Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej - Martyn Rady - ebook

Wspaniałe królestwa. Dzieje Europy Środkowej ebook

Rady Martyn

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy potrzebna jest nowa książka o historii Europy Środkowej? Okazuje się, że tak. Bo cóż to takiego – Europa Środkowa? Rady proponuje nam spojrzenie nieco bardziej kompleksowe i geograficznie szersze, obejmujące ziemie niemieckie, ale także Szwajcarię czy Ukrainę. I to właśnie jest nasza Europa. Od wieków pełna niepokoju, twórcza, kreatywna, ale i niekiedy nazbyt brutalna i agresywna, pełna odwiecznie ścierających się koncepcji i wizji. Historia Rady’ego to nie sucha praca naukowa, przeciążona datami i nazwiskami. To raczej swobodna podróż, która przypomina rejs leniwą rzeką, niosąca nas zakolami po zmieniającej się mapie Europy Środkowej tak, abyśmy mogli zobaczyć i zrozumieć więcej. To opowieść o echach historii niekiedy zapomnianych, ale które tak naprawdę nigdy nie przebrzmiały, bowiem kształtują nasze życie tu i teraz. To podróż wiodąca nas momentami przez miejsca straszne i pełne grozy, ale i takie, które były świtem nowej nadziei i naszej wspólnej przyszłości. Wielką zasługą autora jest to, iż w tak barwny i ciekawy sposób potrafi snuć tę opowieść, przemycając nam przy tym pokaźne zasoby wiedzy o nas samych i dla kolorytu wplatając przesmaczne kęski, które czynią lekturę prawdziwą ucztą. Czy wiedzieliście, że Tycho Brahe mieszkał z łosiem? Nie? Musicie przeczytać „Wspaniałe królestwa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 821

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ligea1313

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Wprowadzenie. Europa Środkowa, ludzie z głowami psów i dębowe lasy Berehowa

Wpro­wa­dze­nie

Europa Środ­kowa, ludzie z gło­wami psów i dębowe lasy Bere­howa

Średnio­wieczni skry­bo­wie, któ­rzy ilu­stro­wali ręko­pisy, czę­sto doda­wali na mar­gi­ne­sach stron nie­wiel­kie szkice, żeby przy­cią­gnąć uwagę czy­tel­ni­ków lub też ulżyć wła­snej nudzie. Ryso­wali wijące się pną­cza, kwiaty, zwie­rzęta hodow­lane i zwy­kłych ludzi, ale czę­sto dołą­czali rów­nież baj­kowe stwo­rze­nia. Mogły to być jed­no­rożce lub syreny, ale także potwory i mon­stra: zie­jące ogniem smoki, poro­śnięte mchem dzi­kusy oraz bez­głowe stwory z twa­rzami na pier­siach. Ulu­bień­cem był „psio­gło­wiec”, czy też cyno­ce­fal, który miał ludz­kie ciało, ale psią głowę. Towa­rzy­scy, podob­nie jak ludzie, ale potra­fiący tylko szcze­kać psio­głowcy byli czę­sto przed­sta­wiani pod­czas gesty­ku­la­cji lub wska­zy­wa­nia pal­cem.

Idea ludzi z gło­wami psów została zaczerp­nięta z lite­ra­tury kla­sycz­nej i uwa­żano ich za praw­dziwe stwo­rze­nia żyjące na obrze­żach cywi­li­za­cji w podobny spo­sób, w jaki funk­cjo­no­wały na mar­gi­ne­sach manu­skryp­tów. Wcze­sno­chrze­ści­jań­scy uczeni deba­to­wali nad rów­no­wagą cech ludz­kich i psich u psio­głow­ców, ponie­waż jeśli byli ludźmi, wyni­ka­łoby z tego, iż byli obda­rzeni duszą i powinni zostać nawró­ceni. Jed­nakże ludzie-psy byli nie­uchwytni – zawsze trzy­mali się poza zasię­giem misjo­na­rzy i wojsk chrze­ści­jań­skich kró­lów oraz wład­ców. Mimo to wciąż poja­wiały się opo­wie­ści o tym, co psio­głowcy wyczy­niali tuż za hory­zon­tem: mor­do­wali misjo­na­rzy, poże­rali poj­ma­nych do nie­woli i prze­sta­wali z wojow­ni­czymi Ama­zon­kami o dłu­gich paznok­ciach. Kosma­tego człeka z głową psa ni­gdy nie udało się schwy­tać, nie­mniej jed­nak w przy­padku nie­wier­nych naj­lep­szym wybo­rem było dmu­cha­nie na zimne. Jedna z rela­cji z IX wieku mówi o tym, jak to biskup-misjo­narz w dzi­siej­szej Austrii odmó­wił wizy­tu­ją­cym go pogań­skim wodzom miej­sca przy stole, zamiast tego roz­sta­wia­jąc im miski na pod­ło­dze1.

W miarę posu­wa­nia się na wschód fali nawró­ceń, two­rzą­cej z pogań­skich ludów chrze­ści­jań­skie kró­le­stwa, psio­głowcy zostali cał­ko­wi­cie wypchnięci z Europy i zmu­szeni do zamiesz­ka­nia na krań­cach świata. „Mapa świata” (mappa mundi) z końca XIII wieku, znaj­du­jąca się w kate­drze w Here­ford, w Anglii, przed­sta­wia na Dale­kim Wscho­dzie grupę ludzi o gło­wach psów wypę­dza­nych z raj­skiego ogrodu przez anioła. Druga grupa gesty­ku­lu­jąca zilu­stro­wana jest na póź­niej­szym wygna­niu, na przy­lądku daleko na pół­nocy. Współ­dzielą oni mar­gi­nes świata wraz z miesz­ka­ją­cymi w jaski­niach tro­glo­dy­tami, bez­gło­wymi ludźmi i jed­no­no­gimi mono­po­dami, któ­rzy śpią na ple­cach w cie­niu nazbyt wiel­kiej stopy. Jak się jed­nak oka­zało, wygna­nie psio­głow­ców na kra­niec świata nie miało trwa­łego cha­rak­teru, już w cza­sie, gdy mnisi z Here­ford kre­ślili swą mapę świata, ludzie o gło­wach psów powró­cili na kon­ty­nent euro­pej­ski w nowej, bar­dziej prze­ra­ża­ją­cej for­mie. Tym razem byli praw­dziwi.

Swoją zachod­nią kra­wę­dzią Europa opiera się o Ren łączący Morze Pół­nocne z Alpami, ale jej wschod­nia gra­nica nie ma oczy­wi­stego fizycz­nego wyznacz­nika. Kar­paty, które biorą swój począ­tek na pół­nocny wschód od Wied­nia, na tere­nie dzi­siej­szej Sło­wa­cji, owi­jają się wokół Węgier i Tran­syl­wa­nii (Sied­mio­grodu), two­rząc gra­nicę na połu­dnio­wym wscho­dzie, ale dalej, na pół­noc jest już tylko otwarta prze­strzeń. Europa Pół­nocna jest rów­ninna, leży na Niżu Euro­pej­skim mie­rzą­cym ponad trzy tysiące kilo­me­trów od Nider­lan­dów do Uralu, w Rosji. Na połu­dnio­wym skraju Wielka Nizina Euro­pej­ska prze­cho­dzi w kra­inę ste­pów lub, jak je ongiś nazy­wano, Dzi­kie Pola roz­cią­ga­jące się na dzi­siej­szą Ukra­inę i Azję Środ­kową.

To wła­śnie przez Dzi­kie Pola nade­szli z Azji Środ­ko­wej psio­głowcy, poja­wia­jąc się gwał­tow­nie w 1241 roku i pusto­sząc Pol­skę oraz Węgry. Nazy­wali sie­bie Mon­go­łami i Tata­rami, a ta druga nazwa zdra­dzała (jak sądzono) ich pocho­dze­nie z Tar­taru, kla­sycz­nej otchłani pie­kiel­nej. Naj­wy­raź­niej ich przy­wódca rów­nież był człe­kiem z głową psa, bowiem znany był jako chan, zaś tytuł ten przy­wo­dził na myśl łaciń­skie słowo okre­śla­jące psa (canis). Zacho­wa­nie Mon­go­łów potwier­dzało owe powią­za­nia, gdyż – jak rela­cjo­no­wał pewien Fran­cuz – „poże­rali ciała swych ofiar, jakby spo­ży­wali zwy­kły chleb”. Dając temu wiarę, ówcze­śni pisa­rze z prze­ko­na­niem dono­sili, iż Mon­go­ło­wie byli psio­głow­cami ze sta­ro­żyt­no­ści nale­żą­cymi do ludu Goga i Magoga, któ­rych Alek­san­der Wielki zamknął za bra­mami Kau­kazu wraz z roz­ma­itymi gigan­tami, zde­pra­wo­wa­nymi nacjami i ludźmi nie­czy­stymi, jedzą­cymi myszy i muchy. Naj­wy­raź­niej coś lub ktoś ich wypu­ścił2.

Mon­go­ło­wie byli ludźmi-psami z Tar­taru lub, według innego okre­śle­nia, oga­rami pie­kieł. Cho­ciaż impe­rium mon­gol­skie gwał­tow­nie się roz­pa­dło, jedno z jego państw suk­ce­syj­nych zacho­wało to powią­za­nie. Począw­szy od XV wieku, tatar­scy cha­no­wie z Krymu doko­ny­wali kolej­nych najaz­dów na chrze­ści­jań­skie kró­le­stwa na zacho­dzie. Poszu­ki­wali łupów w postaci nie­wol­ni­ków, zwłasz­cza mło­dych, któ­rych sprze­da­wali w krym­skim por­cie Kefe (obec­nie Teo­do­zja), prze­kształ­co­nych w kon­ku­biny lub eunu­chów. Przez wieki w folk­lo­rze ludów zamiesz­ku­ją­cych oko­lice Kar­pat powta­rzano opo­wie­ści o okru­cień­stwach „Tata­rów o psich pyskach”, łącząc je z innymi klech­dami o dia­błach i demo­nach. W prze­ka­zach węgier­skich koja­rze­nie Tata­rów z ludźmi-psami było tak oczy­wi­ste, że przed XX wie­kiem rzadko odno­to­wy­wano Tata­rów bez epi­tetu „psio­gło­wiec”3.

Nie tylko Tata­rów uwa­żano za ludzi o psich gło­wach. Na prze­ło­mie XIV i XV wieku z Ana­to­lii, skła­da­ją­cej się obec­nie na kon­ty­nen­talną Tur­cję, Turcy osmań­scy naje­chali i opa­no­wali Pół­wy­sep Bał­kań­ski, zdo­by­wa­jąc w 1453 roku Kon­stan­ty­no­pol (dzi­siej­szy Stam­buł). Nie­cały wiek póź­niej zajęli środ­kowe Węgry, doko­nu­jąc głę­bo­kich zago­nów w sąsied­nich kra­jach. Nie dziwi zatem fakt, iż Tur­ków przed­sta­wiano jako sługi sza­tana o nie­na­sy­co­nej żądzy krwi. Zachodni pisa­rze oskar­żali ich o naj­roz­ma­it­sze eks­tra­wa­gan­cje, w tym sodo­mię i kon­takty sek­su­alne z rybami, ale od samego początku ich rów­nież koja­rzono z psio­głow­cami. Według pro­te­stanc­kiego refor­ma­tora Mar­cina Lutra Turcy two­rzyli wspól­noty mał­żeń­skie z psami, w efek­cie pło­dząc z tych związ­ków hybrydy. Ponie­waż o pro­roku Maho­me­cie rów­nież mówiono, iż jest psem, i cza­sami przed­sta­wiano go z głową psa, sen­sowne było uzna­nie wszyst­kich muzuł­ma­nów za poten­cjal­nych ludzi-psów4.

Histo­ria ludzi o gło­wach psów uosa­bia kło­poty Europy Środ­ko­wej. Praw­dziwi i wyima­gi­no­wani, psio­głowcy są dra­pieżni, a inwa­zje sta­no­wią powra­ca­jący temat w histo­rii tej czę­ści świata. Lista nie­do­szłych zdo­byw­ców zaczyna się od Gotów i Hunów w IV wieku, przez Awa­rów, Sło­wian i Węgrów w VII i IX stu­le­ciu, po czym roz­ciąga się aż po Mon­go­łów i Tur­ków osmań­skich w póź­nym śre­dnio­wie­czu. Po 1500 roku obraz staje się bar­dziej skom­pli­ko­wany, ponie­waż najeźdźcy nad­cią­gają ze wszyst­kich kie­run­ków – Fran­cuzi z zachodu, Szwe­dzi z pół­nocy i Rosja­nie z pół­noc­nego wschodu. Spo­śród nich najbar­dziej nie­ustę­pliwi byli ci ostatni, wkra­cza­jąc do Europy Środ­ko­wej pod koniec XVIII wieku i oku­pu­jąc jej więk­szą część po 1945 roku.

Jed­nakże Europa Środ­kowa ni­gdy nie była tylko bierną ofiarą. Jej kró­le­stwa i impe­ria rów­nież były dra­pieżne – wykra­wały sobie prze­strze­nie kosz­tem sąsia­dów. Kon­flikty rodzące się w regio­nie czę­sto roz­le­wały się także na zewnątrz, wojna trzy­dzie­sto­let­nia toczona w Euro­pie Środ­ko­wej w latach 1618–1648 ogar­nęła nie­mal cały kon­ty­nent, zaś dru­go­pla­nowe wyda­rze­nia objęły Afrykę, Kara­iby i nawet odle­gły Taj­wan. Zaję­cie w 1740 roku austriac­kiego Ślą­ska przez Prusy Fry­de­ryka Wiel­kiego dopro­wa­dziło do ponad dwu­dzie­stu lat wojny, w którą zaan­ga­żo­wały się Wielka Bry­ta­nia i Fran­cja, a pod­czas wojny sied­mio­let­niej (1756–1763) kon­flikt toczył się czę­ściowo w Ame­ryce Pół­noc­nej i na sub­kon­ty­nen­cie indyj­skim. Zjed­no­cze­nie Nie­miec w 1871 roku było moż­liwe wyłącz­nie dla­tego, iż pru­ski poli­tyk Otto von Bismarck poko­nał Fran­cję i zajął Paryż. W XX wieku Europa była miej­scem, w któ­rym roz­po­częły się dwie wojny świa­towe, a w XXI stu­le­ciu stała się sceną naj­bar­dziej nisz­czy­ciel­skiej wojny toczo­nej w Euro­pie od ponad sie­dem­dzie­się­ciu lat.

Europę Środ­kową, czy też Mit­te­leu­ropę, jak ją nazy­wano w języku nie­miec­kim, czę­sto okre­ślano przez pry­zmat tego, czym nie była. Naj­wcze­śniej­szą jej defi­ni­cję dyk­to­wała poli­tyka wojen napo­le­oń­skich. Opu­bli­ko­wany w 1805 roku w Brunsz­wiku sta­ty­styczny szkic wszyst­kich państw euro­pej­skich (Sta­ti­sti­scher Umriss der Sämtlichen Europäischen Sta­aten) Geo­rga Has­sela był bez­kom­pro­mi­sowo dokładny. Europa Środ­kowa sta­no­wiła część kon­ty­nentu nie­na­le­żącą ani do Fran­cji, ani do Rosji, co pozo­sta­wiało wyłącz­nie zie­mie we wła­da­niu nie­miec­kich dyna­stów utrzy­my­wa­nych przy wła­dzy przez Napo­le­ona, Prusy oraz Cesar­stwo Austrii. Znaj­do­wała się w cen­trum Europy nie tylko geo­gra­ficz­nie, ale i poli­tycz­nie, a od jej prze­trwa­nia w obli­czu podwój­nego zagro­że­nia fran­cu­ską i rosyj­ską tyra­nią zale­żała wol­ność Europy. Pogląd, iż Europa Środ­kowa leży w środku Europy, utrzy­my­wał się przez cały XIX wiek w książ­kach podróż­ni­czych i indek­sach nazw geo­gra­ficz­nych, choć celem zwięk­sze­nia sprze­daży wydawcy regio­nal­nych prze­wod­ni­ków tury­stycz­nych włą­czali do nich rów­nież wycieczki do Lon­dynu i Paryża.

Gra­nice poli­tyczne pod­le­gają prze­obra­że­niom i wraz z każdą z nich ule­gała zmia­nie kon­cep­cja Europy Środ­ko­wej. Jej czę­ścią zawsze pozo­sta­wały Niemcy, ale inni człon­ko­wie spo­łecz­no­ści tego obszaru zmie­niali się w zależ­no­ści od tego, kto, kiedy i gdzie pisał. Tak więc oka­zjo­nal­nie włą­czano doń Bel­gię, jak rów­nież Alza­cję i Lota­ryn­gię, zaś Pol­ska była włą­czana lub pomi­jana w zależ­no­ści od tego, czy pań­stwo pol­skie fak­tycz­nie ist­niało w danym cza­sie. Do cza­sów dru­giej wojny świa­to­wej nie­mieccy geo­gra­fo­wie i kar­to­gra­fo­wie zawsze byli gotowi ogło­sić, gdzie znaj­duje się ów region, jed­nakże ich defi­ni­cje czę­sto sta­no­wiły jedy­nie przy­krywkę dla nie­miec­kiego wchła­nia­nia państw na wscho­dzie, poli­tycz­nie lub eko­no­micz­nie, na wąt­pli­wej pod­sta­wie, iż zawsze były one kul­tu­rowo nie­miec­kie lub wytwa­rzały dobra szcze­gól­nie przy­datne dla nie­miec­kiej gospo­darki. Po 1945 roku ter­min „Europa Środ­kowa” wyszedł z uży­cia, ponie­waż Europa została podzie­lona na zachód i wschód. Po upadku komu­ni­zmu histo­rycy i poli­to­lo­dzy czę­sto okre­ślali dawną Europę Wschod­nią mia­nem Europy Środ­kowo-Wschod­niej, choć rzadko wyja­śniali, gdzie może znaj­do­wać się Europa Środ­kowo-Zachod­nia.

Niniej­sza histo­ria Europy Środ­ko­wej jest wyjąt­kowa, gdyż łączy dwie czę­ści tego regionu, a to dla­tego, iż histo­rycy zazwy­czaj oma­wiają je oddziel­nie jako Niemcy i Europę Środ­kowo-Wschod­nią, zaś Austria funk­cjo­nuje nie­pew­nie pomię­dzy nimi. Opo­wieść nie wysuwa przy tym na pierw­szy plan dzie­jów naro­dów, lecz prze­mie­rza pery­fe­ria prze­szło­ści, docie­ra­jąc do kró­lestw i księstw, nie­gdyś wiel­kich, zapo­mnia­nych jed­nak przez histo­rie, które za punkt wyj­ścia obie­rają pań­stwa naro­dowe. W ogól­nych zary­sach trak­tuje o obsza­rach dzi­siej­szych Nie­miec, Pol­ski, Węgier, Austrii, Sło­we­nii i zachod­niej Rumu­nii czy też Tran­syl­wa­nii, lecz jej zakres jest rów­nie płynny jak histo­ryczne czę­ści Europy Środ­ko­wej, nie­kiedy zapusz­cza­jąc się przy tym na tery­to­ria obec­nej Ukra­iny, Chor­wa­cji, Szwaj­ca­rii i kra­jów bał­tyc­kich.

Celem książki jest przed­sta­wie­nie sze­ro­kiego prze­glądu histo­rii Europy Środ­ko­wej, ale także zba­da­nie odręb­no­ści tego regionu i poka­za­nie, że jest on czymś wię­cej niż tylko sporną prze­strze­nią. Histo­ria Europy Środ­ko­wej ma wiele wspól­nego z dzie­jami Europy Zachod­niej. Oba regiony dzie­liły tę samą śre­dnio­wieczną cywi­li­za­cję. Podob­nie jak Anglia i Fran­cja, kró­le­stwa i księ­stwa ulo­ko­wane pośrodku Europy miały zamki, ryce­rzy, kato­lic­kie kościoły i klasz­tory, kwit­nące mia­sta i boga­tych kup­ców. Europa Środ­kowa doświad­czyła także ponow­nego odkry­cia kla­sycz­nej nauki nazy­wa­nego rene­san­sem, bojów reli­gij­nych pod­czas refor­ma­cji, roz­ro­stu impe­rium, oświe­ce­nia, roman­ty­zmu, nowo­żyt­nego nacjo­na­li­zmu, indu­stria­li­za­cji i dwóch wojen świa­to­wych. Jed­nak czę­sto przyj­mo­wała te więk­sze trendy w inny spo­sób, nada­jąc im szcze­gólny wymiar lub nie­spo­dzie­waną inten­syw­ność. Jej ryce­rze byli rów­nież kolo­ni­za­to­rami otwie­ra­ją­cymi nowe prze­strze­nie dla osad­nic­twa i zakła­da­ją­cymi wio­ski oraz mia­sta w mniej zalud­nio­nej wschod­niej czę­ści regionu. W całej śre­dnio­wiecz­nej Euro­pie Środ­ko­wej szlachta, miesz­cza­nie i wie­śniacy zakła­dali par­la­menty, zgro­ma­dze­nia i wspól­noty samo­rzą­dowe w stop­niu znacz­nie szer­szym niż w Euro­pie Zachod­niej. Na rene­sans w Euro­pie Środ­ko­wej miało wpływ to, co działo się we Wło­szech, ale był on rów­nież prze­siąk­nięty głę­boką ducho­wo­ścią oraz reflek­sjami na temat śmierci i odku­pie­nia. Pro­te­stancka refor­ma­cja zro­dziła mie­sza­ninę sekt i wyznań, które prze­trwały do XVII wieku w atmos­fe­rze względ­nej tole­ran­cji. W prze­ci­wień­stwie do Fran­cji, Hisz­pa­nii i Anglii, w więk­szo­ści kra­jów Europy Środ­ko­wej ludzi nie palono za ich prze­ko­na­nia.

Warunki na wsi rów­nież były zróż­ni­co­wane. W całej Euro­pie dużą część lud­no­ści sta­no­wili chłopi, któ­rzy w zamian za swoje gospo­dar­stwa musieli pła­cić czynsz dzier­żawny swym panom, nie­kiedy dla nich pra­cu­jąc. W prze­wa­ża­ją­cej czę­ści Europy Środ­ko­wej, zwłasz­cza w jej wschod­niej czę­ści, wyma­ga­nia panów były jed­nak bar­dziej uciąż­liwe i nie­rzadko zmu­szali oni chło­pów do pracy na swych polach przez kilka dni w tygo­dniu lub czę­ściej. Ponadto wielu chło­pów na wscho­dzie Europy Środ­ko­wej było przy­wią­za­nych do ziemi w tym sen­sie, iż nie mogli opu­ścić swo­ich wsi, aby uciec od panów. W dużej czę­ści Europy Środ­ko­wej aż do XIX wieku utrzy­my­wał się rodzaj pańsz­czy­zny w więk­szo­ści nie­ist­nie­jący w Euro­pie Zachod­niej.

Nowo­cze­sne pań­stwo naro­dziło się w Euro­pie Środ­ko­wej, gdzie biu­ro­kra­cja po raz pierw­szy połą­czyła się z wcze­snym oświe­ce­niem. Tak więc gdy w Anglii, Fran­cji i Ame­ryce Pół­noc­nej oświe­ce­nie skła­niało się ku pro­mo­wa­niu wol­no­ści jed­nostki, w Euro­pie Środ­ko­wej opo­wia­dało się za pań­stwem i pra­wem rządu do spra­wo­wa­nia wła­dzy za pomocą dekre­tów. Ponadto pod­czas gdy w Euro­pie Zachod­niej impe­ria budo­wano za oce­anem, w Euro­pie Środ­ko­wej poły­kały one region, pro­wa­dząc do rywa­li­za­cji o hege­mo­nię pomię­dzy austriac­kimi Habs­bur­gami, Rosją oraz Pru­sami, które stały się rdze­niem nowego Cesar­stwa Nie­miec­kiego. Pod koniec XVIII wieku owe impe­ria podzie­liły mię­dzy sie­bie Pol­skę i Litwę, potem prze­szły do walki pomię­dzy sobą, osta­tecz­nie nisz­cząc się wza­jem­nie pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej. W XX wieku połą­cze­nie nacjo­na­li­zmu z pseu­do­nauką bio­lo­gii raso­wej posu­nęło destruk­cję o krok dalej, pro­wa­dząc do prób eli­mi­na­cji całych naro­dów.

Histo­ryczne doświad­cze­nia Europy Środ­ko­wej róż­nią się od tych Europy Zachod­niej. Trendy zdają się powie­lać znaczną część tego, co działo się w Euro­pie Zachod­niej, ale przy bliż­szym pozna­niu pul­sują żywiej lub cechuje je inna jakość, jak gdyby były oglą­dane w krzy­wym zwier­cia­dle. Rów­nież język spra­wia, iż Europa Środ­kowa wydaje się inna. Fik­cyjna Lore­lei Lee, nar­ra­torka w powie­ści Anity Loos z 1925 roku Męż­czyźni wolą blon­dynki, w latach dwu­dzie­stych odwie­dziła Europę. Jak wyja­śniła, Europa Środ­kowa była miej­scem, gdzie „mówią jaki­miś innymi rodza­jami nad­rze­cza [sic!], któ­rych poza fran­cu­skim nie rozu­miemy” (ekra­ni­za­cja powie­ści z 1953 roku z udzia­łem Mari­lyn Mon­roe pomija tę uwagę). Język spra­wia, iż Europę Środ­kową uznaje się za trudną. Nie­miecki może spra­wiać kło­poty przy­jezd­nym ze względu na swój oby­czaj utrzy­my­wa­nia słu­cha­cza w nie­pew­no­ści aż do końca zda­nia, co jest wła­ści­wym cza­sow­ni­kiem. Lecz dalej, na wschód, będące w uży­ciu języki zaczy­nają zbi­jać nas z tropu, zawie­rają bowiem wielką ilość spół­gło­sek, dzi­waczne znaki dia­kry­tyczne, a nie­kiedy wręcz posłu­gują się innym alfa­be­tem.

Usuńmy język, albo jesz­cze lepiej, uczyńmy go zro­zu­mia­łym, i oto wkrótce wkro­czymy do świata, który podob­nie jak Europa Środ­kowa uka­zuje mik­sturę jed­no­cze­śnie zna­jomą i odmienną. Weźmy zatem pięt­na­sto­wieczny wykaz wymie­nia­jący posia­dło­ści szla­chet­nie uro­dzo­nego wła­ści­ciela ziem­skiego u pod­nóża Kar­pat, nie­opo­dal dzi­siej­szego mia­sta Bere­howo:

Lasy jego dębowe, zagaj­niki i sady, bio­rące począ­tek u Niskiej Wody i roz­cią­ga­jące się do drogi przy Orlim Gnieź­dzie; następ­nie jego dębiny przy Plu­ska­ją­cej Wodzie, Małym Bagienku, Okrą­głym Jeziorku i Ostoi, wraz ze sta­wem ryb­nym przy Wiel­kim Żołę­dzio­wym Paśniku oraz lasem zwa­nym Wią­zo­wym Łęgiem, obok miej­sca, w któ­rym Wielki Sowi Stru­mień wpada do Czar­nej Rzeki i dalej do drogi wio­dą­cej z Kaczych Łąk do pastwisk i miej­sca zwa­nego Dłu­gie Pia­ski…5

Pod­dane tłu­ma­cze­niu sce­ne­ria i topo­ni­mia Bere­howa brzmią tak, jakby mogły znaj­do­wać się gdzieś na fran­cu­skiej pro­win­cji. Ale Bere­howo jest rów­nież mikro­ko­smo­sem zmian, które zaszły w Euro­pie Środ­ko­wej w ciągu ostat­niego stu­le­cia. Po raz pierw­szy wspo­mniane w 1240 roku w następ­stwie inwa­zji mon­gol­sko-tatar­skiej Bere­howo było do 1918 roku czę­ścią Węgier. Na początku XX wieku mia­sto poło­żone na tle falu­ją­cych wzgórz z lasami dębo­wymi i buko­wymi, polami kuku­ry­dzy i win­ni­cami miało cen­trum o monu­men­tal­nej neo­ba­ro­ko­wej zabu­do­wie ze wspa­nia­łymi ozdob­nymi fasa­dami i bul­wa­rami obsa­dzo­nymi drze­wami. Choć miesz­kańcy w więk­szo­ści byli Węgrami i Ukra­iń­cami, w skład lokal­nej spo­łecz­no­ści wcho­dzili rów­nież żydow­scy skle­pi­ka­rze i cha­sydzcy rabi­no­wie, cygań­scy graj­ko­wie, wędrowni tureccy sprze­dawcy lodów.

Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej Bere­howo stało się czę­ścią Cze­cho­sło­wa­cji, w 1939 roku na krótko wró­ciło do Węgier, by w 1944 roku zostać tere­nem oku­po­wa­nym przez Niemcy. Efek­tem nazi­stow­skich rzą­dów było wymor­do­wa­nie co naj­mniej trzech tysięcy sze­ściu­set Żydów z Bere­howa i naj­bliż­szych oko­lic. Pod koniec 1944 roku sowiec­kie oddziały zdo­były mia­sto, które wkrótce potem zostało wcie­lone do Związku Sowiec­kiego. Sowieci dokoń­czyli nisz­cze­nie kul­tury żydow­skiej w Bere­ho­wie, prze­kształ­ca­jąc główną syna­gogę w komu­ni­styczne „cen­trum kul­tury”. W celu ukry­cia hebraj­skich napi­sów i żydow­skiej sym­bo­liki na ele­wa­cjach budynku pokryli je grubą war­stwą cementu. To, co nie­gdyś sta­no­wiło jedną z naj­bar­dziej impo­nu­ją­cych fasad Bere­howa, dzi­siaj jest naj­brzyd­szą ele­wa­cją. Jeśli cho­dzi o tereny wiej­skie Bere­howa, to Sowieci naj­pierw je splą­dro­wali, a następ­nie podzie­lili na kolek­tywne gospo­dar­stwa rolne.

Każda zmiana na mapie nio­sła ze sobą także zmianę nazwy Bere­howa, z Beregszász na Bere­howo, Berg­sass, znowu Bere­howo i w końcu Bere­howe. Wraz z oko­licz­nymi dąbro­wami i wią­zo­wymi łęgami Bere­howo leży teraz w zachod­niej Ukra­inie, a za hory­zon­tem czai się nowa gene­ra­cja ludzi o psich gło­wach, tym razem uzbro­jo­nych w kałasz­ni­kowy. Są ostat­nimi z dłu­giej listy najeźdź­ców i zdo­byw­ców, któ­rzy wdzie­rali się do Europy Środ­ko­wej w ciągu dwóch tysiąc­leci, a także świe­żym przy­po­mnie­niem wraż­li­wo­ści jej cywi­li­za­cji. To, co znaj­duje się dalej, jest opo­wie­ścią o Euro­pie Środ­ko­wej, ale rów­nież eks­plo­ra­cją malut­kich miejsc w rodzaju Bere­howa, które należą zarówno do środka Europy, jak i do jej krań­ców.

Rozdział 1. Cesarstwo rzymskie, Hunowie i Pieśń o Nibelungach

Roz­dział 1

Cesar­stwo rzym­skie, Huno­wie i Pieśń o Nibe­lun­gach

Poeta Owi­diusz nie miał szczę­ścia – na początku pierw­szego tysiąc­le­cia cesarz August wygnał go z Rzymu za bli­żej nie­okre­ślone prze­stęp­stwo, i choć utrzy­my­wał, że wszystko było nie­po­ro­zu­mie­niem, mimo to został zesłany do rzym­skiego mia­sta gra­nicz­nego Tomis, na wybrzeżu Morza Czar­nego, czyli do dzi­siej­szej Kon­stancy w Rumu­nii. Na wygna­niu Owi­diusz uskar­żał się na mróz w zimie, który spra­wiał, iż pękały wazy z winem, a ich zawar­tość zamie­niała się w sople, oraz na napady dzi­kich ple­mion sar­mac­kich na Tomis i jego oko­lice. Opi­sy­wał, jak jeźdźcy prze­ła­my­wali rzym­ską obronę, plą­dro­wali gospo­dar­stwa i mor­do­wali bez zasta­no­wie­nia za pomocą zatru­tych strzał. Bar­dziej przy­zwy­cza­jony, jak sam przy­zna­wał, do strzał Kupi­dyna Owi­diusz musiał teraz uni­kać jado­wi­tych gro­tów dzi­kiego ludu.

Nie­szczę­ście Owi­diu­sza pole­gało na tym, iż został zesłany do jed­nego z naj­gor­szych miejsc na rzym­skim pogra­ni­czu, bowiem w pierw­szych wie­kach rzym­skiego pano­wa­nia gra­nica zwy­kle bywała spo­kojna. W okre­sie naj­więk­szego roz­kwitu, w II wieku impe­rium rzym­skie miało gra­nicę o dłu­go­ści pię­ciu tysięcy kilo­me­trów i obej­mo­wało tery­to­rium o powierzchni pię­ciu milio­nów kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. Do jego obrony i utrzy­ma­nia porządku wewnątrz tej strefy przy­dzie­lono pół miliona żoł­nie­rzy. Według listy spo­rzą­dzo­nej około 300 roku musieli oni sta­wić czoła nie mniej niż pięć­dzie­się­ciu wro­gim ludom, poczy­na­jąc od Pik­tów na dale­kiej pół­nocy, przez Ormian na wscho­dzie, skoń­czyw­szy na Mau­rach w Afryce6.

W Afryce Pół­noc­nej i na Bli­skim Wscho­dzie pusty­nia peł­niła funk­cję obron­nego kor­donu. W Euro­pie Środ­ko­wej rzym­ska gra­nica prze­bie­gała w dużej mie­rze wzdłuż Renu i Dunaju, ale z kli­nami wcię­tymi daleko poza ich linią: przede wszyst­kim rzym­ską pro­win­cję Dację obej­mu­jącą Tran­syl­wa­nię i Kar­paty Wschod­nie oraz pro­win­cję Ger­ma­nię Górną (Ger­ma­nia Supe­rior) – trój­kątne tery­to­rium pomię­dzy gór­nym bie­giem Renu i Dunaju. W szczy­to­wym okre­sie impe­rium rzym­skie zaj­mo­wało znaczną część Europy Środ­ko­wej, w tym dzi­siej­szą Nad­re­nię i zachod­nie Niemcy, Szwaj­ca­rię, znaczną część Bawa­rii i połu­dniowe Niemcy, Austrię, zachod­nie Węgry, Sło­we­nię i zachod­nią Rumu­nię. W III wieku Rzy­mia­nie opu­ścili Dację i znaczną część Ger­ma­nii Gór­nej. Od tego czasu prze­bieg gra­nicy wyzna­czały dwie główne rzeki Europy Środ­ko­wej, Ren i Dunaj, patro­lo­wane przez małe rzym­skie okręty. Żar­to­bli­wie okre­ślane mia­nem „figlar­nych łódek” (luso­riae) były obsa­dzane przez trzy­dzie­stu żoł­nie­rzy-wio­śla­rzy i przy­dzie­lane do woj­sko­wych skła­dów peł­nią­cych przy oka­zji funk­cję miejsc pamięci o zmar­łych, gdzie na tablicz­kach wypi­sy­wano imiona uto­pio­nych i pole­głych. W II wieku po wodach Dunaju kur­so­wało bli­sko tysiąc woj­sko­wych jed­no­stek pły­wa­ją­cych. Natu­ralną geo­gra­fię gra­nicy wspie­rały for­ty­fi­ka­cje obronne, począw­szy od prze­siek i straż­ni­czych plat­form obser­wa­cyj­nych, stop­niowo wzmac­nia­nych fosami, pali­sa­dami, kamien­nymi murami i wie­żami. Wzdłuż połu­dnio­wego brzegu Dunaju, od Pasawy do Wied­nia, wznie­siono około sześć­dzie­się­ciu blok­hau­zów i for­tów obsa­dzo­nych gar­ni­zo­nami. Za linią Renu i Dunaju po stro­nie rzym­skiej zamiesz­ki­wała mie­sza­nina rdzen­nej cel­tyc­kiej lud­no­ści, napły­wo­wych rol­ni­ków, któ­rzy czę­sto byli wete­ra­nami legio­nów, oraz nie­wol­ni­ków poj­ma­nych pod­czas wypa­dów przez gra­nicę. Nie­za­leż­nie od pocho­dze­nia ludzie zamiesz­ku­jący rzym­ską Europę Środ­kową szybko roma­ni­zo­wali swój język, ubiór i maniery, rychło przyj­mu­jąc takie imiona jak Juliusz, Tybe­riusz i Klau­diusz. Ich pier­wotna ple­mienna orga­ni­za­cja zanik­nęła, prze­trwaw­szy jedy­nie w nazew­nic­twie rzym­skich pro­win­cji, które ją wchło­nęły. Mia­sta sku­pione wzdłuż gra­nicy naśla­do­wały Rzym swymi amfi­te­atrami, publicz­nymi łaź­niami, akwe­duk­tami, monu­men­tal­nymi budow­lami, czwo­ro­bocz­nymi świą­ty­niami, a od IV wieku rów­nież chrze­ści­jań­skimi kościo­łami. Na pro­win­cji wille z mozai­kami i ścien­nymi malo­wi­dłami sta­wały się cen­trami przed­się­wzięć w bran­żach rol­nic­twa, paster­stwa i pro­duk­cji wina. Tylko w rzym­skiej pro­win­cji Pano­nii (mniej wię­cej w miej­scu, gdzie dziś znaj­dują się zachod­nie Węgry) arche­olo­go­wie ziden­ty­fi­ko­wali loka­li­za­cje około sze­ściu­set willi7.

Rzym­ska wła­dza nie zatrzy­my­wała się na gra­nicy. Ludy żyjące po dru­giej stro­nie czę­sto były wcią­gane w orbitę rzym­skiej poli­tyki, dyplo­ma­cji i eko­no­mii. Han­dlo­wały bursz­ty­nem, barw­ni­kami, zbo­żem i gęsimi pió­rami do wypy­cha­nia podu­szek oraz dostar­czały rzym­skim legio­nom rekru­tów, a nawet gene­ra­łów, zaś ich wodzo­wie bywali nagra­dzani hoj­nymi darami i ota­czani woj­skową ochroną. By zapew­nić sobie lojal­ność ple­mion, dowódcy legio­nów wzno­sili forty w głębi środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich tery­to­riów, daleko poza osłoną gra­nicy. Woj­ska rzym­skie roz­po­częły rów­nież budowę pię­ciu­set­ki­lo­me­tro­wego wału ziem­nego, zata­cza­ją­cego pętlę wokół krańca Niziny Węgier­skiej, od Aqu­in­cum na pół­noc­nym zacho­dzie (obec­nie czę­ści Buda­pesztu) do fortu w Vimi­na­cium poło­żo­nego na wschód od dzi­siej­szego Bel­gradu. Odcinki ziem­nego wału, nazwa­nego póź­niej Dia­bel­ską Gro­blą, zacho­wały się do dziś, choć ule­gły znacz­nej ero­zji. Prze­cię­cie współ­cze­snych Węgier, Rumu­nii i Ser­bii było osią­gnię­ciem mili­tar­nym, któ­rego skala rów­nała się z bry­tyj­skim Murem Hadriana8.

Poko­jowe sto­sunki na gra­nicy osią­gano dzięki eks­por­towi prze­mocy poza nią. Po dru­giej stro­nie ger­mań­skie ple­miona i sar­maccy koczow­nicy rywa­li­zo­wali o pozy­cję, a każda ze stron liczyła na miej­sce bli­żej impe­rium rzym­skiego i tym samym – łatwiej­szy dostęp do jego bogactw. Na krótko przed rokiem 100 rzym­ski histo­ryk Tacyt zwró­cił uwagę na skłon­ność ger­mań­skich ple­mion do prze­mocy, a mło­dych męż­czyzn – do walki i gra­bieży. Wymie­nił ple­miona, zaś histo­rycy długo łamali sobie głowę nad nazwami, które im nadał (Chat­to­wie, Tenc­teri, Ubii itd.), ponie­waż tylko nie­liczne uka­zują się ponow­nie sześć­dzie­siąt lat póź­niej na wiel­kiej mapie świata Pto­le­me­usza, będą­cej w zasa­dzie listą nazw i współ­rzęd­nych geo­gra­ficz­nych. Nie­które ple­miona można śle­dzić przez kilka stu­leci, jed­nakże wydaje się, iż więk­szość znik­nęła nie­malże natych­miast po tym, jak tylko Tacyt wymie­nił ich nazwy, zapewne poko­nana i wchło­nięta przez rywali. Jak cierpko zauwa­żył Tacyt: „Modlę się, aby obce ludy długo jesz­cze trwały, jeśli nie w miło­ści do nas, to przy­naj­mniej w nie­na­wi­ści do sie­bie nawza­jem, gdyż […] for­tuna nie ma dziś lep­szego daru niż nie­zgoda wśród naszych wro­gów”9.

Przed­sta­wiony przez Tacyta obraz mło­dzień­czych ple­mion pogrą­żo­nych w rywa­li­za­cji wieku dora­sta­nia współ­grał z rzym­skim ste­reo­ty­pem ludów spoza gra­nicy, które były albo szka­radne z wyglądu, albo swa­wolne i naiwne, zatem potrze­bu­jące ochrony i przy­kładu Rzymu. W oczach Rzy­mian Ger­ma­nie nale­żeli do tej dru­giej kate­go­rii. Według źró­deł zamiesz­ku­jąc wiej­skie osady, prak­ty­ko­wali tylko pry­mi­tywne rol­nic­two, nie zna­jąc ani sto­sow­nych rzą­dów, ani wytwór­stwa, ani nawet wła­snej sek­su­al­no­ści. Tak więc obie płcie nie­win­nie kąpały się razem nago, męż­czyzn nie można było wyrwać z ich odwiecz­nego leni­stwa i zmu­sić, aby zajęli się jakim­kol­wiek rze­mio­słem, a ist­nie­nie pie­nię­dzy było im zupeł­nie obce, zanim Rzy­mianie ich z nimi nie zazna­jo­mili. Z kolei Sar­maci, któ­rych Owi­diusz napo­tkał w Tomis, według jed­nego z ówcze­snych opi­sów byli „hordą roz­bój­ni­ków […] naj­bar­dziej wyizo­lo­waną ze wszyst­kich bar­ba­rzyń­ców tych regio­nów”. Tacyt zwró­cił uwagę na ich dwu­ręczne mie­cze oraz zbroje wyko­nane ze skóry i nacho­dzą­cych na sie­bie żela­znych łusek. Rzym­scy rzeź­bia­rze przed­sta­wiali Sar­ma­tów jako jasz­czurki10.

Podobne poczu­cie odmien­no­ści zabar­wiło rów­nież naj­wcze­śniej­sze opisy kra­jo­brazu Europy Środ­ko­wej poza gra­ni­cami Rzymu. Dla rzym­skich auto­rów Europa Środ­kowa była ogrom­nym dębo­wym borem, tak gęstym, iż czy­nił on kli­mat chłod­niej­szym, i któ­rego splą­tane korze­nie two­rzyły skle­pione przej­ścia na tyle sze­ro­kie, by pomie­ścić oddział kawa­le­rii. W I wieku p.n.e. Juliusz Cezar nie mógł się doszu­kać nikogo, kto znałby rze­czy­wi­sty zasięg tego lasu, sam jed­nak sądził, iż jego sze­ro­kość rów­nała się kilku mie­sią­com mar­szu. Wiek póź­niej Tacyt opi­sał Europę Środ­kową jako wyróż­nia­jącą się „swym znie­kształ­co­nym kra­jo­bra­zem i suro­wym kli­matem, paskudną do zamiesz­ka­nia lub podzi­wia­nia okiem”. Jej gleba była zbyt uboga, by uro­sły nań drzewa owo­cowe, wyja­śniał, zaś tam­tej­sze stada i bydło wyda­wały się mizerne i wstrętne. Inni pisa­rze zwra­cali uwagę na rzeki, góry i mokra­dła utrud­nia­jące podró­żo­wa­nie, a także na brak dróg i budyn­ków z kamie­nia. Dla auto­rów kla­sycz­nych im dalej na pół­noc, tym surow­sza sta­wała się geo­gra­fia i kli­mat, aż docie­rało się do ponu­rego Oce­anu Bał­tyc­kiego, gdzie miesz­kali Fino­wie, „któ­rych bar­ba­rzyń­stwo i nik­czem­ność są odra­ża­jące ponad wszelką miarę”11.

To Rzy­mia­nie jako pierwsi nadali ludom Europy Środ­ko­wej miano Ger­ma­nów, bowiem oni sami nie mieli okre­śle­nia na sie­bie ani żad­nego poczu­cia wspól­nej toż­sa­mo­ści – w rze­czy samej wydaje się wąt­pliwe, czy dia­lekty, któ­rymi się posłu­gi­wali, były wza­jem­nie zro­zu­miałe, przy­naj­mniej przy pierw­szym pozna­niu. Ci pierwsi Niemcy żyli w wio­skach w gru­pach zwią­za­nych pokre­wień­stwem, które mogły, ale nie musiały być zjed­no­czone w jakie­goś rodzaju więk­szej kon­fe­de­ra­cji poli­tycz­nej. Nie­które z tych grup ple­mien­nych były rzą­dzone przez kró­lów, inne – przez zgro­ma­dze­nia star­szych, a nie­liczne – przez kapła­nów. W kilku miej­scach prak­ty­ko­wano wią­za­nie głów nie­mow­lę­tom, co powo­do­wało wydłu­że­nie czaszki w wieku doro­słym. Gdzie indziej zado­wa­lano się wią­za­niem wło­sów z boku głowy ozna­cza­ją­cym przy­na­leż­ność. Nie­mniej jed­nak rzym­ska poli­tyka fawo­ry­zo­wa­nia jed­nych ple­mion na tle innych dopro­wa­dziła do ich poli­tycz­nej kon­so­li­da­cji12.

Impe­rium rzym­skiemu znana była prze­moc. Więk­szość zro­dziła się we wła­snym domu i była wywo­łana bun­tami nie­wol­ni­ków, zamiesz­kami z powodu braku żyw­no­ści lub lokal­nymi powsta­niami i woj­nami domo­wymi roz­pę­ta­nymi przez nazbyt ambit­nych gene­ra­łów. Do tego docho­dziły wypady poza gra­nice. Pod koniec II wieku ger­mań­skie ple­mię Mar­ko­ma­nów prze­rwało rzym­skie linie obronne na Dunaju, dzia­ła­jąc w poro­zu­mie­niu z gru­pami Sar­ma­tów. Zostali odparci, ale dopiero po tym, jak naje­chali pół­nocną Ita­lię. W środ­ko­wych deka­dach III wieku ple­miona ger­mań­skie wyko­rzy­stały prze­dłu­ża­jące się okresy kon­flik­tów wewnętrz­nych w Rzy­mie, aby pusto­szyć tereny nad­gra­niczne. Nie­mniej jed­nak w więk­szo­ści były to wypady na nie­wielką skalę i szybko się z nimi roz­pra­wiano. Na słyn­nej ilu­stra­cji z końca III wieku rzym­skie łodzie patro­lowe na Renie prze­chwy­ciły w pobliżu Spiry grupę łupież­ców, która wra­cała do domu z kil­koma wozami łupów zagar­nię­tych w pobli­skiej willi. Nie pod­jąw­szy wyzwa­nia, rabu­sie umknęli, pozo­sta­wia­jąc srebrne zastawy, naczy­nia kuchenne i zra­bo­wane narzę­dzia rol­ni­cze13.

Pod koniec IV wieku ban­dy­tyzm ustą­pił miej­sca cze­muś znacz­nie poważ­niej­szemu. Zamiast rabu­siów szu­ka­ją­cych łupów gra­nicę sztur­mo­wały teraz całe migru­jące ludy, zabie­ra­jące ze sobą swoje dzieci, cho­rych i star­ców. Ucie­kali w oba­wie o swoje życie, umy­ka­jąc przed „rasą ludzi, któ­rych ni­gdy wcze­śniej nie widziano […], która wyło­niła się z jakie­goś tajem­nego zakątka ziemi i zmia­tała i nisz­czyła wszystko, co sta­nęło jej na dro­dze”. Rzym­scy pisa­rze z wyż­szo­ścią powta­rzali star­sze opo­wie­ści o ludach żyją­cych na pół­noc od Morza Czar­nego, ale uchodźcy upie­rali się, iż mieli do czy­nie­nia z zupeł­nie nowymi wro­gami, zro­dzo­nymi ze związku cza­row­nic z nie­czy­stymi duchami, które zamiesz­ki­wały moczary. Nazy­wali ich Hunami14.

Kla­syczni auto­rzy ni­gdy nie byli wni­kliwi w swo­ich opi­sach Hunów, zapo­ży­cza­jąc od wcze­śniej­szych pisa­rzy frag­menty odno­szące się do cał­kiem innych ludów i doda­jąc przy tym wła­sne reto­ryczne smaczki. Tak więc – według zacho­wa­nych rela­cji – Huno­wie, na podo­bień­stwo cyklo­pów Homera, żywili się korze­niami i wystrze­gali się budyn­ków, niczym cen­taury byli tylko w poło­wie ludźmi i podob­nie jak Mas­sa­geci poże­rali swo­ich star­ców. Rzym­scy auto­rzy kon­klu­do­wali z prze­ko­na­niem, iż Huno­wie byli albo potom­kami pry­mi­tyw­nych ludów opi­sy­wa­nych przez poetę Wergi­lu­sza jako wyra­sta­ją­cych z pni drzew, albo nale­żeli do ludu Goga i Magoga ze Sta­rego Testa­mentu. W rze­czy­wi­sto­ści ludzie, któ­rych Rzy­mia­nie nazy­wali Hunami, byli mie­sza­niną ple­mion. Huń­ski rdzeń wywo­dził się z tere­nów dzi­siej­szego Kazach­stanu i skła­dał się w głów­nej mie­rze z ludzi posłu­gu­ją­cych się języ­kiem turec­kim, ale czę­ścią elity wojow­ni­ków byli także człon­ko­wie innych grup poko­na­nych wcze­śniej przez Hunów, jak rów­nież najem­nicy rekru­to­wani na obsza­rach impe­rium rzym­skiego. Nadworny tref­niś Hunów zaba­wiał póź­niej publikę, gawo­rząc, jak dono­szą źró­dła, w mie­sza­ni­nie języka Hunów, ger­mań­skiego narze­cza Gotów i łaciny15.

Huno­wie byli koczow­ni­kami i hodow­cami bydła, ale potrze­bo­wali osia­dłych ludów zarówno jako źró­dła try­butu w zło­cie, jak i dostaw­ców wyro­bów goto­wych, któ­rych im bra­ko­wało. Oczy­wi­stym celem była lud­ność zamiesz­ku­jąca tereny na zachód od Donu. Od IV wieku Huno­wie roz­sze­rzali wpływy na tere­nach ste­po­wych, na zachód od swych sadyb w Azji Środ­ko­wej. Zebraw­szy po dro­dze sojusz­ni­ków, w latach sie­dem­dzie­sią­tych III wieku naje­chali Gotów, lud ger­mań­ski, bli­ski języ­kowo z ple­mio­nami Europy Środ­ko­wej. Podzie­leni na pół tuzina odręb­nych grup zasie­dlali oni tereny na wschód od Kar­pat, obszar dzi­siej­szej Ukra­iny. Ple­miona Gotów żyjące na pół­noc i zachód od Morza Czar­nego sta­wiały Hunom zacie­kły, ale daremny opór. Ich ostatni król na próżno poświę­cił się w ofie­rze bogom dla dobra swego ludu. Gdy ostat­nia (dosłow­nie) despe­racka próba powstrzy­ma­nia najeźdź­ców zawio­dła, Goci zgro­ma­dzili się na brze­gach Dunaju, gdzie dołą­czyły do nich inne ple­miona ucie­ka­jące przed Hunami.

W owym cza­sie impe­rium rzym­skie było podzie­lone na pół, ze sto­li­cami w Rzy­mie i Kon­stan­ty­no­polu (dzi­siej­szym Stam­bule). Ponie­waż wtedy Bał­kany na połu­dnie od dol­nego biegu Dunaju nale­żały do wschod­niej czę­ści cesar­stwa, uchodźcy zwró­cili się do cesa­rza wschodu Walensa z prośbą o udzie­le­nie im schro­nie­nia. Postrze­ga­jąc ich w kon­tek­ście poten­cjal­nego źró­dła uzu­peł­nień dla armii, cesarz Walens zgo­dził się. Jed­nakże pro­ces osie­dla­nia Gotów oka­zał się fuszerką, a przy­by­sze byli głodni i żądni zemsty. Walens usi­ło­wał skło­nić ich do posłu­szeń­stwa siłą, ale w 378 roku Goci uni­ce­stwili jego armię pod Adria­no­po­lem. Cesarz albo poległ w walce, albo spło­nął żyw­cem w cha­cie, w któ­rej nabie­rał sił po opa­trze­niu ran. W następ­stwie zwy­cię­stwa Goci tak dokład­nie splą­dro­wali Bał­kany, że – jak podają rzym­skie źró­dła – nie pozo­stało tam nic poza hory­zon­tem.

W 382 roku następca Walensa Teo­do­zjusz zawarł trak­tat z przy­wód­cami Gotów. Teo­do­zjusz rekla­mo­wał go jako instru­ment, dzięki któ­remu „cały lud Gotów wraz z jego kró­lem pod­dał się Rzy­mia­nom”, ale pakt w rze­czy­wi­sto­ści nim nie był. Pozwa­lał Gotom na wkro­cze­nie na tereny impe­rium i zwal­niał ich z pła­ce­nia podat­ków, nada­wał im zie­mię pod uprawę, zezwa­lał na kon­ty­nu­ację rzą­dów ich wła­snych ksią­żąt i gwa­ran­to­wał wypłatę corocz­nego hara­czu. Cho­ciaż ocze­ki­wano, że Goci będą słu­żyć w armii rzym­skiej, robili to pod bez­po­śred­nim dowódz­twem wła­snych wodzów. Nic więc dziw­nego, że kiedy nowe watahy wkra­czały do impe­rium rzym­skiego, doma­gały się rów­nie sze­ro­kich praw. Punk­tem kul­mi­na­cyj­nym był 31 grud­nia 406 roku, gdy mie­szane zastępy Ger­ma­nów, Sar­ma­tów i daw­nych sojusz­ni­ków Hunów prze­kro­czyły Ren w Mogun­cji i posu­nęły się w głąb rzym­skiej Galii. Cztery lata póź­niej woj­skowa kon­fe­de­ra­cja goc­kich ple­mion, zwana Wizy­go­tami, zdo­była i splą­dro­wała Rzym16.

Ze swych obo­zo­wisk na Nizi­nie Węgier­skiej grupy Hunów kon­ty­nu­owały wypady do Włoch i na Bał­kany oraz nęka­nie ger­mań­skich ple­mion, które spy­chały za linię gra­nicy, jed­no­cze­śnie ofe­ru­jąc swe usługi jako sojusz­nicy Rzymu. Szcze­gól­nie gło­śnym przy­pad­kiem było wyna­ję­cie przez rzym­skiego dowódcę Aeliusa wodza Hunów zwa­nego Rugilą po to, by zgnieść Bur­gun­dów, ger­mań­skie ple­mię osia­dłe na zie­miach na zachód od Renu, w oko­li­cach Wor­ma­cji. Masa­kra Bur­gun­dów doko­nana przez Rugilę w 437 roku była tak kom­pletna, że prze­szła do legendy jako mro­żący krew w żyłach przy­kład okru­cień­stwa Hunów i ich goto­wo­ści do wynisz­cza­nia całych naro­dów17.

Jed­nak Hunów nie zado­wa­lała rola rzym­skich straż­ni­ków. W latach czter­dzie­stych V wieku zwierzch­nic­two nad nimi prze­szło w ręce krew­niaka Rugili, Attyli, który zespo­lił Hunów i ich sojusz­ni­ków w lojalną sobie kon­fe­de­ra­cję, karząc nie­wier­nych ukrzy­żo­wa­niem, a wia­ro­łomne ple­miona – uni­ce­stwie­niem. Przy­wódz­two Hunów zwy­cza­jowo dzie­lili mię­dzy sie­bie rodzeni bra­cia, lecz Attyla nie chciał o tym sły­szeć – w 445 roku zamor­do­wał swo­jego star­szego brata i współ­władcę, po czym objął nie­po­dzielną wła­dzę. Zacho­wał się jego opis z epoki: „Wzro­stem nie­wy­soki, o sze­ro­kiej klatce pier­sio­wej i dużej gło­wie; oczy miał małe, brodę rzadką i przy­pró­szoną siwi­zną; miał też pła­ski nos i śniadą skórę świad­czącą o jego pocho­dze­niu”. Póź­niej­sze prze­kazy obda­rzą go głową psa i opi­szą jego ojca jako charta, tym samym łącząc go z legendą psio­głow­ców ze wschodu18.

Przez pierw­sze kilka lat swych samo­dziel­nych rzą­dów Attyla był aktywny głów­nie nad gra­nicz­nym Duna­jem, pro­wa­dząc ter­ro­ry­styczne najazdy, któ­rych celem było wymu­sze­nie hara­czu od cesa­rzy wschod­nio­rzym­skich. Jed­nak około 450 roku zwró­cił uwagę na zachód. Za kuli­sami pro­wa­dził nego­cja­cje z Hono­rią, prze­bie­głą sio­strą zachod­niego cesa­rza Walen­ty­niana III, która roz­bu­dziła w nim ambi­cję zastą­pie­nia Aecju­sza w roli dowódcy woj­sko­wego na zacho­dzie lub nawet zastą­pie­nia samego cesa­rza poprzez nie­praw­do­po­dobne mał­żeń­stwo z nią samą. Dla Attyli obie stra­te­gie miały taki sam sens – nie napie­rać dłu­żej na impe­rium od zewnątrz, lecz cał­ko­wi­cie je prze­jąć.

Attyla roz­po­czął swoją kam­pa­nię na początku 451 roku, kiedy to (według ówcze­snego opisu) „nagle świat bar­ba­rzyń­ski, roze­rwany potęż­nym wstrzą­sem, prze­lał się całą pół­nocą do Galii”, po czym spły­nął do Włoch. W owym cza­sie liczeb­ność armii Attyli oce­niano na pół miliona ludzi – liczbę mało praw­do­po­dobną, nie­mniej jed­nak świad­czącą o panice, jaką wywo­łała. Tak czy ina­czej, zło­żona z masy ger­mań­skich ple­mion z pew­no­ścią była liczna. Wśród nich były pozo­sta­ło­ści goc­kich ple­mion, obec­nie połą­czo­nych w tak zwa­nych Ostro­go­tów przez potomka goc­kiego króla, który zgi­nął z wła­snej ręki osiem­dzie­siąt lat wcze­śniej. Były rów­nież obecne odłamy Fran­ków, któ­rych wodzo­wie osta­tecz­nie odzie­dzi­czyli wła­dzę Hunów w pokaź­nej czę­ści Europy Środ­ko­wej19.

Finał nad­szedł szybko. Być może pod koniec 452 roku Attyla spo­tkał się z papie­żem Leonem I, ale jest mało praw­do­po­dobne, by święty biskup Rzymu prze­ko­nał go, aby został czło­wie­kiem pokoju. Do wyco­fa­nia się Attylę zmu­siło coś bar­dziej przy­ziem­nego – brak paszy dla jego koni spo­wo­do­wany gorą­cym latem. Attyla wró­cił do swo­jej sie­dziby na Nizi­nie Węgier­skiej, a rok póź­niej zmarł, udu­szony we śnie przez krwo­tok z nosa. Jego syno­wie wie­dli spory o dzie­dzic­two, co skut­ko­wało wojną domową, pod­czas któ­rej hege­mo­nia Hunów zarówno w Euro­pie, jak i na czar­no­mor­skich ste­pach ule­gła zała­ma­niu. Współ­cze­śni histo­rycy czę­sto wyol­brzy­miają potęgę Hunów i okre­ślają ich impe­rium mia­nem pań­stwa, ale nie była to tego rodzaju forma orga­ni­za­cji, raczej – luźne zbio­ro­wi­sko huń­skich, ger­mań­skich i goc­kich ple­mion utrzy­my­wa­nych razem przez bez­względ­nego i peł­nego ambi­cji władcę. Gdy tylko go zabra­kło, wszystko się roz­pa­dło20.

Mimo to Huno­wie prze­mo­de­lo­wali Europę Środ­kową. Łamiąc jego potęgę, zmu­sili Rzym do opusz­cze­nia środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich pro­win­cji na tere­nie dzi­siej­szych Nie­miec, Austrii i Węgier. Pod wpły­wem dzia­łań Hunów ple­miona ger­mań­skie zajęły miej­sce Rzymu w połu­dnio­wej i zachod­niej czę­ści Europy Środ­ko­wej. Pod­czas gdy przy­wódcy nowo przy­by­łych nakła­dali wła­sne podatki, dzie­lili zie­mię mię­dzy swych poplecz­ni­ków i wywłasz­czali pro­win­cjo­nalną rzym­ską ary­sto­kra­cję, kur­czyły się zna­miona cywi­li­za­cji. Miej­sce wiej­skich willi zajęły warowne obo­zo­wi­ska i ufor­ty­fi­ko­wane wzgó­rza, a wiel­kie rol­ni­cze majątki popa­dły w ruinę. Jak ubo­le­wał jeden z ówcze­snych Rzy­mian, „znik­nęły stada, znik­nęły nasiona owo­ców, nie ma miej­sca dla wino­ro­śli ani drzew oliw­nych; nisz­czy­ciel­ski ogień i deszcz zabrały nawet budynki gospo­darstw”. Na pół­noc od Alp bie­żąca cie­pła woda jako udo­god­nie­nie dla gospo­darstw domo­wych znik­nęła na tysiąc lat. Dzie­dzic­twem Hunów było rów­nież kul­tu­rowe i eko­no­miczne zubo­że­nie wiel­kich połaci Europy Środ­ko­wej21.

W następ­stwie dzieła znisz­cze­nia doko­na­nego przez Hunów goc­kie ple­miona wdarły się do zachod­niej czę­ści impe­rium rzym­skiego, wykra­wa­jąc wła­sne kró­le­stwa. I tak Wizy­goci opa­no­wali połu­dniową Fran­cję, a póź­niej Hisz­pa­nię, zaś Ostro­goci prze­jęli Wło­chy. Z cza­sem ule­gli języ­ko­wej akul­tu­ra­cji i oparte na łaci­nie języki romań­skie w więk­szo­ści zdo­mi­no­wały rejony, które póź­niej stały się Fran­cją, Hisz­pa­nią i Wło­chami. Jed­nak w Euro­pie Środ­ko­wej, gdzie osad­nic­two ger­mań­skie było gęst­sze, łacina została wyparta i region stał się w więk­szo­ści ger­mań­sko­ję­zyczny. Tym samym Ren, nie­gdy­siej­sza gra­nica Rzymu, roz­dzie­lił dwie rodzące się strefy języ­kowe, z mówią­cymi po ger­mań­sku na wscho­dzie i posłu­gu­ją­cymi się języ­kami romań­skimi na zacho­dzie. Jeśli cho­dzi o zachod­nią część cesar­stwa rzym­skiego, to prze­stała ona ist­nieć w 476 roku, kiedy to ostatni cesarz abdy­ko­wał w zamian za rentę od senatu rzym­skiego oraz pałac w Neapolu.

Po V wieku pier­wot­nie ger­mań­sko­ję­zyczni Fran­ko­wie, któ­rzy wcze­śniej osie­dlili się w pół­noc­nej Fran­cji, roz­sze­rzyli swoje wpływy na starą rzym­ską pro­win­cję Galii i prze­su­nęli się na wschód, za Ren. Od VII wieku sąsia­do­wali w Euro­pie Środ­ko­wej z ple­mio­nami sło­wiań­skimi. Naro­dziła się nowa Europa Środ­kowa pod prze­wod­nic­twem Fran­ków, która była zróż­ni­co­wana języ­kowo – obej­mo­wała zarówno lud­ność mówiącą w narze­czach ger­mań­skich, jak i sło­wiań­skich. Dołą­czyli do nich Węgrzy ze swym nie­spo­krew­nio­nym języ­kiem, któ­rzy przy­byli na teren Kar­pat pod koniec IX wieku. Z cza­sem Fran­ko­wie, Niemcy, Sło­wia­nie i Węgrzy przy­jęli wspólny kodeks kul­tu­rowy, w któ­rym kró­lew­skość, kato­lic­kie chrze­ści­jań­stwo, prawo, rycer­stwo i rycer­skość były toż­same.

Co cie­kawe, ów kodeks był rów­nież prze­siąk­nięty pamię­cią o Hunach. Wspólna tra­dy­cja lite­racka łączyła różne ludy Europy Środ­ko­wej patrzące w prze­szłość na inwa­zję Hunów jako defi­niu­jący moment ich roz­woju. Greccy i rzym­scy pisa­rze wykre­owali Hunów jako zło­czyń­ców, a naj­wcze­śniej­sze rela­cje chrze­ści­jań­skie czy­niły podob­nie, mno­żąc męczen­ni­ków, o któ­rych śmierć obwi­niano Hunów. Jed­nak w Euro­pie Środ­ko­wej funk­cjo­no­wała odmienna dyna­mika. Wiele ger­mań­skich ple­mion wal­czyło tam po stro­nie Attyli, a ich potom­ko­wie kul­ty­wo­wali roman­tyczne opo­wie­ści o prze­wa­gach Hunów i czy­nach doko­na­nych w ich służ­bie. Legendy obrały za temat ostat­nie dni dworu Bur­gun­dów w Wor­ma­cji, zanim został on znisz­czony przez Hunów w 437 roku, i opo­wia­dały o pała­co­wych intry­gach w sto­licy Hunów Ostrzy­ho­miu (Esz­ter­gom na Węgrzech), gdzie Attyla spra­wo­wał wła­dzę pod imie­niem Etzel wraz z ostro­goc­kim władcą Teo­do­ry­kiem (Die­tri­chem).

Na te histo­ryczne frag­menty nakła­dały się inne opo­wie­ści – o czy­nach legen­dar­nego Zyg­fryda i jego zabój­stwie oraz o zemście uknu­tej przez jego bur­gundzką wdowę Krym­hildę, która została fik­cyjną żoną Attyli. Prze­ka­zy­wane w pie­śniach i poda­niach ust­nych owe opo­wie­ści połą­czyły się póź­niej w epicki poemat znany jako Pieśń o Nibe­lun­gach lub Nibe­lun­gen­lied. Liczący ponad dwa tysiące wer­sów utwór osią­gnął osta­teczną formę dopiero w XIII wieku dzięki nie­zna­nemu poecie z Pasawy w Bawa­rii. Nibe­lun­gen­lied to tra­ge­dia opo­wia­da­jąca o skut­kach zdrady, zazdro­ści i żalu, a także opi­su­jąca karły pil­nu­jące skar­bów, płasz­cze nie­wi­dzial­no­ści, polo­wa­nia na smoki i magiczne pier­ście­nie, które zamie­niają ludzi w pył.

Wątki, które zło­żyły się na finalną formę Pie­śni o Nibe­lun­gach, zostały rów­nież wple­cione do póź­niej­szych cze­skich i pol­skich zapi­sów (czę­sto poprzez rów­no­le­głą Legendę o Wal­gie­rzu), z któ­rych część świa­do­mie wzo­ro­wała się na epic­kiej for­mie Nibe­lun­gen­lied. I znowu wiele z tych wąt­ków wysła­wiało czyny Hunów i opi­sy­wało hero­iczne zma­ga­nia pomię­dzy nimi i ich rzym­skimi adwer­sa­rzami. Inne cał­ko­wi­cie prze­kształ­cają epi­zody, zmie­nia­jąc loka­li­za­cję i akto­rów, aby dopa­so­wać się do wła­snych odbior­ców, jed­no­cze­śnie zacho­wu­jąc zarys fabuły – na przy­kład w wer­sjach tyrol­skich tłem były góry, a wer­sje sty­ryj­skie doda­wały przod­ków spra­wu­ją­cego wła­dzę rodu ksią­żę­cego w dzi­siej­szej Austrii. Wspo­mnie­nie Hunów przy­czy­niło się także do powsta­nia prze­ka­zów o pocho­dze­niu Węgrów, w któ­rych Huno­wie stali się ich pro­to­pla­stami (pomo­gło tu podo­bień­stwo nazew­nic­twa), a Attyla został przod­kiem węgier­skiego rodu panu­ją­cego. Pamięć o Hunach i ich impe­rium zako­rze­niła się w pierw­szych legen­dach Europy Środ­ko­wej22.

Pieśń o Nibe­lun­gach była rów­nież typowa dla szer­szego gatunku lite­rac­kiego w Euro­pie – meta­fory rycer­skich czy­nów i zemsty, szla­chet­nych ide­ałów idą­cych w parze z wojen­nym wigo­rem i kon­flik­tów lojal­no­ści wobec wię­zów krwi i władcy są wspólne dla fran­cu­skich epo­sów, skan­dy­naw­skich sag oraz hisz­pań­skich i pro­wan­sal­skich bal­lad. Podob­nie jest z ryce­rzami poszu­ku­ją­cymi miło­ści, rytu­al­nymi wizy­tami z wymianą podar­ków oraz wize­run­kami znę­ka­nych wład­ców (Attyla-Etzel w Nibe­lun­gen­lied, król Artur w legen­dach artu­riań­skich, król Marek w legen­dzie Tri­stan i Izolda itd.). Poprzez przy­ję­cie Pie­śni o Nibe­lun­gach i prze­ro­bie­nie jej tre­ści nowo powstałe spo­łecz­no­ści Europy Środ­ko­wej poka­zały rów­nież, iż stały się czę­ścią więk­szej wspól­noty kul­tu­ro­wej mają­cej jed­no­znacz­nie chrze­ści­jań­ski cha­rak­ter. Jed­nak to, w jaki spo­sób owe spo­łecz­no­ści w ogóle stały się chrze­ści­jań­skie i jakie rodzaje chrze­ści­jań­stwa przy­jęły, jest już tema­tem kolej­nych roz­dzia­łów.

Rozdział 2. Frankowie i Karol Wielki: widok znad Jeziora Bodeńskiego

Roz­dział 2

Fran­ko­wie i Karol Wielki: widok znad Jeziora Bodeń­skiego

Rzym­skie chrze­ści­jań­stwo nie trak­to­wało nawró­ceń poważ­nie.

Chrze­ści­jań­stwo było reli­gią miast i rezy­den­cji, ale misjo­na­rze nie spie­szyli się z ewan­ge­li­za­cją pro­win­cji. Te same uprze­dze­nia cecho­wały bisku­pów i papieży w ich kon­tak­tach z ger­mań­skimi ple­mio­nami. Duchow­nych wysy­łano dopiero, gdy ple­mię czy władca już się nawró­cili. Sku­tek był taki, iż tereny byłego impe­rium rzym­skiego zamiesz­kałe przez Ger­ma­nów albo pozo­sta­wały pogań­skie, albo wyzna­wały here­tycką formę chrze­ści­jań­stwa zwaną aria­ni­zmem. Nazwany tak na cześć teo­loga z początku IV wieku Ariu­sza (a więc nie­ma­jący nic wspól­nego z aryj­ską teo­rią rasową), aria­nizm odrzu­cał ideę, iż Chry­stus był jed­nym bytem z wiecz­nym Bogiem, argu­men­tu­jąc nato­miast, że Bóg stwo­rzył Chry­stusa, a więc „był czas, kiedy Chry­stusa nie było”. Aria­nie odrzu­cili Trójcę Świętą, pro­po­nu­jąc w zamian hie­rar­chię z Bogiem na szczy­cie, za któ­rym nastę­po­wał stwo­rzony Chry­stus oraz anioł, który ozna­czał Ducha Świę­tego23.

Kon­flikt pomię­dzy chrze­ści­ja­nami i aria­nami był zacie­kły i gwał­towny, a ariań­skie pospól­stwo sza­lało w rzym­skich mia­stach. Jed­nak pomi­ja­jąc jego pozorne zapo­mnie­nie, aria­nizm był naj­wcze­śniej­szą chrze­ści­jań­ską reli­gią Europy Środ­ko­wej, przy­jętą w IV i V wieku przez więk­szość Gotów i wiele ple­mion ger­mań­skich. Jedy­nie Fran­ko­wie, Fry­zo­wie i Sasi, któ­rych wodzo­wie trzy­mali się pogań­stwa, pozo­sta­wali poza obrę­bem aria­nizmu. Atrak­cyj­ność tej dok­tryny pole­gała na tym, że nabo­żeń­stwa odpra­wiano w języku naro­do­wym, a nie w łaci­nie pre­fe­ro­wa­nej przez kato­lic­kich księży. Pierw­szy prze­kład Nowego Testa­mentu i czę­ści Sta­rego Testa­mentu na ger­mań­ski gocki został doko­nany przez ariań­skiego biskupa Wul­fillę (Małego Wilka) w poło­wie IV wieku, w stwo­rzo­nym przez niego alfa­be­cie. Co ważne, idea ist­nie­nia nie­biań­skiej hie­rar­chii paso­wała do star­szych pogań­skich wie­rzeń, według któ­rych bogów było wielu, ale z bogiem wyż­szym na szczy­cie24.

Począt­kowo Fran­ko­wie skła­dali się z kilku ple­mion żyją­cych w pobliżu środ­ko­wego i dol­nego biegu Renu, po obu stro­nach rzym­skiej gra­nicy. Ich pierw­szym kró­lem, o któ­rym mamy kon­kretną wie­dzę, był Chil­de­ryk (zmarł w 481 roku), nale­żący do linii tzw. wład­ców mero­wiń­skich, nazwa­nych tak na cześć potom­stwa węża mor­skiego. Jego nie­zwy­kły gro­bo­wiec w Tour­nai jest dowo­dem jego podwój­nej roli: przy­wódcy ple­mien­nego i rzym­skiego admi­ni­stra­tora, bowiem Chil­de­ryka pocho­wano z dłu­gimi do ramion wło­sami, będą­cymi wyróż­ni­kiem fran­kij­skiej rodziny kró­lew­skiej, odciętą głową jego konia, płasz­czem zdo­bio­nym trzy­stoma zło­tymi psz­czo­łami i poda­run­kami, które mogły pocho­dzić jedy­nie od wschodniorzym­skiego cesa­rza w Kon­stan­ty­no­polu. Pod rzą­dami syna Chil­de­ryka, Chlo­dwiga lub Clo­visa (żył w latach 466–511), Fran­ko­wie roz­prze­strze­nili się z pół­noc­nego zachodu i opa­no­wali więk­szość sta­rej rzym­skiej pro­win­cji Galii, pod­bi­ja­jąc jed­no­cze­śnie tereny mię­dzy gór­nym Renem a Duna­jem.

Kato­lic­kie chrze­ści­jań­stwo miało to szczę­ście, że około 496 roku Clo­vis nawró­cił się z pogań­stwa na kato­li­cyzm, po czym, jak się pod­kre­śla, wielu jego czo­ło­wych wiel­mo­żów rów­nież przy­jęło nową wiarę. Clo­vis został kato­li­kiem pod wpły­wem swej prze­bie­głej żony, która już była wyznaw­czy­nią tej wiary, oraz dla­tego, że jej Bóg pomógł mu w bitwie. Nawró­ce­nie miało jed­nak rów­nież sens poli­tyczny, gdyż znaczna część zro­ma­ni­zo­wa­nej lud­no­ści Galii była już kato­li­kami lub wyzna­wała mie­szankę kato­li­cyzmu i rzym­skich kul­tów pogań­skich. Clo­vis był pierw­szym władcą ger­mań­skim, który przy­jął wiarę Rzymu, za co cesarz wschod­nio­rzym­ski nagro­dził go god­no­ścią kon­sula, choć tytuł ten nie był zna­czący. Pomimo świe­żo­ści nawró­ce­nia Clo­vis uwa­żał się za kapłana Bożego. Taka rola uza­sad­niała jego wojny z poga­nami i aria­nami oraz sank­cjo­no­wała jego pod­boje. Mimo to tempo nawró­ceń na fran­kij­skiej pro­win­cji było powolne. Kon­ty­nu­owano inne prak­tyki, w tym, na co uskar­żał się jeden z kodek­sów praw­nych z VI wieku, „noce spę­dzane w Boże Naro­dze­nie i w okre­sie wiel­ka­noc­nym na pijań­stwie, bła­ze­na­dzie i śpie­wie”, ale rów­nież skła­da­nie ofiar z ludzi i czcze­nie wize­runku Chry­stusa z wydłu­żo­nym fal­lu­sem. Praca misyjna nie pocią­gała fran­kij­skich bisku­pów. Trzy­mali się swo­ich die­ce­zji, pie­lę­gnu­jąc kult lokal­nych świę­tych i pisząc prze­peł­nione tro­ską kaza­nia prze­ciwko aria­ni­zmowi i innym rodza­jom nie­pra­wo­wier­no­ści. Pod­boje Fran­ków na wschód od Renu nie szły w parze z nawra­ca­niem lud­no­ści z pogań­stwa czy też ich wodzów z aria­ni­zmu25. Pomoc przy­szła z nie­ty­po­wej strony. Wyspa Irlan­dia, czyli Hiber­nia, ni­gdy nie była czę­ścią impe­rium rzym­skiego, jed­nak gor­liwy kler, dzia­ła­jący w dużej mie­rze nie­za­leż­nie od Rzymu i Kościoła kato­lic­kiego, zaszcze­pił tam chrze­ści­jań­stwo. Ponie­waż Hiber­nia nie miała miast, trudno było narzu­cić sieć biskupstw opartą na ośrod­kach miej­skich – ich miej­sce zajęły klasz­tory. I tak gdy mnisi w innych czę­ściach Europy stro­nili od świata zewnętrz­nego, ich irlandzcy bra­cia aktyw­nie go poszu­ki­wali, czy­niąc z powszech­nego nawra­ca­nia swoje powo­ła­nie i, wedle jed­nego z ówcze­snych wer­sów barda, podró­żo­wali „na wschód, w stronę Drzewa Słońca, ku roz­le­głemu odle­głemu morzu”. W ostat­nich deka­dach VI wieku irlandzcy mnisi zakła­dali klasz­tory na kon­ty­nen­cie i inspi­ro­wali nowe poko­le­nie misjo­na­rzy, któ­rzy zapusz­czali się na tereny dzi­siej­szych połu­dnio­wych Nie­miec. Wśród nich był wojow­ni­czy święty Kolum­ban (540–615), z dzi­siej­szego Lein­ster w Irlan­dii, któ­remu anioł uka­zał mapę świata i obja­śnił, iż jego nawró­ce­nie jest powo­ła­niem świę­tego26.

