Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasami jedna nietrafiona decyzja może roztrzaskać twój świat na kawałki
Katarzyna, pracująca jako pedagog w ośrodku wychowawczym, nie wyobraża sobie, by kiedykolwiek mogła przejść obojętnie wobec dziecięcej krzywdy. Nic więc dziwnego, że kiedy pewnego dnia znajduje w parku porzucone niemowlę, postanawia zrobić wszystko, by zapewnić mu bezpieczną przyszłość. Ale to nie jedyne zaskakujące zdarzenie, jakie ma miejsce tego dnia. Chwilę później Katarzyna poznaje mężczyznę, który również angażuje się w losy niechcianego dziecka. Wspólna troska zbliża ich do siebie i wkrótce staje się jasne, że mogliby stworzyć szczęśliwą rodzinę. Los jednak ma wobec nich inne plany - nieoczekiwanie odnajduje się matka dziecka, a Stanisław zaczyna wątpić w przyszłość ich związku. Czy uda im się dokonać odpowiedniego wyboru i uratować tę miłość?
Karolina Zielińska
Urodziła się w 1996 roku w Szamotułach. Z wykształcenia jest asystentką stomatologiczną. Od dziecka pasjonuje się książkami. Już jako dwunastolatka zaczęła tworzyć własne teksty. Nie wyobraża sobie choćby jednego dnia bez pisania. Interesuje się także fotografią. Uwielbia uczyć się języków obcych, a najbardziej fascynuje ją angielski. W życiu ceni sobie szczerość i autentyczność. Prywatnie jest szczęśliwą narzeczoną i psią mamą.
„Wybór” jest jej debiutem literackim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 469
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Masz wybór, możesz ryzykować, potem cierpieć albo żyć, żeby żyć i nie liczyć na nic więcej1[1].
[1] Ebro – Krople – tekst i tłumaczenie piosenki na Tekstowo.pl; [data dostępu 18.02.2020].
Paulina Mędrzycka zacisnęła swoje usta w wąską kreskę, kiedy wokół niej zaczęły biegać dzieci. Nie wiedziała, jak ma się zachować w otoczeniu tak małych i ruchliwych istot.
Nerwowo spoglądała w stronę dużego zegara wiszącego na kremowej ścianie w otoczeniu naklejek z „Kubusia Puchatka”. Westchnęła cicho, próbując zapanować nad irytacją.
Nie była przyzwyczajona do gwaru, jaki panował w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym. Nagle poczuła dotyk lepkiej, ciepłej rączki i skrzywiła się mimowolnie. Wolałaby, żeby dzieciak najpierw umył dłoń, a dopiero później ewentualnie się z nią przywitał. Spojrzała w bystre zielone oczy chłopca i stłumiła w sobie złość.
– Kim pani jest? – spytał wesoło, zadzierając główkę.
Zastanawiała się, czy powinna odpowiedzieć i czy w ogóle chciała wdawać się w rozmowę z dzieckiem.
– Ja jestem Kuba – ciągnął dalej chłopak. Na oko miał osiem lat. Nieoczekiwanie zaczęła się zastanawiać, co takiego robiła, będąc w jego wieku. Może wspinała się na dach szopy? Nie była grzecznym dzieckiem, a przynajmniej tak zapamiętała. Każdy powtarzał, że była problemowa.
– Jestem!
Paulina podskoczyła na dźwięk głosu. Katarzyna uśmiechnęła się szeroko i szybko podeszła do czekającej przyjaciółki.
– Przepraszam, że tak długo czekałaś.
– Załatwiłaś to, co chciałaś?
– Tak, jutro zaczniemy sesję z psychologiem. Mam nadzieję, że przyniesie to wyraźną zmianę. Radek jest bardzo męczący – powiedziała, wzdychając.
Czuła się nieswojo, bo nie lubiła narzekać na małych podopiecznych, lecz mimo wszystko musiała być obiektywna. Radek przypominał wielką falę tsunami, był definicją chaosu.
– Ja też chyba będę musiała skorzystać z rad psychologa – rzuciła Paulina, krzywiąc się. Dziewczynka o rudych lokach i piegowatej buzi zaczęła wyciągnąć rączki w jej stronę. Nie mogła jej zignorować. Chwyciła dziecko i przytuliła do swojej piersi. – Ile ma lat?
– Zosiu, powiedz cioci Pauli, ile masz latek? – zachęciła Kasia spokojnym, łagodnym tonem.
Dziecko nieśmiało pokazało cztery paluszki.
– Nie jest za duża na takie noszenie?
– Nie noszę jej często, ale dziś miała trudny dzień, prawda?
Dziewczynka pokiwała głową.
– A co z tobą?
– Szkoda gadać. Masakra.
Katarzyna usiadła na kolorowym kocu z mnóstwem poduszek i wzięła miękką piłeczkę w dłonie. Rzuciła nią w stronę przyjaciółki.
– Siadaj i opowiadaj.
Paulina z niechęcią spełniła prośbę. Nie odnajdywała się w otoczeniu dzieci. Przyjrzała się swoim krótko obciętym paznokciom i zagryzła wargę.
– Hej, przecież nie może być aż tak źle!
– Może. Kasia, znasz mnie… Jestem twarda, ale ten facet sprawia, że mam łzy w oczach – wydusiła z siebie. To nie było łatwe wyznanie, ale dała radę.
– Rozmawiałaś z naczelnikiem?
– A czy ja wyglądam na taką, co leci na skargę? Oczywiście, że nie rozmawiałam. To by nic nie dało.
Śliniący się blondynek objął ją dłońmi lepkimi od zjadanych owoców. Zauważyła na jego nosie okulary z grubymi szkłami.
– Adaś, puść ciocię, twoje rączki są brudne od truskawek.
– Boże, Kaśka… Nie mogłaś pracować w szkole?
– Nie. – Uśmiechnęła się szeroko. – A wracając do twojego problemu, który trwa już trzy dni… Co na to wszystko zespół?
– Różnie.
– Skarżą się?
– Nie chcą się wychylać. Czują respekt, wiesz, to typowy karierowicz. Skończył akademię z wyróżnieniem, jest znany ze swoich zasług – mówiła, próbując ignorować kolejne dziecko, które zdecydowanie przekraczało granice i zaczęło bawić się jej plecakiem.
– Robert zostaw plecak cioci, dobrze? Ciocia ma tam bardzo ważne rzeczy.
– Czteropak piwa… No co? Muszę się zrelaksować! – parsknęła, choć prawdą było, że musiała trochę odetchnąć. Była zmęczona całym dniem. – Mówiłam ci, że ten facet jest z Warszawy?
– Nie wprost, ale wspominałaś, że przezywacie go Warszawka. – Kasia uśmiechnęła się lekko. Nic nie mogła poradzić na to, że czuła rozbawienie.
– Jest okropny. Robiliśmy trening i zazwyczaj kobiety mają o pięć kilo mniej niż faceci… Dziś było inaczej. Myślałam, że nie dobiegnę do końca. Przysięgam, Kaśka, jeśli trafię za kratki, to przez to, że zabiłam Warszawkę.
Kasia starała się dzielić uwagę między przyjaciółkę i domagające się zabaw dzieci. Podała Kubie klocki i pomogła Zosi pokolorować obrazek. Była zmęczona, ale nie żałowała. Wiedziała, że to tutaj, w placówce, było jej miejsce. Lubiła swoją pracę i cieszyła się, że mogła spędzać czas z grupką ciekawych świata młodych ludzi.
– Jest dopiero trzeci dzień, daj mu szansę – odparła, głaszcząc blond włoski Roberta. – Jesteś najlepszą policjantką w mieście, nikt ci nie podskoczy.
– No i tutaj sprowadzę cię na ziemię. Koleś był w wydziale terroru i zabójstw, nie wiem, dlaczego złożył podanie o dochodzeniówkę z takim doświadczeniem, zresztą stopień też ma niezły.
– Jaki?
– Aspirant sztabowy.
Kasia zagwizdała z wrażenia, co wcale nie pomogło Paulinie poczuć się lepiej.
– Właśnie. Ja mogę mu buty szorować.
– Nie przesadzaj! Pamiętaj, że to ty masz przewagę. – Katarzyna zaśmiała się pod nosem, posyłając Adasiowi pełne ciepła spojrzenie. Miała nadzieję, że dzisiejszy dzień zakończy się o wiele lepiej niż wczorajszy, kiedy musiała stawać na głowie, żeby okiełznać dzieci. – Doskonale znasz miasto – dodała, widząc wątpliwości w oczach przyjaciółki.
– Masz rację, znam miasto lepiej. O której przychodzi Franka?
– Za godzinę.
– Świetnie – westchnęła cicho.
Kasia wiedziała, że Paulina coś kombinuje. Znała ją od ponad dziesięciu lat i mogła zaryzykować stwierdzenie, że łączy je wyjątkowa bliskość. Polegały na sobie w każdej sytuacji. Nie miało znaczenia, czy było to malowanie ścian, robienie zakupów, czy po prostu wybór lakieru do paznokci.
– Co planujesz? – spytała, uśmiechając się szeroko.
– Wypad na szarlotkę!
– Wiesz, że muszę jechać do mamy po pracy – przypomniała, wstając z koca i układając zabawki na półki. Podczas jej nieobecności dzieciaki zdążyły rozsypać klocki po podłodze, porysować ścianę i rozlać sok z pomarańczy. – Zosiu, może pomogłabyś mi trochę, co? Razem uda nam się wszystko szybciutko posprzątać – powiedziała łagodnym tonem.
Dziewczynka niepewnie kiwnęła główką.
– To może ja też pomogę? Głupio mi tak stać z założonymi rękoma. Co mam robić? – rzuciła Paulina, wzdychając cicho.
Szorowały podłogę, kiedy do środka weszła Franciszka, a właściwie Franka, bo nie lubiła swojego pełnego imienia. Uważała, że jest zbyt poważne, a ona zdecydowanie nie ceniła powagi. Farbowane na róż włosy zaplatała w gruby warkocz i dekorowała go kolorowymi wstążkami. Nosiła bluzki z motywami jednorożca i śpiewała piosenki, tańcząc wesoło.
– Posiłki! Nareszcie! – sapnęła Paulina, wstając z kolan.
– Melduję się na służbie! Cześć, Paula! Jak tam w pracy? Wyglądasz na bardzo zadowoloną! – Jak zwykle Franka dostawała słowotoku. Niektórzy uważali, że to irytujące, a jeszcze inni twierdzili, że to całkiem urocze.
– Zadowoloną? No tak – mruknęła, zaciskając zęby.
– A co? Nie?
– Paula nadal przeżywa nowego kolegę z pracy – zaśmiała się Katarzyna, idąc w stronę biurka, gdzie zostawiła torebkę.
– To ten sam facet, o którym słyszymy od dwóch dni?
– Od trzech.
Paulina pokręciła głową ze złością, słysząc wesoły chichot dziewcząt.
– Ha, ha, ha! – zaśmiała się ironicznie.
– Miłego dnia! Widzę, że Paula jak zwykle jest w bombowym nastroju! – rzuciła Franka, uśmiechając się szeroko.
Katarzyna nic nie odpowiedziała.
Razem z Pauliną wyszły na dwór. Był środek kwietnia, pogoda dopisywała i słońce łagodnie przebijało się przez chmury. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie brązowe włosy, a ona za każdym razem musiała je odgarniać z policzków.
– O czym tak myślisz? – odezwała się przyjaciółka.
– O Radku. – Naprawdę martwiła się tym dzieckiem. Problemy z jego zachowaniem wynikały nie tylko z dziecięcej przekory i buntu. Były przykładem wołania o pomoc zaniedbywanego przez własnych rodziców i rzuconego na łaskę ośrodka chłopca. Zdawała sobie sprawę, że to nie będzie łatwa walka. Psycholog, nawet najlepszy w mieście, nie jest w stanie zmienić podejścia matki i ojca, a to od nich zależał dalszy rozwój Radka.
– O tym wkurzającym dzieciaku? Dlaczego?
– Martwię się, czy uda nam się nawiązać porozumienie z jego rodzicami, wiem, że nadużywają alkoholu, ale skubani maskują się, jak mogą.
– Jesteś pewna, że piją?
– Tak. Kilka razy czułam wódkę od jego mamy.
– Załatwię coś. – Zmarszczyła brwi. – No co tak patrzysz?
– Co to znaczy „coś”?
– Patrol prewencyjny. Ocenią sytuację.
– Możesz coś takiego zrobić?
Paulina się zaśmiała, poprawiając plecak na ramionach.
– Mogę to za duże słowo. Po prostu mam kumpla, który mi wisi przysługę. Daj mi tylko adres.
Ucieszyła się. Miała ochotę stanąć na środku chodnika i uściskać mocno przyjaciółkę, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Paulina nie przepadała za takimi wybuchami czułości.
– Jesteś niemożliwa. Wiesz o tym, co?
– Możliwe, że wiem! – odpowiedziała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
Katarzyna weszła jako pierwsza do niewielkiej kawiarenki z logo uśmiechniętej muffinki. Zamówiły dwie szarlotki i usiadły w rogu na wysokich białych krzesłach.
– Po co masz właściwie iść do mamy? – Zainteresowała się Paulina.
Katarzyna westchnęła cicho.
– Chce, żebym pomogła jej przy dżemach. Nie nadąża z zamówieniami, zresztą nie dziwię się jej. Wzięła na siebie zdecydowanie za dużo.
– Otworzenie własnego biznesu w tak późnym wieku jest ryzykowne, ale chyba wiedziała, co robi?
Katarzyna wzruszyła ramionami.
– Nie zarejestrowała działalności. Nie ma żadnej hali produkcyjnej, tylko własną kuchnię i tonę owoców.
Paulina uderzyła się otwartą dłonią w czoło, chcąc podkreślić swoją dezaprobatę.
– Mówiłam jej, że to ryzykowne, straszyłam sanepidem, ale na próżno. Uważa, że dopóki jest to robione na małą skalę, to przejdzie bez echa.
– Dopóki ktoś nie podkabluje. Znam dużo takich przypadków. Jakie dżemy dziś będziecie robić?
– Truskawkowe. Z mrożonek.
Paulina zaśmiała się pod nosem.
– No co? Dlaczego się śmiejesz? – spytała Kasia, marszcząc brwi.
– W placówce dzieciaki też jadły truskawki. Martwię się, co będzie w trakcie sezonu – rzuciła pół żartem, pół serio.
Katarzyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
Wesoły humor utrzymywał się jeszcze długo po wyjściu z kawiarni. Towarzyszył Katarzynie przez całą drogę do domu i nie zniknął wraz z poczuciem bezradności, które ogarnęło ją w momencie, kiedy weszła do środka. Zakasała rękawy i przeszła do kuchni, wiedząc, że to tam znajdzie mamę.
– Jestem! – rzuciła, uśmiechając się szeroko. Kobieta o ciepłych zielonych oczach spojrzała na nią, poprawiając okulary na nosie. – Wow! Co to za gustowny fartuszek?!
– Podoba ci się? – Zmarszczki w kącikach oczu mamy pogłębiły się, kiedy rozciągnęła twarz w uśmiechu.
– Jest świetny! – Pasuje do ciebie – pomyślała, zaglądając do garnka, gdzie gotowała się kolejna porcja owoców.
– Krysia mi kupiła. Wiesz, ta sąsiadka, co się niedawno wprowadziła ze swoim bardzo przystojnym synem.
– Musiałaś, prawda?
– Co takiego?
Westchnęła. Mama lubiła udawać niewiniątko. Zawsze tak było. Nie raz musiała stawać na głowie, aby anulować spotkania zaaranżowane przez rodzicielkę.
Podkreślać, że Krysia ma wyjątkowo przystojnego syna. – Zanurzyła łyżkę w gotującym się musie, ostrożnie go próbując. – Nie dodałaś cytryny?
– Cholera! No widzisz! Co dwie głowy, to nie jedna! – W pośpiechu wycisnęła sok i wlała do garnka. – Jesteś zainteresowana tym mężczyzną?
– Nie.
– Jesteś pewna? Słyszałam, że kiedyś zdobył tytuł chłopaka roku czy coś w tym stylu.
Katarzyna wybuchnęła śmiechem. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz śmiała się tak głośno. To, co mówiła mama, brzmiało jak żart!
– Przypomnij mi, żebym zablokowała ci dostęp do internetu.
– Akurat uważam, że internet jest bardzo dobry! Mnóstwa rzeczy można się dowiedzieć!
– Mhm. – Łypnęła wzrokiem w stronę mamy i zaczęła energicznie mieszać mus. Proces gotowania powoli zmierzał ku końcowi, dostrzegła ustawione puste słoiczki i przygotowane etykietki.
– No tak! Zapomniałam, że gdyby nie Facebook, nie mogłabyś mnie umówić z jakimś Robertem, który mieszka zaledwie dwie ulice dalej i jest kawalerem! – Wybuchnęła złością.
– Oj, nie przesadzaj. Robert nie był taki zły.
– Poza tym, że nie mył włosów, nie miał pracy i nawet nie zarejestrował się w urzędzie? Tak, poza tym nie był zły.
– Szukasz księcia na białym koniu, a taki nie istnieje – stwierdziła mama, patrząc ponuro na córkę. Próbowała wiele razy pomóc jej ułożyć sobie życie, ale za każdym Kasia udowadniała, że jest tak samo uparta jak jej świętej pamięci ojciec. – Nie możesz być taką romantyczką.
– Nie jestem romantyczką. Jestem realistką. To ty bujasz w obłokach i szukasz dla mnie miłości.
Może coś w tym było. Nie zamierzała się kłócić. Troszczyła się o córkę i wszystkie pomysły, nawet te durne, były wynikiem zmartwienia.
– Zwał jak zwał. A Paulina kogoś już sobie znalazła?
– Nie.
– Następna realistka! Zobaczysz, że zostaniecie starymi pannami!
Katarzyna usiłowała zachować powagę. Włożyła grubą rękawicę kuchenną i zaczęła ostrożnie przelewać dżem do słoików, a następnie odwróciła wszystkie do góry dnem.
– Dla kogo robimy dzisiejsze zamówienia?
– Dla Krysi, dla znajomych Krysi i dla Czarka.
Katarzyna szybko przypomniała sobie, kim są wspomniani ludzie.
– Cała ulica smaruje kromki chleba twoim dżemem, prawda?
– Nie będę zaprzeczać, ale co się dziwić? Jest wolny od tych wszystkich chemicznych bzdur, nie używam żadnych zagęszczaczy i tym podobnych.
– Wiem, twój dżem jest najlepszy na świecie – odparła i z czułością pocałowała mamę w policzek.
Cieszyła się, że mogła z nią żartować i traktować jako swoją oddaną przyjaciółkę. Zdawała sobie sprawę, że nie każda matka umiała i chciała zachowywać się w ten sposób. Przykładów miała wiele. Nie musiała nawet daleko szukać. Paulina cierpiała, mając bardzo apodyktycznych i konserwatywnych rodziców. Patrzyła, jak mama przygotowuje drewnianą skrzyneczkę, a później ustawia słoiki w niewielkiej odległości do siebie.
W tej samej chwili zerknęła na ciemniejące niebo i westchnęła, czując zalewające ją zmęczenie. Była na nogach od piątej rano. Do placówki musiała dojeżdżać autobusem, który często miał opóźnienia. Coraz częściej zastanawiała się nad założeniem instalacji gazowej w swoim małym citroenie.
– Jak było w pracy? Dzieciaki dają w kość?
– Oj tak. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Tam wiem, że żyję.
– Z pewnością! Ja też wiedziałam, że żyję, kiedy musiałam za tobą biegać. Słowo daję, że wtedy mogłabym przebiec maraton z palcem w… no wiesz gdzie.
– Wiem – zapewniła, chichocząc. Zanim wyszła, pomogła przy sprzątaniu, wytarła blaty brudne od soku z truskawek i umyła kilka naczyń. Wychodziła z domu z poczuciem zadowolenia.
Oczyma wyobraźni widziała szczęśliwe uśmiechy sąsiadów, którzy jutro odbiorą swoje dżemy. To poczucie satysfakcji, że zrobiło się coś dobrego, przyćmiewało prozaiczny zarobek.
Od jej mieszkania dzieliło ją kilkanaście ulic, ale nie chciała korzystać z transportu publicznego. Łudziła się, że lekki wiatr wpłynie na nią orzeźwiająco i odgoni sen.
Wolnym krokiem skierowała się w stronę parku. Nie miał dużej powierzchni, ale utrzymany był na dobrym poziomie. Ławki wymalowane na jasnobrązowy kolor, działające latarnie, rzucające białe światło na zielonkawe liście drzew i zadbane wysokie kosze. Przechodząc obok jednego, miała wrażenie, że słyszy płacz dziecka.
– Najwyższy czas odpocząć – pomyślała kąśliwie. Przeszła kilka metrów i w jej uszach znów zabrzmiał ten sam przerażający dźwięk. Wrzask.
– Jasna cholera! – wydusiła z siebie i pobiegła w stronę kosza.
Czuła się wyjątkowo głupio, zaglądając do środka. Skrzywiła się mocno, czując smród gnijących owoców wymieszanych z wonią papierosów, alkoholu i czegoś, czego nawet nie rozpoznała. Nerwowo zaczęła krążyć wokół, a płacz rozlegał się coraz donośniej. Był rozdzierający.
Obeszła ławkę, przyciskając dłoń do piersi, w której serce biło w szaleńczym tempie. Nagle jej wzrok padł na leżącą pod drzewem torbę. Niepewnie podeszła bliżej i zamarła, widząc krztuszące się od płaczu niemowlę. Nie czekając ani chwili dłużej, pochyliła się i wzięła zziębnięte małe ciałko na ręce.
Tuląc do siebie dziecko, zaczęła szukać w torbie jakichś informacji, ale nie było w niej nic prócz szarego kocyka. Poczuła przygnębienie i bezradność.
– Kto ci to zrobił? – szepnęła, rozglądając się wokół. Robiło się coraz ciemniej i chyba też chłodniej.
W pośpiechu zdjęła z siebie płaszcz i okryła nim drżące ze strachu i zimna dziecko.
– Pomocy! – krzyknęła głośno. – Pomocy!
Wyjęła telefon z zamiarem zadzwonienia na numer alarmowy, kiedy nagle jej wzrok dostrzegł biegnącego w jej stronę wysokiego mężczyznę.
– Słyszałem krzyki, co się dzieje? – spytał poważnym tonem.
Nie tracił czasu na przedstawianie się i opowiadanie całej historii, dlaczego znalazł się akurat w tym miejscu. Patrzył na kobietę trzymającą płaczące dziecko zawinięte w płaszcz i oczekiwał szybkiej, klarownej odpowiedzi, która nie nadchodziła. Zmarszczył brwi groźnie. – Proszę pani?
– Ja… Ja… – Była strasznie zdenerwowana. Jąkała się i nic nie mogła na to poradzić. – Znalazłam to dziecko w torbie!
Zacisnął zęby niemalże do bólu.
– Znalazła pani dziecko w torbie?
– Tak! Nie wiem, co mam zrobić! Ono jest strasznie zimne, płacze! Pewnie jest chore!
Patrzył na nią, mając na końcu języka ciętą odpowiedź, ale się powstrzymał. Wyglądało, że naprawdę potrzebuje pomocy. No i to dziecko. Nie mógł tego zostawić. Jeśli to była prawda, szykowała się kolejna sprawa do rozwiązania. Westchnął cicho.
– Jedziemy do szpitala – zadecydował. Kobieta nie protestowała. Biegiem dotarli do granatowej skody kodiaq.
Przez całą drogę do szpitala dziecko płakało, co było dobrą oznaką, a przynajmniej taką miał nadzieję.
– Przepraszam, nawet nie zapytałam, jak się pan nazywa?
Nie uważał, żeby to miało znaczenie, ale chciał być miły. Mimo wszystko.
– Kozerski. Stanisław Kozerski – rzucił niedbale.
Katarzyna pokiwała głową. To była dla niej całkiem nowa sytuacja. Była wdzięczna temu mężczyźnie, że stanął… a właściwie przybiegł jej z pomocą.
Sądząc po jego stroju, to raczej miał zamiar uprawiać jogging, niż pędzić do szpitala na złamanie karku.
– Kto mógł zrobić coś tak podłego! – westchnęła z bólem.
– Niektórzy nie mają sumienia. Ani serca – stwierdził oschle.
Musiała się z tym zgodzić. Niektórzy byli po prostu świniami. Tamowała łzy, wiedząc, że jej płacz tylko pogorszy sytuację.
Gdy podjechali pod budynek szpitala, wybiegła z samochodu, nie łudziła się, że nowo poznany mężczyzna pójdzie za nią. Nie miał takiego obowiązku, zresztą i tak dużo zrobił.
Dobiegła do rejestracji. Zmęczone stalowe oczy spojrzały na nią ze zdziwieniem.
– Słucham?
– Znalazłam dziecko w parku – powiedziała jednym tchem.
– Słucham?
Była otępiała z nerwów i strachu o małą istotkę, która wciąż zalewała się łzami.
– To dziecko wymaga opieki! Natychmiast! Zróbcie coś! – uniosła głos.
– Proszę się nie awanturować. Potrzebuję pani danych.
Zacisnęła zęby. Obiecała sobie, że będzie spokojna dla dobra dziecka. Miała właśnie wyjąć portfel, kiedy usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się i spojrzała prosto w czarne jak smoła oczy mężczyzny.
– Dlaczego dziecko nadal jest z panią zamiast na badaniach? – zapytał, patrząc na nią uważnie.
– W rejestracji chcą mój dowód.
Był zły, ale teraz jego złość przerodziła się w irytację. Podszedł do rejestratorki i schylił się do poziomu jej wzroku.
– Proszę przyjąć dziecko do szpitala i zawołać pediatrę – wycedził.
– Potrzebuję dane osoby odpowiedzialnej.
– Dziecko jest znajdą.
– Proszę pana, proszę ze mną nie dyskutować. Takie są przepisy. Nie ja je uchwaliłam, muszę coś wklepać w system.
– Jestem pewny, że coś pani wymyśli – warknął, odrywając się z miejsca.
Katarzyna nie miała pojęcia, o czym rozmawiali, ale po kilku minutach pojawiła się kobieta w białym kitlu i przedstawiła się jako lekarz pediatra.
– Gdzie było to dziecko? – spytała rzeczowo, zamykając drzwi do gabinetu.
Katarzyna czuła się przytłoczona zapachem szpitala i obecnością obcego mężczyzny. Oparła się o ścianę, spoglądając niepewnie w stronę niemowlaka.
– W parku. W torbie. Jak długo mogło tam być? Jest chore?
– Przede wszystkim to ona. Dziewczynka.
– Dziewczynka – powtórzyła, mając wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Objęła się ramionami.
– Co z nią? – zapytał mężczyzna nadal oschłym tonem.
– Jest odwodniona i ma temperaturę, na moje oko nie leżała długo w tej torbie, inaczej mogłaby nie przeżyć do jutra. Czy zawiadomiliście już państwo policję?
– Nie ma potrzeby. – Mężczyzna wyjął portfel i podsunął go pod nos lekarce. – Aspirant sztabowy, Kozerski.
– Och, w takim razie… dobrze, że trafiło na was – mruknęła, uśmiechając się smutno.
– Co teraz będzie? – Katarzyna drżała o los dziecka, nie mogła sobie wyobrazić, jaki rodzic mógłby wyrządzić taką krzywdę swojemu maleństwu. Patrzyła na mężczyznę z nadzieją, że ten coś wymyśli. W końcu był policjantem!
– Musi zostać w szpitalu. Przeprowadzimy szereg badań, wzmocnimy ją i później przeniesiemy do inkubatora w sali dla noworodków. To najbezpieczniejsza i najlepsza opcja.
Słysząc to, zaczęła ściskać mocniej swój płaszcz. Wiedziała, że lekarka mówi prawdę, ale się bała. Bardzo się bała o zdrowie i życie dziewczynki.
– To dobre rozwiązanie, proszę się nie martwić – odezwał się mężczyzna. – Pozwólmy lekarzom działać.
– Ma tutaj zostać? Ma znów być całkiem sama? – Nie wiedziała, dlaczego zaczęła płakać. To było silniejsze od niej.
Opiekowała się dziećmi. Wybrała zawód pedagoga, żeby móc lepiej poznać psychikę młodych ludzi i pomóc im dorosnąć. Nie potrafiła zrozumieć, jak można być takim potworem!
– Ma dobrą opiekę. Obydwoje podaliśmy swoje numery, więc jesteśmy pod telefonem – mówił racjonalnie.
Wiedziała, że miał rację i szczerze mówiąc, tego właśnie jej brakowało. Spokoju i trzeźwego spojrzenia na całą sytuację.
– Dobrze usłyszałam, że jest pan policjantem?
– Tak.
– Czyli zajmie się pan tą sprawą?
– Zrobię wszystko, żeby tak było. Dziecko nie pojawiało się samo na świecie. Jestem pewny, że stoi za tym nieletnia matka. – Katarzynę zaskoczył lodowaty ton mężczyzny. – A to z kolei zmusza nas do podjęcia odpowiednich środków.
– No tak, oczywiście, znam tę procedurę. Jestem pedagogiem, pracuję w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym.
Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Po prostu słowa same się jej wymknęły. Stłumiła ziewanie, adrenalina, którą czuła, powoli opuszczała jej ciało.
– Podwiozę panią do domu – zaoferował. Widział, że była zmęczona i ledwo trzymała się na nogach. Nie chciał mieć na sumieniu niewinnej kobiety. Bezpieczniej było ją odwieźć pod same drzwi.
Przychodząc do pracy, nie wiedział, co zastanie. Mógł to być wypadek, zabójstwo albo jeszcze zupełnie coś innego. Brał czynny udział w śledztwach, choć mógł posyłać ludzi i skupiać swoją uwagę na czymś zupełnie innym.
Był „detalowcem” i stosował wiele reguł, które – jak się przekonał – nie miały głębszego zastosowania w Legionowie.
– Cześć – odezwała się chłodno Paulina Mędrzycka.
– Cześć – odpowiedział.
Starał się za wszelką cenę skupić na tym, co jest tu i teraz, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż powracał do niego obraz małej rozpłakanej dziewczynki znalezionej wczoraj w parku. Zgarnął z biurka teczkę i zaczął przeglądać dokumenty. Dziś miał do rozwiązania zabójstwo. Ofiarą była czterdziestodwuletnia kobieta; rany na jej ciele wskazywały na użycie tępego narzędzia. Technicy zasugerowali łom.
– Twój humor powala mnie na kolana – mruknęła.
Patrzyła na mężczyznę, zaciskając zęby. Irytował ją. W momencie kiedy przekroczyła próg komendy i weszła do gabinetu, wiedziała, że zapowiada się kolejny ciężki dzień. I wcale nie chodziło o sprawę zabójstwa na jego biurku.
– Praca to nie miejsce na żarty – odparł swoim oschłym, chłodnym tonem. – Zapoznaj się z aktami, za pół godziny jedziemy na miejsce zbrodni.
– Dlaczego tutaj jesteś? – zapytała.
Wyczuł, że miała na myśli coś innego niż miejsce zamieszkania. Napiął mięśnie i zacisnął szczękę.
– Ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna.
– Zwolnić cię nie mogli, bo nie dostałbyś posady u nas. W takim razie to musiała być twoja decyzja.
– Zatrzymaj swoje przesłuchanie dla podejrzanych o morderstwo, dobrze?
Nie dawał się emocjom. Nie ulegał presji. Był obojętny.
– To nie jest przesłuchanie. Wiesz, co to jest rozmowa? Prowadzenie konwersacji?
Zaczęła być arogancka. Dobrze o tym wiedziała, jednak w obecności tego mężczyzny nie umiała powstrzymać swojego ciętego języka. Wyzwalał w niej jakąś potrzebę bycia wredną i egoistyczną.
– Rozmowa jest wówczas, kiedy dwie osoby są zainteresowane tematem. Ja nie jestem – rzucił niedbale i wstał ze skórzanego fotela przy biurku.
Paulina z ulgą dostrzegła wchodzącego Gabriela i pomachała mu wesoło dłonią.
– Cześć, ledwo żyję! Przysięgam, że od jutra kładę się spać o dwie godziny wcześniej – westchnął, opadając całym ciężarem na krześle.
– Ja też tak sobie powtarzam. Już drugi tydzień minął. – Zachichotała.
Gabriel mrugnął psotnie okiem. Cieszyła się, że przynajmniej on jest skory do żartów.
– Skupcie się na pracy – rzucił stanowczo Stanisław, wychodząc z pomieszczenia. Właśnie miał zamiar zaparzyć sobie kawę, kiedy usłyszał dźwięk telefonu. Numer nieznany.
– Kozerski, słucham? – bąknął w słuchawkę.
– Dzień dobry, Anna Popiela. Jestem pediatrą. Wczoraj w nocy przyjęłam dziecko na oddział. – Serce zaczęło mu szybciej bić. Martwił się. Naprawdę się martwił.
– Nie mogliśmy dodzwonić się do drugiego numeru, więc zdecydowałam, że zadzwonię do pana.
– Co z nią?
– Dostała kroplówkę. Walczy.
– Jakie ma szanse?
Nienawidził tego pytania, ale przecież był realistą. Zdawał sobie sprawę, że niemowlę miało znacznie obniżoną odporność, a przybywanie w cienkich śpioszkach na dworze, gdzie panowała niska temperatura, sprzyjało rozwinięciu się różnych infekcji. W tym tych zagrażających życiu.
– Jest silna, jesteśmy dobrej myśli. Wiadomo co z jej matką?
– Sprawa została przekazana do wydziału prewencji – odparł spokojnie, opierając się o ścianę.
Takie były zasady, choć nie raz miał ochotę trochę je nagiąć. Chciał być przy tym śledztwie. Chciał poznać osobę, która była odpowiedzialna za porzucenie bezbronnego dziecka w samym środku parku.
– Nie wiemy w jakiej kondycji jest ta kobieta, może potrzebuje pomocy… Często młode dziewczyny, bojąc się konsekwencji, postępują w ten sposób.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli będę wiedział więcej, natychmiast się skontaktuję. Dziękuję za informacje o stanie zdrowia dziecka.
Był wdzięczny lekarce. Lubił ludzi, którzy byli profesjonalistami w swoim fachu.
Zalał kawę wrzącą wodą i sięgnął po śmietankę.
– Dzień dobry panie Kozerski, widzę, że coraz lepiej się pan odnajduje w naszej komendzie – odezwał się nagle dojrzały damski głos.
Szybko go rozpoznał. Naczelniczka Renata Król była specyficzną osobą, która wbijała się w pamięć bez większego wysiłku. Uśmiechnął się lekko w jej stronę.
– To prawda – przyznał leniwie.
Szanował przełożoną ale nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę.
– Jak dogaduje się pan z zespołem?
Upił łyk kawy. Zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę, że według niego wszyscy są rozpuszczeni jak dziadowski bicz i potrzebują sztywnych reguł, żeby utrzymać poziom, czy też skłamać.
– Są w porządku – mruknął.
– Mam nadzieję, że wszystko co złe minęło i odzyska pan tutaj zasłużony spokój.
Skinął drętwo głową. Również żywił taką nadzieję. Inaczej nawet by nie zadawał sobie trudu, aby zmienić miejsce zamieszkania i co za tym szło – pracę.
– Dziękuję – wydusił.
Dobrze zdawał sobie sprawę, że nie mógł ulec wspomnieniom. Zbyt dużo poświęcił, żeby teraz znów zacząć tonąć pod ciężarem niespokojnego sumienia.
– Miłego dnia – rzuciła na odchodnym.
– Miłego dnia – odpowiedział bardziej szorstkim tonem, niż zamierzał.
Następnie wrócił do gabinetu i skinął głową w stronę zespołu. Nie musiał mówić więcej. Wszyscy zrozumieli.
Wzięli broń, odznaki i wyszli z budynku, wdychając świeży zapach kwietniowego poranka.
Paulina siedziała obok Stanisława i spoglądała na jego profil. Wciąż zachodziła w głowę, dlaczego zrezygnował z poprzedniej pracy w Warszawie. Miała sporo teorii, ale wszystkie były zbyt banalne, aby mogły okazać się rzeczywistością.
Była przekonana, że coś musiało się stać. Tylko co?
– Przestań na mnie patrzeć w ten sposób – rzucił nagle.
– Jaki sposób?
– Jakbyś chciała mnie prześwietlić.
– Wydaje ci się, masz jakąś paranoję. Nie dość, że nie znasz się na żartach i jesteś gburem, to teraz masz jakieś urojenia – westchnęła, udając oburzenie. Nie odpowiedział. Irytowała ją jego chłodna postawa. Sprawiał wrażenie niewzruszonego.
– Widzę, że nadal się bardzo lubicie – zauważył Gabriel.
– Popracujemy nad tym – zapewnił Stanisław.
Zaśmiała się rozbawiona. Była ciekawa, co miał na myśli.
– To dobrze, bo zawsze byliśmy zgrani. Nigdy nie było między nami żadnego kwasu. Chciałbym, żeby to wróciło – stwierdził ponuro Maks.
– Jesteśmy najlepsi! Rozwiązujemy każdą sprawę. Nie ma niedokończonych śledztw – pochwaliła się Paulina.
Chciała trochę połechtać swoje ego i przy okazji nieco wytrącić z równowagi milczącego Stanisława, bądź – jak ona sama go nazywała – Warszawkę. I nie chodziło tylko o miasto, z którego pochodził. Wkurzało ją jego zachowanie, wyszukane maniery, których tutaj w Legionowie nie musiał demonstrować.
– Morderstwo starszej kobiety nad rzeką. Tego nie rozwiązaliście – wytknął.
Przypomniał sprawę sprzed kilku dobrych lat! Poczuła się, jakby ktoś ją mocno kopnął w brzuch.
– Jesteś jak wrzód na dupie – syknęła.
– Możliwe, ale ja nie koloryzuję rzeczywistości. Prawdę mówiąc, nie widziałem wcześniej tak rozwalonego zespołu, który wciąż funkcjonuje i zbiera laury. Moje gratulacje – mruknął gniewnie Stanisław. Wiedział, że będzie miał ostatnie zdanie. Nie mieli czasu na słowne potyczki.
Parkując przed blokiem, w którym znajdowało się ciało kobiety, zerknął na partnerkę pobieżnie, trochę jakby z ciekawości.
Miała blond włosy związane w solidny, ciasny warkocz. Była niższa od niego, ale zdecydowanie nie należała do grupy księżniczek, przed którymi otwiera się drzwi. Mało tego. Był pewny, że gdyby jakimś cudem drzwi się nie chciały otworzyć, ona by je wyważyła. Miała umięśnione ramiona, mocne nogi.
Przypomniał sobie ilość pochwał, jakimi naczelniczka ją obdarzyła. Nie miał wątpliwości, że jest osobą na odpowiednim miejscu, jednak przeszkadzał mu brak dyscypliny.
– Nie cierpię trupów z rana – westchnął Gabriel, wspinając się po schodach.
– Ja też. Brakuje tylko deszczu i kłótni z Marysią, żebym miał idealnie zjebany dzień – podsumował Maks.
– Marysia zawsze ma rację – stwierdziła Paulina, uśmiechając się szeroko. – Masz szczęście, że chciała za ciebie wyjść, dupku.
– Już rok za nami.
– Zawsze jesteście tacy rozgadani w miejscu morderstwa? – Stanisław zmarszczył gniewnie brwi. Był zły.
– A ty zawsze masz taki kij w tyłku?
– Paula odpuść, daj spokój – szepnął Gabriel.
Pokiwał z aprobatą głową. Przynajmniej raz mógł się z nim zgodzić. Zacisnął usta, widząc leżące ciało w czarnym worku z logo wydziału zabójstw. Był pewien, że zrobili dobrą robotę. Założył niebieskie lateksowe rękawiczki i zaczął rozglądać się po niewielkim pokoju. Był w nim porządek, łóżko idealnie zaścielone, rolety w oknie opuszczone.
– Śmierć nastąpiła około piątej rano, trzydzieści minut później nasi dostali zgłoszenie – mówiła.
– Nasi czy kto? – chciał precyzji. Klarowności. Spójności.
– Wydział zabójstw i technicy. Rana wyglądała tak, jakby ktoś… – urwała, widząc jego spojrzenie. – Co?
– Nie musisz mi wszystkiego tłumaczyć, czytałem akta. Wątpię, żebyśmy znaleźli narzędzie zbrodni w tym miejscu. Raczej morderca chciał je ukryć.
– Dlaczego? Może właśnie to nie będzie skomplikowana akcja – mruknął smętnie Maks.
– Podejrzewają syna. Żaden człowiek nie chce ponosić konsekwencji swoich czynów. Paraliżuje go strach i…
– Ucieka – dokończyli jednocześnie, wprawiając go w zaskoczenie. Skinął głową.
– Tak, ucieka przed sprawiedliwością.
Zerknął w stronę Gabriela, który zaczynał robić zdjęcia w celu dokumentacji.
– Czyli kogo mamy na liście podejrzanych? – spytał Maks.
– Synem zajęli się już kryminalni, ale nam zostawili resztę rodziny. Możemy porozmawiać z córką tej kobiety – mówiła stanowczo i rzeczowo Paulina.
– Dobrze, zaczniemy od córki – zgodził się i nagle usłyszał dźwięk telefonu. Powinien wcześniej wyciszyć aparat, to było wysoce nieprofesjonalne. Na wyświetlaczu pojawił się znów nieznany numer. Poczuł dziwny ucisk w okolicy mostka.
– Kozerski, słucham? – rzucił jak zwykle.
– Dzień dobry, Anna Popiel. Dzwonię ze szpitala Józefa Piłsudskiego.
Odszedł kilka kroków na bok.
– Rozmawialiśmy niedawno, czy coś się stało?
– Stan dziewczynki uległ pogorszeniu. Na miejscu jest kobieta, która odnalazła dziecko. Prosiła, bym poinformowała także i pana.
To było całkiem miłe z jej strony. Doceniał to.
– Jak bardzo jest źle? – Chciał znać fakty, realia, mimo że jego serce zaczynało się niebezpiecznie kurczyć.
– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Dziecko ma temperaturę powyżej trzydziestu dziewięciu stopni, wymiotuje, mimo naszych starań wciąż jest odwodnione.
To były przerażające wieści. Spojrzał na zespół i zacisnął powieki. Nie wiedział, co zrobić. Czuł się jak w pułapce.
Rozłączył się, mając wrażenie, że nie zniesie kolejnych słów lekarki. Musiał zblednąć, bo Gabriel z troską zapytał, czy wszystko jest w porządku. Czy było?
– Muszę jechać do szpitala, to bardzo pilne. Poradzicie sobie?
– Coś się stało? – Paulina także wykazała troskę. Zauważyła wyraźną zmianę w jego zachowaniu.
– Dziecko mojej znajomej jest w ciężkim stanie, prosiła mnie, żebym przyjechał. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
– Jasne, no… to siła wyższa. Nie martw się Warszawka, damy radę – rzucił Gabriel, na szczęście Stanisław nie zwróci uwagi na znaczenie tych słów. Nie miał na to czasu.
– Jedź i daj znać, co z dzieckiem – dodała Paulina.
Wyszedł z budynku, minął radiowóz i na piechotę poszedł w kierunku szpitala. Przez całą drogę nawiedzały go różne scenariusze. Nie były przyjemne. Zaczynał się zastanawiać, co zrobi, jeśli dziecko umrze. Czy powinien pokryć koszty pogrzebu? Zgodzić się na sekcję? I czy obciążyć rodziców za nieumyślne spowodowanie śmierci, kiedy się w końcu odnajdą?
Nerwowym krokiem wpadł do szpitala. Nie musiał ustawiać się w kolejce do rejestracji. Miał dobrą pamięć i szybko dotarł na drugie piętro. Na korytarzu panowała cisza, przerywana jedynie co jakiś czas stłumionym szlochem. Podszedł do kobiety, która tak samo jak on, przejęła się losem dziecka.
– Dzień dobry – odezwał się.
Podniosła na niego zapłakane zielone oczy.
– Dzień dobry. Nie sądziłam, że pan przyjedzie.
– Urwałem się z pracy – mruknął. Nie był zbyt dumny z tego, co zrobił, ale czuł, że nie miał wyboru.
– Co zrobimy, jeśli ona… no wie pan, jeśli nie da rady? To takie maleństwo! Widziałam ją kilka sekund przez szybę. Leży bezradnie podłączona do tych wszystkich rurek!
Katarzyna nie potrafiła się uspokoić. To był przygnębiający widok, a świadomość, że śmierć czai się za rogiem, była nie do zniesienia. Świeże łzy napłynęły jej do oczu, a po chwili poczuła jak mężczyzna dotyka delikatnie jej ramienia.
– Proszę się nie zamartwiać na zapas. Wiara czyni cuda.
– Co z rodzicami? Wiadomo coś?
– Nie. Zleciłem sprawę prewencji. Jeśli cokolwiek będę wiedział, postaram się o przyłączenie do śledztwa.
– Ja też chcę mieć w tym czynny udział – powiedziała stanowczo.
Spojrzał na jej zapuchnięte oczy, suche usta, drżące ciało ukryte pod płaszczem. Był pewien, że nie poradzi sobie z ciężarem śledztwa.
– Nie ma pani odpowiedniego doświadczenia – zaczął ostrożnie. Nie chciał jej urazić.
– Jestem pedagogiem. Znam się. Mogę dotrzeć do tych ludzi z punktu widzenia zwykłego szarego człowieka.
– Mamy psychologów.
– W mundurach – mruknęła nerwowo. Widział upór w jej spojrzeniu. – Czasem lepiej, kiedy nie widać odznaki.
– To nie jest zależne ode mnie – uciął krótko.
Nastąpiła cisza.
Obydwoje wpatrywali się w drzwi do sali, gdzie leżała dziewczynka.
– Zastanawiałam się, jak mogłaby mieć na imię – zaczęła nieśmiało.
Trochę się martwiła. Przez to, że powiedziała otwarcie, iż chce być przy śledztwie, być może weźmie ją za zdeterminowaną wariatkę. Nie miała niczego złego na myśli, bardzo chciała pomóc. Chciała dowiedzieć się, co takiego się stało, że tak mała istotka została porzucona jak niepotrzebna zabawka.
– Jak?
Był zainteresowany. Wydawało się jej, że uśmiechnął się nieznacznie, unosząc kąciki ust w górę.
– Amelia. Od zawsze podobało mi się to imię. – Wzruszyła ramionami, udając obojętność.
– Podoba mi się. Amelka. – Znów się uśmiechnął. Była pewna.
Nagle drzwi do sali się otworzyły i stanęła w nich lekarka.
– Temperatura spadła. Przed chwilą zasnęła. Możecie państwo ją zobaczyć, ale przedtem proszę włożyć na siebie strój ochronny – powiedziała spokojnie.
Kątem oka zauważył, jak Katarzyna w pośpiechu zarzuca na siebie niebieskawą folię.
– Wiadomo, co to za infekcja?
– Wdało się zapalenie płuc. Musi pan wiedzieć, że u niemowlęcia zapalenie płuc często wiąże się ze… zgonem. – Skinął ponuro głową. Bolała go ta świadomość.
– Ona potrzebuje bliskości, proszę z nią pobyć – dodała łagodnie.
Nie odpowiedział, a zamiast tego założył ochraniacze i wszedł do sali. Katarzyna stała przy inkubatorze, jej palce dotykały delikatnie główki dziecka.
– Jest taka mała – szepnęła.
– Da radę – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie zgadzał się na żadne inne scenariusze.
– Przez cały dzień myślałam o niej.
– Ja również – przyznał niechętnie. Jego ręka sama powędrowała w stronę inkubatora. Opuszkiem palca musnął rozgrzaną skórę dziecka i westchnął cicho.
– Ma zapalenie płuc.
– To jest wyrok – załkała.
Nie zgadzał się. To nie był żaden wyrok.
– Amelce nic się nie stanie. Wyjdzie z tego.
– Pasuje do niej to imię, prawda? – Rozczuliła się.
– Tak. – Spojrzał na Katarzynę, widział ślady łez, zmęczenia i stresu. Westchnął cicho. – Powinna pani odpocząć, jestem pewien, że dziecko czuje pani zdenerwowanie.
Sądził, że zaraz go zbeszta, ale o dziwo, skinęła głową.
– Ma pan rację.
Nie było łatwo przyjąć to do wiadomości, ale faktycznie mężczyzna miał rację. Puściła dłoń dziewczynki i wyszła z sali. Miała zamiar pójść do szpitalnego bufetu i zjeść jakąś kanapkę. Żołądek bolał ją coraz bardziej i miała nadzieję, że to wszystko przez brak porządnego śniadania.
Pchnęła szklane drzwi i podeszła do lady. Wzięła z koszyka pełnoziarnistą bułkę z sałatą i żółtym serem oraz zamówiła małą filiżankę czarnej kawy. Usiadła na twardym krześle i czując wibracje, wyjęła telefon. Wiadomość od Pauliny.
Cześć! Nadal jesteś w szpitalu? Co się dzieje z tą małą?
Uśmiechnęła się lekko. Opowiedziała przyjaciółce o całym zdarzeniu ze szczegółami. Była policjantką, więc ufała jej instynktowi. Zresztą miała nadzieję, że będzie znać mężczyznę, który – chcąc nie chcąc – wmieszał się w całą sprawę, ale jak na złość zapomniała jego imienia. Przez kilka sekund zastanawiała się, czy mogłaby zrobić zdjęcie Amelii, lecz uznała to za wyjątkowo durny pomysł.
– Można?
Ze zdziwieniem spojrzała w górę. Stanisław uśmiechnął się blado, nie chciał jej przestraszyć. Przyszedł do bufetu i podobnie jak ona, wziął kawę. Chciał przez chwilę zebrać myśli, a w sali, gdzie przebywało dziecko, było to niemożliwe.
– Tak, proszę.
Odsunął krzesło i usiadł, wlał śmietankę.
Katarzyna zauważyła, że wyjął telefon i co kilka sekund zerkał na wyświetlacz.
– Przepraszam, nie zapytałem, gdzie pani dokładnie pracuje? Jaki to ośrodek opiekuńczo-wychowawczy?
– Mieści się na Generała Sikorskiego. Jesteśmy tam trzy i pracujemy na pełen etat. Zajmujemy się dziećmi w różnym wieku, pomagamy też rodzicom, jeśli zachodzi taka potrzeba – powiedziała spokojnym tonem.
– Rozumiem. Czy wcześniej zdarzało się pani znaleźć dziecko?
– Nie, skąd takie pytanie?
– Z czystej ciekawości – mruknął, upijając kawę.
– Nie. To mój pierwszy raz. Wolałabym tego nie przeżywać. To dla mnie niezrozumiałe, że ktoś chciał się pozbyć Amelki.
– Kontaktowałem się ze znajomym, czekam na wiadomości. Wraca pani do pracy?
– Sama nie wiem, pewnie będę bezużyteczna. Nie mogę się skupić, wciąż się martwię, co będzie dalej – wyznała.
I to było tak szczere, że zaskoczyła samą siebie. Trochę onieśmielona zaczęła jeść bułkę. Smakowała dobrze.
– Smacznego.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Wybór
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-456-2
© Karolina i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Ewa Letachowicz
Korekta: Kinga Dąbrowicz, Małgorzata Szymańska
Okładka: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Wszelkie podobieństwo do realnych postaci i sytuacji jest całkowicie przypadkowe.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek