Z cukru i szkła - Julia Kubicka - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Z cukru i szkła ebook i audiobook

Kubicka Julia

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

105 osób interesuje się tą książką

Opis

„Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, położył palec na swoich sinych ustach, a ja zamilkłam. I po raz pierwszy poczułam, że składam się z cukru, nie ze szkła”.
Duch
Mówiono, że nikt nie poznał prawdziwego imienia mężczyzny ani nie widział jego twarzy. Wszyscy jednak wiedzieli, że można spotkać go tylko raz w życiu. Ella
Z całego serca pragnęła znaleźć się jak najdalej od otaczającej ją rzeczywistości. Każdego dnia kusiła los, chcąc, aby w końcu ktoś ją dostrzegł lub ocalił.
Duch miał tylko jedno zadanie – porwać osiemnastoletnią Ellę Van Der Bilt i zapewnić jej bezpieczeństwo. Ta misja znacznie różniła się od zadań, które dotychczas otrzymywał.
Komplikacje pojawiły się, kiedy Duch odebrał telefon z informacją, że wszyscy jego szefowie nie żyją lub siedzą w więzieniu, dlatego już go nie chronią. Mężczyzna był przekonany, że dowiedzą się o tym jego wrogowie. Niestety nie mógł wypuścić dziewczyny, a złożona wcześniej obietnica nie pozwalała mu zabić Elli. Nawet jeśli była zbyt gadatliwa, piekielnie irytująca i skłonna, by pakować się w tarapaty.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                      Opis pochodzi od Wydawcy.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 507

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 22 min

Lektor: Nikodem Kasprowicz Julia Kubicka
Oceny
4,4 (291 ocen)
187
54
34
8
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mater0pocztaonetpl

Z braku laku…

Nie dam rady tego przeczytać
131
wiolabee

Z braku laku…

Po 60 stronach odpuscilam
111
rosilabeth

Całkiem niezła

chemia miedzy ella a duchem jest kompletnie niewyczuwalna, ale i tak sie dobrze bawilam, kocham to uniwersum
50
ShineOfTheBook

Nie polecam

Tak jak znam pióro autorki po poprzednich książkach tak tu mocno przeciętna akcja, mało kreatywnie zbudowani bohaterowie czy fabuła… hmm? Może być, ale nie prześcigają na tyle by książka zalogowała na coś więcej niż 2 gwiazdki. Może kolejna książka wyjdzie lepiej, bo czytając czułem że pisana była pod zasięgi a nie dla tworzenia ciekawej historii także wyszła zamiast głębokiej dobrej książki płaską deską papieru.
30

Popularność




Copyright © for the text by Julia Kubicka

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Adamczyk

Korekta: Marta Bałażyk, Monika Fabiszak, Martyna Janc

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-699-4 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Trzy lata wcześniej…

miasto duchów

Noc ma sobie coś specjalnego. Klimat, którego nie da się powtórzyć o żadnej innej porze podczas doby. Po zachodzie słońca nastaje mrok, rozpraszany wyłącznie przez łamliwe smugi sztucznych świateł tworzących cienie budzące lęk oraz niepewność. Człowiek szuka wzrokiem bezpiecznego miejsca, a gdy zapada ciemność, nagle wyostrzają się pozostałe zmysły. Wierzymy, że słyszymy wszystkie dźwięki i docierają do nas wszelkie zapachy. Nasze dłonie mkną naprzód, abyśmy mogli poczuć pod palcami struktury przedmiotów lub odpychać od siebie potencjalne zagrożenie. Zamiast pełnych kształtów dostrzegamy tylko ich kontury, co pobudza wyobraźnię. Nasze umysły potrafią być mroczne, tak że pozbawieni jasnego obrazu świata doświadczamy bezradności i otępienia. Zawsze pozostaje nam jednak wiara w to, że słońce ponownie wzejdzie. Lecz nic nie dzieje się w okamgnieniu. Każda kolejna godzina o poranku nabiera nowych barw. Najpierw jest głęboki fiolet, później blada szarość, aż w końcu wszystko dookoła mieni się jaskrawymi kolorami. Gdyby noc kończyła się znienacka, ośleplibyśmy przez nagły brzask.

Lubiłam noce bardziej od poranków, bo były cichsze, powolniejsze i pozwalały na większą swobodę. W jakimś sensie zaprzyjaźniłam się z mrokiem, ponieważ w Nowym Jorku nigdy nie nastawał on w pełni, w swojej naturalnej formie. Wielkie miasta po zachodzie słońca nie są aż takie straszne. Reflektory przysłaniają fakt, iż ludzie powinni czasem bać się ciemności. Budynki błyszczą zachęcająco, stare, brudne hotele wołają nieznajomych, którzy spotkali się gdzieś na rogu ulicy, bary lśnią świeżo napełnionym szkłem, a przygaszeni ludzie z uporem maniaka szukają płomienia bez świadomości, że stawiając jeden fałszywy krok, mogą przypadkiem zająć się ogniem.

Czekałam na to. Na jedną iskierkę, dzięki której zapłonę.

Moja mama zawsze powtarzała, że powinnam być ostrożna, bo dzięki temu przetrwam. Spodziewała się, że ktoś po nią przyjdzie, dlatego każdy jej ruch był rozważny i przepełniony lękiem. Po co tak żyła, skoro i tak umarła?Obiecałam sobie, że mnie to nie spotka. Choćbym miała zginąć na miejscu, postanowiłam najpierw odkryć prawdę o tym, skąd pochodzę, kim jestem i dlaczego zostałam sierotą. Pierwszym krokiem do tego było zaprzyjaźnienie się z ciemnością.

– Jesteś nienormalna – syknęła moja przyjaciółka, Railey Miller, i złapała mnie za ramię. – W życiu nas tam nie wpuszczą.

Stałyśmy naprzeciwko jednego z popularniejszych barów w Midwood i obserwowałyśmy, jak dwóch rosłych ochroniarzy wprowadza do środka grupkę rozbawionych ludzi.

– Dlatego chciałaś pożyczyć ciuchy mojej matki? – Wściekła dziewczyna omiotła mnie spojrzeniem.

Miałam na sobie garsonkę marki Chanel, która była trochę przyciasna w biuście. Stwierdziłam, że jeśli ubiorę się w coś, czego w życiu nie założyłaby szesnastolatka, przy wejściu uznają, że jestem starsza i nie zapytają mnie o dowód osobisty.

– Myślałam, że odpuściłaś… – burczała dalej Railey.

– Mój ojciec inwestował w ten bar – mruknęłam.

– Tak jak najpewniej w sto innych biznesów. – Miller przewróciła oczami. – Skąd pewność, że dzieje się tu coś złego? A nawet jeśli, jak to sobie wyobrażasz? Wpadniesz na jakichś bandziorów i uprzejmie zapytasz ich, kto zabił twoich starych? – Nie zdążyła ugryźć się w język. – Wybacz, Ella, ale to brzmi co najmniej debilnie.

– Na zapleczu grają w karty – wyjaśniłam. – Zakładam, że nielegalnie. Jeśli uda mi się tam wejść, może dowiem się chociaż, w co wmieszał się tata.

– To było siedem lat temu – przypomniała Railey. – Nawet jeżeli zabójstwo miało związek z tym barem, sprawa jest już całkiem przedawniona.

Odetchnęłam głęboko, a później wlepiłam w dziewczynę wzrok nieznoszący sprzeciwu. Rozumiałam, że nie chce włóczyć się po obskurnych miejscówkach, zamiast pójść na imprezę. Ją przynajmniej na nią zaproszono.

– Pomożesz mi czy nie? – Skrzyżowałam ręce na piersiach, mówiąc te słowa.

Railey oblizała usta, po czym mocno chwyciła mój nadgarstek i wściekła pociągnęła mnie w kierunku kolejki prowadzącej do głównego wejścia. Obie wyglądałyśmy śmiesznie, mając na sobie stroje od projektantów. Szpilki pani Miller były na mnie za duże. Poza tym nie umiałam w nich chodzić, więc uznałam, że będę udawała nieco podpitą. Moja przyjaciółka prezentowała się o wiele dostojniej. Może dlatego, że jej włosy były naturalnie brązowe, podczas gdy ja ufarbowałam się na fioletowo. Railey miała też lżejszy makijaż, który podkreślał jej urodę. Mój był kolorowy i choć wykonałam go dobrze, wcale nie sprawiał, że wydawałam się starsza, mimo że próbowałam uzyskać taki efekt.

Starałam się nie drżeć ze strachu, kiedy do środka wpuszczano następne osoby. Zbliżała się nasza kolej, dlatego też dostrzegłam światła błyskające z wnętrza baru, poczułam zapach jedzenia oraz piwa, a głośna, dudniąca muzyka podrażniła moje uszy. Aby dodać sobie otuchy, złapałam Railey za rękę.

– Dokument tożsamości – powiedział ochroniarz grubym, niskim tonem.

Uśmiechnęłam się głupio, po czym sięgnęłam do małej torebki. Miller wyglądała na przerażoną, więc ukradkiem szturchnęłam ją w ramię, żeby się uspokoiła.

– Yyy… Chyba zostawiłam w samochodzie – palnęłam. – Wie pan, jak to jest… Dzieci zostały z mężem, stare baby w końcu mają wychodne… – Próbowałam maksymalnie zniżyć głos.

– Ella… – Railey uszczypnęła moje biodro, abym przestała trajkotać, bo straszny, rosły koleś, który absolutnie nie kupił mojej bajeczki, zrobił zirytowaną minę. – Chodźmy stąd…

– Przestań, to tylko formalność. – Machnęłam ręką, a później położyłam ją na bicepsie ochroniarza. – Koleżankę wypuścili z biura pierwszy raz od setek lat. Jest przerażona, a opijamy jej awans – ciągnęłam. – Będzie… Tym, no… CEO… czegoś tam. – Wyszczerzyłam się. – Możemy wejść?

Mężczyzna zmarszczył brwi, pomasował skronie i pokręcił głową. Wydęłam usta, jakby ta głupia, dziecinna mina miała nam w czymś pomóc. Widząc jednak, że nic nie wskóram, westchnęłam niezadowolona, wzięłam Railey pod ramię, po czym wyszłyśmy z kolejki. Stanęłyśmy przy sztucznej palmie w doniczce tuż obok baru.

– Mogłaś się bardziej postarać, prawie uwierzył – bąknęłam.

– Daj spokój, jeszcze coś ci się stanie. Dobrze, że nas nie wpuścili – obstawała przy swoim. – Czy możemy teraz jechać do Brada? Zamówię nam taksówkę.

Zacisnęłam usta w cienką linię. Czasem złościłam się na przyjaciółkę, że nie wspiera mnie w moich decyzjach. Jasne, wbijanie się do klubu było ryzykowne, ale bardziej niż tego, że zginę lub zostanę porwana, obawiałam się czegoś znacznie gorszego. Mianowicie tego, że ułożę sobie życie, a później nieznajome zło przyjdzie po mnie, tak jak przyszło po moją mamę, i wszystko legnie w gruzach. Nie chciałam musieć nieustannie oglądać się za siebie na ulicy. Zamykać nocą oczu w strachu. Sądzić, że wszystko, co zbuduję, lada moment może runąć niczym domek z kart.

Ta metafora podsunęła mi pewien pomysł. Przeniosłam wzrok za siebie, aby zerknąć na tyły baru. Ochroniarze skupili się na nowych gościach, więc gdybym odpowiednio się przyczaiła, mogłabym przez śmietniki dostać się na teren magazynowy. Może potem weszłabym do kuchni?

– Zamówiłam. – Railey pokazała mi aplikację, która informowała, że kierowca będzie za pięć minut. – Wiem, że Brad cię nie zaprosił, ale zabiorę cię jako osobę towarzyszącą.

Powstrzymałam uśmiech przepełniony politowaniem. Nienawidziłam tego, że dziewczyna nigdy nie pytała, czy chcę uczestniczyć w zabawach organizowanych przez jej znajomych, którzy nawet nie ukrywali tego, że mną gardzą. Wychodziła z założenia, iż muszę brać w nich udział, bo dzięki temu w końcu też się z nimi zakumpluję. Rozmowy z nią na ten temat nic nie dawały. Railey miała swój świat, ja byłam tylko jego małą częścią.

– Żeby znowu wrzucili mnie do basenu w ramach „żartu”? – Zrobiłam cudzysłów palcami w powietrzu. – Nie, dzięki.

– No weź. – Miller przewróciła oczami. – Gdybyś się im nie odgryzała, w końcu daliby ci spokój, a później na serio by cię polubili.

Już miałam coś jej na to odpowiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymałam. Zrobiłam zbolałą minę. Gdybym pokłóciła się z Railey, zostałabym sama jak palec, dlatego nawet gdy nie stawała po mojej stronie albo zadawała się z ludźmi, którzy tyrali mnie od początku liceum, udawałam, że wcale mi to nie przeszkadza.

– Pojadę do domu i się przebiorę, a później do was dołączę – stwierdziłam.

Nie dostrzegłam ufności na twarzy Miller, lecz kiedy podjechała taksówka, nie miała zbyt wielkiego wyboru. Musiała albo do niej wsiąść, albo zostać tu ze mną. Wyciągnęłam smartfon i weszłam w swoją aplikację, aby pokazać jej, że też organizuję sobie transport i nie będę tłukła się metrem.

– Uważaj na siebie, Ella – poprosiła.

– Wiesz, że nie będę. – Puściłam jej złośliwie oczko. – Leć. – Otworzyłam dziewczynie drzwi do auta. – Zadzwonię, gdy tylko dotrę do siedziby wroga. – Miałam na myśli dom Brada.

– Mhm. – Railey posłała mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym zajęła miejsce w taksówce.

Kiedy auto odjechało, zablokowałam telefon i zamiast rzeczywiście zamówić sobie przejazd, ponownie zerknęłam na tyły restauracji. Ściągnęłam buty pani Miller i na boso podeszłam do ceglanej ściany budynku. Gdy ochroniarze nie patrzyli, prędko podbiegłam do dużego, zamkniętego kontenera na odpadki, a potem przeszłam po nim i dostałam się za ogrodzenie. W ten sposób znalazłam się na terenie należącym do baru.

Wygładziłam irytująco ciasną garsonkę. Żałowałam, że nie założyłam dresu. Uznałam, że jeśli dziś nie dostanę się do środka, następnym razem przyjdę tu w przebraniu ninja. To mogłoby być całkiem zabawne…

Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi prowadzących na zaplecze. Rozejrzałam się gorączkowo. Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, dlatego też wbiegłam za śmietniki. Dwóch chłopaków wyszło na zewnątrz. Całe szczęście nie zauważyli mojej obecności. Ja tymczasem obserwowałam ich zza konstrukcji złożonej z kontenerów, niedziałającej lodówki i kartonów.

– Jebana chłodnia – zaklął jeden z nich.

Był niższy od tego drugiego. Miał duże oczy, a jego nos i usta przykrywała czarna maseczka. Na czoło nieznajomego opadała granatowa grzywka.

– Gdyby działała, nie miałbyś gdzie grać – zauważył jego wyższy kolega.

Miał jasne loki i wyglądał o wiele bardziej elegancko. Przypominał księcia z bajek Disneya, ubrany w kremowy garnitur, niedbale wsadzoną w spodnie białą koszulę oraz niepasujące do niczego zniszczone conversy. Zaczęłam zazdrościć chłopakowi jego obuwia, sama uwielbiałam trampki. Żałowałam, że nie zabrałam ich ze sobą w torebce.

– Niby tak, ale jakby spierdoliła się do końca, nie zamarzałbym jak suka przy drodze w środku grudnia przynajmniej raz na pięć godzin.

Obrażony na stan chłodni niebieskowłosy bandzior wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, po czym zsunął materiał z ust i nosa. Wtedy dostrzegłam, że ma tatuaż „x” na kostce. Taki sam jak ten, który już kiedyś widziałam. Na to wspomnienie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

– W sumie fakt… – zgodził się z nim elegancki bandzior. – Teraz się nie dziwię, że bluzgasz na prawo i lewo.

– Bo mi zimno w pizdę? – Tamten uniósł brew przebitą kolczykiem. – Nie, przeklinam, bo mam na to ochotę. Ty też powinieneś zacząć. Brzmisz zbyt poważnie w tym towarzystwie.

Wytatuowany chłopak odpalił dwa papierosy, trzymając je w ustach. Jednego z nich podał kumplowi, który przyjął truciznę z takim smakiem, jakby otrzymał co najmniej lizaka. Ten drugi nie miał widocznych tatuaży. Na jego dłoniach znajdowały się za to kolorowe ślady. Jakby wcześniej dotykał mokrych farb albo czegoś takiego. Próbowałam zrozumieć, kogo właśnie zobaczyłam i co dokładnie odbywa się w tej niedziałającej chłodni. Wiedziałam jednak, że trafiłam na dobry trop, ponieważ dziara na kostkach niebieskowłosego bandziora nie mogła być przypadkowa.

– Jakie masz plany? – zapytał ten wulgarny, a jego znajomy wzruszył ramionami w odpowiedzi. – Znowu będziesz smażył dupę we Włoszech?

– Tym razem nie. Czekam na Ducha. – Zmarszczyłam brwi. Czy to była jakaś metafora? A może rzeczywiście istniał gangster o pseudonimie Duch? – Ponoć ma dać mi wycisk.

– Pozdrów chujka ode mnie.

– Sam to zrób.

Niebieskowłosy tylko uśmiechnął się niezręcznie, a później rzucił niedopałek na ziemię i przydeptał go glanem. Od razu po tym ponownie założył maseczkę. Poklepał jeszcze bark swojego rozmówcy i ostatecznie wrócił do środka.

Przez następnych parę minut obserwowałam, jak przypominający księcia z bajki facet skanuje wzrokiem żarzącą się bletkę między swoimi brudnymi palcami. Wydawał się zdecydowanie bardziej przyjazny niż jego kolega. Zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, czy wyjść z kryjówki i zapytać go o… cokolwiek. Nie wyglądał na człowieka, który mógłby mnie skrzywdzić, przez co zebrałam się na odwagę. Poruszyłam bosą stopą po kartonie, lecz kiedy już miałam podnieść się z kucek, ze schodów pożarowych zeskoczył kolejny chłopak. Znajdował się tyłem do mnie. Miał na sobie oficerki, bojówki i czarną bluzę z kapturem, który nie spadł z jego głowy, dlatego nie miałam szansy nawet wywnioskować, jaki jest kolor jego włosów. Moje tętno przyspieszyło. Nieznajomy stanął przed zaskoczonym, sympatycznym gangsterem, po czym bez zawahania złapał go za gardło. Papieros wypadł spomiędzy palców zaatakowanego bandziora. Byli praktycznie tego samego wzrostu, zatem tył napastnika przysłonił mi obraz ich konfrontacji.

Przyłożyłam dłoń do ust. Może powinnam zadzwonić na policję?

– Nie żyjesz – powiedział chłopak, który pojawił się znienacka. – Nie patrzysz w górę, to twój pierwszy błąd. – Jego głos był niski oraz zachrypnięty.

W końcu zakapturzony facet puścił swoją ofiarę. W zaułku zapadła cisza, którą przerwało dopiero skrzypnięcie drzwi. Do towarzystwa dołączył niebieskowłosy. Niósł kartony po butelkach piwa, które widocznie chciał wyrzucić, dlatego wstrzymałam powietrze. Tak jak chwilę temu wierzyłam, że blondyn mnie nie zamorduje, tak teraz byłam przekonana, że jego kumple zrobią to bez zawahania.

– Idźcie do środka, zjeby – polecił przestępca w oficerkach i odebrał śmieci od znajomego. – I polejcie burbona, bo zaschło mi w gardle.

Kiedy pozostała dwójka wróciła na zaplecze, on ruszył w stronę kontenerów. Skuliłam się, jakby to miało sprawić, że zniknę. Ukryłam nos pomiędzy kolanami i mocno zacisnęłam powieki. Jego kroki stawały się coraz głośniejsze, a dźwięk uderzenia papieru o ziemię przy kuble sprawił, że prawie podskoczyłam.

– Uciekaj stąd, dzieciaku.

Byłam tak zlękniona, że ledwie zakodowałam, iż powiedział to do mnie. Kiedy jednak podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć, znów był obrócony tyłem i kierował się w stronę wejścia. Zatrzasnął za sobą drzwi, a ja zaczęłam żałować, że nie miałam odwagi, aby zadać mu pytanie albo chociaż spojrzeć w jego twarz.

Poczułam, że zmarnowałam swoją szansę…

Prolog

jestem twoją ofiarą i to lubię

Najbardziej przerażającym elementem samotności jest chwila, w której człowiek uświadamia sobie, że nie ma do kogo zadzwonić, kiedy gasną wszystkie światła. Strach to pierwotne uczucie. Tak samo jak bałam się ja, bali się ludzie tysiące lat temu, uciekając przed dzikimi zwierzętami.

Słyszałam jedynie pracę uszkodzonej maszyny vendingowej, która rzucała blade światło na przeciwległą ścianę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że rzadko bywałam w niemalże opustoszałych motelach bądź na tyłach klubów, które stanowiły jedynie przykrywkę dla nielegalnych, lecz najpewniej lukratywnych biznesów. Chodziłam tam z różnych powodów. Nie miałam pewności, czy testowałam swoje granice, czy poziom szczęścia, które za każdym razem pozwalało mi na ucieczkę w odpowiednim momencie. W końcu i tak nie dowiadywałam się tam niczego nowego. Zaułki przyciągały mnie swoją tajemniczością. Takie miejsca opowiadały historie, a wizja ewentualnej śmierci budziła dreszcz ekscytacji na moich plecach. Łatwo ryzykować z przekonaniem, iż jedyne, co pozostało ci do stracenia, to życie, które według ciebie powinno zakończyć się lata temu.

Korytarz praktycznie zapomnianego motelu, który znajdował się w lesie pomiędzy Charlotte a Nowym Jorkiem, nie był jednak miejscem, gdzie pragnęłam zginąć. Myślałam o śmierci zdecydowanie częściej niż moi rówieśnicy, którzy skupiali się głównie na przetrwaniu liceum. W mojej sytuacji uznałabym za dziwne, gdybym w ogóle nie zastanawiała się nad tym, jak to jest umrzeć. Terapeuta nazywał mnie swego czasu Batmanem, póki nie ubłagałam go, aby przestał, ponieważ nieszczególnie podobała mi się idea walki ze złem. Rzeczywiście – straciłam oboje rodziców, gdy byłam dzieckiem. Pieniądze, które miały wpaść w moje ręce po ukończeniu szkoły, były tak duże, że mogłyby rozwiązać wiele problemów dzisiejszego świata, lecz nie dbałam o świat, bo on nie dbał o mnie.

Właściwie nikt o mnie nie dbał, tak samo jak o mojego porywacza, który po raz pierwszy, od kiedy spotkaliśmy się trzy dni temu, pozwolił mi wyjść z pokoju bez swojego towarzystwa.

Tak chciałam odejść – jako uprowadzona przez psychopatę, obrzydliwie bogata dziewczynka, której zostało zaledwie kilka miesięcy, aby odziedziczyć spadek po okrutnie zamordowanych rodzicach.

