Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
41 osób interesuje się tą książką
-Nowa powieść Mieko Kawakami, uznanej przez Harukiego Murakamiego za najważniejszą współczesną pisarkę japońską.
-Międzynarodowa literacka sensacja, najlepsza książka 2022 roku według „Publishers Weekly”, „TIME”, „The Washington Post”, Oprah Daily i Lit Hub.
-Powieść określana jako „genialna i bezkompromisowo szczera w ocenie krzywd, jakie kobiety wyrządzają sobie nawzajem („The New York Review of Books”).
Co to znaczy być kobietą we współczesnej Japonii
Fuyuko jest niezależną korektorką. Ma trzydzieści cztery lata i całkowicie poświęca się pracy, wyszukując najdrobniejsze błędy w tekście. Nad jej zleceniami czuwa przebojowa Hijiri i w zasadzie to jedyna osoba, z którą Fuyuko utrzymuje kontakt. W lustrzanym odbiciu staje twarzą w twarz ze zmęczoną i pozbawioną ducha kobietą, której nie udało się przejąć kontroli nad własnym życiem. Chciałaby coś zmienić, ale nie wie jak. Alkohol pozwala jej uwolnić się od samej siebie. Punktem zwrotnym okazuje się przypadkowe spotkanie mężczyzny, który opowiada jej o pięknie światła, muzyki klasycznej i widzi w niej coś, czego nikt inny wcześniej nie zauważył.
Powieść Kawakami jest bezkompromisowo szczera w ocenie krzywd, jakie kobiety wyrządzają sobie nawzajem. Nie traci przy tym z oczu nadrzędnych struktur, które w ogóle je do tego prowadzą.
– „The New York Times”
Kawakami w swoich powieściach skupia się na strukturach społecznych, klasowych i płciowych. Podobnie jak w przypadku Piersi i jajeczek, w których bada autonomię reprodukcyjną, Wszyscy zakochani nocą kwestionują ograniczenia społeczne.
– „Financial Times”
Kawakami pisze z poetycką wrażliwością. Niezapomniane i mistrzowskie dzieło.
– „Kirkus Reviews”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Noce zawsze są takie piękne! To zdumiewające.
Pewnie dlatego, że w ciemności widać tylko połowę świata, powiedział kiedyś Mitsutsuka. Przypominam sobie jego słowa, gdy idę głęboką nocą ulicami miasta. Liczę światła. Najróżniejsze rodzaje świateł, które budzą się w nocy. Czerwień sygnalizatora na przejściu dla pieszych, drżąca, jakby mokra od deszczu, który przecież nie pada. Łuna mijanych po drodze latarni. Reflektory przejeżdżających samochodów. Lśniące kwadraty okien. Migotanie komórek w dłoniach ludzi, którzy właśnie wracają do domu, i tych, którzy dopiero wychodzą. Dlaczego noce są takie piękne? Dlaczego wszystko w nocy błyszczy, jakby utkane było ze światła?
Muzyka płynąca ze słuchawek wypełnia moje uszy i całe ciało, staje się teraz wszystkim. To kołysanka fortepianowa. Cudowna. Myślę, że to najpiękniejszy utwór, jaki stworzył Chopin. „A ty, Fuyuko? Czy tobie też podoba się ta melodia?” Tak… jest jak oddech nocy. Jak dźwięki topniejącego światła.
Faktycznie, kiedy opuszcza nas wszechpotężna jasność dnia, połowa światła, która pozostaje, świeci z podwójną mocą, dlatego nocne światła są takie szczególne.
Masz rację, Mitsutsuka, to nic wyjątkowego, ale jest tak pięknie, że łzy napływają mi do oczu.
– Dostałaś przesyłkę?
Skończyłam część pracy, którą zaplanowałam na przedpołudnie, i właśnie nalewałam wody do garnka, żeby na obiad ugotować sobie spaghetti, kiedy zadzwoniła Hijiri Ishikawa.
– Tak, wczoraj. Dwie paczki. Ale jeszcze ich nie otwierałam.
Postawiłam garnek na palniku elektrycznym, wzięłam do ręki telefon, który przedtem podtrzymywałam podbródkiem, i wróciłam do pokoju. Pochyliłam się nad dwoma pudłami, które dotarły do mnie poprzedniego wieczoru, i nacisnęłam palcami na tekturę. Nie drgnęła.
– Nie szkodzi. Są tak napakowane, że kiedy już je otworzysz, to potem ich nie zamkniesz. Masz wprawdzie dużo czasu na to zlecenie, ale… nie przeraź się.
– Nie ma obawy. Już się przyzwyczaiłam – odparłam.
– Tak myślisz? – spytała z ironią w głosie. – Chyba tylko ci się wydaje. To, że dałaś radę wczoraj, nie znaczy, że dasz radę dzisiaj. Nigdy nie wiadomo.
– Spokojnie. Może masz rację, ale nie widzę problemu. Przynajmniej na razie, bo jeszcze nie otworzyłam paczek. – Roześmiałam się.
– Swoją drogą bibliografii jest zawsze za dużo. Czy oni nie umieją napisać czegoś sami, bez podpierania się cudzymi pracami? Ten autor to już wybitnie lubi cytować innych. Mniej niż połowa tekstu to jego własne słowa. – Usłyszałam, jak wypuszcza powietrze nosem. – Ledwo to wszystko doniosłam do okienka. Zastanawiałam się, czy jak mi strzeli kręgosłup, to będzie wypadek w miejscu pracy i dostanę odszkodowanie.
– Mamy szczęście, że wszystko znalazłaś w jednej bibliotece. To jakiś cud.
– Racja. – Roześmiała się. – Ach, no i pozwól, że przejrzę twoją korektę pierwsza.
Podgrzałam saszetkę z gotowym sosem, polałam nim makaron i zjadłam obiad. Następnie schowałam grzywkę pod opaskę, wzięłam do prawej ręki ołówek i ustawiłam na biurku podpórkę na książkę. Zrobiłam ją z tablicy do rysowania, którą kupiłam w sklepie artystycznym w Shinjuku z nadzieją, że wkrótce zastąpię ją prawdziwym stojakiem, ale ta prowizorka trwała już cztery lata. Górny brzeg tablicy położyłam na stosie dawno nieużywanych słowników i leksykonie do nauki greckiego, a dolny zablokowałam brzuchem. Następnie słowo po słowie śledziłam rozpostarty przede mną manuskrypt.
Kiedy czułam znużenie, przeciągałam się, kręcąc na przemian głową i ramionami, a potem szłam do kuchni, zaparzałam zieloną herbatę i piłam ją powoli, małymi łykami, czekając, aż ostygnie.
Wydawało mi się, że mogę tak siedzieć przy biurku w nieskończoność, ale gdy pracowałam bez odpoczynku, zaczynałam przepuszczać nawet najbardziej oczywiste błędy. Dlatego starałam się robić przerwy przynajmniej co dwie godziny. Po chwili relaksu mogłam pracować wydajnie przez kolejne dwie godziny, potem znów robiłam przerwę i tak dalej.
Po lewej stronie biurka trzymałam w pogotowiu ściągę ze schematem, na którym rozrysowałam relacje między bohaterami, z osią czasu i skrótem fabuły, dzięki czemu mogłam wyłapać sprzeczności w wypowiedziach poszczególnych postaci. W powieści, której akcja rozgrywała się w ciągu kilku lat, a ja pracowałam nad nią dopiero od dwóch dni, było ich bez liku i bez przerwy ze sobą rozmawiały. Narysowałam sobie nawet plan rezydencji, która stanowiła miejsce akcji, żeby się w niej nie zgubić.
Jakie są rodzaje gorsetów? Czy plumeria kwitnie na biało? Czy to na pewno powiedział Charles Dickens?
Wszystkie nazwiska i wydarzenia historyczne sprawdzałam zwykle dwa razy – w książkach i w internecie. Natomiast jeśli coś budziło moją wątpliwość, sprawdzałam aż do skutku. Przy okazji poprawiałam ołówkiem błędy w pisowni i literówki i oznaczałam te miejsca na marginesie znakiem zapytania.
Bardzo często zdarzało się, że autor używał słów niezgodnie z ich znaczeniem, i nie wiedziałam, czy robił to celowo, czy przez pomyłkę, a może taki miał styl. Wówczas pisałam mail do Hijiri, a jeśli ona również nie była pewna, kierowałam pytanie do autora, wciskając je drobnym maczkiem pomiędzy linijki oryginału.
Trzy lata temu pod koniec kwietnia zwolniłam się z wydawnictwa, w którym pracowałam, odkąd skończyłam studia.
Oficyna była niewielka, zupełnie nieznana i wydawała książki, których chyba nikt nie czytał. Tylko nazwę miała imponującą. Choć wydawnictwa różnią się między sobą wielkością i profilem, ich działalność sprowadza się do tego samego: produkowania i sprzedaży książek. Aby przygotować książkę do druku, ktoś musi wielokrotnie przeczytać mnóstwo zdań, poprawić pisownię, uzupełnić brakujące słowa, wykreślić powtórzone, a jednocześnie sprawdzić, czy zawarte w treści książki fakty nie mijają się z prawdą. Jednym słowem, ktoś od rana do wieczora szuka w książkach błędów. I to właśnie było moim zadaniem – byłam korektorką w małym wydawnictwie.
Choć moją decyzję o porzuceniu pracy w oficynie przemyślałam dogłębnie wiele razy, do dzisiaj nie wiem, jak ją uzasadnić. To znaczy wiem, że powodem były tak zwane stosunki międzyludzkie, ale to tłumaczenie jest dość głupie. A jednak… chyba tak właśnie było.
Nie tylko nigdy nie lubiłam spotykać się z ludźmi, od najmłodszych lat nawet zwykła rozmowa sprawiała mi trudność, poza tym atmosfera małej firmy nieszczególnie przypadła mi do gustu. Na początku kilka razy ktoś zaproponował mi wspólne wyjście, żeby coś zjeść albo się czegoś napić, ale wykręcałam się konsekwentnie, więc w końcu przestano mnie zapraszać i wkrótce nikt już nie chciał ze mną rozmawiać. Zanim się zorientowałam, zostałam zupełnie sama. Ludzie odzywali się do mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowali, a kiedy z jakiejś okazji po firmie krążyło pudełko z cukierkami czy ciastkami, jakoś dziwnie omijało moje biurko. Sama stroniłam od ludzi, więc wina leżała również po mojej stronie, ale coraz wyraźniej w tej ciszy i odwracanym ode mnie wzroku wyczuwałam atmosferę wrogiej obojętności. W końcu już samo przychodzenie do pracy stało się dla mnie torturą.
Po okresie izolacji zaczęłam słyszeć szepty na swój temat. W pewnym momencie kilka moich współpracowniczek doszło do wniosku, że mogą żartować o mnie pełnym głosem za pomocą pewnego szyfru, którego w ich mniemaniu miałam nie rozgryźć. Ale gdy i to stało się pewnego rodzaju normą, posunęły się jeszcze dalej – zaczęły zadawać mi różne pytania niezwiązane z pracą. Na przykład czy nie zamierzam wyjść za mąż. Dlaczego? Co robię w weekendy? Kiedy odpowiadałam, że siedzę w domu, wybuchały śmiechem. Pewnie oszczędzam pieniądze, więc ciekawe na co – każda moja odpowiedź prowokowała kolejne pytanie. Kiedy nie wiedziałam, jak zareagować, dziewczyny wokół mnie wytężały słuch, by nie stracić ani słowa z takiej konwersacji, i śmiały się bezgłośnie, utkwiwszy wzrok w ekranie komputera.
Pytania zwykle zadawała jedna z nich, jakby reprezentowała pozostałe. Miała ponad pięćdziesiąt lat, rodzinę, wychowała dwójkę wspaniałych dzieci, z powodzeniem łączyła życie zawodowe i prywatne, a ze sposobu, w jaki ze mną rozmawiała, dało się wyczuć, że jest z tego bardzo dumna. Taki typ. Pracowała już w tej firmie, gdy się zatrudniałam, i siedziała cały czas przy sąsiednim biurku (prawdopodobnie gdybym się nie zwolniła, siedziałaby obok mnie aż do emerytury). Kiedy zostawałyśmy w pokoju same, miała mi do powiedzenia znacznie więcej. Najwyraźniej była zła na samolubne samotne kobiety, które poświęcają się wyłącznie pracy, bo wzdychając, wciąż powtarzała, jak wygodne musi być moje życie. Przy innych nigdy o tym nie wspominała, skupiała się na żartach, które miały wzbudzić do mnie niechęć.
Pracowałam dalej w milczeniu, ale im dłużej to wszystko trwało, tym gorzej czułam się w tym miejscu. To, że zawsze godziłam się, żeby przyjąć dodatkową pracę, i nigdy nie przekroczyłam terminu, też nie podobało się innym. Czarę goryczy przelała rozmowa świeżo zatrudnionych dziewczyn, młodszych ode mnie o jakieś dziesięć lat, którą niechcący usłyszałam. Mówiły, że pewnie tak bardzo się staram, bo, po pierwsze, mam tak okropny charakter, że nikt inny nie chce mnie zatrudnić, a po drugie, nic poza pracą mnie nie interesuje. Nie mogłam tego zrozumieć. Co miałoby mnie interesować? I w jaki sposób odmawia się wykonania pracy? Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam zdezorientowana. Niczego nie zmieniłam w swoim zachowaniu, ale przyznałam im rację. Faktycznie nie miałam dokąd pójść i nic nie sprawiało mi przyjemności.
Mniej więcej w tym okresie zadzwoniła Kyoko.
– Zwolniła się korektorka w firmie, z którą współpracuję. Szukają kogoś od zaraz.
Nie widziałyśmy się od lat i Kyoko nigdy wcześniej do mnie nie dzwoniła, więc nie wiedziałam, o co dokładnie chodzi, ale ponieważ koniecznie chciała poradzić się w pewnej sprawie, umówiłyśmy się na spotkanie jeszcze w tym samym tygodniu.
Kiedy zaczynałam pracę w wydawnictwie, Kyoko była w nim redaktorką, lecz po kilku latach zrezygnowała, żeby się usamodzielnić, i teraz zajmowała się czymś, co nazywała produkcją edytorską.
– Dostajemy ostatnio mnóstwo zleceń. Przyjęłam kilkoro ludzi, robimy w zasadzie wszystko: edycje fotograficzne, edycje tekstu, opracowania graficzne, nawet piszemy teksty. Już sama nie wiem, jaki jest mój zawód.
Roześmiała się głośno. Pamiętałam ten jej szczęśliwy, gromki śmiech.
– Fuyuko? – I ten sam dziwny akcent, gdy wypowiadała moje imię. Trochę za tym tęskniłam.
Nie poznałam jej w pierwszej chwili, gdy weszła do kawiarni, w której się umówiłyśmy. Bardzo przytyła. Ale staranny makijaż i energia bijąca z jej twarzy sprawiały, że wydała mi się o wiele młodsza, niż była w rzeczywistości. Kiedy zaczęłam pracować, miałam dwadzieścia dwa, a ona, o ile dobrze pamiętam, trzydzieści dwa lata. W takim razie musiała już przekroczyć czterdziestkę. Oczywiście miała kilka zmarszczek, ale one nie ujmowały jej twarzy witalności.
Na białą bluzkę z delikatnego materiału założyła cienki czarny sweterek.
– Ciepło dzisiaj – zagaiła, podciągając rękawy. Patrzyła mi prosto w oczy.
Nie potrafiłam odwdzięczyć się tym samym. Mój wzrok uciekał na boki, więc w końcu utkwiłam go na granicy jej podbródka i potakując od czasu do czasu, słuchałam, co miała mi do powiedzenia.
– Macie dużo roboty w firmie? Nie dałabyś rady pomagać nam po godzinach?
Kiedy Kyoko dowiedziała się, że duże wydawnictwo, z którym współpracuje, szuka korektorki na umowę-zlecenie, od razu pomyślała o mnie. Tak powiedziała. Wprawdzie zdarzyło mi się wyjść razem z nią i kilkoma innymi osobami na obiad, ale nigdy nie rozmawiałyśmy w cztery oczy. Nic nas nie łączyło poza miejscem zatrudnienia, bo ja stroniłam od towarzystwa i tylko w milczeniu wykonywałam swoją pracę. Dlatego to, że przypomniała sobie o mnie po wielu latach, zamiast mnie ucieszyć, wydało mi się dziwne i trochę podejrzane.
– Mogłabym sama zająć się tym zleceniem, ale musiałabym zatrudnić jeszcze więcej ludzi, a nie wiem, czy to dobry pomysł. W każdym razie szukają kogoś z doświadczeniem.
Mówiąc to, Kyoko bawiła się swoim grubym srebrnym pierścionkiem, który nosiła na palcu wskazującym. Pulchne ciało wylewało się ponad powierzchnię biżuterii. Przyglądając się jej palcom, upiłam łyk herbaty, zacisnęłam mocniej usta i kilka razy pokiwałam głową. Herbata była już ledwo ciepła i miała cierpki smak.
– Wiem, że to może być trudne, bo przecież masz swoją pracę, ale to duża firma, więc zlecenia powinny przychodzić systematycznie. Poza tym oni są bardzo elastyczni. Pomyśl, że to po prostu dodatkowe źródło dochodów, bez umowy o pracę i tak dalej. Proszę, pomóż, poświęć trochę swojego czasu.
Poświęć trochę swojego czasu, powtórzyłam w głowie słowa Kyoko. Odkąd zaczęłam pracować jako korektorka, wyłapywałam wszystkie błędy, jakie pojawiały się w podpisach na ekranie telewizora. Nie mogłam ich poprawić, więc irytowały mnie coraz bardziej i w końcu przestałam oglądać telewizję. Zwykle nie czytałam też książek ani nie słuchałam muzyki. Nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym się umawiać na kolację albo prowadzić długie rozmowy przez telefon. Pomijając jakieś wyjątkowe sytuacje, nie miałam w zwyczaju zabierać pracy do domu. Starałam się robić wszystko w biurze.
Wracałam z pracy najpóźniej o ósmej, jadłam prostą kolację i nic więcej nie miałam już do roboty.
Czym się zajmowałam przez tych kilka godzin między kolacją a snem? Czym wypełniałam te długie godziny przed kolejnym dniem, który spędzałam w pracy?
Nie umiałam sobie tego przypomnieć. Przed oczami miałam tylko biały papier zadrukowany rzędami niezliczonych znaków.
– Mogę spróbować – powiedziałam.
Kyoko otworzyła szeroko oczy, po czym rozpromieniła twarz w uśmiechu.
– Dziękuję!
Pochyliłam głowę, zaczepiając wzrok na wzorze z drobnych kwiatków zdobiącym moją pustą filiżankę.
– Naprawdę bardzo się cieszę. Gdybyś miała jakiś problem, kontaktuj się ze mną. W każdej chwili i w każdej sprawie.
Powiedziawszy to, wyjęła ze swojej jasnopomarańczowej skórzanej torebki notes i cienkim srebrnym długopisem zapisała w nim mój adres domowy i mailowy.
– Niedługo ktoś się z tobą w tej sprawie skontaktuje. Jeszcze raz dziękuję. Postaram się odwdzięczyć. I też wkrótce zadzwonię.
Dopiła kawę.
– Zbieramy się? – zaproponowała, więc wstałyśmy od stolika i wyszłyśmy z kawiarni.
Chciałam za siebie zapłacić, ale mnie powstrzymała.
– Daj spokój.
Skinęłam głową w podzięce i schowałam portfel.
– Miło było się z tobą zobaczyć – powiedziała już na chodniku, odwracając się w moją stronę i zrównując ze mną krok, bo szłam pół metra za nią. – No to powodzenia! I pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń do mnie w każdej chwili! – Wsiadła do zatrzymanej ruchem dłoni taksówki i odjechała.
Hijiri Ishikawa pracowała na cały etat w dziale korekty ogromnego wydawnictwa, któremu poleciła mnie Kyoko.
Była jedną z zatrudnionych tam korektorek, ale do jej obowiązków należała również współpraca z freelancerami. Odpowiadała za przekazywanie im tekstów oraz innych materiałów.
Do kontaktów zawodowych w zasadzie wystarczały nam telefon, poczta internetowa oraz kurier, ale kiedy minęła zima i jeszcze kilka miesięcy, Hijiri zaczęła dzwonić do mnie regularnie, czasami z jakąś drobnostką, a czasem bez powodu, tylko po to, żeby zapytać, jak leci.
Spotkałam ją po raz pierwszy na przyjęciu noworocznym zorganizowanym przez wydawnictwo. Zaproszone były zarówno korektorki zatrudnione na etat, jak i freelancerki, żeby te dwie grupy miały okazję się poznać. Informację o imprezie przysłała mi Kyoko niedługo po tym, jak uległam jej prośbie i podjęłam się tej drugiej pracy. Trzy dni zastanawiałam się, co mam zrobić, ale w końcu postanowiłam, że pójdę na to przyjęcie.
Włosy, ufarbowane na piękny brązowy kolor, miała podcięte tak, że lekko odsłaniały uszy. Nienaganny makijaż. Nigdy nie widziałam z bliska, nie w żurnalu, na plakacie czy w telewizji, kobiety o tak doskonałych rysach twarzy. Otaczał ją, niczym aureola, jakiś niezwykły czar. Zdawało mi się, że miejsce, w którym akurat przebywała, było o kilka tonów jaśniejsze od tła.
Najwyraźniej miała zwyczaj mówić wprost, co myśli, bo pod koniec spotkania wdała się w dyskusję z redaktorem, który siedział obok niej, i nie ustąpiła, dopóki nie pokonała go ostatecznie, sprawiając, że zamilkł. Siedziałam o dwa miejsca dalej i z podziwem obserwowałam całą scenę. Z ust Hijiri raz po raz padały kolejne miażdżące argumenty. Wypowiadała je z taką stanowczością i mocą, że zapierało mi dech w piersi. Gdy oponent tracił panowanie nad sobą i podnosił głos, rozglądała się ukradkiem wokół siebie z szelmowskim uśmiechem. Widząc to wszystko, czułam dziwne podniecenie. Była bardzo inteligentna, w lot wyczuwała atmosferę, by móc rozśmieszyć towarzystwo zgrabnym żartem. Miała mnóstwo talentów, których ja nie tylko nie posiadałam, lecz o których nawet mi się nie śniło. Zrozumiałam to w ciągu paru godzin na przyjęciu.
Byłyśmy w tym samym wieku i obie pochodziłyśmy z prefektury Nagano, chociaż z dwóch różnych, odległych od siebie miejscowości. Poza tymi dwiema rzeczami oraz płcią nie znalazłam niczego, co by nas łączyło. Mimo to Hijiri zawsze traktowała mnie z życzliwością.
Niedługo po tym firmowym przyjęciu dostałam od niej pierwsze zlecenie i zaczęłam pracować po godzinach. Na początku musiałam się z nią kilka razy zobaczyć, żeby odebrać manuskrypt albo omówić detale. Bardzo się denerwowałam podczas tych spotkań, ale ona zachowywała się tak, jakby zupełnie nie dostrzegała mojego napięcia. Dzięki temu rozluźniałam się i po jakimś czasie byłam w stanie rozmawiać z nią o rzeczach niezwiązanych z pracą. To znaczy mówiła głównie Hijiri, a ja tylko słuchałam. Kiedy zdarzało mi się powiedzieć coś o sobie, twierdziła, że to bardzo interesujące, i słuchała z zachwyconą miną. Czasami nie wytrzymywałam i dopytywałam, co ciekawego widzi w moim życiu. „Co? Wszystko!”, zapewniała mnie i uśmiechała się promiennie. Myślałam wtedy, że nie traktuje mnie poważnie. Nie wiedząc, co powiedzieć, w milczeniu spuszczałam głowę. „Nie przejmuj się – mówiła wtedy – to jest ciekawe dla mnie, ty nie musisz tego rozumieć. Słuchanie o twoim życiu sprawia mi przyjemność”. I uśmiechała się jeszcze bardziej. W porównaniu z nią nie mówiłam o sobie tak często i tak długo, ale zdarzało mi się zapomnieć i ze zdumieniem stwierdzałam, że te chwile zapomnienia sprawiają mi przyjemność.
Mniej więcej po roku naszej znajomości podczas takiego spotkania Hijiri najpierw omówiła szczegóły zlecenia, które miała dla mnie, a potem spytała o moją stałą pracę.
Pierwszy raz w dość oględny sposób przyznałam, że wprawdzie sama praca mnie satysfakcjonuje i bardzo pasuje do mojego charakteru, ale niezbyt dobrze czuję się w swojej firmie. „Aha”, odparła krótko, po czym obie zamilkłyśmy na dłuższą chwilę. Hijiri musiała się nad czymś zastanawiać, bo się nie odzywała. Ja natomiast zaczęłam się martwić, że uznała, iż narzekam. Możliwe, że chciała tylko spytać, nad czym ostatnio pracuję albo w jaki sposób robimy u nas korektę, tymczasem ja wylałam swoje żale, mówiąc, że nie podoba mi się atmosfera w firmie. Pewnie rozczarowałam ją tą odpowiedzią albo zepsułam jej humor, pomyślałam i spanikowałam. Ale co mogę teraz zrobić? Jak to odkręcić? Nie czując się na siłach, żeby jej wytłumaczyć, że nie miałam złych intencji, również milczałam.
– To może pracuj jako freelancerka tylko dla nas?
Głos Hijiri wyrwał mnie z odrętwienia.
Co? Podniosłam głowę i spojrzałam jej w oczy. Drapiąc się po skroni idealnie pomalowanymi paznokciami, mówiła dalej:
– To tylko praca na zlecenie… Nie wiem, na jakich warunkach pracujesz obecnie, ile ci płacą, jakie masz ubezpieczenie, więc nie chcę ci źle doradzić, ale przy twojej pracowitości… Myślę, że w ciągu miesiąca mogłabyś zrobić ze cztery książki. To by było jakieś trzysta tysięcy. Oczywiście mogą się zdarzyć gorsze miesiące, ale nie… trzysta tysięcy wyciągniesz bez problemu. – Hijiri patrzyła mi prosto w oczy. – A jak się postarasz, to może nawet więcej.
Gdy zrozumiałam, że nie obraziła się na mnie, poczułam taką ulgę, że miałam ochotę głośno westchnąć, ale takie rzeczy jak „praca na zlecenie”, „trzysta tysięcy”, „gorsze miesiące” i nawet to, że pochwaliła mnie za pracowitość, tak mnie zdezorientowały, że nadal milczałam.
– Co o tym myślisz?
Hijiri wciąż patrzyła mi prosto w oczy, więc pokiwałam głową, próbując skoncentrować się na tym, co właśnie usłyszałam. A więc istniała taka opcja… Mogłabym nadal pracować w zawodzie, ale nie na etat, tylko jako freelancerka. To, co do tej pory traktowałam jako dodatkowe zajęcie, stałoby się moją główną pracą. Porzuciłabym firmę, nie musiałabym już tam przychodzić, ale nadal robiłabym to, co lubię, tylko we własnym rytmie. Coś takiego zaproponowała mi Hijiri.
Będę freelancerką, która pracuje w domu. Powtórzyłam sobie to zdanie w głowie kilkakrotnie. Do tej pory nie wyobrażałam sobie ani tego, że zwalniam się z pracy, ani tego, że mogłabym sama decydować o tym, jak i kiedy pracować, ale – co było dość dziwne – im więcej razy powtórzyłam sobie to zdanie, tym wyraźniej czułam, że taka sytuacja jest realna i możliwa. Co więcej, zaczęłam sądzić, że nie mam wyboru i muszę tak zrobić, a na myśl o tym, jak wszystko dobrze się składa, niemal się zarumieniłam.
Zastanowiłam się też nad moją pracą w firmie. Co takiego w niej było poza tym, że dawała mi poczucie bezpieczeństwa, bo miałam dokąd pójść każdego ranka? Te bombonierki kładzione ostentacyjnie na półce obok mnie, tak żebym mogła je zobaczyć. Czyjeś kubki. Tablica informacyjna, kiedyś biała, a teraz szara ze starości. Ekran komputera. Kłujący ból w skroniach. Czas, kiedy z nikim nie rozmawiam, wydawał się spokojny, ale w rzeczywistości był jak koszmar, który nigdy się nie kończy. Wyraz oczu moich współpracowniczek. Odgłos stukania w klawiaturę. Wśród tych obrazów zaczął majaczyć czekający na mnie manuskrypt. Świeżo wydrukowane, gęsto poustawiane znaki na białym papierze. Biło od nich ledwo wyczuwalne ciepło, ale i ono w mgnieniu oka tonęło w głębinie złowrogiego milczenia.
Rocznie zarabiałam trzy miliony dwieście.
Plusem pracy na etacie w firmie było to, że o ile tylko wykonywałam swoje obowiązki, miałam zagwarantowany stały dochód. Jeśli jednak dostanę od Hijiri, zgodnie z tym, co powiedziała, wystarczającą liczbę zleceń, to niewykluczone, że jako freelancerka zarobię wystarczająco dużo, żeby się utrzymać. Już od roku pracowałam w ten sposób wieczorami – zlecenia dostawałam regularnie, nie było problemów z płatnościami, a poza tym kiedy mogłam się przyjrzeć każdemu zdaniu i każdemu słowu spokojnie we własnym domu, gdzie nikt mi nie przeszkadzał, wyniki mojej pracy były lepsze i satysfakcja, jaką mi ona przynosiła, znacznie większa, niż gdy wykonywałam tę samą pracę w biurze.
– Gdyby to się udało, byłabym bardzo szczęśliwa – powiedziałam jakby do siebie i uśmiechnęłam się. Nie miałam zamiaru się uśmiechać, ale nie bardzo wiedziałam, jaką minę powinnam w tej sytuacji zrobić i ten uśmiech sam się pojawił na mojej twarzy, jakby chciał obwieścić, że od zawsze pragnęłam żyć tu i teraz, nie przejmując się różnymi sprawami. Ciemna fala niepokoju przetoczyła się przez moje wnętrze. Wytarłam parokrotnie palce ręczniczkiem oshibori.
– Mnóstwo korektorek pracuje w ten sposób – oznajmiła Hijiri radosnym głosem. – Niektóre po dwadzieścia lat.
– Dwadzieścia? – spytałam.
– Tak, dwadzieścia – odparła z uśmiechem.
– Ale… nie ma gwarancji, że zawsze, miesiąc w miesiąc, będę miała pracę? – Nie byłam pewna, jak zareaguje, ale zaryzykowałam to pytanie.
Hijiri jednak przyjrzała mi się z uwagą i przyznała, że to poważna sprawa.
– To prawda, nie ma gwarancji, ale nie ma miesiąca, żebyśmy nie wydawali książek. Ja sama nie znaczę w firmie tyle, żeby coś ci obiecać, ale wiem, że kierownik wysoko ocenia twoją pracę i często mówi, że gdybyś miała więcej czasu, chętnie dałby ci więcej zleceń. Naprawdę. Tak powiedział. Ja też byłabym bardzo zadowolona.
– Poważnie? – Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Tak, oczywiście! – wykrzyknęła, jakby siłą głosu chciała rozwiać moje wątpliwości.
– Aha, no dobrze. – Pokiwałam głową i westchnęłam głośno. Rozluźniłam mięśnie twarzy i uśmiechnęłam się, tym razem naturalnie.
– Lubię ludzi, na których można w pracy polegać – powiedziała Hijiri po chwili.
– Którym można ufać?
– Nie, na których można polegać – odparła z uśmiechem. – Polegać to nie to samo co ufać. W słowie „polegać” jest cząstka „po” jak w „poprosić”.
Zgodziłam się ruchem głowy.
– Zaufanie jest trochę bezosobowe. Można ufać, że ktoś ci odda pieniądze, ale czy na pewno? To, czy zaufałaś, to trochę twoja sprawa, nie ma dużego związku z drugą osobą. Inaczej mówiąc, najpierw komuś ufasz, potem coraz mniej, aż w końcu wcale.
– To prawda.
– W tym znaczeniu zaufanie nie jest takie ważne. Może prysnąć jak bańka mydlana. Ale „polegać na kimś” to już co innego, przynajmniej dla mnie. Tak, „polegać” i „ufać” to dwie różne sprawy. Jeśli na kimś polegam, to jakbym oddawała tej osobie cząstkę siebie.
Hijiri podrapała się za uchem.
– Poza tym, jeśli już na kimś mogę polegać, to nasza relacja nie kończy się tak łatwo.
Skinęłam głową.
– Tak to u mnie wygląda. A to, czy mogę na kimś polegać, czy nie, nie wynika z tego, czy tę osobę lubię, kocham, czy jej pożądam, widzę to po jej stosunku do pracy.
– Po stosunku do pracy? – powtórzyłam zdziwiona.
– Tak. Po stosunku do pracy wszystkiego można się dowiedzieć. Tak mi się wydaje.
– Chodzi ci o to, czy ktoś poważnie podchodzi do pracy? – upewniłam się.
– Tak. Masz rację. – Hijiri zastanawiała się przez chwilę, patrząc w sufit, potem pokiwała głową. – Ogólnie rzecz biorąc, nieważne, jaka to praca. To mogą być obowiązki gospodyni domowej, praca na kasie w supermarkecie, day traiding albo praca fizyczna. Nieważne jaka i nieważne, czy przynosi efekty. Nie o to chodzi. Efekt to trochę kwestia szczęścia, a ono nie zależy od nas. Poza tym efekt pracy zawsze można podmalować, a ludzi oszukać. Tylko siebie samych nie zdołamy okłamać. Właśnie w tej sprawie. Czym jest w naszym życiu praca? Czy ją szanujemy? Czy się staramy, czy się nie staramy? Polegam na ludziach, dla których praca jest czymś ważnym. To brzmi bardzo staroświecko, może nawet głupio, ale tak właśnie myślę.
– Rozumiem. Ale po czym poznajesz, jaki ktoś ma stosunek do pracy?
– Och, to proste! – Roześmiała się. – Spotykam się kilka razy, rozmawiam, patrzę, jak dana osoba pracuje, i po prostu wiem. To widać.
– Naprawdę?
– Tak, widać jak na dłoni. – Hijiri rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i popatrzyła na mnie tak, jakby to było oczywiste. – I tylko takich ludzi lubię – kontynuowała. – Można powiedzieć, że kieruję się w życiu właśnie tym przeczuciem. Nie tym, że kogoś lubię albo kocham, chociaż w gruncie rzeczy nigdy się nie zastanawiałam nad miłością, bo te uczucia prędzej czy później zmieniają się lub przemijają. Kieruję się w życiu tym, czy mogę na kimś polegać.
Hijiri zrobiła przerwę, podczas której przyglądała mi się intensywnie.
– Ty jesteś taką osobą.
– Ja? – zdziwiłam się.
– Tak. – Widząc moje zdumienie, Hijiri otworzyła szerzej oczy. – Czemu się tak dziwisz? – Zachichotała.
Nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, spuściłam głowę i przez jakiś czas nie widziałam jej twarzy.
– Mogę polegać na tobie w pracy, więc myślę, że w ogóle mogę na tobie polegać. A to jest dla mnie najważniejsze. Przepraszam, że nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. – Roześmiała się, potrząsając ramionami.
Podniosłam głowę i podziękowałam cicho.
– Wiesz… w naszej pracy choćbyśmy nie wiem jak się starały, nie wiem jak sprawdzały, zawsze przeoczymy jakiś błąd. Nawet jeśli tę samą książkę sprawdzi kilka korektorek, każda wiele razy, tyle razy, że po prostu nie da się więcej. Mimo to nie ma na świecie książki bez błędu.
– Masz rację. – Faktycznie, ja też tak myślałam.
– Zawsze, ale to zawsze znajdzie się jeszcze jeden.
– To prawda.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
TYTUŁ ORYGINAŁU:
すべて真夜中の恋人たち
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Małgorzata Lach
Ilustracje na okładce i wewnątrz książki: © Alex Rossiter
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Copyright © 2011 by Mieko Kawakami
Original Japanese title: Subete mayonaka no koibitotachi
Original publisher: Kodansha Ltd
Copyright © 2024 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Anna Horikoshi, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-563-6
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik