Yatagarasu. Sekrety kruka i szepty serca - Kwiatkowska Rei - ebook + książka

Yatagarasu. Sekrety kruka i szepty serca ebook

Kwiatkowska Rei

4,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Shiroi i kuroi. Dwa Kruki. Jedno przeznaczenie.

W świecie, w którym magia i los splatają się nierozerwalnie, Czarne Kruki władają żywiołami, a Białe Kruki poświęcają się, by chronić ludzkość. Większość tych drugich wyginęła w trakcie wojen. Od lat nie pojawił się yatagarasu, najpotężniejszy z Białych Kruków, który może przywrócić światu równowagę.

Jun, nowy uczeń Akademii Natsume Akiry – ostatniego znanego yatagarasu – próbuje się odnaleźć w obcym dla siebie środowisku Kruków. Nie spodziewa się, że jego życie jeszcze bardziej odmieni tajemniczy uczeń Haru – pełen smutku chłopak, który ma szansę odnowić świat. Wzajemna fascynacja wplątuje ich w sieć przygód, intryg oraz sekretów. I wtedy nadchodzi chwila próby.

Czy Jun jest gotów na los, który przygotowała dla niego Bogini? Czy pozna tajemnicę mroku skrywanego przez Haru? I czy powróci wyczekiwany yatagarasu?

Pełna magii, emocji i dramatycznych wyborów historia o miłości, przeznaczeniu i walce o siebie. Idealna dla fanów epickich fantasy i k-dramowych emocji.

Przeczytaj, jeśli lubisz:

  • "Córkę Bogini Księżyca" Sue Lynn Tan
  • "Błogosławieństwo niebios" Mo Xiang Tong Xiu
  • "Żelazną Wdowę" Xiran Jay Zhao
  • Serię "Avatar: Legenda Aanga"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 562

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki AGNIESZKA ZA­WADKA
Fo­to­gra­fia na okładce© Mar­cin Per­kow­ski /Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuŁU­KASZ CHMARA
Re­dak­cjaSPRAWA DLA KO­REK­TORA – San­dra Po­pław­ska
Ko­rektaZA­CZA­RUJ­SLOWA.PL – Sara Szulc-Prze­wo­dow­ska
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © We­ro­nika Ba­na­szek, Pu­bli­cat S.A. MMXXV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6890-0
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Moim Czy­tel­ni­kom

Je­ste­ście Kru­kami w świe­cie peł­nym zwy­kłych gaw­ro­nów.

PRO­LOG

Ka­gawa Kane wśli­zgnął się za pie­de­stał z po­pier­siem Bo­gini. Se­kretne przej­ście w Pa­łacu Ky­ūden po­zo­sta­wione było bez nad­zoru. Zda­wało się, że od ja­kie­goś czasu nikt tu nie za­glą­dał. Z lamp pod su­fi­tem zwi­sały pa­ję­czyny, a pod­łogę po­kry­wała cienka war­stwa ku­rzu. Tro­chę go to obrzy­dzało, ale sta­rał się sku­piać przede wszyst­kim na tym, co działo się po dru­giej stro­nie cien­kiej ściany.

Oj­ciec ude­rzył pię­ścią w stół, chcąc uci­szyć ze­bra­nych. W sali pa­no­wał zde­cy­do­wa­nie zbyt wielki roz­gar­diasz. Nie tak to po­winno wy­glą­dać. Byli prze­cież da­mami i dżen­tel­me­nami. Na­wet w chwi­lach wiel­kiego po­ru­sze­nia po­winni za­cho­wy­wać zimną krew i zdrowy roz­są­dek.

– Ci­sza! – po­wtó­rzył Goro, tym ra­zem zde­cy­do­wa­nie gło­śniej.

Po­skut­ko­wało. Radni wró­cili na swoje miej­sca i te­raz wpa­try­wali się w niego w osłu­pie­niu.

– Pa­nika w ni­czym nam nie po­może. Ku­roi słabną, to prawda. Nie wiemy, czemu tak jest, ale pra­cu­jemy nad tym. Za­pew­niam was. Spe­cja­li­ści z ca­łego świata zjeż­dżają się do Oslo, by szu­kać roz­wią­za­nia. Na ra­zie udało nam się tylko za­ob­ser­wo­wać, że utrata mocy na­stę­puje rzadko i lo­sowo, jed­nakże czę­ściej niż w po­przed­nich la­tach. – Po sali znów ro­ze­szły się szmery, a Ka­gawa Goro po­now­nie ude­rzył pię­ścią w stół. – Pra­gnę za­uwa­żyć – kon­ty­nu­ował – że li­czeb­ność ma­gów spada od stu­leci. Na do­da­tek – w tym miej­scu umyśl­nie za­wie­sił głos – pa­mię­taj­cie o za­sa­dzie rów­no­wagi. – Ze­brani po­ki­wali gło­wami, ro­zu­mie­jąc, co ma na my­śli. Rów­no­waga w na­tu­rze była bar­dzo ważna. – Moim zda­niem...

– To bzdury! – wy­krzyk­nął ktoś z końca sali. – Nie mo­żemy po­le­gać na do­my­słach, pa­nie Ka­gawa. Zwo­ła­li­śmy obie Wy­so­kie Rady, aby usta­lić, co mamy ro­bić, jak się za­bez­pie­czyć, a pan chce nas czę­sto­wać ba­nia­lu­kami. Jak ro­zu­miem, nie mamy na ra­zie ab­so­lut­nie nic. A więc ko­niec ze­bra­nia.

Z Sa­sa­kim Jiro trudno było dys­ku­to­wać. Nie miało to naj­mniej­szego sensu. Poza tym cie­szył się zbyt du­żym po­par­ciem. Goro wy­raź­nie miał dość kłótni. Chciał za­koń­czyć to spo­tka­nie po­ko­jowo. Ustą­pił.

– Do­brze. Spo­tkajmy się w ta­kim ra­zie za mie­siąc. Może bę­dziemy wie­dzieć coś wię­cej. Lecz za­nim się ro­zej­dziemy... pa­nie Se­iwa?

Męż­czy­zna sie­dzący za­raz obok prze­wod­ni­czą­cego pod­niósł za­my­ślony wzrok. Był jed­nym z nie­wielu rad­nych, któ­rzy rze­czy­wi­ście po­tra­fili pa­no­wać nad emo­cjami i nie wda­wać się w zbędne dys­ku­sje. Za­bie­rał głos tylko wtedy, gdy go o to po­pro­szono.

– Słu­cham.

– Jak się miewa pana syn?

– Bar­dzo do­brze, dzię­kuję.

Ka­gawa Goro nie py­tał go o stan zdro­wia syna z uprzej­mo­ści. Kane wie­dział, że pewne słowa mu­siały wy­brzmieć. Wła­śnie tu­taj, w tej sali, przy wszyst­kich człon­kach obu Wy­so­kich Rad.

Se­iwa Ta­dao rów­nież to wie­dział.

– Z każ­dym dniem jego umie­jęt­no­ści za­ska­kują nas co­raz bar­dziej.

Roz­le­gły się roz­e­mo­cjo­no­wane szepty. Sa­saki Jiro za­ci­skał zęby, a jego okrą­gła twarz sta­wała się po­woli pur­pu­rowa.

– To wspa­niale, pa­nie Se­iwa. Bar­dzo mnie to cie­szy. Je­stem prze­ko­nany, że w aka­de­mii roz­wi­nie skrzy­dła i...

– Nie tylko on jest tak wy­jąt­kowy – wtrą­cił trzę­sący się ze zło­ści Jiro.

W jed­nej chwili na usta Goro wy­pły­nął le­niwy, nie­mal szy­der­czy uśmiech.

– Oczy­wi­ście, że nie. Każdy shi­roi jest wy­jąt­kowy, jed­nak, jak za­pewne pan wie, ród Sa­tomi...

Sa­saki Jiro już nie słu­chał. Ze­rwał się z sie­dze­nia i wy­padł z sali, trza­ska­jąc drzwiami tak mocno, że nie­mal wy­pa­dły z za­wia­sów. To ozna­czało ko­niec ze­bra­nia. Jedna z za­sad mó­wiła, że żadne dys­ku­sje nie mogą być pro­wa­dzone, je­śli bra­kuje choćby jed­nego członka.

Se­iwa Ta­dao uśmiech­nął się prze­pra­sza­jąco do prze­wod­ni­czą­cego i wstał ze swo­jego miej­sca. Wy­cią­gnął dłoń do bia­ło­wło­sej ko­biety sie­dzą­cej tuż obok niego. Oboje po­że­gnali Goro uprzej­mymi ski­nie­niami głów i ru­szyli do wyj­ścia. Po to tylko, by przejść do in­nego po­miesz­cze­nia i tam na niego za­cze­kać.

Kane ro­zu­miał, że je­śli chce wziąć udział w na­ra­dzie ro­dzin­nej, musi wy­do­stać się z ta­jem­nego ko­ry­ta­rza. Po­wi­nien przejść do głów­nego hallu i uda­wać, że tylko tędy prze­cho­dził. Gdy jed­nak do­tarł do wyj­ścia i już miał za­su­nąć ukryte za pie­de­sta­łem drzwi, po­czuł na ra­mie­niu czy­jąś dłoń. Prze­łknął ślinę.

– Wie­dzia­łem, że to zro­bisz.

Od­wró­cił się po­woli. Męż­czy­zna prze­szy­wał go spoj­rze­niem bez­den­nych oczu. W czar­nym ha­ori, które na­rzu­cił na ko­szulkę, po­bły­ski­wały srebrne nici. Srebrne były rów­nież bran­so­lety zdo­biące jego wą­skie nad­garstki.

Stał twa­rzą w twarz z czar­nym shi­roi.

– Miło cię wi­dzieć – szep­nął Kane, nie­zdolny do pod­nie­sie­nia głosu. – Moje kon­do­len­cje z po­wodu ojca.

– Dzię­kuję. – Męż­czy­zna ski­nął krótko głową. – Ile pod­słu­cha­łeś?

– Pra­wie wszystko.

– Ta­dao kła­mie, prawda? – za­py­tał czarny shi­roi, a Kane za­ci­snął usta w wą­ską kre­skę, co było jed­no­znaczną od­po­wie­dzią. – Mu­sisz coś zro­bić. Sa­saki nie da­dzą się długo zwo­dzić.

– Ale co, Shiro? Co mam zro­bić?

– Co­kol­wiek, co bę­dzie ko­nieczne. Haru musi się prze­bu­dzić.

ROZDZIAŁ 1

Aka­de­mia Kru­ków Na­tsume Akiry wzno­siła się na wzgó­rzu Ka­ra­suy­ama i ro­biła na Ju­nie pio­ru­nu­jące wra­że­nie.

Z krót­kiego in­for­ma­tora do­łą­czo­nego do li­stu gra­tu­la­cyj­nego z oka­zji przy­ję­cia do­wie­dział się, że zo­stała wznie­siona po­mię­dzy XVI a XVII wie­kiem i po­cząt­kowo nie była aka­de­mią, lecz zbrojną for­ty­fi­ka­cją sa­mu­ra­jów, któ­rzy przez długi czas pa­no­wali na wy­spie. Na po­czątku XVIII wieku wy­co­fali się z niej. Kro­niki wspo­mi­nają, że pa­łac prze­szedł w ręce shi­roi Na­tsume Akiry, ostat­niego zna­nego światu yata­ga­rasu, na któ­rego cześć bu­dowlę za­częto na­zy­wać Pa­ła­cem Bia­łego Kruka. Około dwu­stu lat temu zo­stał on prze­jęty przez rząd i za­adap­to­wany na aka­de­mię.

Cały kom­pleks skła­dał się z po­nad osiem­dzie­się­ciu bu­dyn­ków, te­raz uno­wo­cze­śnio­nych, przy­sto­so­wa­nych do ży­cia lu­dzi z XXI wieku. Mimo prze­ró­bek i udo­god­nień pa­łac za­cho­wy­wał swój dawny kli­mat i wciąż wy­glą­dał jak nie­moż­liwa do zdo­by­cia for­teca.

Po­kryte gip­sem ściany ja­śniały bielą, a od zło­co­nych da­chów od­bi­jały się pro­mie­nie słońca i ośle­piały każ­dego, kto spo­glą­dał w górę. Jun jed­nak nie za­sła­niał oczu oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi, chło­nąc roz­ta­cza­jący się przed nim wi­dok. Nie mógł w to uwie­rzyć. W naj­śmiel­szych snach nie są­dził, że uda mu się choćby przy­je­chać na wy­spę i zwie­dzić ten le­gen­darny za­mek. A te­raz... to miał być jego nowy dom.

Prze­łknął gulę w gar­dle i po­wstrzy­mał ci­snące się do oczu łzy.

Osią­gnął to, co chciał. Kiedy za­ry­wał ko­lejne noce, ucząc się do eg­za­mi­nów, nie są­dził, że zda je tak do­brze, by do­stać pełne sty­pen­dium na naj­lep­szej aka­de­mii w kraju. Na­sta­wiał się ra­czej na te poza pierw­szą sió­demką.

Od­chrząk­nął i zła­pał za rączkę wa­lizki, miesz­czą­cej cały jego do­by­tek. Ru­szył dziar­sko pod górę, chcąc jak naj­szyb­ciej scho­wać się przed pa­rzą­cym słoń­cem mię­dzy chłod­nymi mu­rami, a także zo­ba­czyć wresz­cie swój nowy po­kój i po­znać współ­lo­ka­tora.

Do głów­nej bramy do­tarł spo­cony i zdy­szany. Wziął kilka głęb­szych wde­chów, nim pod­szedł do ko­biety, która pro­siła wszyst­kich przy­by­wa­ją­cych o ich dane.

– Hada Jun – przed­sta­wił się, lekko sa­piąc.

– Wi­tamy w Aka­de­mii – po­wie­działa gło­sem ro­bota, nie od­ry­wa­jąc wzroku od list uczniów. Na­tra­fiw­szy na na­zwi­sko Juna, za­zna­czyła obec­ność. Do­piero wtedy na niego spoj­rzała i wy­krzy­wiła twarz w czymś, co miało chyba przy­po­mi­nać uśmiech.

Chło­pak od­wza­jem­nił gest, ale z jego strony był on nie­wy­mu­szony.

– Po­kój nu­mer sie­dem, Pa­wi­lon Har­mo­nii Bo­gini. Pro­sto, do końca tej alejki, póź­niej w prawo, a po­tem patrz na ta­bliczki – po­in­stru­owała, za co po­dzię­ko­wał jej ski­nie­niem głowy.

Za mu­rami te­ren był już na szczę­ście wy­rów­nany. Ła­twiej się po nim wę­dro­wało, choć wciąż wle­cze­nie wa­lizki po ko­cich łbach lub dróż­kach wy­ło­żo­nych żwi­rem nie na­le­żało do przy­jem­no­ści.

Za za­krę­tem rze­czy­wi­ście za­częły się po­ja­wiać ta­bliczki in­for­mu­jące o po­ło­że­niu stra­te­gicz­nych miejsc: kwa­ter uczniów, bi­blio­teki, sto­łówki, biur.

Oczy Juna nie mo­gły być już sze­rzej otwarte. Mia­steczko stu­denc­kie, zu­peł­nie nie­wi­doczne z ze­wnątrz, u pod­nóża wznie­sie­nia, tęt­niło ży­ciem.

Wi­dział grupki ro­ze­śmia­nych zna­jo­mych, które wi­tały się po prze­rwie, słu­żą­cych tasz­czą­cych po kilka wa­li­zek i to­reb, pró­bu­ją­cych na­dą­żyć za swo­imi pra­co­daw­cami, oraz ro­dzi­ców że­gna­ją­cych swoje za­pła­kane po­cie­chy. To na pewno byli pierw­szo­rocz­niacy, być może jego nowi ko­le­dzy i ko­le­żanki.

Wy­jeż­dża­jąc z ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści, od­ci­nał się od wszyst­kiego i wszyst­kich. Za­mie­rzał za­cząć na wy­spie Ka­ra­su­no­shima cał­kiem nowe ży­cie.

Za­raz miał po­znać swo­jego pierw­szego no­wego ko­legę. O ile ze­chce być jego ko­legą. Miał na­dzieję, że współ­lo­ka­tor okaże się osobą miłą i nie­pro­ble­ma­tyczną. Na­prawdę chciał, aby naj­bliż­sze lata w aka­de­mii nie upły­nęły pod zna­kiem zgrzy­tów, a może i otwar­tych kłótni z ja­kimś gbu­rem.

Zbli­żał się już do Pa­wi­lonu Har­mo­nii Bo­gini. Był to par­te­rowy, sto­jący na ni­skich pa­lach bu­dy­nek, a w za­sa­dzie kilka bu­dyn­ków po­łą­czo­nych kruż­gan­kami, w stylu pa­ła­co­wym shin­den-zu­kuri. Od­na­lazł drzwi, na któ­rych wi­siała po­zła­cana ta­bliczka z nu­me­rem sie­dem.

Ode­tchnął głę­boko. Być może jego współ­lo­ka­tora wcale jesz­cze nie było, ale wo­lał za­pu­kać. Do­brze, że to zro­bił, bo już po chwili usły­szał ci­che: „Pro­szę”.

Zzuł buty i na­ci­snął klamkę. Mógł miesz­kać w przy­wo­dzą­cym na myśl okres He­ian bu­dynku, lecz cie­szył się, że drzwi za­wie­szone były na nor­mal­nych za­wia­sach, a nie roz­su­wane.

W środku na­to­miast za­stał za­ska­ku­jąco dużą prze­strzeń. Bał się, że prze­rwa mię­dzy łóż­kami okaże się tak wą­ska, że na­wet nie będą mo­gli się w niej mi­jać, a tym­cza­sem oka­zało się, że mają tu ru­chome ścianki fu­suma i pa­ra­wany, dzięki któ­rym będą mo­gli roz­dzie­lić po­miesz­cze­nie na dwa po­koje i za­pew­nić so­bie pry­wat­ność.

Po­kój był pro­sty, ale Jun przy­wykł do mi­ni­ma­li­zmu. To, że w ogóle miał od te­raz wła­sny kąt, przy­nio­sło mu nie­wy­sło­wioną ulgę.

Współ­lo­ka­tor sie­dział na swoim łóżku z pod­cią­gnię­tymi no­gami i za­czy­ty­wał się w ja­kiejś lek­tu­rze, ale gdy tylko Jun wszedł głę­biej, uniósł głowę. W jego czar­nym spoj­rze­niu kryła się dra­pież­ność.

Odło­żył książkę. Wstał. Miał czarny mu­let, bladą twarz i ład­nie wy­kro­jone usta. Na pierw­szy rzut oka wy­glą­dał de­li­kat­nie, nie­mal fi­li­gra­nowo. Był nieco niż­szy od Juna i na pewno star­szy.

– En­kai – po­wie­dział.

– Jun. – Uści­snął dużą, ko­ści­stą dłoń En­kaia.

– Pierw­szak? – za­py­tał z de­li­kat­nym uśmie­chem, choć z pew­no­ścią wie­dział, że tak jest, dla­tego za­brzmiało to bar­dziej jak stwier­dze­nie.

Jun po­tak­nął.

– Nie prze­szka­dza ci lewa strona po­koju? – za­py­tał uprzej­mie En­kai i szybko do­dał: – Mo­żemy się za­mie­nić, je­śli chcesz.

– Nie trzeba, pa­suje mi – za­pew­nił Jun i na po­twier­dze­nie tych słów prze­szedł na swoją część, aby zo­sta­wić tam wa­lizkę. – Je­steś ku­roi? – Spy­ta­nie o to z ja­kie­goś po­wodu go stre­so­wało, a prze­cież była to pod­sta­wowa in­for­ma­cja i to nic nad­zwy­czaj­nego, że chciało się znać moce dru­giego Kruka.

– Tak. Dzie­dzina ognia – do­dał En­kai, wy­cią­gnąw­szy z kie­szeni spodni za­pal­niczkę, którą ob­ró­cił w pal­cach.

Jun gwał­tow­nie zwró­cił się w jego stronę. Zro­biło mu się głu­pio, że za­re­ago­wał w taki spo­sób, ale ni­gdy nie po­znał ku­roi ognia.

En­kai sko­men­to­wał to tylko ci­chym śmie­chem.

– Prze­stra­szy­łeś się?

– Nie. – Jun na­tych­miast po­krę­cił głową. – Uwa­żam, że to naj­faj­niej­sza dzie­dzina.

– Naj­nie­bez­piecz­niej­sza – rzu­cił z prze­ką­sem En­kai i wró­cił na łóżko.

Jun wie­dział, że ma­gów ognia trak­tuje się cza­sem z chło­dem i dy­stan­sem. Kie­dyś, w cza­sach przed wy­na­le­zie­niem elek­trycz­no­ści, byli bar­dzo cenni, ale te­raz oba­wiano się ich mocy. Re­ak­cja En­kaia po­twier­dzała przy­pusz­cze­nie Juna, że chło­pak spo­tkał się już z nie­chę­cią śro­do­wi­ska.

– Bły­ska­wi­cami też się zaj­mu­jesz? – wy­pa­lił Jun, nie mo­gąc po­ha­mo­wać cie­ka­wo­ści.

– Zwłasz­cza bły­ska­wi­cami – pod­kre­ślił En­kai, a Jun uśmiech­nął się sze­roko. Współ­lo­ka­tor od­wza­jem­nił ten gest, co Jun uznał za do­bry znak, wró­żący, że będą się do­ga­dy­wać. – A ty?

– Dzie­dzina po­wie­trza – od­parł Jun, wzru­sza­jąc ra­mio­nami. Lu­bił swój dar, oczy­wi­ście, ale przy ma­gii ognia wy­pa­dał on dość blado.

– Świet­nie! – sko­men­to­wał ra­do­śnie En­kai. – A po­tra­fisz już ochła­dzać po­wie­trze albo ro­bić wia­te­rek? Strasz­nie dziś go­rąco.

Po­tra­fił to zro­bić. Sam lu­bił z tego ko­rzy­stać, dla­tego długo ćwi­czył, nim na­uczył się prze­kształ­cać po­wie­trze w wir, który nie zmie­niał się po chwili w hu­ra­gan strą­ca­jący przed­mioty z me­bli.

Sku­pił się i wy­ko­nał sze­roki, ko­li­sty gest ręką, aby wpra­wić po­wie­trze w ruch. Se­kundę póź­niej po ca­łym po­miesz­cze­niu wi­ro­wał lekki wia­te­rek, przy­jem­nie chło­dząc roz­grzane ciała.

En­kai przy­mknął po­wieki i od­chy­lił głowę, by oprzeć ją o ścianę. Wes­tchnął z ulgą.

– O Bo­gini, jak do­brze mieć ku­roi po­wie­trza za współ­lo­ka­tora. Czuję, że bę­dziemy się do­ga­dy­wać, Jun.

Jun uśmiech­nął się sze­roko. Chyba wła­śnie ofi­cjal­nie prze­ła­mali pierw­sze lody.

– Co stu­diu­jesz? – Po­sta­no­wił wy­py­ty­wać da­lej, nim chło­pak znowu za­czyta się w po­wie­ści.

– Po pro­stu ogień – od­parł. – Chcę na­le­żeć do od­dzia­łów shobo.

Shobo było eli­tar­nym szta­bem do­sko­nale wy­szko­lo­nych ma­gów ognia, któ­rzy wzy­wani byli do walki z si­łami na­tury, ile­kroć po­ja­wiało się za­gro­że­nie klę­ską ży­wio­łową. Shobo opa­no­wy­wali po­żary la­sów, za­bez­pie­czali też waż­niej­sze te­reny pod­czas sil­nych burz. Byli woj­skiem i strażą po­żarną w jed­nym.

– A ty? Już wiesz, co chcesz ro­bić?

Jun po­krę­cił głową. Miał kilka po­my­słów, ale ni­czego nie był pewny. Jako mag po­wie­trza mógł wstą­pić do od­dzia­łów ka­zega. Dzia­łały one na po­dob­nej za­sa­dzie jak shobo, tyle że były wzy­wane do walki z hu­ra­ga­nami. Wła­ści­wie czę­sto zda­rzało się, że sztaby ze sobą współ­pra­co­wały. Ma­go­wie po­wie­trza byli w sta­nie ogra­ni­czać do­pływ tlenu, a tym sa­mym po­ma­gali ga­sić po­żary. Mógł też pra­co­wać w wiel­kim mie­ście i oczysz­czać po­wie­trze, to była spo­kojna praca, może na­wet tro­chę nudna, ale jakże po­trzebna. Naj­bar­dziej jed­nak skła­niał się ku me­dy­cy­nie. Nie był Bia­łym Kru­kiem, choć jego moc po­zwa­lała na le­cze­nie osób z pro­ble­mami z od­dy­cha­niem.

– Być może chciał­bym pra­co­wać z dziećmi cier­pią­cymi na astmę – od­po­wie­dział wresz­cie.

– Bar­dzo szla­chetne. – En­kai po­ki­wał głową. – Przed tobą cały rok, na pewno coś wy­bie­rzesz.

– Czy... Czy w na­szym Pa­wi­lo­nie miesz­kają ja­cyś shi­roi?

– W na­szym aku­rat nie. Ale wiem, że bę­dzie ja­kiś pierw­szo­rocz­niak. A co?

– Tak py­tam. – Jun wzru­szył ra­mio­nami, po czym przy­stą­pił do roz­pa­ko­wy­wa­nia wa­lizki. – Wy­bacz, je­śli będę za­da­wał dużo py­tań, ale po pierw­sze jesz­cze ni­kogo tu nie znam, po dru­gie... po­cho­dzę z ma­łej wsi. – W tym mo­men­cie po­czuł, że na jego po­liczki wy­pły­wają ru­mieńce. – I tro­chę mało wiem.

– Ro­zu­miem, ale ro­dzice nie...? – En­kai za­milkł na wi­dok opa­da­ją­cych ką­ci­ków ust współ­lo­ka­tora. Zro­zu­miał, że po­wie­dział coś nie­sto­sow­nego. – Wy­bacz, nie chcia­łem być nie­grzeczny.

– W po­rządku – po­wie­dział Jun na­tych­miast. – To nic ta­kiego, nie wie­dzia­łeś. – Od­chrząk­nął i po­chy­lił się bar­dziej nad wa­lizką. Mó­wie­nie o tym przy­cho­dziło mu z trud­no­ścią, lecz sta­rał się so­bie tłu­ma­czyć, że to prze­cież nic ta­kiego. – Nie znam swo­ich ro­dzi­ców, je­stem ad­op­to­wany. Moja ro­dzina za­stęp­cza była zwy­czajna, więc ni­czego mnie nie na­uczyli. W mo­jej miej­sco­wo­ści były tylko dwie ro­dziny ku­roi, ale żyły w od­osob­nie­niu.

– Nie mu­sisz się o nic mar­twić. I mo­żesz py­tać do woli – za­pew­nił En­kai z uśmie­chem, który Jun od­wza­jem­nił, po­sy­ła­jąc w nie­pa­mięć roz­mowę sprzed chwili. – Poza tym na pierw­szym roku są za­ję­cia, na któ­rych można za­da­wać naj­róż­niej­sze py­ta­nia. To ta­kie za­ję­cia in­te­gra­cyjno-in­for­ma­cyjne. Je­śli masz ochotę, mo­żemy za­raz przejść się po aka­de­mii i wszystko ci po­każę.

Jun z chę­cią przy­stał na ten po­mysł. Ode­tchnął z ulgą, uznaw­szy, że En­kai jest na­prawdę sym­pa­tyczny. Miał tylko na­dzieję, że nie pod­pali im po­koju. Na wszelki wy­pa­dek po­sta­no­wił dbać o to, by ni­gdy nie uży­wać tu świe­czek. Kruki nie mo­gły wy­twa­rzać ży­wio­łów same z sie­bie. Ma­go­wie po­wie­trza mieli oczy­wi­ście naj­ła­twiej, bo po­wie­trze było wszę­dzie, ale reszta mu­siała so­bie swój ży­wioł zna­leźć, aby móc nim ma­ni­pu­lo­wać.

Wy­cią­gał z wa­lizki ko­lejne zło­żone w ko­steczkę ubra­nia. Nie było ich wiele, zresztą nie po­trze­bo­wał wię­cej. W ty­go­dniu i tak obo­wią­zy­wały aka­de­mic­kie uni­formy – białe mun­durki dla ku­roi i czarne dla shi­roi. Jun nie ro­zu­miał, czemu miał słu­żyć ten kon­trast. Za­pewne był to tylko czyjś chwi­lowy ka­prys, który przy­jął się w każ­dej aka­de­mii na świe­cie.

Roz­ło­żył swój nie­wielki do­by­tek w sza­fie. Bie­li­zna w szu­fla­dach, ko­szulki i bluzy za­wie­szone na wie­sza­kach, spodnie i swe­try uło­żone na pół­kach.

Ro­zej­rzał się nie­pew­nie po po­koju.

– Po­trze­bu­jesz cze­goś? – za­py­tał En­kai, za­uwa­żyw­szy jego zmarsz­czone brwi. – Ła­zienka jest za­raz przy wej­ściu. – Wska­zał pal­cem na drzwi.

Jun wcze­śniej w ogóle ich nie do­strzegł. Kiw­nął głową w nie­mym po­dzię­ko­wa­niu i skie­ro­wał się do po­miesz­cze­nia.

– Nie mamy pralki – za­uwa­żył, jak gdyby En­kai, miesz­ka­jący tu już za­pewne przy­naj­mniej od roku lub dwóch, mógł prze­oczyć ten szcze­gół.

– Nie, nie mamy – zgo­dził się, po­wstrzy­mu­jąc ci­snący się na usta uśmie­szek. – Rze­czy do pra­nia od­da­jemy co ty­dzień. A co dwa ty­go­dnie przy­cho­dzi ekipa sprzą­ta­jąca. O nic nie mu­sisz się mar­twić. My mamy tylko się uczyć i po­świę­cać me­dy­ta­cji – wy­gło­sił naj­bar­dziej pom­pa­tycz­nym to­nem, na jaki było go stać. Za­raz za­chi­cho­tał ci­cho. – Se­rio, nie przej­muj się.

Jun nie mógł uwie­rzyć, że po­byt w aka­de­mii bę­dzie tak luk­su­sowy. Nie mu­siał się już dłu­żej mar­twić sprzą­ta­niem, go­to­wa­niem, pra­niem ani młod­szym, roz­krzy­cza­nym ro­dzeń­stwem nie­da­ją­cym spać po no­cach. Przy­je­chał, by ciężko pra­co­wać, a tym­cza­sem to wszystko brzmiało jak wa­ka­cje.

Znów po­czuł wzbie­ra­jące w oczach łzy. Od­wró­cił się prędko od En­kaia, aby ten ni­czego nie za­uwa­żył, i da­lej roz­kła­dał swoje rze­czy. Za­brał z domu kilka ulu­bio­nych ksią­żek. Za­py­tał grzecz­nie, czy może je po­sta­wić na pół­kach nad ławą w czę­ści wspól­nej, na co współ­lo­ka­tor od­po­wie­dział tylko: „Śmiało”.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej mógł po­wie­dzieć, że się roz­go­ścił, i po­czuł, że po­kój jest już tro­chę bar­dziej „jego”. Nie miał ozdób, ra­mek ze zdję­ciami, ulu­bio­nego, po­la­ro­wego koca, nic z tych rze­czy. Po­sta­no­wił, że przy naj­bliż­szej oka­zji kupi cho­ciaż ja­kiś kwia­tek, by po­sta­wić go na szafce noc­nej.

Za­trzy­mał chło­dzące po­kój po­wie­trze, kiedy ku­roi ognia za­py­tał, czy te­raz już mogą udać się na zwie­dza­nie. Gdy wy­cho­dzili, po­dał mu drugi klucz do po­koju, który do tej pory le­żał na jego biurku. Za­mknęli po­kój i skie­ro­wali się do serca mia­steczka – do Pa­łacu Bia­łego Kruka.

Po dro­dze En­kai tłu­ma­czył, że tam od­bywa się więk­szość za­jęć. Były ja­kieś wy­jątki, ale do­piero w na­stęp­nych la­tach, więc na ra­zie Juna to nie do­ty­czyło. W pa­łacu mie­ścił się też rek­to­rat i nie­które dzie­ka­naty, miesz­kali w nim rów­nież wszy­scy pro­fe­so­ro­wie i część per­so­nelu. Były tam też po­koje dla wszel­kich go­ści i przy­ja­ciół Aka­de­mii oraz „po­koje dla VIP-ów”. Kiedy Jun do­py­tał, co to do­kład­nie zna­czy, En­kai mach­nął ręką.

– No wiesz, dla wy­bit­nych uczniów, głów­nie shi­roi.

Jun jesz­cze ni­gdy nie spo­tkał shi­roi, prócz tego jed­nego razu w szpi­talu, gdzie tra­fił ze skrę­coną kostką. Miła pani ob­jęła jego dzie­cięcą nóżkę obiema dłońmi, wy­two­rzyła świa­tło i cie­pło i już po chwili nic nie bo­lało, a kostka była wy­le­czona.

Wspi­nali się po scho­dach i krą­żyli po ko­ry­ta­rzach. En­kai po­ka­zy­wał mu sale do kon­kret­nych przed­mio­tów, wy­godne skróty i ta­jemne przej­ścia. Znał aka­de­mię jak wła­sną kie­szeń. Tym­cza­sem Jun miał wra­że­nie, że zna­lazł się w ogrom­nym la­bi­ryn­cie, w któ­rym sam so­bie nie po­ra­dzi. Do­słow­nie wszystko wy­glą­dało tak samo. Białe ściany, drew­niane pod­pory, czarne drzwi i zero ele­men­tów cha­rak­te­ry­stycz­nych.

– Nie martw się – po­wie­dział En­kai. – Po mie­siącu się przy­zwy­cza­isz. Gdy już do­sta­niesz plan, zro­bię ci mapę.

Ostat­nim punk­tem wy­cieczki za­po­znaw­czej była ja­dal­nia. Ja­dalni było kilka, jedna na trzy lub cztery pa­wi­lony, w za­leż­no­ści od ich wiel­ko­ści. Były to po pro­stu duże kan­tyny, ser­wu­jące pyszne – tak za­pew­niał En­kai – po­siłki w okre­ślo­nych po­rach.

– I tak się wła­śnie pre­zen­tuje na­sza wspa­niała Aka­de­mia Na­tsume Akiry – pod­su­mo­wał, kiedy już wra­cali do swo­jego pa­wi­lonu. – Ja­kieś py­ta­nia?

– Py­tań brak. Chcia­łem tylko po­wie­dzieć, że je­steś świet­nym prze­wod­ni­kiem, choć pew­nie i tak się tu za­gu­bię wiele razy. Ale będę po­dą­żał za tłu­mem i ja­koś się od­najdę.

En­kai zro­bił kwa­śną minę.

– Ni­gdy nie po­dą­żaj za tłu­mem, bo to może nie być twój tłum.

Jun za­milkł na chwilę. Ku­roi ognia miał cał­ko­witą ra­cję. Głu­pio by­łoby do­łą­czyć do ja­kiejś grupki osób tylko po to, by póź­niej się oka­zało, że to star­szy rocz­nik, na do­da­tek skła­da­jący się z ku­roi in­nej spe­cja­li­za­cji.

Miał na­dzieję, że gdy już po­zna osoby ze swo­jego rocz­nika, znaj­dzie ko­goś, z kim po­czuje nić po­ro­zu­mie­nia, i będą mo­gli ra­zem błą­dzić po aka­de­mii. Zda­wał so­bie sprawę z tego, jak pre­sti­żowa jest to uczel­nia i jak eli­tarne to­wa­rzy­stwo do niej uczęsz­cza. Wie­dział, że przez swoje mi­zerne po­cho­dze­nie może mieć pro­blem ze zna­le­zie­niem przy­chyl­nych mu dusz. Do­świad­czył już tego nie­je­den raz. Po­sta­no­wił jed­nak, że nie bę­dzie się przy­zna­wać. Nikt go tu nie znał, mógł za­cząć od po­czątku, z czy­stą kartą.

Co prawda przy­znał się przed En­ka­iem, ale skoro mieli ra­zem miesz­kać, to prę­dzej czy póź­niej te­mat ro­dziny wy­pły­nąłby na po­wierzch­nię, na przy­kład przy oka­zji wy­jaz­dów na święta.

Jun nie miał za­miaru wra­cać do domu. Jego ad­op­cyjna ro­dzina w ogóle nie ob­cho­dziła świąt ku czci Bo­gini. Dla nich były to tylko do­dat­kowe dni wolne od szkoły i pracy. Kiedy Jun za­czął prze­ja­wiać moce, zo­stał nie­jako wy­klu­czony z ro­dziny, choć wciąż za­pew­niano mu opiekę. Po pro­stu wy­pie­rano fakt, że oka­zał się ma­giem. Jego wiara nie miała zna­cze­nia.

Tak to już było w ma­łych, za­mknię­tych spo­łecz­no­ściach, szcze­gól­nie tych bar­dzo tra­dy­cjo­na­li­stycz­nych. Jun jed­nak zu­peł­nie się tym nie przej­mo­wał. Jego ta­lent po­cho­dził od Bo­gini, był da­rem, któ­rego za­mie­rzał do­brze uży­wać.

Dla­tego po­świę­cił wiele czasu i ener­gii na prak­ty­ko­wa­nie, aby fi­nal­nie zna­leźć się w obec­nym miej­scu.

Czuł, że do­piero tu za­cznie na­prawdę żyć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki