Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Dystopijna, prowokacyjna i niezwykle ważna powieść o moralności i ludzkich żądzach. Dla czytelników o mocnych nerwach.
Po Przemianie kwitnie handel „mięsem specjalnym”. Marco, syn rzeźnika, wie, jakimi prawami rządzi się ta branża. Pogrążony w rozpaczy po stracie ukochanej osoby z goryczą obserwuje upadek ludzkiej moralności. Pewnego dnia otrzymuje prezent od jednego z kontrahentów – żywą samicę, perfekcyjny okaz wart fortunę. Wie, że domowe hodowle są surowo zakazane. Może ją sprzedać. Może zrobić ucztę. Albo może też...
Gdy wzgarda i bunt wezmą górę nad rozsądkiem, zacznie łamać zasady, które sam stworzył.
__
„Kiedy zdrowy rozsądek zastępuje ślepe dążenie do osiągnięcia celu, nawet ludzkie mięso może być smaczne. Przerażająca, dystopijna opowieść o zasadach i o tym, co się stanie, kiedy je złamiemy. Oby książka Agustiny Bazterriki nie okazała się profetyczna.”
- Sylwia Chutnik
„Wstrząsająca historia o tym, że gdy budzą się w nas demony, wyzbywamy się wszelkich skrupułów. Przeczytajcie, jak wygląda piekło zgotowane ludziom przez innych ludzi. Robicie to jednak na własną odpowiedzialność.”
- Adam Szaja, smakksiazki.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojego brata, Gonzala Bazterriki
To, co się widzi, nigdy nie zbiega się z tym, co się mówi.
– Gilles Deleuze
* * *
Wyjadają mi mózg kęs po kęsie, wypijają sok z mego serca i opowiadają mi historie na dobranoc.
– Fragment piosenki zespołu rockowego Patricio Rey y sus Redonditos de Ricota
…a wyraz jego małpiej twarzy
był tak ludzki,
że przejął mnie zgrozą…
– Leopoldo Lugones
Półtusza. Ogłuszacz. Linia uboju. Myjka biczowa. Te słowa pojawiają się w jego głowie z druzgoczącą mocą. Wykańczają go. Ale nie tylko słowa. Do tego krew, ciężka woń, automatyzacja, działanie bez refleksji. Wdzierają się do jego umysłu nocą, biorąc go z zaskoczenia. Budzi się zlany potem, ponieważ wie, że czeka go kolejny dzień zarzynania ludzi.
Nikt ich tak nie nazywa, myśli, zapalając papierosa. On też ich tak nie nazywa, gdy musi nowemu pracownikowi wyjaśnić cykl produkcyjny mięsa. Mogliby go za to aresztować, mogliby go nawet wysłać do Miejskiej Rzeźni i przetworzyć na linii uboju. Właściwym określeniem byłoby „zabić go”, tyle że takie słowa nie są dozwolone. Zdejmując przepoconą koszulkę, próbuje odepchnąć od siebie natrętną myśl, że właśnie tym są – ludźmi chowu klatkowego trzymanymi na rzeź. Idzie do lodówki i nalewa sobie zimnej wody. Pije ją powoli. Mózg ostrzega go, że są to słowa skrywające prawdę przed światem.
Słowa wygodne, higieniczne. Zgodne z prawem.
Otwiera okno, upał jest wręcz duszący. Stoi przez chwilę, paląc i wdychając spokojne nocne powietrze. Dawniej, z krowami i świniami, było łatwiej. Nauczył się tego zawodu w ubojni El Ciprés należącej do jego ojca, w zakładzie mięsnym, który miał być jego dziedzictwem. Tak, kwik zarzynanej świni może człowiekowi zmrozić krew w żyłach, ale używali słuchawek ochronnych, a potem wszystko już tonęło w ogólnym hałasie. Teraz, kiedy jest prawą ręką szefa, musi kontrolować i przygotowywać nowych pracowników. Uczenie zabijania jest gorsze od samego zabijania. Wystawia głowę przez okno. Oddycha dusznym, palącym powietrzem.
