Wyjście - Rosołek Daniel - ebook + audiobook + książka

Wyjście ebook

Rosołek Daniel

4,0

Opis

Nic nowego, że człowiek człowieka zawraca w piach

W świecie alternatywnym obok siebie żyją ludzie i neandertalczycy. Ci ostatni są traktowani jako podgatunek, szykanowani i dyskryminowani. Bianka jest neandertalką, która pragnie zacząć nowe życie. Sytuację komplikuje jednak fakt, że jako prostytutka zachodzi w zakazaną ciążę z człowiekiem.

 

„Wyjście” to powieść o nadziei, walce i sztuce przetrwania w okrutnym i bezwzględnym świecie ludzi.  

 

Daniel Rosołek – socjolog, górnik, fan muzyki rockowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (12 ocen)
3
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nodla

Nie oderwiesz się od lektury

Wydaje mi się, że twardo stąpam po ziemi i nie zdarza mi się mieć głowy w chmurach. Tyczy się to również mojej pasji, jaką jest czytanie literatury. Sięgając po powieści, jak najbardziej oczekuję w nich zaskoczenia, emocji, nieprzewidywalności itd., jednak cenię sobie realizm. Niezwykle rzadko więc wybieram odskocznię od rzeczywistości. Dzięki debiutanckiej książce autorstwa D.Rosołek z gatunku science fiction/fantastyki socjologicznej pozwoliłam sobie na zmianę czytelniczą i utwierdziłam się w przekonaniu, że mogę odnaleźć się w tej odmianie, o ile historia, którą czytam, całkowicie mnie wchłonie. Czy udało się to śląskiemu autorowi? „Zwierzę, takie jak pies czy szczur, nie czuje nienawiści, która by odbierała mu zmysły i popychała do makabrycznych czynów. Jedynie strach uruchamia w zwierzętach system obronny, lecz nie motywuje on zbrodni. Tylko gatunek człowieka zna smak nienawiści”. Czym jest człowiek? Chyba nie przesadziłabym, gdybym powiedziała na wstępie, że z tym pytaniem koja...
10

Popularność




Copyright © Oficynka & Daniel Rosołek, Gdańsk 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2022

Redakcja: Barbara Linsztet

Korekta: Anna Marec

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce: © Tithi Luadthong | Depositphotos.com

ISBN 978-83-67204-30-9

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Nic nowego

Że człowiek człowieka zawraca w piach

Karmiąc się złem jak mięsem

Pości w dniach igrzysk

Zaciskając pasa

Muzo getta

Muzo katyńskich mogił

Muzo Gruzji Białorusi

Muzo Kaina i wszystkie inne

Rozsiane po świecie ksantypy

Nadaję komunikat z płodu

Ostatnie ostrzeżenie

Rozdział pierwszy

Bianka – rok 1990

Stała wpatrzona w ulice zroszone wieczorną ulewą. Uwielbiała zapach, który zostawia po sobie letni deszcz. Podobała jej się myśl, że zmywa on grzechy miasta, że jest odpuszczeniem grzechów lekkich.

Przez chwilę zapomniała, że nie jest sama. Ktoś za jej plecami otworzył butelkę koniaku i rozlał go do szklanek. Zapalił papierosa i położył się na małżeńskim łóżku. To łóżko nie należało do niej, tego koniaku nie kupiła ona ani jej mąż, ten ktoś nie był jej mężem ani kochankiem. Ona sama nie należała do tego świata. A jednak była częstym jego gościem. Była białym krukiem, zakazanym owocem i strzeżoną tajemnicą.

Wkącie pokoju stała kamera z wciąż włączonym trybem nagrywania, skierowana na ciepłe jeszcze łóżko. Przywykła do pozowania nago do zdjęć i występowania w filmach, którymi potem handluje jej klientela. Na ulicach była traktowana jak intruz, niewidoczna lub wręcz przeciwnie – zbyt obecna, szpecąca swoją postacią panoramę miasta. Nie była człowiekiem, lecz zaledwie podgatunkiem. W dowodzie wpisane miała homo neanderthalensis,co skazywało ją na życie na marginesie. Mimo tego pół miasta z jej powodu cierpiało na hiperseksualność i ukrywało swoje żądze.

