20,00 zł
Wydana w 1907 roku broszura ma za zadanie propagować — oczywistą dziś — tezę, że głosowanie nie jest powszechne, dopóki wyłączona jest z niego ponad połowa dorosłej populacji ze względu na płeć. Wówczas utrzymywało się przekonanie, że „żądania praw wyborczych przez kobiety są chwilową zachcianką, objawem nadzwyczajnych czasów” i przeminą, gdy wszystko się uspokoi. Dzięki niestrudzonym działaczkom takim jak Paulina Kuczalska-Reinschmit na kwestie dotyczące kobiet i ich praw zaczęto patrzeć racjonalnie.
Broszura przedstawia dzieje walki o prawa kobiet w poszczególnych krajach, od Australii i Nowej Zelandii, przez Stany Zjednoczone Ameryki po państwa europejskie. Autorka referuje, jak kobiety korzystają ze swego prawa, w jaki sposób uzyskanie praw wyborczych powoduje następnie uporządkowanie prawa cywilnego (m.in. w kwestiach prawa małżeńskiego i opieki nad dziećmi, dysponowania majątkiem itp.) pokazuje też, jak praktyka powoduje rozwianie obaw, które stanowiły hamulec dla przyznania praw kobietom. Czynny udział kobiet w sprawach publicznych nie spowodował ani zakłócenia spokoju rodzin, ani zatargów małżeńskich (to były lęki prawicy i konserwatystów), wyborczynie nie były też skłonne ulegać wpływom klerykalnym (to obawy lewicy, socjaldemokratów). Tekst zawiera też ciekawe omówienie wieców, które miały miejsce w Warszawie w latach 1905–1906; wyjaśnia, dlaczego stanowisko endecji, organizującej zamknięte wiece kobiet narodowych, zbliżone jest do polityki hakatystów; zaś w końcowej odezwie podsumowuje celnie wszystkie poruszane kwestie: „bezprawie odtrącające kobietę od wspólnoty prawodawczej pracy, znieczula sumienie powszechne na szereg innych bezprawi, obniża poziom etyczny i zdrowotny społeczeństwa, staje się podwaliną zniewag spełnianych na człowieczej godności w kobiecie”.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Paulina Kuczalska-Reinschmit
Wyborcze prawa kobiet
Epoka: Modernizm Rodzaj: Epika Gatunek: Artykuł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 60
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
Niedawno przeżyty okres wyborczy i rozpoczęte prace Dumy1 zwracają uwagę powszechną ku wielkim zagadnieniom przedstawicielstwa narodowego. Dziś bowiem w sercach ogółu rozbudziło się żywiołowo pragnienie niezbędnych reform, wiodących do zapewnienia wszystkim warstwom społecznym możności obrony swoich interesów i wpływu na ustanawianie praw.
Tej możności i tego prawa dziś najzupełniej pozbawione są u nas kobiety. Mimo bardzo wymownych dowodzeń, że sprawa kobieca właściwie nie istnieje — jest rozstrzygnięta, wchłonięta w ogólną sprawę wolnościową — to jednak dni wyborów unaoczniły jaskrawo kobietom istnienie podległości płci.
Prąd ogólnego ożywienia, który bieg spraw codziennych przerwał, skierowując wszystkich ku urnom wyborczym, kobiety jedne pominął, jak gdyby one nie przynależały do grona obywateli kraju, nie przynależały do swego narodu. Upokarzające piętno podległości w tych dniach też paliło dusze kobiet z siłą spotęgowaną. Najofiarniejsze współpracowniczki dobra ogólnego, najgorliwsze krzewicielki oświaty, którym tylu analfabetów zawdzięcza swoje uświadomienie polityczne i według ich wskazówek spieszy głosować — one same ujrzały się prawa tego pozbawione. Matki-wychowawczynie przeżywały twarde upokorzenie, gdy na zapytanie maleńkich synków przyznawać musiały, że one — ich życiodawczynie, twórczynie ich dusz dziecięcych, są jednakże ludźmi bez praw!
Dość powszechnie prawa wyborcze są poczytywane u nas za najradykalniejszy z postulatów równouprawnienia i to nie tylko przez mężczyzn, ale i wiele kobiet. Zdaniem ich prawa wyborcze to ostateczne, niemal zbędne uzupełnienie, to jakby kopuła gmachu wolności.
Nie brak i takich, którzy dowodzą z przekonaniem, że „kobiety nigdzie dotąd nie głosują, a obecne u nas żądania praw wyborczych przez kobiety są chwilową zachcianką, objawem nadzwyczajnych czasów”.
Wobec takiego nieuświadomienia wydaje się konieczne przedstawić w ogólniejszym zarysie usiłowania, jakie w różnych krajach kobiety czyniły i czynią dla pozyskania praw wyborczych, a także i rezultaty, jakie przez nie uzyskały.
Mistrzyni życia — praktyka doświadczenia, stała się bowiem najlepszym sprawdzianem i wykazała, jak nieuzasadniony jest lęk na pozór tylko groźnego „nowatorstwa” przyznawania kobietom praw wyborczych.
Ważnym przełomowym momentem dla obywatelskich praw kobiety bywają okresy, kiedy prawo wyborcze z przywileju opartego na cenzusie urodzenia czy majątku rozszerza się lub zamienia na prawo człowieka.
O ile przemiana taka jest radykalniejsza i dokonana pod silnym prężeniem opinii ku ogólnej swobodzie, tym żywiej odczuwają swoje pokrzywdzenie kobiety, które po wspólnych walkach i wspólnych nadziejach widzą się odsądzone od swobód i korzyści zdobytych wspólnymi ofiarami i trudem.
Tłumaczy to żądanie praw wyborczych przez Amerykanki już przy układaniu konstytucji Stanów w 1787 r., a przez Francuzki podczas wielkiej rewolucji w 1789 r. Po tych pierwszych wystąpieniach kobiet zaległa długa cisza — dopiero po latach na wezwanie wielkiego serca Beecher Stowe2 rozwinęły Amerykanki gorliwe współdziałanie dla wyzwolenia Murzynów, wiedzione altruizmem kobiecym, wysubtelnionym jeszcze przez ból własnej podległości. Najśmielej pogarnęły się do tej humanitarnej pracy wyznawczynie sekty kwakrów3, gdyż ta stawia na równi kobiety z mężczyznami. Ukazywanie się na mównicach publicznych tych pierwszych apostołek zniesienia niewolnictwa ściągało na nie oszczerstwa, prześladowania i wyklinania z kazalnic przez duchownych sekt innych, mniej liberalnych.
Wśród współtowarzyszy pracy i sojuszników idei chętnie przyznawano kobietom zasługę niesionego pożytku, jednakże musiały one ciężko walczyć o prawo przemawiania na zebraniach, o wybór i wybieralność na delegowane. Bywały nawet z tego powodu burzliwe zajścia, aż do rozbicia zjazdu całej partii.
Wówczas to wybitne rzeczniczki walki o wyzwolenie Murzynów pojęły konieczność rozpoczęcia akcji, aby zdobyć równouprawnienie dla swej płci. I po raz pierwszy w r. 1848 zostało zwołane dla tej sprawy, w Seneca Falls, przez Cady Stanton i Lukrecję Mott zgromadzenie 100 osób, które jednomyślnie podpisały rezolucję żądającą między innymi „dla kobiet prawa wyboru przedstawicieli rządu”.
Z dzisiejszego odnoszenia się do każdego radykalniejszego wystąpienia kobiet wnosić można, jaką skalę szyderstw i oburzenia wówczas rezolucja ta wywołała. Mniej odważne osoby zaczęły też cofać swoje podpisy, co nie przeszkodziło ruchowi rozwijać się dalej dość szybko. Już we dwa lata odbył się zjazd wybitnych rzeczniczek i rzeczników sprawy, który postanowił utworzenie stałego Komitetu w Bostonie, z obowiązkiem zwoływania corocznie podobnych zjazdów w różnych miastach.
Komitet ten rozwinął gorliwą i systematyczną działalność, wysyłając do różnych miejscowości prelegentki lub prelegentów, organizując wiece, petycje, wydawnictwa i specjalne dla praw wyborczych stowarzyszenia. Tych ostatnich powstało bardzo wiele, np. w stanie Indiana 25, w Ohio 35; łączyły się one w każdym stanie w związek, w r. 1870 było już takich związków 18; a z czasem te związki wytworzyły dwie wielkie organizacje, obecnie połączone już także w wielki Związek Amerykański Głosowania Kobiet4.
Jedną z najpierwszych i najzasłużeńszych pionierek tej olbrzymiej pracy organizacyjnej była zmarła w roku zeszłym w wieku lat 86 Suzan Antony, która walce o prawa wyborcze kobiet oddała swe długie życie, pełne trudów i zasług. A walka ta okazuje się przewlekła i oporna, choć konstytucja amerykańska nie wzbrania kobietom prawa głosu, jednak dla zdobycia go Amerykanki muszą przeprowadzić odnośne prawo: albo poszczególnie w każdym stanie, albo też w formie uzupełnienia ogólnej konstytucji Stanów Zjednoczonych.
Przeprowadzenie takiego prawa w stanach poszczególnych wymaga znacznej większości w parlamentach (składających się z Izby i Senatu), w niektórych nawet uchwały dwukrotnej, i to w dwóch po sobie idących okresach parlamentarnych.
Następnie zaś uchwała parlamentu musi być jeszcze potwierdzona przez referendum wyborców, aby stała się prawem. Uzyskanie trzech większości przy tym zastrzeżeniu jest wielce trudne, choć łatwiejsze jeszcze od uzupełnienia konstytucji, do czego trzeba uchwały ⅔ głosów Izby Posłów i Senatu, a następnie potwierdzenia przez ¾ parlamentów poszczególnych stanów.
Dotąd udało się Amerykankom uzyskać w różnych czasach uchwały parlamentów w stanach: Kansas, Michigan, Iowa, Nebraska, Dakota, Indiana, Minessotta, Waszyngton, Massachusetts i w Oregonie; ale w tych stanach referendum wyborców jeszcze zawiodło.
W ustawicznej bowiem walce Demokratów z Republikanami sprawa wyborczych praw kobiet najpochopniej poświęcana bywa względom partyjnym i oportunistycznym kombinacjom. Przeszkodą stają się również przybysze, którzy po pięcioletnim pobycie w Ameryce zyskują prawo głosu. W najlepszym razie dla sprawy równouprawnienia obojętni, przybysze ci stanowią często żywioły wsteczne, wykolejone, więc i podatne do... sprzedaży swych głosów.
Do kupna tychże, na szkodę równouprawnienia, znajdują się chętni nabywcy wśród przeciwników głosowania kobiet, a ci są dość potężni, by wytworzyć aż dwa „Stowarzyszenia przeciw głosowaniu kobiet”: w Bostonie liczące 9000 członków, w Nowym Jorku aż 20 000. Przeciwnikami tymi są wielcy producenci i handlujący napojami alkoholowymi, cała armia szynkarzy, szulerzy, pijacy, amatorzy hulanek, wreszcie właściciele lupanarów5, ich liczni pośrednicy. Przeciwko nim bowiem istotnie zwracają się przede wszystkim kobiety-wyborczynie i prawodawczynie, ich interesom zagrażają one poważnie. Uzewnętrznia się to wszędzie, gdzie tylko już prawa uzyskały, mianowicie: prawo głosu w kwestiach poddawanych decyzji obywateli opodatkowanych w stanach: Montany, Luizjany i Nowego Jorku, a pełne prawa wyborcze czynne i bierne w czterech stanach: Wyomingu (1868), Utah (1870), Colorado (1893), Idaho (1896), a także obecnie już we wszystkich Stanach Zjednoczonych Australii6.
Wyniki otrzymane w Stanach Zjednoczonych tak Ameryki, jak i Australii są niezmiernie podobne, jak to uwidocznia zestawienie faktów i świadectw mężów stanu.
John Kingman, członek Najwyższego Sądu Stanów Zjednoczonych Ameryki, pisze w raporcie urzędowym w 1872 r.:
„Gdy sądy przysięgłych składają7