Chce się znieczulić i żyć w całkowitej obojętności. Działać automatycznie: patrzeć, oddychać i nic ponadto. Widzieć wszystko, wiedzieć, ale się nie odzywać. Pozostały mu jednak wspomnienia, nigdy go nie opuszczają.
Wielu przyjęło za naturalny bieg rzeczy to, co media uparcie nazywały „Przemianą”. Ale nie on, ponieważ wie, że słowo „przemiana” nie oddaje tego, jak krótki i bezlitosny był to proces. Słowo, które podsumowuje i klasyfikuje fakt wymykający się ludzkiemu pojęciu. Puste słowo. Zmiana, transformacja, przełom: synonimy na pozór oznaczające to samo, jednak wybór każdego z nich świadczy o jakimś konkretnym postrzeganiu świata. Wszyscy jako naturalny przyjęli kanibalizm, myśli. „Kanibalizm” – kolejne słowo, które może go wpędzić w ogromne kłopoty.
Przypomina sobie, jak ogłoszono istnienie GGB. Masowa histeria, samobójstwa, strach. Po zarazie GGB nie można już było jeść zwierząt, ponieważ przenosiły śmiertelnego dla ludzi wirusa. Tak to oficjalnie przedstawiono. Słowa o odpowiednim ciężarze – koniecznym, by nas urobić, żeby oddalić jakiekolwiek wątpliwości, myśli.
Idzie boso przez mieszkanie. Zaraza sprawiła, że świat zmienił się definitywnie. Wypróbowano szczepienia, antidota, lecz wirus okazał się na nie oporny i mutował. Przypomina sobie artykuły, w których mówiono o zemście wegan, inne o aktach przemocy wobec zwierząt, lekarzy wyjaśniających w telewizji, jak radzić sobie z niedoborem białka, dziennikarzy potwierdzających, że jeszcze nie znaleziono lekarstwa na chorobę wywoływaną odzwierzęcym wirusem. Wzdycha i zapala kolejnego papierosa.
Jest sam. Żona wyniosła się do swojej matki. Już za nią nie tęskni, lecz w domu powstała pustka, która nie daje mu spać, budzi niepokój. Wyjmuje z biblioteczki książkę. Wie, że nie zaśnie. Zapala światło i zabiera się do czytania, ale po chwili gasi lampę. Dotyka blizny na ręce. Jest stara, już nie boli. Dzieło świni. Był wtedy młody, dopiero zaczynał pracę i sądził, że mięsu nie należy się szacunek – do czasu, aż mięso go ugryzło i o mało nie pozbawiło dłoni. Brygadzista i pozostali pękali ze śmiechu. „Ochrzciła cię” – orzekli. Ojciec powstrzymał się od komentarza. Po tym ugryzieniu przestali na niego patrzeć jak na syna właściciela i stał się członkiem grupy. Tyle że ani tamta grupa, ani ubojnia El Ciprés już nie istnieją.
Bierze do ręki komórkę. Ma trzy nieodebrane połączenia od teściowej. Żadnej wieści od żony.
Postanawia się wykąpać, ponieważ nie może znieść gorąca. Idzie do kabiny prysznicowej i wkłada głowę pod strumień zimnej wody. Chce wymazać odległe obrazy, uporczywie powracające wspomnienia. Stosy spalonych żywcem psów i kotów. Zadrapanie oznaczało śmierć. Swąd palonego mięsa utrzymywał się tygodniami. Pamięta grupy ludzi w żółtych skafandrach, którzy nocami przemierzali dzielnice, żeby zabijać i palić wszelkie zwierzęta, jakie im się nawinęły.
Zimna woda spływa mu po plecach. Siada w prysznicowym brodziku. Powoli kręci głową, lecz nie może powstrzymać wspomnień. Były tacy, co zaczynali zabijać ludzi i zjadać ich po kryjomu. Prasa odnotowała przypadek dwóch bezrobotnych Boliwijczyków, których sąsiedzi napadli, poćwiartowali i upiekli. Kiedy o tym przeczytał, poczuł lodowate dreszcze. Był to pierwszy publiczny skandal i on zaszczepił w społeczeństwie ideę, że ostatecznie mięso jest mięsem, nieważne, skąd pochodzi.
