Wysłannicy śmierci - Krawczyk Adam - ebook + książka

Wysłannicy śmierci ebook

Krawczyk Adam

5,0

Opis

Gdy demony przybierają realne postaci, oni stają do walki w obronie ludzi

W tym świecie Śmierć nie lubi mieć dużo pracy. Ale jeszcze bardziej nie znosi, gdy ktoś łamie jej prawa, przywołując do życia… demony. Praw bogini strzeże on – Wysłannik Śmierci. Niestrudzenie tropi i likwiduje tych, którzy odważą się powołać do życia zło. W tej niebezpiecznej misji pomagają mu doświadczony rycerz Varden i Orri, dziewczyna o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Każde z nich ma za sobą trudne doświadczenia, które uczyniły ich silniejszymi od innych. Czy jednak ich moce – niedostępne dla zwykłych śmiertelników – wystarczą, gdy przyjdzie im się zmierzyć z potężną armią nieumarłych? Jeśli przegrają, nie zostanie nikt, kto mógłby ochronić ludzi przed zagładą…

Gdy po chwili otworzył oczy, ujrzał ciemną komnatę oświetlaną przez nikły blask pochodni. Ściany pokryte były obrazami przedstawiającymi historię ludzkości. Na posadzce rozłożono dywan czerwony jak krew. Pośrodku stał wysoki tron z czarnego kamienia. Jego poręcze zostały wyrzeźbione na kształt czaszek, a oparcie przypominało setki splecionych dłoni.

Adam Krawczyk
Urodzony w 2000 roku w Świętochłowicach, obecnie mieszkaniec Rudy Śląskiej. Student architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Pasjonat matematyki i nowoczesnych rozwiązań budowlanych. Czyta przede wszystkim fantastykę. W wolnym czasie, poza pochłanianiem kolejnych książek, rysuje. Marzy o nauczeniu się języka japońskiego i odwiedzeniu kraju Kwitnącej Wiśni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 564

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monikanocon

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca fabuła, ciekawy świat, wielowymiarowi bohaterowie i najlepsze - szokująca intryga. Polecam!
00

Popularność




Rozdział 1

Wysłannik

Na kamiennej podłodze wyryte były magiczne symbole wypełnione krwią, tworząc krąg, pośrodku którego leżały pożółkłe kości. Między nimi rozłożone zostały jelita. Kilka świec zrobionych z ludzkiego tłuszczu o knotach z zasuszonych łodyg traw rzucało niewielkie światło na komnatę.

Poza obrębem symboli stał siwowłosy mężczyzna z długą brodą ubrany w czarny płaszcz. W jednej ręce miał księgę, a w drugiej ludzkie serce, z którego nadal ciekła krew.

– Aby mieć pełną kontrolę, zjedz jeszcze ciepłe, surowe serce… – przeczytał na głos starzec, a następnie wgryzł się w organ.

Poczuł gorącą krew spływającą mu prosto do gardła. Z trudem przełknął i wziął kolejny kęs. Po zjedzeniu całości wokół jego ust została czerwona posoka, której nie udało mu się zlizać.

Gdy czarownik wymówił pierwsze słowa zaklęcia, krew w symbolach na podłodze zaczęła się gotować, a z jelit uniosła się para. Świece przygasły i krąg światła gwałtownie się zmniejszył, a z ciemności wokół dosłyszalne stały się szepty w obcym języku i skrobania szponów po posadzce. Razem z dźwiękiem pojawił się wyrazisty, odrażająco słodki zapach zgnilizny.

Mag skończył wypowiadać zaklęcie i jelita zaczęły się obwiązywać wokół kości, tworząc pokraczną istotę, która się poruszyła.

Wysoka na dwa metry, chodząca na czterech łapach bestia miała ogon zrobiony z ludzkiego kręgosłupa, czaszkę olbrzymiego tygrysa, kły długie jak ludzka stopa i szpony wielkości piszczeli. Pozostała część jej ciała była bezładnym, ciągle zmieniającym kształt zlepkiem kości utrzymywanym w całości tylko przez jelita, które w wielu miejscach pękły, pozwalając wypłynąć śmierdzącym, niestrawionym treściom żołądkowym wymieszanym z krwią i kwasem. W miejsce zwierzęcych wstawiono bestii ludzkie oczy – jedno zielone, drugie niebieskie, przekrwione i skierowane w różne strony.

Gdy stwór wstał, czarownik zawył z radości i podbiegł do niego z wyciągniętymi ramionami.

– Nareszcie mi się udało! Stworzyłem życie!

– Nie sądzisz, że trudno nazwać życiem coś, co zrobione jest z kawałków trupów? – Z ciemności poza kręgiem dobiegł zimny, pozbawiony emocji głos, który nie brzmiał, jakby miał należeć do człowieka.

– To właśnie czyni moje osiągnięcie jeszcze wspanialszym! – wykrzyknął starzec, patrząc na stojącą nieruchomo kreaturę. – Ale kim ty właściwie jesteś? – spytał, odwracając się w stronę mroku i próbując dostrzec właściciela głosu. – A co ważniejsze… Jak ominąłeś straże?

– Nie ominąłem. – Z ciemności wypadł niewielki pakunek. Były to trzy związane ze sobą głowy, które potoczyły się pod nogi starca. – Po prostu ich zabiłem. Na przyszłość radziłbym ci zadbać o lepsze straże, ale i tak nie czeka cię na tym świecie żadna przyszłość, więc po co marnować głos…

– Mam rozumieć, że wydaje ci się, że możesz pokonać moją bestię?

– Jeśli karzesz jej mnie zaatakować, to się przekonamy…

W ciemności rozbłysł płomień i oświetlił rosłego mężczyznę ubranego w szkarłatny płaszcz z zasłaniającym twarz kapturem. Wysoki na prawie dwa metry, umięśniony, na rękach miał czarne rękawice, a przez pierś przewieszony pas.

– Wedle życzenia. Będzie to cudowny test jej możliwości. Atak! – krzyknął siwobrody, a bestia rzuciła się na zakapturzonego mężczyznę.

W jednym skoku stwór przebył pięć metrów dzielących go od nieruchomego celu, ale gdy już miał rozszarpać mu gardło swoimi kłami, został odrzucony w tył przez czarny łańcuch wydobywający się z ziemi i owijający się wokół jego tylnych łap.

