Wybranka lorda Huntera (ROMANS HISTORYCZNY) - Laura Martin - ebook

Wybranka lorda Huntera (ROMANS HISTORYCZNY) ebook

Laura Martin

4,0
14,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Rosa Rothwell pochodzi z angielsko-włoskiej rodziny, która bardzo ceni tradycyjne wartości. Kiedy okazuje się, że wdała się w romans i zaszła w ciążę, zostaje odesłana do włoskich krewnych. Ze względu na temperament Rosa trzymana jest w zamknięciu. Ma doczekać rozwiązania, oddać dziecko i powrócić do Anglii.

Panna Rothwell nie zamierza jednak poddać się woli krewnych i wkrótce ucieka. Po drodze spotyka sir Thomasa Huntera, który od wielu miesięcy jest w podróży. Hunter wyjechał z rodzinnego majątku, aby odłożyć w czasie ciążący na nim obowiązek małżeństwa. Chciałby za wszelką cenę uniknąć oficjalnych zalotów, wieczorków i bali, a panna Rosa Rothwell może mu w tym pomóc…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 249

Oceny
4,0 (113 oceny)
47
28
33
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarzenaCM

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka, dobrze napisana z ciekawym, choć nieprawdopodobnym wątkiem. Bardzo polecam ❤️
00

Popularność




Laura Martin

Wybranka lorda Huntera

Tłumaczenie: Ewelina Grychtoł

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy drzwi się otworzyły, Rose uniosła głowę z poduszki i bez entuzjazmu spojrzała na talerz zimnej, nieapetycznej potrawki. Następnie przeniosła wzrok na odpychające oblicze swojego kuzyna.

– Powinnaś być wdzięczna za resztki z naszego stołu – zadrwił Antonio di Mercurio, z pogardą stawiając talerz na rozchwierutanym stoliku. – Dziwki nie zasługują, by jadać z resztą rodziny.

– Czemu nie możemy zachowywać się jak cywilizowani ludzie? – odparła Rose łamanym włoskim. Starała się zachować spokój, ale w duszy owładnął nią gniew. Przez ostatnie cztery tygodnie kuzyn próbował ją sprowokować. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie to znosić.

– Cywilizowani? Sama powinnaś się o to postarać. Już dość wstydu sprowadziłaś na naszą rodzinę. – Antonio zaśmiał się, zadowolony ze swojego żartu, po czym przeżegnał się demonstracyjnie i skierował ku wyjściu.

Rose błyskawicznie podniosła talerz i rzuciła nim w plecy kuzyna. Antonio zdążył jednak w porę zamknąć za sobą drzwi i talerz rozbił się na nich z głośnym trzaskiem. Podłogę i ściany przyozdobiły brązowe smugi jej niedoszłego obiadu.

Rose usiadła gwałtownie na łóżku i zrobiła kilka głębokich oddechów, usiłując się uspokoić. Żałowała, że pozwoliła się sprowokować Antoniowi, ale nie było to proste w obcym kraju, wśród wrogich jej ludzi. Może i łączyło ją z rodziną Di Mercurio pokrewieństwo, ale odkąd cztery miesiące temu przybyła do ich posiadłości, ani razu nie dali po sobie poznać, że uważają ją za członka rodziny.

Nagle wyprostowała się i spojrzała uważnie na drzwi. Czyżby Antonio w pośpiechu zapomniał przekręcić klucz? Nie przypominała sobie, żeby słyszała szczęk zamka. Wstrzymując oddech, Rose przeszła przez pokój i delikatnie nacisnęła klamkę.

Kiedy drzwi uchyliły się, ledwo powstrzymała okrzyk radości. Na korytarzu nie było nikogo; Di Mercurio uznali najwidoczniej, że nie muszą trzymać jej pod strażą, skoro i tak zamykają jej pokój na klucz.

Rose ostrożnie zamknęła drzwi i oparła głowę o chłodne drewno. To była jej jedyna szansa na ucieczkę. Dotąd większą część doby spędzała zamknięta w swojej niewielkiej sypialni; jedynie raz dziennie wychodziła na godzinny spacer pod czujnym okiem jednego z jej licznych kuzynów.

Zdjęła pelerynę z wieszaka i spakowała swój niewielki bagaż, nie zapominając o ukrytej pod materacem sakiewce. Opuściła pokój i pierwszymi drzwiami wyszła na pogrążone w ciemnościach podwórze.

Gdy po kilku chwilach jej oczy przyzwyczaiły się do panującego mroku, odkryła, że znalazła się w ogrodzie. Dzięki codziennym spacerom doskonale znała każdy jego zakątek i w jej głowie natychmiast uformował się plan ucieczki.

Nagle dobiegł ją głos Antonia.

– Maria, błagam cię, bądźże rozsądna…

Rose znieruchomiała, jej serce zabiło mocniej.

– Nie wiem, na co liczyłaś… Nigdy niczego ci nie obiecywałem. Przecież jesteś tylko pokojówką…

Rose nie zrozumiała odpowiedzi Marii, ale jej ton nie pozostawiał wątpliwości. Antonio z pewnością zasugerował jej coś więcej niż przelotny romans. Zapragnęła pomóc biednej dziewczynie, ale tym razem musiała przede wszystkim myśleć o sobie. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby Di Mercurio przetrzymywali ją przez kolejne pięć miesięcy, a następnie odebrali jej dziecko. Walczyła o coś więcej niż własną przyszłość.

Po cichu przemknęła przez ogród, kierując się w stronę rosnącego pod murem drzewa. Obejrzała się po raz ostatni, żeby się upewnić, czy nikt jej nie goni, ale na szczęście cała posiadłość była pogrążona w ciszy. Nie słyszała już nawet rozmowy Antonia i jego rozczarowanej kochanki. Najwyraźniej wrócili już do środka.

W normalnych okolicznościach nie ryzykowałaby, ale teraz nie miała wyboru. Upewniwszy się, że gałąź wytrzyma jej ciężar, zakasała spódnicę i zaczęła się wspinać.

Pięć minut później siedziała na szczycie kamiennego muru, zastanawiając się, co dalej. Okazało się, że przez nierówność terenu po drugiej stronie grunt był znacznie niżej, niż się spodziewała. Bez wątpienia przeżyłaby skok z tej wysokości, ale co z ciążą?

Nagle usłyszała kroki. Ktoś szedł ścieżką wzdłuż posiadłości, pogwizdując cicho. Przywarła do muru i znieruchomiała, zastanawiając się, co robić. Na razie pozostawała niewidoczna, ale jeśli nieznajomy z jakiegoś powodu uniesie wzrok, z łatwością ją dostrzeże i położy kres jej ucieczce.

Pogwizdywanie robiło się coraz głośniejsze. Rose nie pozostało nic innego, jak wrócić do ogrodu i poczekać, aż niebezpieczeństwo minie. Kiedy jednak przerzucała nogi na drugą stronę, jedna ręka osunęła jej się lekko. Rozpaczliwie wyrzuciła ramiona w powietrze, ale nie zdołała już odzyskać równowagi. Z krzykiem runęła na ziemię, obejmując brzuch rękami i modląc się o cud.

Thomas szedł spokojnie ścieżką, pogrążony w rozmyślaniach, kiedy coś spadło na niego prosto z nieba i przygwoździło go do ziemi.

Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, wyciągnął rękę do góry i dotknął miękkiej tkaniny sukni. Wszystko wskazywało na to, że leży na nim kobieta; nie miał jednak pojęcia, skąd się wzięła.

– Przepraszam – powiedział po chwili po włosku, ponieważ nieznajoma nie poruszyła się. Własna reakcja rozbawiła go; mimo absurdalnej sytuacji i trzech lat spędzonych za granicą, zachował nienaganne maniery.

Nieznajoma poruszyła się i spróbowała podnieść, wbijając palce w jego żebra. Usiadłszy, obmacała swoje kończyny i brzuch w poszukiwaniu urazów.

– Czy nic panu nie jest? – zapytała w końcu. Mówiła po włosku z silnym akcentem. Czyżby także była cudzoziemką?

– Dziękuję, jestem tylko trochę poobijany – odparł po angielsku, sprawdzając swoją teorię.

– Jest pan Anglikiem!

Dosłyszał nutę niepokoju w jej głosie. Odsunęła się nieco, jakby miał zrobić jej krzywdę.

– Owszem – odparł. – A czy teraz mogłaby pani ze mnie zejść?

– Ojej – szepnęła kobieta, zdawszy sobie sprawę, że wciąż go przygniata. Spróbowała się podnieść, ale zaraz z jękiem bólu na niego upadła. Thomas zaklął, gdy wbiła mu łokieć w żołądek.

– Przepraszam – wymamrotała.

Leżał w bezruchu, aż ból nieco zelżał. Potem objął ją w talii i delikatnie posadził na drodze obok siebie.

