Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, dlaczego wpada się do kogoś jak po ogień? I dlaczego kot śpi, a myszy harcują? I kim był Zabłocki, który źle wyszedł na mydle? I kto ma węża w kieszeni?… Nie? To koniecznie przeczytaj tę książkę! Renata Piątkowska o przysłowiach opowiada zajmująco, dowcipnie i z werwą. Skąd się biorą? Co tak naprawdę znaczą? Dlaczego czasami wydają się takie dziwne? Do czego mogą się przydać? Każda zabawna historyjka nawiązuje do wybranego powiedzenia, opowiadając o sytuacjach dobrze znanych z codziennego życia, które mogą się zdarzyć każdemu dziecku i w każdej rodzinie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 82
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki i ilustracje: Marcin Piwowarski
Korekta: Alicja Chylińska
Copyright © Renata Piątkowska 2005
Copyright © Wydawnictwo BIS 2005
ISBN 978-83-7551-478-0
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
Tel. 22 877-27-05, fax 22 837-10-84
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej: Tomasz Szymański
konwersja.virtualo.pl
Mama wyrabiała w kuchni ciasto. Chciała upiec placek z owocami i posypką. Jacek deklarował chęć każdej możliwej pomocy, byleby ciasto było szybciej gotowe. Mama właśnie wsypywała mąkę do miski i sięgnęła do lodówki po jajko, gdy ręka zastygła jej w powietrzu. W przegródce nie było ani jednego jajka.
– No tak, zapomniałam kupić – westchnęła i zaraz dodała: – Jacuś, biegnij do naszej sąsiadki, pani Klementyny, i pożycz od niej jedno jajko. Powiedz, że jutro oddam.
– Wszystko, tylko nie to – jęknął Jacek.
Nie żeby miał coś przeciw pożyczaniu, to nie był dla niego problem, problem stanowiła pani Klementyna. Była to w zasadzie sympatyczna, życzliwa światu i ludziom staruszka, ale słynęła wśród sąsiadów z niebywałego gadulstwa. Na każdy temat mówiła dużo i tak szybko, że nie sposób było jej przerwać. Czas jakby dla niej nie istniał. Dlatego skoczyć do pani Klementyny po jajko znaczyło tyle, co przesiedzieć u staruszki dobre pół godziny, słuchając jej opowieści. Trudno to jednak wytłumaczyć mamie, która uważała, że pani Klementyna jest czarująca. Po chwili więc Jacek pukał do drzwi sąsiadki. Otworzyła mu je z rozmachem i natychmiast wciągnęła go do środka.
– Wchodź, wchodź, Jacusiu, bo w przeciągu stać niezdrowo, ot co – powiedziała.
Plan Jacka, żeby nie wchodzić do środka, tylko poprosić o jajko, stojąc w progu, spełzł na niczym. Więc gdy tylko znalazł się w przedpokoju, szybko powiedział:
– Mama prosi o pożyczenie jednego jajka. Potrzebuje go do ciasta. Jutro odda.
– Jajko, powiadasz. Pożyczę, czemu nie, nawet oddawać nie trzeba. Bo widzisz, Jacusiu, sąsiedzi muszą sobie pomagać, ot co. A mama pewnie placek z owocami piecze? Bo owoce w tym roku obrodziły, dorodne i niedrogie.
W tym miejscu pani Klementyna przerwała na chwilę i kichnęła.
Jacek wykorzystał ten moment i szybko wtrącił:
– Na zdrowie! I ja właśnie chciałem pożyczyć to jajko, bo mama pewnie czeka.
– A dziękuję, Jacusiu, dziękuję. A jajka to ja mam, kochany, świeżutkie, na targu kupione. Bo te ze sklepu, widzisz, są dużo gorsze, mniejsze i nie zawsze świeże, ot co.
Pani Klementyna już zmierzała w stronę lodówki, gdy nagle zawróciła.
– A czemu tak stoisz, Jacusiu? Siadajże tu, na krześle. Kto to widział gościa na stojąco przyjmować. – To powiedziawszy, przysunęła Jackowi kuchenny taboret.
– Nie, nie będę siedział, wezmę tylko to jajko i polecę – zaproponował Jacek.
– Co wy, młodzi, tacy niecierpliwi, ja jeszcze do lodówki nie doszłam, a ty już chcesz iść? – pani Klementyna była wyraźnie niezadowolona. – Wpadłeś do mnie, Jacusiu, jak po ogień, ot co.
– Nie, nie po ogień, tylko po jajko. Ognia nie potrzebuję, bo ja nie palę – wyjaśnił Jacek.
– No niechbyś ty palił, to już ja bym cię za uszy wytargała, ot co – oburzyła się sąsiadka. – A żeś po jajko przyszedł, to ja jeszcze pamiętam – mruknęła pod nosem. Widzę jednak, że nie znasz przysłowia wpaść jak po ogień, a to bardzo źle, bo przysłowia są mądrością narodów. Niektóre mają po kilkaset lat. I teraz masz, kochany, okazję poznać przynajmniej to jedno, bo ja ci zaraz wytłumaczę, o co w nim chodzi. – Pani Klementyna nagle straciła zupełnie zainteresowanie lodówką i rozsiadła się wygodnie przy stole.
Jacek, chcąc nie chcąc, opadł na taboret. Wiedział, że teraz będzie musiał wysłuchać wszystkiego do końca i że upłynie dużo czasu, zanim wyjdzie stąd z jajkiem, o ile w ogóle kiedyś stąd wyjdzie.
Staruszka niezrażona miną chłopca, za to zadowolona, że ma słuchacza, zaczęła:
– Bo widzisz, przysłowie to powstało dawno temu, kiedy zapałek nie było jeszcze w użyciu, a o zapalniczkach już nie wspomnę. Ogień, niezbędny do gotowania, ogrzewania i oświetlania domów, przechowywano w piecu. Gospodyni musiała pilnować, by dorzucić do pieca z wieczora, tak żeby rano tliły się tam jeszcze węgielki. Zdarzało się jednak, że ogień wygasł i wtedy trzeba go było pożyczyć od sąsiada. Najczęściej wysyłano dziecko, które otrzymane żarki wkładało do glinianego garnuszka. Potem biegło co sił w nogach do domu, by donieść matce tlące się węgle. Gdyby chciało zatrzymać się w sąsiedztwie na dłużej, przyniosłoby do domu tylko popiół. Dziś używamy tego przysłowia w sytuacji, gdy ktoś wpada do nas tylko na chwilkę, i choć próbujemy go zatrzymać, on w wielkim pośpiechu załatwia swoją sprawę i szybko zmyka. Tak jak dawniej sąsiad wpadał po tlące się węgielki i pędził z nimi do domu, by mu nie wygasły, ot co – zakończyła pani Klementyna.
Jaka to wielka szkoda, że jajka nie gasną po drodze, bo wtedy sąsiadka musiałaby już dawno puścić mnie do domu – pomyślał Jacek, a głośno powiedział:
– To fajna historia, a czy teraz mógłbym prosić o to jajko?
– Jakie jajko? – zdziwiła się staruszka, ale już po chwili przypomniała sobie, jaki był cel wizyty Jacka. – Ach, jajko, oczywiście. Tak się zagadaliśmy, że zapomniałam. A ty się tak nie wierć, Jacusiu, na tym krześle, widzę, że się trochę śpieszysz. Zdaje się, że ty nie tylko wpadłeś jak po ogień, ale jeszcze jak śliwka w kompot – zaśmiała się cicho sąsiadka, kierując się do lodówki.
Jacka ogarnęło przerażenie, że pani Klementyna zechce wyjaśnić mu szczegółowo kolejne przysłowie, ale ona na szczęście ujęła to krótko.
– Mówimy, że ktoś wpadł jak śliwka w kompot, gdy znalazł się w jakiejś niespodziewanej i niekorzystnej dla siebie sytuacji. Czyli coś takiego, jak ty teraz u mnie, ot co – zakończyła i uśmiechnęła się łobuzersko.
Zanim Jacek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pani Klementyna wręczyła mu jajko. Potem odprowadziła go do drzwi i choć przeciąg rozwiewał jej włosy, wołała jeszcze za chłopcem, gdy był już na schodach:
– A nieś je, Jacusiu, ostrożnie i patrz dobrze pod nogi!
Po chwili Jacek kładł już jajko na kuchennym stole, tuż obok cukru, masła i miski z mąką.
– No, ciebie po coś posłać! – ofuknęła go mama. – Coś ty robił tyle czasu u tej czarującej staruszki?
– Och, mamo, wpadłem jak w kompot po ogień – wyjaśnił Jacek.
Mama spojrzała na syna, a oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia.
– Tylko nie każ mi tego tłumaczyć, bo już i tak jestem spóźniony. Chłopaki czekają – dorzucił, po czym chwycił piłkę i wybiegł z domu, a mijając drzwi sąsiadki, znacznie przyśpieszył kroku.