Bestia uderzyła w posadzkę z siłą wystarczającą, by skruszyć kamień… i kości. Zakapturzony spojrzał na potwora z góry i wyciągnął rękę, z której trysnął ogień. Czarownik odniósł wrażenie, że płomień, zamiast rozjaśnić komnatę, sprawił, że ta pogrążyła się w jeszcze większej ciemności. Bestia trafiona ponurym ogniem zmieniła się w popiół w ciągu sekundy.

– Teraz twoja kolej…

Oniemiały starzec spojrzał na mężczyznę i wreszcie dostrzegł, co kryło się pod kapturem. Nie była to twarz, lecz jedynie czaszka…

– Kim ty jesteś?!!! – wrzasnął mag, przewracając się przez owijające się wokół jego stóp łańcuchy.

– Ja? Ja jestem tylko Wysłannikiem… Wysłannikiem Śmierci.

Czarownik spojrzał w oczodoły czaszki, ale ujrzał tylko bezdenną ciemność, która zdawała się wciągać jego duszę.

Szkarłatny podszedł do starca i chwycił go za głowę. Mężczyzna spróbował się wyrwać i zaczął wrzeszczeć. Z ręki Wysłannika wystrzeliły płomienie, które objęły ofiarę. Wrzaski się nasiliły, skóra starca w szybkim tempie pokrywała się pęcherzami, ubrania spłonęły, a włosy i broda wtopiły się w skórę.

– Dostosowałem siłę ognia specjalnie tak, byś żył jeszcze chwilę i zdążył poczuć ból.

Czarownik, począwszy od stóp, zaczął zmieniać się w popiół. Po kilku minutach została z niego czaszka, która mimo nieposiadania strun głosowych, nadal wrzeszczała. W końcu w ręku Wysłannik trzymał już tylko kroplę brudnej i gęstej cieczy.

– Moje płomienie palą nawet duszę, więc jeszcze sobie pocierpisz…

Kropla, będąca jedyną pozostałością duszy czarownika, nadal płonęła, a starzec czuł większy ból niż wtedy, gdy paliło się jego ciało.

Wysłannik wyjął małą fiolkę i wlał do niej duszę maga razem z płomieniem. Zatkał ampułkę i schował ją, a następnie wyszedł z komnaty. Gdy znalazł się na zewnątrz zamku, zaczerpnął haust świeżego powietrza. Zdjął kaptur i pozwolił, by krople deszczu popłynęły po jego skórze i włosach. To już trzydzieści lat… – pomyślał i obmył swą ludzką twarz.

Nim upłynęła minuta, wyczuł silny odór magii, popiołów i zgnilizny – znak, że kolejna praca przed nim.

Westchnął głęboko, zarzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie, by spalić następnego przestępcę…

Rozdział 2

Wyznawca

W powietrzu unosił się trudny do zniesienia smród. Cała posadzka pokryta była mieszanką moczu, kału i na wpół zakrzepniętej krwi. Pod ścianami złożone zostały stosy trupów w różnym stopniu rozkładu – od kilkudniowych, przez takie, z których zaczęło odchodzić ciało, aż po wieloletnie kości. Pomiędzy martwymi widoczne były też ciała żywych, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, dorosłych i dzieci. Wszyscy siedzieli nadzy, wychudzeni i przymocowani łańcuchami do podłogi. Wielu straciło wzrok od długiego pobytu w kompletnych ciemnościach. Na pętach niektórych można było dostrzec zadrapania – ich właściciele mieli popękane paznokcie i palce zdarte do krwi. Gdy Wysłannik przyjrzał się jednemu z nich, dostrzegł, że ten pożera trupa.

Na środku komnaty stał kamienny ołtarz pokryty symbolami, do którego przykuto nagą, około dziesięcioletnią dziewczynkę. Jej ręce i nogi rozciągnięto w cztery strony, a na brzuchu zapisano krwią runy, te same, które znalazły się na kamieniu stołu ofiarnego. Przy czterech rogach ołtarza ustawiono pochodnie rzucające światło na twarz dziewczyny. Łzy zaschły jej na policzkach, a knebel wetknięty w usta tłumił krzyki.

Nad nią stał mężczyzna ubrany jedynie w przepaskę biodrową, trzymający w ręku długi, zakrwawiony nóż. Jego ręce pokryte były bliznami, jakby próbował podciąć sobie żyły. Przez cienką skórę niemal przebijały się żebra. Długie i tłuste włosy spływały mu na plecy. Twarz miał pokrytą krwią. Z jego ust wydobywały się jęki i szepty.

– Zostaw ją – odezwał się ze spokojem Wysłannik. Wszedł powoli do sali, czując, jak buty lepią mu się do obrzydliwej mieszanki na podłodze.

– Kim jesteś i jak śmiesz przerywać rytuał?! Moja Pani nie będzie zadowolona! – krzyknął mężczyzna, trzęsąc się z wściekłości.

– A kim niby jest twoja pani?

– Moja Pani jest najwspanialszą z bogiń! To Ona decyduje o wszystkim, co się dzieje na tym świecie! Moja Pani to Śmierć! – wrzasnął, jednocześnie wymachując nożem.

Słysząc to, Szkarłatny się zatrzymał. Spojrzał na stojącego przed nim niemal nagiego szaleńca i westchnął. Machnął ręką i stosy trupów stanęły w płomieniach. Po chwili ogień zgasł, nie czyniąc krzywdy więźniom, a jedynie oswobadzając ich z pęt.

– Jesteście wolni. Ci z was, którzy są w stanie chodzić, niech udadzą się po pomoc dla pozostałych – powiedział do nich Wysłannik. – A co do ciebie… – zwrócił się do długowłosego, wskazując go palcem. – Czemu zakładasz, że Śmierć cieszą twe działania?

– Czemu zakładasz, że muszę ci odpowiaaa-aa… – Nim mężczyzna zdążył skończyć zdanie, został owinięty łańcuchem, który chwilę wcześniej pętał dziewczynę leżącą na ołtarzu.

– Nie obchodzą mnie twoje przydługie wywody, a jedynie odpowiedzi na moje pytania. – Wysłannik zrzucił kaptur, odsłaniając swą trupią czaszkę, co przeraziło zarówno nożownika, jak i byłych więźniów. Następnie podszedł do związanego mężczyzny i przyłożył mu do twarzy palec, na którego końcu rozbłysł mały płomień.

Długowłosy otworzył szeroko oczy i wrzasnął z bólu. Po chwili, która przypalanemu wydała się wiecznością, Wysłannik odsunął palec i spytał:

– Czy wyraziłem się jasno?!

– T-tak… – wyjęczał nożownik.

– Więc jaka jest odpowiedź na moje pytanie?

– Wiele lat temu… byłem bogatym szlachcicem… – Mężczyzna z trudem składał zdania. – Byłem szczęśliwy… miałem wszystko…

– Krótko i do rzeczy.

– Próbowałem popełnić samobójstwo… Podciąłem sobie żyły… ale nie umarłem… Zamiast tego zobaczyłem ją… mówiła do mnie… że jest za wcześnie, bym złożył się w ofierze… że wpierw mam złożyć jej wielu innych…

– Jak wyglądała?

– Była piękną kobietą, ale… nie widziałem jej twarzy… skrywała ją pod kapturem… Na szyi miała niewielki, srebrny naszyjnik w kształcie kwadratu z wyrytym znakiem nieskończoności.

– Ukazała ci się później jeszcze kiedyś?

– N-nie…

– Dziękuję za współpracę. – Wysłannik pstryknął palcami, a mężczyzna został strawiony przez płomienie, zmieniając się w kawałek zardzewiałego metalu, który trafił do małej fiolki.

Szkarłatny wyszedł z komnaty, przeszedł przez kilka długich korytarzy, wspiął się po schodach i opuścił zamek. Pozwolił, by w miejscu trupiej czaszki pojawiła się twarz zwykłego człowieka, i ruszył w stronę pobliskiej wsi.

***

Wszedł do wioski od strony podgrodzia. Swój szkarłatny płaszcz zamienił na szary, wełniany ubiór, jaki mógłby nosić kupiec.

Proste, drewniane domy ułożone zostały nieregularnie wzdłuż kilku ulic. W centrum stały dwa większe, trzypiętrowe budynki, dookoła nich rozłożone były coraz to mniejsze, aż na obrzeżach wioski ponownie zaczynały się rozrastać. Otaczały je liczne pola uprawne, na których codziennie pracowali chłopi.

Wysłannik szybko podszedł do jednego z dwóch największych budynków – gospody. Po wejściu do środka wykupił nocleg, a następnie zasiadł do stołu. Zaczął pić kupione piwo, jednocześnie słuchając otaczających go głosów. O tej porze karczmę wypełniali ludzie, od których można było dowiedzieć się wielu przydatnych informacji.

– Ród Hammersów ponownie odparł łowców niewolników z Niravanu…

– Słyszałem, że trolle zaatakowały kupców w okolicy rzeki Blagiver.

– Magowie zaostrzyli regulacje dotyczące Niezrzeszonych…

– Posąg Marena został skradziony.

– To niewiarygodne, co zrobił hrabia… Cały ten czas utrzymywał, że poszukuje ze swoimi sługami zaginionych, a sam ich mordował…

– Ponoć niedaleko Artee pojawiła się mantykora.

Szkarłatny skupił się na konwersacji prowadzonej przez dwóch mężczyzn siedzących przy sąsiednim stoliku. Jeden z nich to wysoki, umięśniony brodacz o krótko przyciętych włosach; drugi był łysy i gruby.

– Zawsze wydawał mi się podejrzany, ale nie sądziłem, że byłby zdolny do czegoś takiego… Właściwie to nie sądziłem, że jakikolwiek człowiek byłby… – stwierdził ten z brodą.

– Kiedyś był zupełnie normalny, uwielbiał organizować przyjęcia, na które przyjeżdżali lordowie z całej okolicy. Nikt wtedy nie znikał, a jego uważano za sprawiedliwego i dobrego mężczyznę – skontrował łysy.

– Co więc sprawiło, że stał się takim szaleńcem?

– To dłuższa historia. Miał narzeczoną, którą bardzo kochał. Długo nie mogli się zebrać, ale w końcu ustalili termin ślubu. Gdy nadszedł dzień ceremonii, doszło do tragedii. Ktoś wdarł się na wesele, oznajmił, że panna młoda jest niegodna bycia żoną hrabiego, ponieważ przespała się z wszystkimi swoimi sługami, a gdy się jej znudzili, to zaczęła się dobierać również do chłopów i swoich pokojówek. Następnie, nikt nie wie, jak mu się to udało, skoro oczy wszystkich były na niego zwrócone, zadźgał dziewczynę. Później okazało się, że była w ciąży, co potwierdziło słowa zabójcy. Jego samego przez kilka tygodni torturowali, po czym powiesili. Hrabia w tym czasie pogrążył się w smutku, żałobie, a nawet, z tego co mi mówiły służące, próbował się zabić. Od tych wydarzeń nie był już taki sam. Kilka miesięcy później zaczęły się zniknięcia.

– Po czymś takim faktycznie trudno zachować zdrowie psychiczne, ale to i tak nie powód do mordowania niewinnych ludzi.

– Kto właściwie uwolnił jego więźniów?

– Nie wiadomo, żaden z nich niczego nie pamięta.

– Jak mogą nie pamiętać czegoś takiego? Pamiętają, że hrabia zginął, że ktoś pozbył się zwłok, ale nie pamiętają, kto to zrobił?

– Sam nie wiem, jak to możliwe…

***

Wysłannik przez kilka godzin siedział i wysłuchiwał rozmów dotyczących sprawy powrotu zaginionych. Gdy postanowił udać się do swego pokoju, poszedł do właścicielki gospody po klucz. Ta omiotła go spojrzeniem i spytała:

– Chcesz pan na noc dziewczynę do towarzystwa?

– Nie trzeba.

– Mamy tu niskie ceny i bardzo urodziwe dziewczęta…

– Nie trzeba – powtórzył.

– Betty w szczególności jest uważana za ślicznotkę… – Kobieta nie dawała za wygraną. – W całej okolicy panuje opinia, że za dziesięć minut z jej piersiami warto umrzeć…

– Nie trzeba.

Gospodyni ściszyła lekko głos i kontynuowała:

– To może chcesz pan chłopaka?

– Nie. Chcę po prostu klucz do pokoju – odparł nadal niewzruszony.

– Jak pan wolisz, ale w każdej chwili można zawołać po Betty – stwierdziła na koniec, dając mu klucz.

***

Po wejściu do pokoju Wysłannik zamknął okiennice i położył się na łóżku.

Gdy po chwili otworzył oczy, ujrzał ciemną komnatę oświetlaną przez nikły blask pochodni. Ściany pokryte były obrazami przedstawiającymi historię ludzkości. Na posadzce rozłożono dywan czerwony jak krew. Pośrodku stał wysoki tron z czarnego kamienia. Jego poręcze zostały wyrzeźbione na kształt czaszek, a oparcie przypominało setki splecionych dłoni. Na tronie siedziała wysoka postać.

Była kobietą o oszałamiającej urodzie. Miała długie, gęste włosy o kruczoczarnej barwie. Jej skóra przypominała marmur, a szczupłą, lecz kształtną figurę okrywała skąpa, czarna suknia przylegająca dokładnie do ciała w talii, a rozszerzająca się na wysokości bioder. Miała ciemnoczerwone usta i drobny, prosty nos. Gdy pozostawała przez dłuższą chwilę nieruchoma, zdawała się posągiem kobiety idealnej. Uwagę przykuwały jej oczy – czarne, momentami ciepłe jak płomienie Wysłannika, momentami zimne jak lód.

– Czego znowu chcesz? – przemówiła Śmierć, następnie ziewnęła i dodała: – Zatrudniłam cię, byś ułatwiał mi życie, a nie ciągle przybiegał z pytaniami.

– Przykro mi, Pani, ale natrafiłem na pewnego człowieka…

– No i…? Przejdź szybciej do rzeczy, chce mi się spać. – Machnęła ręką, a tron zmienił się w ogromne łóżko z baldachimem. Położyła się wygodnie i spojrzała na swojego podwładnego ze zniecierpliwieniem.

– Ten człowiek twierdził, że składa ci ofiary…

– No i…? To nie pierwszy raz, gdy trafiasz na jakiegoś durnia, któremu wydaje się, że uszczęśliwi mnie, mordując innych. Już ci mówiłam, że nie chcę, by ktokolwiek składał mi ofiary, bo potem muszę zbierać ich dusze i mam tylko więcej pracy. Twoim zadaniem jest pilnowanie, by nikt nie zajmował się ożywianiem zmarłych, przyzywaniem demonów i tworzeniem życia. Nalej mi wina. – Pstryknęła palcami i w rogu sali pojawiła się butelka, a obok niej kieliszek.

– Mogłaś po prostu przyzwać pełny kieliszek zamiast butelki – westchnął Szkarłatny, podając jej alkohol.

– Ale potem musiałabym go napełniać i napełniać. Wolę od razu przyzwać całą butelkę. Tak jest prościej.

– Nie przychodziłbym do ciebie z tym tematem, ale on twierdził, że mu się ukazałaś.

– Dlatego uważany był za szaleńca.

– Potrafię odróżnić prawdziwe wspomnienia od stworzonych przez chory umysł. To nie było urojenie.

Śmierć zmarszczyła brwi, ale po chwili wypiła wino i tylko westchnęła.

– Pewnie się pomyliłeś. Dziękuję. Dobranoc. Idę spać. – Machnęła ręką, a Wysłannik otworzył oczy i ponownie znajdował się w gospodzie.

Rozdział 3

Przywódca

Dopiero gdy trafił na drogowskaz, uświadomił sobie, gdzie czekała go następna sprawa. W Gree – miejscu wojny religijnej między wyznawcami Lasu a czcicielami niravańskiego boga Gundara.

Ci drudzy byli powszechnie znienawidzeni, ponieważ za część swych praktyk religijnych uznawali mordowanie innowierców. Przez wiele lat swego istnienia tylko w ciągu kilku tygodni nie prowadzili aktywnych działań wojennych. Przemieszczając się z jednego miejsca na drugie, atakowali znajdujące się po drodze wioski, mordowali mężczyzn i starców, a kobiety zabierali jako niewolnice, by poprzez codzienne gwałty nawrócić je na swą wiarę lub przynajmniej złagodzić ich pośmiertną karę za życie w herezji. Czciciele Gundara zostali zmuszeni do opuszczenia swego kraju i przenieśli się do Arveny, by tam przeprowadzać swe praktyki.

Wyznawcy Lasu z kolei byli pokojowo nastawieni do innych religii. Ich rytuały polegały na sadzeniu drzew i kwiatów oraz dbaniu o nie. Nie jedli mięsa, zakładając, że ich bóg da im wszystko, czego będą potrzebować. Religia Lasu należała do najstarszych w Arvenie, a jej czciciele prowadzili walki tylko w samoobronie.

Wyznawcy Gundara byli ogromnym zagrożeniem dla wiernych Lasu. Dzięki swojemu wojowniczemu trybowi życia, nawet ustępując liczebnie, mieli ogromną przewagę w walce. Górowali nad przeciwnikiem siłą, wyszkoleniem i doświadczeniem.

Dlatego wyznawcy Lasu złamali prawo Śmierci i przyzwali demona, stając się celem Wysłannika.

***

Było ich czterech. Każdy z wymalowanymi na ciele niebieskimi symbolami i z mieczem. Dwóch trzymało dodatkowo topory. Nosili jedynie skórzane spodnie.

Najwyższy z nich miał bliznę przechodzącą przez całą długość klatki piersiowej, prawdopodobnie po ciosie mieczem. Symbole na jego ciele były najbardziej skomplikowane, co wskazywało na to, że jest przywódcą.

– Coś ty za jeden? – warknął na powitanie.

– Jestem tylko wędrowcem. Nie mam złych zamiarów – odparł ze spokojem Wysłannik, który nadal ubrany był w swój strój kupca.

– To wędruj gdzie indziej. Tu panuje czas nawracania niewiernych, więc won, pókim miły. – Splunął pod nogi Szkarłatnemu.

– Tam, dokąd wędruję, nie da się dojść inną trasą…

– To już twój problem. Won, bo trzeba ci będzie uświadomić, gdzie twe miejsce.

– I tak muszę tędy przejść, więc mnie nie powstrzymujcie…

– Brać go! – rozkazał przywódca bandy i wskazał mieczem na Wysłannika, a jego podwładni ruszyli do przodu.

Pierwszy do ataku rzucił się jeden z toporników. Ledwie zdążył unieść swą broń, a został uderzony w brzuch, co sprawiło, że poleciał pięć metrów dalej, wpadając na drzewo. Krew wytrysnęła z ran, gdy gałęzie wbiły się w jego ciało.

Kolejny napastnik ruszył w stronę Wysłannika, jednak dostał pięścią w twarz. Nos wbił mu się w głąb czaszki, powodując uszkodzenia mózgu.

Szkarłatny nie zatrzymał się nawet na chwilę, błyskawicznie znalazł się przy trzecim z wojowników i trafił go łokciem między łopatki z siłą wystarczającą, by złamać mu kręgosłup. Mężczyzna padł na miejscu, nim zdążył cokolwiek poczuć.

Przywódca przecięty został swym własnym mieczem wzdłuż blizny, którą miał na klatce piersiowej. Tym razem cios okazał się dla niego śmiertelny.

Nim Wysłannik dotarł do obozu wyznawców Lasu, musiał pokonać jeszcze trzy grupy zwiadowców kultu Gundara.

Słowo „obóz” okazało się jednak niewłaściwym określeniem dla tego miejsca. Było to po prostu małe miasto, w którym mieszkali pokojowo nastawieni ludzie. Otoczone zostało okopami, w niektórych miejscach postawiono palisadę, ale te umocnienia nie mogłyby zatrzymać najazdu.

Wysłannik po wejściu do miasta podszedł do najbliższego mężczyzny i wydał mu polecenie:

– Prowadź mnie do waszego przywódcy.

– Kim pan jest? – spytał ze strachem mieszkaniec.

– Kimś, kto nie chce zrobić wam krzywdy, więc po prostu rób, co mówię.

– Dobrze…

Szybko doszli do niewielkiego budynku, wewnątrz którego trwała narada. Przy dużym stole siedzieli uzbrojeni mężczyźni, prawdopodobnie dowódcy wojska. Żaden z nich nie wyglądał jednak na żołnierza. Dwóch nosiło proste stroje chłopów, kilku było już starcami, a najmłodszego dopiero od niedawna uznawano za dorosłego.

Tylko jeden z nich miał postawę wojownika. Przywdział strój z utwardzanej skóry, pod którym wyraźnie rysowały się mięśnie. Na jego brodzie zaczęły pojawiać się siwe włosy, ale starość jeszcze nie osłabiła ciała, oczy zaś cechowała przenikliwość i inteligencja. W zasięgu ręki miał miecz oparty o kolano. To on dowodził wojskami wyznawców Lasu.

– Kto to? – zapytał przewodnika.

– Ten mężczyzna chciał się z tobą spotkać.

– A ty od tak mu to umożliwiłeś? Na dodatek wprowadziłeś go do namiotu dowodzenia… – odezwał się z wyrzutem jeden ze starców.

– Nic się nie stało, ale na przyszłość pierw informuj o takich osobach jednego z żołnierzy, żeby oni podjęli decyzję, co zrobić z naszym gościem. Teraz nas zostaw. – Przywódca odprawił mężczyznę, po czym zwrócił się do Szkarłatnego: – Kim jesteś i czemu pragnąłeś się ze mną widzieć?

– Jestem Wysłannikiem Śmierci…

– Kim? – przerwał mu młodzieniec, wtrącając się w rozmowę starszych.

– Wysłannikiem Śmierci. Dbam o przestrzeganie praw, które stworzyła moja Pani.

– To zwykły szaleniec… – stwierdził chłopak z politowaniem, podczas gdy większość obecnych patrzyła podejrzliwie na przybysza.

Wysłannik w odpowiedzi na te słowa tylko pstryknął palcami. Jego ciało okrył płomień i ujawnił prawdziwą postać maga. Wszyscy, poza dowódcą, się przestraszyli. Siedzący najbliżej spadli z krzeseł, a młodzieńcowi nie wytrzymały zwieracze.

– Co sprowadza do nas tak szanowną osobę? Nie sądzę, byśmy złamali jakiekolwiek z praw, o których wspomniałeś… – odezwał się przywódca.

– Nie liczy się, co sądzisz. Liczy się prawda. Wiem, że macie tu demona…

Na twarzy mężczyzny na krótką chwilę pojawiło się zdumienie.

– Rozumiem. Porozmawiajmy więc we dwójkę, ale nie tu, i proszę, zamień się ponownie w zwykłego człowieka. Nie chcemy, byś straszył dzieci… Oczywiście jeśli to nie problem…

Ponownie błysnął płomień, a Wysłannik ukrył swe prawdziwe oblicze.

Wyszli z chaty i zachowując ciszę, ruszyli w stronę obrzeży miasta. Po kilku minutach weszli w pobliski las. Tam dowódca zatrzymał się i spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę.

– Powiadasz, że sprowadziła cię do nas sprawa demona…

– Tak.

– Wiedziałem, że ta bestia nie przyniesie nam nic dobrego… – Dowódca skrzywił się i splunął na trawę.

– Więc przyznajesz, że macie tu demona?

– Jeśli to coś jest demonem… Mówiąc szczerze, nie wiedzieliśmy, co to jest. Kilku z nas jest świadomych istnienia tego czegoś… Pojawiło się parę tygodni temu w lesie. Najpierw chcieliśmy to zabić, ale nie wiedzieliśmy jak. Nie zaatakowało nas, tylko obserwowało. Gdy ruszyliśmy dalej, poszło za nami. Wtedy trafiliśmy przypadkiem na patrol wyznawców Gundara, monstrum rzuciło się na nich, ratując nam życie. Postanowiliśmy wykorzystać je do obrony przed nimi.

– Kto go przyzwał?

– Nikt. My wszyscy. Może ja. Może ten dzieciak, którego widziałeś w obozie. Ten stwór po prostu przyszedł do nas, gdy byliśmy na zwiadzie. Jeden z naszych stwierdził, że jest odpowiedzią na modlitwy o pomoc w walce. Większość w to uwierzyła. Ja nie.

– Czyli twierdzisz, że żaden z was nie jest winien złamania prawa?

– Twierdzę, że nie wiem, by ktokolwiek to zrobił.

– Wierzysz w to, co mówisz… Zaprowadź mnie do demona.

– Musisz go zabijać? Jest nam potrzebny.

– Muszę.

– Bez niego czeka nas pewna śmierć… Nie będziemy w stanie powstrzymać wyznawców Gundara. Wiem to lepiej niż ktokolwiek…

– Nie jesteś wyznawcą Lasu, prawda?

– Jestem. Kiedyś jednak nie byłem… Urodziłem się daleko stąd, wychowałem w szlacheckiej rodzinie. Odbyłem dokładne szkolenie i zaciągnąłem się do wojska. – Dowódca skrzywił się i zgarbił. Jego twarz nagle wydała się znacznie starsza. – Przeżyłem piekło wojny. Byłem dowódcą, straciłem oddział, sam trafiłem do lazaretu. Później odszedłem. Podczas swych podróży dotarłem tu i postanowiłem dołączyć do wiary, która ma sens… Bogowie jednak nie są dla mnie łaskawi. Chciałem uniknąć dalszej walki, a zesłali na mnie taką, przed którą nie mogę uciec… Zanim pokażę ci drogę do potwora, chcę, byś zobaczył jedno miejsce…

– Zgoda. Prowadź.

Wrócili do obozu i udali się do jednego z większych budynków. Ze środka dobiegały jęki i krzyki. Na łóżkach i podłodze leżeli ranni. Mężczyźni z uciętymi kończynami, cali pokryci bandażami. Starcy cierpiący na gorączkę, z chłodzącymi kompresami na czołach. Kobiety o posiniaczonych twarzach i pustych oczach. Pomiędzy nimi lawirowali medycy, którzy próbowali pomóc im wrócić do zdrowia lub przynajmniej sprawić, by śmierć była bezbolesna.

– Przyjrzyj się temu, co widzisz. Ci wszyscy ludzie są dla mnie jak rodzina. Przygarnęli mnie, gdy tego potrzebowałem, wspierali, walczyli u mego boku.

Wyszli z lazaretu i ponownie skierowali się w stronę lasu.

– Nie możemy wygrać bez tego potwora – kontynuował dowódca. – Nie mamy szans. Najlepszym rozwiązaniem byłaby więc ucieczka, ale wielu, jeśli nie wszyscy z tych, których ci pokazałem, tego nie przeżyje. Nie są w stanie się ruszyć. A my nie porzucimy swoich. Powinniśmy więc wynająć najemników, by nas wsparli, jednak to również jest niemożliwe. Nie stać nas, a nawet gdybyśmy mieli pieniądze, to nikt nie stanie do walki z wyznawcami Gundara… Powtórzę. Nie możemy wygrać bez tego potwora. Czy mimo to nadal chcesz go zabić?

– Taka jest moja praca – stwierdził wypranym z emocji głosem Wysłannik.

– Chodź więc za mną. – Przywódca westchnął i ruszył w głąb lasu. – Zamknęliśmy go niedaleko obozu, aby w razie czego móc szybko do niego dotrzeć, ale nie na tyle blisko, by ktoś przypadkiem na niego trafił.

Po kilkuset krokach dotarli do niewielkiej jaskini. Po wejściu do niej ujrzeli monstrum.

Wysokie na dwa metry, mające pięć łap i ogon stworzenie pozbawione było głowy – w miejscu, w którym powinna być szyja, znajdował się pełen kłów otwór gębowy, z którego kapała krew zamiast śliny. Dwie przednie łapy pokryte były łuską, dwie tylne – sierścią, a pojedyncza środkowa przypominała ludzką nogę, ale znacznie większą. Na całym ciele znajdowały się oczy różnej wielkości i barwy. Smród, jaki wydzielało monstrum, przypominał zapach rozkładających się zwłok.

Wysłannik spojrzał na demona ze spokojem. Machnął ręką, a z ziemi wynurzyły się łańcuchy, krępując potwora. Następnie Szkarłatny wystrzelił z dłoni płomienie. Rozległ się wrzask przypominający głosy ludzi, ale po chwili ucichł, a z demona pozostał ślad w postaci kupki popiołu.

– Korzystanie z mocy demonów nie doprowadziłoby was do niczego dobrego. Może i wygralibyście z czcicielami Gundara, ale pewnie sami zmienilibyście się w potwory.

– Może i tak. Lecz wkrótce i tak czeka nas rzeź.

– To już zależy tylko od was. Boscy słudzy nie mogą się wtrącać w świat zwykłych ludzi, więc nie wolno mi wam pomóc. Sami musicie sobie poradzić.

Wysłannik ze spokojem odszedł w swoją stronę, pozostawiając za sobą wojnę kultów.

Rozdział 4

Pożeracz

Drzwi chroniło dwóch strażników. Jeden był wysokim brodaczem, a drugi miał twarz pokrytą czarnymi tatuażami i cechował się niskim wzrostem. Nosili proste, szare szaty.

Gdy do nich podszedł, wyższy uniósł rękę, z której wystrzelił strumień światła.

Niezrzeszeni… – przemknęło przez myśl Wysłannikowi.

Strumieniem płomieni zablokował atak przeciwnika. Wykorzystując łańcuchy, które wystrzeliły nagle spod ziemi, powalił go i unieruchomił, a w tym czasie niższy ze strażników przywołał do walki węże. Jednak fala ognia wystrzelona przez Wysłannika strawiła je, nim zdążyły się ruszyć. Szybki cios pięścią zmiażdżył czaszkę wytatuowanego maga. Ten, który został wcześniej powalony, spłonął objęty płomieniami.

Szkarłatny przeszedł nad zwłokami i zbliżył się do wysokich kamiennych wrót, które otworzyły się, gdy machnął ręką. Szybkim krokiem pokonał długi, kręty i nieoświetlony korytarz prowadzący do dużej sali. Z jej sufitu zwisały łańcuchy, a na ich końcach zawieszone były części ciał. Kilka prawie już wypalonych pochodni rzucało nikłe światło, a w powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Do ścian przybito kobiety, nagie i posiniaczone. Na ciałach wielu z nich wypalono symbole, inne miały ślady cięć nożem. Kilku wyłupiono oczy lub ucięto kończyny. Jedna miała rozpruty brzuch, do którego włożono robaki.

Wysłannik spalił zwłoki i ruszył dalej w stronę komnaty, z której dało się słyszeć jęki. Znalazł w niej brudnego, obdartego mężczyznę o twarzy pokrytej śladami po przebytej ospie. Stał on nad kilkunastoletnią dziewczyną, w ręce trzymał bicz i wrzeszczał:

– Rozbieraj się! Rozbieraj! – Po każdym słowie uderzał ją batem.

Dziewczyna tylko jęczała z bólu, jej ciało nie było już zdolne do wykonywania jakichkolwiek czynności. Twarz miała posiniaczoną, ręce połamane, ubranie przesiąknięte krwią przywarło do jej skóry. Podłogę pokrywały ślina, mocz, krew, gdzieniegdzie leżały wybite zęby.

Mężczyzna tak się skupił na okładaniu dziewczyny, że nawet nie zauważył Szkarłatnego, który uniósł rękę, przywołując płomienie. Ofiara lekko się uśmiechnęła, gdy jej oprawca spłonął, a następnie zamknęła oczy.

Wysłannik skierował się w stronę ostatniego pomieszczenia, z którego wyczuwał największe stężenie magii. W środku zobaczył grubego szlachcica o twarzy pokrytej pryszczami. Miał krótkie, kręcone włosy rudego koloru. Jego strój wykonany był ze zdobionego czerwonego materiału wskazującego na bogactwo. W rękach trzymał sztućce, a po brodzie ściekała mu krew wymieszana ze śliną.

W kącie pokoju brodaty człowiek wyglądający na służącego przypiekał mięso na rożnie. W powietrzu unosił się przyjemny zapach tłuszczu i przypraw. Drugi sługa, z pokaźnych rozmiarów garbem na plecach, wycinał kolejną porcję posiłku.

– Następny kawałek będzie za chwilę gotowy, mój panie. Czy życzy pan sobie do niego kolejny kieliszek? – spytał brodacz.

– Tak, ale tym razem białego…

– Wedle życzenia… – Brodacz podszedł do garbatego i wskazał palcem na nogę leżącej przed nim kobiety.

Rozległ się trzask, skóra została rozdarta od wewnątrz przez pękniętą kość, z której trysnął szpik, przelatując w powietrzu kilka metrów i wpadając prosto do kieliszka. Garbus dokończył wycinać mięso z drugiej nogi i zajął się przyprawianiem go. Na twarzy dziewczyny malował się wyraz ogromnego bólu, ale knebel wetknięty w usta skutecznie uniemożliwiał jej krzyk. Przy życiu utrzymywało ją jedynie zaklęcie niepozwalające jej spotkać się ze Śmiercią.

Szlachcic zabrał się ze smakiem za jedzenie gotowego kawałka.

– Wspaniałe! Jesteś najlepszym kucharzem! – wykrzyknął z rozkoszą wypisaną na twarzy.

– Ależ to nie moja zasługa, panie… To wszystko dzięki najwyższej jakości składnikom… – Sługa zdążył się jeszcze uśmiechnąć, nim jego twarz pokryły płomienie.

Wysłannik podszedł do garbusa, chwycił go za gardło i rzucił na stół. Następnie przełamał zaklęcie utrzymujące dziewczynę przy życiu, pozwalając jej odejść do lepszego miejsca.

Zszokowany szlachcic patrzył, jak nieznajomy mężczyzna ukrywający swą twarz zakłóca jego spokój.

– Kim jesteś i jak śmiesz przerywać mój posiłek?! – krzyknął piskliwym głosem.

– Takie śmieci jak ty nie zasługują na to, bym im odpowiadał. – Szkarłatny ściągnął tylko kaptur i wystrzelił płomienie z dłoni, zmieniając mężczyznę w brudny proszek, który zebrał do fiolki.

Nim wyszedł z zamku, znalazł jeszcze kilkanaście dziewcząt zamkniętych w lochach i uwolnił je.

Rozdział 5

Niezrzeszona

Przytomność odzyskał w niewielkiej chacie położonej w głębi lasu. Na sznurach rozwiniętych pod sufitem wisiały zioła. Duży stół przykryty był książkami i zwojami. Na podłodze i jedynym krześle w pomieszczeniu leżały zwierzęce skóry. Na ścianie naprzeciwko drzwi zawieszono rogi. Przy niedużym blacie kuchennym krzątała się kobieta.

Odziana była w prostą, białą koszulę, na którą opadały jej długie, faliste, gęste włosy. Jej skóra była ciemnej karnacji. Miała pełne, krągłe, czerwone usta i drobny nos. Gdy się odwróciła, Szkarłatny zobaczył, że jej oczy były brązowe i ciepłe. W uszach nosiła kolczyki w kształcie kół.

– Obudziłeś się! – uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że Wysłannik otworzył oczy. – Nie sądziłam, że będziesz żył… Po tym, co się tam stało… Szczerze mówiąc, chciałam cię nawet pochować… – Gdy zauważyła, co powiedziała, zaczęła się tłumaczyć: – Moja magia uzdrawiająca nie zadziałała, a nie miałeś pulsu. Wykopałam już grób, ale kiedy miałam cię do niego wrzucić, zauważyłam, że jednak oddychasz… Przeniosłam cię więc tutaj. Jesteś w stanie coś powiedzieć?

– Kim… jesteś…? – z wyraźnym trudem odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Jestem Talisa. Gdy walczyłeś w jaskini z demonami, siedziałam uwięziona w klatce. Miałam być złożona w ofierze, ale mnie ocaliłeś. Dziękuję.

Jej ciepły uśmiech był ostatnim, co zobaczył przed zapadnięciem w sen.

***

Przez dłuższy czas majaczył. Mieszały mu się przeszłość, teraźniejszość i wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca. Widział Talisę w czarnej sukni, na kościanym tronie, Śmierć w białej koszuli wewnątrz chaty, pijącą swoje wino, demony rozszarpujące zwłoki, pokój, którego wszystkie ściany zasłonięte zostały przez larwy, członków kultu Lasu mordowanych przez wyznawców Gundara.

Po odzyskaniu przytomności przez dłuższą chwilę miał problem z uświadomieniem sobie, gdzie się znajduje i dlaczego.

– Jak się czujesz? – zapytała go Talisa, gdy zauważyła, że otworzył oczy.

– Gdzie… Gdzie my jesteśmy? – odparł ponownie pytaniem na pytanie.

– W moim domu, w środku lasu…

– Tyle… się domyśliłem… Co to za las?

– Wielu nazywa go Frejdom…

Minęła chwila, nim Szkarłatny zrozumiał, że nazwa prawdopodobnie wzięła się z języka Niravańczyków, który przeniknął częściowo do mowy prostych mieszkańców terenów przygranicznych.

– Jak długo?…

– Jak długo byłeś nieprzytomny? Trzy dni. Regenerujesz się zaskakująco szybko… Po tym, jak mnie ocaliłeś, miałeś połamane mnóstwo kości i prawdopodobnie doznałeś uszkodzeń mózgu. To zaskakujące, że żyjesz. Uznając, że żyjesz…

– Co… masz na… myśli?

– Jesteś Wysłannikiem Śmierci przybierającym postać kościotrupa strzelającego ogniem z rąk. To mam na myśli.

Zbyt wiele mocy poszło na leczenie i jej wspomnienia się nie wykasowały… – pomyślał Szkarłatny.

– Więc jak to z tobą jest? Żyjesz? Nie żyjesz?

– Żyłem… kiedyś… – odparł krótko, licząc na to, że Talisa przestanie zadawać pytania.

– Rozumiem– Uśmiechnęła się lekko. – Jedzenia i picia nie potrzebujesz?

– Nie potrzebuję…

Talisa wstała i zaczęła szykować sobie posiłek, jednocześnie nucąc. Było to proste danie z mięsa jeleniego podanego z warzywami. Do picia miała napar z ziół.

– Opowiesz mi, na czym polega twoja praca? – spytała.

– Nie.

– Szkoda. Raczej rzadko człowieka spotyka okazja do wysłuchania tego typu historii prosto ze źródła. Właściwie to nigdy nie słyszałam o kimś takim jak Wysłannik Śmierci… Czemu nie krążą o tobie żadne opowieści?

– Niewielu… z tych, którzy… mnie spotykają… żyje dość długo… by opowiedzieć… jakąkolwiek historię… – Mówienie nadal przychodziło mu z trudem.

– Takich jak ja też to się tyczy? – kontynuowała Talisa.

– Jestem zmęczony… Potrzebuję odpoczynku. – Szkarłatny ponownie spróbował zakończyć rozmowę.

– Nie widać tego po tobie, ale dobrze. Gdy już odzyskasz siły, to wrócimy do tej rozmowy.

***

W ciągu następnych dwóch dni Wysłannik na zmianę spał i znosił uporczywe pytania Talisy, która starała się wyciągnąć z niego jakieś informacje.

Pewnego razu Szkarłatny obudził się, gdy w chacie nie było nikogo. Wykorzystał okazję oraz to, że siły wróciły mu w stopniu umożliwiającym krótki spacer. Przejrzał książki leżące na stole i zajrzał do szaf. Następnie opuścił budynek i rozejrzał się wokół. Gdy poczuł, że słabnie, wrócił do środka i ponownie zapadł w sen.

Obudził go hałas spowodowany powrotem Talisy.

– Jak się czujesz? – spytała, gdy zauważyła, że nie śpi.

– Jeszcze dzień i będę mógł odejść.

– Szybko. Sądziłam, że zostaniesz dłużej. Pewnie powinieneś. Jeśli o mnie chodzi, to możesz tu zostać jeszcze przez długi czas. Może powiesz coś o sobie, nim odejdziesz, co?

– A może ty to zrobisz? Na przykład o tym, że należysz do Niezrzeszonych…

– Do Niezrzeszonych nie da się należeć. Jak wskazuje nazwa, jesteśmy raczej niezależni. – Skrzywiła się lekko.

– Nie wspomniałaś o tym, że jesteś jedną z nich.

– Nie pytałeś. A jako że wiele osób reaguje na nas niechęcią, to nabrałam nawyku omijania tego tematu w miarę możliwości.

– Jesteście nielubiani, bo wiąże się was z licznymi atakami, morderstwami i sprzecznymi z naturą badaniami…

– Jakby wszyscy, którzy po prostu nie chcą mieć nad sobą bandy uprzedzonych starców, byli mordercami, to już dawno by nas wyeliminowano, zamiast wprowadzać restrykcje. Miałam zresztą własne powody do odejścia ze Stowarzyszenia…

– Jakie?

– To twoja zemsta za moje wypytywanie? Dobrze. Niech będzie. To nie jest długa historia ani ciekawa. Byłam członkinią sporej grupy w Stowarzyszeniu. Miałam sukcesy, odkrycia, ale przywódca grupy przywłaszczył sobie największe z nich i odesłał mnie do nic nieznaczącego zespołu, bez możliwości rozwoju. Postanowiłam więc odejść.

– Coś pominęłaś.

– Możesz wyczuć takie rzeczy? – Uśmiechnęła się ze smutkiem. – Ten przywódca… był moim narzeczonym. To wszystko.

***

Następnego dnia Wysłannik pożegnał się krótko z Talisą i odszedł. Po kilku minutach marszu zobaczył postać opartą o drzewo.

Był to wysoki mężczyzna o długich, białych włosach. Miał czerwone oczy i bladą skórę. Jego czarny, skórzany strój dopełniał zdobiony ćwiekami pas, do którego przypiął miecz.

– Witaj, Sługo. Co cię tu sprowadza? – zapytał Szkarłatny.

– To chyba oczywiste, że ty. Zniknąłeś na kilka dni. Nasza Pani się denerwuje.

– Kto by pomyślał, że Śmierć może zirytować moja krótka nieobecność. Przecież zawsze powtarza, że ludzkie lata to ledwie chwila, a co dopiero dni…

– Przez te kilka dni pojawiło się dużo nowych problemów. Jeden poważny… Masz się nim natychmiast zająć, zanim sytuacja przybierze znacznie gorszy obrót.

– Oczywiście. Od tego w końcu jestem.

– Pospiesz się… A potem porozmawiaj z Nią. Chce wiedzieć, co masz na swoje usprawiedliwienie.

– Utrata przytomności, połamane kości, uszkodzenia mózgu, niezdolność używania magii. Nawet ona uzna to za wystarczający powód do krótkiego odpoczynku.

– Myślałem, że przez te trzydzieści lat lepiej ją poznałeś…

Sługa Śmierci zniknął w cieniu, podczas gdy Wysłannik wyruszył wykonać swą pracę.

Rozdział 6

Przywoływacz

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1. Wysłannik
Rozdział 2. Wyznawca
Rozdział 3. Przywódca
Rozdział 4. Pożeracz
Rozdział 5. Niezrzeszona
Rozdział 6. Przywoływacz
Rozdział 7. Łowca
Rozdział 8. Historyczka
Rozdział 9. Łowca potworów
Rozdział 10. Szamanka
Rozdział 11. Ofiara
Rozdział 12. Chłopiec
Rozdział 13. Historyczka II
Rozdział 14. Dusza
Rozdział 15. Hrabia
Rozdział 16. Matka
Rozdział 17. Członkini
Rozdział 18. Historyczka III
Rozdział 19. Rycerz
Rozdział 20. Minare
Rozdział 21. Dziewczyna
Rozdział 22. Sługa
Rozdział 23. Uczennica
Rozdział 24. Historyczka IV
Rozdział 25. Kupiec
Rozdział 26. Golem
Rozdział 27. Badaczka
Rozdział 28. Wybraniec
Rozdział 29. Golem II
Rozdział 30. Łowczyni

Wysłannicy śmierci

ISBN: 978-83-8219-954-3

© Adam Krawczyk i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek