33,68 zł
Peter V. Brett jest dziś tak rozpoznawalnym autorem jak George R. R. Martin, Robert Jordan i Terry Brooks. Powieści z cyklu demonicznego – Malowany człowiek, Pustynna włócznia i Wojna w blasku dnia podbiły już księgarskie rynki całego świata.
Świat, w którym nocą ludzkość chroni się przed atakiem demonów, a dzień przynosi rozgrywki polityczne i walkę o władzę.
Tylko dwóch mężczyzn może stanąć na drodze Otchłańcom.
Żeby wygrać wojnę, trzeba stoczyć walkę z sobą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 501
Gdy Leesha ujrzała znajome zabudowania Zakątka, poczuła, jak torsje powoli zaczynają się uspokajać. Dobrze było wrócić do domu. Wioski uchodźców, zbudowane na planie wielkiego runu, były coraz bliżej.
Niespodziewanie rozległ się okrzyk i karawana się zatrzymała. Leesha wysunęła głowę przez okno. Na skraju głównego wielkiego runu stał oddział pięćdziesięciu Drewnianych Żołnierzy. Blokowali drogę na wielkich rumakach bojowych, a ich polakierowane drewniane zbroje połyskiwały w blasku słońca. Potem uwagę Leeshy przyciągnął szelest w krzakach, gdzie kryli się łucznicy. Każdy miał na sobie skórzaną zbroję i czekał z napiętym łukiem oraz dwoma zapasowymi strzałami.
Za nimi czekały setki Rębaczy, uzbrojonych we włócznie, topory lub inne atrybuty swego fachu. Rozpoznawała niektóre twarze, ale większość była obca.
– Co to ma oznaczać? – wykrzyknął Kaval, a Leesha odgadła, że dureń sięga właśnie po włócznię. Otwarła drzwi powozu na oścież, ale w pośpiechu przydepnęła suknię i upadła. Instynktownie zacisnęła dłonie na brzuchu, chroniąc dziecko. Zacisnęła zęby i podniosła się z godnością.
– Pani Leesho! – krzyknęła Wonda i zeskoczyła z konia.
Zielarka odgoniła ją niecierpliwym machnięciem dłoni. Zgodnie z oczekiwaniami wszyscy Krasjanie mieli już broń w rękach, a łucznicy sprawiali wrażenie, jakby najpierw chcieli zwolnić strzały, a potem zadawać pytania.
– Odłożyć broń! – zawołała Leesha, a jej słowa, choć nie były wzmocnione magią hora, poniosły się daleko. Donośny głos odziedziczyła po matce. Wszyscy spojrzeli prosto na nią, ale nikomu nie przyszło nawet do głowy, by posłuchać.
– Kim jesteś, że wydajesz rozkazy żołnierzom hrabiego Thamosa? – zawołał jeden z jeźdźców. W przeciwieństwie do pozostałych żołnierzy, którzy siedzieli na smukłych angieriańskich koniach, ten dosiadał pięknego destriera. Płaszcz żołnierza był zapięty na złoty łańcuch. Pióra na hełmie oznaczały, że piastuje rangę kapitana.
– Jestem Leesha córka Erny’ego, Zielarka Zakątka Wybawiciela. I będę wdzięczna, jeśli oszczędzicie mi wysiłku. Nie mam ochoty zszywać ran krewkim łucznikom, których swędzą palce na cięciwach!
– Zakątka Rębaczy – poprawił ją kapitan. – Co więcej, spóźniliście się, pani. Wasz Posłaniec przyjechał tu tydzień temu, ale nie powiedział ani słowa, że wrócicie z połową armii krasjańskiej.
Kaval parsknął śmiechem.
– Gdyby tylko jedna setna armii Wybawiciela wyruszyła w drogę, wystarczyłby tupot ich stóp, by cię zrzucić z konia, chłopcze.
Kapitan obnażył zęby, a Leesha pospiesznie stanęła między nimi.
– Trzymaj gębę na kłódkę, Mistrzu. Nie życzę sobie, byś zepsuł mi powrót do domu.
Gared i Wonda osłonili ją z obu stron. Dziewczyna szła pieszo, a Gared, wciąż dosiadający konia, przerastał najwyższych nawet jeźdźców. Na ich widok Drewniani Żołnierze zaczęli szeptać między sobą. Sława Gareda wyprzedzała go i Leesha musiała w duchu przyznać, że matka nie myliła się również i w tej kwestii. Ze wszystkich sił odepchnęła wspomnienie obojga.
– A kim wy jesteście, na Otchłań? – Gared nie krył gniewu. – Przelewałem za tę ziemię krew i nie podoba mi się, że ktoś teraz grozi mi tu bronią! Lepiej odłóżcie włócznie, bo w dupy wam je powpycham!
Kapitan uśmiechnął się.
– Te groźby na nic się wam nie zdadzą, panie Rębacz. Już tu nie dowodzicie!
– Tak? – Gared wsunął dwa palce w usta i gwizdnął przeciągle. Rębacze stojący za Drewnianymi Żołnierzami ruszyli, wymijając oddział hrabiego z obu stron. Prowadzili ich Dug i Merrem Rzeźnicy, a Leesha rozpoznała w tłumie wielu innych, jak choćby Siwego Yona oraz jego syna i wnuków, którzy wyglądali teraz na równolatków. Dostrzegła też Samma Piłę, Andego Rębacza, Tomma Klina z synami oraz Evina Rębacza z gigantycznym wilczurem.
Rębacze nikomu nie grozili, ale nie było takiej potrzeby. Najniższy z drwali przerastał o głowę najwyższego z piechurów hrabiego. Nawet jeźdźcy w zbrojach wyglądali przy nich na drobnych. Cień był już rozmiarów małego konia i wierzchowce parskały i wierzgały ze strachu, gdy przechodził obok. Gdyby to zwierzę urosło jeszcze trochę, Evin mógłby go dosiąść.
Drewniani Żołnierze zawahali się i zerknęli na kapitana w oczekiwaniu na rozkazy, ale było już za późno. Drwale otoczyli oddział i odcięli dowódcę od ludzi.
Między drzewami pojawili się kolejni drwale. Widząc ich groźne miny, łucznicy zwolnili cięciwy. Dug i Merrem podeszli do Gareda i pozdrowili go.
– Mówiliście coś, kapitanie? – Gared uśmiechnął się z satysfakcją.
Oficer wyglądał na wstrząśniętego, ale pokręcił głową i odzyskał pewność siebie. Uniósł rękę i wykonał kilka gestów. Jego ludzie opuścili włócznie, wyraźnie zadowoleni z rozkazu, ale gotowi znów pochwycić za broń.
Żołnierz zeskoczył z siodła, zdjął hełm i ukłonił się Leeshy.
– Nazywam się Gamon i jestem dowódcą gwardii hrabiego. Odprowadzimy was, pani, przed oblicze Jego Wysokości.
– Potrzeba do tego siedemdziesięciu ludzi, kapitanie Gamon? – spytała Leesha. – Czyżby serce Zakątka stało się aż tak niebezpiecznym miejscem?
– Nie musicie się, pani, niczego obawiać – zapewnił Gamon. – Niemniej uzbrojeni Krasjanie mają zakaz wstępu do Zakątka. To rozkaz hrabiego.
– Prędzej mnie Nie pochłonie, niż się rozstanę z bronią! – warknął Kaval po krasjańsku.
Leesha odwróciła się i uniosła brew.
– Proszę o wybaczenie, pani – powiedział Mistrz Ćwiczeń – ale moja włócznia to dar od Wybawiciela i nie oddam jej żadnemu chi’Sharum.
– Oddasz – odpowiedział Gamon. – W przeciwnym razie będziemy musieli ci ją odebrać, bez względu na to, kto stanie nam na drodze.
Spojrzał na Gareda i Leeshę.
– Może i jest was tu więcej, ale hrabia dowodzi tysiącem Drewnianych Żołnierzy. Czy macie ochotę na rozlew krwi tylko dlatego, że Jego Wysokość chce uchronić swych poddanych przed najeźdźcami?
Leesha potarła skroń.
– Skoro w istocie przyświeca mu taki cel, znalazł sobie dość zabawny sposób, żeby to okazać.
Pokręciła głową i dodała:
– Nie, nie chcemy rozlewu krwi.
Odwróciła się do Kavala.
– Nie oddasz mu swej włóczni, Mistrzu. Oddasz ją mnie.
– Obawiam się, że to niewiele zmienia, pani – oznajmił Gamon.
Leesha spojrzała na niego z wyższością.
– Będą rozbrojeni i to powinno wam wystarczyć, kapitanie. Naprawdę chcecie złapać otchłańca za rogi?
Gamon otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Leesha uznała to za odpowiedź i odwróciła się z powrotem do Kavala.
– Zbierz włócznie od swych ludzi, zarówno kha, jak i dal’Sharum, a potem ułóż je w moim wozie. Masz moje słowo, że zostaną wam oddane po wyjeździe z Zakątka.
Kaval zawahał się i zerknął przez ramię.
– Nie szukaj dama’ting – syknęła Leesha po krasjańsku. – Ahmann przekazał dowództwo mnie, a nie jej. Rób, co ci mówię. Szybko!
Mistrz Ćwiczeń zacisnął usta, ale ukłonił się i spełnił polecenie. Odebrał broń podwładnym i złożył ją w wozie Leeshy. Krasjanie bez wątpienia nadal mieli noże, a Coliv mnóstwo innej broni, ale cierpliwość dal’Sharum miała swoje granice. Gdyby Leesha bądź kapitan Gamon zażądali reszty ich oręża, bez wątpienia polałaby się krew.
Z tłumu wyłoniła się Darsy i zamiast dygnąć przed Leeshą, zmiażdżyła ją w potężnym uścisku, który odebrał dziewczynie dech.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę z twego powrotu.
Młoda Zielarka uścisnęła ją równie serdecznie. Swego czasu Darsy darzyła ją ogromną nienawiścią i choć ta wrogość już dawno należała do przeszłości, Leesha nadal nie mogła się nadziwić przemianie.
– Dobrze, kapitanie. Prosimy o zaprowadzenie przed oblicze Jego Wysokości, jeśli łaska. Mam wielką ochotę zamienić z nim kilka słów.
Żołnierz kiwnął głową, założył hełm i wspiął się na konia. Rębacze zrobili dla niego przejście, ale nadal trzymali się blisko Leeshy. Dziewczyna od dawna nie czuła się tak bezpiecznie. Dobrze było wrócić do domu.
Darsy przejęła wodze od krasjańskiego woźnicy. Ten zeskoczył, a Leesha usadowiła się na koźle, by porozmawiać z Darsy na osobności. Karawana ruszyła. Wonda jechała konno tuż przy nich, a Gared wysforował się do przodu, by naradzić się z Rębaczami.
– Dostałaś mój ostatni list? – spytała Darsy. – Nie było odpowiedzi.
Leesha pokręciła głową.
– Jesteśmy na szlaku od paru tygodni. Zapewne rozminęliśmy się z Posłańcem. Co tu się działo? Spodziewałam się, że Thamos będzie się puszył i prężył mięśnie po naszym powrocie, ale nie przyszło mi do głowy, że możemy zostać powitani przez zbrojnych! Czyżby sytuacja stała się napięta?
– Hrabia okazał się dobrym rządcą – zaprzeczyła Darsy. – Jest sprawiedliwy dla ludzi i wraz z jego przybyciem z północy zaczęło napływać zaopatrzenie. Dzięki jego robotnikom prace nad wielkimi runami i nowymi domami dla uchodźców znacznie przyspieszyły. Nowy Opiekun również się sprawdził. Jest surowszy od Jony, ale ludzie i tak go lubią. Wszystko układa się mniej więcej tak jak dawniej i w tym tempie za rok przerośniemy Angiers.
– Nic dziwnego. Przekazanie Zakątka Thamosowi było odważną decyzją ze strony księcia. Hrabia ma co prawda tysiąc ludzi pod rozkazami, ale my nadal jesteśmy od niego liczniejsi. Dopóki nie ugruntuje władzy, nie będzie nam dawał żadnych powodów do buntu. Będzie potrzebował poparcia, gdy zjawi się Naznaczony.
Darsy odkaszlnęła.
– O tym ci właśnie napisałam w liście. Naznaczony wrócił dwa tygodnie temu. Ale jest nieco... nieco inny.
Leesha spojrzała na nią bystro.
– Co masz na myśli?
– Twierdzi teraz, że nazywa się Arlen Bales – wyjaśniła Darsy. – I zrzucił szaty Opiekuna. Ubiera się teraz jak inni ludzie. Mówi, że pochodzi z miejsca zwanego Potok Tibbeta, jakiegoś zadupia gdzieś w Miln.
– Serio? – Leesha uśmiechnęła się szeroko. Czyżby Arlen wreszcie stłumił demony w duszy i odnalazł swą prawdziwą tożsamość? Ich ostatnie pożegnanie wypadło nader niezręcznie, chciała, by wyjechał, ale także w jego objęciach czuła się naprawdę bezpiecznie.
– Tak, sama widziałam – przyznała Darsy. – Ale to nie wszystko. On ma teraz, eee... moce.
– On zawsze miał moce. Runy...
– Runy to nie wszystko – przerwała jej Darsy. – Tej nocy, gdy wrócił do Zakątka, Ande Rębacz został pochlastany jak świnia na uboju. Byłam przy tym i już chciałam go pobłogosławić na spotkanie ze Stwórcą. Nie mogłam sobie poradzić z takimi ranami. Ty zresztą też nie dałabyś rady. Naznaczony jednak pomachał rękami i rany same się zamknęły. Następnego dnia Ande chodził sobie po wsi, jakby nic się nie stało.
– Pomachał rękami? Nie narysował demonią juchą runów na ciele Andego?
– Gdzieżby znowu? – Darsy była wstrząśnięta. – Tylko szaleniec mógłby bawić się juchą demona przy otwartej ranie!
– Dobra, mniejsza o to. Poprzestał na gestach czy może kreślił runy w powietrzu?
Darsy wytężyła pamięć.
– Może i coś tam kreślił. Ale ja nie znam tych symboli.
Leesha pokiwała głową.
– Chciałabym później porozmawiać z Andem.
– Równie dobrze możesz pogadać z połową Zakątka. Bo następnej nocy Naznaczony poszedł do szpitala i uzdrowił wszystkich. Nie zostawił nam nic do roboty.
– Na Stwórcę... – Leesha poznała niektóre sekrety leczenia za pomocą magii hora podczas pobytu w Lennie Everama, ale żaden nie działał tak szybko. Ów demon umysłu, z którym zmierzyły się wraz z Ineverą, kreślił runy w powietrzu, ale sama nie potrafiła powtórzyć tej sztuki, nawet z kością demona w ręku. Skąd Arlen brał tę moc? Musiał wchłonąć nieprawdopodobną ilość magii.
– No – zgodziła się Darsy. – A potem co noc wybierał się do innej wsi i robił to samo. Wszędzie opowiadają teraz historie o chorych, których ocalił, gdy śmierć pukała już do drzwi. Nadal gada, że nie jest Wybawicielem, ale mało kto go słucha. Na noc, sama zaczynam wierzyć w to, że to Wybawiciel!
– A jaka jest reakcja hrabiego? – Leesha zmarszczyła brwi.
– Zachował się wobec Naznaczonego dokładnie tak samo jak przed chwilą wobec Gareda – odparła Darsy. – Próbował pomniejszyć jego znaczenie, ale dostał po uszach. Naznaczony nie buntuje się otwarcie przeciwko niemu, ale nawet głupek widzi, że hrabia i nowy Opiekun trzęsą się ze strachu i ostrożnie dobierają słowa.
Leesha potarła skronie. Oddałaby wiele, by Arlen uporał się z jej bólem głowy.
– Coś jeszcze muszę wiedzieć?
– Podczas ostatniego Nowiu walczył z jakimś sprytnym demonem. Takim, co to włazi ludziom do głowy i prowadzi innych otchłańców do boju, generałem. Kazał później wszystkim zrobić opaski na głowy z jakimś nowym runem. Musimy je zakładać podczas Nowiu.
Z tymi słowy Darsy pokazała Leeshy swój pasek materiału. Zielarka obejrzała wymalowany run umysłu. Był identyczny z tymi, które widziała we wsiach w drodze do Zakątka. Pokiwała głową.
– To wszystko?
Darsy zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie przyjechał sam – dodała ciszej.
Ból głowy przybrał na sile. Leesha od razu odgadła, co Darsy próbuje jej przekazać.
– No i?
– To dziewczyna – Darsy potwierdziła domysł. – Nazywa się Renna Tanner. Mówi, że pochodzi z Potoku.
Urwała i zapatrzyła się w jakiś odległy punkt.
– Mówi też, że są zaręczeni – dodała bez emocji.
Nadal wpatrywała się w dal, czekając na reakcję Leeshy. Ludzie wciąż szeptem opowiadali o tym, jak podczas bitwy o Zakątek Drwali Arlen wpadł do Świętego Domu, wykrzykując jej imię, bo myślał, że grozi jej niebezpieczeństwo. Szeptano również o tym, że ciągle pokazywał się u jej boku i bez przerwy odwiedzał chatę Zielarki. Szeptano i spekulowano. Ponoć cała wieś modliła się, by wreszcie wziął się w garść i oświadczył Leeshy. Nikt nie wiedział, dlaczego Arlen zwleka tak długo. Leesha zresztą też się nad tym zastanawiała.
Zielarka uzmysłowiła sobie, że wstrzymuje oddech, i z trudem wypuściła powietrze z płuc. Wiedziała, że nie powinna się irytować. Byłoby to głupotą. Już dawno znużyło ją oczekiwanie na gest ze strony Arlena i sama zaczęła rozglądać się za innymi mężczyznami. Na noc, przecież jej poranne nudności były najlepszym dowodem, że dawno skreśliła Arlena. Tymczasem ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie, że nadal go pragnie. Gdyby on również tego chciał, oddałaby mu się bez wahania.
Tymczasem Arlen bynajmniej do zbliżeń nie dążył. Utrzymywał, że człowiek, którego krew jest zbezczeszczona magią demonów, nie może założyć rodziny, a Leesha z jakiejś przyczyny kochała go przez to jeszcze bardziej. Jego ofiara wydawała się taka szlachetna. Żałowała teraz, że wiedząc o tym, rzuciła się w ramiona innego człowieka.
Ale czy Arlen mówił wówczas prawdę? Ledwie kilka miesięcy temu wyjechał i wrócił zaręczony z inną kobietą. Czyżby okłamywał Leeshę? Ta myśl obudziła w Zielarce gniew. Jak śmiał? Czyżby uznał, że jest taka słaba i tak bardzo spragniona jego miłości, że nie zniesie prawdy? Czy musiał kłamać, by rozstanie nie było takie bolesne? Co za tchórz!
Wszystkie te myśli przemknęły przez głowę Leeshy, ale nauczyła się od dama’ting, by nie pokazywać żadnych uczuć.
– W porządku – powiedziała w końcu. – Przecież on zasługuje na własne szczęście, a porządna kobieta pomoże mu się odnaleźć w życiu.
– Ale nie ona – mruknęła Darsy. Leesha spojrzała na nią z zaciekawieniem, ale ogromna Zielarka pomasowała szyję i nie wdawała się w kolejne szczegóły.
Ku zdumieniu Leeshy nie skierowali się w stronę Cmentarzyska Otchłańców, ale skręcili w kierunku innej strefy wielkiego runu. Chciała zapytać Darsy o przyczynę, gdy niespodziewanie ujrzała twierdzę hrabiego Thamosa.
Zamek nie został jeszcze ukończony, ale wzniesiono już wysoką palisadę z nasmołowanych, ustawionych ciasno pni. Ukończono również blanki i pomosty, po których chodzili żołnierze z kuszami.
Wrota otworzyły się i oczom przyjezdnych ukazał się ogromny dziedziniec, na którym bez trudu zmieściłaby się cała karawana. Strażnicy przy bramie zapraszali gestami do środka. Nie było wątpliwości, że Thamos życzył sobie, by karawana wjechała na dziedziniec, gdzie można by ją bez trudu uwięzić. Leesha przeczuwała, że Krasjanie mogą nie zostać wypuszczeni. Wiedziała, że jej krasjańska eskorta, przydzielona przez Ahmanna jako wyraz dobrej woli, to zarówno zakładnicy, jak i szpiedzy, ale zamierzała potraktować ich uczciwie. Chciała, by na własnej skórze przekonali się o serdeczności rodaków wiedźmy z Północy.
Powątpiewała jednak, czy Thamos wychodzi z podobnego założenia. Jak dotąd niejednokrotnie okazał życzliwość mieszkańcom Zakątka, ale jego zadanie polegało na czymś innym. Hrabia miał rozciągnąć władzę na Zakątek, poznać sekrety walki z demonami i wytyczyć granicę, której Krasjanom nie wolno przekroczyć. Dwór w Angiers okazywał pogardę i niechęć ludziom pustyni. Po ich ataku na Rizon nie było to myślenie bezpodstawne, ale Leesha chciała uniknąć kolejnych zatargów. Ahmann mógłby bez trudu zmiażdżyć Zakątek – a pewnie i Angiers – gdyby tylko dostał powód.
– Zatrzymaj powóz przed bramą – przykazała Leesha, a Darsy natychmiast spełniła polecenie. Reszta karawany również się zatrzymała. Zielarka zeskoczyła i otworzyła drzwi do powozu.
Elona wysunęła głowę i ujrzała zamek hrabiego. Gwizdnęła cicho.
– Widzę, że książę nie próżnował. Jest żonaty?
Leesha westchnęła. Wciąż nie mogła patrzeć na matkę.
– Mam nadzieję, że nie. Jeśli wierzyć dworskim plotkom, zaciąga do łóżka każdą młódkę, która zatrzepocze do niego rzęsami.
– Więc potrzebuje kobiety, która poukłada mu w głowie – oznajmiła Elona.
– Użyłam słowa „młódka”, matko – westchnęła Leesha. – Nie sądzę, żebyś była w jego typie.
– Nie odzywaj się tym tonem do matki! – oburzył się Erny.
Leesha spojrzała na niego i naraz zachciało jej się wrzeszczeć. Bronił Elony nawet teraz i zapewne broniłby jej, nawet gdyby wiedział o Garedzie. Na noc, a może wiedział? W przeciwieństwie do tego, co ludzie mówili, Erny dobrze znał żonę, ale Elona miała rację w innej kwestii – w istocie brakowało mu odwagi.
Leesha udała, że niczego nie usłyszała.
– Pójdę na audiencję u Jego Wysokości. Poproszę Rębaczy, by odprowadzili was do domu. Gdy będziecie mieć pewność, że nikt was nie śledzi, ukryjcie włócznie w warsztacie, gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie.
Erny wydawał się oburzony brakiem reakcji Leeshy i Elony, ale kiwnął głową.
– W porządku, jest jedno idealne miejsce. Mam kadź z podwójnym dnem.
– Naprawdę? – spytała Leesha. – Czy wolno mi spytać, po co ci to?
Erny uśmiechnął się wyzywająco.
– Żeby ukryć niebezpieczne środki chemiczne przed pewną ciekawską dziewczyną.
– Od piętnastu lat mieszam znacznie gorsze rzeczy – prychnęła Leesha.
– No dobra – zgodził się Erny. – Ale nie było jak dotąd okazji, by to wyjawić. A zresztą – ojciec uniósł palec – poznasz moje sekrety dopiero wtedy, gdy ci na to pozwolę, młoda damo. Lepiej odnoś się do mnie z szacunkiem, jeśli chcesz się dowiedzieć, gdzie jest ukryte złoto.
– Nie blefuje – mruknęła Elona. – Jestem z nim od trzydziestu lat, a nadal nie mam pojęcia.
Podjechał do nich kapitan Gamon.
– Przecież hrabia na was czeka – powiedział niecierpliwie. – Skąd to opóźnienie?
W cieniu twierdzy hrabiego, bronionej przez kuszników, kapitan najwyraźniej odzyskał nieco wyniosłości, którą okazał podczas pierwszego spotkania na trakcie.
– Chcę najpierw odesłać rodziców do domu – wyjaśniła Leesha. – Reszta karawany może nieco odpocząć.
– Mogą odpocząć na zamku – zapewnił Gamon. – Przygotowaliśmy dla nich pokoje. Będą tam bezpieczniejsi.
– Bezpieczniejsi? – zdziwiła się Leesha.
– Wielu nowych poddanych Jego Wysokości przybyło tu ze Wschodu i dobrze pamięta krzywdy, jakie ci ludzie wyrządzili ich bliskim – przypomniał jej Gamon.
– Jestem tego świadoma. Niemniej ci ludzie są gośćmi, a nie więźniami.
Odwróciła się do Gareda oraz Rębaczy, stojących w pobliżu.
– Myślę, że Rębacze są w stanie żyć w zgodzie z grupą nieuzbrojonych Krasjan, prawda?
– Nie martw się, dziewczę! – Siwy Yon pacnął styliskiem topora o dłoń. – Każdy dureń, któremu przyjdzie do głowy wszczynanie burd, szybko tego pożałuje.
Leeshę przeszył dreszcz. Yon wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, ale przemawiał jak starzec. Wiedziała, że Yon powoli młodnieje, ale nie oczekiwała aż takiej różnicy po paru miesiącach nieobecności. Siwizna powoli znikała z jego włosów i Yon wyglądał teraz na człowieka pod pięćdziesiątkę, a nie na siedemdziesięciolatka.
– Pewno – rzekł Dug. – Zajmiemy się tym.
Gamon pokręcił głową.
– Hrabia życzy sobie ujrzeć was oraz waszą żonę, panie Rzeźnik, a także kapitana Gareda, pana Rojera oraz pannę Wondę.
– Mnie? – zdziwiła się dziewczyna. – A czemu hrabia chciałby zobaczyć akurat mnie?
– Nie mam pojęcia – w głosie Gamona zabrzmiał obraźliwy ton. Angieriańczycy traktowali kobiety lepiej niż Krasjanie, ale różnica nie była duża. Nie podobało im się, gdy matki, żony czy kochanki mieszały się w politykę lub sprawy związane z wojskiem. Leesha otworzyła usta, by wygłosić kąśliwą ripostę, ale wyprzedził ją Gared.
– Pilnuj swego języka! – warknął. – Ta dziewczyna w pojedynkę rozwaliła więcej otchłańców niż cała ta twoja armia kurdupli.
Brwi Gamona ściągnęły się w literę V. W zamku Drewniani Żołnierze byli o wiele liczniejsi, ale przybywało też więcej Rębaczy, oficer zasznurował więc usta i nie powiedział ani słowa. Gared zaś burknął i odwrócił się do Yona.
– Pilnujcie karawany, gdy będziemy w środku. Nie trzeba im przeszkadzać, ale też nikt nie ma prawa wyjść. Miejcie oko zwłaszcza na tych w czerni.
– W porządku, chłopcze. – Yon skinął głową. – Nic się nie martw.
Rojer pojawił się potem. Wedle krasjańskiej tradycji krok za nim szła Amanvah, dalej Kaval, Coliv i Enkido, a na końcu Shamavah.
– Gdzie jest Sikvah? – spytała Leesha. – Czy nic jej nie dolega?
Amanvah syknęła z dezaprobatą i pokręciła głową.
– Udajesz, że znasz nasze zwyczaje, Leesho córko Erny’ego, ale najwyraźniej masz spore braki w swej wiedzy, skoro myślisz, że mężczyzna może zabrać Jiwah Sen na dwór.
Amanvah jak zwykle przemawiała wyniosłym tonem, ale Leesha wyczuła w nim gniew. Ukłoniła się.
– Nie zamierzałam nikogo urazić.
Dama’ting nie zareagowała.
– Jego Wysokość nie wzywał ciebie – oznajmił Gamon. – Możesz zaczekać na dziedzińcu wraz z resztą dzikusów.
Amanvah spojrzała na niego ostro. Grubiaństwo kapitana sprawiło, że jej opanowanie ustąpiło miejsca wściekłości. Kaval i Enkido napięli mięśnie, ale dama’ting machnęła dłonią, by ich zatrzymać.
– Mój ojciec to Ahmann asu Hoshkamin am’Jardir am’Kaji, Shar’Dama Ka oraz Wybawiciel, który zjednoczy ludzkość. Poczyta to sobie za wielką zniewagę, jeśli jakieś mizerne książątko każe mi czekać przed drzwiami.
– Mam gdzieś to, kto jest twoim ojcem – parsknął Gamon. – Może nim być i sam Stwórca, a i tak będziesz czekać, póki nie zostaniesz wezwana.
Delikatne brwi Amanvah ściągnęły się, ale nie powiedziała już ani słowa.
Leesha miała wrażenie, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Odwróciła się do Evina, który zamyślony głaskał sierść swego wilczura. Zwierzę niemalże sięgało mu do ramion. W dzieciństwie dziewczyna nie przepadała za Evinem – był okrutny, samolubny i nieodpowiedzialny – ale nadejście Naznaczonego zmieniło go, tak jak wielu innych.
– Evin, odwieziesz moich rodziców do domu?
Rębacz skinął głową i wskoczył na miejsce woźnicy. Cień podbiegł do powozu, strasząc konie, które zaczęły rżeć i miotać się w uprzęży. Evin gwizdnął.
– Hej, Cień! Biegnij poszukać Callena!
Wilczur szczeknął głośno, jakby piorun zagrzmiał, i odbiegł. Evin zaś ostro ściągnął lejce, by uspokoić konie, a potem strzelił z bata i powóz ruszył. Pozostałe wozy stanęły w różnych miejscach przy drodze pod czujnym okiem Rębaczy i Drewnianych Żołnierzy. Leesha wraz z resztą weszła przez otwartą bramę.
Zamek nie został jeszcze ukończony, ale wyłożono już fundamenty i wzniesiono część jego posiadłości, gdzie toczyło się normalne życie. Przy wrotach zgromadziła się grupka Drewnianych Żołnierzy, uzbrojonych we włócznie i tarcze.
Leesha zbliżyła się do ogromnego Rębacza i szepnęła:
– Gared, jeśli hrabia zaproponuje ci jakiś tytuł i stopień wojskowy, nie zgadzaj się od razu.
– Czemu? – Gared próbował mówić równie cicho jak ona.
– Bo w ten sposób oddasz mu naszą armię, ty idioto! – odpowiedział Rojer, który zbliżył się z drugiej strony. Również się starał, by go nie usłyszano.
Gared spojrzał na niego ze złością.
– Dla ciebie też jestem tylko wielkim durniem, co? Naznaczony kazał mi cię pilnować podczas jego nieobecności, Rojer. Poprzysiągłem na słońce, że spełnię jego wolę. Broniłem cię przed demonami, Krasjanami i Stwórca jeden wie czym jeszcze.
Nagle pochylił się i Minstrel, tak dumny i wyniosły, aż się cofnął.
– Nie wspomniał jednak ani słowem, że mam godzić się na takie traktowanie, a ty pozwalałeś sobie na wiele. Naznaczony wrócił do Zakątka, a to oznacza, że moje zadanie dobiegło końca. Od tej pory uważaj na siebie, ty kaleki kurduplu, a jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie idiotą, powybijam ci zęby.
Z tymi słowy polizał dwa palce i uniósł je wysoko, by padły na nie promienie słońca, wyglądającego zza wysokich murów twierdzy.
– Przysięgam na słońce.
Rojer był wstrząśnięty.
– Gared – odezwała się ostrożnie Leesha – masz wiele powodów do niezadowolenia, bo w istocie nie traktowaliśmy cię poważnie. Jeśli o mnie chodzi, jest mi bardzo przykro. Bywało, że obwiniałam cię o wszystko, co poszło nie tak w moim życiu, a po prawdzie nie zrobiłeś przecież nic takiego. Tysiące innych młodych chłopaków popełniło większe błędy. Przebaczam ci, bo po tysiąckroć zmazałeś swą winę.
– No pewno! – burknął Gared.
– Ale Rojer ma rację. Jeśli hrabia nada ci jakiś tytuł, Rębacze staną się częścią armii angieriańskiej.
Gared wzruszył ramionami.
– A jest inaczej? Oboje zachowujecie się tak, jakbym był głupkiem, ale mnie się wydaje, że zapomnieliście, po czyjej jesteśmy stronie. Otaczacie się Krasjanami i w ogóle nie pamiętacie, kto przyszedł nam z pomocą, gdy była najbardziej potrzebna.
– Książę Rhinebeck – rzekł Rojer. – To oczywiste jak Otchłań.
Gared pokiwał głową.
– Przecież wiem. Ale decydujące słowo należy tu do Wybawiciela. Skoro Naznaczony pozwala hrabiemu rządzić Zakątkiem, niech tak będzie. Jeśli jutro każe mi odrąbać mu łeb, zrobię to bez wahania.
– I poprą cię wszyscy Rębacze – przyznała Leesha z niechęcią.
– Tak, zgadza się. Bo oni mnie popierają. Mnie, nie ciebie, Leesh, ani też naszego skrzypka. Możecie wracać do ziółek i rzępolenia. Tą sprawą zajmą się mężczyźni.
– Niech Stwórca ma nas w swojej opiece – mruknęła Leesha, a Gared odwrócił się i ruszył szybszym krokiem.
– Zakątek zmienił się od waszego wyjazdu, pani.
Thamos zasiadał na masywnym tronie, ustawionym na podwyższeniu w sali audiencyjnej. Prace tutaj nie zostały jeszcze zakończone i nie otynkowano części murów oraz sufitu. W powietrzu unosił się pył i zapach mieszanej krety, co potęgowało ból głowy Zielarki. Pod jej stopami szeleściły świeże trociny, ale rozmiary pomieszczenia robiły wrażenie. Po ukończeniu efekt będzie olśniewający.
Książę miał na sobie pełną zbroję, a w pobliżu stała jego włócznia. Jego broda została starannie przystrzyżona, co podkreślało rysy przystojnej twarzy. Miał wąską talię i masywne ramiona. W każdym calu robił wrażenie dzielnego rycerza. Obok tronu stał służący z hełmem i tarczą, jakby Thamos liczył się z nagłym wezwaniem do walki.
Po jego prawicy stał Opiekun Hayes, ten sam, którego obiecała Araine kilka miesięcy temu. Mówiła, że jest człowiekiem uczciwym i wiernym zasadom religii, ale Angieriańczykiem do szpiku kości.
Księżna matka stała za każdą decyzją swoich synów, bez względu na to, czy o tym wiedzieli, czy nie. Leesha poznała rozmiary tej władzy podczas ostatniej wizyty w Angiers. Decyzje książąt nadzorował kontrolowany przez księżną pierwszy minister Janson, a Leesha od dawna podejrzewała, że najmłodszym synem księżna matka steruje osobiście.
Podczas ich rozmowy Araine obiecała, że wyśle Thamosa i żołnierzy, ale nie wspominała, że mianuje go hrabią.
Powinnam była to przewidzieć, pomyślała dziewczyna. Ta kobieta znów zrobiła ze mnie idiotkę.
Przed tronem ustawiono niewielki pulpit, przy którym siedział lord Arther z piórem w ręku. Na pulpicie stał kałamarz, a obok leżała otwarta księga. Kapitan Gamon stanął po prawej stronie tronu, wyprostowany i wsparty na włóczni. Stojący za nim żołnierz trzymał jego tarczę i hełm.
– W istocie, zauważyłam parę zmian, Wasza Wysokość. – Leesha dygnęła. – Nigdy nie słyszałam, by rodaków wracających z dalekiej podróży witały napięte łuki.
– Bo też nasi rodacy nigdy dotąd nie wybierali się do obozu wroga bez zgody księcia – odrzekł Thamos.
– Przypuszczalnie dlatego, że nigdy wcześniej nie mieliśmy wrogów – zauważyła Leesha. – Do Zakątka przybył oddział pięćdziesięciu Krasjan i musiałam działać szybko, by zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Na odpowiedź księcia czekalibyśmy ponad tydzień, a tyle czasu nie mieliśmy. Poza tym żadne prawo zawarte w statucie nie zabrania mi wyjechać i wrócić wtedy, gdy mi się podoba.
Thamos westchnął.
– Przywykliście, pani, do dawnych porządków, jak widzę. Cóż, w czasach, gdy rola Zakątka ograniczała się do wysłania kilku karawan z drewnem raz do roku, pewnie bym się z wami zgodził, ale sytuacja uległa zmianie, pani. Jestem teraz władcą Zakątka i otaczających go ziem. Rada Zakątka odpowiada przede mną, a nie na odwrót. Waszym statutem mogę sobie tyłek podetrzeć.
– Niech Wasza Wysokość robi, co wam się żywnie podoba – uśmiechnęła się Leesha. – Tylko proszę się nie zdziwić, jeśli mieszkańcom Zakątka się to nie spodoba.
– To groźba? Bluszczowy Tron odpowiedział na wasze prośby i przysłał jedzenie, materiały, robotników, Patronów Runów i żołnierzy, byście mogli zabezpieczyć los uchodźców i przygotować się na atak Krasjan. Po tym wszystkim chcecie mi, pani, grozić?
– Nie, nie grożę nikomu – zapewniła Leesha. – Jesteśmy wam wdzięczni za pomoc. Jesteśmy wdzięczni Jego Wysokości za uwagę, którą nam poświęcił. Po prostu udzielam rady.
– A jakiej rady udzielicie w sprawie oddziału wrogich wojowników, który tu z wami przyjechał, pani? – spytał Thamos. – Czy potraficie podać choć jeden powód, dla którego nie powinienem ich uwięzić i stracić?
– Widziałam krasjańską armię, hrabio. – Leesha zmarszczyła brwi. – Przydzielono mi tę eskortę jako wyraz dobrej woli i z troski o moje bezpieczeństwo. Krzywda wyrządzona tym ludziom bez wątpienia sprowokuje Krasjan do wojny, której nie mamy szans wygrać.
– Jesteście, pani, doprawdy naiwna, jeśli sądzicie, że oddamy im choćby piędź ziemi – warknął Thamos.
– I to właśnie dlatego należy się uśmiechać i zdobyć jak najwięcej czasu – pokiwała głową Leesha. – Zakątek musi być należycie przygotowany. Traktujcie naszych gości z szacunkiem, Wasza Wysokość. Trzeba im pokazać, że jesteśmy ludem dumnym z naszych tradycji, a przede wszystkim silnym!
Thamos pokręcił głową.
– Nigdy się nie zgodzę na to, by krasjańscy szpiedzy mieszkali i poruszali się bez przeszkód po wielkich runach Zakątka.
Leesha wzruszyła ramionami.
– W porządku. Pozwolę im zostać na mojej ziemi.
– Waszej ziemi? – powtórzył z niedowierzaniem Thamos.
– Bruna otrzymała od waszego ojca, księcia Rhinebecka Drugiego, tysiąc akrów ziemi z prawem dziedziczenia – wyjaśniła Zielarka. – Myślę, że była to zapłata za przyjęcie porodu Waszej Wysokości.
Twarz Thamosa poczerwieniała, a Leesha opanowała uśmiech.
– Bruna zapisała mi tę ziemię w testamencie. Cała działka znajduje się poza granicami wielkiego runu.
– Macie, pani, na myśli ziemię wokół chaty Darsy? – spytał Thamos. – Chcę zaoferować waszym towarzyszom gościnę. Wy zaś odrzucacie, pani, moją propozycję, a zamiast tego proponujecie, by goście mieszkali na ziemi pozbawionej bariery?
– Moja ziemia jest bezpieczniejsza, niż się wam wydaje, Wasza Wysokość. Pozbawieni włóczni Krasjanie nie będą wywoływać wielkich problemów, tym bardziej że mają pod opieką własne rodziny. Przywieźli podarunki oraz towary i chcą nawiązać trwałe kontakty handlowe. Dajcie im pohandlować, a potem sami wyślijcie do nich paru kupców z zadaniem przeprowadzenia rekonesansu. Skoro i tak nie możemy uniknąć tej wojny, opóźnijmy ją najbardziej jak się da. Tymczasem wzmocnijmy nasze siły i poznajmy wroga.
Thamos potarł policzek i wyprostował się, nieco bardziej rozluźniony.
– Matka ostrzegała mnie przed wami, pani.
– Księżna matka dobrze mnie zna – uśmiechnęła się Leesha. – Mam nadzieję, że pozostaje w dobrym zdrowiu.
Thamos rozpromienił się nieco na wspomnienie matki.
– Ma nieco mniej energii niż kiedyś, ale myślę, że przeżyje nas wszystkich.
– Niektóre kobiety mają niezwykle silną wolę – przytaknęła Leesha. – Ani myślą umierać przed wykonaniem zadania.
– Matka przesyła wyrazy szacunku – ciągnął Thamos. – Oraz dary.
– Dary?
– Wszystko po kolei. – Hrabia spojrzał na Gareda. – Gared Rębacz?
Ogromny drwal zrobił krok naprzód.
– Tak, Wasza Wysokość?
Arther wziął niewielki zwój i złamał pieczęć, a potem rozwinął go i zaczął czytać:
– Garedzie Rębaczu synu Steave’a ze wsi Zakątek Rębaczy! Ogłasza się, że w roku trzysta trzydziestym trzecim po Powrocie z woli Jego Wysokości księcia Rhinebecka Trzeciego, powiernika Bluszczowej Korony, obrońcy Leśnej Fortecy i władcy Angiers, zostajecie wyniesieni do rangi kapitana na służbie Jego Książęcej Mości oraz otrzymujecie dworski tytuł giermka. Przydzielona wam zostaje ziemia w obrębie Zakątka Drwali, której winniście strzec i z której wolno wam ściągać podatek na własne utrzymanie. Odpowiadać będziecie jedynie przed Jego Wysokością hrabią Thamosem, dowódcą Drewnianych Żołnierzy. Czy przyjmujecie ów zaszczyt oraz nowe obowiązki?
Na twarzy Gareda pojawił się szeroki uśmiech.
– Kapitan, co? I giermek?
– Nie zgadzaj się – wycedziła przez zaciśnięte zęby Leesha. Był to zupełnie bezwartościowy tytuł. Gared od dawna dowodził Rębaczami, a rzekomy „zaszczyt” stanowił jedynie fortel mający zmusić go do uległości wobec Korony i przyznania, że Rębacze to część armii Rhinebecka.
Gared zachichotał.
– Nie martw się. Nie mam zamiaru.
Spojrzał na księcia.
– Wielkie dzięki, Wasza Wysokość, ale Rębaczy w Zakątku jest o wiele więcej niż Drewnianych Żołnierzy.
Wszyscy obecni zamarli. Thamos oparł dłoń na drzewcu włóczni.
– I to wszystko, co macie do powiedzenia, panie Rębacz?
Gared wskazał Gamona ruchem głowy.
– Prędzej mnie Otchłań pożre, niż zgodzę się na tę samą rangę co ten obszczymurek. Chcę być generałem i... No, na przykład baronem czy czymś w tym stylu.
Gamon skrzywił się, ale Thamos pokiwał jedynie głową.
– W porządku.
Leesha zasłoniła twarz. Ból głowy odezwał się ze zdwojoną siłą.
– Idiota – szepnął Rojer.
Thamos wstał i wymierzył włócznią w Gareda.
– Uklęknij.
Drwal uśmiechnął się triumfalnie do Leeshy i uklęknął przed hrabią na jedno kolano. Thamos oparł ostrze włóczni na ogromnym ramieniu Rębacza. Opiekun Hayes również podszedł bliżej, niosąc starą, ale pięknie oprawioną w pozłacaną skórę księgę.
– Połóż dłoń na Kanonie, synu.
Gared zamknął oczy i spełnił polecenie.
– Czy ślubujesz, że będziesz posłuszny Jego Wysokości hrabiemu Thamosowi, władcy hrabstwa Zakątka, i aż do śmierci nie przyjmiesz rozkazów od nikogo innego?
– Tak – rzekł Gared.
– Czy przysięgasz, że będziesz przestrzegał jego prawa – ciągnął Hayes – sprawiedliwie traktował swych poddanych, lud Zakątka Drwali, i niszczył jego wrogów?
– Tak – oznajmił Gared. – Zwłaszcza to ostatnie.
Thamos uśmiechnął się ponuro.
– Dzięki przywilejom nadanym mi przez mego brata, księcia Rhinebecka, powiernika Bluszczowej Korony, obrońcę Leśnej Fortecy i władcę całego Angiers, mianuję was generałem Garedem, przywódcą Rębaczy i baronem Zakątka. Możecie powstać, baronie.
Gared podniósł się. Był wyższy od Thamosa, choć ten nadal stał na podwyższeniu. Hrabia skinął na Rzeźników.
– Mundur i zbroja dla was zostaną wkrótce przygotowane. Po audiencji proszę odbyć naradę z porucznikami i przygotować wojsko do inspekcji. Rzeźnicy już wyznaczyli większość podoficerów, ale oczywiście możecie zmienić ich decyzje, generale, jeśli uznacie za stosowne.
Ton jego głosu sugerował, że uważa to za kiepski pomysł.
– Dobra. – Gared pokiwał głową i wyciągnął rękę. – W porządku.
Thamos zerknął na rękę, jakby drwal właśnie się nią podtarł, ale wzruszył ramionami, po czym ją uścisnął.
– Wierzę, że oddacie wielkie zasługi Bluszczowemu Tronowi, generale Rębacz.
Gared uśmiechnął się szeroko.
– Generał Rębacz. Podoba mi się.
– Skoro już o sprawach wojskowych rozmawiamy – chrząknął Thamos. – Co sądzicie o armii krasjańskiej, panie?
– Wielka, jak mówi Leesha, ale porozrzucana. W końcu się zbiorą i tu dotrą, ale trochę to potrwa. Mamy czas, by się przygotować.
– Zgadzacie się z panią Leeshą, że powinniśmy pozwolić im na swobodne przemieszczanie się po Zakątku?
Gared pokręcił głową.
– Warto mieć na nich oko, to pewne. Widziałem ich w akcji, zarówno przeciwko ludziom, jak i otchłańcom. Bez dwóch zdań, są o wiele lepsi od nas. Wysłali paru swoich, by nauczyli nas walki z demonami. Wyszlibyśmy na durniów, gdybyśmy się nie zgodzili.
– Dobrze – zdecydował Thamos. – Każcie swoim ludziom odprowadzić karawanę na ziemie pani Leeshy. Granica ma być pilnowana przez cały czas. Ćwiczcie z Sharum, ale ani przez chwilę nie spuszczajcie ich z oczu. Zawsze ma być dwóch naszych na jednego.
– Trzech naszych – rzekł Gared. – Trzeba być gotowym.
Thamos pokiwał głową.
– Zróbcie to, co uznacie za stosowne, generale.
Jak to się dzieje, że ja ciągle popadam w takie tarapaty? – pomyślał Rojer.
Wiedział jednak, że musi zabrać głos. Nie chciał obozować na podwórku Leeshy, skoro Smitt miał w swej gospodzie zacne pokoje. Odkaszlnął więc głośno, przyciągając uwagę obecnych, i odezwał się:
– A co z moimi żonami? Czy przynajmniej one nie mogą pozostać w mieście?
– Twoje pogańskie małżeństwo jest tu nieważne – wtrącił Opiekun Hayes. – Ślub z dwoma kobietami to grzech.
Rojer wzruszył ramionami.
– Dla ciebie może i jest nieważne, Opiekunie, ale ja mam gdzieś twoje zdanie. Wypowiedziałem słowa przysięgi ślubnej i tyle.
– Jeśli nie uznacie tego małżeństwa, Krasjanie poczytają to za nieprawdopodobną zniewagę – dodała Leesha.
Hayes już miął się odciąć, ale Thamos uciszył go uniesieniem dłoni.
– W Angiers ma się jedną żonę, a więc zdecydujcie, Minstrelu, która ma nią być oficjalnie. Jeśli chcecie, by druga mieszkała w waszych komnatach i ogrzewała łóżko, służba nie będzie zadawać żadnych pytań.
– Komnaty? – spytał Rojer. – Służba?
Thamos pokiwał głową.
– Chciałem prosić, byście zgodzili się objąć funkcję książęcego herolda Zakątka i służyć mi tak, jak wasz mistrz służył mojemu bratu.
Rojer był Minstrelem i doskonale opanował sztukę maskowania emocji, ale nie byłby bardziej zaskoczony, nawet gdyby hrabia wywinął fikołka i zaczął śpiewać. Dobrze pamiętał czasy, gdy Arrick piastował funkcję książęcego herolda na dworze Rhinebecka. Złoto i wino płynęły wówczas wartkimi strumieniami, a zarówno on, jak i Rojer nosili najlepsze jedwabie i zamsze. Szlachetni panowie i damy dworu kłaniali się Arrickowi jak równemu sobie, a w głosie mistrza brzmiała moc. Mieli do swej dyspozycji bogate apartamenty w książęcym pałacu i wolny dostęp do ekskluzywnego burdelu. Arrick spędzał tam niemalże każdą noc, przekazując młodego Rojera pod opiekę pracujących kobiet.
Innymi słowy, Rojer spędził prawie całe swe dzieciństwo wśród dziwek.
Złote czasy zakończyły się pewnej nocy, kiedy to pijany Rhinebeck wtoczył się do łóżka swej faworyty. Pech chciał, że mały Rojer spał obok niej. Książę był w takim stanie, że nie zauważył różnicy. Przezwyciężył zaciekły opór chłopaka i ściągnął mu koszulę nocną.
„Masz ochotę na zabawę, tak?” – wybełkotał książę. Cuchnął alkoholem, chichotał. „Chcesz poudawać, że nie masz ochoty? Nic ci to nie da. No, nachyl się! Szybko!”
Książę otrząsnął się i zapalił lampę dopiero po tym, jak Rojer wrzasnął i wbił łokieć w tłusty kałdun arystokraty. Rhinebeck ujrzał trzęsącego się chłopaka w kącie. Rojer trzymał mały nóż i pospiesznie wygładzał koszulę.
Książę ryczał ze złości, a gdy Arrick wrócił do miasta, dowiedział się, że jego licencja została podarta na strzępy. Miał ledwie godzinę na wyprowadzkę z apartamentów. Książę nigdy publicznie nie wyjaśnił, z jakich powodów wyrzucił herolda, i kilku innych zamożnych panów chciało go zatrudnić, ale Arrick pił coraz więcej i stopniowo zrażał do siebie kolejnych zleceniodawców. Doszło do tego, że Rojer nie miał pojęcia, gdzie będą spać kolejnej nocy. Byli winni pieniądze każdemu karczmarzowi i barmanowi w Angiers.
Wszystkie te wspomnienia przemknęły Rojerowi przez głowę. Patrzył na Thamosa, zastanawiając się, czy jest równie kapryśny jak jego brat. Nie miało to właściwie znaczenia. Arrick służył księciu wiernie i z ochotą przedstawiał w korzystnym świetle nowe podatki czy ograniczenia przywilejów. Rojer nie chciał przemawiać w imieniu Thamosa, o którym słyszał tylko tyle, że jest porywczym uwodzicielem.
Złożył przed księciem wspaniały ukłon.
– Zaszczycacie mnie, Wasza Wysokość, ale obawiam się, że muszę odmówić.
Arther i Gamon zesztywnieli, ale nie odezwali się słowem. Opiekun Hayes pokręcił głową, jakby Rojer był głupcem.
– Dobrze się zastanówcie, panie – rzekł Thamos. – Macie pogańską narzeczoną, dzięki czemu idealnie nadajecie się na ambasadora na dworze pustynnego demona. Wasza przywódczyni utrzymuje, że dokładnie tego potrzebujemy. Bluszczowy Tron hojnie by się odwdzięczył. Moglibyście, panie, nawet otrzymać własne nadanie oraz tytuł jak generał Gared.
– Leesha nie jest moją przywódczynią – wzruszył ramionami Rojer. – Nie zależy mi też na tym, co tak spodobało się Garedowi. Chcę jedynie ćwiczyć swoich uczniów oraz przybyłych tu Minstreli w sztuce kontrolowania otchłańców.
W oczach Thamosa błysnęła stal.
– Nie widzę powodu, dla którego moi Minstrele mieliby ćwiczyć z kimś, kto nie złożył mi przysięgi.
Rojer ukłonił się.
– Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, ale to nie wasi Minstrele. Oni są moi, a ich pobyt został opłacony przez Mistrza Gildii Chollsa. Mam potrzebne zaświadczenia. Jeśli nie pozwolicie mi na szkolenie, Wasza Wysokość, nie dość, że przeszkodzicie w ratowaniu ludzkiego życia, to skłonicie każdego Minstrela w Angiers, by śpiewał o tym, że hrabia Thamos nie respektuje zobowiązań.
Po raz pierwszy od początku audiencji Thamos wyglądał na naprawdę rozgniewanego, ale Opiekun Hayes położył dłoń na jego ramieniu.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Twój niewielki orszak może się zatrzymać w gospodzie Smitta, jeśli Mówca wyrazi na to ochotę. Nie zapomnę jednak tego, co tu usłyszałem.
Rojer ukłonił się ponownie.
– Dziękuję, Wasza Wysokość.
Thamos odetchnął raz jeszcze.
– To nie wszystkie dary od mojej matki.
Hrabia skinął na Arthera, a ten wyjął zwój z zieloną wstążką i przekazał go Leeshy.
– Jej Książęca Mość nadal troszczy się o prawa wszystkich kobiet w Angiers i przeto mianuje was książęcą Zielarką Zakątka.
Dziewczyna z trudem utrzymywała spokój. Księżna matka trzymała ją w szachu, gdyż Leesha nie mogła odmówić, tak jak uczynił to Rojer. Z prawnego punktu widzenia była to najwyższa godność ze wszystkich nadanych przez hrabiego. Gdyby Leesha nie zgodziła się na nominację, musiałaby wskazać inną kandydatkę na to stanowisko i tym samym pogodzić się z utratą własnej pozycji w Zakątku. Sam tytuł był jednak tak samo pozbawiony znaczenia jak ten, który otrzymał Gared. Przyjmując go, uznawałaby rządy Thamosa i godziła się na jego zwierzchnictwo. Stałaby się tym samym jego osobistą Zielarką. Na samą myśl, że musiałaby oglądać go nago, Leeshy robiło się niedobrze, choć do tego stanu zdążyła się ostatnio przyzwyczaić. Pogładziła gorset, próbując sobie wyobrazić rozwijające się pod nim życie.
W sali zapadła głucha cisza. Wszyscy czekali na jej odpowiedź. Thamos wyglądał, jakby spodziewał się odmowy. Leesha nie miała pojęcia, czy sprawi mu to przyjemność, czy nie.
– Może też ci dadzą jakiś mundur i fajny tytuł – wtrącił Gared zadowolony z siebie i Leesha zapragnęła rzucić mu garścią pieprzu w oczy.
W końcu dygnęła i lekko pochyliła głowę.
– Zaszczyciliście mnie tą propozycją, Wasza Wysokość, ale muszę ją wprzód przemyśleć. Dam wam odpowiedź w ciągu tygodnia.
Thamos zacisnął usta i wzruszył ramionami.
– Oczekiwać będę z niecierpliwością. Byłbym też zobowiązany, pani, gdybyście zdecydowali się przed dniem siódmym. Muszę mieć bowiem czas, by posłać do Angiers po inną kandydatkę na to stanowisko.
Leesha skinęła głową i Thamos zwrócił uwagę na Wondę.
– Jeśli zaś chodzi o was, panno Rębacz, nie mogę was obdarować ziemiami, rangą czy tytułem, ale przypadliście, pani, do gustu mojej matce, która postanowiła wysłać podarunek.
Do sali wszedł służący, ciągnąc wieszak na ubrania. Wisiały na nim najrozmaitsze dublety, a na każdym wyszyto pieczęć księżnej Araine – drewnianą koronę nad tamborkiem.
– Kobietom nie wolno piastować rang w wojsku, ale łuczniczki z Zakątka przeszły już do legendy i matka życzy sobie stać się waszą, pani, patronką.
Służący wybrał jeden z dubletów i podszedł do Wondy.
– Czy mogę? – spytał.
Oszołomiona Wonda pokiwała głową. Mężczyzna zdjął z jej ramion runiczny płaszcz. Łuczniczka następnie pochyliła się, a on włożył jej gruby dublet przez głowę. Zadziwiona dziewczyna pogładziła materiał i ukłoniła się hrabiemu.
– Nigdy dotąd nie miałam tak wspaniałych ubrań. Jestem wdzięczna Jej Wysokości.
Thamos uśmiechnął się.
– Te dublety to drobiazg. Proszę je rozdać wszystkim kobietom, które uznacie, pani, za godne tego wyróżnienia, ale matka naciskała, by pierwszy podarować właśnie wam. Dostaniecie, pani, również fundusze na opłacenie usług rzemieślników zajmujących się wyrobem łuków i strzał.
Wykonał kolejny gest i do sali wszedł chudy, żylasty mężczyzna w średnim wieku, w dublecie z młotem i dłutem, symbolem Gildii Rzemieślników. Za nim podążało trzech młodzieńców niosących zawiniątka z natłuszczonego płótna, które ostrożnie ułożyli na podłodze. Odwinęli płótno i oczom zebranych ukazała się piękna zbroja, pokryta runami i pomalowana lśniącą farbą. Przypominała pancerze noszone przez Drewnianych Żołnierzy. Wonda westchnęła z zachwytu.
– Później zajmiemy się dopasowaniem zbroi, ale byłbym zaszczycony, gdybyście się zgodzili, pani, założyć chociaż napierśnik – rzekł Thamos.
Wonda pokiwała głową. Wysłannik Gildii podniósł napierśnik i zaczął go przypinać. Leesha spodziewała się, że pancerz będzie miał wypukłości w miejscu biustu, choć Wonda nie miała się w tej kwestii czym poszczycić, ale księżna okazała się przewidująca i napierśnik pasował idealnie. Dziewczyna wyglądała olśniewająco.
– Jest taki lekki! – westchnęła z zachwytem.
Rzemieślnik obdarzył ją uśmiechem.
– Z początku chcieliśmy wykonać metalową kolczugę, ale przecież łucznicy muszą być szybcy i zręczni. Drewniana zbroja chroni równie skutecznie jak milneńska stal, a jest o wiele lżejsza.
Leesha westchnęła. Dar dla Wondy był kolejnym fortelem księżnej mającym na celu osłabienie pozycji Zielarki. Araine nie była zadowolona z przysięgi na wierność, którą Wonda złożyła podczas herbaty. Najlepiej by było, gdyby łuczniczka odesłała zbroję do Angiers. Leesha wiedziała, że Wonda spełniłaby jej wolę bez wahania, ale twarz dziewczyny promieniała wielkim szczęściem, które rzadko na niej gościło od czasu, gdy demony porwały jej ojca i oszpeciły ją bliznami – dlatego Leesha nie miała serca, by Wondę o to poprosić.
Wszyscy zachwycali się nowym napierśnikiem Wondy i Rojer zaczynał się powoli odprężać. Wtedy Thamos spojrzał mu w oczy i Minstrel znów zesztywniał.
– A teraz – hrabia zatarł dłonie – powinniśmy chyba zająć się naszymi gośćmi.
Arther dał znać strażnikom przy drzwiach, którzy wpuścili Amanvah, Enkido, Kavala i Coliva.
– Księżniczko Amanvah z Krasji! – oznajmił donośnie, a głos poniósł się echem po wielkiej sali. – Jego Wysokość hrabia Thamos, książę Angiers, dowódca Drewnianych Żołnierzy i władca kraju Zakątka, pragnie powitać was i waszych doradców na swym dworze.
– Mam nadzieję, że istnieje ważki powód, dla którego musieliśmy czekać – rzekła Amanvah. – Przybywamy tu w pokoju i w dobrej wierze, więc spodziewam się, że uda się jakoś wytłumaczyć grubiaństwo owego chi’Sharum, który nas tu przywiódł.
Pogardliwym gestem wskazała kapitana Gamona.
– W Krasji człowiek, który okazuje brak pokory wobec lepszych od siebie, zostaje skazany na chłostę.
Rojer westchnął. Miał złe przeczucia.
Napastliwe słowa księżniczki zbiły Thamosa z pantałyku.
– Przyjmijcie moje przeprosiny, pani, za złe traktowanie. – Zerknął na Gamona. – Zapewniam, że przeszkolę mego podwładnego w kwestiach etykiety. Co do opóźnienia... Cóż, jestem przekonany, że wybaczycie mi, pani, to oczekiwanie. Musiałem szybko naradzić się z podwładnymi.
– Mianował Gareda generałem – wyjaśnił Rojer. – Mnie zaś zaproponował posadę książęcego herolda.
Amanvah zerknęła na Rojera i parsknęła głośnym śmiechem.
– Bawi was to? – cierpliwość Thamosa się wyczerpywała.
Dama’ting spojrzała na hrabiego i zmrużyła oczy.
– Sama myśl, że mój mąż mógłby odwrócić się od prawdziwego władcy świata i przejść na służbę pomniejszego książątka, jest doprawdy zabawna.
– Pomniejszego książątka? – głos Thamosa ciął niczym brzytwa.
Amanvah odwróciła się do Rojera.
– Hrabia stoi niżej od księcia w waszej kulturze, nieprawdaż?
– Jego Wysokość jest trzecim w linii do Bluszczowego Tronu – rzekł Rojer.
Amanvah pokiwała głową i znów spojrzała na Thamosa.
– Mój ojciec spotkał się z jednym z książąt Północy, z Eddonem Czwartym, władcą Rizon. Kiedy książę Eddon padł przed nim na kolana, dotknął czołem podłogi i zapłakany błagał o życie, kazano mu złożyć przysięgę na wierność Shar’Dama Ka i zlizać kurz z sandałów dwunastu Damaji. Possałby im również kutasy, gdyby mój ojciec wspomniał choćby słowem, że sprawiłoby im to przyjemność.
W oczach Thamosa błysnęła furia. Jego twarz poczerwieniała i Rojer był przekonany, że słyszy zgrzyt zębów. Hrabia zacisnął dłoń na włóczni i wydawało się, że drzewce zaraz pęknie.
– To przecież bez znaczenia! – parsknął Rojer. – Nie mam żadnego patrona ani zwierzchnika i w ogóle mi na tym nie zależy! Będę pisał i śpiewał to, na co mam ochotę. I niech Otchłań pożre wszystkich, którzy mają inne zdanie w tej sprawie!
– I słusznie. – Amanvah pokiwała głową.
Rojer spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale wzruszył ramionami.
– A co do ciebie, żono, bardzo proszę, byś trzymała język za... za woalką.
– Wasz mąż ma rację – dodał Thamos. – Waszego ojca czeka przykra niespodzianka. Angiers nie jest takie słabe jak Rizon. Jesteśmy gotowi.
– Rizończycy już nie są słabi – odparła Amanvah. – Mój ojciec ich przygotowuje. Widzi też, że Zakątek rośnie w siłę, i uznał, że uczyni z was niepodległe plemię, całkiem autonomiczne, rządzone przez waszych przywódców. W zamian żąda tylko dwóch rzeczy.
– Ciekawe, cóż to takiego! – spytał ostro Thamos. – Jaką cenę moglibyśmy zapłacić za to, co już mamy?
– Po pierwsze – rzekła Amanvah – macie uznać, że ojciec jest Shar’Dama Ka, i staniecie po jego stronie, gdy rozpocznie się Pierwsza Wojna.
– Pierwsza Wojna? – zdziwił się Thamos.
Opiekun Hayes pochylił się do niego.
– Chodzi o Ostatnią Bitwę, Wasza Wysokość, kiedy Wybawiciel zjednoczy ludzkość i poprowadzi nas do walki, by wypędzić demony z powrotem do Otchłani.
Amanvah pokiwała głową.
– Kanon również o tym mówi, prawda, Opiekunie?
– W rzeczy samej. – Hayes skinął głową. – Ale w naszej księdze nie ma ani wzmianki, że to wasz ojciec jest Wybawicielem. Mąż, o którym mówi proroctwo, może jest już wśród nas, ale równie dobrze nadejdzie jutro bądź za tysiąc lat. Kanon nie wspomina też o tym, że jego nadejściu miałyby towarzyszyć gwałty, morderstwa i pogańska wiara.
– Wszystkie wojny polegają na rozlewie krwi i odbieraniu ludziom tego, co dla nich ważne – oznajmiła Amanvah. – To cena, którą trzeba zapłacić za jedność. Niewysoka cena, nawiasem mówiąc. Mój ojciec jednak oferuje wam również pokój i głupotą byłoby to odrzucić.
– I cóż jeszcze mielibyśmy mu dać w zamian za ów pokój? – skrzywił się Thamos.
Amanvah uśmiechnęła się.
– Rękę pani Leeshy, rzecz jasna.
Niespodziewanie odezwały się kroki i zza tkaniny stanowiącej jedną ze ścian pomieszczenia wyszedł Naznaczony.
– Nie ma mowy – oznajmił.
Wszyscy przyglądali mu się wstrząśnięci. Leesha nie widziała go przez zaledwie kilka miesięcy, ale Darsy się nie pomyliła – Arlen zmienił się bardzo. Zamiast szaty Opiekuna nosił dziś jedynie zwykłe spodnie i spłowiałą białą koszulę. Zza jej wycięcia wyglądał fragment wielkiego runu, wytatuowanego na piersi. Pokryte symbolami stopy były bose.
Zmiana stroju, zamiast uczynić go bardziej podobnym do zwykłych ludzi, sprawiła jednak, że wyróżniał się teraz jeszcze bardziej. Szata odsłoniła bowiem setki skomplikowanych runów na jego szyi i wygolonej głowie.
Krok za nim stała dziewczyna, o której mówiła Darsy. Renna Tanner. Jego narzeczona. Leesha przyjrzała jej się krytycznym okiem, ale Renna wyglądała tak niecodziennie, że trudno było wyrobić sobie zdanie. Miała ponad dwadzieścia lat, a jej nierówno przycięte włosy zostały zebrane w warkocz opadający na łopatki. Nosiła tylko ciasną kamizelkę oraz szorstką suknię rozciętą niemalże po talię. Za pasem zwisał ciężki nóż i skórzana sakwa, zwracał też uwagę długi naszyjnik z koralami. Skóra dziewczyny również była pokryta runami, tu i ówdzie nieco spłowiałymi, co oznaczało, że nie zostały wytatuowane, a jedynie namalowane.
Niech go Otchłań pochłonie, pomyślała Leesha. A na mnie wymógł, bym nigdy tego nie robiła.
– A dlaczego niby ty chcesz decydować, za kogo wyjdę? – spytała.
Arlen podszedł bliżej.
– Znam twego potencjalnego męża o wiele lepiej niż ty. Gdybyś nie wróciła, wyprawiłbym się, by cię odbić.
Leesha poczuła, jak w jej sercu znów narasta gniew. Ani myślała go ukrywać.
– Nie potrzebowałam ratunku.
– Tym razem się udało – przyznał Arlen. – Nie daj się zwieść jedwabnymi poduszkami i wspaniałymi gestami. Krasjanie witają cię radośnie, ale każdy ich uśmiech skrywa kły. Ahmann Jardir jest w tym najlepszy.
– A kim ty jesteś? – spytała ostro Amanvah. – Dlaczego mówisz o moim świętym ojcu, jakbyś go znał osobiście?
Arlen odwrócił się do dama’ting, ukłonił się lekko i przeszedł na krasjański. Mówił tak płynnie, jakby sam był człowiekiem pustyni.
– Ponieważ jest on moim ajin’pal. Jestem Arlen asu Jeph am’Bales am’Potok, a wśród was zwano mnie...
– Par’chin! – ryknął Kaval. Spojrzał na Coliva i przesunął palcem po gardle.
Wypatrywacz zareagował bez wahania. Sięgnął do czarnej szaty i machnął ręką. Do Arlena pomknął rój zaostrzonych metalowych trójkątów. Leesha krzyknęła z przerażeniem, ale Arlen nawet nie drgnął. Odbił jeden pocisk po drugim, jak liście niesione wiatrem. Z grzechotem strzałki spadały na podłogę, ale Coliv i Kaval już zachodzili Naznaczonego z obu stron, żeby zaatakować. Obaj wyciągnęli ukrytą broń – Coliv sierp z długim łańcuchem, a Kaval dwa krótkie sztylety.
– To ja uczyłem cię walki, Par’chin – oznajmił Kaval. – Czy ty naprawdę uważasz, że jesteś w stanie dorównać prawdziwemu Sharum?
Arlen uśmiechnął się i przybrał postawę bojową.
– Minęło wiele czasu, odkąd wraz z Colivem próbowaliście mnie zamordować, Mistrzu. Co więcej, mieliście wtedy ze sobą więcej ludzi.
Zamordować? – pomyślała Leesha, ale nim uzmysłowiła sobie pełne znaczenie tych słów, Coliv znalazł się za plecami Arlena i wyrzucił łańcuch z ciężarkami. Ten oplątał się wokół nadgarstków Arlena, ale Naznaczony zdążył go złapać i szarpnął z całej siły. Coliv stracił równowagę. Moment nieuwagi wykorzystał Kaval. Jego ostrza zawirowały, gdy rzucił się do natarcia, ale Arlen trzymał już łańcuch i zablokował nim dwa pierwsze ciosy Mistrza. Gdy Kaval uderzył po raz trzeci, Arlen oplótł jego ramię łańcuchem, szarpnął i posłał Mistrza kopnięciem na ziemię.
Leesha usłyszała trzask łamanych żeber, ale Kaval natychmiast zerwał się na równe nogi. Drugi szpikulec przerzucił do lewej ręki, a prawą wyszarpnął nóż.
– To jakieś szaleństwo! – krzyknęła Leesha. – Przestańcie natychmiast!
Nikt nie słuchał. Gwardziści Thamosa wydawali się gotowi, by rozdzielić walczących, ale hrabia nie wydał rozkazu i przyglądał się starciu z fascynacją. Gared i Wonda również patrzyli w oszołomieniu na walczących.
Coliv utrzymał równowagę, odczepił sierp od łańcucha i złapał wolną ręką za krótki sztylet. Jego ataki były szybkie i precyzyjne, a zwody mylące, ale Arlen blokował te ataki bez trudu, wręcz z rozbawieniem. Wtedy do walki dołączył Kaval, szykując się, by wbić sztylet w plecy Arlena.
Renna skoczyła na pomoc narzeczonemu, ale przebiegła zbyt blisko Amanvah. Enkido chciał ją złapać, jednak dziewczyna okazała się zbyt szybka i wymknęła mu się bez trudu, a potem wymierzyła błyskawiczne kopnięcie z półobrotu, które trafiło idealnie w splot słoneczny Sharum.
Eunuch nie wydał żadnego dźwięku. Przetoczył się po podłodze, nie tracąc opanowania, i zerwał się, odwrócony do niej plecami. Jednym precyzyjnym chwytem złapał za warkocz Renny i szarpnął nim przez ramię.
Leesha sądziła, że walka tym samym dobiegła końca, ale dziewczyna znów ją zaskoczyła. Pociągnięta z całej siły, zdołała się odbić i wykonać salto nad ramieniem Enkido. Wylądowała tuż przed nim i grzmotnęła go w żołądek.
Tym razem Enkido sapnął, ale nie wypuścił warkocza. Bez litości uderzył Rennę w twarz. Z jej ust buchnęła krew. Nim zdołała odzyskać panowanie, Enkido wbił dwa wyprostowane palce w odpowiednie nerwy. Jedna z nóg Renny ugięła się pod nią, a wtedy Sharum złapał ją za nadgarstki i szarpnął ostro, zmuszając, aby uklękła.
Tym razem również Enkido uznał, że walka dobiegła końca, ale Renna Tanner okazała się chować niejednego asa w rękawie. Leesha była przekonana, że dziewczyna nie zdoła się podnieść przez dobre kilka minut, a Enkido był od niej dwakroć cięższy, ale Renna zacisnęła zęby, warknęła głucho i powoli dźwignęła się, przezwyciężając napór Sharum. Eunuch otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem, ale Renna nie ustawała i teraz to on musiał się opierać. Kręgosłup Enkido wygiął się w łuk, a mięśnie jego nóg dygotały z wysiłku.
Ona dysponuje mocami w świetle dnia! – uświadomiła sobie Leesha. Tak jak Arlen!
Renna niespodziewanie wykręciła nadgarstki, bez trudu uwalniając się od chwytu Enkido. Złapała eunucha za nadgarstek, tak gruby, że nie mogła go objąć nawet w połowie, i pociągnęła Sharum ku sobie, łapiąc go za pas. Eunuch próbował ją jeszcze kilkakrotnie uderzyć, ale nie przeszkodziło to Rennie podźwignąć go nad głowę i cisnąć przez całą salę. Enkido z trzaskiem uderzył w drewnianą boazerię. Oszołomiony próbował się podnieść.
Tymczasem Arlen nadal walczył z oboma Sharum. Kaval i Coliv raz za razem przypuszczali wściekłe ataki, ale Arlen robił uniki i blokował ich ciosy. Był spokojny i skupiony. Od czasu do czasu sam zadawał cios, głównie po to, by pokazać, że uchodzi mu to na sucho. W końcu odebrał nóż Kavalowi i smagnął go płazem przez głowę. Mistrz się zatoczył i wpadł na Coliva. Gdy zaatakował Wypatrywacz, Arlen wdał się z nim w krótką szamotaninę, którą zakończył, wbijając mu jego kastet między pośladki.
Leesha nie miała wielkiego pojęcia o mentalności wojowników, ale wiedziała wystarczająco wiele o kulturze krasjańskiej, by odgadnąć, że Arlen celowo upokarza przeciwników. Każdy wojownik śnił przecież o tym, by rzucić wyzwanie o wiele potężniejszemu i z honorem zginąć w walce. Jednak największy koszmar Sharum stanowiło ponieść klęskę i przeżyć. W oczach Kavala i Coliva dziewczyna widziała wstyd i bezsilną wściekłość. Prawie ich żałowała.
Prawie.
Ale przecież obaj próbowali zamordować Arlena. Słowa te padły z jego ust i uwierzyła bez wahania, choć Leeshy zdarzyło się podważać prawdziwość jego innych stwierdzeń.
„Naznaczony narodził się cztery lata temu na krasjańskiej pustyni” – powiedział jej w zeszłym roku, gdy spytała, ile ma lat.
„A ów człowiek, na którym wytatuowano runy?” – spytała Leesha. „Ile miał lat, gdy umarł?”
„On został zabity” – odparł Arlen, ale nigdy nie zdradził, kto był zabójcą.
Leesha spojrzała na walczących i wiedziała, że spogląda na dwóch spośród jego morderców. Na dwóch ludzi, którzy wtrącili go na ścieżkę prowadzącą do szaleństwa. Ludzi, przez których zaczął się tatuować. Czy Ahmann również przyłożył do tego rękę? Przypuszczalnie tak, jeśli wierzyć ostrzeżeniom Abbana.
„Jeśli znasz syna Jepha i wiesz, jak mu przemówić do rozsądku, każ mu uciekać na skraj świata albo jeszcze dalej, bo Jardir nie zawaha się przed niczym, by go dopaść i zabić. Po tym świecie może stąpać tylko jeden Wybawiciel”.
Arlen może i ją skrzywdził, ale z pewnością był dobrym człowiekiem. Miał zacne serce, a ci ludzie próbowali go zabić. Ba, prawie im się udało. Leesha ze wstydem złapała się na tym, że pragnie, by porządnie oberwali. Bez wahania zabrałaby się do nastawiania połamanych kości bez podania środków uśmierzających ból.
Obaj Sharum szykowali się do nowego natarcia, gdy powietrze w sali przeszył przenikliwy okrzyk. Zamarli, a wtedy Amanvah wrzasnęła po krasjańsku:
– Przerwać walkę! Natychmiast!
Kaval oraz Coliv znieruchomieli, ale nadal stali w gotowości do walki. Mistrz Ćwiczeń zerknął na dama’ting, potem na Arlena.
– Święta córko, ten człowiek skrywa mroczną tajemnicę. To zdrajca, który rości sobie prawa do tytułu Shar’Dama Ka. Jego istnienie jest dla nas obrazą. Honor wymaga, byśmy go zabili.
– Mistrz Ćwiczeń mówi prawdę, święta córko – pokiwał głową Coliv.
Arlen uśmiechnął się.
– Odpowiedz mi na jedno pytanie, Sharum. Jeśli Everam istnieje, jak ukarze cię za twe kłamstwa?
Amanvah odwróciła się do niego.
– Nie uważasz się za Wybawiciela?
– Każdy z nas jest Wybawicielem – odrzekł Arlen. – Każdy, kto po zapadnięciu zmroku chwyta za broń, a nie kryje się za barierą... Lub pod ziemią.
Spojrzał na dama’ting znacząco.
– Moi rodacy już od dawna tego nie robią – rzekła Amanvah.
– Moi również – stwierdził Arlen. – Wszyscy pracujemy ciężko, by wybawić ludzkość od alagai.
– Święta córko, nie słuchaj tego kłamliwego chin! – wtrącił Kaval. – Musimy go zabić! Nakazuje to sprawiedliwość i troska o bezpieczeństwo twego ojca!
– Nie jesteście w stanie mnie zabić – warknął Arlen. – Już zapomniałeś? Macie krwawy dług, Krasjanie. Mogliście go spłacić przed chwilą, ale na wasze szczęście zabijam jedynie alagai.
– Dlaczego uważacie tego człowieka za zagrożenie? – spytała Kavala Amanvah. – Z tego, co mówi, nie rości sobie pretensji do tytułu mojego ojca!
– Ale obraża go swymi słowami! – odrzekł Kaval. – Umniejsza pozycję twojego ojca tą pogańską gadaniną i jak ostatni tchórz zyskuje dla siebie czas, by znów znienacka uderzyć.
Twarz Amanvah stała się nieprzeniknioną maską.
– Ale to ty zaatakowałeś go pierwszy, Mistrzu Ćwiczeń. Mój ojciec często mówił o Par’chinie, ale zawsze nazywał go człowiekiem odważnym i honorowym.
– Stracił swój honor, gdy zdradził waszego ojca w Labiryncie.
Arlen zrobił krok do przodu. Jego oczy lśniły od tłumionego gniewu.
– Chcesz porozmawiać o Labiryncie, Kaval? Czy mam opowiedzieć wszystkim tu obecnym o tym, co się wydarzyło tej nocy? Chcesz, żeby oni zadecydowali, kto stracił wówczas honor?
Mistrz Ćwiczeń nie odpowiedział i wymienił spojrzenia z Colivem. Amanvah wpatrywała się w obu.
– No i, Mistrzu? Co masz do powiedzenia?
Kaval odkaszlnął.
– Nie możemy o tym rozmawiać. Złożyliśmy przysięgę milczenia Shar’Dama Ka. Musisz zaufać mojemu osądowi, pani.
– Muszę? – głos Amanvah, choć cichy, ciął niczym bicz. – Dal’Sharum, czy naprawdę chcesz powiedzieć Oblubienicy Everama, o co jej wolno pytać?
Obaj wojownicy zesztywnieli, ale nadal trwali w gotowości do walki.
– Proszę, Par’chin – rzekła Amanvah. – Zechciej mnie oświecić. Co się wydarzyło owej nocy, o której mówisz?
Arlen pokręcił głową.
– Naprawdę chcecie wiedzieć, pani? Zapytajcie wojowników Włóczni Wybawiciela. Zapytajcie swego ojca. Jeśli oni nie będą chcieli powiedzieć, zacznijcie się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje.
Amanvah zmrużyła oczy, a potem zwróciła się do Kavala i Coliva:
– Podejdźcie tu. Zabraniam wam zajmować się tą sprawą bez mojego błogosławieństwa, a póki co wam go nie udzielam.
Obaj mężczyźni wahali się, a wtedy dama’ting dodała:
– Drugi raz nie powtórzę.
W jej głosie zabrzmiała groźba, która wstrząsnęła mężczyznami. Schowali broń i stanęli za plecami młodej dama’ting.
– Wygląda na to, że nowi sąsiedzi dostarczą wam sporo rozrywki, pani Leesho. – Thamos wydawał się zadowolony z siebie, a Zielarka musiała wbrew sobie przyznać, że miał ku temu powody.
Arlen stanął przy Leeshy.
– Cieszę się, że nic ci się nie stało – powiedział cicho.
– Ja też się cieszę, że cię widzę – odparła dziewczyna.
– Musimy pogadać. Dziś po zmroku. Spotkajmy się we czwórkę w chacie.
– We czwórkę? – spytała Zielarka z zaskoczeniem. Tajne spotkania z Arlenem nie były niczym nowym, ale dotąd uczestniczyli w nich we trójkę: ona, Arlen i Rojer. Pytanie to nie miało jednak większego sensu i potwierdzało jedynie to, czego się domyślała.
– Renna to moja narzeczona. Działamy wspólnie.
Spodziewała się usłyszeć te słowa, ale ku swemu zdumieniu odkryła, że sprawiły jej ból.
– Rojer i Amanvah są małżeństwem – zauważyła. – Może chcesz, żeby i ona uczestniczyła w naszym spotkaniu?
Arlen wzruszył ramionami.
– To twój dom, Leesha. Nie będę ci dobierał towarzystwa, ale jeśli chcesz poznać całą historię, musimy się spotkać we czwórkę.
Leesha wskazała Rennę ruchem podbródka. Dziewczyna pochwyciła jej spojrzenie. W oczach nieznajomej błyszczała zaciekłość.
– Czy to nie ty prosiłeś mnie, bym nie malowała ludziom runów na ciałach?
– To nie jest moja pierwsza pomyłka – westchnął Arlen. – I pewnie nie ostatnia.
– Daleko do twego pałacu? – spytała Amanvah, gdy ich powóz potoczył się drogą do Zakątka Wybawiciela.
– Pałacu? – zdziwił się Rojer.
– Wybacz mi, mężu. – Amanvah ukłoniła się. – Zapominam, że na Północy nie ma pałaców. Jak daleko do twej... posiadłości?
– Nie mam niczego takiego – wyznał Rojer. – Mieszkam u Smitta.
– Nie znam tego słowa. Co oznacza „smith”?
– Smitt to osoba. Właściciel gospody.
– I mieszkasz w takim... w takim przytułku przez cały miesiąc? – Amanvah nie mogła uwierzyć.
– Co? – zdziwił się Rojer. – Raz na tydzień wymieniają pościel i nigdy nie muszę gotować!
– To nie do przyjęcia.
– Cóż, trzeba będzie się z tym pogodzić – parsknął Rojer. – Bo nie mam nic więcej! Powiedziałem twemu ojcu, że nie mam pieniędzy, i nie żartowałem. Najpierw wszczynasz awanturę z hrabią, a potem obśmiewasz miejsce, w którym mieszkam?
– Proszę o wybaczenie. – Amanvah ukłoniła się ponownie. – Nie miałam zamiaru cię urazić. Chodziło mi jedynie o to, że jako ulubieniec Everama powinieneś mieć godną siebie posiadłość.
Rojer uśmiechnął się. Z tym argumentem nie mógł się nie zgodzić.
Gdy dotarli pod gospodę, otaczał ją już spory tłum, ale Minstrel nie zwrócił na to uwagi. Chciał, by jego żony jak najszybciej się zadomowiły. Nie mógł się doczekać zmroku i spotkania z Naznaczonym. Oddałby wiele, by dowiedzieć się, co się dzieje.
– Chcę wynająć kilka pokojów – powiedział Smittowi.
Sikvah wzięła go za rękę i odciągnęła.
– Proszę, mężu. Takie negocjacje są poniżej twojej godności. Pozwól mi...
Stanęła przed nim i zaczęła się targować w tym samym stylu co Shamavah na trakcie. Smitt wydawał się zaskoczony, potem rozdrażniony, aż wreszcie przyjął ton pojednawczy. W końcu Sikvah odliczyła kilka złotych monet, które mu wręczyła, a Smitt odwrócił się i zawołał któregoś ze swoich synów. Wyglądało na to, że sztuka targowania się płynęła we krwi każdego Krasjanina.
– Ów kupiec musi wyprosić kilku swoich gości i przygotować nasze pokoje – oznajmiła Sikvah po powrocie. – Zaproponował, byśmy zaczekali w starym pokoju naszego męża.
– Starym? – zdziwił się Rojer. – Uwielbiam ten pokój. Jest tam lepsza akustyka niż w całej tej nieszczęsnej karczmie.
– Ale był niestosowny – zaoponowała Sikvah, a Rojer westchnął. W tej kwestii Krasjanki zawsze stawiały na swoim.
Otworzyły się drzwi i do karczmy weszła grupa Minstreli, łatwo rozpoznawalna dzięki niesionym instrumentom i pstrokatym szatom. Towarzyszyła im młoda kobieta, której widok obudził w sercu Rojera ogromne poczucie winy. Była to Kendall, uczennica, która niemalże zginęła przez jego głupotę.
Przypomniał sobie Gareda znoszącego Minstrelkę z pola bitwy, pociętą i zakrwawioną. Rojer potrząsnął głową, próbując odpędzić od siebie te myśli.
– Rojer! – wrzasnęła Kendall. Podbiegła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję. – Właśnie się dowiedziałam, że wróciłeś! Martwiliśmy się, że... Auuu!
Oderwano ją od niego z ogromną siłą. Rojer ujrzał Sikvah, która dwoma palcami wykręciła rękę Minstrelki i unieruchomiła ją bez trudu, jakby karciła bezczelnego dzieciaka.
– A kim ty jesteś? Kto ci dał prawo do obłapiania mojego męża?
Na twarzy Kendall, wykrzywionej z bólu, pojawiło się zaskoczenie.
– Męża?
– Sikvah! – warknął Rojer. – Puść ją w tej chwili! To Kendall, jedna z moich uczennic.
Krasjanka natychmiast uwolniła nadgarstek Minstrelki. Dziewczyna wyrwała ramię i potarła miejsce, gdzie zaciskały się palce żony Rojera. Sikvah i Amanvah zaczęły krążyć wokół niej niczym wilczyce, przyglądając jej się uważnie.
– Pozwalacie swoim niewolnikom na wiele swobody w zielonych krainach – zauważyła Amanvah. – Ta wydaje się jednak zdrowa i silna. Ilu jeszcze masz?
– Nie jestem jego niewolnicą! – parsknęła Kendall. – Nie jestem niczyją własnością!
– To prawda – oznajmił Rojer. – Jest wolna, podobnie jak reszta uczniów. Kendall jest wśród nich najbardziej utalentowana.
Jego żony nadal krążyły wokół dziewczyny, podeszli też inni Minstrele. Rojer niektórych znał osobiście, a wszystkich ze słyszenia. Ich przywódcą był Rozkołysany Hary. Na początku kariery zwykł grać, stojąc na wielkiej piłce. Od dawna nie powtórzył tej sztuczki, ale przezwisko przylgnęło do niego na zawsze.
Hary był już nie pierwszej młodości. Wycofał się zarówno z publicznych występów, jak i uczenia adeptów sztuki, ale nadal szanowano go jako kompozytora i wiolonczelistę. Mistrz Gildii Cholls obiecał, że przyśle samych mistrzów, ale wyglądało na to, że najwybitniejsi w ich gronie nie mieli ochoty podejmować ryzyka w Zakątku. Drugim z Minstreli był bowiem Sly Sześć Strun, artysta jeszcze starszy od Hary’ego. Na ramieniu opierał starą, podniszczoną gitarę. Rojer przyglądał się kiedyś jego występowi i nie mógł się wówczas nadziwić zręczności drzemiącej nadal w pomarszczonych palcach Sly’a. Występ ten odbył się jednak ponad dziesięć lat temu.
Pozostali byli młodsi. Z wieloma Rojer konkurował na ulicy jakiś rok temu. Wil Kobziarz był wówczas jedynie czeladnikiem. Rojer zadał sobie pytanie, czy nie wręczono mu dyplomu tylko i wyłącznie dlatego, że zgodził się udać do Zakątka.
Hary uścisnął dłoń Rojerowi.
– Cieszymy się, żeś wrócił, panie Bezpalcy. Podczas twojej nieobecności działałem wedle umowy, którą zawarłeś z Mistrzem Gildii, i wprowadziłem uczniów w sekrety pisania nut. Byli dość... niezdyscyplinowani, ale dokonałem pewnych postępów.
Niezdyscyplinowani, parsknął w myślach Rojer. Łagodnie to ujął.
Uczniowie byli bandą durniów, którym kazał siedzieć dookoła i których uczył grać ze słuchu. Nie naśladował oficjalnego szkolenia Gildii, które kiedyś było dla Rojera świętością.
Te dni dobiegły jednak końca.
– Zapomnij o tym. – Rojer sięgnął do sakwy po przygotowane zawczasu stronice z zapisem nutowym „Pieśni o Nowiu”. Pacnął nimi starszego mężczyznę w pierś. Rozkołysany Hary odruchowo je wziął.
– To nowa pieśń, której wszyscy muszą się nauczyć. Każ uczniom zrobić jak najwięcej kopii.
Hary spojrzał na pierwszą stronicę z przestrachem.
– Przecież to teoria!
– Przetestowałem tę pieśń – zapewnił Rojer. – Mój tercet nie miał trudności z jej wykonaniem. Mam nadzieję, że inni również dadzą sobie radę.
Pokój Rojera wyglądał dokładnie tak, jak go pozostawił, ale po tylu tygodniach w Pałacu Luster i najlepszych pokojach w gospodach po drodze Minstrel ujrzał go w innym świetle. Było to małe, ciasne pomieszczenie, a za całe umeblowanie starczyło łóżko i obskurny kufer.
„Nigdy nie rozpakowuj bagażu” – uczył go Arrick.
Rojer podszedł do kufra i zaczął w nim grzebać, ale Sikvah położyła mu rękę na ramieniu.
– Proszę, mężu! Niech się tym zajmą służący! Twoja praca okrywa nas wstydem.
– Nie mam służby – obruszył się Rojer.
– Więc każę ludziom Smitta przenieść twój dobytek, gdy już przygotuje dla nas nowe pokoje. – Sikvah ciągnęła go za rękaw, aż się poddał i usiadł na łóżku.
– Co miałaś na myśli, mówiąc „i słusznie”? – spytał Amanvah Rojer.
– Co takiego?
– Powiedziałaś to przed tronem hrabiego – objaśnił Rojer. – Gdy oznajmiłem, że nie mam patrona i nikogo takiego nie potrzebuję.
Amanvah ukłoniła się.
– Rzuciłam kośćmi po naszym... po naszym nieporozumieniu, mężu. Dowiedziałam się, że jeśli zależy ci na czystej mocy, powinieneś unikać zależności od jakiegokolwiek władcy. Przepraszam, że w ciebie wątpiłam. Sikvah i ja należymy do ciebie. Podążymy za tobą bez względu na to, gdzie zapragniesz walczyć. To właśnie dlatego ojciec wydał nas za ciebie i nigdy już cię nie opuścimy. Jeśli rozkażesz, byśmy ubrały się w kolorowe jedwabie i śpiewały w środku nocy, uczynimy to bez wahania.
– A jeśli każę wam zaśpiewać „Bitwę o Zakątek Drwali”? – spytał Rojer.
– Wówczas spełnimy twe polecenie i znajdziemy sposób, byś tego pożałował. – Amanvah mrugnęła porozumiewawczo. – Jesteśmy twoimi żonami, a nie niewolnicami.
Rojer był oszołomiony, a potem wybuchnął śmiechem.