Całkiem ładna śmierć, pomyślałam, obracając w palcach monetę, którą dostałam od oprawcy, aby kupić sobie batonik. Byłam głodna, a fakt, że on jadł tylko racje żywnościowe dla żołnierzy, wywoływał bardziej uśmiech politowania na mojej twarzy, aniżeli podziw. Lubiłam wymyślne dania, ale w tamtej chwili zadowoliłabym się dosłownie czymkolwiek.

Z każdym kolejnym krokiem odnosiłam wrażenie, że oddalam się od pokoju na tyle, by wydeptać sobie drogę ku wolności. Mężczyzna należał jednak do ludzi, którzy nie popełniają błędów, zatem spodziewałam się, że ruszy za mną od razu, gdy chociaż pomyślę o ucieczce. Nie miałam pojęcia, w jakim celu mnie uprowadził, gdzie mnie wiózł i czemu po parunastu godzinach zaczął zachowywać się co najmniej dziwnie. Wiedziałam, jak powinno przebiegać porwanie. To nie było moje pierwsze.

Spojrzałam na swoje odbicie w maszynie, lecz zamiast skupić się na tym, że moje liliowe włosy płowieją, poświęciłam uwagę cieniowi człowieka czającego się na schodach.

O nie, nie tak miało być.

Przełknęłam ciężko ślinę. Dłonie zadrżały mi z nerwów. Intruz na klatce doskonale wiedział, że na niego patrzę, ponieważ uniósł dłoń, jakby chciał się przywitać. Wymusiłam uśmiech. Wierzyłam bowiem, że ten pozytywny gest jest w stanie wyciągnąć mnie z najokropniejszych tarapatów. Podczas pierwszego porwania płakałam i błagałam o litość. Za drugim razem, kiedy to robiłam, byłam torturowana. Cudem uszłam z życiem. A teraz, w całym tym lęku oraz stresie, nie miałam pojęcia, jak się czuję i w jaki sposób powinnam postąpić.

Wpatrywaliśmy się w siebie przez długie minuty, które przeciągały się w nieskończoność. Dźwięk monety wpadającej do skarbonki w maszynie wydał mi się nagle do tego stopnia głośny, że mógłby zbudzić wszystkich mieszkańców motelu – tych żywych i martwych.

Facet zrobił krok, a schody skrzypnęły żałośnie pod jego ciężarem.

Nacisnęłam guzik, aby automat wydał mi coca-colę zamiast snickersa.

Pieprzyć ten batonik. Będzie dobrze, zapewniłam się w głowie, nic ci się nie stanie, to tylko gość hotelowy. Zostałaś porwana. Przyjechał po ciebie. Ukradł cię. W końcu dowiesz się prawdy.

Puszka wypadła z urządzenia, które okazało się do tego stopnia uszkodzone, że napój poturlał się wzdłuż korytarza, równo pod nogi mężczyzny, który powolnym krokiem zbliżał się w moim kierunku. Zatrzymał colę podeszwą swojego martensa.

Moje tętno przyspieszyło.

Obejrzałam się za siebie.

Zostawiłam uchylone drzwi do pokoju, w którym czekał na mnie porywacz, lecz obcy był już na tyle blisko, że gdybym zaczęła krzyczeć, bez najmniejszej trudności dorwałby mnie i… O kurwa, zaklęłam w myślach, kiedy wyciągnął nóż myśliwski. Miał bliznę na twarzy i – niczym prawdziwy złoczyńca z horrorów klasy B – nosił opaskę na oku. Wbiłam paznokcie w dłoń. Zrobiłam krok w tył…

Intruz pochylił się i chwycił napój, a następnie otworzył go nożem. Jego kroki stały się szybsze, znajdował się coraz bliżej, a kiedy podświadomie przestałam oddychać, zorientowałam się, że dłoń faceta ściskająca puszkę jest wymierzona w moją stronę.

– Proszę – powiedział. – Upadło pani.

– Umm… Dziękuję – wydukałam.

Wymusiłam kolejny uśmiech i wzięłam łyk, choć miałam okrutnie ściśnięte gardło. Odniosłam wrażenie, że wszystkie kolory odpłynęły mi z twarzy, ponieważ zamiast mnie dopaść, bandzior sięgnął do kieszeni i sam wrzucił bilon do maszyny. Nie byłam w stanie się obrócić. Szłam więc do pokoju tyłem, wylewając prawie całą zawartość puszki, bo moje ręce zaczęły trząść się z nerwów.

Wreszcie, gdy stanęłam dostatecznie daleko od niego, by nie mógł mnie złapać, a później wypatroszyć gołymi rękami, obróciłam się przodem do drzwi. Kiedy je pchnęłam, prawie uderzyłam swojego porywacza klamką, ponieważ przez cały ten czas czuwał przy wejściu. Duch, w swoich czarnych bojówkach, czarnej bluzie, czarnych butach wojskowych i z czarną duszą, wpatrywał się we mnie osądzająco.

– Myślałem, że uciekłaś – rzucił ironicznie, zamykając przy tym drzwi. – Nie miałaś kupić batona? – Spojrzał na colę.

– Spanikowałam – przyznałam. Obserwowałam, jak podchodzi do fotela, w którym najpewniej planował wypocząć. Dostaliśmy pokój z tylko jednym łóżkiem, które poprzedniej nocy mi odstąpił. – Hej, Duchu?

– Mhm? – Porywacz podniósł na mnie swój leniwy, beznamiętny wzrok.

– Tam jest taki facet bez oka i z blizną na twarzy… – Wskazałam na drzwi. – Pozdrawiał cię czy coś… – zasugerowałam, choć te słowa wcale nie padły z ust przerażającego człowieka, który sympatycznie podał mi colę. Może to było złe, że właśnie podkablowałam dziwnego typa, który mnie niepokoił, seryjnemu mordercy. Kiedy Duch mnie porywał, wydawał się bardzo pewny tego, że muszę dotrzeć do jego szefów żywa, tym samym raczej niekoniecznie ktoś inny powinien mnie teraz uszkadzać albo przerażać. – Ale może to nikt okropny…

– Mhm – mruknął znów, po czym prędko podniósł się z fotela, choć dopiero co usiadł.

Znałam go tylko trzy dni, a i tak byłam pewna, że właśnie się stresuje. Miał to wymalowane w swoich jasnych oczach.

– Nie wiem, czy powinniśmy panikować… – dodałam, drapiąc się niezręcznie po karku.

– Mhm. – Duch otworzył swoją straszną, czarną torbę, którą pieszczotliwie nazwałam „podręcznym zestawem mordercy”, a gdy sięgnął po cholerną maczetę, otworzyłam szeroko usta ze zdumienia. – Zostań tutaj, zaraz wrócę.

– Duchu… – szepnęłam i spojrzałam na niego wielkimi oczami.

– Ella? – zwrócił się do mnie po imieniu, choć robił to rzadko. Z reguły byłam dla niego po prostu „dzieciakiem”.

Dziwne ciepło rozlało się po moim żołądku, gdyż porywacz nie znosił sprzeciwu i nie chciał za żadne skarby, abym próbowała powstrzymywać go przed tym, co zmierzał właśnie zrobić. Nie wiedząc, jak powinnam się zachować, podałam mu coca-colę.

Duch zmarszczył brwi, ale dopił napój, a następnie przeciął puszkę ostrzem tak, jakby miał uczynić przedmiot kolejnym śmiercionośnym narzędziem.

– Nie ruszaj się stąd – polecił, a potem zniknął za drzwiami.

Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Usłyszałam tylko kroki na korytarzu, żadnych krzyków ani błagań. Kiedy ucichły, spokój zaburzała wyłącznie praca przestarzałej windy, która sama w sobie wyglądała tak, jakby miała spaść przy jej ponownym użyciu.

Pierwszy raz od trzech dni byłam w pokoju zupełnie sama i choć zdołałam przywyknąć do samotności przez ostatnie lata swojego życia, to kiedy w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin był ze mną ktoś, kto ewidentnie nie chciał, by stała mi się krzywda – momentalnie zapragnęłam, aby to uczucie pozostało ze mną na wieki.

Przeszłam się po pokoju i wyjrzałam za okno. Znajdowałam się praktycznie w środku lasu, a nieopodal rozciągała się jedynie autostrada. Jakaś część mnie zaczęła się obawiać, że to Duch zginie w tym starciu i zabierze mnie ktoś, kto będzie obrzydliwy, męczący i bardziej brutalny.

Oczekiwanie dłużyło mi się jeszcze bardziej niż chwila, podczas której kupowałam colę. Próbowałam obmyślić plan, jak się ratować, a potem przypomniałam sobie, że wcale nie chcę wracać do ogromnego, pustego domu, gdzie czekała na mnie wyłącznie opiekunka, oraz do szkoły przepełnionej irytującymi, paskudnymi ludźmi.

Sama to na siebie ściągnęłaś. Ciągle powtarzasz, że powinnaś umrzeć wtedy albo teraz, szukając prawdy, dlatego przyjmij śmierć z godnością, ochrzaniłam się w myślach. Pytanie… Czy naprawdę chciałam teraz umierać? Czy może tak często to rozważałam, że te słowa straciły sens, a w chwili zagrożenia życia okazało się, że wcale nie jestem tak oswojona z ideą końca, jak sądziłam wcześniej?

Podeszłam do „podręcznego zestawu mordercy” i niepewnie odsunęłam rogi torby. Wzięłam w dłoń mały pistolet, który był całkiem ciężki. Obejrzałam zabezpieczoną broń. Nie miałam pojęcia, jak tego używać, lecz gdyby ktoś chciał mnie skrzywdzić…

Drzwi otworzyły się z impetem.

Serce podskoczyło mi do gardła.

Obróciłam się.

Wyciągnęłam gnata w stronę intruza, którym okazał się Duch. Z jego skroni spływała cudza krew, miał też od niej brudne kostki. Odruchowo wziął zamach, jak gdyby planował rzucić nożem, najpewniej odebranym swojej ofierze, w sam środek mojego czoła i bezbłędnie trafić.

– Yyy… – Zamurowało mnie.

Teoretycznie był moim oprawcą. Każdy normalny człowiek w mojej sytuacji wykorzystałby okazję, aby uciec. Ale, kurwa, dokąd?!

– Odłóż to – zarządził władczo, dlatego kiwając energicznie głową, wsunęłam pistolet do reszty jego ekwipunku. – I nigdy więcej nie dotykaj moich rzeczy.

To było fascynujące. Jego głos niemalże nie zmieniał tonacji. Zawsze mówił nisko oraz cierpko, jakby nie odczuwał żadnych emocji, ale ja wiedziałam, że to nie jest prawda, ponieważ w rozbieganym wzroku mężczyzny od kilkunastu godzin nieustannie buzowała panika.

Porywacz przekręcił klucz w zamku i sięgnął do ręcznika leżącego na łóżku. Wytarł ręce, a później twarz, choć jeden kosmyk jego czarnych włosów był sklejony od krwi ofiary. Wyglądał jak Lucyfer przed upadkiem. Stanowił personifikację boskiej doskonałości, którą opisuje się w literaturze religijnej jako jasnooką postać z pełnymi, różanymi ustami oraz łatwo czerwieniącymi się policzkami. To prawda, że najpiękniejsze rzeczy są najbardziej niebezpieczne. Diabeł prosto z raju, pomyślałam, omiatając Ducha spojrzeniem.

– Kto to był? – zapytałam i poszłam za mężczyzną do małej łazienki, w której zaczął myć narzędzie zbrodni. – Duchu?

– Nieważne – uciął temat.

Opierając się o framugę drzwi, dostrzegłam w lustrze, że żyła na jego spiętej szyi pulsuje. Zaciskał mocno szczęki, odrobinę drżał…

– Po każdym zabójstwie jesteś taki rozdrażniony? – zapytałam. – Będziesz taki, gdy zabijesz mnie?

– Nie jestem rozdrażniony – rzucił, ignorując moje drugie pytanie.

– Jesteś. – Zrobiłam krok w jego kierunku. – Jeśli o mnie chodzi, to się ciebie nie boję, nie fundujesz mi traumy na resztę życia i takie tam, ale wypadałoby, gdybyś powiedział wreszcie, gdzie i w jakim celu mnie wieziesz. To trochę przykre, że dalej nie znam twojego niecnego planu, a skoro zatrzymaliśmy się tutaj, to spekuluję, że jesteśmy w połowie…

– Na litość boską, zamknij się wreszcie – burknął, uparcie szorując ścierką rękojeść noża.

– Jesteś taki od wczoraj – postanowiłam kontynuować, dalej patrząc na niego w lustrze. – Co się stało?

– Nic się nie stało.

– Duchu…

– Odpuść sobie pytania, dzieciaku, i idź do łóżka. Jutro czeka nas długa droga.

– Możesz mówić do mnie po imieniu, bo…

– Dobrze, Ella, idź do łóżka… – Coraz bardziej się pieklił.

– A dowiem się, gdzie jadę?

Duch przewrócił oczami, a potem gwałtownie wrzucił ścierkę oraz nóż do zlewu, przez co się wzdrygnęłam. Obrócił się. Z jego dłoni spływały resztki krwi rozcieńczonej z pianą. I znów nie miał ani trochę pewności w oczach. On się zwyczajnie bał, jak rodzic, który próbuje ukarać dziecko za własną niekompetencję. Nie mogłam mu odpuścić. Mój porywacz był na tyle piękny, że zaakceptowałabym śmierć w postaci bycia uduszoną przez niego, a i tak jakaś część mnie wiedziała, że mnie nie skrzywdzi. Po prostu to czułam, więc postanowiłam dalej wywiercać metaforyczną dziurę w jego brzuchu.

– Co się dzieje? – Uniosłam dumnie podbródek, robiąc przy tym stanowczy krok w jego stronę.

Zacisnął powieki, uderzył mokrymi rękoma o swoje biodra, a potem wściekły wyminął mnie w drzwiach i wrócił do pokoju.

– D… Zdradź mi swoje imię! – zawołałam. – Myślę, że zasługuję na prawdę! – Podążyłam za nim.

– Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Dobrze, powiem ci. – Sięgnął do plecaka, z którego wyciągnął zawiniętą w gazetę butelkę burbona. Nawet się pofatygował i zabrał ze stolika szklankę, do której nalał bursztynowy trunek. – Nie wiem, dlaczego miałem cię porwać – wyznał, a później opróżnił szkło jednym haustem. – Nie jestem porywaczem, tylko człowiekiem od zadań specjalnych, które w głównej mierze polegają na „usuwaniu” ofiary, nie dowożeniu jej żywej do szefostwa. – Dolał sobie pod moim czujnym wzrokiem.

– Okej? Mogę też…

Duch uniósł szklankę do ust, kiedy jednak zauważył, że ja także mam ochotę na drinka, bez zawahania wylał whisky do kwiatka.

– Dzięki – fuknęłam. – Możesz mnie porwać, ale nie możesz poczęstować mnie alkoholem? Masz ciekawy system wartości. – Skrzyżowałam ramiona.

– Moja praca polega na zabijaniu. – Ponownie kompletnie zignorował moją złośliwość. – Mimo że teraz polecenie było nieco inne, miałem je wykonać tak jak zawsze. Bez pytań, bez wyjaśnień i motywów. Zamierzałem po prostu zrobić to, co zwykle, czyli wywiązać się z umowy.

– Ehe. – Zamiast patrzeć na niego, zaczęłam intensywnie wpatrywać się w butelkę burbona. – Więc w sumie sam nie wiesz, co mi zrobią?

– Nic ci nie zrobią – mruknął Duch ze zrezygnowaniem, opadając bezwiednie na fotel.

Uniosłam brew, zerkając na niego tak, jakbym sugerowała, że wiem, iż tak naprawdę w ciągu tych trzech dni szaleńczo się we mnie zakochał i nie pozwoli mnie zranić, nawet swoim szefom. Nie zrozumiał, że kpię z tej sytuacji, bo zrobił pytającą minę. Przewróciłam oczami.

– Nic ci nie zrobią, bo wszyscy nie żyją albo siedzą w więzieniu federalnym – wyjaśnił. – Dostałem cynk od informatora, że nie ma już organizacji, dla której pracowałem. Zostałem sam, nie mam zabezpieczenia, nikt mnie nie kryje i pierwszy raz w życiu jestem stuprocentowo wolny, więc wybacz, ale nie mam pojęcia, co z tobą zrobić. Zwłaszcza że to kwestia czasu, aż moi wrogowie dowiedzą się, że „zmienił się zarząd” i chwilowo stanowię łatwy cel.

To było… Wiele informacji naraz. Zaskoczył mnie do tego stopnia, że wyłączyłam się i wyobraziłam sobie, jak wypijam całą porcję alkoholu, po czym krzywię się po niej i kaszlę. Musiałam przywyknąć do mocnych trunków, bo patrząc wówczas na swojego porywacza, coś wymyśliłam. Usiadłam na skraju łóżka przy jego fotelu. Radosne ogniki w moich oczach widocznie zbiły Ducha z tropu.

– Nie szczerz się tak, być może ja cię nie zabiję, ponieważ nie krzywdzę dzieci, ale to nie oznacza, że nikt inny tego nie zrobi – burknął.

– Mam osiemnaście lat, jestem dorosła – odparłam. – Poza tym… Powiedziałeś „być może”. Czemu miałbyś mnie zabić, skoro nie wiesz, dlaczego mnie uprowadziłeś?

– Bo przecież nie odwiozę cię do domu. – Duch zaczesał włosy do tyłu, wciąż mając wilgotne i trochę brudne ręce. – Jaką mam pewność, że nie pójdziesz na policję?

– Właściwie to żadną – mruknęłam. – No i… nie chcę wracać do domu.

– Wybacz, ale nie jestem twoją niańką i nie zamierzam nią być.

– Nie. – Oblizałam usta. – Ale jesteś sam na tym świecie, ja też – stwierdziłam trochę ciszej. – I jeśli zabierzesz mnie do marketu oraz pozwolisz mi zrobić małe zakupy, to rozwiążę nasze wszystkie problemy. A przynajmniej tak myślę…

Rozdział Pierwszy

oczy w kolorze oceanu

72 godziny temu…

Nie byłam chorowitym dzieckiem. Mogłam spędzać całe dnie w ogrodzie, rozbryzgując deszczówkę z kałuży, a później stać w przeciągu i choć bardzo chciałam uniknąć konieczności pójścia do szkoły, moja odporność, jak na złość, dawała sobie radę z wyzwaniami. Kiedy wybiegałam na ulicę za piłką, auta zawsze w porę hamowały albo ktoś ciągnął mnie za rękę z powrotem na chodnik. Nigdy nie złamałam nogi ani nie skręciłam kostki, tak jakby wszechświat nade mną czuwał.

Uważałam to za całkiem ironiczne. Miałam świetny start, ponieważ urodziłam się w bogatej, wpływowej rodzinie. Później zobaczyłam potwora i wszystko się zmieniło. Nie pamiętałam twarzy człowieka, który zamordował mamę i tatę, choć czasem śnił mi się po nocach. W tych wizjach przypominał kościotrupa albo niesamowicie wysoką i chudą szkaradę, w czarnym płaszczu, z jasnymi oczami bazyliszka. Psychologowie uważali, że przekształciłam obraz mordercy w monstrum, ponieważ mój dziecięcy umysł nie był w stanie zaakceptować faktu, że ludzie są zdolni do takiego okrucieństwa. Do dwunastego roku życia sądziłam inaczej. Pragnęłam wierzyć w to, iż jakiś demon uciekł z piekła, a moi rodzice nie zginęli bez powodu. Chciałam móc udawać, że jestem wyjątkowa. Wybrana. A tamtą noc przetrwałam dzięki własnej sile, nie irracjonalnemu zachowaniu psychopaty.

Dlaczego przeżyłam?

Dlaczego musiałam wrócić do szkoły?

Dlaczego nie mogłam trafić do domu dziecka, tylko zostałam pod opieką tej podłej niańki, która zajmowała się mną wyłącznie dlatego, że zobowiązywał ją do tego testament?

Dlaczego byłam taka dziwna?

Dlaczego… nikt mnie nie kochał?

Tragiczne wydarzenia zmieniają człowieka na zawsze. Kiedy na własnej skórze doświadczyłam procesów sądowych, spotkań dotyczących majątku van der Biltów, tygodni spędzonych na obserwacji w zakładzie psychiatrycznym, zainteresowania mediów i powrotu do złudnej normalności, nie byłam już tą samą dziewczynką. Stałam się wrakiem styranego życiem człowieka, zamkniętym w ciele dziecka. Kiedy natomiast uświadomiłam sobie, że nie posiadam supermocy, a potwór w mojej głowie musiał być tylko chorym odklejeńcem, coś we mnie zupełnie pękło, pozostawiając po sobie drażniącą pustkę.

Gdy mama żyła, czasem opowiadała mi bajki do snu. Wierzyłam w baśnie, książęta na białych koniach oraz szczęśliwe zakończenia. Tam nic nie działo się bez przyczyny. Niestety magia umarła wraz z Solène van der Bilt, a ja zaczęłam uważać, że fakt, iż przeżyłam, był błędem.

Powrót do szkoły jedynie upewnił mnie w tym przekonaniu. Chwilowo znajdowałam się w centrum uwagi. Przez całą podstawówkę ludzie szeptali w moim towarzystwie, gdyż budziłam ich dyskomfort. Inne dzieci nie chciały się ze mną przyjaźnić, ponieważ nie potrafiły ze mną rozmawiać. Kiedy natomiast ktoś odważył się wyciągnąć do mnie rękę, prędko odchodził, bo potrafiłam godzinami snuć historie o duchach, nadprzyrodzonych mocach oraz przeznaczeniu. Przylgnęła do mnie łatka świruski, którą zaakceptowałam. Gdy nie walczyłam z wyśmiewającymi się ze mnie rówieśnikami, szybciej się nudzili. Tym sposobem wybrałam samotność, która pomogła mi skumulować masę złości.

Dopiero w liceum zaczęłam odpowiadać na zaczepki. Dorastając, przestałam wierzyć w bajki, lecz nie widziałam żadnego celu w życiu. Nieustannie tliła się we mnie nadzieja, że tamto monstrum wróci i dokończy swoje zadanie, zabijając też mnie, lub uwolni mnie od tortury, jaką stanowiła niewiedza. Nawet jeśli wiedziałam, że to tylko człowiek, w jakimś sensie uważałam, że jestem jego niedokończoną sprawą. Chciałam wierzyć w to, że komuś na mnie zależy. Że o mnie pamięta. Że nie jestem tak bardzo samotna…

W trakcie nauki w liceum zdobyłam swoją jedyną przyjaciółkę, Railey, której częściej nie było w szkole, niż w niej była. Właściwie nie miałam pewności, czy naprawdę się przyjaźnimy. Railey nie wiedziała, że dalej miewam koszmary. Że kiedy miałam trzynaście lat, zostałam uprowadzona po raz drugi, ale policja znalazła mnie, zanim informacja trafiła do mediów. Pierwsze moje porwanie miało miejsce tuż po śmierci rodziców. O tej sprawie trochę mówiono, lecz teraz wszyscy już o niej zapomnieli. Ja też rzadko wracałam do tamtych wspomnień.

Niektórzy myśleli, że dysponuję majątkiem van der Biltów i go nieroztropnie trwonię. Wydawałam się zatem łatwym celem. Tak naprawdę dostawałam kieszonkowe od pani Beatrice, która wychowywała mnie wraz z gronem pokojówek. Czasem ledwie starczało mi na farbę do włosów, nie wspominając nawet o możliwości chodzenia do ekskluzywnych klubów, w których bawili się moi szkolni znajomi.

Nie lubiłam przebywać w domu, tak że czasem wymykałam się nocami i chodziłam w te same miejsca co oni. Obserwowałam imprezy z ukrycia. Spędzałam wieczory na schodach pożarowych albo szlajałam się po barowych zapleczach. Poruszałam się metrem na gapę i zwiedzałam Nowy Jork od jego surowej i niebezpiecznej strony. Już nie wyobrażałam sobie, że latam albo oddycham pod wodą. Teraz byłam biznesmenką prowadzącą nocne kluby albo wytatuowaną gangsterką jeżdżącą na motocyklu. Czasem fantazjowałam też o normalności. O tym, że rodzice zabierają mnie do Bel Air albo spędzamy święta w Hamptons. Że trenuję siatkówkę lub staram się o stypendium naukowe. Że zdobywam koronę królowej balu. Że mam chłopaka. Że jestem taka sama jak wszyscy. Że nie podnieca mnie niebezpieczeństwo. Że nie czekam, aż mój potwór po mnie wróci, ponieważ tylko jego obchodzi fakt, iż dalej chodzę po tym świecie.

Na początku nauki w szkole średniej próbowałam jeszcze zwrócić na siebie uwagę. Ufarbowałam włosy na fioletowo. To wyłącznie podkreśliło fakt, iż byłam blada jak kartka. Moje usta zawsze wymagały pielęgnacji, tym samym wyglądały na przekrwione. Podobnie jak łatwo zachodzące rumieńcami policzki. Zieleń moich oczu wybijała się skutkiem wspomnianej wcześniej tendencji do czerwienienia się przy najbardziej trywialnych okazjach. Wiedziałam, że jestem ładna, ale to nie wystarczało, ponieważ byłam przede wszystkim dziwna i nieważna. Jakbym miała przezroczystą skórę, przez którą nikt nie dostrzegał mnie, a jedynie świat poza mną. To sprawiło, że zaczęłam mówić głośniej, więcej żartować i za wszelką cenę udowadniać, iż mam coś do zaoferowania. Ale raczej się upokarzałam, zamiast komukolwiek imponować. Dlatego w końcu zamknęłam się w metaforycznej skorupie.

Ella:

Wracaj już, błagam, bo oszaleję.

Railey:

Jeszcze tylko trzy dni…

Przewróciłam oczami, ponieważ Railey przesłała mi zdjęcie, jak opala się na jachcie należącym do jej piekielnie bogatego ojczyma. Tymczasem ja przemierzałam szkolny korytarz, mając nadzieję, że prędko wydostanę się z budynku i znajdę sobie zajęcie na resztę dnia.

Może znów pojadę do Midwood i sprawdzę, czy można tam dziś zagrać w pokera?

Koczowanie przy kontenerach za barem stanowiło moją ulubioną weekendową rozrywkę. Raz nawet próbowałam dostać tam pracę przy nalewaniu piwa, ale jako że nie miałam dwudziestu jeden lat, nie przyjęli mnie. Poza tym raz na jakiś czas któryś z ochroniarzy wyrzucał mnie z podjazdu, zanim udało mi się przemknąć do kryjówki.

– Hej, van der Bilt! – Usłyszałam skrzekliwy głos Kelsy Morales, czyli przewodniczącej koła artystycznego, do którego mnie nie przyjęła, mimo że rysowałam lepiej niż ona.

Dziewczyna wydawała się rozwścieczona, a jako że nie miałam ochoty na sprzeczkę, bardziej owinęłam się materiałem marynarki od mundurka i przyspieszyłam kroku. Udawałam, że jej nie słyszę.

– Mówię do ciebie! – wrzasnęła.

Inni uczniowie zwrócili na nas uwagę. Zaczęli rozchodzić się na boki. Co poniektórzy już wyciągali telefony, ponieważ widocznie liczyli na niezłą awanturę albo bójkę. Miałam dostatecznie wiele siniaków na skórze, nie potrzebowałam dodatkowych. Na moje nieszczęście Kelsy wpadła w szał.

– Jesteś nie tylko głupia, ale też głucha?! – Morales szarpnęła moje ramię, zanim zdążyłam złapać za klamkę.

– Zaraz też zacznę krzyczeć, co zwróci uwagę nauczycieli – ostrzegłam i obróciłam się w jej kierunku.

Nasze spojrzenia się spotkały. Kelsy zacisnęła palce na moim ramieniu tak mocno, że poczułam piekące łzy pod powiekami. Nie należałam do najszczuplejszych dziewczyn, ale nie byłam też postawna. Miałam właśnie do czynienia z nastolatką, która przerastała mnie niemal o głowę, przez co posiadała znacznie więcej siły.

– Puść mnie – poprosiłam.

– Zrobię to, kiedy przyznasz, że sypiasz z Bradem – wypaliła.

Zmarszczyłam nos. Nie mogłam tego potwierdzić, ponieważ w rzeczy samej nigdy z nikim nie spałam, a koncept tego, że najprzystojniejszy chłopak w szkole, dodatkowo będący z nią w związku, zwróciłby na mnie uwagę, wydał mi się co najmniej idiotyczny. Przygryzłam wargę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Kelsy cała się nastroszyła i mocniej wbiła palce w moje ramię. Mimo bólu i załzawionych kącików oczu parsknęłam cichym śmiechem.

– Przepraszam, ale czy ty słyszysz to, co mówisz? – Złapałam ją za nadgarstek, aby przestała mnie szarpać. – Skąd niby taki pomysł? Auć… – Kiedy użyła całej swojej siły na moim ramieniu, zacisnęłam szczęki i wbiłam paznokcie w jej nadgarstek.

– Aua! – jęknęła dziewczyna, znacznie głośniej niż ja wcześniej. – Marie, idź po dyrektora, podrapała mnie! – Kelsy zwróciła się do jednej ze swoich przyjaciółek.

Skorzystałam z okazji i wyrwałam się jej. Zaczęłam iść znacznie szybciej w kierunku wyjścia. Pech chciał, że przede mną, jak gdyby wyrósł spod ziemi, pojawił się Brad. Wpadłam na jego klatkę piersiową, lecz zamiast mnie złapać czy obezwładnić, aby jego dziewczyna mogła kontynuować ten komediodramat, położył dłoń na moich plecach. Spojrzałam na futbolistę z dołu. Pachniał tanim mydłem i głupotą.

– Ella, powiedz jej, że się nie spotykamy. Przecież to są jakieś jaja, do wczoraj nie wiedziałem, jak masz na imię – wyburczał żałośnie, podczas gdy Kelsy dołączyła do nas, dodatkowo rozwścieczona faktem, że Brad ma czelność mnie dotykać.

Zrzuciłam z siebie jego dłoń. Stałam przy samych drzwiach, on tuż obok mnie, a Kelsy zaciskała dłonie w pięści naprzeciwko nas. Przypominała teraz postać z kreskówki. Brakowało jej tylko czerwonych wykrzykników nad głową.

Czasem wyobrażałam sobie, że chłopcy podobni do Brada uganiają się za mną. Że noszą mnie na rękach, zapraszają na urocze rodzinne obiadki, że mnie pragną… Ale nie chciałabym takiego związku, jaki mieli oni. Rzeczywiście byłam ostatnio w domu Brada. Właściwie to na posesji, która należała do jego rodziców. Wyprawiał wielką imprezę, gdy wyjechali, a że tradycyjnie nie zostałam zaproszona, ukrywałam się w altanie, bo jak skończona idiotka chciałam chociaż udawać, że bawię się tam razem ze wszystkimi. W połowie przyjęcia zasnęłam, natomiast gdy obudziłam się rano, z posiadłości wychodziła Jessica Carter, w bluzie futbolowej gospodarza i w jego bokserkach. Problem w tym, że Jessica przyjaźniła się z Kelsy i tylko ja wiedziałam, że najlepsza kumpela Morales oraz jej facet mają romans.

– Skoro się nie spotykacie, to się pieprzycie i miejcie odwagę to przyznać. Jess powiedziała mi, że to ty zabrałaś jego drużynową bluzę. Zresztą… Znalazłyśmy ją rano w twoim plecaku!

Przeniosłam spojrzenie na Brada, który spłonął rumieńcem. Zostawiłam tornister w sali podczas przerwy. Jessica musiała mnie wtedy wrobić. Krew zawrzała w moich żyłach, kiedy na korytarzu znalazła się sprawczyni całego zamieszania. Jej wzrok wypalał we mnie dziurę. Może myślała, że Kelsy nie uwierzy, kiedy zrzucę na nią winę, bo dlaczego ktokolwiek miałby brać sobie moje słowa do serca? Zresztą dla nich byłam łatwym celem.

Bez zbędnego komentarza obróciłam się na pięcie, nacisnęłam klamkę i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam ochoty w tym uczestniczyć. Jessica i Kelsy ruszyły jednak za mną. W momencie, kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam też, że dyrektor idzie się z nami wszystkimi policzyć, dlatego musiałam szybko uciekać. Całe szczęście skończyłam już lekcje. Mogłam zmierzyć się z konsekwencjami w poniedziałek. Dziś nie czułam się na siłach.

– Wracaj tu, wariatko! – zawołała Morales, która w tej chwili zachowywała się, jak gdyby postradała zmysły bardziej niż ja.

– Kotku, porozmawiajmy… – Przez drzwi na charakterystyczne białe schody prowadzące do Brearley School wypadł jeszcze Brad.

– Van der Bilt! – ryknęła Jessica Carter, gdy poprawiając plecak na ramieniu, zaczęłam pokonywać stopnie w dół.

Uczniowie znajdujący się na dziedzińcu oraz ci siedzący na schodach zwrócili na nas uwagę. Miałam serdecznie dosyć tego, że w nowym tygodniu nie tylko spotkam się z dyrektorem, który najpewniej uzna, iż to ja jestem winna całej sytuacji, ale też z masą plotek na mój temat. Nie znosiłam Kelsy, lecz kiedy zerknęłam sobie przez ramię, zrobiło mi się jej szkoda. Brad zaczął bowiem nawijać jej makaron na uszy. Jessica nadal była pewna, że musi mnie dopaść, choć to ona uknuła tę intrygę. Gdyby mnie uderzyła albo skrzyczała, jej przyjaciółka uznałaby ją za bohaterkę. Nie potrafiłam znieść tej wizji. Dlatego też zatrzymałam się i całkiem obróciłam w ich stronę.

– Hej, Kelsy! – wrzasnęłam. – Skoro Brad odzyskał już bluzę, zapytaj Jessicę, kiedy odda mu bokserki! Podejrzewam, że to ona magicznie znalazła ubranie twojego chłopaka w moim plecaku, i to od niej dowiedziałaś się, że rzekomo ze sobą sypiamy. – Gapie na schodach zaczęły wpatrywać się w nas jeszcze natarczywiej.

– Słucham?! Bradley! – Wzburzyła się zdradzona dziewczyna.

– Nie wierzysz chyba tej świrusce – odpalił się piłkarzyk.

– Nie żyjesz, van der Bilt! – fuknęła Jessica, po czym zebrała się do biegu.

Z impetem obróciłam się na pięcie i wróciłam do ucieczki. Carter odpychała od siebie ludzi, w których wcześniej wpadałam ja. Ruchliwa ulica dookoła, spowita miejskim hałasem, jedynie dodawała mi poczucia istotności tego pościgu, natomiast jesienny wiatr pozwalał nie spocić się od razu skutkiem wysiłku. Miałam przewagę nad przeciwniczką, gdyż wyszłam ze szkoły jako pierwsza. Kiedy jednak stanęłam przy zakręcie, gdzie z łatwością mogłaby mnie złapać, ironicznie wybawieniem dla mnie okazała się Kelsy, która dorwała przyjaciółkę w swoje szpony. Tym samym ją spowolniła, choć miałam stuprocentową pewność, że nie zatrzyma Jess na długo. Przyspieszając kroku, odgarnęłam włosy do tyłu i rozejrzałam się dookoła. Był piątek, a zatem, gdyby mnie nie dogoniła, mogłabym tę konfrontację również odłożyć do poniedziałku.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam szukać w kieszeni papierosa elektrycznego. Wtopiłam się w tłum nowojorczyków, którzy patrzyli tylko przed siebie. Nikt z nich się nie rozpraszał ani nie oglądał, co zawsze mnie zastanawiało, ponieważ osobiście uwielbiałam spacery, zwłaszcza takie, które skupiały się na analizie otoczenia. Kochałam to, w jaki sposób prezentowała się wielkomiejska architektura Manhattanu. Dopełniały ją pojedyncze, odgrodzone od betonowej przestrzeni drzewa. Drogie samochody i jeszcze droższe miejsca parkingowe.

Nie zamierzałam uczyć się prowadzenia auta. Raczej liczyłam na to, że do końca życia ktoś będzie woził mój tyłek. Zbyt łatwo się frustrowałam, aby zostać kierowcą. To, że nie chciałam robić prawa jazdy, nie zmieniało jednak faktu, iż miałam słabość do ładnych samochodów. Mój wzrok przykuł właśnie designerski, czarny chevrolet chevelle, tak że nie mogłam się powstrzymać i podniosłam wzrok na mężczyznę, który opierał się o pojazd.

Jeśli istnieje Bóg, to właśnie tak wygląda. Nosi czarną koszulkę, skórzaną kurtkę, ciemne okulary na głowie, zamiast na nosie, i obserwuje mnie z zapamiętaniem.

Odniosłam wrażenie, że moje spojrzenie przecięło się ze wzrokiem właściciela chevroleta. Rozchyliłam delikatnie wargi, zwolniłam kroku i mocniej zacisnęłam palce na e-papierosie. Przeszedł mnie dreszcz. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam. To była wina spojrzenia nieznajomego – zimnego, nieobecnego, a przy tym całkiem kontrolującego.

– Ella! – Krzyk Brada wyrwał mnie z letargu.

Gdy odruchowo się obróciłam, dostrzegłam, że futbolista odpycha od siebie przechodniów, chcąc jeszcze dziś wyrównać ze mną rachunki. Twoje niedoczekanie, dupku nieskalany intelektem,pomyślałam. To była bardzo szybka decyzja. Zbaczając z chodnika, podeszłam do miejsca postojowego. Mężczyzna w skórzanej kurtce niezmiennie lustrował mnie wzrokiem. Ewidentnie przyciągnęłam jego uwagę, dlatego musiałam to wykorzystać.

– Zrobimy tak – powiedziałam i, ku zaskoczeniu obcego, naparłam biodrem na maskę jego samochodu. – Podwieziesz mnie do domu, bo nie wiem, czy bardziej podoba mi się to auto, czy ty – wypaliłam.

Był nieco zaskoczony, zatem spięłam się na kilka krótkich sekund. W ostatniej chwili, zanim Brad dostał szansę, aby zobaczyć, co robię i gdzie dokładnie się znajduję, nieznajomy uśmiechnął się, ukazując przy tym tak głębokie dołeczki, że mogłabym w nich utonąć. Z pewną nonszalancją otworzył mi drzwi po stronie pasażera.

Kiedy odjeżdżaliśmy, w lusterku dostrzegłam wyłącznie zawód chłopaka Kelsy, który nie potrafił odnaleźć mnie w tłumie.