Na świecie żyje ponad siedem miliardów eukariantanów z królestwa zwierząt, należących do gromady ssaków z rzędu naczelnych rodzaju homo, zwanych człowiekowatymi. Do obecnych czasów, mimo wielu odmian homo, jaki stąpał po tej planecie, przetrwały dwa gatunki, od wieków rywalizujące ze sobą o dominację: homo neanderthalensis oraz homo sapiens. Jej przyszło należeć do wzgardzonego przez Boga gatunku, który przemierzał szlaki historii, siląc się jedynie na drobne akty buntu, dając jednak świadectwo silnego oporu wobec ostatecznego wyginięcia. Swoim istnieniem obrażał boski majestat, nie chcąc zniknąć raz na zawsze. Prócz oczywistych różnic w budowie ciała pomiędzy neandertalczykiem a homo sapiens istnieje również odmienność w rozwoju mózgu. Mimo tego, że mózgi obu gatunków na pierwszy rzut oka nie różnią się zbyt szczególnie, inne są ich schematy postrzegania otaczającego świata i zachodzących w nim zmian. Istnieje jednakże jeden wspólny mianownik, który przybliża te dwa gatunki – nienawiść. Zwierzę, takie jak pies czy szczur, nie czuje nienawiści, która by odbierała mu zmysły i popychała do makabrycznych czynów. Jedynie strach uruchamia w zwierzętach system obronny, lecz nie motywuje on zbrodni. Tylko gatunek człowieka zna smak nienawiści.

Kiedy była dzieckiem, pragnęła być piękna jak te wszystkie blondynki z modowych czasopism. Wyobrażała sobie siebie na wybiegu w pozłacanej sukience i na okładkach pism. Kiedy oglądała swoje ciało w odbiciu lustra, przeklinała dzień, w którym przyszła na świat. Gardziła twardymi jak druty włosami, szeroką szczęką i wysokim czołem oraz tym dużym, okropnym nosem. Z zazdrością przyglądała się dziewczynom z delikatnie zarysowanymi noskami, wydatnymi ustami i smukłymi figurami, otoczonymi gromadą młodych chłopców. I choć nie stał się cud, nie zrzuciła zasłony brzydoty, wyrosła na najpiękniejszą z jej cór. Korzystała więc z darów, jakie ofiarował jej los. Mimo że takie jak ona nawet nie stoją na drabinie społecznej, lecz tkwią obok niej bez żadnego wyjścia, odczuwała satysfakcję z tego, co robi. Trzymała władzę nad mężczyznami, którzy klękali przed nią i spijali jej soki. Nie przeszkadzało jej, że po wszystkim, gdyby spotkali się na ulicy w obecności ich żon, nazwaliby ją zwierzęciem. Wystarczała jej ta jedna krótka chwila, w której leczyła swą frustrację, jakby w imieniu całego podgatunku.

Usiadła obok niego i położyła dłoń na jego udzie.

– Możesz wziąć prysznic – powiedział do niej. – Tylko nie używaj naszych ręczników. Położyłem dla ciebie na umywalce rolkę ręcznika papierowego.

Dobrze wiedziała, że to nie była kwestia jej zawodu, lecz pochodzenia – przecież przed chwilą uprawiali seks, wymieniali się płynami, byli połączeni w lubieżnym uścisku. Znali to wszyscy „nieludzie”, jak nazywali ich homo sapiens. Oddzielne toalety, ławki w parkach, przedziały pociągów i autobusy. Restauracje opatrzone znakiem zakazu wprowadzania psów i wstępu nieludzi (choć zdarzają się restauracje, gdzie psy są mile widziane). Widziała raz tablicę na drzwiach dworcowej toalety z napisem: „Wyłącznie dla neandertalczyków”, na której ktoś przekreślił „neandertalczyków” i dopisał „zwierząt”. Wszystko po to, aby każdym, nawet najmniejszym gestem pokazać wyższość. Coś, co jest codziennością, przestaje być zauważane i staje się rutyną.

Uśmiechnęła się do niego, nie wychodząc z roli posłusznej kochanki.

– Oczywiście – odpowiedziała cicho. Zebrała swoje rzeczy rozrzucone po podłodze i zamknęła się w łazience. Odkręciła ciepłą wodę i odczekała, aż nabierze odpowiedniej temperatury. Rozejrzała się wokoło. Na półkach rozstawione były kosmetyki dla całej rodziny. Szampony dla dzieci, pianka do golenia i woda toaletowa, perfumy w szklanych flakonach. Na wieszakach wisiały szlafroki w różnych rozmiarach. Nie zabrakło też zdjęcia z rodzinnych wakacji znad Morza Egejskiego, na którym wszyscy wesoło kąpią się w jego spokojnych wodach, i muszelek przy umywalce.

Jej jedyne wakacje, jakie pamiętała, to dwutygodniowy obóz zawodowy dla nastolatków, na którym uczyła się szyć koszule i spodnie dla jednej z firm odzieżowych. Spali, stłoczeni ponad miarę, w drewnianych domkach letniskowych, do których wracali zaraz po zajęciach. Obóz był darem społeczeństwa, miał za zadanie przysposobić nieludzi do pracy na rzecz ogółu. Codziennie przypominano im, dzięki komu mogli rozwijać swoje umiejętności. Tym, którzy wyszywali najwięcej koszul, obiecywano stałą pracę w jednym z zakładów firmy. Jej rodzice byli dumni, że ich mała została przyjęta do grona szczęśliwców.

Rzeczywistość okazała się codzienną pracą po dwanaście godzin, której towarzyszyło ciągłe zastraszanie. Opiekunowie, mający dbać o bezpieczeństwo i dobre samopoczucie obozowiczów, urządzili sobie dwutygodniową orgię zakrapianą alkoholem. Pojawiali się nad ranem, budząc wszystkie dziewczęta do pracy, a wracali wieczorem, śmierdzący wódką i papierosami, i szukali dziewczyn do zabawy. Urządzali łapanki. Toalety były na zewnątrz, aby z nich skorzystać, trzeba było przejść pięćdziesiąt metrów od domku. Pijani opiekunowie wyłapywali śpieszące do toalety dziewczęta i zaciągali do swojego domku. Tam je upijali, karmili słodyczami, obiecywali im lepsze traktowanie, a w zamian miały robić wszystko, co chcieli.

Pewnej nocy i ona została „wyłapana”. Na początku byli mili. Było ich czterech, mieli nie więcej niż po dwadzieścia pięć lat. Pili wódkę z plastikowych kieliszków. Nie pamiętała ich imion, ale pamiętała ich wykrzywione, pijane twarze i rubaszny śmiech. Wtedy pierwszy raz piła alkohol. Tańczyli pomiędzy łóżkami do listy przebojów lata puszczanej na antenie radia. Wpierw tańczyła z każdym z osobna. Podczas tych pląsów dotykali jej pośladków, przyciskając ją mocno do swoich ciał. Czuła ich genitalia, które wbijały jej się w krocze. Potem kazali jej tańczyć samej. Usiedli naprzeciw i rozlewali wódkę do kieliszków.

– Którego z nas wolisz? – zapytał jeden.

Wiedziała, czym to się skończy. Wskazała na tego, który się odezwał. Wstał bez słowa i usiadł na łóżku. Nie wiedziała, co ma robić. Nigdy nie była z mężczyzną, choć wielokrotnie wyobrażała sobie namiętne zbliżenie jak z kadru filmowego.

– No, dajesz! – krzyknął ktoś zza jej pleców.

Mężczyzna włożył w jej dłoń pełen kieliszek. Wypiła. Szumiało jej w głowie. Sufit przyciągał się z podłogą, miała wrażenie, że wciąż tańczy. Jego koledzy klaskali w rytm muzyki.

– Chcę iść spać – wymamrotała. Poczuła, jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła.

– Zaraz pójdziesz, tylko skończ, co mi obiecałaś – zażądał.

Uklękła między jego udami, co uruchomiło falę pędzącą ze środka jej żołądka. Cała jego zawartość, resztki jedzenia i alkoholu, wylądowała na podłodze, tworząc plamę.

– Ja pierdolę, co za zwierzę! – warknął ten z łóżka.

Podnieśli ją i położyli na łóżku.

– Sam to zrobię – powiedział i ściągnął jej spodnie z majtkami.

Nie mogła się ruszyć, czuła, jak tonie, myśli kotłowały się w jej głowie. Kiedy tamten z nią skończył, dołączyli inni. Po wszystkim odstawili ją pod drzwi domku jak niechcianą zabawkę. Zaopiekowały się nią współlokatorki. Zaprowadziły ją pod prysznic, umyły jej wilgotne od wymiocin włosy. Zimny prysznic postawił ją na nogi. Otrzeźwiała z lekka. Obmyła się między nogami i przebrała. Nie rozmawiała o tym z nikim – nigdy. Potraktowała to jako surową lekcję.

Jedna z dziewczyn, chcąc uniknąć podobnego losu, uciekła pewnej nocy. Następnego dnia wszczęto poszukiwania. O zaginionej poinformował kierowca miejskiego autobusu zaniepokojony obecnością neandertalki w swoim pojeździe bez ważnego biletu. Miejscowa policja odwiozła niedoszłą dezerterkę do kierowniczki obozu. Ta, kiedy wysłuchała wyjaśnień dziewczyny, wezwała opiekunów. Kazała jej wskazać, którzy dopuścili się haniebnego czynu. Zdjęta strachem dziewczyna wycofała swoje oskarżenia. Jeszcze tej samej nocy przyszli po nią, wyciągnęli ją z łóżka i zaprowadzili do siebie. Wróciła nad ranem ze wzrokiem wbitym w podłogę. Miała zaschniętą krew na wargach i udach. Jej ubranie i ciało przesiąkło zapachem alkoholu i papierosów. Przyszli po nią też kolejnej nocy. Nie wróciła już do swojego łóżka – znaleziono ją martwą za magazynem. Podcięła sobie żyły krawieckim nożem. W raportach zapisano, że sprawiała problemy wychowawcze, przejawiała agresywną postawę wobec opiekunów i instruktorów. Temat zamknięto, sprawę potraktowano jako jednostkowe zdarzenie, a obóz zawodowy działał jeszcze do końca lata, zbierając pozytywne opinie środowiska.

Jeżeli czegokolwiek się tam nauczyła, to tego, że aby przetrwać w tym zdominowanym przez homo sapiens świecie, musi nakładać maski, musi grać, zostawić swoje prawdziwe emocje głęboko schowane w czeluściach duszy. Musi sprawić, aby drapieżnik nie widział w niej bezbronnej ofiary.

Kiedy wyszła z łazienki, on był już ubrany, liczył pieniądze dla niej.

– Myślałem, że będzie jakoś inaczej – powiedział, nie spuszczając wzroku z przewracanych w palcach banknotów.

– Nie podobało ci się? – zapytała.

– Było dobrze, ale tyle o tobie mówili… – Odliczył kwotę i położył ją na stoliku.

– Możemy to powtórzyć – zaproponowała figlarnie.

– Nie, może innym razem – odparł.

Podszedł do kamery i zdjął ją ze stelaża.

– Chcesz kopię?

Wzięła pieniądze ze stolika i wyszła z mieszkania. Pod domem stał zaparkowany srebrny mercedes 190E. Jego kierowca spał oparty o kierownicę. Wsiadła do środka i trzasnęła drzwiami. Kierowca przebudził się gwałtownie.

– Zchuja spadłaś?!

– No, tak jakby – odpowiedziała, śmiejąc się.

Kierowca był dużo starszy od niej, miał modny wąs i nosił skórzaną kurtkę, której nie zdejmował nawet w upalne dni.

– Masz pieniądze? – zapytał, odpalając silnik.

– Mam.

– Dobra, to gdzie jedziemy?

– Do domu, spać – odpowiedziała, kładąc głowę na jego ramieniu.

– Jutro pracujesz w klubie. Będzie jakaś nowa, trzeba ją sprawdzić. Zaprosiłem też gości specjalnych, którzy będą na ciebie czekali, rozumiesz?

– Tak, rozumiem – odpowiedziała, nie podnosząc głowy.

Nazywała go Tatko. Był człowiekiem, któremu mogła zaufać, i jej jedynym przyjacielem. To dzięki niemu była tutaj i cieszyła się pewnymi względami. Poznali się kilkanaście lat temu, kiedy szukała pracy po śmierci ojca. Zaproponował jej posadę sprzątaczki w nocnym klubie Eden. Szybko się okazało, że amatorów jej ciała jest dużo więcej, niż można było sobie wyobrazić. Związki partnerskie pomiędzy przedstawicielami homo sapiens a neandertalczykami są karane. W prawie polskim, niemieckim czy chociażby rosyjskim nie istnieje żadna forma uznania związków pomiędzy dwoma gatunkami. Są one traktowane jako przypadki skrajnej parafilii. Jednak – jak wiadomo – to, co zakazane, smakuje najlepiej.

Zaczęła więc pracować jako jedna z jego dziewczyn, na zapleczu. W dzień sprzątała toalety i pokoje, nocą przyjmowała facetów sfrustrowanych seksualnie. Zaczęła zarabiać prawdziwe pieniądze. Wsparła finansowo matkę po śmierci ojca. Tatko znalazł jej mieszkanie i pomógł się usamodzielnić. W zamian ona stała się jego sukkubem – demonem o kobiecym obliczu.

Tatko nigdy jej nie tknął, choć mu to proponowała. Mimo że nigdy jej tego nie powiedział, wiedziała, że jest dla niego w jakiś sposób ważna, nie tylko jako towar, na którym zarabia.

Wyrobiła sobie markę, dbając o każdy szczegół swojej pracy. Choć wiedziała, że to jej inność jest tu najważniejsza, starała się robić na klientach jak najlepsze wrażenie. Ubierała się zgodnie z najnowszymi trendami, ale dodawała do swojej garderoby elementy etniczne. Klienci przychodzili do niej nie po to, co codziennie oglądali na ulicach i w domach, ale po pewnego rodzaju mistycyzm. Poddała swoje ciało modyfikacjom: wszczepiła pod skórę implanty o różnorodnych kształtach, które umieściła na rękach i plecach oraz wytatuowała ciało wzorami kwiatów i scytyjskich ornamentów. Nosiła pęk ręcznie robionych bransoletek i naszyjnik z zawieszką w kształcie półksiężyca – symbolem lunuli, a wszystko to zestawiała z czerwoną sukienką od Ralpha Laurena i wysokimi obcasami. Kiedyś bardzo chciała zapomnieć, kim jest, teraz nie chciałaby być kimś innym. „Jesteś królową sodomitów” – powiedział jej kiedyś Tatko. I tak się czuła – królową.

Ulica, przy której mieszkała, nazywana była przez miejscowych ulicą cudów. Dziewczyny spoglądały na Biankę z goryczą zazdrości, a mężczyźni drżeli z pożądania, kiedy przechodziła obok. Wystarczało jednak, że przekraczała tę ulicę, wyrytą w ziemi jak granica marginesu, aby znowu stawała się anonimowa. Nie pomagała wyszukana garderoba ani wyuczony prosty krok. Magiczne zaklęcie przestawało działać po lepszej stronie miasta.

Ulicę Królewską zamieszkiwali głównie neandertalczycy, z kilkoma wyjątkami. Ciągnęła się ona od zajezdni autobusowej aż do cmentarza komunalnego. Na początku ulicy stała restauracja Balaton, słynąca z dobrych, zagranicznych alkoholi oraz piątkowych wieczorów muzycznych. Tuż za rogiem była piwiarnia potocznie nazywana Blaszakiem ze względu na blaszaną konstrukcję. W każdy wieczór zapełniała się mieszkańcami Królewskiej. Z ulicy słychać było starego Olka wstrząsanego drgawkami wywołanymi przez alkohol, który przygrywał na akordeonie za szklankę piwa. Latem cała Królewska tętniła życiem do późnych godzin nocnych. W soboty na pustym placu za budynkami otwierano pchli targ, którego cuda, jak z arabskich baśni, przyciągały tłumy. Można było sprzedać na nim najmniejszy drobiazg i kupić wyjątkowe rzeczy. Handlowano królikami, gołębiami pocztowymi, starymi znaczkami, sprzętem elektronicznym i pamiątkami rodzinnymi z wojny. Sprzedawano domowe wyroby, od dżemów w słoikach po musztardzie po litrowe dzbany bimbru.

Królewska nie była wyjątkowa. Ci, którzy tam mieszkali, trwali w swoim unikatowym ekosystemie, jakby zamknięci w szklanej kuli. Wszystkie Królewskie świata mają te same problemy i te same radości. Różnią się jedynie tym, pod którym żyją niebem.

Mieszkanie Bianki mieściło się w starej piętrowej kamienicy. Z bramy prowadzącej na podwórze spoglądał na przechodzących lwi łeb z odłupanym nosem. Stan budynku pozostawiał wiele do życzenia. Spękana elewacja i wyraźnie dziurawy dach nie zachwycały przechodniów. Bianka jako jedyna mogła pochwalić się łazienką w mieszkaniu. Większość mieszkańców Królewskiej miała wspólne łazienki na korytarzu lub latryny na podwórzu, z których w upalne dni wiatr unosił odór fekaliów.

Przy cmentarzu stała kamienna kaplica ku czci świętej Dymfny, patronki ludzi lękających się i odrzuconych. Co niedzielę odbywała się tam poranna msza, a w dni powszednie – msze pogrzebowe, którym przewodził duchowny z parafii.

Na msze uczęszczała tylko jako mała dziewczynka. Jej matka była gorliwą katoliczką i dbała, aby cała rodzina brała czynny udział w eucharystii. W każdą sobotę chodziły razem sprzątać pod ołtarzem świętej Dymfny i stawiać tam świeże kwiaty. Zawsze była pod wrażeniem staranności matki, której te proste czynności przynosiły wiele radości i do których podchodziła z wielką czcią.

Ona sama z wiekiem coraz rzadziej bywała na mszach. Nie czuła konieczności, by klęczeć na zimnej posadzce świątyni.

Mimo wszystko żyła szczęśliwie. Jak dziecko pełne nadziei wierzyła, że wszystko, co sobie wymarzy, spełni się za parę lat.

* * *

Wszystko się zmieniło, kiedy wybuchła epidemia ospy. Jako pacjenta zero wskazano dwunastoletniego neandertalczyka z Królewskiej. Choroba szybko rozniosła się po mieście, naznaczając nieludzi piętnem śmiertelnej zarazy. Neandertalczycy stali się powodem wszystkich nieszczęść, które były następstwem ospy.

Choroba nie wybierała. Atakowała na oślep jak ogarnięty szałem ranny pies. Przetoczyła się przez ulice czarną karawaną, zbierając ponure żniwo, użyźniając miejskie cmentarze.

Królewską odizolowano od reszty miasta. Ci spośród ludzi, którzy z powodu ospy stracili bliskich, szukali na Królewskiej zemsty, jakby obcy ból miał wskrzeszać zmarłych.

Do karnawału śmierci dołączyli jej koleżanki i koledzy. Oglądała zza firanki okna, jak wynoszono pod białymi prześcieradłami ciała jej rówieśników. Jak za tymi ciałami biegną zrozpaczone matki, rozdarte wewnętrznie, wyrzucające z siebie przekleństwa, które mogłyby powalić mury Jerycha.

Neandertalczycy nie ufali lekarzom oraz szpitalom. „Szpitale to umieralnie” – mówili. Wierzyli, że ospę można wyleczyć za pomocą mieszaniny maści merkuralnej, smoły i wosku żółtego, nakładanej na ropiejące rany.

Dla niej śmierć na długo pozostała głośnym wyciem. Nie znała cichej śmierci. Kiedy kilka lat później umierała jej matka, towarzysząca temu cisza wydawała jej się surrealistyczna. Matka odeszła niepostrzeżenie, bez żadnego dźwięku. Ksiądz nie zdążył z ostatnim namaszczeniem. Nie przyjechał. Udzieliła go matce sama, improwizowała. Nakreśliła na jej czole znak krzyża i odpuściła jej wszystkie grzechy. Czekała, jak zawsze, na czuły wzrok pochwalający jej czyn, ale tym razem napotkała ścianę ciszy. Długo potem bała się ciszy.

Od czasu zarazy nieludzie byli napiętnowani. W oczach reszty społeczeństwa jawili się jako zmutowana rasa szczuroludzi, epidemiologiczna bomba z samozapłonem. Ich status społeczny pogorszył się tak bardzo, że rezygnowano z ich usług nawet przy segregacji śmieci. Dopiero z czasem, dzięki szeroko zakrojonym akcjom informacyjnym rządu, ich sytuacja uległa lekkiej poprawie.

Nie powstrzymało to ludzi od ataków na neandertalczyków. Kilkanaście z nich zakończyło się śmiercią. Bojówki skrajnie prawicowych grup wpadały do dzielnic zamieszkanych przez nieludzi i okładały każdego, kogo napotkały na drodze. Nieodwracalnie pękła nić, która łączyła oba gatunki.

Bezrobocie upodlało najbardziej. Spychało nieludzi w niewyobrażalną nędzę. Jedynym pocieszeniem był fakt, że wszyscy jadą na tym samym wózku.

Wdzielnicy nieludzi powstawały meliny. Za kilka złotych można było kupić kiepskiej jakości wódkę czy kradziony towar. Zaczęto cenić łotrostwo, uprawiano bandytyzm. To zakopanie żywcem, którego doświadczyli nieludzie, wyzwoliło w nich instynkt przetrwania. Powoli rozpoczął się proces ich zadomowiania się na marginesie społeczeństwa.

Wtedy też nadszedł czas dla niej. Tego fachu nikt jej nie nauczył. Nikt jej nie pokazał, jak rozkładać pałąkowate nogi przed obcymi i jak tuszować ślad otwartej dłoni na policzku. Była samoukiem. Analizowała każdy dzień swojej pracy i z każdej chwili kuła pancerz, a potem – koronę.

Przyjmowała biznesmenów, polityków, a nawet księży i rabinów. Wszyscy oni zrzucali przed nią swą purpurę. A ona mogła zaspokoić głód dobrego życia.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA WWERSJI PEŁNEJ

Spis treści

Rozdział pierwszy: Bianka – rok 1990

Rozdział drugi: Adam – rok 2020

Rozdział trzeci: Bianka – rok 1990

Rozdział czwarty: Adam – rok 2020

Rozdział piąty: Bianka – rok 1990

Rozdział szósty: Jonasz – rok 1965

Rozdział siódmy: Adam – rok 2020

Rozdział ósmy: Bianka – rok 1990

Rozdział dziewiąty: Adam – rok 2020

Rozdział dziesiąty: Bianka – rok 1990

Rozdział jedenasty: Adam – rok 2020

Rozdział dwunasty: Bianka – rok 1990

Rozdział trzynasty: Adam – rok 2020

Rozdział czternasty: Rok 2020

Rozdział piętnasty: Jakub – Rok 2007

Rozdział szesnasty: Adam – rok 2020

Rozdział siedemnasty: Jakub – rok 2007

Rozdział osiemnasty: Jakub – rok 2008

Rozdział dziewiętnasty: Jakub – rok 2008

Rozdział dwudziesty: Elżbieta – rok 2008

Rozdział dwudziesty pierwszy: Barbie – rok 2020

Rozdział dwudziesty drugi: Jakub – rok 2020

Rozdział dwudziesty trzeci: Adam – rok 2020

Rozdział dwudziesty czwarty: Jakub – rok 2020

Rozdział dwudziesty piąty: Oczko – Rok 2020

Rozdział dwudziesty szósty: Adam – rok 2020

Rozdział dwudziesty siódmy: Jakub – rok 2020

Rozdział dwudziesty ósmy: Hajdasz – rok 2020

Rozdział dwudziesty dziewiąty: Jakub – rok 2020

Rozdział trzydziesty: Pachor – 2020