Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najważniejsza wyprawa zaczyna się wtedy kiedy jesteś na nią gotowy.
Niebieski Ptak wskaże ci właściwy kierunek. Spotkasz Królową Róż, Szaloną Brzozę i Migrujące Drzewa, będziesz rozmawiać z Czasem. W niewidzialnym balonie polecisz wzdłuż krawędzi świata. Pierzasty Wąż zabierze cię na drugą stronę Doliny Skalnych Wież. Staniesz do walki w światowej wojnie potworów. Podczas gdy będziesz szukał prawdy o sobie, prawda znajdzie cię sama.
Pierzasty Wąż patrzył na mnie wielkimi oczami.
- Czy mam ci powiedzieć dokąd zmierzasz?
- Nie – odrzekłam. – Bo ja wiem, że mój cel zmienia się w zależności od tego gdzie jestem, co robię i w jaki sposób. Droga rozwija się pod moimi stopami kiedy po niej wędruję i różnie mnie prowadzi na podstawie kompasu, którym jest moje serce. To co niosę ze sobą w duszy określa moją drogę i mój cel.
WOJOWNIK SŁOŃCA. Magiczna wyprawa na kraniec wszystkiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 199
Przychodzi dzień kiedy jesteś gotowy do drogi.
Nie wiesz co się dokładnie wydarzy ani dokąd cię zaprowadzi. Wiesz tylko, że jesteś gotowy. I że nic nie będzie już nigdy takie samo.
Bywa też tak, że w chwili kiedy podejmiesz decyzję uświadamiasz sobie, że jednak wcale nie chcesz tego zrobić. Tak było ze mną. Postanowiłam wszystko postawić na jedną kartę. I wtedy właśnie zrozumiałam, że tego nie chcę. Nie będę teraz zmieniać całego mojego życia, nie będę iść w nieznane. Nie teraz, nie ja, nie w taki sposób.
Odetchnęłam głęboko i wtedy nagle zobaczyłam drzwi tuż przed sobą. Było za późno, żeby cofnąć krok. Wiedziałam, że stało się to, co miało się stać i że to jest właśnie teraz.
Byłam po drugiej stronie. Przed brzozą, która patrzyła na mnie wszystkimi swoimi dziesięcioma oczami umieszczonymi na pniu. Zamrugałam i ona zamrugała w odpowiedzi.
– Pani Brzozo – powiedziałam czym prędzej, starając się brzmieć bardzo uprzejmie i bardzo rzeczowo.
Chciałam pokazać, że się nie boję, że jestem gotowa dotrzeć do mojego przeznaczenia, potrzebuję jednak solidnych wskazówek. Wiedzy. Mądrości.
Otworzyła szerzej wszystkie oczy.
– Czy… – zaczęłam i zawahałam się.
O co ja mam właściwie zapytać? Gdzie jestem? Po co tu jestem? Co zdarzy się za chwilę? Czy mam przyznać, że trafiłam tu przez przypadek, bo tak naprawdę wcale nie chciałam tu być? Czy to mi pomoże odnaleźć drogę do domu, czy może wprost przeciwnie, tylko ją skomplikuje?…
Zresztą skąd ta wielooka Brzoza miałaby to wiedzieć?… Czy mam zaufać każdej istocie spotkanej po drodze? Czy mam się zdać na jej wiedzę, czy może raczej być nieufna i dowiedzieć się najpierw kim jest, na jakim poziomie, i co właściwie ona wie o świecie?…
Nabrałam powietrza i patrzyłam jej prosto w oczy zastanawiając się jaką przyjąć taktykę aż zaczęła się śmiać.
– Prze… – sapnęła. – Prze… – i chichotała dalej.
– Prze… – podchwyciłam. – Prze… chodzień? Prze… prowadzka?… Przejście?!…
Jeśli przeszłam przez drzwi w jedną stronę, z całą pewnością istnieje sposób, żeby tą samą drogą wrócić!!
Tylko gdzie? Jak? Im dłużej tu byłam, tym większą miałam pewność, że to był błąd. Naczytałam się opowieści o tym jak to miło jest odważyć się na coś nowego, ale teraz wiem, że to nie dla mnie. Ja chcę wracać. Odważyłam się, zrobiłam krok w nieznane, dziękuję bardzo, gdzie jest wyjście?
– Gdzie jest wyjście? – zapytałam.
Brzoza śmiała się mrużąc wielkie oczy i trzęsąc listkami.
Widzę, że się nie dogadamy. Westchnęłam. Wiesz jak to jest ze zmianami. Niektórzy ludzie to lubią. Burzą swój stary dom i budują nowy. Wieszają w oknach żółte firanki i wszystkim zaczynają opowiadać o tym jaki świat jest piękny. Robią się dziwni. Ciągle coś im nie pasuje. Przestają jeść mięso i pić wino. Maszerują w obronie norek. Są dziwni. Inni. Mówią, że się przebudzili.
Ale ja nie chcę się budzić. Myślałam, że chcę, ale nie chcę. Bo po co? Przecież ja wcale nie śpię. Wstaję co rano, pracuję, mam swoje życie i powiem ci, że to jest całkiem dobre życie. Całkiem dobre! Nie chcę go zmieniać. Są rzeczy, które są dla mnie ważne. Nie chcę ich stracić. Powiem ci nawet, że teraz nie chcę ich stracić bardziej niż kiedykolwiek.
Chcę wracać! Chcę mieć z powrotem moje życie! Nie chcę niczego zmieniać!
– Prze!… Prze!!…. – Brzoza śmiała się jak szalona.
– Prze…praszam?! – podpowiedziałam.
– Prze!!! – zawołała w końcu. – Przeznaczenie!!!
I nagle zaczęła szlochać.
Ze wszystkich jej wielkich oczu tryskały potoki łez. Stało się to tak niespodziewanie, że w jednej chwili byłam mokra. A kiedy chciałam zrobić krok wstecz, Brzoza zagarnęła mnie gałęziami i przyciągnęła do siebie.
– Puść mnie! – wołałam tupiąc nogami i starając się nie udławić strumieniami zalewających mnie łez. – Puść!!!
Im bardziej się szarpałam, tym mocniej Brzoza zaciskała gałęzie, a ja miałam coraz mniej oddechu.
Poczułam, że nie mam wyjścia. Zamarłam, znieruchomiałam, przestałam się ruszać, przestałam myśleć, chcieć i uciekać. Stałam się na chwilę ciszą, pustką, niczym.
W tym samym momencie Brzoza rozluźniła uścisk.
– To jest właśnie przeznaczenie – powiedziała Brzoza.
Przeznaczenie?! Udusić kogoś i zatopić we łzach niestabilnej emocjonalnie Brzozy, która najpierw śmieje się jak szalona, a potem zanosi się płaczem?! To jest przeznaczenie?! To ja dziękuję! Mam dosyć! Gdzie jest wyjście?!…
– Przeznaczenie to jest to, czego nie znasz, a jednak jesteś gotów się temu poddać. Ono cię poprowadzi – odezwał się znów drugi głos z boku.
Podniosłam oczy. Obok mnie stał Czas.
W samą porę. Otworzyłam usta, nabrałam oddechu, który był tak świeży, mocny i odżywczy, że na moment straciłam ochotę na to, żeby cokolwiek mówić. Zamknęłam usta, a Brzoza zauważyła:
– Oddycha jak ryba, ale niezbyt lubi wodę.
– Podobają mi się twoje zmarszczki! – zauważył Czas i pochylił się nade mną. – Mogłabyś mieć więcej!
Sapnęłam z grozą, a Czas wybuchnął śmiechem.
– Żartowałem!
– Aha – mruknęłam przez zaciśnięte zęby.
Byłam mokra, podduszona, i z coraz większą jasnością docierała do mnie potworna świadomość tego, że popełniłam błąd. Tragiczny, koszmarny, być może nieodwracalny błąd, a teraz właśnie muszę ponosić jego konsekwencje i nienawidzę tego całym sercem. Po co w ogóle chciałam coś zmieniać?! Po co?!!!…
Tyle razy wcześniej próbowałam coś zmienić i to się zawsze kończyło katastrofą. Zawsze. Tyle razy próbowałam zacząć od nowa, ale kiedy tylko znalazłam się w pewnej odległości, ogarniał mnie taki ból i rozpacz, że wracałam biegiem błagając o wybaczenie. Nie ma dla mnie innej drogi. Nie ma dla mnie żadnej drogi. Teraz to już wiem na pewno. Jest tylko to co jest i nawet jeśli to nie jest doskonałe, to jest doskonałe dla mnie. To mi służy. Utrzymuje mnie przy życiu. To lepsze niż tonąć we łzach Szalonej Brzozy, prawda?
Nigdy więcej nie będę już marzyć o zmianie. Nigdy więcej już nie będę jej planować. To był ostatni raz i pewnie musiał się wydarzyć po to, żeby ostatecznie przekonać mnie o tym, że JA NIE CHCĘ NICZEGO ZMIENIAĆ. Jest dobrze tak jak jest. W końcu to jest moje życie i moje życie jest w miarę dobre.
Nie chcę już nigdy szukać drogi w nieznane. Nie chcę już uciekać, zaczynać od nowa ani być jedną z tych dziwnych nawróconych, którzy komplikują innym życie. Chcę być zwykła, prawdziwa, chcę być taka jak byłam dotąd.
Nigdy więcej nie chcę się już czuć tak okropnie jak teraz. Ponoszę konsekwencje głupiej, nieodpowiedzialnej decyzji. Muszę tylko znaleźć wyjście i drogę powrotną do domu. Na wschód.
– Pozwól w takim razie, że zadam ci pytanie – zaproponował Czas. – Kim byś była gdybyś nie była sobą?
– To proste – odrzekłam od razu. – Byłabym kimś innym.
– A kim będziesz wtedy kiedy nie będziesz sobą?
– Będę wtedy… niesobą – odpowiedziałam z pewnym wahaniem. – Będę wtedy czuła, że jestem w niewłaściwym miejscu i będę szukała rozwiązania. Wyjścia. Właśnie, gdzie jest wyjście?
– Czy myślisz, że jesteś teraz sobą? – zapytał Czas.
– Czy raczej niesobą? – dodała Brzoza.
– Jestem teraz… – zaczęłam bez wahania i urwałam.
Właściwie kim ja jestem? Czy jestem sobą, bo wiem, że zachowałam się w kompletnie nieodpowiedzialny i głupi sposób, ryzykując utratę całego mojego dotychczasowego życia, czy może jestem niesobą, bo zrobiłam pierwszy krok i znalazłam się w nieznanym miejscu, w którym nie chcę być?
– Tak myślałem – powiedział Czas.
I znikł.
– Gdybym tylko miała kompas – pomyślałam. – Mogłabym ruszyć na wschód albo na zachód.
Westchnęłam. Obróciłam się w prawo, to w lewo, podreptałam w miejscu.
Dokąd teraz?… Spojrzałam w niebo i zobaczyłam ptaki. Leciały zdecydowanie w jednym kierunku. Wiedziały dokąd. Wydawały się nawet śpieszyć. A gdyby tak?…
Czy one mnie widzą? Czy ptaki nie są najlepszym przewodnikiem, skoro są w stanie spojrzeć na ziemię z dużej wysokości? Wiedzą gdzie są góry, a gdzie ocean i plaże, gdzie las, a gdzie dzika pustynia.
Pomachałam do nich ręką. Jeśli mnie widzą, to może zechciałyby udzielić mi kilku wskazówek. Stałam, patrzyłam do góry tak długo aż szyja zaczęła mnie boleć. Opuściłam więc głowę i pisnęłam:
– O, Pan Tygrys!
Pisnęłam to cichutko w myślach. Naprzeciwko mnie stał wielki Tygrys. Większy ode mnie. Sama jego głowa z frędzlami sierści po bokach wyglądała jak ozdobny pokrowiec na samochód. Przesadzam. Raczej jak gigantyczna poduszka. Ale nie, serio. Tygrys był tak wielki, że patrzył mi prosto w oczy. Z wielkim zainteresowaniem. Poruszył nosem, skóra mu zadrgała po bokach i już widziałam, że wysuwa pazury i rusza naprzód, gdy nagle zatrzymał się w pół ruchu.
– Ty pachniesz jak drzewo! – warknął, odwrócił się i znikł w zaroślach.
– Ja pachnę jak drzewo!!! – szepnęłam w myślach. – O, dzięki ci, Szalona Brzozo!!! Gdyby nie twoje fontanny łez, to mógł być koniec mojej wyprawy!!
Gdzie ona się właściwie podziała? Że Czas zniknął to mnie nie dziwiło. On zawsze chadza własnymi ścieżkami. Potrafi wślizgnąć się pomiędzy szczeliny rzeczywistości i leżeć tam aż spuchną. A innym razem jest jak ekspresowy pociąg, który mknie przez stację bez zatrzymywania się i tak szybko, że kiedy zniknie, pytasz sam siebie czy rzeczywiście coś widziałeś, czy może wcale go tam nie było.
Ale że istnieją znikające brzozy, o tym nie widziałam. No i po raz pierwszy spotkałam brzozę o tylu wielkich oczach. Gdybym tylko miała kompas!… Na wschód?… Czy na zachód?…
– Skąd ja mam to wiedzieć?… – powiedziałam bezradnie do samej siebie.
I westchnęłam. Odpowiedziało mi westchnienie.
Na krzaku siedział Niebieski Ptak. Podrapał się łapką za uchem, potrząsnął głową i westchnął.
– No to jest nas dwoje! – pomyślałam. – On też wygląda tak, jakby zabłądził.
Wzięłam głęboki oddech i już miałam skręcić w stronę, gdzie jak mi się wydawało, znajdował się wschód, gdy poczułam szarpnięcie.
– Dokąd to? – zapytał Niebieski Ptak trzymając mnie pazurem za ubranie.
– Dzień dobry! – powiedziałam pośpiesznie. Pewnie powinnam była powiedzieć to wcześniej zamiast mijać go bez słowa.
– Dokąd? – powtórzył.
– Na wschód! – oświadczyłam pewnym głosem. – Czy pan jest stąd? Czy może mi pan udzielić kilku wskazówek dotyczących stron świata?
– Po co jeśli idziesz na wschód? – zapytał kpiącym głosem.
– Prawdę mówiąc to wszystko jest dość skomplikowane – przyznałam. – Zawsze uczono mnie, że wschód leży po mojej prawej stronie, więc postanowiłam skręcić w prawo, ale…
– Wschód jest zawsze po prawej stronie? – przerwał mi Niebieski Ptak i uniósł brwi tak wysoko, że prawie spadły mu z czoła. – To bardzo ciekawe założenie!
– Zobacz – rozłożyłam ręce. – W ten sposób można właśnie łatwo rozpoznać kierunki świata. Wschód jest zawsze gdzie? Tam gdzie twoja prawa ręka, prawda? Więc jeśli skręcę w prawo, to…
– Nie skręcisz w prawo – oświadczył Ptak.
– Aha.
– Dlaczego chcesz iść na wschód?
– Właśnie! To jest dobre pytanie! Właśnie usiłowałam sama sobie na nie odpowiedzieć! Czy pan zna tu mniej więcej okolicę? Widziałam grupę przelatujących ptaków, machałam do nich, ale nie chciały się zatrzymać.
– Nie mogły się zatrzymać – poprawił mnie Niebieski Ptak. – Dostały polecenie, żeby lecieć dalej.
– Polecenie? Od kogo?
– Ode mnie.
– Aha. A więc… Pan kieruje…
– Kierunkami – uzupełnił.
– Pan kieruje kierunkami. Dla wszystkich?
– Tak.
– Dla wszystkich, którzy latają?
– Dla wszystkich – powiedział z naciskiem.
– Dla tygrysów?
Ptak z zainteresowaniem oglądał swoje pazurki. Mruknął od niechcenia.
– Dla Czasu?
– Po to nie odleciałem razem z wszystkimi, bo ktoś musi kierować ruchem.
– Dla wszystkich? – upewniłam się. – Dla mnie też?
Ptak wygiął dziób z pobłażliwym wyrazem twarzy, a jego zmrużone oczy zdawały się mówić:
– To chyba oczywiste!
– W takim razie czy mógłby mi pan uprzejmie powiedzieć gdzie znajduje się wschód?
I zanim zdążył otworzyć dziób, pośpiesznie dodałam:
– Generalnie oczywiście ja wiem, że wschód jest po prawej stronie, chciałabym się jednak upewnić, że tutaj – rozłożyłam ręce, no bo przecież ja niezupełnie wiedziałam gdzie jestem ani tym bardziej po co – że tutaj kierunki kierują się takimi samymi zasadami.
– Nie kierują się – odparł krótko Ptak.
– Tak myślałam – westchnęłam. – Czy w takim razie mógłby mnie pan łaskawie skierować na wschód?
– Nie – oświadczył i odleciał.
– Przynajmniej wiem, że wschód niekoniecznie jest po prawej stronie – pocieszyłam siebie i rozejrzałam się dookoła. Gdyby tu były drzewa, to znalazłabym mech.
…No tak, ale co z tego – odpowiedziałam sobie po chwili – skoro nie ma pewności, że wschód jest po prawej stronie.
Właściwie, zaraz, w sumie to jest chyba bez znaczenia? Ja i tak nie wiem dokąd mam iść, więc czy pójdę na wschód, który rzeczywiście jest wschodem, czy na wschód, który będzie zachodem, to niczego nie zmienia.
Skręciłam w prawo i prawie natychmiast poczułam szarpnięcie.
– Dokąd to? – zapytał znajomy głos przytrzymując mnie szponem.
– Na wschód! – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Pokręcił przecząco głową.
– To nie jest wschód?
Kręcił głową.
Zapadła cisza.
– Dlaczego na wschód? – zapytał w końcu.
– Bo tam wschodzi słońce – powiedziałam nieśmiało. – I zawsze jest ciepły blask.
– Tam jest wiosna. Tam wszystko się zaczyna – przyznał Ptak.
– No właśnie! – ucieszyłam się. – Dlatego…
– To nie jest miejsce dla ciebie – przerwał mi.
– Och! – sapnęłam z rozczarowaniem. Uwielbiam wschody słońca, wiosnę i nowy początek. – W takim razie na zachód! – postanowiłam.
– Dlaczego na zachód? – zapytał Ptak.
– Bo tam na niebie pojawiają się cudowne kolory, a światło słońca jest najcieplejsze, najbardziej łagodne, spokojne i czułe.
– To prawda – Ptak skinął głową. – Tam jest jesień. Tam wszystko gaśnie i chyli się ku spoczynkowi. To nie jest miejsce dla ciebie.
– Nie jest??!! – zdumiałam się. – Jak to?
Ptak patrzył na mnie okrągłymi oczami. Teraz rozumiałam dlaczego on jest Strażnikiem Kierunków i czeka na skrzyżowaniu na wszystkich wędrowców.
– A dokąd fruną ptaki? – przypomniałam sobie.
– Dokąd fruną ptaki? – powtórzył po mnie Ptak.
– Na południe?
– Tak. Na południe. Tam, gdzie jest lato, gdzie wszystko trwa, żyje i kąpie się w beztrosce.
Spojrzałam na niego z nadzieją.
Pokręcił przecząco dziobem.
– Ale dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego nie mogę iść na wschód, na zachód ani nawet na południe? Dlaczego?…
– Dlatego – powiedział Ptak i znowu znikł.
To było ostatnie miejsce, do którego chciałabym się wybrać. Więcej niż „ostatnie”. To był dla mnie kierunek na nigdy. I zresztą, kto mnie zmusi?…
Rozejrzałam się ostrożnie. Zrobiłam krok naprzód. I jeszcze jeden. Skręciłam w prawo. I ruszyłam przed siebie.
Odetchnęłam z ulgą.
Nikt nie łapał mnie za ubranie, nie oblewał łzami i nie próbował zatrzymać. Nagle nabrałam pewności, że zmierzam we właściwą stronę. Najprawdopodobniej na wschód. To się okaże dopiero wtedy kiedy pojawi się nowe słońce. Jeśli się pojawi. Na pewno się pojawi. Dlaczego nie miałoby wstać jak co dzień?
Szłam i szłam i szłam, tak długo, aż wreszcie poczułam się zmęczona. Położyłam się na miękkiej trawie, zamknęłam oczy i usłyszałam samolot. Leciał gdzieś w oddali, unosząc na swoim pokładzie przypiętych do foteli pasażerów. Każdy miał za sobą inną historię, a przed sobą inny cel, ale przez chwilę dzielili przestrzeń w żelaznej maszynie cudem unoszącej się w powietrzu. Zawsze mnie to fascynowało.
Samolot wydawał się zbliżać, a potem znów oddalać, tak jakby krążył w powietrzu. Być może był to pierwszy samolot w historii świata, który leciał poszukując swoich przyszłych pasażerów. Tak jakby nie wystarczali mu ci, których zabrał z wcześniejszego lotniska.
– Ale tu przecież nie ma żadnego pasa startowego – pomyślałam sennie. – Więc to pewnie tylko złudzenie.
Złudzenie rosło. Warkotało coraz głośniej, było coraz bliżej, ale nie zbliżało się w linii prostej, tylko szalonym zygzakiem. Zapadałam już w przyjazną otchłań snu, gdy samolot przeleciał tuż nad moją głową, a potem nagle zgasł.
Otworzyłam oczy.
Prosto w okrągłe, zmrużone ślepia. Pochylały się nade mną z naprężonym wysiłkiem, za którym – jak się domyśliłam – stało intensywne myślenie. Widziałam przed sobą wielką głowę obrośniętą sterczącymi włosami, spomiędzy których wychylił się elastyczny, ciekawski czułek i pomacał mnie w biodro.
Żuk? – przekręciłam głowę, żeby lepiej go widzieć. – Chrabąszcz? Ale dlaczego taki wielki?
Owad oddychał przez chwilę w niezdecydowanym milczeniu. Zdaje się, że on też – podobnie jak ja – nie widział wcześniej czegoś takiego. Patrzyliśmy na siebie z wzajemnym powątpiewaniem i zastanowieniem.
W końcu owad zapytał:
– Ty nie jesteś robakiem?
– O nie! – odrzekłam natychmiast. – Z całą pewnością ja nie jestem robakiem!
– No właśnie – przytaknął swoim własnym myślom. – Ty nie jesteś robakiem.
Pokiwałam głową.
– Widziałaś jakiegoś robaka? – zainteresował się. – Tu niedaleko?
– Niestety – pokręciłam głową. – Niestety, nie widziałam żadnych robaków.
– Hm – mruknął owad, rozłożył skrzydła i odleciał.
Ha! – pomyślałam zarówno do siebie, jak i do niego. – A ty nie jesteś samolotem!
Warkotanie skrzydeł chrabąszcza oddaliło się zygzakiem. Teraz przynajmniej wiem czego szukał. Pasażerów, owszem, ale jego własnego żołądka. Przekręciłam się na drugi bok i już odpływałam po ciemnym oceanie zapomnienia, gdy usłyszałam dziwny głos. Brzmiał jak zduszone łkanie.
– Zdawało mi się – pomyślałam i wróciłam w myślach na brzeg oceanu.
Szloch rozległ się ponownie. Był bardziej rozpaczliwy, tak jakby usiłował wyważyć wieko zatrzaśniętej skrzyni. Zawisał w błękitnym powietrzu wczesnego wieczoru, kołysał się bezsilnie, jakby brakowało mu mocy, a potem spadał na ziemię. Następny. I jeszcze jeden.
Oparłam się na łokciu.
Zapadła cisza.
– Zdawało mi się! – pomyślałam z ulgą i położyłam głowę na trawie.
– Iiiiiiii – usłyszałam ciche westchnienie. A potem jęk.
– Nie zdawało mi się! – otworzyłam oczy.
Szloch.
Cisza.
Czekałam cierpliwie.
Westchnienie. Cisza. Jęk. Łkanie.
Cisza. Westchnienie. Cisza. Jęk. Cichy, urywany, skryty płacz.
A potem znów od nowa.
Wyraźnie z gęstwiny nieopodal mnie.
Podniosłam się bezszelestnie i usiłując patrzeć między smugami zapadającej ciemności, ruszyłam naprzód. Jęk. Bezradne, żałosne, smutne szlochanie.
Jeszcze kilka kroków. Jeszcze zielona, szeroka choinka, która zasłania mi widok i prześwit porośnięty zaroślami o liściach podobnych do dłoni. Cisza. Wiedziałam, że ten kto się tu ukrywa, już wie o tym, że tam jestem.
Wstrzymałam oddech. On też wstrzymał oddech.
Zatrzymałam się w bezruchu. On też zdrętwiał.
Macałam oczami ciemność i czułam, że on też dotyka wzrokiem powietrza.
W końcu poczułam, że dłużej wstrzymywać oddechu już nie mogę, więc zaczęłam ostrożnie wypuszczać go ustami. I usłyszałam z drugiej strony ledwie słyszalny świst. Oddychaliśmy w tym samym rytmie. Nagle zrozumiałam, że myśleliśmy o tym samym. Baliśmy się tego samego. I tego samego pragnęliśmy.
– Halo – powiedziałam w ciemność.
– Halo – odpowiedział mi głos.
– Idę do ciebie.
Zatrzymałam się przy drzewie obsypanym jasnymi kwiatami w kształcie dzwonów. Były tak świetliście białe, że zdawały się płonąć magicznym wewnętrznym ogniem.
Pod drzewem stał fotel, a na fotelu siedział człowiek. Mimo woli rozejrzałam się w poszukiwaniu innych, bardziej rozpaczliwie wyglądających istot, bo mężczyzna w fotelu nie wydawał się potrzebować pomocy.
Już miałam się cofnąć przepraszając za nieporozumienie, gdy nagle westchnął i to było dokładnie takie samo smutne, bezradne westchnienie, które słyszałam wcześniej. Zawahałam się.
– Śmiało – odezwał się mężczyzna. – Masz ochotę się przysiąść?
Zmarszczyłam czoło. Teraz brzmiał zupełnie inaczej. Był pewny siebie, spokojny, zrównoważony. Ktoś taki przecież nie mógł przed chwilą szlochać w rozpaczy.
– Może mam wystosować specjalne zaproszenie? – zażartował. – Wejdź, rozgość się.
Zrobiłam dwa kroki naprzód. Podsunął mi fotel, poprawił włosy, założył nogę na nogę i zagadnął jak gdyby nigdy nic:
– Miło że wpadłaś.
– Dzięki – odrzekłam odruchowo, słysząc jak w mojej głowie galopują setki zdezorientowanych myśli.
Kim on jest? Dlaczego zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, skoro przed chwilą płakał? A może to jednak nie on? Ale jeśli nie on, to kto? I czy ja mam szukać tego kogoś, czy w ogóle to było złudzenie albo sen, a ja niepotrzebnie się tym zajmuję?
– Napijesz się czegoś? – zaproponował z miłym uśmiechem mężczyzna.
– Och! Z przyjemnością! – przyznałam. W sumie mogę się na chwilę zatrzymać, napić się wody i upewnić się, że wszystko jest w porządku.
– Mam na imię Leo – dodał mężczyzna. – Po łacinie to znaczy…
– …Lew – uzupełniłam wpadając w mu słowo. – Miło mi.
Miał przyjemny, silny uścisk dłoni. W ogóle zaczęło mi być całkiem przyjemnie. Siedziałam w wygodnym fotelu naprzeciwko przystojnego, pewnego siebie, opanowanego mężczyzny, który podawał mi właśnie kielich zerwany z drzewa.
– Deszczówka? – domyśliłam się. – Dziękuję! Naprawdę tego potrzebowałam.
– Wiem – przytaknął z uśmiechem. – Do dna!
Roześmiałam się, rozluźniłam, przytknęłam kielich do ust. I zgasłam.
Obudziłam się następnego dnia lub wiele dni później. W cykającej świerszczami ciszy, które brzmiały jak bicie mojego serca. Powoli powracałam do przytomności. W końcu otworzyłam oczy. Leo siedział przytulony do fotela z wyrazem błogości na twarzy.
W mojej pamięci odtwarzały się strzępki zdarzeń. Płacz, noc, fotel, kielich, nicość.
– Już nie śpisz – zagadnął wesoło Leo.
Spojrzałam na niego i znów ogarnęło mnie to dziwne pomieszanie wrażeń. On był jednocześnie silny i słaby. Jednocześnie zwyciężał i ponosił klęskę. Błagał o pomoc i pokazywał, że sam sobie świetnie daje radę. Był wygrany i przegrany w tym samym czasie, i ponieważ było to praktycznie niemożliwe, nie mogłam obok tego przejść obojętnie.
– Śniło ci się coś? – zapytał z taką uprzejmością, sympatią i przyjaźnią, że nie sposób było go nie lubić.
– Nie pamiętam – odrzekłam zgodnie z prawdą.
– Ja miałem piękny sen! Nieosiągalnie niebotycznie cudowny. Tak piękny, że… – wzruszył się, zadrżały mu usta.
Nagle z emanującego pewnością siebie mężczyzny zamienił się w bezradnego chłopca. To znaczy był wciąż wysokim, silnym mężczyzną, ale w jednej sekundzie przestałam go podziwiać, a zapragnęłam się nim zaopiekować, dać mu poczucie bezpieczeństwa i dobre słowo.
– Życie jest pełne niespodzianek, czyż nie? – uśmiechnął się smutno. – Nigdy nie wiesz co się zaskoczy i kiedy, i w jaki sposób życie odbierze ci to, co było najcenniejsze. Trzeba zawsze być gotowym na najgorsze, ale powiem ci, że nawet jeśli będziesz przygotowana, to bywa, że cios nadchodzi z najmniej spodziewanej strony. I nie ma wtedy…
– Hm, hm – chrząknęłam.
– Mówiłaś coś?
– Wydaje mi się – powiedziałam jak najdelikatniej – że nie straciłeś tego, co jest najcenniejsze, bo przecież…
– A co ty możesz wiedzieć! – rzucił niecierpliwie. – Patrzysz na świat ze swojej luksusowej perspektywy i nie masz pojęcia o tym jak wygląda życie prawdziwego, prostego, szarego człowieka!
– Takiego jak ty? – domyśliłam się.
– Takiego jak ja!
– Muszę już iść – położyłam dłonie na kolanach. – Miło mi było, ale…
– Opuszczasz mnie? – przerwał z żalem w głosie. Brzmiał teraz jak samotny biały żagiel skazany na wieczną pustkę pośrodku oceanu.
– Nie opuszczam cię – odrzekłam z zakłopotaniem, bo znów opadły mnie wątpliwości.
Kim on jest? Czy on potrzebuje pomocy? Dlaczego w takim razie reaguje gniewem za każdym razem kiedy chcę powiedzieć coś, co mogłoby pomóc mu spojrzeć na życie z innej perspektywy? Dlaczego zachowuje się tak, jakby chciał mnie odtrącić, a potem prosi, żebym została? Dlaczego?… Dlaczego?….
– Wszyscy odchodzą – powiedział Leo melancholijnie. – Na nikogo nie można liczyć.
– Można! – zapewniłam go. – Możesz liczyć na mnie! Ja jestem uczciwą osobą.
– Nie – pokręcił głową. – Nie mogę cię wykorzystywać. Nie mogę wciągać cię do bagna mojego życia, nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać. Najlepiej odejdź już, bo na pewno masz ważne sprawy, którymi musisz się zająć. Na pewno jest ktoś, kto na ciebie czeka, kto jest ci wierny, kto cię kocha i kto ciebie potrzebuje. Idź już.
– Nie mogę teraz odejść – powiedziałam i sama nie wiedziałam czy to jest prawda, czy nie.
Kiedy chciałam odejść, on mnie zatrzymywał, a kiedy chciałam zostać, wyganiał mnie. Był co chwilę kimś innym. Raz pewnym siebie dojrzałym mężczyzną, a po chwili bezradnym dzieckiem poszukującym matki. Nie byłam w stanie za tym nadążyć. Dlatego nie mogłam odejść, ale jednocześnie nie chciałam też zostać.
– Widzisz? – powiedział z goryczą. – Nikt nie jest w stanie ze mną wytrzymać. Jestem najgorszym człowiekiem na ziemi. Każdego doprowadzam do rozpaczy.
– Nie każdego – pocieszyłam go. – Ja czuję się całkiem dobrze.
– Co ty możesz wiedzieć! – machnął ramieniem, zbywając mnie jak nieważne brzęczenie muchy. – Co ty możesz wiedzieć o prawdziwym życiu!
– Wiem co to jest prawdziwe życie – zaprotestowałam. – Ja też mam problemy i czasem błądzę, i…
– Ale po co my mamy rozmawiać o takich trudnych sprawach – przerwał mi Leo stając się znów czarującym dorosłym. – Szkoda marnować czasu na zmartwienia. Korzystajmy raczej z tego, że siedzimy przy tym pięknym drzewie, na którym rosną pełne tajemnej magii kielichy!
Odejść? Zostać? Dlaczego nagle czuję w głowie taki mętlik?
– Ale ze mnie gbur! – żachnął się Leo. – Przerwałem ci, przepraszam! Mówiłaś, zdaje się, że…
– Nie pamiętam już co mówiłam.
– Mówiłaś, że nie straciłem tego, co najcenniejsze, bo…
– Właśnie! – ożywiłam się. – Nie straciłeś tego, co naprawdę jest najcenniejsze, bo przecież wciąż żyjesz! A kiedy żyjesz… – urwałam, bo wydawało mi się, że widzę na jego twarzy szyderczy uśmieszek.
– Słucham cię! – zapewnił z powagą.
– Tak długo jak żyjesz, możesz coś zmienić – dokończyłam.
– To bardzo mądre – oświadczył i wyciągnął w moją stronę kielich. – Uczcijmy to.
– Nie, dziękuję – odrzekłam od razu. – Niezbyt dobrze się po tym czułam.
– To jest coś innego! – zapewnił mnie. – Spróbuj. Jak nie będzie ci smakowało, możesz wypluć.
Spróbowałam. Wypiłam. I zgasłam.
Świat zaczął się zmieniać. Wszystko stopniowo stawało się coraz bardziej obce. Ja byłam obca, nawet dla samej siebie. Wiatr wiał poza moją głową i nigdy mnie nie dotykał. Drzewa szumiały gdzieś daleko, za zasłoną. Coś się działo, coś przestawało się dziać, ale wszystko znajdowało się poza mną.
Czasem ogarniał mnie wielki smutek. Siadałam wtedy w fotelu obok Leo i prosiłam:
– Przytul mnie.
Kiedy mnie przytulał, wszystko stawało się jeszcze bardziej obce, puste, samotne i smutne. Kiedy płakałam, moje łzy kapały na mech i kamienie, wsiąkały w piasek, a potem szemrząc odpływały w dal jako strumyki.
Na szczęście krzew z kwiatami w kształcie dzwonów nie przestawał kwitnąć. Kielich pełen chłodnego nektaru przynosił ulgę i sen.
Leo był czasem dobry jak dziecko, a czasem krzyczał i bił. Mówił, że wie, że na mnie nie zasługuje, że nie poradzi sobie beze mnie, że jestem jedyną dobrą rzeczą, jaka mu się przytrafiła, a następnego dnia wyzywał od przybłęd, kłamców i oszustek. Potem spał, potem przepraszał, a kiedy się budził, nigdy nie wiedziałam w jakim będzie nastroju.
Całe szczęście, że mieliśmy słodkie kielichy.
Po pewnym czasie zauważyłam, że jest mi ciężko. Ciężko w dziwny, nieokreślony sposób. Tak jakby życie nagle zaczęło ważyć tonę. Uświadomiłam sobie, że nie mogę już ruszyć w dalszą drogę i że zostanę tu na zawsze. Przy krzaku dzwonnych kwiatów obok Leo. Jak więzień, który nie może uciec, ponieważ nie jest w stanie dostrzec ścian swojego więzienia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki