę polskiego mienia, potwierdzając ten rozkaz 5 października. 19 października Göring obwieścił, że Biuro Planu Czteroletniego przejmuje całe polskie i żydowskie mienie na inkorporowanych terenach. Proceder ten sformalizowano rozporządzeniem z 17 września 1940 r., które powoływało do życia centralną agencję – Główny Urząd Powierniczy Wschód (Haupttreuhandstelle Ost), zarządzający przejętymi przedsiębiorstwami. W lutym 1941 obejmował już ponad 205 000 firm, od maleńkich zakładów po duże przedsiębiorstwa przemysłowe. Do czerwca 1941 r. 50% firm oraz jedna trzecia majątków ziemskich na zaanektowanych terenach zostały bez żadnej rekompensaty zarekwirowane przez Urząd Powierniczy. Ponadto armia przejęła wiele gospodarstw rolnych, aby zapewnić swoim jednostkom dostawy żywności64. Konfiskaty objęły również zajmowanie sprzętu naukowego z uniwersyteckich laboratoriów i wysyłanie go do Niemiec. Wywieziono nawet kolekcję wypchanych zwierząt z warszawskiego zoo65. Poszukiwano metali. Niedługo po inwazji pewien niemiecki spadochroniarz pisał, że na brzegach Wisły stoją ogromne skrzynie „pełne sztab miedzi, ołowiu, cynku w wielkich ilościach. Wszystko, absolutnie wszystko ładowano i wysyłano do Rzeszy”66. Podobnie jak swego czasu w Niemczech, zbierano żelazne oraz stalowe przedmioty, takie jak sztachety parkowych ogrodzeń i bramy, a nawet kandelabry i rondle, by następnie je przetopić i wykorzystać do produkcji broni oraz pojazdów67. W styczniu 1940 r., kiedy to mroźna zima zaczęła dawać się we znaki, dr Klukowski napisał, że „niemiecka policja zabrała owcze futra wszystkim przechodzącym chłopom, zostawiając ich w samych kurtkach”68. Wkrótce wojska okupacyjne zaczęły organizować naloty na wsie i konfiskować znalezione w nich banknoty69.
IV
Nie wszyscy dowódcy niemieckiej armii, zwłaszcza wśród najwyższych szarż, gdzie nazizm wywierał mniej radykalny wpływ niż na doły hierarchii Wehrmachtu, potrafili ze spokojem akceptować tę sytuację. Zaiste, niektórzy wkrótce zaczęli się skarżyć na nieuprawnione egzekucje polskich cywilów z rozkazu młodszych oficerów oraz na łupiestwo i wymuszenia ze strony niemieckich żołnierzy; wysuwali zarzuty, że „część więźniów jest brutalnie bita”. „Niedaleko Pułtuska”, donosił oficer sztabu generalnego, „w bestialski sposób wybito 80 Żydów. Powołano trybunał wojskowy, również w sprawie dwóch osób, które grabiły, mordowały i gwałciły w Bydgoszczy”. Takie zachowania zaczynały wzbudzać niepokój w dowództwie armii. Szef sztabu Franz Halder już 10 września 1939 r. pisał o „brudnych sprawkach na tyłach frontu”70. W połowie października skargi dowódców doprowadziły do ustalenia, że „milicje samoobrony” mają zostać rozwiązane, lecz na niektórych obszarach wcielenie tej decyzji w życie zajęło kilka miesięcy71. Niemniej nie uspokoiło to wyższych dowódców. 25 października 1939 r. Walter von Brauchitsch, naczelny dowódca armii, ostro zbeształ swoich oficerów za ich postawę w Polsce:
„Niepokojąca liczba przypadków, na przykład nielegalnych eksmisji, zakazanych konfiskat, samowolnego wzbogacania się, sprzeniewierzenia i złodziejstwa, złego traktowania i gróźb pod adresem podwładnych, po części w nadmiernych emocjach, po części w nieprzytomnym pijaństwie, nieposłuszeństwa niosącego ze sobą bardzo poważne konsekwencje dla dowodzonych jednostek, gwałtów na zamężnych kobietach, etc., daje obraz żołnierzy o nawykach najemników-rabusiów (Landsknechtsmanieren), które należy z całych sił potępić”72.
Pogląd ten podzielało wielu wyższych oficerów, także tych żywiących niepodważalną wiarę w Hitlera i narodowy socjalizm73.
W licznych przypadkach dowódcy armii zaniepokojeni, że mogą zostać obciążeni odpowiedzialnością za szerzące się w tym okresie masowe mordy, z wielką radością przerzucali ją na dowódców Einsatzgruppen, dając im wolną rękę74. Niemniej mnożyły się przypadki, kiedy wyżsi oficerowie armii podejmowali działania przeciwko jednostkom SS, które w ich opinii łamały prawa i konwencje wojenne oraz wywoływały niepokoje na tyłach, stanowiące ogólne zagrożenie dla utrzymania dyscypliny. Generał von Küchler, dowódca niemieckiej 3. Armii, nakazał aresztować i rozbroić oddział podległy V Einsatzgruppe, który w Mławie rozstrzelał część tamtejszych Żydów i podpalił ich domostwa. Postawił przed sądem wojennym członków pułku artylerii SS, którzy po tym, jak pięćdziesięciu Żydów skończyło pracę przy wzmacnianiu pobliskiego mostu, zagnali ich do synagogi nieopodal Różanu i rozstrzelali „bez żadnego powodu”. Podobne kroki podejmowali także inni dowódcy, w jednym przypadku posuwając się nawet do aresztowania członka Leibstandarte SS Adolf Hitler. Brauchitsch chciał rozwiązać tę sytuację; w tym celu 20 września spotkał się z Hitlerem, a dzień później z Heydrichem. Przyniosło to jedynie amnestię, której 4 października Hitler osobiście udzielił za przewiny wynikające z „rozgoryczenia zbrodniami popełnionymi przez Polaków”. Wojskowa dyscyplina była zagrożona, a wielu starszych oficerów odczuwało poważny niepokój. W korpusie oficerskim plotki rozchodziły się bardzo szybko. Roztropny oficer sztabowy po trzydziestce, kapitan Hans Meier-Welcker, na początku grudnia 1939 r. usłyszał w swojej bazie w Kolonii o owych zbrodniach. Zastanawiał się: „ciekawe, w jaki sposób się to zemści?”75.
Najgłośniejszy sprzeciw wobec polityki okupacyjnej wyraził generał pułkownik Johannes Blaskowitz, który odegrał istotną rolę w inwazji, a pod koniec października został mianowany naczelnym dowódcą na wschodzie, był więc odpowiedzialny za wojskową administrację podbitych terenów. Rządy wojskowe formalnie dobiegły końca 26 października, kiedy to władza przeszła w ręce administracji cywilnej, tak więc Blaskowitz nie sprawował ogólnej kontroli nad regionem; niemniej nadal był odpowiedzialny za jego militarną obronę. Kilka tygodni po nominacji przesłał Hitlerowi obszerne memorandum wyszczególniające występki i zbrodnie popełnione przez SS oraz policję na jego terenie. Swoje oskarżenia powtórzył i rozbudował w kolejnym dokumencie, przygotowanym w związku z wizytą naczelnego dowódcy armii w jego kwaterze 15 lutego 1940 roku. Potępił morderstwa dziesiątków tysięcy Polaków i Żydów; uważał, że rodzą negatywne skutki. Napisał, że zaszkodzą reputacji Niemiec za granicą, że jedynie wzmocnią odczucia narodowe Polaków oraz skłonią większą liczbę ich i Żydów do zasilenia szeregów ruchu oporu. Szkodziły również opinii armii wśród ludności. Blaskowitz przestrzegał przed „bezgraniczną brutalizacją oraz moralną deprawacją, która niczym epidemia szybko rozpanoszy się w cennym, niemieckim materiale ludzkim”, jeżeli nie położy się tamy mordom. Przytoczył wiele przypadków zabójstw i grabieży SS oraz policji. „Każdy żołnierz”, napisał, „jest zdegustowany i odczuwa wstręt wobec owych zbrodni dokonywanych w Polsce przez ludzi Rzeszy oraz przedstawicieli jej władz”76.
Nienawiść i zaciekłość, jakie te działania wzbudzają wśród ludności, skłaniają Polaków i Żydów do łączenia sił we wspólnej walce z najeźdźcą, co rodzi niepotrzebne zagrożenie bezpieczeństwa wojskowego oraz życia gospodarczego – poinformował Führera77. Hitler zlekceważył te skrupuły, nazywając je „dziecinnymi”: nie da się prowadzić wojny metodami Armii Zbawienia. Powiedział swojemu adiutantowi, Gerhardowi Engelowi, że i tak nigdy nie lubił Blaskowitza ani mu nie ufał. Uważał, że powinien on zostać zdymisjonowany. Szef armii, Walther von Brauchitsch, przeszedł do porządku dziennego nad incydentami wyliczonymi przez podwładnego; nazwał je „niefortunnymi błędami w osądzie” i bezpodstawnymi „plotkami”. W każdym razie w pełni popierał, jak stwierdził, „normalnie niezwykłe, twarde środki podejmowane przeciwko polskiej ludności na okupowanym terytorium”, które w obliczu nakazanej przez Hitlera konieczności „zapewnienia Niemcom przestrzeni życiowej”, w jego mniemaniu były niezbędne. Pozbawiony poparcia przełożonego, Blaskowitz został zwolniony z dowództwa w maju 1940 roku. Pomimo że później służył na wysokich stanowiskach na innych teatrach działań zbrojnych, w przeciwieństwie do większości generałów o takiej samej pozycji jak jego własna, nigdy nie otrzymał buławy feldmarszałkowskiej78.
Generałowie, obecnie bardziej zainteresowani walkami na zachodzie, ustąpili79. 22 lipca 1940 r. generał von Küchler wydał rozkaz zakazujący jego oficerom pobłażania sobie „we wszelkiej krytyce trwających właśnie zmagań z ludnością Generalnego Gubernatorstwa, na przykład traktowania polskich mniejszości, Żydów i Kościoła. Osiągnięcie ostatecznego rozwiązania tej etnicznej walki”, dodał, „która od wieków szaleje na naszej wschodniej granicy, wymaga wyjątkowo twardych środków”80. Wielu wysokich oficerów podzielało tę opinię. Martwił ich przede wszystkim brak dyscypliny. Biorąc pod uwagę podejście do Polaków dominujące wśród żołnierzy oraz oficerów niższego i średniego szczebla, raczej nie zaskakuje, że do przypadków, w których oficerowie interweniowali, aby zapobiec zbrodniom, dochodziło stosunkowo rzadko. Przykładowo niemiecki korpus oficerski nie zamierzał łamać konwencji genewskiej z 1929 r. w odniesieniu do niemal 700 000 wziętych w trakcie kampanii wrześniowej jeńców wojennych, ale strażnicy wielokrotnie strzelali do polskich jeńców niewytrzymujących tempa forsownych marszów, zabijali więźniów zbyt słabych i chorych, by utrzymać się na nogach i przetrzymywali ich w obozach pod gołym niebem bez jedzenia oraz odpowiedniego zaopatrzenia. 9 września 1939 r., kiedy to niemiecki pułk piechoty zmotoryzowanej po półgodzinnej wymianie ognia pod Ciepielowem wziął 300 polskich jeńców, dowodzący nim pułkownik, rozjuszony stratą czternastu ludzi w starciu, ustawił więźniów w szeregu i nad przydrożnym rowem rozstrzelał ich ogniem karabinów maszynowych. Późniejsze polskie śledztwo wykryło kolejne 63 podobne przypadki, a wiele innych musiało umknąć uwadze śledczych81. W wyniku samych tylko formalnych egzekucji wojskowych rozstrzelano przynajmniej 16 000 Polaków; istnieją również szacunki określające ich liczbę na 27 00082.
NOWY PORZĄDEK RASOWY
I
Hitler już przed wojną ogłosił, że zamierza pozbyć się z Polski jej mieszkańców, a w ich miejsce sprowadzić niemieckich osadników. Tak więc Polska miała spełniać względem Niemiec tę samą rolę, którą dla Wielkiej Brytanii pełniła Australia, a dla Stanów Zjednoczonych amerykański zachód: miała stać się kolonią osadniczą, z której rzekomo rasowo gorsi, rdzenni mieszkańcy mieli zostać tym czy innym sposobem wyrugowani, aby zrobić miejsce dla napływającej rasy panów. Idea modyfikacji etnicznej mapy Europy drogą przymusowych przesiedleń poszczególnych grup etnicznych z jednego miejsca na drugie nie była nowa: precedens miał miejsce już po zakończeniu I Wojny Światowej, kiedy to doszło do zakrojonej na wielką skalę „wymiany” mniejszości narodowych pomiędzy Turcją a Grecją. Także w 1938 r. Hitler igrał z pomysłem włączenia do porozumienia monachijskiego zapisów przewidujących „repatriację” etnicznych Niemców z kadłubowej Czechosłowacji do Sudetenlandu, a następnej wiosny, już po aneksji kadłubowego państwa, przez krótki czas rozważał jeszcze bardziej drastyczny zamysł deportowania 6 mln Czechów na wschód. Z obu pomysłów nic nie wyszło. Lecz w przypadku Polski sprawy miały się zupełnie inaczej. Gdy perspektywa inwazji wydawała się coraz bliższa, Naczelny Urząd ds. Rasy i Osadnictwa, pierwotnie założony przez Richarda Darrègo, aby zachęcać obywateli miast do przenoszenia się na wieś w samych Niemczech, zwrócił uwagę na Europę Wschodnią. Nazistowscy ideolodzy pod hasłem „Jeden Naród, Jedna Rzesza, Jeden Wódz” zaczęli rozmyślać nad ściągnięciem etnicznych Niemców z ich odległych osad we wschodniej części kontynentu do Rzeszy, która to teraz, od jesieni 1939 r., rozciągała się także na terenach zamieszkanych przez Polaków83.
7 października 1939 r. Hitler mianował Heinricha Himmlera komisarzem Rzeszy ds. wzmocnienia rasy niemieckiej. Dzień wcześniej, w długim przemówieniu wygłoszonym przed Reichstagiem, aby uczcić zwycięstwo nad Polską, oświadczył, że przyszedł czas „nowego uporządkowania stosunków etnograficznych, co oznacza takie przesiedlenie narodowości, aby po zakończeniu tego procesu powstały lepsze linie demarkacyjne niż ma to miejsce dzisiaj”84. W rozporządzeniu z 7 października Führer polecił szefowi SS:
„(1) sprowadzić z zagranicy niemieckich obywateli oraz etnicznych Niemców nadających się do powrotu do Rzeszy; (2) wyeliminować szkodliwe oddziaływanie obcych elementów populacji stwarzających zagrożenie dla Rzeszy i niemieckiej wspólnoty; (3) drogą przesiedleń stworzyć nowe niemieckie kolonie, zwłaszcza poprzez przesiedlenie niemieckich obywateli i etnicznych Niemców powracających z zagranicy”85.
W zimowych miesiącach 1939/1940 r. Himmler utworzył rozbudowaną strukturę biurokratyczną do zarządzania tym procesem, a oparł się przy tym na przygotowaniach poczynionych przez Biuro Rasowo-Polityczne NSDAP oraz Naczelny Urząd ds. Osadnictwa SS. Niemal natychmiast zainicjowano dwa wielkie, przymusowe przemieszczenia ludności: usunięcie Polaków z terenów włączonych do Rzeszy, oraz identyfikację i „repatriację” etnicznych Niemców z innych obszarów Europy Wschodniej, którzy mieli zająć ich miejsce86.
Germanizacja inkorporowanych terytoriów rozpoczęła się, gdy 88 000 aresztowanych w pierwszej połowie grudnia 1939 r. w Poznaniu Polaków i Żydów wywieziono pociągami do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie po prostu wyrzucono ich z wagonów. Sprawnych i zdrowych mężczyzn oddzielano od reszty i wywożono do Niemiec jako przymusową siłę roboczą. Nikt nie otrzymał najmniejszej rekompensaty za utratę domu, własności, przedsiębiorstw czy mienia. Deportacja – w środku zimy, bez należytego odzienia i żywności, w nieogrzewanych wagonach towarowych – przebiegała w morderczych warunkach. Kiedy w połowie grudnia jeden z transportów przybył do Krakowa, przyjmujący go funkcjonariusze musieli wynieść z wagonu ciała czterdziestu zamarzniętych na śmierć w podróży dzieci87. Dr Klukowski w drugiej połowie grudnia leczył w swoim szpitalu w Szczebrzeszynie wysiedleńców z Poznania: 160 z nich, „robotnikom, rolnikom, nauczycielom, urzędnikom, bankierom i kupcom” dano dwadzieścia minut, a następnie „załadowano [ich – dop. tłum.] do nieogrzewanych wagonów kolejowych (…). Niemieccy żołnierze byli skrajnie brutalni. Jeden z moich podopiecznych, bibliotekarz, został tak dotkliwie pobity, że będzie wymagał długiej hospitalizacji”88. Kolejna grupa 1070 deportowanych, którzy przybyli 28 maja 1940 r., była, jak napisał, „w strasznym stanie, zdani na łaskę losu, kompletnie załamani, zwłaszcza ci, których dzieci zabrano do obozów pracy”89. Wywózki trwały, a Klukowski i inni mu podobni desperacko próbowali organizować jedzenie, medykamenty i jakiś dach nad głową dla przybywających ofiar. Do zakończeniu wysiedleń na początku 1941 r. z Poznania deportowano 365 000 osób. Podobne działania toczyły się w innych częściach dawnej Rzeczypospolitej. Objęły ponad milion ludzi, a jedną trzecią z nich stanowili Żydzi. Stracili oni cały swój dorobek, mienie, własność. „Wśród nich znajdowały się setki rolników”, napisał Klukowski, „w godzinę stali się żebrakami”90.
Wśród przyglądających się przybyciu polskich wysiedleńców do Generalnego Gubernatorstwa był Wilm Hosenfeld, oficer niemieckiej armii, któremu kiepskie zdrowie uniemożliwiło bezpośredni udział w walkach. Urodzony w 1895 r. w Hesji, Hosenfeld większość dotychczasowego życia spędził jako nauczyciel, a nie żołnierz. Zaangażowanie w działalność niemieckiego ruchu młodzieżowego w 1933 r. doprowadziło go do SA, został również członkiem Narodowosocjalistycznego Związku Nauczycieli, a w 1935 r. także samej Partii. Lecz już w połowie lat 30. jego silna wiara katolicka zaczęła przeważać nad oddaniem nazizmowi. Jawny sprzeciw wobec ataków Alfreda Rosenberga na chrześcijaństwo wpędził go w tarapaty w NSDAP, a gdy 26 sierpnia 1939 r. został zwerbowany do wojska i wysłany do Polski, gdzie miał budować obóz jeniecki, żarliwe przekonania religijne polskich więźniów zaczęły budzić jego sympatię. Kiedy w połowie grudnia trafił na ładunek kolejowy z polskimi wysiedleńcami, udało mu się porozmawiać z niektórymi z nich i był wstrząśnięty usłyszanymi opowieściami. Ukradkiem ofiarował im jedzenie, a dzieciom wręczył torbę ze słodyczami. 14 grudnia 1939 r. napisał w dzienniku o poruszeniu, jakie wywołało w nim to spotkanie:
„Chcę dodać otuchy wszystkich nieszczęśnikom i poprosić ich o przebaczenie za fakt, że Niemcy traktują ich tak a nie inaczej, tak strasznie i bez litości, tak okrutnie i nieludzko. Dlaczego wyrwano ich z własnych domów, skoro nie wiadomo, gdzie można ich zakwaterować? Stoją więc cały dzień na mrozie, siedzą na swoich tobołkach, ich mizernym mieniu, nie dostają nic do jedzenia. Jest w tym pewna myśl, ma sprawić, by ludzie się rozchorowali, stali się biedni i bezbronni, mają umrzeć”91.
Niewielu Niemców rozumowało w ten sposób. Hosenfeld odnotował wiele aresztowań oraz zbrodni popełnionych na Polakach. Znajomy oficer opowiedział mu, że zadał funkcjonariuszowi Gestapo retoryczne pytanie: „Myśli pan, że tymi metodami zjedna pan tych ludzi dla przyszłej odbudowy? Kiedy wyjdą z obozów koncentracyjnych będą najzacieklejszymi wrogami Niemiec!!!”. „Tak”, odparł policjant, „pan zatem uważa, że choć jeden z nich wyjdzie? Wszyscy zostaną zastrzeleni przy próbie ucieczki”92.
Pomijając obiekcje Göringa, który bał się, że program przesiedleń torpeduje gospodarkę wojenną, w 1940 r. Himmler przesiedlił 260 000 osób także z Kraju Warty, a tysiące dalszych z innych obszarów, zwłaszcza Górnego Śląska oraz Gdańska-Prus Zachodnich. Odrzucając biurokratyczną opinię Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, że pozostałych Polaków wystarczy zaliczyć do niższej kategorii obywateli Niemiec, kierownictwo SS z Kraju Warty przekonało gauleitera Greisera do stworzenia Listy Etnicznych Niemców. Polacy uznani za zdatnych do germanizacji mieli zostać wciągnięci do jej rozmaitych kategorii, na przykład „pronazistowskich etnicznych Niemców”, „Niemców, którzy dostali się pod wpływ Polaków”, itd., i zależnie od przyznanej kategorii otrzymać różne przywileje; 4 marca 1941 r. ten system rozciągnięto na wszystkie okupowane tereny93.
Cała biurokracja szybko się rozrosła; oceniała ludzi przewidzianych do germanizacji pod kątem etnicznym, językowym, religijnym, itd. SS widziało problem w tym, że, jak uznało, Polacy, którzy stanęli na czele ruchu oporu, z dużym prawdopodobieństwem „posiadali sporą ilość nordyckiej krwi, która, w przeciwieństwie do przeważnie fatalistycznych szczepów słowiańskich, umożliwiła im podjęcie inicjatywy”. Za rozwiązanie tej sytuacji uznano odebranie takim rodzinom dzieci, aby wyrwać je spod złego wpływu polskich, nacjonalistycznych rodziców. Ponadto wiosną 1941 r. zamknięto wszystkie polskie sierocińce na inkorporowanych terenach, a dzieci wywieziono do Starej Rzeszy. Jak zauważył Himmler w zatwierdzonym przez Hitlera memorandum napisanym 15 maja 1940 r., miało to „usunąć niebezpieczeństwo, że ci podludzie wschodu mogą doczekać się klasy przywódczej ludzi dobrej krwi, która stanowiłaby dla nas zagrożenie, gdyż byliby oni nam równi”94. Tysiące polskich