Obec­nie poło­żone w Szwaj­ca­rii opac­two Sankt Gal­len, w pobliżu Jeziora Bodeń­skiego, ma początki w życiu świę­tego Gawła, naśla­dowcy świę­tego Kolum­bana. Około 610 roku Kolum­ban podró­żo­wał ze swą świtą do Bob­bio w pół­noc­nych Wło­szech, aby nauczać tam ariań­skich Lom­bar­dów. Gaweł zacho­ro­wał, zatem Kolum­ban pole­cił mu, aby pozo­stał nad Jezio­rem Bodeń­skim i dawał przy­kład poboż­no­ści. Gaweł zamiesz­kał w koli­bie nad wodo­spa­dem, skąd wyru­szał, aby gło­sić kaza­nia pobli­skiemu ger­mań­skiemu ple­mie­niu Ale­ma­nów. Wokół pustelni mni­cha wyro­sła nie­wielka wspól­nota reli­gijna, która funk­cjo­no­wała rów­nież po jego śmierci około 650 roku. W ciągu następ­nych dwóch stu­leci samot­nia stała się kaplicą, a następ­nie trój­na­wową świą­ty­nią opac­twa, osta­tecz­nie zaś – kom­plek­sem klasz­tor­nym z dormi­to­riami, szkołą i szpi­ta­lem, kuch­niami i ogro­dami, skryp­to­rium do kopio­wa­nia manu­skryp­tów oraz biblio­teką ręko­pi­sów, która w IX wieku liczyła bli­sko czte­ry­sta ksiąg, co czy­niło ją jedną z naj­więk­szych w Euro­pie.

Sankt Gal­len był jed­nym z wielu przy­gra­nicz­nych klasz­to­rów zało­żo­nych w tra­dy­cji irlandz­kiej, które ponio­sły chrze­ści­jań­stwo do Europy Środ­ko­wej. Mnisi byli zdy­scy­pli­no­wani, śmiali i nie nosili ton­sur. Zamiast tego golili przed­nią część głowy, a z tyłu pozwa­lali wło­som rosnąć na podo­bień­stwo grzywy. Czę­sto też tatu­owali sobie powieki – było to bole­sne doświad­cze­nie, ale o to wła­śnie cho­dziło. Za wzór sta­wiali sobie nie tylko Kolum­bana, Gawła oraz Kiliana, zmar­łego śmier­cią męczeń­ską w Würzburgu w 689 roku, ale rów­nież bar­dziej odle­głych świę­tych, męż­czyzn i kobiety, czczo­nych w Irlan­dii i na wyspie Iona, na szkoc­kich Hebry­dach. Pomimo zbu­rze­nia irlandz­kiego mona­sty­cy­zmu przez skan­dy­naw­skich wikin­gów w IX wieku Irlan­dia zacho­wała w nie­miec­kiej tra­dy­cji ust­nej bajeczną repu­ta­cję ojczy­zny smo­ków, nie­bez­piecz­nych elik­si­rów miło­snych i kró­lo­wych czy­nią­cych cuda.

Mnisi zapra­wieni w irlandz­kiej tra­dy­cji byli sztur­mo­wymi oddzia­łami mero­wiń­skiego chrze­ści­jań­stwa, ale po Clo­vi­sie ich władcy zyskali kiep­ską repu­ta­cję. Bez wąt­pie­nia nie­któ­rzy z nich paso­wali do opisu jed­nego z nowo­żyt­nych histo­ry­ków okre­śla­ją­cych ich jako wład­ców, któ­rzy „nie wyko­ny­wali żad­nych posług […], będąc cał­ko­wi­cie nie­zdol­nymi do zor­ga­ni­zo­wa­nia cze­go­kol­wiek […], podejrz­li­wymi, okrut­nymi, kapry­śnymi i samo­lub­nymi despo­tami”. A jed­nak owi władcy wyko­rzy­sty­wali rzym­skie fun­da­menty, spa­ja­jąc ger­mań­skie prak­tyki, takie jak krwawa zemsta za zabój­stwo krew­nego, z sądami i kodek­sami praw­nymi, które powie­lały przy­kład Rzymu. Mieli sku­teczny sys­tem podat­kowy i bie­głą w sztuce pisa­nia i czy­ta­nia biu­ro­kra­cję. Czy­tać potra­fili nawet kró­lo­wie, a jeden z nich, choć kiep­sko, pisy­wał po łaci­nie poezję. I jak nie byliby śmieszni, władcy fran­kij­scy postrze­gali sie­bie jako spad­ko­bier­ców Rzy­mian, posu­wa­jąc się wręcz do wzno­sze­nia amfi­te­atrów, prze­wod­ni­cze­nia tłum­nym „spek­ta­klom” (zwy­kle wyści­gom kon­nym roz­gry­wa­nym na okrą­głym torze) oraz powięk­sza­nia listy wła­snych przod­ków o rzym­skie bóstwa27.

Ponadto ist­niało też kilka pro­ble­mów. Po pierw­sze, mero­wiń­ska linia kró­lów była osła­biona przez podzielne dzie­dzi­cze­nie, co ozna­czało, że syno­wie dzie­lili kró­le­stwo mię­dzy sie­bie po śmierci ojca, zaś władcy jesz­cze bar­dziej osła­biali swoją wła­dzę, prze­ka­zu­jąc prawo do nakła­da­nia podat­ków pry­wat­nym panom, głów­nie z kręgu kościel­nego. Po dru­gie, mero­wiń­scy monar­cho­wie byli uwa­żani za istoty święte do tego stop­nia, że doda­wali pasma swych wło­sów do wosku pie­częci, co nada­wało ich roz­ka­zom nie­mal magiczną moc. W związku z tym funk­cjo­no­wali z dala od codzien­nej rutyny spra­wo­wa­nia wła­dzy, powie­rza­jąc kwe­stie rzą­dowe i wojenne major­do­mowi lub „zarząd­com dworu i dóbr”. Od VII wieku urząd zarządcy stał się dzie­dziczny. Histo­rycy okre­ślają dyna­stię urzęd­ni­ków kró­lew­skich Karo­lin­gami – nazwa nawią­zuje do watażki i zarządcy Karo­lusa, zna­nego rów­nież jako Karol Młot lub Karl Mar­tell (żyją­cego ok. 688–741). Karo­liń­scy major­do­mowie kawa­łek po kawa­łeczku przej­mo­wali wła­dzę kró­lew­ską.

Wszystko to obser­wo­wano z Sankt Gal­len. Mnisi spo­rzą­dzali kro­niki, w któ­rych rok po roku zapi­sy­wali ważne wyda­rze­nia. Imiona kró­lów led­wie się w nich poja­wiają. Zamiast nich wyli­czane są zasługi major­do­mów – Karola Młota woju­ją­cego z Fry­zami nad Morzem Pół­noc­nym, odpie­ra­ją­cego ataki Ara­bów z Hisz­pa­nii przez Pire­neje i roz­sze­rza­ją­cego fran­kij­skie wpływy w kie­runku wschod­nim. Następ­nie opo­wia­dają o star­szym synu Karola i jego następcy w roli zarządcy Kar­lo­ma­nie, który wzno­wił wojnę z Ale­ma­nami i w 747 roku udał się do Rzymu, aby zostać mni­chem. Potem kro­ni­ka­rze opi­sują Pepina, brata Kar­lo­mana i jego następcę w roli major­doma. Jed­nak w krót­kim wpi­sie, liczą­cym zaled­wie cztery słowa, rocz­niki Sankt Gal­len odno­to­wały nagłą zmianę jego rangi. Przy adno­ta­cji z 751 roku klasz­torny skryba zapi­sał: „Pepin został kró­lem” (Pip­pi­nus in regem ele­va­tur)28.

Tym, co opi­sują kro­niki Sankt Gal­len, jest zamach stanu. Przez dwa stu­le­cia major­do­mo­wie poczy­nali sobie jak fak­tyczni władcy i teraz zarządca prze­jął urząd kró­lew­ski. Pepin uza­sad­nił swoje prze­ję­cie kró­le­stwa tym, że „lepiej było zwać kró­lem tego, kto miał wła­dzę kró­lew­ską, niż tego, kto jej nie miał”. Zmiana nastą­piła bez wysiłku, a zde­tro­ni­zo­wa­nego monar­chę pozba­wiono dłu­gich wło­sów i ode­słano do klasz­toru wozem zaprzę­gnię­tym w woły. Celem wzmoc­nie­nia nowego tytułu Pepin kazał się kon­se­kro­wać na króla naj­pierw przez arcy­bi­skupa Mogun­cji, a następ­nie przez papieża, który w 754 roku udał się w podróż przez Alpy, aby doko­nać tego obrzędu. Był to jeden z pierw­szych przy­pad­ków namasz­cze­nia euro­pej­skiego władcy świę­tym ole­jem. Cere­mo­nia ta, nawią­zu­jąca do Sta­rego Testa­mentu, umiej­sca­wiała Pepina w tej samej tra­dy­cji co biblij­nego Dawida, któ­rego pro­rok Samuel nama­ścił na monar­chę w miej­sce króla Saula29.

Kró­lo­wie Mero­win­gów roz­sze­rzyli swoje pano­wa­nie na wschód, za Ren, ale nie skon­so­li­do­wali tam swej wła­dzy, trak­tu­jąc lokalne ple­miona Ale­ma­nów i Turyn­gów bar­dziej jako dostaw­ców try­butu niż jako pod­da­nych, któ­rymi można rzą­dzić. Pod rzą­dami Karola Młota poli­tyka ule­gła zmia­nie, a lokalni ger­mań­scy wodzo­wie zostali pod­po­rząd­ko­wani fran­kij­skim naczel­ni­kom. Fran­kij­scy osad­nicy rów­nież wypeł­nili nową prze­strzeń, podzie­loną na dziel­nice, dając nazwę Fran­ko­nii regio­nowi wokół zbiegu Renu i Menu. Nowe rządy narzu­cono bez­względ­nie. Gdy w roku 746 zbun­to­wali się Ale­ma­no­wie, poprzed­nik Pepina, major­dom Kar­lo­man, zawlókł ich przy­wód­ców przed obli­cze sądu i ska­zał na śmierć. Skala owej rzezi, która mogła obej­mo­wać kilka tysięcy ludzi, nawet w tam­tych cza­sach ucho­dziła za wielką i być może skło­niła Kar­lo­mana do pod­ję­cia decy­zji o przy­wdzia­niu habitu mni­cha30.

Fala fran­kij­skiej potęgi pły­nąca na wschód przez Ren została uchwy­cona w naj­wcze­śniej­szych anna­łach Sankt Gal­len. W miarę jak rosła renoma mni­chów, świeccy prze­ka­zy­wali klasz­to­rowi zie­mię, tak że wkrótce Sankt Gal­len wła­dało licz­nymi posia­dło­ściami na tere­nie dzi­siej­szych połu­dnio­wych Nie­miec i Szwaj­ca­rii. Jed­nakże zie­mia była podatna na rabu­nek. Aby znie­chę­cić do gra­bieży, pierw­sze doku­menty prze­ka­zu­jące posia­dło­ści w ręce Sankt Gal­len, które mnisi pisali w imie­niu dar­czyńcy, zawie­rały klau­zule mówiące o tym, iż Bóg zemści się na każ­dym, kto spró­buje obe­drzeć klasz­tor z jego ziemi. Jed­nak w ciągu VIII wieku rodzaj zagro­że­nia uległ zmia­nie. Poja­wiły się nowe kary finan­sowe, płatne na rzecz kró­lew­skiego skarbca za naru­sze­nie pokoju, więc zło­czyńcy musieli się już liczyć nie tylko z zemstą Boga, ale rów­nież z gnie­wem monar­chy31.

Ochronny uścisk karo­liń­skiej wła­dzy miał swoją cenę. Karol Młot i jego następcy zacho­wy­wali ostroż­ność wobec irlandz­kiego mona­sty­cy­zmu, ponie­waż bez nad­zoru bisku­pów mnisi mieli ten­den­cję do przyj­mo­wa­nia nie­ty­po­wych, a wręcz per­wer­syj­nych sche­ma­tów wiary. Bywało, iż skar­żono się, że nie­pra­wi­dłowo inter­pre­to­wali Biblię, zezwa­lali na poli­ga­mię, odrzu­cali naucza­nie ojców Kościoła i (co naj­gor­sze) obcho­dzili Wiel­ka­noc w nie­wła­ści­wym dniu, kie­ru­jąc się kalen­da­rzem żydow­skim. Ich trak­to­wa­nie nie­eta­to­wych żeń­skich sta­ty­stów rów­nież bywało per­wer­syjne. Kobiety zamknięte w celach z małym wła­zem, przez który można było poda­wać jedze­nie, czę­sto popa­dały w obłęd i wów­czas mnisi sta­ran­nie ana­li­zo­wali ich sza­leń­stwo jako formę boskich wizji.

Pod kie­row­nic­twem świę­tego Boni­fa­cego, ener­gicz­nego arcy­bi­skupa Mogun­cji (urzę­du­ją­cego w latach 745–754), zada­nie ewan­ge­li­za­cji zostało ode­brane klasz­to­rom i prze­ka­zane w ręce bisku­pów. Odtąd mnisi zostali zwol­nieni z wszel­kich obo­wiąz­ków dusz­pa­ster­skich poza murami klasz­toru i kazano im poświę­cić się modli­twie. W ślad za tym fran­kij­scy ofi­cjele prze­ka­zali część posia­dło­ści Sankt Gal­len pobli­skim bisku­pom Kon­stan­cji i Chur. Gdy opat Sankt Gal­len zapro­te­sto­wał, został aresz­to­wany i zesłany na wyspę na Jezio­rze Bodeń­skim, gdzie wkrótce zmarł (w 747 roku). Minęło ponad sto lat, zanim posia­dło­ści zostały zwró­cone.

Król Pepin zmarł w 768 roku, a następ­cami zostali jego dwaj syno­wie, któ­rzy podzie­lili mię­dzy sie­bie kró­le­stwo Fran­ków. Star­szy Karol nie­mal od początku nazy­wany był Magnu­sem lub Wiel­kim, gdyż była to część kró­lew­skiego szyku i to wła­śnie w takiej umow­nej for­mie był póź­niej znany jako Karol Wielki (Char­le­ma­gne). Natych­miast zakwe­stio­no­wał on prawa brata i dopiero wcze­sna śmierć tego dru­giego w 771 roku zapo­bie­gła ich star­ciu. Przez ponad trzy­dzie­ści lat Karol Wielki nie­mal bez prze­rwy pro­wa­dził wojny – w połu­dnio­wej Fran­cji, wzdłuż Pire­ne­jów, w Euro­pie Środ­ko­wej i na połu­dnie od Alp, gdzie w 774 roku koro­no­wał się na króla Włoch. Wszyst­kie te miej­sca były tra­dy­cyj­nymi celami eks­pan­sji Fran­ków, jed­nak skala inter­wen­cji Karola Wiel­kiego, jego suk­cesy w bitwach, podwo­je­nie wiel­ko­ści kró­le­stwa Fran­ków do miliona kilo­me­trów kwa­dra­to­wych oraz bez­względna deter­mi­na­cja wyróż­niają go (w oce­nie jed­nego z histo­ry­ków) jako mili­tar­nego geniu­sza, nie­mal nie­ma­ją­cego odpo­wied­nika w histo­rii Europy32.

Część suk­cesu Karola Wiel­kiego pole­gała na prze­ra­że­niu, które wzbu­dzał. Gdy pokrzy­żo­wano mu plany, Karol Wielki bywał bru­talny. W swo­jej dłu­giej woj­nie z Sasami na wschód od Renu depor­to­wał znaczną część miej­sco­wej lud­no­ści, znie­wo­lił kobiety i dzieci, a także wymor­do­wał przy­wód­ców Sasów w krwa­wej rzezi, która jakoby pochło­nęła cztery i pół tysiąca ofiar. Misjo­na­rze, któ­rzy przy­byli w ślad za tą masa­krą, przy­nie­śli ostrze­że­nie – albo się nawró­cić, albo sta­wić czoła Karo­lowi Wiel­kiemu, „który naje­dzie wasze zie­mie, splą­druje je i spu­sto­szy, wykrwawi was w boju, uczyni z was uchodź­ców, odbie­rze wasze wło­ści lub was zabije, odda wasze dobra, komu zechce, wy zaś będzie­cie jego nie­wol­ni­kami”. W pełni oddany woj­nie Karol Wielki był pierw­szym euro­pej­skim władcą, który użył sło­nia bojo­wego. Nie­szczę­sne zwie­rzę, pier­wot­nie dar kalifa Bag­dadu, padło w 804 roku, pod­czas wyprawy swego wła­ści­ciela prze­ciwko Danom33.

Jed­nak za ter­ro­rem szła orga­ni­za­cja. W języku tam­tych cza­sów Karol Wielki był nie tylko wojow­ni­kiem (bel­la­tor), ale i dowódcą (impe­ra­tor). Kazał sobie czy­tać rzym­skie pod­ręcz­niki woj­skowe, naka­zy­wał kre­śle­nie map i tras prze­mar­szu, orga­ni­zo­wał składy zaopa­trze­nia i mosty pon­to­nowe oraz instru­ował swych gene­ra­łów, aby posłu­gi­wali się słoń­cem i gwiaz­dami do wyzna­cza­nia sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej. Dla wyko­na­nia manewru okrą­ża­ją­cego był w sta­nie poko­nać setki kilo­me­trów wro­giego terenu. Wszystko to pod­trzy­my­wały reje­stry – podat­ni­ków, świę­tych, któ­rych imiona można było przy­wo­łać w bitwie, oraz ksią­żąt i komi­sa­rzy (missi domi­nici), któ­rzy byli wyko­naw­cami jego woli na fran­kij­skich zie­miach. Sto dwa­dzie­ścia pała­ców, każdy z wielką salą i kościo­łem, sta­no­wiło eko­no­miczny krę­go­słup jego rzą­dów, ponie­waż wio­ski przy­le­ga­jące do każ­dego pałacu utrzy­my­wały pozo­sta­jący w ruchu dwór, domow­ni­ków i zbrojny orszak króla. Ich zawar­tość rów­nież była spi­sana – ilu chło­pów, koni i kóz posia­dały. Karol Wielki wyma­gał rów­nież pra­wo­rząd­no­ści. O ile prawa wszyst­kich kró­lów Mero­win­gów liczą w stan­dar­do­wym wyda­niu zale­d­wie dwa­dzie­ścia pięć stron tek­stu, prawa Karola Wiel­kiego zaj­mują kil­ka­set.

Karol Wielki ni­gdy nie opa­no­wał sztuki pisa­nia. Mówi się, iż trzy­mał pod swoim tro­nem woskową tabliczkę i rylec i że w wol­nych chwi­lach podej­mo­wał żmudne wysiłki pisa­nia listów, ale zada­nie to było ponad jego siły (reu­ma­tyzm na pewno mu w tym nie poma­gał). Mimo to kazał sobie czy­tać książki na głos, zaś jego sekre­ta­rze czę­sto zapi­sy­wali na mar­gi­ne­sach czy­nione prze­zeń uwagi na temat poezji i filo­zo­fii. Jego ofi­ce­ro­wie rów­nież skła­dali mu mel­dunki bez­po­śred­nio i prze­trwały nie­które z jego upo­mnień, które do nich kie­ro­wał – „Tego sobie życzymy”, „Macie czy­nić to, co naka­zuje prawo”, a nawet „Mówi­li­śmy wam to już wcze­śniej wła­snymi ustami, a wy ni­gdy nie zro­zu­mie­li­ście”. Two­rze­nie list wpi­sy­wało się w lite­racki styl, znany wów­czas jako con­ge­ries, pole­ga­jący na spię­trze­niu słów i fraz, a nadworni poeci Karola Wiel­kiego ni­gdy nie prze­sta­wali być pilni w wyli­cza­niu cnót i boha­te­rów, z któ­rymi można by go zrów­nać. Wedle słów jego głów­nego uczo­nego Alku­ina z Yorku Karol Wielki był „złotą ilu­mi­na­cją tego świata, solą ziemi, bez­pieczną przy­sta­nią, chwałą Kościoła i koroną lśniącą klej­no­tami”34.

Europa Środ­kowa była głów­nym obsza­rem eks­pan­sji Karola Wiel­kiego. Cho­ciaż Fran­ko­wie wyeli­mi­no­wali aria­nizm, obszar ten w znacz­nej czę­ści na­dal pozo­sta­wał pogań­ski, zatem Karol Wielki uwa­żał za swój chrze­ści­jań­ski obo­wią­zek spro­wa­dze­nie jego miesz­kań­ców na łono wiary poprzez pod­bój. Eks­pan­sja na wschód była rów­nież koniecz­no­ścią stra­te­giczną. Pod­czas rzą­dów Karola Wiel­kiego śro­dek cięż­ko­ści kró­le­stwa Fran­ków prze­su­nął się z cen­tral­nej czę­ści dzi­siej­szej Fran­cji w kie­runku Renu i Mozeli, gdzie władca posia­dał swoje naj­więk­sze pałace. Na pół­nocy zamiesz­ki­wali jed­nak Sasi, któ­rzy trzy­mali się pogań­stwa i regu­lar­nie zakra­dali się na tery­to­rium Fran­ków, plą­dru­jąc kościoły i pod­że­ga­jąc do lokal­nego oporu prze­ciwko fran­kij­skiej wła­dzy. Karol Wielki nie uchy­lał się od wyzwa­nia.

W 771 roku złu­pił saską świą­ty­nię boga Wotana, wyci­na­jąc święty gaj i wyno­sząc skarby z miej­sca kultu. Odpo­wie­dzią Sasów był natych­mia­stowy najazd na dolinę rzeki Eder, na pół­noc od Frank­furtu. Dopiero nagłe przy­by­cie anio­łów zatrzy­mało postępy Sasów, ale w żaden spo­sób nie powstrzy­mało wojny, która cią­gnęła się przez trzy­dzie­ści lat. Mimo to do 790 roku Fran­ko­wie Karola Wiel­kiego prze­su­nęli gra­nicę na wschód, aż do Łaby. W ślad za ich mar­szem poja­wiły się kościoły, biskup­stwa, pałace, poborcy podat­kowi i bru­talne prawa, które zabra­niały kultu pogań­skiego pod groźbą śmierci. Jed­nak w obli­czu zwy­cię­stwa Karol Wielki mógł sobie pozwo­lić na wiel­ko­dusz­ność. Jeśli sascy wodzo­wie nawró­cili się na chrze­ści­jań­stwo, Karol daro­wał im życie, a nawet przy­wra­cał ich do wła­dzy, ale wyłącz­nie w roli swych sług i z ich dziećmi w cha­rak­te­rze zakład­ni­ków.

Wszystko to obser­wo­wali mnisi z Sankt Gal­len i pokrew­nych klasz­to­rów w połu­dnio­wych Niem­czech. W swo­ich kro­ni­kach i histo­riach odno­to­wy­wali triumfy Karola Wiel­kiego nie tylko w walce z Sasami, ale także z nie­przy­ja­ciółmi bli­żej domu – Bawar­czy­kami, któ­rych ksią­żęta, nie­gdyś pod­le­gli Mero­win­gom, wybili się na nie­pod­le­głość, Wene­dami, czę­sto wal­czą­cymi u boku Sasów, oraz koczow­ni­czymi Awa­rami, któ­rzy zamiesz­ki­wali w dzi­siej­szej wschod­niej Austrii i Węgrzech. Mnisi pisali zapa­mię­tale, bowiem ambi­cje i dzia­ła­nia mili­tarne Karola Wiel­kiego były fak­tycz­nie zdu­mie­wa­jące. I tak na przy­kład:

797: Karol Wielki ponow­nie zja­wił się w Sak­so­nii, gdzie prze­cią­gnął statki lądem i spu­ścił je na wodę oraz pobu­do­wał zamek, co w dużym stop­niu osa­czyło Sasów. Posłał także swo­jego syna Pepina prze­ciwko Awa­rom, a dru­giego syna Ludwika do Hisz­pa­nii. Sam zaś udał się do Akwi­zgranu i ponow­nie do Sak­so­nii, gdzie spę­dził zimę.

Trzy lata po stac­cato wyli­czo­nych kam­pa­nii nastą­piła skąpa wzmianka, która odno­to­wuje punkt zwrotny w histo­rii Europy: „800: Karol Wielki spra­wo­wał sądy w Mogun­cji, skąd udał się do Włoch i przy­był do Rzymu, gdzie został cesa­rzem”35.

Koro­na­cji Karola Wiel­kiego na cesa­rza doko­nał papież Leon III w Bazy­lice świę­tego Pio­tra w Rzy­mie, w dzień Bożego Naro­dze­nia 800 roku. Możemy spo­koj­nie pomi­nąć komen­tarz naj­wcze­śniej­szego bio­grafa Karola Wiel­kiego, że koro­na­cja była dla niego nie­miłą nie­spo­dzianką, jak rów­nież spe­ku­la­cje, że gdyby nie miał artre­ty­zmu, mógłby w jakiś spo­sób uczy­nić unik przed papie­żem, gdy ten nakła­dał mu dia­dem. Nego­cja­cje w spra­wie koro­na­cji trwały już od kilku lat, a Karol Wielki na uro­czy­stość w Bazy­lice świę­tego Pio­tra zabrał swoje córki.

Otwar­cie mówiąc, koro­na­cja ozna­czała jed­nak dla ówcze­snych ludzi różne rze­czy. Dla papieża – mia­no­wa­nie nowego pro­tek­tora, w czym pomocny był fakt, iż nie­dawno żoł­nie­rze Karola Wiel­kiego ura­to­wali nie­po­pu­lar­nego wika­riu­sza Chry­stusa przed mści­wym tłu­mem w Rzy­mie. Dla czo­ło­wego bizan­tyj­skiego komen­ta­tora tam­tych cza­sów, który postrze­gał bizan­tyj­skiego cesa­rza jako praw­dzi­wego następcę Rzymu, koro­na­cja była absur­dem, a cere­mo­nia namasz­cze­nia nowego cesa­rza została prze­pro­wa­dzona tak nie­udol­nie, że jego szaty oblano ole­jem. Dla dorad­ców Karola Wiel­kiego ozna­czała odro­dze­nie impe­rium rzym­skiego i stwo­rze­nie pod­wa­lin nowej chrze­ści­jań­skiej Europy pod prze­wod­nic­twem Fran­ków – „odno­wie­nie”, „ponowne stwo­rze­nie”, „przy­wró­ce­nie” i „restau­ro­wa­nie impe­rium rzym­skiego” były okre­śle­niami, któ­rych skry­bo­wie Karola Wiel­kiego uży­wali w listach i na pie­czę­ciach, aby opi­sać cię­żar gatun­kowy nowego tytułu ich władcy36.

Karol Wielki ni­gdy nie zdra­dził się ze swo­imi prze­my­śle­niami na ten temat. Nie­wąt­pli­wie jed­nak jego poglądy doty­czące wła­snej kró­lew­sko­ści musiały być wznio­słe, bowiem był pierw­szym euro­pej­skim monar­chą, który użył for­muły Dei gra­tia (z łaski Boga) jako czę­ści swego kró­lew­skiego wize­runku. W poszu­ki­wa­niu inspi­ra­cji odwo­ły­wał się rów­nież do rzym­skiej sta­ro­żyt­no­ści, zwo­żąc do Akwi­zgranu rzym­skie kolumny i dzieła sztuki kamie­niar­skiej w celu wypo­sa­że­nia swo­jego pałacu i de facto sto­licy – pier­wot­nie został pocho­wany w mar­mu­ro­wym sar­ko­fagu z II wieku, który zrzą­dze­niem losu ozdo­biony był pła­sko­rzeźbą Plu­tona upro­wa­dza­ją­cego Pro­ser­pinę. Poli­go­nalna kaplica w Akwi­zgra­nie rów­nież wzo­ro­wana była na rzym­skim pro­jek­cie. Impe­rium miało też sens – dzięki swym pod­bo­jom Karol Wielki stał się kró­lem po trzy­kroć – kró­lem Fran­ków, kró­lem Włoch i, choć ni­gdy nie został nań koro­no­wany, kró­lem Sasów. Urząd cesar­ski połą­czył odrębne kró­le­stwa Fran­ków, Lom­bar­dów i Ger­ma­nów w nową nad­bu­dowę, na czele któ­rej stał super­mo­nar­cha z super­ty­tu­łem37.

Reguły, ręko­pisy i rzym­skość – trzy litery „R” uosa­biały dzie­dzic­two kul­tu­rowe Karola Wiel­kiego, ale sze­rzone ono było nie tylko przez pałac w Akwi­zgra­nie oraz zastępy księży i dorad­ców cesa­rza. Tak zwany rene­sans karo­liń­ski był poli­cen­tryczny, a jego cen­tra sta­no­wiły klasz­tory. Sankt Gal­len przo­do­wało w kre­owa­niu praw – kre­śląc wytyczne nota­cji muzycz­nych, edu­ka­cji mło­dzieży oraz gra­ma­tyki i pisma łaciń­skiego. Była to wspól­nota wła­da­jąca pismem i nale­ga­jąca, aby jej sprawy pro­wa­dzone były w for­mie pisem­nej zgod­nie z ustan­da­ry­zo­wa­nym for­ma­tem i aby wszyst­kie jej istotne zapisy były prze­cho­wy­wane w spe­cjal­nym archi­wum z ponu­me­ro­wa­nymi szu­fla­dami. Mnisi byli rów­nież lide­rami w zacho­wy­wa­niu kla­sycz­nych tek­stów rzym­skich, kopiu­jąc i spraw­dza­jąc pod kątem błę­dów nie­które z naj­wcze­śniej­szych wydań Cezara, Tacyta, Tytusa Liwiu­sza, Owi­diu­sza i Hora­cego, a następ­nie skła­da­jąc gotowe prace w biblio­tece klasz­tor­nej38.

Dwo­rza­nie Karola Wiel­kiego wychwa­lali go jako poetę-króla, dru­giego Owi­diu­sza, wzór poboż­no­ści i cnót moral­nych, jed­nak władca ni­gdy nie spro­stał wiel­kim wyobra­że­niom, jakie narzu­cali mu inni. Mimo pokuty zale­ca­nej za zła­ma­nie boskich naka­zów utrzy­my­wał kon­ku­biny i nie uzna­wał ogra­ni­czeń w swo­ich pod­bo­jach sek­su­al­nych. Wydaje się, że nawet jego córki dzie­liły z nim łoże i rodziły mu dzieci. Po jego śmierci nie­wielu go opła­ki­wało i znamy tylko jedną współ­cze­sną mu lamen­ta­cję zwią­zaną z jego odej­ściem. Zamiast tego arty­ści słowa opo­wia­dali o ter­ro­rze, jaki roz­pę­tał, roz­pra­wiali ze szcze­gó­łami o tym, jak to anioł wrę­czył kie­dyś Karo­lowi Wiel­kiemu zwój, który zapo­wia­dał jego skryte przy­pa­dło­ści, i mówili o wizjo­ne­rze, który widział cesa­rza cier­pią­cego w zaświa­tach, gdzie „jego czę­ści intymne wygry­zało jakieś zwie­rzę”. Repu­ta­cja Karola Wiel­kiego ule­gła popra­wie dopiero w póź­niej­szym cza­sie, kiedy to publi­cy­ści uczy­nili zeń wzór cnót i zdol­no­ści woj­sko­wych, prze­ciw­sta­wiany nie­do­stat­kom jego poprzed­ni­ków39.

Nie­za­leż­nie od jego oso­bi­stych wad, to wła­śnie pod rzą­dami Karola Wiel­kiego przy­wró­cono w Euro­pie Cesar­stwo Rzym­skie. Przez kolejne tysiąc lat na zacho­dzie funk­cjo­no­wał rzym­ski cesarz, który rzą­dził dużą czę­ścią Europy Środ­ko­wej. W suk­ce­sji zda­rzały się prze­rwy i póź­niej do nazwy Cesar­stwo Rzym­skie dodany został tytuł „Święte”. Zna­cze­nie słów „rzym­ski” oraz „impe­rium” zmie­niało się wraz z upły­wem czasu, podob­nie jak koro­na­cja Karola Wiel­kiego róż­niła się w umy­słach ówcze­snych ludzi. Ponie­waż idea impe­rium ni­gdy nie została zde­fi­nio­wana w momen­cie jego naro­dzin, póź­niejsze poko­le­nia mogły sobie pozwo­lić na nagi­na­nie jej zna­cze­nia w celu dopa­so­wa­nia go do wła­snych fan­ta­zji i zamie­rzeń. Tak więc z cza­sem restau­ro­wane Cesar­stwo Rzym­skie mogło ozna­czać zjed­no­czoną chrze­ści­jań­ską Europę, misję obrony Kościoła kato­lic­kiego i nawró­ce­nia nie­wier­nych, kamień milowy ku sądowi osta­tecz­nemu, świa­towy plan pod­boju, prze­pis na popro­wa­dze­nie całej pla­nety ku har­mo­nij­nej zgod­no­ści z łaską Bożą lub po pro­stu inny spo­sób na okre­śle­nie Nie­miec. Wszyst­kie te kon­cep­cje znaj­dują swe wcie­le­nie w tysiąc­le­ciu, które nastą­piło po koro­na­cji Karola Wiel­kiego, a ich sceną była Europa Środ­kowa.

Rozdział 3. Awarowie i Słowianie: destrukcja i nawrócenie

Roz­dział 3

Awa­ro­wie i Sło­wia­nie: destruk­cja i nawró­ce­nie

Na zachód od Renu impe­rium Karola Wiel­kiego skła­dało się w więk­szo­ści z ger­mań­skich ple­mion, które pod­bił albo on sam, albo jego fran­kij­scy poprzed­nicy – z Ale­ma­nów w dzi­siej­szych połu­dniowo-zachod­nich Niem­czech, dzięki któ­rym fran­cu­ska nazwa Nie­miec to Alle­ma­gne, na pół­noc od nich Turyn­gów, Fry­zów i Sasów oraz na wscho­dzie Bawa­rów. W pozo­sta­łych czę­ściach Europy Środ­ko­wej wpływy fran­kij­skie były mniej wyraźne i prze­ja­wiały się pośred­nio poprzez cere­mo­nie, kiedy to miej­scowi wodzo­wie skła­dali hołdy, poja­wia­jąc się na fran­kij­skim dwo­rze z darami i try­bu­tem. Mimo to ist­nieją pewne ślady fran­kij­skiego osad­nic­twa na tere­nach odle­głych od ośrod­ków wła­dzy Fran­ków. Bizan­tyj­skie prze­kazy mówią o regio­nie przy­le­ga­ją­cym do dol­nego Dunaju w dzi­siej­szej Ser­bii o nazwie Fran­ko­cho­rion, co wska­zuje na jakąś formę obec­no­ści w oko­licy, a wiemy też o kon­fron­ta­cjach pomię­dzy Fran­kami i Buł­ga­rami nie­da­leko od zachod­niego krańca Tran­syl­wa­nii40.

Na wschód od tere­nów obję­tych osad­nic­twem ger­mań­skim (oraz w miej­scach, które się z nim pokry­wały) zamiesz­ki­wali Sło­wia­nie. Do VII wieku zaj­mo­wali oni roz­le­głą prze­strzeń mię­dzy Bał­ty­kiem a Morzem Egej­skim, od dzi­siej­szego połu­dniowo-wschod­niego krańca Danii po stepy, włą­cza­jąc więk­szość Bał­ka­nów. Pocho­dze­nie Sło­wian jest zupełną zagadką, gdyż bie­gli w piśmie nie­wiele o nich wspo­mi­nali aż do czasu, gdy poja­wili się nie­malże w całej Euro­pie Środ­ko­wej i Wschod­niej. Jedna z naj­wcze­śniej­szych rela­cji (550 rok) opi­suje ich jako „wielce lud­nych” i zamiesz­ku­ją­cych „ogromny obszar ziemi” w dzi­siej­szej połu­dnio­wej Pol­sce. W jaki spo­sób Sło­wia­nie przy­byli tam nie­zau­wa­żeni przez nikogo? Nie­ła­two to wyja­śnić41.

Histo­rycy zro­bili, co mogli, z nie­jed­no­znacz­nymi relik­tami arche­olo­gicz­nymi i frag­men­tami języ­ko­wymi. Ponie­waż pierwsi Sło­wia­nie zapo­ży­czyli od Ger­ma­nów nazwę buku, histo­rycy poszu­ki­wali miej­sca, w któ­rym nie wystę­po­wały buki, i tym spo­so­bem doszli do Bagien Piń­skich, leżą­cych pomię­dzy współ­cze­snym Kijo­wem i Miń­skiem, jako pier­wot­nego punktu wyj­ścia. Alter­na­tyw­nie, ponie­waż pierwsi Sło­wia­nie byli rów­nież znani jako Wene­do­wie, uwa­żano, iż są toż­sami z Vene­dae, któ­rych rzym­scy geo­gra­fo­wie opi­sy­wali jako miesz­ka­ją­cych na wybrzeżu Bał­tyku w I oraz II wieku. Żadna z tych teo­rii doty­czą­cych pocho­dze­nia Sło­wian nie ma obec­nie więk­szego zna­cze­nia nauko­wego, choć atla­som histo­rycz­nym nad­ro­bie­nie zale­gło­ści przy­cho­dzi nie­spiesz­nie. Wystar­czy powie­dzieć, iż wcze­sne rela­cje o Sło­wianach umiej­scawiają ich pomię­dzy gór­nym bie­giem Wisły a dol­nym Duna­jem i Dnie­prem – rejo­nem na tyle dużym, by uczy­nić zadość więk­szo­ści spe­ku­la­cji. Aby jed­nak zagma­twać sprawę, nie­które bada­nia DNA wska­zują na cią­głą obec­ność Sło­wian na tere­nie dzi­siej­szej zachod­niej Pol­ski, tym samym suge­ru­jąc, iż Sło­wia­nie nie migro­wali do Europy Środ­ko­wej z jakie­goś miej­sca poło­żo­nego dalej na wscho­dzie, lecz cały czas zamiesz­ki­wali jej część42.

Osza­co­wa­nie gęsto­ści zalud­nie­nia we wcze­snym śre­dnio­wie­czu to stą­pa­nie po cien­kim lodzie, nie­kiedy jed­nak czapka bła­zna jest jedy­nym nakry­ciem głowy pod ręką. Zesta­wia­jąc przy­pusz­cze­nia, można zakła­dać, iż w pierw­szym tysiąc­le­ciu gęstość zalud­nie­nia we wschod­niej czę­ści Europy Środ­ko­wej (obec­nie obej­mu­ją­cej Cze­chy, Węgry, Pol­skę, Rumu­nię i Sło­wa­cję) wyno­siła mniej niż jedną osobę na kilo­metr kwa­dra­towy. Dla porów­na­nia, na tere­nie dzi­siej­szych Nie­miec na kilo­metr kwa­dra­towy przy­pa­dało być może aż osiem osób. Możemy podwoić, potroić lub zmniej­szyć o połowę te liczby, ale wnio­sek pozo­staje nie­zmienny – duży pro­cent wschod­niej czę­ści Europy Środ­ko­wej był skąpo zalud­niony i nie potrzeba było migra­cji wiel­kiej liczby ludzi, aby cał­ko­wi­cie zmie­nić jej obli­cze. Zamiast wiel­kich fal ludów roz­cho­dzą­cych się po Euro­pie Środ­ko­wej roz­sąd­niej jest wyobra­zić sobie skrom­niej­sze, acz rów­nie decy­du­jące prze­pływy lud­no­ści43.

Pod koniec VI wieku Sło­wia­nie domi­no­wali w czę­ściach Europy Środ­ko­wej opusz­czo­nych wcze­śniej przez Ger­ma­nów i Gotów. Ówcze­śni komen­ta­to­rzy zgod­nie opi­sy­wali Sło­wian jako małe ple­miona upra­wia­jące pry­mi­tywne rol­nic­two, dla bez­pie­czeń­stwa miesz­ka­jące w lasach w nędz­nych cha­tach i posia­da­jące tylko naj­bar­dziej pry­mi­tywną broń – krót­kie włócz­nie, nie­po­ręczne mie­cze i zatrute strzały. Praw­do­po­dob­nie w boju Sło­wia­nie byli nie­zor­ga­ni­zo­wani, nie­zdolni do walki w zwar­ciu i pre­fe­ru­jący – gdy nie kryli się w leśnych ostę­pach – atak na wroga bez­ładną masą. Na początku VIII wieku grupa sło­wiań­skich wojow­ni­ków w pobliżu Friuli bro­niła się, według jed­nej z rela­cji, „bar­dziej kamie­niami i topo­rami niż wojen­nym orę­żem”44.

Nie­wy­ra­fi­no­wani mili­tar­nie i nie­zjed­no­czeni poli­tycz­nie Sło­wia­nie padali ofiarą bar­dziej zor­ga­ni­zo­wa­nych grup. Jed­nej z nich prze­wo­dził fran­kij­ski awan­tur­nik Samon, który w pierw­szej poło­wie VII wieku wykroił sobie księ­stwo, które mogło się­gać od dzi­siej­szej Sło­we­nii do połu­dnio­wej Pol­ski. Samon był kup­cem, któ­rego główny towar sta­no­wili nie­wol­nicy. To wła­śnie w VII wieku zarówno w Euro­pie, jak i na Bli­skim Wscho­dzie słowa Sło­wia­nin (Slav) i nie­wol­nik (sklave, esc­lavo, slaaf, slave itp.) po raz pierw­szy potrak­to­wano jako syno­nimy (nazwa Sło­wia­nin wywo­dzi się od slovo, co ozna­cza „ludzi mówią­cych zro­zu­miale”). Wielu znie­wo­lo­nych Sło­wian płci męskiej tra­fiło do „warsz­ta­tów” kastra­cyj­nych Lyonu, Wene­cji i Ver­dun, gdzie szy­ko­wano ich do dal­szej wysyłki celem sprze­da­nia jako eunu­chów. Nie­wąt­pli­wie nie­które z nie­wol­nic zaspo­ka­jały ape­tyt Samona na oże­nek i pro­kre­ację – miał co naj­mniej dwa­na­ście żon i mówi się, iż spło­dził dwu­dzie­stu dwóch synów i pięt­na­ście córek45.

Nie­za­leż­nie od płod­no­ści Samona jego nie­wol­ni­cze pań­stwo nie prze­trwało śmierci swego zało­ży­ciela w 658 roku. Bar­dziej trwałe oka­zało się kró­le­stwo Awa­rów w Euro­pie Środ­ko­wej. Pocho­dze­nie Awa­rów jest rów­nie tajem­ni­cze jak Sło­wian, choć w ich przy­padku nie wiemy nawet, jakim języ­kiem się posłu­gi­wali. Podob­nie jak Huno­wie, byli paster­sko-koczow­ni­czym ludem hodow­ców ze ste­pów, wysie­dlo­nym i wypar­tym na zachód, praw­do­po­dob­nie z Trans­ok­sa­nii w Azji Środ­ko­wej. Od końca VI wieku do schyłku VIII stu­le­cia Awa­ro­wie zamiesz­ki­wali starą rzym­ską pro­win­cję Pano­nię i sąsia­du­jącą z nią Nizinę Węgier­ską, ale ich wpływy roz­cią­gały się zarówno w kie­runku zachod­nim, jak i połu­dnio­wym, do obec­nej Austrii i wschod­niej Bawa­rii, Tran­syl­wa­nii i zachod­nich Bał­ka­nów. Cesa­rze bizan­tyj­scy opie­rali obronę na sieci zam­ków i murów się­ga­ją­cych na połu­dnie od dol­nego Dunaju, ale Awa­ro­wie wciąż się prze­do­sta­wali. W ślad za nimi na Pół­wy­sep Bał­kań­ski napły­nęły dzie­siątki tysięcy Sło­wian, zasad­ni­czo zmie­nia­jąc jego kra­jo­braz języ­kowy. W poło­wie VII wieku Salo­niki (Tesa­lo­nika) były mia­stem, w któ­rym w więk­szo­ści mówiono po sło­wiań­sku.

Awa­ro­wie przy­nie­śli poli­tyczną orga­ni­za­cję. Roz­pro­szone ple­miona sło­wiań­skie zaczęły łączyć się w więk­sze, bar­dziej sta­bilne grupy. Pań­stwo Awa­rów było orga­ni­zmem opar­tym na try­bu­cie, które prze­trwało dzięki gro­ma­dze­niu łupów pocho­dzą­cych z najaz­dów wojen­nych, oku­pów i danin. Tylko pod koniec VI i na początku VII wieku cesarz bizan­tyj­ski wypła­cił Awa­rom ponad sześć milio­nów zło­tych monet. Łupy były następ­nie roz­da­wane wodzom i naczel­ni­kom, aby pod­trzy­mać ich lojal­ność. Jed­nakże rosnąca potęga Fran­ków ogra­ni­czyła moż­li­wo­ści najaz­dów na zacho­dzie, pod­czas gdy na połu­dniu nowe pań­stwo, zamiesz­kane przez Sło­wian, ale kie­ro­wane przez elitę nie­gdy­siej­szych ste­po­wych noma­dów zwa­nych Buł­ga­rami, unie­moż­li­wiało ruch na Bał­kany.

Pozba­wiona łupów wła­dza awar­skich wodzów, lub ina­czej – cha­nów, sła­bła. W poło­wie VIII wieku ksią­żęta bawar­scy, któ­rzy tylko nomi­nal­nie pozo­sta­wali wierni fran­kij­skiemu władcy, naci­snęli na Awa­rów od wschodu i wsparli rebe­lię ich sło­wiań­skich pod­da­nych na tere­nach dzi­siej­szej pół­noc­nej Sło­we­nii i połu­dnio­wej Austrii, które wów­czas nazy­wano Karan­ta­nią. W następ­stwie bawar­skiego zwy­cię­stwa irlandzcy mnisi z Sal­zburga roz­po­częli nawra­ca­nie Sło­wian w tym zakątku Europy Środ­ko­wej. Karol Wielki patrzył jed­nak nie­chęt­nym okiem na nie­za­leż­ność bawar­skich wład­ców. Po umoc­nie­niu swo­jej wła­dzy na zacho­dzie zmiaż­dżył Bawa­rów, ska­zu­jąc na śmierć ostat­niego z ich linii ksią­żę­cej i oszczę­dza­jąc go dopiero wtedy, gdy ten przy­wdział habit.