Podnosi głowę, żeby woda omywała mu twarz. Pragnie, by krople oczyściły jego mózg do zera. Wie jednak, że wspomnienia tam pozostaną, na zawsze. W niektórych krajach masowo zaczęli znikać imigranci, ludzie z marginesu, biedota. Ścigano ich i w końcu zarzynano. Polowania zostały zalegalizowane, gdy władze uległy naciskom gałęzi przemysłu, która ostatnio przestała funkcjonować, a była przecież warta miliony. Ubojnie i przepisy przystosowano do nowych realiów. Z czasem zaczęto ludzi hodować, jak kiedyś bydło, żeby nastarczyć z ogromnym zapotrzebowaniem na mięso.
Wychodzi spod prysznica i wyciera się pobieżnie. Patrzy w lustro – ma podkrążone oczy. Przychyla się do teorii, o której próbowano mówić, ale osoby wypowiadające się o tym publicznie były uciszane. Pewien cieszący się dużym uznaniem zoolog, który w swoich artykułach twierdził, że wirus jest kłamliwym wymysłem, padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku. On sam uważa, że wirusa wypuszczono na scenę, by zredukować liczbę mieszkańców planety. Odkąd sięga pamięcią, ubolewano nad kurczeniem się ziemskich zasobów. Przypomina sobie zamieszki w takich krajach jak Chiny, gdzie ludzi zabijano z powodu przeludnienia, ale media nigdy nie przedstawiały sprawy pod tym kątem. To od własnego ojca dowiedział się, że świat wkrótce eksploduje: „Lada chwila planeta rozpuknie się od tego i umrze. Zobaczysz, synu, wybuchnie albo wszyscy pomrzemy od jakiejś zarazy. Popatrz, w Chinach już zabija się ludzi, bo jest ich za dużo, więcej się nie zmieści. A tu, u nas, jeszcze mamy miejsce, ale zostaniemy bez wody, bez żywności, bez powietrza. Wszystko pójdzie w diabły”. Spoglądał wtedy na niego z niejakim żalem, ponieważ myślał, że gada jak stetryczały staruszek; teraz jednak wie, że jego ojciec miał rację.
Czystka przyniosła inne korzyści: zredukowała liczbę ludności, ograniczyła biedę i wskazała źródło mięsa. Koszty były wysokie, ale rynek rozwijał się szybko. Pojawiły się masowe protesty, strajki głodowe, skargi organizacji broniących praw człowieka, a jednocześnie mnożyły się artykuły, opracowania naukowe i doniesienia prasowe wpływające na opinię publiczną. Prestiżowe uczelnie twierdziły, że człowiekowi są potrzebne do życia białka pochodzenia zwierzęcego, lekarze głosili, że białka roślinne nie zawierają wszystkich niezbędnych aminokwasów, eksperci zapewniali, że została ograniczona emisja gazów cieplarnianych, wzrosło jednak niedożywienie, a czasopisma omawiały ciemną stronę warzyw. Ośrodki protestów osłabły, za to wciąż przybywało przypadków osób, które – jak utrzymywały media – zmarły z powodu odzwierzęcego wirusa.
Duchota nie ustępuje. On wychodzi nago na przydomowy taras. Nie ma żadnego przepływu powietrza. Kładzie się w hamaku i próbuje zasnąć. Raz po raz odtwarza w pamięci tę samą reklamę. Piękna kobieta, ubrana na konserwatywną modłę, podaje kolację mężowi i trójce dzieci. Patrzy w kamerę i mówi: „Ja daję swojej rodzinie żywność specjalną: mięso, jak zawsze, tylko że bogatsze w smak”. Wszyscy zajadają z uśmiechem. Władza, ich władza, postanowiła nadać produktowi nową nazwę. Na ludzkie mięso odtąd mówiono „mięso specjalne”. W ślad za tym określeniem poszły: „polędwica specjalna”, „żeberka specjalne”, „cynadry specjalne”.
On nie nazywa tego mięsem specjalnym. Używa słów technicznych w odniesieniu do rzeczy pozyskiwanych z człowieka, nigdy jednak coś, co jest po prostu produktem, nie może się stać osobą. Mówi więc o liczbie sztuk, które należy poddać obróbce, o partii czekającej na podwórzu na rozładunek, o linii uboju, w której trzeba przestrzegać stałego, uporządkowanego rytmu pracy, o ekskrementach przeznaczanych do sprzedaży na nawóz, o przetwarzanych wnętrznościach. Nie można ich określać jako „ludzkie”, ponieważ w ten sposób nadano by im tożsamość; wszyscy mówią zatem „produkt” lub „mięso”, lub „artykuły spożywcze”. Wszyscy, tylko nie on – woli nie posługiwać się żadnymi nazwami.
Droga do garbarni jest długa. Prosty gruntowy trakt kilometrami ciągnie się przez puste pola. Kiedyś pasły się na nich krowy, owce, konie. Teraz nie ma nic, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Dzwoni komórka. On zatrzymuje auto na poboczu i odbiera połączenie od teściowej. Mówi jej, że nie może rozmawiać, że prowadzi samochód. Ona odpowiada przyciszonym głosem, właściwie szeptem. Informuje, że Cecilia miewa się lepiej, ale potrzebuje więcej czasu, że jeszcze nie może wrócić. On milczy. Teściowa się rozłącza.
Garbarnia jak zawsze przygnębia go wonią ścieków, w których pływają włosy, ziemia, olej, krew, osady, łój i chemikalia. Oraz samym panem Uramim.
Opustoszałe pastwiska po raz kolejny zmuszają go do snucia wspomnień i do zastanowienia się nad tym, dlaczego wciąż podąża tą linią kariery zawodowej. Po ukończeniu szkoły zaledwie rok pracował w zakładzie El Ciprés. Potem ku radości ojca i z jego błogosławieństwem postanowił studiować weterynarię. Wkrótce jednak wybuchła epidemia zwierzęcego wirusa. Wrócił do domu, ponieważ ojciec został dotknięty szaleństwem. Lekarze zdiagnozowali u niego demencję starczą, ale syn wiedział, że jego rodzic nie mógł znieść Przemiany. Wiele osób zmarło wówczas z objawami ostrej depresji, inne straciły kontakt z rzeczywistością, jeszcze inne po prostu odebrały sobie życie.
Dostrzega tablicę z napisem „Garbarnia Hifu. 3 km”. Właściciel, pan Urami, Japończyk, nienawidzi całego świata, lecz skórę darzy szczególną miłością.
Jadąc pustym traktem, kręci głową, ponieważ nie chce wspominać, ale wspomnienia i tak napływają. Pamięć podsuwa mu obraz ojca mówiącego o książkach, które go obserwują w nocy, ojca oskarżającego sąsiadów o płatne zabójstwa, ojca tańczącego z nieżyjącą matką, zabłąkanego wśród pól w samych majtkach, śpiewającego hymn narodowy przed drzewem, ojca umieszczonego w domu starców; przypomina sobie sprzedaż zakładu w celu spłacenia długów i zachowania domu, nieobecne spojrzenie ojca, nawet dziś, gdy go odwiedza.
Wchodzi do garbarni i czuje ucisk w piersi. To woń chemikaliów zatrzymujących proces rozkładu skóry. Dusząca woń. Wszyscy pracują w zupełnym milczeniu. Na pierwszy rzut oka scena wydaje się prawie transcendentna, milczenie zen, ale to ze względu na pana Uramiego pilnującego pracowników z ulokowanego na górze biura. Nie tylko zresztą sam się często wychyla, by ich nadzorować, lecz także ma wszędzie rozmieszczone kamery.
On idzie po schodach do biura. Nigdy nie musi czekać. Nieodmiennie przyjmują go dwie sekretarki, Japonki. Nie pytając, czy chciałby się napić, podają mu czerwoną herbatę w przeźroczystej filiżance. Pan Urami nie patrzy na ludzi. Mierzy ich wzrokiem. Zawsze się uśmiecha, a on czuje, że kiedy właściciel garbarni na niego spogląda, tak naprawdę oblicza, ile metrów skóry wyszłoby na czysto, gdyby go tu na miejscu ubił, oskórował i rozebrał mięso.
Biuro jest eleganckie, urządzone z umiarem, jeżeli nie liczyć wiszącej na ścianie taniej reprodukcji Sądu Ostatecznego Michała Anioła. Widział to malowidło już wiele razy, ale dopiero dziś zauważa, że jedna z wyobrażonych na nim osób trzyma zdartą ludzką skórę. Pan Urami przygląda mu się, a widząc jego zdezorientowaną minę, wyprzedza pytanie i wyjaśnia, że to męczennik, Święty Bartłomiej, który zginął żywcem obdarty ze skóry, co sam Urami uznaje za niezwykle barwny szczegół. On kiwa głową bez słowa, ponieważ jemu detal ten wydaje się niepotrzebny.
Pan Urami mówi, deklamuje, jakby przed licznie zgromadzoną publicznością objawiał szereg nieskończenie ważnych prawd. Jego wargi błyszczą od śliny, ma usta jak ryba albo ropucha. Wilgotne, biegnące nierównym zygzakiem. Jest w nim coś z węgorza. On tylko na niego patrzy, nie odzywając się ani słowem, ponieważ w gruncie rzeczy ta sama przemowa powtarza się przy każdej wizycie. Myśli, że właściciel garbarni ma taką potrzebę, żeby słowami potwierdzać rzeczywistość, jak gdyby te słowa stwarzały i utrzymywały świat, w którym pan Urami żyje. Milczy więc, a w jego wyobraźni ściany biura zaczynają powoli znikać, piętro się rozmywa, japońskie sekretarki rozpływają się w powietrzu, ulatniają. Wszystko to widzi, bo chce, by tak było, lecz to nigdy się nie wydarzy, ponieważ pan Urami mówi o liczbach, o nowych chemikaliach i farbach, które wypróbowuje. Wyjaśnia, jakby on sam nie wiedział, jakich trudności nastręcza nowy produkt, gdy mu brakuje krowich skór. Chociaż, tłumaczy, ludzka skóra jest ze swojej natury gładsza, bo ma znacznie mniejszą ziarnistość. Podnosi telefon i mówi coś po japońsku. Wchodzi jedna z sekretarek z ogromnym segregatorem. Właściciel otwiera go i pokazuje różne odmiany skóry. Dotyka ich, jakby były ceremonialnymi przedmiotami. Objaśnia, jak unikać defektów wynikających z ran, które powstają podczas transportu, ponieważ jest to bardzo delikatna skóra. On patrzy na segregator. Widzi go po raz pierwszy. Pan Urami podsuwa mu próbki, lecz on ich nie dotyka. Właściciel garbarni wskazuje palcem bardzo białą piegowatą skórę i mówi, że jest to jedna z najcenniejszych, ale znaczną jej część musi odrzucić z powodu głębokich ran. Dodaje, że zatuszować może tylko rany powierzchowne. Oznajmia, że przygotował ten zbiór próbek specjalnie dla niego, aby go pokazał pracownikom ubojni i tym z hodowli – by mieli jasność co do tego, które skóry wymagają najwyższej uwagi. Milknie na chwilę i wyjmuje z szuflady jakiś arkusz. Wręcza mu go i mówi, że wysłał już nowy projekt, który jednak należy dopracować; chodzi o to, jak ważne są nacięcia w momencie skórowania; złe nacięcie sprawia, że całe metry skóry idą na marne; nacięcia muszą być symetryczne. Pan Urami znowu sięga po telefon. Wchodzi sekretarka z przeźroczystym imbrykiem i na znak dany przez szefa dolewa gościowi herbaty. On nie chce pić, ale i tak pije. Słowa pana Uramiego są wyważone, harmonijne. Budują mały świat, kontrolowany, lecz pełen szczelin. Świat, który może się rozpaść pod wpływem nieodpowiedniego słowa. Mówi o tym, jak ważna jest skórowaczka – jeśli zostanie źle skalibrowana, może podrzeć skórę; o tym, że świeża skóra, którą dostaje z ubojni, potrzebuje dłuższego chłodzenia, by oskrobywanie jej z resztek mięsa było mniej uciążliwe; o tym, że sztuki przed ubojem powinno się dobrze nawodnić, aby skóra nie była sucha, bo przesuszona pęka; że trzeba porozmawiać o tym z tamtymi z hodowli, ponieważ nie przestrzegają diety, nie pilnują, by ich towar przyjmował wodę; że ogłuszanie powinno być dokładne, bo jeśli się przeprowadzi ubój niedbale, później zaznacza się to na skórze – robi się twarda i trudno z nią pracować – jako że, podkreśla pan Urami, „wszystko się odbija na skórze, największym narządzie ciała”. Wypowiada to zdanie po hiszpańsku z przesadnie poprawnym akcentem, bez uśmiechu. Kończy tym każdą przemowę i jak zwykle zapada po niej wyważone milczenie.
On wie, że się nie musi odzywać, wystarczy przytakiwać, ale są takie słowa, które się tłuką w mózgu, nagromadzają, ranią. Chce to nazwać okrutną, bezlitosną zbrodnią, nadużyciem, sadyzmem. Chce, żeby te słowa zdarły uśmiech z twarzy pana Uramiego, poszatkowały zwyczajową ciszę, skompresowały powietrze aż do uduszenia.
Milczy jednak jak zawsze i sam się uśmiecha.
Właściciel garbarni nigdy go nie odprowadza do wyjścia, ale teraz idzie razem z nim na dół. Zatrzymują się obok zbiornika z wybielaczem. Pan Urami kontroluje pracownika, który wkłada do roztworu skóry mające jeszcze owłosienie. On myśli, że to pewnie od hodowcy, ponieważ ich ubojnia przekazuje skóry ogolone do zera. Na znak właściciela pojawia się nadzorca i zaczyna krzyczeć na robotnika, który oskrobuje świeżą skórę z mięsa. Najwyraźniej robi to źle. Aby usprawiedliwić ewidentną nieudolność pracownika, nadzorca próbuje wytłumaczyć panu Uramiemu, że zepsuł się wałek skórowaczki, a robotnicy nie są przyzwyczajeni do ręcznego skórowania. Właściciel przerywa mu gestem ręki. Nadzorca kłania się i oddala.
Następnie podchodzą do kadzi garbarskiej. Pan Urami zatrzymuje się i oświadcza, że chce czarnych skór. Tylko tyle, bez żadnych wyjaśnień. On kłamie, odpowiadając, że wkrótce przybędzie partia. Japończyk żegna się skinieniem głowy.
Za każdym razem, kiedy opuszcza ten budynek, odczuwa potrzebę, by jeszcze przez chwilę zostać i zapalić papierosa. Zawsze podchodzi do niego któryś z pracowników i opowiada mu okropności o właścicielu garbarni. Chodzą plotki, że pan Urami zabijał i skórował ludzi jeszcze przed Przemianą, że ściany jego domu są pokryte ludzkimi skórami, że trzyma w piwnicy więźniów i z ogromną przyjemnością obdziera ich żywcem ze skóry. On nie rozumie, dlaczego pracownicy garbarni mówią mu takie rzeczy. Wszystko jest możliwe, myśli, lecz tylko jedno wiadomo na pewno: pan Urami wprowadził w swoim przedsiębiorstwie rządy terroru i to świetnie działa.
Zostawia za sobą garbarnię i czuje ulgę. Po raz kolejny zastanawia się, czemu się na to wystawia. I odpowiedź zawsze jest taka sama. Wie, dlaczego wykonuje tę pracę. Ponieważ jest w niej najlepszy i stosownie mu płacą, ponieważ nie umie robić nic innego i ponieważ wymaga tego zdrowie ojca.
Bywa, że ktoś musi dźwigać na barkach ciężar świata.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Cadáver exquisito
Redaktor prowadząca: Ewelina Kapelewska
Wydawca: Monika Rossiter, Justyna Żebrowska
Redakcja: Adrian Kyć
Korekta: Bożena Sęk
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Zdjęcie na okładce: Professor Dr. Carl Ernest Bock Handbuch
der Anatomie des Menschen published in 1841
Copyright © Agustina Bazterrica, 2017
c/o Schavelzon Graham Agencia Literaria
www.schavelzongraham.com
Copyright © 2021 for the Polish edition by Mova
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2021
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66718-46-3
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek