Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Shiroi i kuroi. Dwa Kruki. Jedno przeznaczenie.
W świecie, w którym magia i los splatają się nierozerwalnie, Czarne Kruki władają żywiołami, a Białe Kruki poświęcają się, by chronić ludzkość. Większość tych drugich wyginęła w trakcie wojen. Od lat nie pojawił się yatagarasu, najpotężniejszy z Białych Kruków, który może przywrócić światu równowagę.
Jun, nowy uczeń Akademii Natsume Akiry – ostatniego znanego yatagarasu – próbuje się odnaleźć w obcym dla siebie środowisku Kruków. Nie spodziewa się, że jego życie jeszcze bardziej odmieni tajemniczy uczeń Haru – pełen smutku chłopak, który ma szansę odnowić świat. Wzajemna fascynacja wplątuje ich w sieć przygód, intryg oraz sekretów. I wtedy nadchodzi chwila próby.
Czy Jun jest gotów na los, który przygotowała dla niego Bogini? Czy pozna tajemnicę mroku skrywanego przez Haru? I czy powróci wyczekiwany yatagarasu?
Pełna magii, emocji i dramatycznych wyborów historia o miłości, przeznaczeniu i walce o siebie. Idealna dla fanów epickich fantasy i k-dramowych emocji.
Przeczytaj, jeśli lubisz:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 562
Moim Czytelnikom
Jesteście Krukami w świecie pełnym zwykłych gawronów.
PROLOG
Kagawa Kane wślizgnął się za piedestał z popiersiem Bogini. Sekretne przejście w Pałacu Kyūden pozostawione było bez nadzoru. Zdawało się, że od jakiegoś czasu nikt tu nie zaglądał. Z lamp pod sufitem zwisały pajęczyny, a podłogę pokrywała cienka warstwa kurzu. Trochę go to obrzydzało, ale starał się skupiać przede wszystkim na tym, co działo się po drugiej stronie cienkiej ściany.
Ojciec uderzył pięścią w stół, chcąc uciszyć zebranych. W sali panował zdecydowanie zbyt wielki rozgardiasz. Nie tak to powinno wyglądać. Byli przecież damami i dżentelmenami. Nawet w chwilach wielkiego poruszenia powinni zachowywać zimną krew i zdrowy rozsądek.
– Cisza! – powtórzył Goro, tym razem zdecydowanie głośniej.
Poskutkowało. Radni wrócili na swoje miejsca i teraz wpatrywali się w niego w osłupieniu.
– Panika w niczym nam nie pomoże. Kuroi słabną, to prawda. Nie wiemy, czemu tak jest, ale pracujemy nad tym. Zapewniam was. Specjaliści z całego świata zjeżdżają się do Oslo, by szukać rozwiązania. Na razie udało nam się tylko zaobserwować, że utrata mocy następuje rzadko i losowo, jednakże częściej niż w poprzednich latach. – Po sali znów rozeszły się szmery, a Kagawa Goro ponownie uderzył pięścią w stół. – Pragnę zauważyć – kontynuował – że liczebność magów spada od stuleci. Na dodatek – w tym miejscu umyślnie zawiesił głos – pamiętajcie o zasadzie równowagi. – Zebrani pokiwali głowami, rozumiejąc, co ma na myśli. Równowaga w naturze była bardzo ważna. – Moim zdaniem...
– To bzdury! – wykrzyknął ktoś z końca sali. – Nie możemy polegać na domysłach, panie Kagawa. Zwołaliśmy obie Wysokie Rady, aby ustalić, co mamy robić, jak się zabezpieczyć, a pan chce nas częstować banialukami. Jak rozumiem, nie mamy na razie absolutnie nic. A więc koniec zebrania.
Z Sasakim Jiro trudno było dyskutować. Nie miało to najmniejszego sensu. Poza tym cieszył się zbyt dużym poparciem. Goro wyraźnie miał dość kłótni. Chciał zakończyć to spotkanie pokojowo. Ustąpił.
– Dobrze. Spotkajmy się w takim razie za miesiąc. Może będziemy wiedzieć coś więcej. Lecz zanim się rozejdziemy... panie Seiwa?
Mężczyzna siedzący zaraz obok przewodniczącego podniósł zamyślony wzrok. Był jednym z niewielu radnych, którzy rzeczywiście potrafili panować nad emocjami i nie wdawać się w zbędne dyskusje. Zabierał głos tylko wtedy, gdy go o to poproszono.
– Słucham.
– Jak się miewa pana syn?
– Bardzo dobrze, dziękuję.
Kagawa Goro nie pytał go o stan zdrowia syna z uprzejmości. Kane wiedział, że pewne słowa musiały wybrzmieć. Właśnie tutaj, w tej sali, przy wszystkich członkach obu Wysokich Rad.
Seiwa Tadao również to wiedział.
– Z każdym dniem jego umiejętności zaskakują nas coraz bardziej.
Rozległy się rozemocjonowane szepty. Sasaki Jiro zaciskał zęby, a jego okrągła twarz stawała się powoli purpurowa.
– To wspaniale, panie Seiwa. Bardzo mnie to cieszy. Jestem przekonany, że w akademii rozwinie skrzydła i...
– Nie tylko on jest tak wyjątkowy – wtrącił trzęsący się ze złości Jiro.
W jednej chwili na usta Goro wypłynął leniwy, niemal szyderczy uśmiech.
– Oczywiście, że nie. Każdy shiroi jest wyjątkowy, jednak, jak zapewne pan wie, ród Satomi...
Sasaki Jiro już nie słuchał. Zerwał się z siedzenia i wypadł z sali, trzaskając drzwiami tak mocno, że niemal wypadły z zawiasów. To oznaczało koniec zebrania. Jedna z zasad mówiła, że żadne dyskusje nie mogą być prowadzone, jeśli brakuje choćby jednego członka.
Seiwa Tadao uśmiechnął się przepraszająco do przewodniczącego i wstał ze swojego miejsca. Wyciągnął dłoń do białowłosej kobiety siedzącej tuż obok niego. Oboje pożegnali Goro uprzejmymi skinieniami głów i ruszyli do wyjścia. Po to tylko, by przejść do innego pomieszczenia i tam na niego zaczekać.
Kane rozumiał, że jeśli chce wziąć udział w naradzie rodzinnej, musi wydostać się z tajemnego korytarza. Powinien przejść do głównego hallu i udawać, że tylko tędy przechodził. Gdy jednak dotarł do wyjścia i już miał zasunąć ukryte za piedestałem drzwi, poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Przełknął ślinę.
– Wiedziałem, że to zrobisz.
Odwrócił się powoli. Mężczyzna przeszywał go spojrzeniem bezdennych oczu. W czarnym haori, które narzucił na koszulkę, pobłyskiwały srebrne nici. Srebrne były również bransolety zdobiące jego wąskie nadgarstki.
Stał twarzą w twarz z czarnym shiroi.
– Miło cię widzieć – szepnął Kane, niezdolny do podniesienia głosu. – Moje kondolencje z powodu ojca.
– Dziękuję. – Mężczyzna skinął krótko głową. – Ile podsłuchałeś?
– Prawie wszystko.
– Tadao kłamie, prawda? – zapytał czarny shiroi, a Kane zacisnął usta w wąską kreskę, co było jednoznaczną odpowiedzią. – Musisz coś zrobić. Sasaki nie dadzą się długo zwodzić.
– Ale co, Shiro? Co mam zrobić?
– Cokolwiek, co będzie konieczne. Haru musi się przebudzić.
ROZDZIAŁ 1
Akademia Kruków Natsume Akiry wznosiła się na wzgórzu Karasuyama i robiła na Junie piorunujące wrażenie.
Z krótkiego informatora dołączonego do listu gratulacyjnego z okazji przyjęcia dowiedział się, że została wzniesiona pomiędzy XVI a XVII wiekiem i początkowo nie była akademią, lecz zbrojną fortyfikacją samurajów, którzy przez długi czas panowali na wyspie. Na początku XVIII wieku wycofali się z niej. Kroniki wspominają, że pałac przeszedł w ręce shiroi Natsume Akiry, ostatniego znanego światu yatagarasu, na którego cześć budowlę zaczęto nazywać Pałacem Białego Kruka. Około dwustu lat temu został on przejęty przez rząd i zaadaptowany na akademię.
Cały kompleks składał się z ponad osiemdziesięciu budynków, teraz unowocześnionych, przystosowanych do życia ludzi z XXI wieku. Mimo przeróbek i udogodnień pałac zachowywał swój dawny klimat i wciąż wyglądał jak niemożliwa do zdobycia forteca.
Pokryte gipsem ściany jaśniały bielą, a od złoconych dachów odbijały się promienie słońca i oślepiały każdego, kto spoglądał w górę. Jun jednak nie zasłaniał oczu okularami przeciwsłonecznymi, chłonąc roztaczający się przed nim widok. Nie mógł w to uwierzyć. W najśmielszych snach nie sądził, że uda mu się choćby przyjechać na wyspę i zwiedzić ten legendarny zamek. A teraz... to miał być jego nowy dom.
Przełknął gulę w gardle i powstrzymał cisnące się do oczu łzy.
Osiągnął to, co chciał. Kiedy zarywał kolejne noce, ucząc się do egzaminów, nie sądził, że zda je tak dobrze, by dostać pełne stypendium na najlepszej akademii w kraju. Nastawiał się raczej na te poza pierwszą siódemką.
Odchrząknął i złapał za rączkę walizki, mieszczącej cały jego dobytek. Ruszył dziarsko pod górę, chcąc jak najszybciej schować się przed parzącym słońcem między chłodnymi murami, a także zobaczyć wreszcie swój nowy pokój i poznać współlokatora.
Do głównej bramy dotarł spocony i zdyszany. Wziął kilka głębszych wdechów, nim podszedł do kobiety, która prosiła wszystkich przybywających o ich dane.
– Hada Jun – przedstawił się, lekko sapiąc.
– Witamy w Akademii – powiedziała głosem robota, nie odrywając wzroku od list uczniów. Natrafiwszy na nazwisko Juna, zaznaczyła obecność. Dopiero wtedy na niego spojrzała i wykrzywiła twarz w czymś, co miało chyba przypominać uśmiech.
Chłopak odwzajemnił gest, ale z jego strony był on niewymuszony.
– Pokój numer siedem, Pawilon Harmonii Bogini. Prosto, do końca tej alejki, później w prawo, a potem patrz na tabliczki – poinstruowała, za co podziękował jej skinieniem głowy.
Za murami teren był już na szczęście wyrównany. Łatwiej się po nim wędrowało, choć wciąż wleczenie walizki po kocich łbach lub dróżkach wyłożonych żwirem nie należało do przyjemności.
Za zakrętem rzeczywiście zaczęły się pojawiać tabliczki informujące o położeniu strategicznych miejsc: kwater uczniów, biblioteki, stołówki, biur.
Oczy Juna nie mogły być już szerzej otwarte. Miasteczko studenckie, zupełnie niewidoczne z zewnątrz, u podnóża wzniesienia, tętniło życiem.
Widział grupki roześmianych znajomych, które witały się po przerwie, służących taszczących po kilka walizek i toreb, próbujących nadążyć za swoimi pracodawcami, oraz rodziców żegnających swoje zapłakane pociechy. To na pewno byli pierwszoroczniacy, być może jego nowi koledzy i koleżanki.
Wyjeżdżając z rodzinnej miejscowości, odcinał się od wszystkiego i wszystkich. Zamierzał zacząć na wyspie Karasunoshima całkiem nowe życie.
Zaraz miał poznać swojego pierwszego nowego kolegę. O ile zechce być jego kolegą. Miał nadzieję, że współlokator okaże się osobą miłą i nieproblematyczną. Naprawdę chciał, aby najbliższe lata w akademii nie upłynęły pod znakiem zgrzytów, a może i otwartych kłótni z jakimś gburem.
Zbliżał się już do Pawilonu Harmonii Bogini. Był to parterowy, stojący na niskich palach budynek, a w zasadzie kilka budynków połączonych krużgankami, w stylu pałacowym shinden-zukuri. Odnalazł drzwi, na których wisiała pozłacana tabliczka z numerem siedem.
Odetchnął głęboko. Być może jego współlokatora wcale jeszcze nie było, ale wolał zapukać. Dobrze, że to zrobił, bo już po chwili usłyszał ciche: „Proszę”.
Zzuł buty i nacisnął klamkę. Mógł mieszkać w przywodzącym na myśl okres Heian budynku, lecz cieszył się, że drzwi zawieszone były na normalnych zawiasach, a nie rozsuwane.
W środku natomiast zastał zaskakująco dużą przestrzeń. Bał się, że przerwa między łóżkami okaże się tak wąska, że nawet nie będą mogli się w niej mijać, a tymczasem okazało się, że mają tu ruchome ścianki fusuma i parawany, dzięki którym będą mogli rozdzielić pomieszczenie na dwa pokoje i zapewnić sobie prywatność.
Pokój był prosty, ale Jun przywykł do minimalizmu. To, że w ogóle miał od teraz własny kąt, przyniosło mu niewysłowioną ulgę.
Współlokator siedział na swoim łóżku z podciągniętymi nogami i zaczytywał się w jakiejś lekturze, ale gdy tylko Jun wszedł głębiej, uniósł głowę. W jego czarnym spojrzeniu kryła się drapieżność.
Odłożył książkę. Wstał. Miał czarny mulet, bladą twarz i ładnie wykrojone usta. Na pierwszy rzut oka wyglądał delikatnie, niemal filigranowo. Był nieco niższy od Juna i na pewno starszy.
– Enkai – powiedział.
– Jun. – Uścisnął dużą, kościstą dłoń Enkaia.
– Pierwszak? – zapytał z delikatnym uśmiechem, choć z pewnością wiedział, że tak jest, dlatego zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
Jun potaknął.
– Nie przeszkadza ci lewa strona pokoju? – zapytał uprzejmie Enkai i szybko dodał: – Możemy się zamienić, jeśli chcesz.
– Nie trzeba, pasuje mi – zapewnił Jun i na potwierdzenie tych słów przeszedł na swoją część, aby zostawić tam walizkę. – Jesteś kuroi? – Spytanie o to z jakiegoś powodu go stresowało, a przecież była to podstawowa informacja i to nic nadzwyczajnego, że chciało się znać moce drugiego Kruka.
– Tak. Dziedzina ognia – dodał Enkai, wyciągnąwszy z kieszeni spodni zapalniczkę, którą obrócił w palcach.
Jun gwałtownie zwrócił się w jego stronę. Zrobiło mu się głupio, że zareagował w taki sposób, ale nigdy nie poznał kuroi ognia.
Enkai skomentował to tylko cichym śmiechem.
– Przestraszyłeś się?
– Nie. – Jun natychmiast pokręcił głową. – Uważam, że to najfajniejsza dziedzina.
– Najniebezpieczniejsza – rzucił z przekąsem Enkai i wrócił na łóżko.
Jun wiedział, że magów ognia traktuje się czasem z chłodem i dystansem. Kiedyś, w czasach przed wynalezieniem elektryczności, byli bardzo cenni, ale teraz obawiano się ich mocy. Reakcja Enkaia potwierdzała przypuszczenie Juna, że chłopak spotkał się już z niechęcią środowiska.
– Błyskawicami też się zajmujesz? – wypalił Jun, nie mogąc pohamować ciekawości.
– Zwłaszcza błyskawicami – podkreślił Enkai, a Jun uśmiechnął się szeroko. Współlokator odwzajemnił ten gest, co Jun uznał za dobry znak, wróżący, że będą się dogadywać. – A ty?
– Dziedzina powietrza – odparł Jun, wzruszając ramionami. Lubił swój dar, oczywiście, ale przy magii ognia wypadał on dość blado.
– Świetnie! – skomentował radośnie Enkai. – A potrafisz już ochładzać powietrze albo robić wiaterek? Strasznie dziś gorąco.
Potrafił to zrobić. Sam lubił z tego korzystać, dlatego długo ćwiczył, nim nauczył się przekształcać powietrze w wir, który nie zmieniał się po chwili w huragan strącający przedmioty z mebli.
Skupił się i wykonał szeroki, kolisty gest ręką, aby wprawić powietrze w ruch. Sekundę później po całym pomieszczeniu wirował lekki wiaterek, przyjemnie chłodząc rozgrzane ciała.
Enkai przymknął powieki i odchylił głowę, by oprzeć ją o ścianę. Westchnął z ulgą.
– O Bogini, jak dobrze mieć kuroi powietrza za współlokatora. Czuję, że będziemy się dogadywać, Jun.
Jun uśmiechnął się szeroko. Chyba właśnie oficjalnie przełamali pierwsze lody.
– Co studiujesz? – Postanowił wypytywać dalej, nim chłopak znowu zaczyta się w powieści.
– Po prostu ogień – odparł. – Chcę należeć do oddziałów shobo.
Shobo było elitarnym sztabem doskonale wyszkolonych magów ognia, którzy wzywani byli do walki z siłami natury, ilekroć pojawiało się zagrożenie klęską żywiołową. Shobo opanowywali pożary lasów, zabezpieczali też ważniejsze tereny podczas silnych burz. Byli wojskiem i strażą pożarną w jednym.
– A ty? Już wiesz, co chcesz robić?
Jun pokręcił głową. Miał kilka pomysłów, ale niczego nie był pewny. Jako mag powietrza mógł wstąpić do oddziałów kazega. Działały one na podobnej zasadzie jak shobo, tyle że były wzywane do walki z huraganami. Właściwie często zdarzało się, że sztaby ze sobą współpracowały. Magowie powietrza byli w stanie ograniczać dopływ tlenu, a tym samym pomagali gasić pożary. Mógł też pracować w wielkim mieście i oczyszczać powietrze, to była spokojna praca, może nawet trochę nudna, ale jakże potrzebna. Najbardziej jednak skłaniał się ku medycynie. Nie był Białym Krukiem, choć jego moc pozwalała na leczenie osób z problemami z oddychaniem.
– Być może chciałbym pracować z dziećmi cierpiącymi na astmę – odpowiedział wreszcie.
– Bardzo szlachetne. – Enkai pokiwał głową. – Przed tobą cały rok, na pewno coś wybierzesz.
– Czy... Czy w naszym Pawilonie mieszkają jacyś shiroi?
– W naszym akurat nie. Ale wiem, że będzie jakiś pierwszoroczniak. A co?
– Tak pytam. – Jun wzruszył ramionami, po czym przystąpił do rozpakowywania walizki. – Wybacz, jeśli będę zadawał dużo pytań, ale po pierwsze jeszcze nikogo tu nie znam, po drugie... pochodzę z małej wsi. – W tym momencie poczuł, że na jego policzki wypływają rumieńce. – I trochę mało wiem.
– Rozumiem, ale rodzice nie...? – Enkai zamilkł na widok opadających kącików ust współlokatora. Zrozumiał, że powiedział coś niestosownego. – Wybacz, nie chciałem być niegrzeczny.
– W porządku – powiedział Jun natychmiast. – To nic takiego, nie wiedziałeś. – Odchrząknął i pochylił się bardziej nad walizką. Mówienie o tym przychodziło mu z trudnością, lecz starał się sobie tłumaczyć, że to przecież nic takiego. – Nie znam swoich rodziców, jestem adoptowany. Moja rodzina zastępcza była zwyczajna, więc niczego mnie nie nauczyli. W mojej miejscowości były tylko dwie rodziny kuroi, ale żyły w odosobnieniu.
– Nie musisz się o nic martwić. I możesz pytać do woli – zapewnił Enkai z uśmiechem, który Jun odwzajemnił, posyłając w niepamięć rozmowę sprzed chwili. – Poza tym na pierwszym roku są zajęcia, na których można zadawać najróżniejsze pytania. To takie zajęcia integracyjno-informacyjne. Jeśli masz ochotę, możemy zaraz przejść się po akademii i wszystko ci pokażę.
Jun z chęcią przystał na ten pomysł. Odetchnął z ulgą, uznawszy, że Enkai jest naprawdę sympatyczny. Miał tylko nadzieję, że nie podpali im pokoju. Na wszelki wypadek postanowił dbać o to, by nigdy nie używać tu świeczek. Kruki nie mogły wytwarzać żywiołów same z siebie. Magowie powietrza mieli oczywiście najłatwiej, bo powietrze było wszędzie, ale reszta musiała sobie swój żywioł znaleźć, aby móc nim manipulować.
Wyciągał z walizki kolejne złożone w kosteczkę ubrania. Nie było ich wiele, zresztą nie potrzebował więcej. W tygodniu i tak obowiązywały akademickie uniformy – białe mundurki dla kuroi i czarne dla shiroi. Jun nie rozumiał, czemu miał służyć ten kontrast. Zapewne był to tylko czyjś chwilowy kaprys, który przyjął się w każdej akademii na świecie.
Rozłożył swój niewielki dobytek w szafie. Bielizna w szufladach, koszulki i bluzy zawieszone na wieszakach, spodnie i swetry ułożone na półkach.
Rozejrzał się niepewnie po pokoju.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Enkai, zauważywszy jego zmarszczone brwi. – Łazienka jest zaraz przy wejściu. – Wskazał palcem na drzwi.
Jun wcześniej w ogóle ich nie dostrzegł. Kiwnął głową w niemym podziękowaniu i skierował się do pomieszczenia.
– Nie mamy pralki – zauważył, jak gdyby Enkai, mieszkający tu już zapewne przynajmniej od roku lub dwóch, mógł przeoczyć ten szczegół.
– Nie, nie mamy – zgodził się, powstrzymując cisnący się na usta uśmieszek. – Rzeczy do prania oddajemy co tydzień. A co dwa tygodnie przychodzi ekipa sprzątająca. O nic nie musisz się martwić. My mamy tylko się uczyć i poświęcać medytacji – wygłosił najbardziej pompatycznym tonem, na jaki było go stać. Zaraz zachichotał cicho. – Serio, nie przejmuj się.
Jun nie mógł uwierzyć, że pobyt w akademii będzie tak luksusowy. Nie musiał się już dłużej martwić sprzątaniem, gotowaniem, praniem ani młodszym, rozkrzyczanym rodzeństwem niedającym spać po nocach. Przyjechał, by ciężko pracować, a tymczasem to wszystko brzmiało jak wakacje.
Znów poczuł wzbierające w oczach łzy. Odwrócił się prędko od Enkaia, aby ten niczego nie zauważył, i dalej rozkładał swoje rzeczy. Zabrał z domu kilka ulubionych książek. Zapytał grzecznie, czy może je postawić na półkach nad ławą w części wspólnej, na co współlokator odpowiedział tylko: „Śmiało”.
Dziesięć minut później mógł powiedzieć, że się rozgościł, i poczuł, że pokój jest już trochę bardziej „jego”. Nie miał ozdób, ramek ze zdjęciami, ulubionego, polarowego koca, nic z tych rzeczy. Postanowił, że przy najbliższej okazji kupi chociaż jakiś kwiatek, by postawić go na szafce nocnej.
Zatrzymał chłodzące pokój powietrze, kiedy kuroi ognia zapytał, czy teraz już mogą udać się na zwiedzanie. Gdy wychodzili, podał mu drugi klucz do pokoju, który do tej pory leżał na jego biurku. Zamknęli pokój i skierowali się do serca miasteczka – do Pałacu Białego Kruka.
Po drodze Enkai tłumaczył, że tam odbywa się większość zajęć. Były jakieś wyjątki, ale dopiero w następnych latach, więc na razie Juna to nie dotyczyło. W pałacu mieścił się też rektorat i niektóre dziekanaty, mieszkali w nim również wszyscy profesorowie i część personelu. Były tam też pokoje dla wszelkich gości i przyjaciół Akademii oraz „pokoje dla VIP-ów”. Kiedy Jun dopytał, co to dokładnie znaczy, Enkai machnął ręką.
– No wiesz, dla wybitnych uczniów, głównie shiroi.
Jun jeszcze nigdy nie spotkał shiroi, prócz tego jednego razu w szpitalu, gdzie trafił ze skręconą kostką. Miła pani objęła jego dziecięcą nóżkę obiema dłońmi, wytworzyła światło i ciepło i już po chwili nic nie bolało, a kostka była wyleczona.
Wspinali się po schodach i krążyli po korytarzach. Enkai pokazywał mu sale do konkretnych przedmiotów, wygodne skróty i tajemne przejścia. Znał akademię jak własną kieszeń. Tymczasem Jun miał wrażenie, że znalazł się w ogromnym labiryncie, w którym sam sobie nie poradzi. Dosłownie wszystko wyglądało tak samo. Białe ściany, drewniane podpory, czarne drzwi i zero elementów charakterystycznych.
– Nie martw się – powiedział Enkai. – Po miesiącu się przyzwyczaisz. Gdy już dostaniesz plan, zrobię ci mapę.
Ostatnim punktem wycieczki zapoznawczej była jadalnia. Jadalni było kilka, jedna na trzy lub cztery pawilony, w zależności od ich wielkości. Były to po prostu duże kantyny, serwujące pyszne – tak zapewniał Enkai – posiłki w określonych porach.
– I tak się właśnie prezentuje nasza wspaniała Akademia Natsume Akiry – podsumował, kiedy już wracali do swojego pawilonu. – Jakieś pytania?
– Pytań brak. Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś świetnym przewodnikiem, choć pewnie i tak się tu zagubię wiele razy. Ale będę podążał za tłumem i jakoś się odnajdę.
Enkai zrobił kwaśną minę.
– Nigdy nie podążaj za tłumem, bo to może nie być twój tłum.
Jun zamilkł na chwilę. Kuroi ognia miał całkowitą rację. Głupio byłoby dołączyć do jakiejś grupki osób tylko po to, by później się okazało, że to starszy rocznik, na dodatek składający się z kuroi innej specjalizacji.
Miał nadzieję, że gdy już pozna osoby ze swojego rocznika, znajdzie kogoś, z kim poczuje nić porozumienia, i będą mogli razem błądzić po akademii. Zdawał sobie sprawę z tego, jak prestiżowa jest to uczelnia i jak elitarne towarzystwo do niej uczęszcza. Wiedział, że przez swoje mizerne pochodzenie może mieć problem ze znalezieniem przychylnych mu dusz. Doświadczył już tego niejeden raz. Postanowił jednak, że nie będzie się przyznawać. Nikt go tu nie znał, mógł zacząć od początku, z czystą kartą.
Co prawda przyznał się przed Enkaiem, ale skoro mieli razem mieszkać, to prędzej czy później temat rodziny wypłynąłby na powierzchnię, na przykład przy okazji wyjazdów na święta.
Jun nie miał zamiaru wracać do domu. Jego adopcyjna rodzina w ogóle nie obchodziła świąt ku czci Bogini. Dla nich były to tylko dodatkowe dni wolne od szkoły i pracy. Kiedy Jun zaczął przejawiać moce, został niejako wykluczony z rodziny, choć wciąż zapewniano mu opiekę. Po prostu wypierano fakt, że okazał się magiem. Jego wiara nie miała znaczenia.
Tak to już było w małych, zamkniętych społecznościach, szczególnie tych bardzo tradycjonalistycznych. Jun jednak zupełnie się tym nie przejmował. Jego talent pochodził od Bogini, był darem, którego zamierzał dobrze używać.
Dlatego poświęcił wiele czasu i energii na praktykowanie, aby finalnie znaleźć się w obecnym miejscu.
Czuł, że dopiero tu zacznie naprawdę żyć.