Yellow bahama w prążki - Ewa Nowak - ebook + książka

Yellow bahama w prążki ebook

Ewa Nowak

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chyba każda nastolatka marzy, aby napisano o niej książkę, ale większość z nich nie widzi w swoich codziennych przeżyciach nic fascynującego ani godnego opisania. Tymczasem ta właśnie książka powstała na podstawie e-maili, które autorka otrzymywała od nastolatek. Główna bohaterka, Hania, jest z pozoru przeciętną dziewczyną, mimo to jej codzienne, zwyczajne przygody nie pozwalają oderwać się od lektury. Jest tu jednak coś więcej, bo życie bywa czasem poważne, czasem trudne, i zmusza Hanię do przemyśleń. Na naszych oczach bohaterka rozwija się i dojrzewa. Przypatrujemy się temu wszystkiemu, raz po raz wybuchając śmiechem, bo Ewa Nowak, jak sama podkreśla, uważa śmiech za cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Pisze książki głęboko przekonana, że czytając je, stajemy się zdrowsi i szczęśliwsi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 243

Oceny
4,5 (63 oceny)
43
11
7
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
poziomka6905

Nie oderwiesz się od lektury

Hania zdaje się być przeciętną gimnazjalistką. Jednak to tylko pozory. Jej listy do pisarki pokazują świat nastolatki od "środka". Powieść z dużą dawką humoru, ciekawymi postaciami i śmiesznymi wydarzeniami. Dla młodszych i nieco starszych.
00

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wy­daw­cy. Pro­si­my, abyś prze­strze­gał praw, ja­kie im przysługują. Jej za­war­tość możesz udostępnić nie­odpłat­nie oso­bom bli­skim lub oso­biście zna­nym. Ale nie pu­bli­kuj jej w in­ter­ne­cie. Jeśli cy­tu­jesz jej frag­men­ty, nie zmie­niaj ich treści i ko­niecz­nie za­znacz, czy­je to dzieło. A ko­piując jej część, rób to je­dy­nie na użytek oso­bisty.

Sza­nuj­my cudzą własność i pra­wo.

Więcej na www.le­gal­na­kul­tu­ra.pl

Pol­ska Izba Książki

Pro­jekt okładki

Olga Re­szel­ska

Zdjęcie na okładce

© iStock­pho­to.com/ey­ecra­ve

DTP

Ma­ria Ko­wa­lew­ska

Ko­rek­ta

Bo­gusława Jędra­sik

Adam Za­mbrzyc­ki

Text co­py­ri­ght © by Ewa No­wak

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Czar­na Owca, 2014

Wy­da­nie II

Wszel­kie pra­wa za­strzeżone. Ni­niej­szy plik jest objęty ochroną pra­wa au­tor­skie­go i za­bez­pie­czo­ny zna­kiem wod­nym (wa­ter­mark).

Uzy­ska­ny dostęp upo­ważnia wyłącznie do pry­wat­ne­go użytku. Roz­po­wszech­nia­nie całości lub frag­men­tu ni­niej­szej pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci bez zgo­dy właści­cie­la praw jest za­bro­nio­ne.

ISBN 978-83-7554-946-1

ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawae-mail: [email protected]ł handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:www.czarnaowca.pl

Skład wersji elektronicznej:Virtualo Sp. z o.o.

Roz­dział 1

Sza­now­na Pani!

Na pew­no mnie Pani nie pamięta i nie dzi­wię się ra­czej, bo je­stem tak nie­cie­ka­wa, że z tru­dem za­pa­miętuję samą sie­bie. Była Pani u mo­jej mamy w bi­blio­te­ce na spo­tka­niu. Bar­dzo mi się po­do­bało i to nie tyl­ko dla­te­go, że dzięki temu prze­padły nam dwa pol­skie (nie­na­widzę pol­skiego!), cho­ciaż oczy­wiście to było też dosyć ważne.

Sie­działam za regałem i ani razu się nie ode­zwałam, więc nie miała Pani żad­nej szan­sy mnie za­pa­miętać. Mała stra­ta, za­pew­niam. Wszyst­ko, co Pani mówiła, dokład­nie no­to­wałam. Nie dla­te­go że to spo­tka­nie było ta­kie pa­sjo­nujące, ale dla­te­go że Jodłowska, na­sza po­lo­nist­ka, nam kazała, a ja za­wsze mam ja­kieś tróje do po­pra­wie­nia, więc wolę już zro­bić no­tat­ki ze spo­tka­nia, niż pisać roz­prawkę albo coś jesz­cze gor­sze­go. Więc (od więc się zda­nia nie za­czy­na, wiem, ale niby dla­cze­go, sko­ro pra­wie wszy­scy, których znam, za­czy­nają?) z tego spo­tka­nia za­pi­sałam so­bie spo­ro rze­czy. Naj­bar­dziej po­do­bało mi się to, że nie war­to pisać, że kot był in­te­li­gent­ny, tyl­ko opi­sać ja­kieś kon­kret­ne zda­rze­nie świadczące o oszałamiającej in­te­li­gen­cji tego kota. Kazała nam pani się za­sta­no­wić, jaka sce­na po­ka­załaby in­te­li­gencję kota. Oso­biście, gdy­by mi się chciało, opi­sałabym ta­kie zda­rze­nie: rano za­dzwo­nił bu­dzik i go przez sen wyłączyłam, a po­tem za­ko­pałam się znów w po­dusz­ki. Po kil­ku mi­nu­tach kot wsko­czył na łóżko i zaczął tak głośno mru­czeć, że się obu­dziłam i dzięki nie­mu się nie spóźniłam. Tyl­ko czy to świad­czy o in­te­li­gen­cji, czy ra­czej o tym, że kot jest na przykład głodny i bu­dzi obiekt, który daje mu jeść?

Zerknęłam te­raz w moje no­tat­ki i widzę, że za­pi­sałam so­bie, że Pani po­wie­działa, że w życiu każdego jest ma­te­riał na jedną książkę. Dwa dni o tym myślałam i w za­sa­dzie mogę się z Panią zgo­dzić.

A te­raz do rze­czy:

Bar­dzo chciałabym, żeby po­wstała książka o mnie. To ta­kie moje ma­rze­nie. Zdaję so­bie sprawę, że nie je­stem nad­mier­nie ory­gi­nal­na, ale trze­ba podążać za swo­imi ma­rze­nia­mi, czyż nie? Na­wet w szko­le nas tego uczą. Nie mam, nie­ste­ty, żad­ne­go ta­len­tu i sama książki nie na­piszę. Z po­la­ka najczęściej mam mak­sy­mal­nie (wy­pro­szo­ne przez moją mamę) czte­ry, więc musi to na­pi­sać nie kto inny tyl­ko… Pani. Ja mogę co naj­wyżej na­pi­sać trochę o so­bie i mo­jej ro­dzin­ce. Ro­zu­miem, że nie na­pisze Pani całej książki o mnie (nie je­stem aż tak za­du­fa­na w so­bie), bo ma Pani własne po­mysły, ale ja chciałabym prze­czy­tać Pani książkę, gdzie jest cho­ciaż mały aka­pi­cik o mnie. Może coś z tego, co się u nas dzie­je, przy­da się Pani do ja­kiejś po­wieści? Jeśli nie, proszę po pro­stu to wszyst­ko ska­so­wać.

Zga­dzam się, żeby Pani po­zmie­niała, co tyl­ko Pani chce, i wca­le nie muszę być po­sta­cią ide­al­nie po­zy­tywną.

Za­cznę tak, jak Pani mówiła na spo­tka­niu, od wszyst­ko jed­no cze­go.

Po­zo­staję z wy­ra­za­mi sza­cun­ku

Han­na

Roz­dział 2

Nie wiem, czy prze­czy­tała Pani moją wia­do­mość, bo nie do­stałam żad­nej od­po­wie­dzi. W każdym ra­zie w na­szej bi­blio­te­ce są już zdjęcia ze spo­tka­nia z Panią. Na jed­nym widać kawałek mo­je­go uda. Strasz­nie gru­bo wyszło, ale na szczęście i tak nikt nie wie, że to moje.

Bar­dzo mi przy­kro, ale za spra­woz­da­nie ze spo­tka­nia z Panią otrzy­małam ocenę do­pusz­czającą z plu­sem. Chciałam na­wet ze­ska­no­wać to spra­woz­da­nie i Pani wysłać, ale dałam ma­mie i oczy­wiście gdzieś się jej za­po­działo. Na pew­no włożyła do ja­kiejś książki i za­po­mniała. Raz w roku w bi­blio­te­ce u mamy robią taką wy­stawę rze­czy zna­le­zio­nych w książkach. Ko­cham tę wy­stawę z dwóch po­wodów: po pierw­sze – za­wsze wte­dy znaj­duję masę własnych rze­czy, ta­kich jak sta­re klasówki albo kar­tecz­ki z listą za­kupów, a po dru­gie – uwiel­biam oglądać, co czy­tel­ni­cy zo­sta­wiają w książkach. W zeszłym roku ktoś zo­sta­wił dwa tysiące złotych. Moja mama próbowała usta­lić kto, ale nikt z czy­tel­ników się nie przy­znał. Sądzę, że to były pie­niądze mamy, bo to w jej sty­lu. Jed­nak mama sta­now­czo zaprze­czyła. W książkach lu­dzie zo­sta­wiają klu­cze, zapałki, bi­le­ty wszel­kie­go ro­dza­ju, pie­niądze (bar­dzo często) i li­sty miłosne. Te uwiel­biam. Kie­dyś był taki:

Dro­ga M.

Je­stem zna­jo­mym K. W. po­wie­działa mi, że masz to, cze­go szu­kam. Czy możemy się spo­tkać dziś u I.?

Po­zdra­wiam, D.

Kil­ka dni wymyślałam różne wer­sje, kim jest która z osób i o co mogło cho­dzić. W każdym ra­zie list ten zna­le­zio­no w kry­mi­na­le.

Albo taki:

Dro­ga Mi­siu!

Czy możesz w moim imie­niu po­wie­dzieć swo­jej głupiej sio­strze, że je­stem zmu­szo­ny z nią ze­rwać, gdyż po pierw­sze jest głupia, a po dru­gie te­raz ko­cham jej siostrę? Czy będziesz moją? Jeśli tak, mam czas w so­botę między drugą a szóstą, bo po­tem idę do bab­ci na uro­dzi­ny dziad­ka. Będę cze­kał od dru­giej.

P.

Kie­dy czy­tam ta­kie rze­czy, za­wsze wte­dy myślę, że inni lu­dzie mają faj­ne życie. U mnie za­wsze jest nud­no. No, może poza mo­men­ta­mi, gdy coś się dzie­je.

Dziś zwol­ni­li nas wcześniej, bo geo­gra­ficz­ka jest cho­ra i na szczęście nie zro­bi­li nam zastępstwa, tyl­ko litości­wie puścili do domu. Dziew­czy­ny poszły do Pau­li­ny na ser­nik z po­lewą kaj­ma­kową (bie­rze się puszkę mle­ka skon­den­so­wa­ne­go i go­tu­je przez czte­ry go­dzi­ny. Wy­cho­dzi brązowy ulep i wszy­scy się tym za­chwy­cają, a ja naj­bar­dziej), ale chciałam jak naj­szyb­ciej wrócić do domu, bo uświa­do­miłam so­bie, że prze­cież miałam moje e-ma­ile zacząć od tego, że opiszę Pani Jac­ka. A jak na ra­zie chy­ba nie na­pi­sałam o nim ani słowa.

Ja­cek Bo­sek miesz­ka w tej sa­mej klat­ce co my, na tym sa­mym piętrze, tyl­ko że po dru­giej stro­nie schodów. On ma wi­dok na sta­re drze­wa w sa­dach, a my na park z małym ba­jor­kiem pośrod­ku (w zależności od na­stro­ju cza­sem wy­da­je mi się, że to smro­dli­wa kałuża, a cza­sem, że to ro­man­tycz­ny staw). Ma iden­tycz­ne miesz­kanie jak my, tyl­ko jak­by w lu­strza­nym od­bi­ciu. Jego bal­kon jest nad wejściem do klat­ki scho­do­wej, a nasz z dru­giej stro­ny blo­ku. Gdy byliśmy młodsi i ba­wi­liśmy się w wojnę, za­wsze bar­dzo nam się po­do­bało, że mając te dwa bal­kony, możemy pa­tro­lo­wać całą oko­licę. W wojnę głównie ba­wi­liśmy się we dwo­je, więc nie było kogo pa­tro­lo­wać, ale za­wsze do­brze mieć per­spek­ty­wy i możliwości.

Na­sze mamy po­znały się w szpi­ta­lu położni­czym. Wte­dy oj­co­wie nie by­wa­li jesz­cze przy po­ro­dach i mamy mogły so­bie w spo­ko­ju po­ga­dać i nie mu­siały się przej­mo­wać, jak która wygląda (znam to z opo­wieści mamy i cio­ci). Je­stem od Jac­ka star­sza tyl­ko o dobę, a właści­wie o szes­naście go­dzin. Na­sze mamy leżały na tej sa­mej sali, łóżko w łóżko, i jak często wspo­mi­nają, prze­ga­dały czte­ry dni i czte­ry noce. Raz po­dob­no było tak, że poszły so­bie na spa­cer i tak się za­ga­dały, że szu­ka­li ich po całym szpi­ta­lu, bo myśmy z Jac­kiem dar­li się z głodu. W końcu od­na­lazła je jakaś pielęgniar­ka i na­krzy­czała, że są kom­plet­nie nie­od­po­wie­dzial­ne. Moją mamę to oczy­wiście rozśmie­szyło, a mamę Jac­ka ze­stre­so­wało.

Gdy ro­dziła się Zośka, mój tata już był po stu­diach. Wie­dział, że chce zo­stać gi­ne­ko­lo­giem położni­kiem i miał właśnie prak­ty­ki na od­dzia­le położni­czym. Tak się przej­mo­wał tym, żeby ko­niecz­nie być przy poro­dzie swo­je­go dziec­ka, że umieścił mamę na od­dzia­le na dwa dni przed spo­dzie­wa­nym ter­mi­nem. Mama była so­bie w szpi­ta­lu, za­przy­jaźniła się z le­ka­rza­mi i położnymi, no i z in­ny­mi mat­ka­mi. Tatuś co­dzien­nie u niej prze­sia­dy­wał. Miał zwy­czaj wpa­dać do niej i pytać: „No i jak się czu­jesz? Bo te­raz miałbym trochę cza­su…”. W ten sposób zachęcał mamę, żeby zaczęła ro­dzić. Nie­ste­ty, Zośka nie przej­mo­wała się rozkładem zajęć taty i zaczęła się ro­dzić o dru­giej w nocy. Aku­rat na dyżurze była koleżanka taty (cio­cia Mar­ta), która od razu do nie­go za­dzwo­niła.

Tatuś po­dob­no wy­biegł z domu i na­wet drzwi nie za­mknął (to wiem od dziadków). Wpadł do szpi­ta­la i pędem po­gnał na salę po­ro­dową, ale tam nie można tak po pro­stu wejść. Mu­siał się umyć i prze­brać w far­tuch, a gdy już wpadł na salę, cio­cia Mar­ta uśmiechnęła się i podała mu do rąk świeżo uro­dzoną Zośkę.

– Co to za dzie­ciak?

– Twój!

Po­dob­no tata stał tak z Zośką, pa­trzył na nią i na mamę i był nie­zmier­nie roz­cza­ro­wa­ny. By­najm­niej nie Zośką, tyl­ko tym, że nie od­bie­rał po­ro­du.

– Co tak sto­isz? Li­czysz na to, że ją we­pchnie­my z po­wro­tem i uro­dzi się przy to­bie? – Mar­ta z mamą spoj­rzały na sie­bie i już miały par­sknąć śmie­chem, gdy tatuś za­py­tał:

– A dałoby się tak?

Mama opo­wia­dała nam to tysiąc razy. Zośka nie prze­pa­da za tą opo­wieścią, ale jej ogólnie trud­no do­go­dzić. Gdy­by uro­dziła się przy ta­cie, też pew­nie by jej się to nie po­do­bało. A ja uwiel­biam wy­obrażać so­bie ta­tu­sia stojącego z wrzeszczącą, świeżo uro­dzoną Zośką i myślącego, jak by ją tu we­pchnąć z po­wro­tem do brzu­cha mamy. Gdy ja się ro­dziłam, tatuś już pra­co­wał na od­dzia­le położni­czym i wte­dy właśnie po raz pierw­szy miał pod opieką stu­dentów.

Ja po­sta­no­wiłam uro­dzić się nad ra­nem, koło czwar­tej. Nie­ste­ty, na ten po­mysł wpadłam nie tyl­ko ja, ale też trzy inne no­wo­rod­ki. Tatuś i cio­cia Mar­ta zwi­ja­li się jak w ukro­pie między czte­re­ma ma­mu­sia­mi i w końcu tak wyszło, że mnie ode­brała cio­cia. Ponoć, jak głosi le­gen­da, po tym dyżurze tatuś sko­na­ny wszedł na salę, gdzie leżały czte­ry ma­mu­sie z no­wo­rod­ka­mi przy pier­siach, spod zmęczo­nych po­wiek spoj­rzał na nie, pod­szedł do łóżka naj­bliżej okna, wziął szczęśliwą mamę za rękę i wy­znał, że po pierw­sze jest pie­sko zmęczo­ny, a jesz­cze bar­dziej głodny, a po dru­gie – jest z niej dum­ny i bar­dzo się cie­szy, że wszyst­ko tak gładko poszło.

– Ko­cham cię, maleńka – po­wie­dział mój tatuś (na co są świad­ko­wie) i za­raz dodał: – Wymyśliłem imię Ha­nia.

W sali zro­biło się ponoć bar­dzo ci­cho. Na­wet mo­jej ma­mie ode­brało mowę.

Do­pie­ro po chwi­li właści­ciel­ka ręki chrząknęła i wzru­szo­na po­wie­działa:

– Pa­nie dok­to­rze, ja mam dwie ka­nap­ki z domu. Proszę… A poza tym to jest chłopiec…

To była właśnie cio­cia Zuza, a rze­czo­nym chłopcem był Ja­cek.

Tatuś, z cze­go do dziś śmie­je się mama, po pro­stu wie­dział, że cio­cia bar­dziej po­trze­bu­je za­in­te­re­so­wa­nia niż moja mama.

Tata oczy­wiście wszyst­kie­mu za­prze­cza, ale jest świa­dek w po­sta­ci cio­ci Zuzy, no i mamy. Te­raz oczy­wiście tata od­graża się, że przy na­ro­dzi­nach wnuków to być musi, ale Zośka się wście­ka i wrzesz­czy, żeby tak głupio nie żar­to­wał, bo ona nig­dy na to nie po­zwo­li. Ja na­to­miast nic nie mówię, bo wia­do­mo, że ani męża, ani dzie­ci nig­dy mieć nie będę.

Wra­cając do po­zna­nia się na­szych mam… Jac­ka za­pa­miętano jako naj­grzecz­niej­sze­go no­wo­rod­ka na całym od­dzia­le. Nig­dy nie krzy­czał (no, chy­ba że wte­dy, gdy już ab­so­lut­nie mu­siał), nie bu­dził się w nocy, pra­wie nie sikał (po­dob­no), jadł chętnie i za­cho­wy­wał się tak, jak­by go nie było.

– A ja myślałam, że on będzie krzy­czał całą dobę, a ja będę taka dziel­na i so­bie ze wszyst­kim po­radzę – mówiła wte­dy jego mama i dawała od­czuć in­nym ma­mom, że ma ta­kie spo­koj­ne, jak­by lep­sze od in­nych no­wo­rodków dziec­ko.

Jed­na z położnych po­wie­działa jej tak:

– Niech pani uważa, bo te, co te­raz dużo krzyczą, o tak, jak ta… – tu po­ka­zała na mnie jako ne­ga­tyw­ny przykład no­wo­rod­ka, bo po­dob­no darłam się na­wet przez sen – to się wy­wrzeszczą, wy­wrzeszczą i mat­ka ma spokój. A naj­gor­sze to te spo­koj­ne, ci­che wody, jak mój an­cy­mo­nek. Też był taki grzecz­niut­ki, a w zeszłym roku ra­zem z ko­legą po­je­cha­li niby na obóz języ­ko­wy. Oso­biście ich na dwo­rzec od­pro­wa­dziłam, a po trzech ty­go­dniach nor­mal­nie ode­brałam. Opa­lo­ny, roześmia­ny, krzy­czy na wszyst­kie stro­ny: „Cześć wam, cześć”. Pod­cho­dził do ja­kichś lu­dzi i ści­skał im ręce. Na­wet mi po­ka­zy­wał, który to jego wy­cho­waw­ca. Po ty­go­dniu jadę na działkę, a sąsiad­ka mi mówi, że mój syn ra­zem z kil­ko­ma ko­legami trzy ty­go­dnie na działce miesz­ka­li. Lu­dziom różne ciężkie pra­ce ro­bi­li i za za­ro­bio­ne pie­niądze ku­po­wa­li so­bie je­dze­nie. U nas też do­mek po­ma­lo­wa­li. Wszyst­ko wy­pie­lo­ne, płot na­pra­wio­ny. Sąsie­dzi się ich nie mo­gli na­chwa­lić. Py­tam go, dla­cze­go tak mnie oszu­kał. „A bo ty byś mnie sa­me­go nie puściła. Praw­da, że byś mnie nie puściła?”.

– To nic ta­kie­go. Przy­najm­niej się pani nie nu­dzi – po­wie­działa cio­cia Zuza i z za­chwy­tem po­pa­trzyła na swo­je­go Ja­cu­sia.

– To ja pani życzę, żeby pani za­sma­ko­wała ta­kie­go nie­nu­dze­nia się – po­wie­działa położna.

Do dziś cio­cia Zuza uważa, że to, jaki jest Ja­cek, to wszyst­ko przez tą położną i jej kra­ka­nie.

Mama Jac­ka tak się tym przejęła, że ciągle cze­kała, kie­dy za­czną się z Jac­kiem kłopo­ty. Te­raz to już śmiało mogę po­wie­dzieć, że się docze­kała.

Ja­cek jest chu­dy. Nie ma na świe­cie oso­by, która mogłaby o nim po­wie­dzieć, że nie jest chu­dy. Ma tyl­ko odro­binę więcej ciała niż szkie­let. Ma też długie włosy, ta­kie do ra­mion. Jest ciem­nym blon­dy­nem, nosi oku­la­ry i ma ja­sne oczy, nie wiem, w ja­kim ko­lo­rze.

Ja­cek sie­dzi w ławce sam. Za karę oczy­wiście, ale on się tym kom­plet­nie nie przej­mu­je. Od pierw­szej kla­sy sie­dzi sam za karę, bo za­wsze coś prze­skro­bie. Opo­wiem o tym, co było dziś.

Po­znała pani naszą po­lo­nistkę? Na pew­no ją Pani pamięta, bo tego się za­po­mnieć nie da, praw­da? Cho­ciaż, ona tyl­ko mnie aż tak nie lubi, in­nych z tru­dem to­le­ru­je. Zużywa jedną szminkę na dwa po­ma­lo­wa­nia i do tego za­wsze ma tak wy­so­kie buty, że le­d­wo w nich cho­dzi. Często gdy idzie, to trzy­ma się ścia­ny. Ja­cek jest bar­dzo to­le­ran­cyj­ny i gdy my w kla­sie cza­sem się z niej czy z in­ne­go na­uczy­cie­la naśmie­wa­my, on za­wsze mówi: „Uważaj­cie, bo wca­le nie je­steście lep­si”.

Po­lo­nist­ka weszła do kla­sy, niosąc ze sobą kawę. Uważam, że to szczyt bez­czel­ności pić kawę na lek­cji, pod­czas gdy nam nie wol­no na­wet żuć gumy, ale wia­do­mo – w szko­le uczeń nie ma żad­nych praw. Dziś roz­da­wała na­sze spra­woz­da­nia lub roz­praw­ki, bo było do wy­bo­ru. Pau­li­na do­stała czte­ry, jak za­wsze, a ja dwa plus, też jak za­wsze. Ja­cek na­to­miast do­stał czte­ry.

– Jac­ku, prze­czy­tałam twoją pracę z uwagą. Gdy­byś tyl­ko trochę nad sobą po­pra­co­wał… Dla­cze­go nie możesz wyglądać jakoś tak schlud­niej? Po­patrz na Ce­za­re­go… on za­wsze do­brze wygląda.

Bied­ny Ce­za­ry od razu scho­wał się pod ławkę, ale to nie jego wina, że po­lo­nist­ka go lubi.

– Albo Pau­lin­ka… Dla­cze­go nie możesz być tak ak­tyw­ny jak ona? No, wstań i zo­bacz, jak ty sie­dzisz. Pod­nieś się do góry i po­patrz po swo­ich ko­le­gach. Je­steś naj­gor­szy z całej kla­sy.

Chciałam po­wie­dzieć, że prze­cież ja do­stałam gorszą ocenę, ale Ja­cek nie­na­wi­dzi, gdy ktoś sta­je w jego obro­nie, więc sie­działam ci­cho.

– Nie umiesz się za­cho­wać i to zupełnie…

– Ja mam taką prośbę do pani… czy może mnie pani nie porówny­wać z ko­le­ga­mi?

– A dla­cze­go? Ja właśnie uważam, że sko­ro sam nie umiesz, trze­ba ci wska­zać od­po­wied­nie wzo­ry do naśla­do­wa­nia. Może to ci da do myśle­nia.

– I pani wie­rzy w tę me­todę? – zdu­miał się Ja­cek. – Rze­czy­wiście skan­da­licz­nie sie­działem.

Kil­ka osób się roześmiało.

– Dziec­ko dro­gie, człowiek uczy się całe życie. Po­win­nyśmy wzo­ro­wać się na lu­dziach od nas lep­szych…

– Ro­zu­miem. Czy mogę w ta­kim ra­zie coś po­wie­dzieć? Jeśli jest tak, jak pani zda­niem, że lu­dzi war­to porówny­wać, to proszę mi po­wie­dzieć, dla­cze­go nie włada pani ta­kim ład­nym języ­kiem pol­skim jak nasz ma­te­ma­tyk, dla­cze­go mówi pani „wziąść”, „włan­czać”, „pod­nieść do góry” albo „kart­ka pa­pie­ru”, i dla­cze­go ma­lu­je się pani tak, że wygląda pani jak lew po po­lo­wa­niu, dla­cze­go nie ma­lu­je się pani tak ład­nie i sub­tel­nie jak pani Łozow­ska, dla­cze­go nie przy­cho­dzi pani punk­tu­al­nie na lek­cje, dla­cze­go nie jest pani lu­bia­na jak pani Za­wadz­ka, dla­cze­go, będąc po­lo­nistką, nig­dy pani ni­cze­go nie czy­ta…

– Wyjdź w tej chwi­li!

– Oczy­wiście. Tyl­ko zwra­cam pani uwagę, że gdy pani mnie obrażała, to ja mu­siałem tego słuchać.

W tym mo­men­cie do kla­sy zaj­rzała na­sza wice. Nie ma z nami lek­cji i jest nowa. Nikt nie wie jesz­cze, czy jest ludz­ka, czy wręcz prze­ciw­nie.

– Prze­pra­szam bar­dzo… Czy coś się stało?

– Tak! – na­sza po­lo­nist­ka złapała się za klatkę pier­siową, jak­by miała jakiś atak. – Życzę so­bie, żeby ju­tro o ósmej rano – po­wie­działa do­bit­nie – zja­wiła się u mnie mat­ka Bo­ska!

– Kto? – za­py­tała wice, bo ona nie uczy na­szej kla­sy i nie zna Jac­ka. Na jej miej­scu też bym się ra­czej zdzi­wiła.

– Mat­ka Bo­ska! – Po­lo­nist­ka była czer­wo­na jak bu­rak.

Ja­cek, który nadal stał, pod­niósł lek­ko rękę do góry.

– Cho­dzi o moją matkę.

– Mat­ka Bo­ska jest two­ja mamą? – spo­koj­nie za­py­tała wice.

– Tak jest, proszę pani.

– A, to ty je­steś Bo­sek, ten Bo­sek? Miło mi. Tyle już o to­bie słyszałam. Wyglądasz całkiem nor­mal­nie.

– Niech pani się nie da zwieść po­zo­rom – całkiem poważnie po­wie­dział Ja­cek.

Dy­rek­cja tak się śmiała, że na­wet nie za­uważyła, kie­dy po­lo­nist­ka obu­rzo­na wyszła z kla­sy.

Ale po­tem afe­ra oczy­wiście była. Na­uczy­cie­le mogą nas obrażać do woli, a jak im się po­wie słowo praw­dy, to za­raz jest wiel­kie halo.

Taki właśnie jest Ja­cek.

H.

Roz­dział 3

Jest już dzie­sięć po dzie­wiątej wie­czo­rem. Po­sta­no­wiłam do Pani na­pi­sać, za­nim wezmę się za lek­cje. Mam ich nie­dużo, ale jakoś nie miałam cza­su w ciągu dnia, żeby je od­ro­bić. Czy­tałam so­bie słownik wy­razów ob­cych. Bar­dzo faj­ny. Na przykład, co to jest fi­lok­se­ra? Mszy­ca niszcząca wi­no­rośle. Od razu widzę, jak za­do­wo­lo­na z życia mszy­ca za­ja­da się liśćmi wi­no­gron. Albo ta­kie słowo „fir­cyk”. In­a­czej: lek­ko­duch, trzpiot, szaławiła, świsz­czy­pała, dan­dys, goguś, stroj­niś, ga­lant, mod­niś, ele­gant. Można się porządnie pośmiać. Świsz­czy­pała po­do­ba mi się naj­bar­dziej.

Dosłownie kil­ka mi­nut temu wyszła od nas cio­cia Zuza, czy­li mama Jac­ka. Zu­zan­na Emi­lia­na Bo­sek. Faj­ne ma to dru­gie imię, praw­da? Nie zwy­czaj­nie Emi­lia, tyl­ko Emi­lia­na, taka lep­sza Emi­lia.

Było koło piątej, gdy wrócili moi ro­dzi­ce. Oni za­wsze wy­chodzą ra­zem i wra­cają ra­zem. Bar­dzo ich lubię, ale cza­sem chciałabym po­ga­dać tyl­ko z jed­nym z nich, więc muszę wy­cze­ki­wać na okazję.

U mnie w domu ty­po­wa so­bo­ta. Jeśli tatuś nie ma dyżuru, ro­dzi­ce wstają ra­zem, robią so­bie kawę i wra­cają do łóżka, gdzie do dzie­siątej czy­tają za­ległe ga­ze­ty z całego ty­go­dnia. Po­tem wstają i jemy śnia­da­nie. Po­tem za­wsze, w każdą so­botę, robią sprząta­nie. Jed­no myje okna, dru­gie podłogi, jed­no obie­ra ziem­nia­ki, dru­gie tłucze ko­tle­ty, jed­no szy­ku­je sta­re ga­ze­ty do wy­rzu­ce­nia, dru­gie wie­sza pra­nie. Nie lubię być wte­dy w domu, bo cho­ciaż oni naj­bar­dziej lubią robić wszyst­ko we dwo­je, oczy­wiście każą mi też włączyć się do porządków i nie­by­wa­le się dzi­wią, że nie pałam en­tu­zja­zmem do my­cia ki­bel­ka lub kwękam, kie­dy mam umyć podłogę w przed­po­ko­ju.

– Prze­cież ro­bisz to dla sie­bie! – mówi tata, a mama oczy­wiście go po­pie­ra. Dla­te­go na so­bo­ty za­wsze so­bie coś or­ga­ni­zuję. Moja sio­stra zresztą też. Niech Pani nie myśli, że je­steśmy ja­kieś wy­rod­ne. Nie­raz po ta­kiej so­bo­cie, kie­dy ro­dzi­ce po­sprzątali każdy mi­kro­metr po­wierzch­ni w domu, słyszę, jak mama roz­ma­wia z Izą i mówi:

– Mie­liśmy cu­dow­ny dzień.

Nie­raz śmiałyśmy się z Zośką, że sko­ro tak lubią so­bie po­sprzątać, to my mu­si­my dbać o to, żeby mie­li jak naj­więcej pra­cy. W każdym ra­zie ja za­wsze coś wymyślam. Uma­wiam się z kimś, jadę do czy­tel­ni i so­bie coś czy­tam, a cza­sem po pro­stu idę do Jac­ka i proszę, żeby mnie kil­ka go­dzin prze­cho­wał. Chy­ba że cio­cia Zuza też sprząta, to wte­dy mamy kłopot.

I o czym to ja pisałam? Aha! Ro­dzi­ce wrócili ra­zem. Jesz­cze do­brze nie we­szli do miesz­ka­nia, kie­dy wpadła mama Jac­ka.

– Znów w szko­le na­roz­ra­biał! – Cio­cia za­wsze za­czy­na tym sa­mym okrzy­kiem. Lubię, gdy ona to mówi, bo nig­dy do końca nie wia­do­mo, czy jest swo­im sy­nem załama­na, czy z syna dum­na.

– A co zro­bił? Kawy czy her­bat­ki? Mamy też naleśniki…

– Na­ubliżał na­uczy­ciel­ce, tej po­lo­ni­st­ce.

– Nie­praw­da – po­wie­dział Ja­cek. – Ni­ko­mu nie na­ubliżałem.

Gdy cio­cia do nas przy­cho­dzi, Ja­cek też z nią za­wsze jest. Na­wet mają u nas swo­je ulu­bio­ne krzesła. My u nich zresztą też.

– Ja­cu­siu, dla­cze­go ty nie możesz być jak inne dzie­ci? Zo­bacz, z Hanią nig­dy nie ma żad­nych…

– Mamo, błagam cię, cho­ciaż ty mnie nie porównuj. Czy ja ci mówię: „Mamo, a dla­cze­go nie za­ra­biasz tyle co mama Pau­li­ny? Dla­cze­go nie je­steś taka miła i za­dba­na jak mama Hani albo dla­cze­go nie je­steś łysa jak wu­jek?”.

– Jac­ku, licz się ze słowa­mi. Do mat­ki mówisz… – po­wie­dział mój tata. – Dziś miałem bliźnięta. Dwaj chłopcy, pierw­szy pięćdzie­siąt dwa cen­ty­me­try…

Tata za­wsze sta­ra się za­in­te­re­so­wać nas swoją pracą. Bez­sku­tecz­nie.

– Prze­pra­szam, mamo. Bar­dzo cię lubię i je­steś ogólnie w porządku, jak na matkę oczy­wiście, tyl­ko nie­na­widzę tego przykłada­nia mnie do in­nych lu­dzi. Wia­do­mo, że za­wsze od kogoś będę głupszy, a od kogoś mądrzej­szy, od kogoś ład­niej­szy, a od kogoś brzyd­szy…

– Oj, Zu­ziu, nie przej­muj się. Tyle razy już byłaś w szko­le, to jak jesz­cze raz pójdziesz, nic ci się nie sta­nie.

– Właśnie! Mat­ko Bo­ska, po­jaw się ju­tro w szko­le. Cie­ka­we, że ksiądz jakoś nig­dy cię nie wzy­wa. – Ja­cek mrugnął do mnie. Mrugnął dla­te­go, że nas uczy ka­te­chet­ka, a nie ksiądz.

Ro­dzi­ce oczy­wiście nie za­re­ago­wa­li. Oni tyl­ko udają, że się tak na­szy­mi spra­wa­mi in­te­re­sują. Kie­dy się jed­nak porządnie przy­ciśnie ich do muru, oka­zu­je się, że nie mają pojęcia, kto nas cze­go uczy. Ja­cek kie­dyś dał ma­mie taką ta­belkę:

• Pol­ski

• Mat­ma

• Fi­zy­ka

• Bio­lo­gia

• An­giel­ski

• Nie­miec­ki

• Geo­gra­fia

• Re­li­gia

I po dru­giej stro­nie na­zwi­ska:

• Pszczółkow­ska

• Za­char­ski

• Mańkow­ska

• Orzeł

• Ki­jek

• Dun­der­man

• Psz­cze­lińska

• Za­cha­riasz

• Mańko­wicz

• Sokół

• Pa­tyk

• Obe­r­man

– Mamuś, umiałabyś połączyć, kto uczy ja­kie­go przed­mio­tu?

I jego mama połączyła. Pro­blem tyl­ko w tym, że żadne na­zwi­sko nie było praw­dzi­we; niby były po­dob­ne, ale nie do końca, a nie­miec­kie­go nie mamy w ogóle. Następne­go dnia w szko­le Ja­cek wszyst­kim roz­po­wie­dział, jak wy­padł test i namówił nas, żebyśmy wszy­scy zro­bi­li tak swo­im ro­dzi­com. I zro­bi­liśmy.

Tyl­ko mama Pawła po­wie­działa, że to jakaś bzdu­ra, ale ona uczy w na­szej szko­le. Poza tym wszy­scy te­sto­wa­ni ro­dzi­ce dali się na­brać i oka­zało się, że nie mają pojęcia, kto nas uczy, a mama Pau­li­ny zdzi­wiła się, że w gim­na­zjum jest jesz­cze ma­te­ma­ty­ka. Myślała, że już ją znieśli, bo Pau­li­na od czwar­tej kla­sy nig­dy jej ani słowem o ta­kim przed­mio­cie nie wspo­mniała. Oj­ciec Rafała zdzi­wił się, że re­li­gia jest w szko­le, bo za jego czasów była po lek­cjach w koście­le. Ro­dzi­ce Łuka­sza po­li­czy­li, ile mamy przed­miotów i zaczęli się kłócić, czy dziec­ko po­win­no aż tyle sie­dzieć w szko­le. Jego tatuś uważał, że nie po­win­no. Byliśmy wszy­scy po jego stro­nie.

H.