Obrzucił nieznajomą zaciekawionym spojrzeniem. Jej suknia była brudna i rozchełstana, a twarz skrzywiona bólem. Nie wyglądała jednak na złodziejkę ani żebraczkę.

– Dlaczego zeskoczyła pani z muru? – zapytał Thomas.

– Nie zeskoczyłam – sprostowała. – Spadłam.

– A więc sformułuję pytanie inaczej. Dlaczego wspinała się pani na mur?

– To nie pański interes – odparła z wyższością.

Thomas patrzył na nią w milczeniu przez kilka sekund, po czym wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru na nią naciskać. Sama mu powie, prędzej czy później.

– Czy życzy sobie pani, żeby odprowadzić panią z powrotem do willi? – zapytał uprzejmie.

Naraz z twarzy odpłynęła jej krew.

– Proszę się mną nie kłopotać, poradzę sobie – zapewniła go. – Pójdę w swoją stronę, a pan będzie mógł kontynuować spacer.

– Potrzebuje pani pomocy. – Wskazał na jej opuchniętą kostkę. – Przykro mi to mówić, ale nie zajdzie pani daleko o własnych siłach.

– Naprawdę nie zamierzam pana zatrzymywać – upierała się z przesadną uprzejmością. Thomas wzruszył ramionami i nie nalegał więcej. Zamiast tego z rozbawieniem patrzył, jak nieznajoma chwiejnie podnosi się na nogi i robi kilka kroków; na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

– Muszę przyznać, że nikt dotychczas nie posunął się tak daleko, żeby uniknąć mojego towarzystwa – zauważył.

Nieznajoma dama nawet na niego nie spojrzała. Zamiast tego podniosła leżącą obok drogi gałąź i spróbowała użyć jej jako kuli. Jej twarz ponownie skrzywił ból, ale pokuśtykała kilka kroków. Thomas wstał i podążył jej śladem, z zainteresowaniem obserwując jej wysiłki.

– Niech zgadnę… – odezwał się ponownie po chwili. – Jest pani pokojówką, uwiedzioną i pohańbioną przez bogatego panicza…

– To niedorzeczne! Skąd to panu przyszło do głowy?

Kobieta zrobiła jeszcze dwa kroki i przystanęła, by odpocząć. Z widocznym niezadowoleniem zerknęła za siebie i skonstatowała, że nie uszli zbyt daleko.

– A zatem miała pani poślubić jednego z tych gburów Di Mercurio, i ucieka pani w przeddzień ślubu?

– To byłby dobry powód do ucieczki – mruknęła niechętnie.

– Już wiem! – wykrzyknął radośnie Thomas. – Miała pani zostać złożona w ofierze diabłu!

– Dlaczego wciąż pan za mną idzie?

– Pomyślałem, że może pani potrzebować pomocy.

Kobieta sceptycznie uniosła brwi.

– Nie pomaga mi pan w żaden sposób, więc proszę zostawić mnie w spokoju.

– Mógłbym pani pomóc – odparł z uśmiechem Thomas. – Jeśli zdradzi mi pani, dlaczego wspięła się na mur. I grzecznie poprosi – dodał.

Pokuśtykała jeszcze kilka kroków i ostatecznie się poddała.

– Byłam przez nich więziona. Czy pomoże mi pan?

– Nie jestem przekonany, czy to była grzeczna prośba… Ale dżentelmen może przymknąć oko na takie sprawy. – Thomas niespodziewanie wziął ją na ręce i uśmiechnął się, kiedy pisnęła z zaskoczenia. – Dokąd się udamy, młoda damo?

Nieznajoma nie odpowiedziała; Thomas niemal widział kłębiące jej się w głowie myśli. Gotów był się założyć, że nie miała żadnego sensownego planu ucieczki.

– Być może udamy się do miejscowego sędziego, któremu mogłabyś zgłosić uwięzienie? Lub prosto do gubernatora?

Na dźwięk tych słów kobieta zesztywniała, a Thomas ukrył uśmiech.

– Jak ma pani na imię? – zapytał.

– Panna Rose Rothwell.

– No dobrze, Rose. – Rozmyślnie zwrócił się do niej po imieniu, co sprawiło, że prychnęła z oburzeniem. – Nadszedł czas, aby podjąć decyzję. Jaki mamy plan?

– Byłabym wdzięczna, gdyby zabrał mnie pan do najbliższego pensione – odparła.

– Nie chciałbym z góry skazywać twojego planu na porażkę, ale czy to nie tam Di Mercurio rozpoczną poszukiwania?

– Poproszę właściciela o dyskrecję.

– Pieniądze rozwiążą mu język.

Rose znów zamilkła.

– Jesteś pewna, że nie dojdziesz do porozumienia z Di Mercurio? – zapytał. – To byłoby najprostsze rozwiązanie.

– Nie.

Siła, z jaką wypowiedziała to jedno krótkie słowo, powiedziała mu wszystko o położeniu Rose. Była w poważnych tarapatach, których nie rozwiążą przeprosiny i uścisk dłoni. Wątpił, by tak potężny i poważany ród, porwał i uwięził młodą kobietę, ale przecież nie znał tej sprawy.

– Muszę stąd uciec – wyznała cicho Rose. – Muszę wrócić do Anglii.

Thomas przyspieszył kroku. Rose spojrzała mu nad ramieniem.

– Gdzie idziemy?

– Wynajmuję willę niecałą milę stąd – wyjaśnił Thomas. – Dzisiejszą noc spędzisz u mnie, a rano zastanowimy się, co dalej.

– To nieprzyzwoite, żeby…

– Nie masz wyboru – przerwał jej Thomas. – Bez mojej pomocy Di Mercurio znajdą cię w ciągu godziny.

– Jestem panną z dobrego domu…

– Nastawanie na twoją cnotę nawet nie przeszło mi przez myśl. Możesz mi wierzyć, będziesz u mnie bezpieczna.

Nie chodziło o to, że nie była dostatecznie ładna; miała pewien subtelny, dziewczęcy urok. Thomas jednak nie zwykł ulegać pokusom i nie zamierzał porzucać dla niej dawno obranej ścieżki.

ROZDZIAŁ DRUGI

Thomas zaniósł ją na taras z tyłu wynajmowanej przez niego willi i posadził delikatnie na fotelu. Rose natychmiast oczarował widok na jezioro i góry, które wydawały się wyrastać prosto z jego czarnej jak smoła toni. Była we Włoszech już od miesiąca, ale przez ten czas oglądała głównie ściany swojej sypialni.

– Piękne, prawda? – zagaił Thomas.

Rose zerknęła na swojego gospodarza, starając się zdecydować, co o nim sądzi. Był arogancki i pewny siebie, jak człowiek przyzwyczajony do władzy. Choć oburzała się na to, że samodzielnie podejmował decyzje dotyczące jej najbliższej przyszłości, musiała trzymać język za zębami. Nic innego jej nie pozostało.

– Kim jesteś? – zapytała.

– Nazywam się Hunter. Lord Thomas Hunter. Miło panią poznać, panno Rose Rothwell. – Jej imię w jego ustach zabrzmiało niemal uwodzicielsko.

– Mieszkasz tu sam?

– Nie bój się. – Thomas uśmiechnął się. – Już ci mówiłem, że twoja cnota jest ze mną bezpieczna.

Rose instynktownie położyła rękę na brzuchu, myśląc o rosnącym w niej życiu, które sprowadziło na nią tyle nieszczęść. Straciła cnotę dawno temu, ale to nie znaczy, że nie miała żadnych zasad moralnych. Jej matka z pewnością byłaby oburzona, że spędza wieczór sama z nieżonatym, przystojnym kawalerem. Nie miała jednak wyboru; musiała oddać swój los i resztki cnoty w ręce lorda Thomasa Huntera.

Hunter zniknął na chwilę we wnętrzu willi, po czym wrócił z dwoma kieliszkami i winem. Odkorkował butelkę, napełnił oba kieliszki i przesunął jeden w jej stronę.

– A teraz powiedz mi, co takiego zrobiłaś, że Di Mercurio postanowili cię uwięzić… – Napił się wina i uniósł dłoń. – Albo nie, pozwól mi zgadywać. Tak będzie zabawniej.

– To prywatna sprawa – odparła sztywno Rose.

Nic sobie nie robiąc z jej zmieszania, Hunter odchylił się na krześle i położył obie nogi na stole.

– Ukradłaś coś?

Rose nie dała się sprowokować. Uparcie wpatrywała się w swój kieliszek.

– To znaczy skandal – stwierdził Hunter. – Czyżbyś obraziła jedną z tych staruch, które wyglądają jak buldogi?

– Te staruchy to moja prababka i babka cioteczna!

– Och, bardzo mi przykro. Może ty w ich wieku nie będziesz miała tylu zmarszczek… – Urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Czyli Di Mercurio to twoi krewni… Robi się coraz ciekawiej.

Zamiast odpowiedzieć, Rose napiła się wina. Było słodkie, aromatyczne i odurzające.

– Okryłam rodzinę hańbą. Dlatego mnie tu przysłali – powiedziała w końcu.

– Wygnali cię aż do Włoch? Musiałaś zrobić coś naprawdę skandalicznego.

Pozamałżeńska ciąża bez wątpienia była skandaliczna; tak przynajmniej sądziła jej matka. Gdy się dowiedziała, nazwała Rose „wstrętną, niewdzięczną dziewuchą, nie lepszą od zwykłej ladacznicy”. Co dziwne, mimo wychowania w duchu tradycyjnych wartości, Rose nie czuła się wstrętna ani niewdzięczna. Nie potrafiła też myśleć inaczej niż z czułością o rosnącej w jej łonie malutkiej istocie.

Przypomniała sobie, kiedy matka powiedziała, że nigdy więcej nie chce jej widzieć, i do jej oczu napłynęły nieproszone łzy. Ich relacja zawsze była trudna, ale ostateczność tego pełnego pogardy pożegnania zabolała ją bardziej, niż mogłaby przypuszczać.

Jeszcze bardziej dotknęła ją jednak reakcja ojca – szok i rozczarowanie na jego twarzy, gdy powiedziała mu o ciąży. Miała z nim dużo bliższą relację niż z matką; bawił się z nią, kiedy była mała, a gdy podrosła, dyskutował o sztuce i muzyce. W przeciwieństwie do matki nie wpadł w złość, nie wypowiedział ani jednego przykrego słowa. I właśnie ta jego smutna rezygnacja złamała jej serce.

Opuściła głowę i zamrugała, powstrzymując łzy. Nie poniży się, płacząc nad czymś, czego i tak nie mogła zmienić.

– To prawda. Przypuszczam, że było to skandaliczne – odparła, uśmiechając się smutno.

– Jak rozumiem, Di Mercurio mieli się tobą zaopiekować? – zapytał Hunter, a Rose ucieszyła się ze zmiany tematu.

Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, jakie otrzymali instrukcje, ale od pierwszej chwili dawali jej do zrozumienia, że nie była mile widzianym gościem.

– Gdy tylko przyjechałam, zamknęli mnie w mojej sypialni. Nie wychodziłam z niej przez miesiąc.

– Zgaduję, że trzymali cię o chlebie i wodzie?

Rose uniosła wzrok, zastanawiając się, czy przypadkiem się z niej nie naśmiewa. Jego mina była jednak całkowicie poważna.

– Czasem dostawałam resztki z obiadu.

– Cóż za szczodrość! Nic dziwnego, że chciałaś uciec.

Rose zapatrzyła się na mroczną toń za plecami swojego gospodarza. Nie zdecydowałaby się na ucieczkę, gdyby nie groźba odebrania jej dziecka. Podczas jednego z jej codziennych spacerów pokojówka podeszła do niej i wyszeptała: „Proszę się nie bać, signorina, oddadzą je dobrej, kochającej rodzinie. Twoje maleństwo będzie bezpieczne.”

Dziewczyna z pewnością chciała pocieszyć Rose, ale na dźwięk tych słów przejął ją strach. Zrozumiała, że musi uciec. Nikt nie miał prawa odebrać jej dziecka. Będzie o nie walczyć jak lwica, zębami i pazurami, i nic nie zdoła ich rozdzielić.

– A zatem jaki mamy plan, panno Rose Rothwell? – zapytał Hunter.

– Zamierzam przedostać się z powrotem do Anglii.

– Do rodziny, która cię tu wysłała?

Rose skrzywiła się. Hunter miał rację. Kiedy tylko przekroczy próg rodzinnego domu, matka wyśle ją z powrotem do Włoch.

– Mam bliską przyjaciółkę, która powinna mnie przyjąć. Muszę się tylko do niej dostać.

Rose zdawała sobie sprawę, że Hunter uważnie ją obserwuje. Robił to całkiem otwarcie, jakby nawet nie brał pod uwagę, że mogłaby poczuć się nieswojo, lub jakby go to nie obchodziło. Sprawiał, że czuła się naga i bezbronna, jak gdyby znał wszystkie jej tajemnice.

– Czas do łóżka – odezwał się nagle, wstał i dopił swoje wino. Rose chciała powiedzieć, że chętnie zostanie na tarasie chwilę dłużej, ale wtedy silne ramiona Huntera poderwały ją z fotela i przeniosły nad progiem willi.

– Co ty robisz? – zapytała z oburzeniem.

– Zanoszę cię do łóżka.

– Postaw mnie na ziemi!

Zignorował jej rozkaz, zręcznie wyminął wszystkie meble w przytulnie urządzonym salonie i kopniakiem otworzył drzwi do sypialni. W kilku krokach przemierzył pokój i delikatnie położył ją na wielkim, niezwykle wygodnyn łożu z kolumienkami.

– A jeśli nie jestem śpiąca?

Hunter wzruszył ramionami.

– To niczego nie zmienia. Musisz odpocząć.

Rose zacisnęła zęby, powstrzymując niegodne damy słowa, które cisnęły jej się na usta.

– Tylko dlatego że… – zaczęła, po czym z zaskoczeniem stwierdziła, że Hunter już wychodził, zamykając za sobą drzwi.

Westchnęła. Trudno jest dyskutować z kimś, kogo nawet nie ma w pokoju.

W pierwszej chwili chciała wstać i pójść z powrotem na taras, ale jej ciało z radością powitało miękki materac i świeżą pościel. Jutro stawi czoło lordowi Hunterowi, podziękuje mu za pomoc i pójdzie w swoją stronę. A teraz wyśpi się w prawdziwym łóżku i nabierze sił przed dalszą podróżą.

ROZDZIAŁ TRZECI

Thomas warknął ze złością i odrzucił na bok cienki pled, który służył mu za okrycie. Już prawie świtało, a on ledwo zmrużył oko. Był rozdrażniony i niespokojny.

Wyciągnął rękę i podniósł ze stolika nocnego pognieciony list, prawdziwą przyczynę jego bezsennej nocy. Za każdym razem, kiedy czytał dobrze już znane słowa, jego sumienie walczyło z egoistycznymi pobudkami. Nie wiedział, jaką podjąć decyzję, i ta niepewność doprowadzała go do szału.

Z westchnieniem usiadł na łóżku i zaczął czytać list, choć nie miał złudzeń, że dostarczy mu jakichkolwiek odpowiedzi.

Drogi synu,

mam nadzieję, że list zastaje Cię w dobrym zdrowiu, a podróże dały Ci wytchnienie, którego potrzebowałeś. Minęły trzy lata i osiem miesięcy, odkąd widziałam Cię po raz ostatni; tysiąc trzysta czterdzieści pięć dni, odkąd mnie opuściłeś. Musisz wiedzieć, że nie winię Cię za to, ale tęsknię za Tobą każdej minuty każdego dnia, kiedy Cię nie ma.

Trzymam się tak dobrze, jak można by tego oczekiwać. Przyjaciele pytają mnie, kiedy zakończę żałobę i pójdę naprzód. Nie rozumieją, jak to jest, stracić męża i syna. Nie sądzę, żeby ktokolwiek oprócz Ciebie rozumiał.

Od kiedy wyjechałeś, starałam się być cierpliwa, pozwolić ci w spokoju opłakiwać ojca i na swój sposób pogodzić się z niepewną przyszłością. Wiesz, że nigdy nie prosiłam Cię o powrót, nigdy nie naciskałam, żebyś podjął obowiązki lorda. Miałam nadzieję, że w dalekich krainach odnajdziesz spokój, zyskasz nowe doświadczenia i wrócisz do mnie pełen chęci życia, ale prawie cztery lata to bardzo długo i pragnę, żebyś wrócił do domu.

Jestem samotna, Thomasie. Otaczają mnie przyjaciele, krewni i służba, ale bez ciebie dom wydaje się pusty. Dlatego postanowiłam być samolubna. Wiem, że straciłeś ojca i brata, i że musiałeś pogodzić się ze swoim okrutnym losem, ale teraz proszę, żebyś pomyślał o mnie.

Wróć do domu. Wypełnij go swoim śmiechem. Pomyśl o nadziei, o przyszłości. Nie śmiem marzyć o synowej i wnukach, ale proszę, zastanów się nad powrotem do domu i odebraniem należnego Ci dziedzictwa.

W nadziei, że wkrótce uściskam ukochanego syna,

Twoja matka

Thomas chciał wyrzucić ten list z pamięci. Za wszelką cenę pragnął zapomnieć o bólu i samotności, które musiały skłonić jego matkę do napisania go po tym, gdy przez cztery lata bez cienia protestu znosiła rozłąkę z synem. To ona namawiała go, żeby wyjechał i doświadczył jak najwięcej. Nie mógł być teraz tak bezwzględny, by odmówić jej prośbie. Oznaczało to, że już wkrótce będzie musiał wrócić do domu i wspomnień, od których tak bardzo chciał uciec.

Pływanie. Tego właśnie potrzebował, aby porządnie się obudzić i z energią wkroczyć w nowy dzień. Może po tym znajdzie w sobie siłę, by zacząć planować długą podróż powrotną. Wyskoczył z łóżka, chwycił ręcznik i owinął go wokół bioder, po czym wyszedł na taras.

Mimo, że ledwo zaczynało świtać, powietrze już było nagrzane. Czekał ich suchy, upalny dzień i Thomas nie po raz pierwszy zatęsknił za chmurnym niebem Anglii. Podszedł nad brzeg jeziora, porozciągał się przez chwilę, wziął głęboki oddech i skoczył do wody.

Natychmiast pochłonęła go ciemność. Chłodna woda orzeźwiająco omywała jego zmęczone ciało, gdy silnymi ruchami ramion nurkował coraz głębiej i głębiej, aż płuca poczęły go palić, a mięśnie słabnąć. Dopiero, gdy był na granicy wytrzymałości, poddał się i kilkoma mocnymi kopnięciami wynurzył na powierzchnię, gdzie zaczerpnął tchu.

Przez chwilę leżał na plecach, czekając, aż uspokoi mu się oddech. Gdy pierwsze promienie słońca padły na wodę, obrócił się i zaczął płynąć, niespiesznie odgarniając wodę długimi ruchami ramion. To była jego ulubiona pora dnia, delektował się ciszą i samotnością, gdy za jedyne towarzystwo miał milczącą toń jeziora. Wtedy mógł oddać się spokojnym rozmyślaniom, nie przejmując się niczym, co zazwyczaj odwracało jego uwagę.

Po kwadransie zawrócił w stronę willi, która była z tej odległości nie większa, niż domek dla lalek. Bliżej wioski dostrzegł pierwsze oznaki życia; po polnej drodze jechał wóz, a chłopczyk bawił się z psem, goniąc go wzdłuż brzegu jeziora.

W końcu Thomas dopłynął do mola nieopodal swojego tarasu, po raz ostatni obejrzał się na granatową taflę jeziora, po czym złapał starą drewnianą drabinkę i wyszedł na brzeg.

Ku swojemu niezadowoleniu Rose obudziła się bladym świtem. Nie była rannym ptaszkiem i w domu często pozwalała sobie na śniadanie w łóżku. Przez ostatnie miesiące często budziły ją jednak nudności, które mogła uleczyć tylko szklanka zimnej wody i coś słonego do jedzenia.

Mimo wszystko uważała, że ma szczęście; na tym etapie ciąży wiele kobiet wymiotowało bez przerwy i nie mogły normalnie funkcjonować. Nie zamierzała pozwolić, by lekkie nudności powstrzymały ją od wkroczenia w nowy dzień.

Powoli się podniosła, rozprostowała suknię i poprawiła kok. Poświęciła też chwilę, by obejrzeć kostkę, która okazała się fioletowa i jeszcze bardziej napuchnięta. Stawiając stopę na ziemi, wzdrygnęła się z bólu, ale zacisnęła zęby i zdołała dokuśtykać do drzwi, opierając się po drodze na meblach.

W willi panowała absolutna cisza i Rose odniosła wrażenie, że jest sama. Oczywiście, można się było spodziewać, że lord Hunter gustuje we wczesnym wstawaniu. Już miała się poddać i usiąść w najbliższym fotelu, kiedy spostrzegła rzeźbioną laskę opartą o drzwi sypialni. Hunter zapewne przyniósł ją jeszcze wieczorem, by rano mogła z niej skorzystać. Rose podniosła ją i wypróbowała ostrożnie, odkrywając z radością, że z jej pomocą jest w stanie chodzić. Musiała koniecznie podziękować Hunterowi za ten gest.

Nie chciała przeszukiwać jego spiżarni, ale była naprawdę głodna. Nagle przypomniała sobie, że wieczorem zauważyła drzewko pomarańczowe rosnące przy tarasie, i na myśl o soczystych owocach zaburczało jej w brzuchu. Opierając się na lasce, skierowała się w stronę tarasu.

Znalazłszy się na zewnątrz, zerwała kilka owoców. Następnie pokuśtykała do stojącego nad brzegiem wody fotela. Jedząc, cieszyła oczy widokiem błyszczącej w słońcu tafli jeziora.

Nagle spostrzegła na horyzoncie poruszenie. Ktoś płynął w stronę willi, szybko i bez wysiłku pokonując dzielący ich dystans. Rose zdała sobie sprawę, że to lord Hunter, i uśmiechnęła się. Mogła się spodziewać, że taki człowiek jak on zaczyna dzień od przepłynięcia mili. Ona o tej porze zazwyczaj wylegiwała się jeszcze w łóżku.

Zahipnotyzowana lekkimi ruchami jego ramion patrzyła, jak dopływa do brzegu. Poprzedniego wieczoru, gdy niósł ją na rękach do willi, czuła pod jego koszulą twarde mięśnie. Czyżby właśnie w ten sposób utrzymywał formę?

Hunter tymczasem dotarł do drewnianego mola, chwycił drabinkę i zaczął się wspinać.

Czas jakby zwolnił. Rose chciała odwrócić wzrok, ale coś ją powstrzymywało. Cal za calem ciało Huntera wyłaniało się z wody, rozpryskując dookoła błyszczące kropelki. Patrząc na jego lśniące ramiona, pierś i brzuch, poczuła dziwne ciepło. W końcu wynurzył się cały i stanął na deskach, a Rose ku swojemu przerażeniu odkryła, że jest nagi. Nieporuszony tym, że ktoś może go dostrzec, Hunter powolnie podniósł ręcznik, wytarł się i owinął nim biodra.

Dopiero wtedy zwrócił wzrok w stronę tarasu. Ich spojrzenia się spotkały. Na ułamek sekundy Hunter znieruchomiał, niczym drapieżnik, który spostrzegł ofiarę, po czym podniósł rękę i pomachał do niej radośnie.

Rose zaczerwieniła się. Jej gospodarz na pewno pomyśli, że go bezwstydnie podglądała. A nie wiedziała przecież, że pływa nago. Miała ochotę teraz zapaść się pod ziemię.

– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem Hunter, wchodząc na taras.

– Dzień dobry – odparła Rose słabym głosem, starając się nie patrzeć na jego nagą pierś. Miał ciemną skórę, opaloną na brąz, jak ktoś, kto spędził wiele czasu w ciepłych krajach.

– Wyspałaś się?

Jak mógł zadać tak zwykłe pytanie, stojąc przed nią półnago? Rose zmusiła się, by podnieść wzrok i uśmiechnąć się do niego.

– Owszem, tak. Dziękuję bardzo.

Policzki paliły ją, jakby dopiero co wyszła z kuźni. Zdawało jej się, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Jednak jeśli Hunter nie wstydził się swojej nagości, to ona także nie miała zamiaru okazać, że odczuwa jakikolwiek dyskomfort.

– Piękny widok, nieprawdaż?

Rose mimowolnie zerknęła na jego okryte ręcznikiem biodra, a Hunter parsknął cicho.

– To prawda. O poranku światło jest wyjątkowo korzystne – odparła, patrząc, jak jego uśmiech poszerza się jeszcze bardziej.

– Ze środka jeziora wszystko wygląda jeszcze lepiej. – Hunter zrobił krok w jej stronę. – Następnym razem powinnaś się przyłączyć. Krew od razu szybciej krąży w żyłach.

Hunter wiedział, co robi. Żadna młoda panna z dobrego domu nie czułaby się komfortowo, rozmawiając o pogodzie i ładnych widokach z mężczyzną, który dopiero co wyłonił się nago z jeziora. Było jasne, że drażni się z nią, sprawdza, czy zdoła zmusić ją do ucieczki. Ale Rose nie zamierzała pozwolić, by widok półnagiego męskiego ciała wytrącił ją z równowagi. Nawet jeśli było to wyjątkowo piękne, wyrzeźbione ciało.

– Znam lepsze sposoby, by rozerwać się wczesnym rankiem – powiedziała, uśmiechając się słodko. – Nie trzeba nawet wychodzić z łóżka.

Teraz to jemu odjęło mowę, co sprawiło Rose niewymowną satysfakcję. Z lekkim, triumfującym uśmieszkiem odwróciła się i weszła do willi. Stukająca na kafelkach laska tylko trochę zepsuła efekt.

Tytuł oryginału

A Ring For The Pregnant Debutante

Pierwsze wydanie

Harlequin Mills & Boon Ltd, 2017

Redaktor serii

Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne

Dominik Osuch

© 2017 by Laura Martin

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327642424

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.