Żądza dusz - Potysz Klaudia - ebook + książka
NOWOŚĆ

Żądza dusz ebook

Potysz Klaudia

2,7

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Esdor, nieprawowity władca Krainy Cieni, podbija kolejne kraje, zdobywając przy tym dusze ich mieszkańców. W jego zamyśle następną krainą ma być Gothard, który w planie podbojów zajmuje szczególne miejsce... Kartą przetargową w tej grze jest młoda następczyni tronu. Jej dotychczas spokojne życie zostaje zagrożone. Przed królewną Lilianną jawi się przyszłość pełna trudnych wyborów i niebezpieczeństw. 

 
Drużyna wojowników, ich odległe wyprawy, starcia i potyczki… – brzmi znajomo? Choć reaktywowana "Żądza dusz" może przywodzić na myśl powieści J.R.R. Tolkiena, to Praświat wykreowany przez autorkę skrywa historie, które zdają się być bardziej realne, niż się to wydaje... Pozwól jej zawładnąć także swoją duszą i czasem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 714

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
0
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tomek1901

Całkiem niezła

Jakoś tak dziwnie napisana.. lol
10

Popularność




REDAKCJAMagdalena Magiera

WSPÓŁPRACARobert Ratajczak

ILUSTRACJEAnna Stephan

PROJEKT OKŁADKINatalia Jargieło

© Klaudia Potysz© Wydawnictwo Vectra

SKŁAD I ŁAMANIEPRZYGOTOWANIE WERSJI ELEKTRONICZNEJArtur Kaczor, KompART

ISBN ebook 978-83-68293-29-6(wydanie elektroniczne e-book)

ISBN 978-83-68293-08-1(wydanie papierowe)

WYDAWCA

Wydawnictwo VectraCzerwionka-Leszczyny 2025www.arw-vectra.pl

Część I DROGA DUSZ

Rozdział 1

Ciężkie, burzowe chmury osadziły się na niebie, oddzielając jedną część Praświata od pozostałych. Skłębione krople deszczu i kryształy lodu strzegły półmroku panującego w tym miejscu za dnia. A kiedy krótki dzień przeminął, sprawiały, że noc była jeszcze straszniejsza. Ciche pomruki i warczenia nigdy nie ustawały. Bezkształtne potwory tylko czekały na odpowiedni moment, aby wyładować gniew, który skumulował się w nich, gdy błąkały się po różnych ziemiach. W Krainie Cieni tylko jedna postać z zachwytem przysłuchiwała się ich burzliwemu koncertowi. Każdy błysk był w jej niewidzialnych oczach zapowiedzią przyszłych wydarzeń, a każdy złowieszczy odgłos – upojeniem.

Zły duch Esdora wyglądał przez ogromne okna potężnego zamku o surowym wyglądzie, którego mury wznosiły się na czarnych skałach. Władca spoglądał w dal, skupiając całą swoją uwagę na ziemiach położonych poza granicami Krainy Cieni. Wszystko się toczyło po jego myśli. Kolejne kraje ulegały i oddawały się jego władzy. Pozostawało już tylko jedno. Już niedługo – pomyślał.

Po ogromnej komnacie rozniosło się pukanie do drzwi.

– Wejść – padł rozkaz.

Do pomieszczenia wszedł trzydziestoletni mężczyzna. Spojrzał na swojego potężnego pana stojącego tyłem przy oknie. W wyobraźni młodego mężczyzny był on silnym człowiekiem, o czym świadczyła jego dobrze zbudowana sylwetka i pewna siebie postawa, miał na sobie czarną zbroję, która sprawiała, że jego wygląd dodatkowo wzbudzał strach.

– Kazałeś mnie wezwać, panie.

– Zgadza się – zabrzmiał lodowaty głos.

Po tych słowach Esdor odwrócił się w stronę przybysza. Kruczoczarne, średniej długości włosy zaczesane do tyłu całkowicie odsłaniały surowe, bezwzględne i niemalże białe oblicze władcy. Esdor spojrzał na Syrona czarnymi jak węgiel oczami.

– Rozkażesz Teronowi, aby natychmiast wyruszył do Gothardu.

– Jesteś pewny, panie, że to właśnie jemu chcesz powierzyć tak ważną misję? Od dawna czujesz, że jego przywiązanie do ciebie słabnie.

– Musi poczuć, że nadal jest ważny.

– Jak sobie życzysz, królu.

Syron ukłonił się i wyszedł.

* * *

Król Gustaw jak zwykle o tej porze dnia stał na balkonie otaczającym dziedziniec zamkowy i z dumą obserwował, jak jego córka uczy się sztuki walki.

– Gustawie, może tym razem dasz się namówić na pojedynek ze swoją córką? – usłyszał za sobą ciepły, kobiecy głos.

– Wiesz, moja droga Zelmo, że w wielu sprawach ci ulegnę, ale do tego mnie nie nakłonisz.

Odwrócił się w jej stronę, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, który na moment rozjaśnił strapione oblicze.

– Czyżbyś obawiał się przegranej? – spytała z uśmiechem królowa.

– Trudno mi to przyznać, ale Lila już od dawna przewyższa mnie swoimi umiejętnościami. Stałbym się pośmiewiskiem dla służby. Znacznie bardziej wolę jej się przypatrywać. – Po chwili dodał: – Nawet nie wiem, kiedy z dziewczynki stała się dojrzałą kobietą.

– Będzie wspaniałą królową – powiedziała Zelma, stając u boku męża i przyglądając się córce.

– Żałuję, że przyjdzie jej rządzić w takich czasach.

– To cię tak trapi? – Królowa spojrzała bystrym wzrokiem na męża.

– Nic się przed tobą nie ukryje, moja droga. – Na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech.

– Nie śpisz po nocach, zmizerniałeś na twarzy, posmutniałeś. Nigdy cię takiego nie widziałam. Zresztą nie tylko ja. Wiele osób się o ciebie martwi. Powiedz mi, co zaprząta twoje myśli? – Czule objęła męża ramieniem.

Król delikatnie ujął jej dłoń.

– Kolejne kraje upadają, nad innymi wojna wisi w powietrzu, ludzie cierpią, a co gorsza, giną od miecza, a pośrodku tego wszystkiego Gothard. Czuję, że Esdor ma wobec nas szczególne plany. To ta pozorna cisza i spokój są powodem moich zmartwień. Nie wiem, czego się spodziewać z jego strony, a jak nadejdzie moment, kiedy będę musiał podjąć decyzję, Esdor nie da mi na to zbyt wiele czasu. Gdybym mógł, zrobiłbym wszystko, aby uniknąć wojny. – Zamilkł i spojrzał żonie głęboko w oczy. – Chcę chronić ciebie, Lilę oraz mieszkańców.

– Wiem, że się o nas martwisz, zwłaszcza o Liliannę, ale nie chroń jej na siłę, bo możesz ją skrzywdzić.

Rozmowę małżonków przerwało przybycie lokaja, na którego twarzy malował się strach.

– Królu, w stronę zamku zmierza posłaniec z Krainy Cieni – oznajmił pośpiesznie.

Król Gustaw spojrzał przerażonym wzrokiem na żonę i powiedział:

– Henryku, powiadom królewnę, aby natychmiast zjawiła się w sali koronacyjnej.

Lokaj pokłonił się i odszedł.

Władca ponownie spojrzał na żonę.

– Nadszedł ten moment.

* * *

Królewska rodzina zasiadła na tronach i wyczekiwano przybycia posłańca. Lilianna wpatrywała się szmaragdowymi oczami w potężne, drewniane drzwi, przy których stało dwóch strażników. Po chwili bocznym wejściem wszedł do komnaty starszy człowiek, aby ogłosić przybycie posłańca. Król kiwnął głową. Do pomieszczenia wkroczył mężczyzna w towarzystwie dwóch morguli, których gruba, szorstka skóra miała czarny odcień, a zbroja zlewała się z ciałem. Wyróżniały się jedynie pożółkłe, różnych rozmiarów rogi wychodzące spod górnej wargi. Kontury ich oczu były czarne i podkreślały szary kolor gałki oraz znajdującą się pośrodku źrenicę w postaci grubej, ciemnej kreski. Szeroki nos mocno przylegał do twarzy, zakrywając nozdrza. Ponad głowę wystawały im spiczaste uszy, na szczycie pokryte szczeciną. Jeden z morguli na środku głowy miał pas przetłuszczonych włosów, które opadały mu aż na plecy. Obydwa morgule w swoich owłosionych dłoniach zakończonych długimi pazurami trzymały bronie. Z pogardą spoglądały na królewską rodzinę. Posłaniec lekkim skinieniem głowy powitał króla. Królewna przyjrzała się przybyszowi. Był postawny i dobrze zbudowany. Czarnobrunatne, lekko posiwiałe, kręcone włosy oplatały jego proporcjonalną twarz. Pod kilkudniowym zarostem skrywały się delikatne zmarszczki, które zdradzały, że mężczyzna jest w średnim wieku.

– Moja godność Teron – zaczął i dodał: – W imieniu króla Esdora przybywam z pewną propozycją.

Na moment odwrócił się w kierunku królewny. W jego brązowych oczach była pustka i smutek. Liliannę przeszył dreszcz.

– Słucham – odpowiedział król Gustaw.

– Mój pan obdarzył Gothard wielką łaską. Nie wypowie temu krajowi wojny, ale pod jednym warunkiem.

Słuchaczom zabiło mocniej serce.

– Jakim?

– Że oddasz mu rękę córki.

Królewna podniosła się gwałtownie z miejsca i ostrym głosem zwróciła się do przybyszów:

– Macie czelność przychodzić tutaj i składać taką propozycję!? Wynoście się stąd i powiadomcie swojego pana, że może zacząć przygotowania do wojny!

– Z tego, co mi wiadomo – zaczął spokojnie posłaniec – królewna jeszcze nie objęła tronu i w najbliższym czasie tego nie uczyni, więc wybaczy pani, ale posłucham tylko panującego króla. – Wymownie spojrzał w stronę króla Gustawa.

– Ojcze… – Lilianna, będąc pewną słuszności wypowiedzianych słów, spojrzała na ojca i czekała na jego potwierdzenie.

– Usiądź, moja droga.

Na twarzy królewny malowało się zdziwienie.

– Dlaczego ich nie odeślesz?! – spytała z niedowierzaniem.

– Usiądź – ponowił swoją prośbę.

Lilianna niechętnie zajęła miejsce.

– Ile mam czasu na podjęcie decyzji? – zwrócił się do posłańca.

– Jutro w południe wyruszamy w drogę powrotną. Przed wyjazdem zjawimy się w zamku, aby usłyszeć ostateczną odpowiedź.

– Zgodnie z prawem poselskim możecie gościć tutaj aż do wyjazdu.

– Myślę, że nasza obecność nie będzie w tym miejscu mile widziana. Rozbijemy obóz poza miastem. – Posłaniec delikatnie skinął głową i skierował się w stronę wyjścia.

Gdy tylko drzwi zostały za nim zamknięte, królewna zwróciła się do ojca:

– Chyba nie zamierasz się na to zgodzić?

Król Gustaw spuścił wzrok, unikając tym samym odpowiedzi.

– Powiedz – nalegała.

– Muszę myśleć o tym, co dobre dla całego kraju.

– Chcesz uchronić Gothard przed nieszczęściem, które i tak ich dosięgnie. Kiedy Esdor zostanie mężem następczyni tronu, przejmie tutaj władzę i rozpocznie to, przed czym teraz uciekasz. – Po chwili dodała: – Gdyby był choć cień nadziei, że Gothard ominie tragedia, sama zgodziłabym się na to małżeństwo. Jednak decyzja należy do ciebie. – Po tych słowach odprowadzona wzrokiem rodziców opuściła komnatę.

– Nie wiem, co robić, Zelmo. – Król zwrócił się bezradnym głosem do żony.

– Jestem pewna, że przyznajesz Liliannie rację.

– Mimo że się z nią zgadzam, nie mogę odmówić Esdorowi.

– Może wojna to jedyne wyjście.

– Wyobrażasz sobie naszą kilkutysięczną armię przeciwko dziesiątkom tysięcy morguli? Polegniemy w ciągu kilku godzin.

– Może warto zwrócić się o pomoc.

– Kogo masz na myśli?

– Tywod.

– Powiedz mi, czy kiedykolwiek mogliśmy liczyć na ich pomoc?

– Z naszej strony również jej nie otrzymali. Kiedyś Gothard i Tywod były jednym krajem. Może nadszedł czas, aby ponownie się zjednoczyć przeciwko wspólnemu wrogowi.

– Twój ojciec poprzez nasze małżeństwo chciał nas zjednoczyć, ale nie przewidział, że wybierając mnie na twojego męża, podzieli nas jeszcze bardziej. Teodorowi bardzo na tobie zależało, dlatego mnie nienawidzi. Z pewnością ucieszy się z mojej porażki i będzie miał satysfakcję, że wyszłaś za nieudacznika.

– Mój brat jeszcze tam jest. Może uda się mu przekonać Teodora. W końcu nasza rodzina wiele razy przysłużyła się Tywodowi.

– Nawet jeśli teraz się do nich zwrócę, jest już za późno, bo gdybym jutro odmówił Esdorowi, za kilka dni zjawią się jego oddziały, które stacjonują przy naszych granicach. Wymordują ludzi, a cały kraj stanie w płomieniach. Nie chcę tego robić, ale nie mam innego wyjścia. Nikt nie zdąży nam przyjść z pomocą.

– Pamiętaj, że jeżeli oddasz Lilę, to utracimy ją na zawsze. Jakbyś oddał ją w ręce diabła.

– Nie zostawię jej tam. Będę żebrał o pomoc, zbiorę siły i będę o nią walczyć.

– Te słowa to tylko zimny okład na bolącą duszę. To małżeństwo zwiąże cię umową, której złamanie sprowadzi na Gothard jeszcze straszniejszą zagładę.

– Mam nadzieję, że kiedyś obie mi to wybaczycie.

Królowa uścisnęła dłoń męża i odeszła, pozostawiając go samego w sali koronacyjnej.

Lilianna przebywała w swojej komnacie. Spoglądając przez okno, wpatrywała się w niezliczone gwiazdy na niebie. Przeczuwała, że ostatni raz ogląda je z tego miejsca. Doznała uczucia smutku, który miał się stać nieodłącznym elementem jej życia. Mocniej ścisnęła w dłoni wisiorki w kształcie serca, które otrzymała w dniu osiemnastych urodzin. Większe dostała od rodziców, a te znacznie mniejsze od służby. Przypomniała sobie słowa króla i królowej: „Nie ma na świecie osoby niekochanej i samotnej, choć często myślimy, że jest inaczej”.

Z zamyślenia wyrwał ją głos matki dochodzący zza drzwi.

– Mogę wejść?

– Proszę.

Królowa nieśmiało weszła do środka.

– Ojciec wyda mnie za niego, prawda? – spytała, nie odrywając wzroku od gwiaździstego nieba.

– Nie wiem, kochanie.

– Wiesz, ale nie chcesz powiedzieć.

– To najtrudniejsza decyzja, jaką kiedykolwiek musiał podjąć. – Zelma podeszła do córki i położyła dłonie na jej ramionach.

– Nie dam rady – powiedziała dziewczyna.

Matka odwróciła Lilę do siebie i pocałowała ją w czoło.

– Głęboko wierzę, że Bóg będzie cię chronił.

Rozległo się pukanie do drzwi. Obie spojrzały w tamtą stronę.

– Proszę – odezwała się królewna.

Do komnaty wkroczyła trzydziestoletnia kobieta. Jej dziewczęce rysy twarzy otulały długie, jasne włosy. Była to córka królewskiego doradcy i tym samym przyjaciela króla Gustawa. Wychowywała się bez matki, z młodszym o trzy lata bratem. Wraz z ojcem często przebywała na zamku. Królowa starała się choć trochę wynagrodzić jej brak matczynego ciepła. Kiedy na świecie pojawiła się młodsza o pięć lat królewna Lilianna, Livia otoczyła ją siostrzaną miłością. Dorastały razem, spędzając ze sobą niemalże każdą chwilę. Z upływem lat więź, która je łączyła, stawała się coraz silniejsza, przybierając wyjątkową i niepowtarzalną postać.

Lila bardzo ucieszyła się na jej widok.

– Dobrze, że jesteś, Livio.

– Zostawię was same – powiedziała Zelma.

Nim kobieta wyszła, położyła jeszcze tylko dłoń na ramieniu Livii.

– Dowiedziałam się wszystkiego od ojca – oznajmiła dziewczyna, kiedy drzwi zamknęły się za królową.

Wpadły sobie w objęcia.

– Rozstajemy się na zawsze – powiedziała Lila, z trudem powstrzymując łzy.

– Nie mów tak. Wiesz, że zawsze jestem przy tobie. O każdej porze możesz do mnie przyjść.

Lila jeszcze mocniej przycisnęła ją do siebie.

Nastała ciężka noc nie tylko dla królewskiej rodziny. Wieść o oświadczynach Esdora rozeszła się po całym mieście. Każdy mieszkaniec zdawał sobie sprawę, że wraz z odejściem królewny codzienność nabierze innego koloru. Mieszkańcy Gothardu darzyli Liliannę ogromną sympatią, a więc los jedynego dziecka królewskiej pary nie pozostawał im obojętny. Podświadomie wypierali myśl o tym, że król odda swoją córkę w ręce Esdora. Jednak w głębi duszy czuli, że tak postąpi dla dobra kraju.

Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali poranka. Król Gustaw chodził po sypialni, bijąc się z myślami i po raz kolejny rozważając wszystkie argumenty. Królowa spoglądała na niego bezradnie.

Blade promyki słońca stopniowo zastępowały ciemności. Królewna Lilianna siedziała na okiennym parapecie i przez łzy spoglądała na znajdujący się pod lasem żółty punkt, który świadczył o obecności oddziałów z Krainy Cieni.

Zamek budził się z letargu.

Do komnaty królewny nieśmiało weszła służąca.

– Pani – zwróciła się do Lilianny, która spojrzała na nią spuchniętymi od płaczu oczami. – Podano śniadanie.

Królewna przytaknęła.

Posiłek w sali przebiegał w zupełnej ciszy. Lilianna odsunęła od siebie prawie nietknięty talerz.

– Pójdę się spakować – oznajmiła, wstając od stołu.

Zanim jednak opuściła pomieszczenie, stanęła na moment przy drzwiach, mając nadzieję, że ojciec ją zawróci. Jednak tak się nie stało. Przed południem, wedle wcześniejszych zapowiedzi, zjawił się posłaniec.

– Jaka jest twoja ostateczna decyzja, królu?

Gustaw zawahał się, w końcu jednak wypowiedział słowa, które z trudem przeszły mu przez gardło.

– Zgadzam się na zaręczyny.

– Dobra decyzja. Teraz już pozostaje tylko jedno.

Teron podszedł do króla i wyciągnął z kieszeni złote pudełko. Kiedy je otworzył, oczom wszystkich ukazał się złoty pierścień z wygrawerowaną literą „E”, przez którą przewijał się wąż.

– Proszę założyć córce na palec.

Król drżącą ręką wyciągnął pierścień i ujął lodowatą prawą dłoń królewny. Lilianna siedziała ze spuszczoną głową, a kiedy ojciec wsuwał pierścionek zaręczynowy na jej palec, po policzku dziewczyny spłynęła łza.

– Niech królewna spakuje najpotrzebniejsze rzeczy i nie każe na siebie zbyt długo czekać – powiedział Teron, a następnie opuścił salę, pozostawiając za sobą wielki smutek.

* * *

Królewna stała przed rodzicami na dziedzińcu zamkowym. Jej zrozpaczone oblicze zastąpił poważny wyraz twarzy.

– Żegnajcie – zwróciła się oficjalnym tonem.

Zapłakana matka przytuliła ją do siebie, jednak po chwili Lilianna delikatnie odtrąciła królową.

– Na mnie już czas – oznajmiła.

– Lila… – Zatrzymał ją jeszcze ojciec. – Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, dlaczego tak postąpiłem, i mi wybaczysz.

Królewna milczała, zaś król sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapieczętowaną kopertę.

– W tym liście starałem się wszystko wyjaśnić – powiedział i wręczył go córce.

Zawahała się, ale ostatecznie niechętnie wyciągnęła dłoń, a potem schowała list do kieszeni.

– Musimy już jechać – oznajmił posłaniec.

Ostatnie spojrzenie Lilianny powędrowało w stronę Livii, która nie potrafiła powstrzymać płaczu. Królewna szybko odwróciła wzrok. Kiedy wsiadła do karocy, Teron zwrócił się do niej:

– Królewno, jeżeli będziesz miała jakikolwiek problem, to proszę się z tym zwrócić do mnie. Od teraz jesteś pod moją opieką.

Liliannę na ulicach miasta żegnały tłumy zasmuconych mieszkańców, którzy z nienawiścią spoglądali na towarzyszące jej morgule. Czuła, że na długo rozstaje się ze swoim domem. Zasłoniła okna karocy i rozpłakała się.

Rozdział 2

Kilka dni później orszak minął granice Gothardu i znalazł się w południowym Arrainie, który podlegał już Esdorowi. W głębi lasu rozłożono obóz. Wokół niewielkiego ogniska zasiadła większość morguli, a pozostałe dostały rozkaz stróżowania. Pożądliwie patrzyły na królewnę, która starała się trzymać od nich z dala. Teron zakazał, pod surową karą, zbliżania się do narzeczonej Esdora. Osobiście przynosił Liliannie jedzenie i dbał, aby w nienaruszonym stanie dotarła do króla Krainy Cieni. W przeciwieństwie do morguli, które spały pod gołym niebem, Teron sypiał w rozłożonym dla niego namiocie, a królewna w zamkniętej karocy. Mimo to nie potrafiła zmrużyć oka. Co noc ściskała w dłoni sztylet, który za dnia ukrywała pod suknią. Każdy odgłos wzmagał w niej czujność. Nerwowo przerzucała wzrok z jednego okienka na drugie. O każdym wschodzie słońca zjawiał się u niej Teron, który informował o dalszej podróży. Przez kolejnych kilka dni nieustannie wędrowali, zatrzymując się jedynie późnym wieczorem na nocleg. Poruszali się głównie lasem i tylko z konieczności wychodzili poza jego granice. Im byli bliżej Krainy Cieni, tym rzadziej słychać było śpiew ptaków, a niebo pokrywało coraz więcej chmur, które nie przepuszczały promieni słońca. Przyroda pomału zamierała.

W obozie zaczęło brakować pożywienia. Wcześniej morgule żywiły się upolowaną zwierzyną, której jednak w tych lasach było niewiele. Teron pozostawił zapasy żywności królewnie. Wśród morguli wybuchł bunt.

– Nie mamy co jeść, panie – odezwał się niskim głosem jeden z nich.

– Parę dni jeszcze wytrzymacie – powiedział niewzruszony Teron.

– To zbyt długo – zaskrzeczał drugi.

– Nie zabraniam wam polować.

– Dobrze wiesz, panie, że w lesie nie ma czego szukać.

– To czego ode mnie chcecie?

– Królewski koń nasyciłby nas wszystkich. – Wzrok morgula powędrował w stronę czarnego konia, który należał do królewny.

Jak tylko Lilianna to usłyszała, zwróciła się do nich ostrym tonem:

– Precz z łapami od Amina! Jeżeli któryś go dotknie, to zabiję.

Morgule przeszyły ją wściekłymi spojrzeniami.

– Nie pozwoliłbym go tknąć. – Teron uspokoił królewnę i dodał: – Wszystko to, co należy do królewny, należy też do Esdora, zrozumiano?

Zaledwie kilka morguli przytaknęło, a pozostałe odeszły ze spuszczonymi głowami, klnąc pod nosem. Lilianna zamknęła się w karocy. Strach ogarniał ją coraz bardziej. Położyła się na siedzeniach i zamknęła oczy. Uciekła myślami do rodzinnych stron. Z utęsknieniem szukała Livii. Odnalazła ją siedzącą w altanie we własnym domu. Uklęknęła przed nią i położyła głowę na jej kolanach.

– Lila – ucieszyła się dziewczyna, wyczuwając obecność jej duszy.

Czekała na nią od dawna. Delikatnie pogłaskała królewnę po niewidzialnych włosach. Poczuła, że królewna jest przerażona.

– Staję się taka jak on – powiedziała Lilianna.

– Nigdy taka nie będziesz.

– Nic nie czuję oprócz złości, nienawiści i żalu. Nawet wtedy, kiedy groziłam morgulom śmiercią, nie widziałam w tym nic złego.

– Właśnie tego chce. Zachwiać sumieniem i przejąć nad tobą kontrolę.

– Nie wiem, czy będę się mu w stanie oprzeć.

– Siłą nie wtargnie do twojego wnętrza. Odniesie zwycięstwo tylko wtedy, jeżeli dobrowolnie go tam wpuścisz.

Przesiedziały tak ze sobą całą noc, dopóki słowa Terona nie sprowadziły duszy Lilianny z powrotem.

W ciągu kilku następnych dni oddział przekroczył granice Forgii i znacznie zbliżył się do Krainy Cieni. Podczas podróży Teron i morgule uważnie obserwowali otoczenie, jakby w pobliżu wyczuwali czyjąś obecność. Oddział, na rozkaz Terona, znacznie przyśpieszył. Wieczorem w rozbitym obozie zapłonęło jedynie niewielkie ognisko.

– Rozejrzę się – oznajmił Teron.

Kiedy opuścił obóz, jeden z morguli skinął głową w kierunku swoich towarzyszy. Wolnym krokiem zaczęli się zbliżać do siedzącej pod drzewem królewny. Kilku rozeszło się na boki, otaczając tym samym księżniczkę jak zwierzynę. Lilianna dostrzegła niebezpieczeństwo, ale udawała, że niczego się nie domyśla. Dyskretnie sięgnęła ręką po sztylet.

– Może się zabawimy, królewno? – spytał jeden z morguli i wyszczerzył obrzydliwe kły, a potem oblizał je językiem.

Lila wstała, zrobiła kilka kroków do tyłu i natrafiła na morgula, który odciął jej drogę ucieczki. Poczuła, jak serce jej przyśpiesza, a dłonie pokrywa warstwa potu. Przywódca znacznie się zbliżył do księżniczki i wyciągnął owłosioną łapę w kierunku jej twarzy. Ostrymi pazurami dotknął policzka dziewczyny. Lila wzdrygnęła się i w obronnym geście odruchowo zamachnęła się ręką, w której trzymała sztylet. Morgul odskoczył i chwycił się za twarz. Ostrze przecięło mu policzek, z którego intensywnie zaczęła wypływać krew. Ten stojący za nią natychmiast zamknął ją w uścisku tak, że nie potrafiła poruszyć rękami, a pozostali odebrali jej broń. Zraniony morgul spojrzał na nią rozwścieczonym wzrokiem, podszedł i z całej siły uderzył ją w twarz. Ten, który trzymał Lilę, puścił ją nagle i dziewczyna upadła na ziemię. Kiedy próbowała dojść do siebie, morgule ponownie ją dopadły. Dziewczyna zaczęła się szarpać.

– Im więcej w królewnie zawziętości, z tym większą przyjemnością to zrobimy – wycedził napastnik.

Dwóch chwyciło Liliannę za ręce, wbijając w nie swoje szpony. Królewna krzyknęła z bólu. Krzyk dotarł do Terona, który natychmiast zawrócił do obozu.

– Zatkać jej usta – rozkazał jeden z agresorów.

Kiedy to zrobiono, księżniczka poczuła nieprzyjemną woń, od której zrobiło jej się niedobrze. Kolejne dwa morgule zaczęły zrywać z niej ubrania, przecinając przy tym pazurami jej skórę. Następnie siłą rozszerzyły nogi Lilianny i przytrzymywały je w tej pozycji. Przywódca z szyderczym uśmiechem na ustach ściągnął spodnie i zaczął się do niej zniżać. Co chwilę zlizywał z twarzy płynącą krew. Wtem ciało napastnika zostało pozbawione głowy i upadło bezwładnie na ziemię. Morgule natychmiast puściły królewnę i gwałtownie się cofnęły. Dziewczyna z obrzydzeniem i przerażeniem uciekła do tyłu.

– Dałem wam rozkaz, ścierwa! – zagrzmiał Teron.

Morgule padły na kolana i płaszcząc się przed przywódcą, błagały o litość.

– Panie, wiesz, że nad tym nie panujemy.

– Trzeba było wybrać się na wiejskie panienki, a nie wyciągać łapy po królewską narzeczoną! Ma trafić do Esdora taka, jaką zastaliśmy ją w Gothardzie!

– Miej litość, panie – powtórzyły morgule pełne fałszywości.

– Wy! – Teron wskazał trzech morguli, którzy wcześniej przytrzymywali królewnę. – Na środek i na kolana.

Niechętnie wykonali rozkaz. Bez wahania w ułamku sekundy ściął im głowy. Wśród reszty morguli zapadła cisza. Lilianna widząc to, zwymiotowała.

– Surowa kara spotka każdego, kto sprzeciwi się moim rozkazom. Sprzątnąć te wywłoki i zejść mi z oczu – polecił, a następnie podszedł do królewny i pomógł się jej podnieść. – Przyda się coś na przebranie – powiedział, patrząc na zniszczony ubiór dziewczyny.

Kiedy Lilianna się oddaliła, ujrzał leżący w trawie sztylet i schylił się po niego.

– Może się jeszcze przydać – powiedział, oddając go powracającej właścicielce i zaprowadził ją do swojego namiotu. – Mogę zobaczyć rany na nogach?

Królewna nieśmiało podniosła suknię. Zdziwiła się, z jaką delikatnością Teron próbuje je opatrzeć.

– Powinienem to przewidzieć. Przepraszam.

– Dziękuję – padło z ust królewny.

– Wypełniam tylko rozkaz.

– Esdor pozwoli im dokończyć to, co zaczęli, prawda?

– Jeżeli na to zezwoli, to nic mi do tego.

– Jesteś inny.

Mężczyzna spojrzał jej w oczy.

– Każdy człowiek różni się od morguli. Przynajmniej powinien. Oni są jak zwierzęta. Kierują się jedynie instynktami i popędem. Sami nie potrafią myśleć. Łatwo nimi rządzić. Wystarczy strach i zaspokojenie podstawowych potrzeb.

– Dobrze wiesz, że ich nie miałam na myśli.

Teron nie odpowiedział.

– Esdor ich stworzył? – zapytała.

– On potrafi tylko niszczyć. Morgule od zawsze zamieszkiwały tereny Krainy Cieni, jednak było ich zbyt mało, aby mogły zaszkodzić mieszkańcom. Kiedy Esdor przejął władzę, dobrowolnie się mu oddały. Zresztą jak zauważyłaś, pani, nie tylko one. – Wymownie spojrzał na Liliannę i kończąc zakładać opatrunki, dodał: – Te ostatnie noce spędzisz w moim namiocie.

– A ty?

– Dopilnuję, abyś bezpiecznie dotarła do Krainy Cieni.

* * *

Od kilku tygodni drużyna Artegora znajdowała się w granicach Forgii, gdzie napadała na pojedyncze oddziały morguli. Ostatnio natrafiła na ślady dość licznego oddziału, a takowe były raczej rzadkością. Od tego momentu starali się go wyśledzić. Kiedy zapadł zmrok, rozpalili małe ognisko, wokół którego zasiedli.

– Manek, rzuć mi jeszcze jedną zajęczą nóżkę – zwrócił się do młodzieńca starszy mężczyzna, liczący około siedemdziesięciu lat. Był niskiego wzrostu, łysy, miał wąsy i długą ciemnoblond brodę, w której gdzieniegdzie można było dostrzec siwe nitki.

Manek spełnił prośbę.

– Bandi, w twoim wieku nie powinieneś tyle jeść – zauważył inny mężczyzna, również w starszym wieku, z siwymi, sięgającymi ramion włosami oraz siwą brodą.

– W moim wieku, Randolfie, to jedyna przyjemność, która mi pozostała. – Mężczyzna mrugnął do towarzyszy.

– Niebawem będziemy cię toczyć, bo sam nie będziesz w stanie chodzić.

– Prawdziwy mężczyzna – zaczął Bandi, kładąc się na ziemi i oblizując z tłuszczu palce – musi mieć po czym się pogładzić i na czym oprzeć…

– Kufel piwa – wtrącił młodzieniec łudząco podobny do Manka.

Towarzystwo się zaśmiało.

– Nie bądź taki do przodu, Franek. Miałem na myśli ręce.

– Nie wątpię w to.

– Przyniosłem więcej drewna. – Spomiędzy drzew wyszedł dwudziestokilkuletni mężczyzna.

– Skoro Wilhelm zadbał, żeby było nam ciepło i przyjemnie, to teraz pozostaje tylko jedno. Dobry sen – powiedział Bandi, ziewając.

– Twoje przeraźliwe chrapanie jeszcze zniosę, ale takich bąków jak zeszłej nocy już nie.

– To jest najlepsza obrona przed morgulami, Randolfie.

Rozniósł się śmiech, który przerwał krzyk kobiety.

– Są bliżej, niż myślałem – powiedział trzydziestoletni mężczyzna z blizną ciągnącą się przez połowę twarzy, który do tej pory w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy. – Zgaście ognisko.

Tak więc zrobili i zewsząd otaczały ich teraz ciemności.

– Co teraz, Artegorze? – spytał Randolf.

– Podejdziemy bliżej.

Drużyna zabrała rzeczy i ruszyła za Artegorem. Zeszli z pagórka w głąb lasu.

– Wyczuwam morgulski smród – wyszeptał Bandi.

Przyjaciele ukryli się w zaroślach.

– Franek, Manek – zwrócił się do nich Artegor. – Wiecie, co robić.

Obaj przytaknęli i odłączyli się od pozostałych. Niedługo później wrócili.

– Około trzydziestu morguli – odezwał się Franek.

– Po pięciu na głowę – wtrącił Wilhelm. – Damy radę.

– Ilu jest ludzi?

– Przywódca i prawdopodobnie kobieta, którą słyszeliśmy – dodał Manek.

– Dobra robota.

– Spuszczamy im łomot? – wyszeptał Bandi.

– Rozdzielimy się, ale z atakiem poczekamy, aż noc nieco ustąpi. W tych ciemnościach mają przewagę.

Członkowie drużyny przytaknęli.

– Bandi i Wilhelm, pójdziecie z lewej, Franek i Manek od tyłu, a ja z Randolfem zaatakujemy z prawej. Zasady znacie. Ludzi nie zabijamy.

Wszyscy skinęli głowami. Zaczęli się zakradać, otaczając niczego nieświadomy obóz.

* * *

Królewna spała niespokojnie w namiocie Terona. Z płytkiego snu wybudził ją szelest liści. Kiedy uniosła głowę, dostrzegła na płótnie cień skradającej się postaci. Skierowała się w stronę wyjścia i dyskretnie wyjrzała na zewnątrz. Teron rozglądał się nerwowo dookoła. Prócz niego czuwało jeszcze kilkunastu morguli.

– Zwołajcie pozostałych i zadąć w róg na alarm – rozkazał, przeczuwając, co się zaraz wydarzy.

Następnie udał się do namiotu.

Królewna się cofnęła.

– Jesteśmy w niebezpieczeństwie – oznajmił. – Trzymaj się blisko mnie.

Po tych słowach oboje dołączyli do morguli, które pośpiesznie podnosiły się z ziemi, okazując przy tym niezadowolenie. Jeden z nich przyłożył róg do ust i w tym samym momencie jego gardło przeszyła strzała. Upadł bezgłośnie na ziemię. Chwilę później obóz został zaatakowany z trzech stron. Rozgorzała walka.

Lilianna wykorzystując zamieszanie, oddaliła się od Terona i niezauważona wybiegła z pola walki. Pobiegła do Amina i odwiązała go. Mogła uciekać, ale coś ją powstrzymywało. Odwróciła się. Wśród szarości dostrzegła zaledwie sześciu napastników, z których jeden toczył ciężką walkę z Teronem. Pozostali zmagali się z kilkoma rozjuszonymi morgulami, które bezlitośnie okładały ich mieczami. Królewna wyciągnęła ukryty pod siodłem miecz i dołączyła do walczących. Martwe cielska morguli padały na ziemię. Największa ich grupa skupiła się wokół niskiego wzrostem mężczyzny, który z czasem przestał sobie radzić.

– Panowie, potrzebuję pomocy! – zawołał.

W tym momencie nikt nie mógł go wesprzeć. Jeden z morguli uderzył go z całej siły rękojeścią miecza i mężczyzna upadł. Półprzytomny starał się podnieść, jednak tusza mu tego nie ułatwiała. Na ręce stanął mu morgul i starszy człowiek wypuścił z dłoni miecz. Nad jego głową zabłysło ostrze. Lilianna, która znajdowała się kilka metrów dalej, dostrzegła grożące mężczyźnie niebezpieczeństwo. Pośpiesznie wyciągnęła sztylet i rzuciła go w kierunku morgula. Ten utkwił w jego głowie. Mężczyzna zdołał umknąć przed lecącym na niego bezwładnie cielskiem. Zdziwiony spojrzał w kierunku, z którego została rzucona broń. Zauważył młodą kobietę, która kończyła swoje zmagania z morgulami. Bitwa dobiegła końca.

Teron widząc, że został sam, opuścił broń, a reszta podbiegła do leżącego na ziemi mężczyzny.

– Nic ci nie jest, Bandi? – spytał jeden z nich.

– Nigdy nie przypuszczałem, Randolfie, że kobieta uratuje mi życie – przyznał Bandi, z pomocą dwóch młodzieńców podnosząc się z ziemi.

– Chyba nieźle oberwałeś w głowę, przyjacielu.

Bandi, nie zwracając uwagi na słowa Randolfa, wyciągnął sztylet z głowy morgula i oczyścił go z krwi. Następnie podszedł do stojącej niedaleko Lilianny.

– Dziękuję, pani, za uratowanie życia. – Pokłonił się i oddał jej broń.

Obok Bandiego znaleźli się pozostali członkowie drużyny.

– Pani, przyjmij moje skromne usługi.

– Nie jesteś mi nic winien. Uratowaliście nie tylko moje życie, ale coś znacznie cenniejszego. – Spojrzała na otaczających ją mężczyzn.

– Pozwól, pani, że się przedstawimy.

– Będzie mi bardzo miło.

Bandi po kolei zaprezentował swoich przyjaciół.

– Jak to się stało, że znalazłaś się, pani, w rękach morguli? – spytał Randolf.

– Nie przez przypadek. Prawda, królewno? – zapytał Wilhelm.

– Rzeczywiście, to nie był przypadek. – Przyjrzała się mu badawczo.

– Królewna? – powiedział zaskoczony Franek.

– Nieźle – dopowiedział Manek.

– Nie wiem, czy to powód do radości – odparł Wilhelm. – Prócz tego mamy przed sobą narzeczoną Esdora.

Na twarzach mężczyzn pojawiło się zdziwienie. W międzyczasie podszedł Artegor.

– Królewna Lilianna? – spytał, jak tylko ją ujrzał.

– Artegor! – Od razu go rozpoznała i ucieszyła się na jego widok.

– Znacie się? – spytał Manek.

– Ponad rok temu Artegor zwrócił się o pomoc do Gothardu – wyjaśnił Bandi.

– Próbowałam przekonać ojca do tej wojny, ale nie chciał mnie słuchać.

– Gothard zawsze myśli o sobie – wtrącił oschle Wilhelm.

– Wilhelmie – upomniał go Artegor.

– Tak może powiedzieć tylko osoba, która pochodzi z Tywodu. – Królewna wymownie spojrzała na pierścień rodowy Wilhelma.

– Prawda boli. Król Gustaw wolał wydać córkę za Esdora, niż zwrócić się o pomoc. To duma zabije ten kraj.

– Jesteś niesprawiedliwy. Osądzasz Gothard, chociaż dobrze wiesz, że władca Tywodu prędzej dałby sobie uciąć język, niż poprosił nas o pomoc.

– Myślę, że to nie miejsce na takie rozmowy – przerwał Artegor. – Zaraz zjawią się inne oddziały i dzika zwierzyna. Musimy się gdzieś schronić, dopóki nie postanowimy, co dalej. – Spojrzał na Terona i dodał: – Podjąłeś już decyzję, panie?

Teron uśmiechnął się.

– Bez królewny nie mam tam po co wracać.

– Możesz odejść dokądkolwiek zechcesz lub przyłączyć się do nas.

Teron bardzo zdziwił się propozycją.

– Najpierw chciał nas zabić, a teraz będzie po naszej stronie. To sługa Esdora. Skąd pewność, że nas nie wymorduje, gdy pośniemy? – rozmyślał głośno Bandi, po czym zwrócił się do mężczyzny: – Jak masz na imię?

Teron podniósł się z kamienia, na którym siedział.

– Teron, syn króla Tolbira. – Widząc wyrazy twarzy rozmówców, domyślił się, że pogłoski dotarły także i do nich. – Jak widać, starzec ma rację. Nie należy mi ufać. Dam wam trochę czasu, żebyście zdążyli wystarczająco się oddalić, nim zawiadomię inne oddziały i ruszymy w pogoń.

– Uważam, że nie powinniśmy pozwolić mu teraz odejść. Dopiero po opuszczeniu Forgii – wtrącił Randolf.

– Masz rację – poparł go Wilhelm i dodał: – Zbyt dobrze zna te tereny. Nie ukryjemy się.

– Nie ufam mu – wtrącił Bandi. – Zakneblowałbym mu usta i przywiązał do drzewa. Nie będzie musiał długo czekać na swoich. Szybko go odnajdą i wróci do Esdora.

– Pójdzie z nami – zadecydował Artegor. – Ruszajmy.

– Jesteś za dobry, Artegorze – powiedział starszy mężczyzna, a następnie zwrócił się do Terona: – Będę cię miał na oku.

Lilianna zabrała ze sobą jedynie broń.

– Nie możesz ze mną iść – szepnęła do Amina, głaszcząc mu łeb.

Koń zarżał, jakby zrozumiał słowa właścicielki.

– Czekaj na moje wezwanie. – Ściągnęła mu siodło i odpięła uprząż. – Czas na ciebie.

Amin odwrócił się i odszedł. Drużyna ruszyła w drogę.

Artegor zaprowadził towarzyszy w miejsce, do którego morgule zazwyczaj się nie zapuszczały. Był to gęsto porośnięty las, który nie przepuszczał światła dnia. Wszędzie panowały wilgoć i ciemności. Członkowie drużyny przeszli za Artegorem po kamieniach na drugą stronę czarnego bagna. Połamane drzewa stworzyły jaskinię, w której ukryła się drużyna.

– Zabierzemy królewnę w bezpieczne miejsce – oznajmił Artegor.

– Nie wiem, czy w Praświecie istnieje takie, w którym można ukryć królewnę. Esdorowi bardzo na niej zależy i nie przestanie jej szukać – wtrącił Teron.

– Mogę walczyć razem z wami – zaproponowała Lilianna.

– Z pewnością twoje umiejętności, królewno, bardzo się przydadzą po drodze, ale las to nie jest miejsce dla kobiety. Świat, w którym się poruszamy, jest brutalny i pozbawiony zasad. Potrafi zniszczyć człowieka. Już zbyt wielu ludzi w nim żyje, dlatego nie chcę wciągać w to kolejnej osoby, tym bardziej kobiety.

– Artegorze, czy ci się to podoba, czy nie, od kilku tygodni ja również należę do tego brutalnego świata i nie musisz mnie przed nim chronić.

– Ale uchronię cię przed wojnami, w których twój ojciec nie chciał, abyś uczestniczyła. Uszanuję jego wolę – stwierdził, a królewna nie odpowiedziała. – Jutro o świcie wyruszamy do Gubornu.

– Możesz być pewna, królewno, że się tobą zaopiekujemy – dodał z uśmiechem Bandi.

– Z tego co mi wiadomo, w lesie tytuły nie obowiązują. Proszę, mówcie mi po imieniu.

– Nie godzi nam się tak do pani zwracać – powiedział Randolf.

– Tak będzie bezpieczniej.

Nikt nie zaprzeczył.

– Moi drodzy… – zaczął Bandi – …czuję, że coś zaczyna się zmieniać, dlatego chciałbym wznieś toast za nas i za naszą nową podróż. – Spod ubrania wyciągnął niewielkich rozmiarów butelkę. – Trzymałem tę nalewkę na specjalną okazję i myślę, że ta właśnie nadeszła. – Wypił pierwszy, a potem podał buteleczkę pozostałym towarzyszom.

Rozdział 3

Esdor przechadzał się po sali tronowej, rozmyślając o księżniczce Liliannie. Czuł narastający niepokój.

– Syronie! – Po zamku rozniósł się jego potężny głos.

Niedługo później w komnacie pojawił się wezwany mężczyzna.

– Słucham, królu.

– Weź ze sobą kilka oddziałów i odszukaj Terona. Będziesz mu towarzyszył aż do zamku.

– Wedle rozkazu, panie.

Kilka dni później Syron powrócił. Ze spuszczoną głową i niepewnym krokiem wkroczył do komnaty, gdzie przebywał duch Esdora.

– Mam złe wieści – powiedział niepewnie.

– Mów. – Demoniczny głos przeszył go na wskroś.

– Znaleźliśmy tylko ciała morguli. Jeden z nich jeszcze żył, kiedy tam dotarliśmy.

– Co powiedział?

– Zaatakowali ich przed świtem.

– Kto?

– Grupa ludzi. Mówił, że był tam mężczyzna z blizną na twarzy.

– Artegor – wysyczał król. Po chwili ciszy zaryczał z wściekłości: – Masz zrobić wszystko, aby ich odnaleźć! Wyślij za nimi myśliwych, niszcz i zabijaj to, co stanie ci na drodze! Muszę ją mieć! Powiadom oddziały, że królewna, Teron i Artegor mają trafić do mnie żywi. Pozostałych torturuj, aż będą błagać o śmierć i dopiero wtedy zabij.

– Wydam odpowiednie rozkazy.

Esdor zauważył, że Syron chce coś jeszcze powiedzieć.

– Czego?!

– Wybacz, panie, moją uwagę. W Praświecie jest wiele pięknych kobiet, które mogą do ciebie należeć, a nawet chcą.

– Już do mnie należą, a ich cielesności nie potrzebuję. Ona ma w sobie coś, czego należy się obawiać. Jeżeli ją zniszczę, to już nic nie stanie mi na przeszkodzie. Masz zrobić, jak powiedziałem.

Mężczyzna pokłonił się i skierował w stronę wyjścia.

– Jeszcze jedno.

Syron zatrzymał się w drzwiach.

– Zajmijcie Gothard.

* * *

Po wyjeździe Lilianny w Gothardzie nic już nie było takie samo. Król Gustaw przez całe poranki stał na balkonie i spoglądał na pusty dziedziniec. Z minuty na minutę coraz bardziej żałował swojej decyzji. W ciągu dnia bez celu chodził po zamku i zasiadał w sali tronowej tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Królowa również bardzo cierpiała, ale swój ból skrzętnie ukrywała w sercu. Grając pozorami, próbowała jakoś ulżyć swojemu mężowi. Podczas kolejnej bezsennej nocy podeszła do siedzącego w fotelu króla i przytuliła go do siebie.

– Nie możesz tak się zadręczać, Gustawie – powiedziała troskliwym głosem. – Podjąłeś taką decyzję, jaką uważałeś za słuszną.

– Sam nie wiem, Zelmo, czy dokonałem właściwego wyboru. Może…

– Przeszłości już nie zmienisz – przerwała mu. – Musisz myśleć o przyszłości. Niech ofiarowanie naszej córki nie pójdzie na marne.

– Nie czuję nic prócz wyrzutów sumienia. Widzę przed sobą jedynie zapłakaną i zawiedzioną twarz Lilianny. – Oderwał wzrok od okna. – Jestem kaleką niezdolną do rządzenia. Jedyne, na czym mi zależy, to na jej przebaczeniu.

– Jestem pewna, że w głębi serca ci odpuściła.

– A ty, Zelmo? – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Potrafisz spojrzeć na mnie z miłością pozbawioną żalu?

– Jestem twoją żoną. Ten ciężar poniesiemy razem, ale nie możemy pozwolić, aby nas przygniótł.

Król Gustaw mocno przycisnął żonę.

– Nie zasługuję na ciebie – powiedział przez łzy.

Livia codziennie odwiedzała królewską parę. Chciała choć trochę zastąpić im utraconą córkę. Dostrzegała cierpienie obu rodziców, o którym nie była w stanie powiedzieć Liliannie podczas pierwszego spotkania. Owej nocy, kiedy królewna została uwolniona, pojawiła się u Livii po raz drugi. Przyjaciółka wyczuła jej obecność. Tym razem towarzyszyła jej radość.

– Co się stało?!

– Artegor i jego towarzysze uwolnili mnie.

– Artegor? – zdziwiła się Livia.

Lilianna przytaknęła.

– To wspaniała wiadomość! Jak on się miewa?

– Daje radę.

– Powiedz mu, Lila… – Zawahała się na moment. – Albo na razie nic mu nie mów. Muszę tę wiadomość przekazać twoim rodzicom. Bardzo się ucieszą.

– Obiecaj mi, że na razie tego nie zrobisz.

– Dlaczego? Nie wiesz, jak oni bardzo cierpią.

– Wiem. – Posmutniała. – Mimo wszystko nie mogą się dowiedzieć. Inaczej zostaną posądzeni o zdradę i umowa zostanie zerwana.

– Rozumiem. Jeżeli tego chcesz, zachowam to w tajemnicy.

* * *

Po powrocie Lilianna zdała sobie sprawę, w jak wielkim niebezpieczeństwie jest drużyna z powodu jej obecności. Podniosła się i dyskretnie rozejrzała. Wszystkich zmorzył sen. Co chwilę słyszała chrapanie Bandiego, który się zarzekał, że ze względu na obecność Terona nie zmruży oka. Królewna ostrożnie wstała i skierowała się w stronę wyjścia, omijając leżących na ziemi członków drużyny i Terona. Przy wychodzeniu z kryjówki minęła siedzącego nieruchomo Artegora z nasuniętym na twarz kapturem. Znalazła się na zewnątrz wśród ciemności. Przestraszyła się, gdy usłyszała za sobą jego przyciszony głos.

– Dokąd się wybierasz, Lila?

– Jeszcze nie wiem, ale gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. W Gothardzie jest kilka takich miejsc.

– Nie masz pojęcia, ile niebezpieczeństw czyha po drodze. Jeżeli morgule cię pojmają, nie będą miały litości. Nawet pierścień cię nie uratuje.

– Nie martw się o mnie, Artegorze. Poradzę sobie.

– Jestem za ciebie odpowiedzialny.

– Wybacz, ale mój ojciec nie powierzył mnie twojej opiece.

– Dlaczego tak naprawdę chcesz odejść?

– Powinnam odjechać już podczas walki. Zostając, sprowadzę na was śmierć.

– Od kiedy tutaj jesteśmy, nieustannie grozi nam śmierć. Twoja obecność nic nie zmienia.

Królewna spojrzała na niego. Przez chmury przebił się księżyc, delikatnie oświetlając ich twarze.

– Chciałabym wiedzieć, Artegorze, jak mam postąpić.

– Nie rób, Lila, tego, czego słuszności nie jesteś pewna. Jeżeli zechcesz, zawsze możesz od nas odejść. Nie mam prawa cię zatrzymywać, ale odchodząc teraz, tylko oddasz przysługę Esdorowi. Nie bez powodu chce ciebie.

Lilianna przyznała mu rację i zdecydowała, że na razie pozostanie. Rozmowie przysłuchiwał się Teron, który przez cały czas udawał, że śpi. Przed odebraniem królewny z Gothardu nieraz zastanawiał się, dlaczego Esdorowi tak bardzo na niej zależy. Domyślał się odpowiedzi, kiedy w jej towarzystwie odczuwał dziwne wewnętrzne poruszenie, które powodowało, że jego uśpiona od kilkudziesięciu lat dusza pragnęła zbudzić się do życia. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, jak bardzo mu brakowało dobra. Nie wiedział, co powinien z tym zrobić. Dodatkowo zaintrygowała go postać Artegora. Teron z jednej strony chciał zostać z drużyną i pójść w nieznane, a z drugiej obawiał się zemsty Esdora. Boleśnie odczuł jego wściekłość, gdy dowiedział się, że królewna została odbita. Od tego czasu Esdor kilkukrotnie próbował się z nim skontaktować, ale Teron nauczył się umiejętnie unikać kontaktu, co jeszcze potęgowało gniew władcy. Tej nocy, żeby nie wzbudzać podejrzeń, pozwolił mu wtargnąć do swoich myśli.

– Dlaczego milczałeś? – zapytał lodowato Esdor. – Tylko zdrajcy tak robią.

– Wybacz, panie.

– Mów, gdzie się schowali. Wyślę tam oddziały.

– Zawiązali mi oczy i nie wiem, dokąd mnie zabrali – skłamał.

Tego też musiał się nauczyć i robił to na tyle dobrze, że nawet król kłamstwa nie potrafił wyczuć fałszu.

W Esdorze zaczęła wzrastać irytacja.

– Jakie mają plany?

– Nie rozmawiają przy mnie. Prawdopodobnie będą chcieli ją gdzieś ukryć. Jak tylko się czegoś dowiem, od razu cię powiadomię.

Duch Esdora zaczął się miotać.

– Dowiedz się tego jak najszybciej! Muszę ją mieć! – Po tych słowach zniknął.

Teronowi udało się zyskać trochę czasu, ale wiedział, że musi podjąć jakąś decyzję.

Jak tylko zaczęło szarzeć, Artegor zbudził pozostałych towarzyszy.

– Idziemy do króla Iderona – oznajmił przed opuszczeniem kryjówki.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział Wilhelm, zerkając wymownie na Terona, co nie umknęło uwadze tamtego.

– Nie jest tajemnicą, że król wspomaga buntowników. Od dawna to podejrzewaliśmy – odpowiedział Teron. – Zdaje się, że został już za to ukarany.

Członkowie drużyny zdziwili się.

– Tym bardziej należy przekonać się, czy nie potrzebuje naszej pomocy – powiedział Artegor, nie rezygnując z obranego celu.

– Może dla bezpieczeństwa zatkamy mu usta? – zaproponował Bandi.

– Nie ma takiej potrzeby.

Terona zdumiały te słowa i nie potrafił zrozumieć, dlaczego Artegor mu ufa i ma pewność, że nie sprowadzi morguli.

– Tylko spróbuj nas zdradzić. Wtedy wyjątkowo złamię zasadę i cię zabiję – pogroził Bandi Teronowi, który w odpowiedzi tylko uśmiechnął się pod nosem.

Drużyna ruszyła w dalszą drogę, poruszając się gęsto porośniętymi i zaciemnionymi częściami lasu.

– Trzymajcie się blisko siebie – zwrócił im uwagę Artegor.

Królewna szła pośrodku, trzymając się w pobliżu Randolfa.

– Schylcie się – rozkazał nagle Wilhelm.

Lilianna poczuła gwałtowne pociągnięcie.

– Przepraszam – usłyszała za sobą głos Bandiego.

Mimo że wokół panowała kompletna cisza, członkowie ukrywali się w krzakach, niemalże nie oddychając.

– Dlaczego… – wyszeptała Lilianna

– Ciii – przerwał jej Randolf.

Po chwili doszedł do nich odgłos ciężko stawianych kroków. Zbliżał się oddział morguli. Ich nogi znajdowały się zaledwie dwa metry od ukrytej w zaroślach drużyny. Wszyscy wstrzymali oddech. Kiedy przeszli, członkowie drużyny jeszcze przez jakiś czas siedzieli w ukryciu.

Artegor kiwnął ręką, żeby iść.

– Dlaczego ich nie zaatakowaliśmy? – spytała Lilianna.

– To nie takie proste, moje droga – zaczął Randolf. – Forgia zajmowana jest przez kilkaset oddziałów. W dzień jest to zbyt ryzykowane, ponieważ poruszają się w niewielkich odstępach od siebie. Wystarczy, że jeden powiadomi i…

– Z wojownika do pulpecika – wtrącił Bandi.

– Schylcie się – rozkazał ponownie Wilhelm.

Po jakimś czasie drużyna dotarła do wąwozu, a potem poruszali się wzdłuż jego krawędzi. Wkrótce ziemia zadrżała, a w dole ukazała się armia morguli. Członkowie obserwowali jej pochód z ukrycia.

– Kolejny kraj w planie Esdora – szepnął Randolf.

Liliannę ogarnął niepokój. Esdor już wie – przeleciało jej przez myśl. Dopóki nie zapadł zmierzch, drużyna jeszcze kilkanaście razy natrafiła na oddziały morguli, które podobnie jak ludzie słabo widziały nocą, jednak surowe szkolenia przeprowadzane w ciemnościach na rozkaz Esdora spowodowały, że lepiej przystosowano je do nocnego życia, dlatego trzeba było bardzo uważać, aby ich nie spotkać.

Artegor wraz z Wilhelmem ostrożnie prowadzili drużynę. Po kilkugodzinnym marszu zatrzymali się na skraju lasu. Księżyc oświetlał znajdujący się nieopodal potężny kamienny mur, za którym wznosił się królewski zamek. Wzdłuż muru poruszał się morgul.

– Zostańcie tutaj – rozkazał Artegor.

Sam natomiast zarzucił kaptur na głowę i zakradł się do strażnika. Zaatakował go od tyłu. Morgul bezgłośnie upadł na ziemię. Artegor wciągnął ciało do lasu, następnie wychylił się i dokładnie rozejrzał dookoła. Dostrzegł dwóch innych morguli, które znajdowały się dość daleko. Kiwnął ręką w stronę przyjaciół, a sam podbiegł do muru, aby stać się prawie niewidocznym. Po chwili ponownie pomachał w kierunku drużyny. Po kolei ostrożnie podbiegali do niego i znikali za murami. Przybyszów witał w milczeniu starszy mężczyzna z surowym wyrazem twarzy. Kiedy wszyscy znaleźli się w środku, odźwierny zamknął kamienne drzwi i ze świecą w ręku ruszył w głąb tunelu. Na końcu korytarza znajdowały się schody, którymi zeszli do ciemnych, wilgotnych piwnic. Mężczyzna wprowadził drużynę do jednej z pustych spiżarni, a potem ich zostawił, aby niedługo później wrócić z jedzeniem i piciem.

– Król Ideron zejdzie, jak tylko będzie mógł – oznajmił.

Drużyna zasiadła do wyczekanej kolacji. Pomiędzy kolejnymi kęsami mięsa i pieczywa toczyła się wesoła rozmowa. Po skończonym posiłku Bandi, Randolf i Artegor zapalili fajki. Przyjemna woń tytoniu o leśnym zapachu wypełniła całe pomieszczenie.

– To jest najlepszy deser, jaki mogła stworzyć Matka Natura – powiedział Bandi, delektując się każdym zaciągnięciem.

W przyciemnionym pomieszczeniu zapanowała cisza i biesiadników zaczął ogarniać sen. Wtem na korytarzu rozległy się kroki. Wraz ze stróżem wszedł starszy przygarbiony człowiek. Sprawiał wrażenie, jakby królewskie szaty go przygniatały.

– Dawno was u mnie nie było – powiedział przygnębionym głosem. – Dobrze, że przybyliście. Fryderyku – zwrócił się do odźwiernego – możesz wrócić do bramy.

Mężczyzna pokłonił się i wyszedł.

– Nie wyglądasz, królu, na uradowanego z naszego przybycia – zauważył Artegor.

Ideron podszedł i uściskał go serdecznie.

– Naprawdę się cieszę, ale w ostatnim czasie zbyt wiele na mnie spadło.

Następnie podszedł do każdego z osobna, aby uścisnąć ich dłonie. Kiedy doszedł do Lilianny, zatrzymał się i wpatrywał w nią smutnym wzrokiem.

– Coś się stało, królu? – spytał Artegor.

Z oczu Iderona pociekły łzy.

– Stało się nieszczęście – powiedział, opadając na drewnianą ławę i zakrywając twarz dłońmi. – Zabrali moją córkę Melirę.

– A to dranie! Oby im łapska sparszywiały, a śmierdzące szwaje powykrzywiało – rzucił Bandi.

– Kto ją zabrał? – zapytał Artegor.

– Jakiś posłaniec Esdora.

– Do Krainy Cieni?

– Nie. Moi ludzie dowiedzieli się, że przetrzymują ją w tej kamiennej wieży znajdującej się niedaleko granicy z Galonem.

– Uwolnimy ją.

– Masz dobre i waleczne serce, Artegorze, ale to nie takie proste. Podobno strzeże jej specjalny wysłannik Esdora.

– Wiesz, kim on jest, królu?

– Niestety nikt jeszcze stamtąd nie powrócił.

– Nazywa się Strachmistrz – wtrącił Teron.

Ideron spojrzał na niego uważnie.

– Skąd wiesz, panie? – spytał.

Teron nie odpowiedział.

– Co ci o nim wiadomo, Teronie? – spytał Artegor.

Na dźwięk tego imienia król zerwał się z miejsca i zbliżył do mężczyzny.

– Czy to nie ty wpuściłeś Esdora do swojego królestwa?! – Uniósł się gniewem.

– Królu, to teraz nie ma znaczenia. – Artegor próbował go uspokoić. – Jego wiedza pomoże nam odzyskać twoją córkę.

Ideron bez słowa wrócił na swoje miejsce.

– Mów, Teronie.

– Strachmistrz potrafi zajrzeć w najgłębsze zakamarki ludzkiej duszy, aby wyciągnąć z niej to, co przeraża człowieka najbardziej. Jeśli ktoś boi się śmierci, nie ma się po co zbliżać do wieży.

– Dlaczego? – padło pytanie z ust Franka.

– Bo śmierć jest niewidzialna, głupku – odpowiedział Manek.

– Nas śmierć nie przeraża – zapewnił Bandi.

– Uważaj, aby pycha cię nie zaślepiła – powiedział Teron i dodał: – Wielu z pewnością weszło tam, myśląc podobnie. Jednak, kiedy ujrzeli przed sobą to, co napawa ich największym lękiem, zaczęli obawiać się śmierci.

Bandi przypomniał sobie walkę, podczas której Lilianna uratowała mu życie. Widział nad sobą morgula trzymającego wymierzone w niego ostrze. Poczuł wtedy to, o czym teraz mówił Teron – strach przed śmiercią.

– Strachmistrz tylko na to czeka – kontynuował Teron. – Człowiek zaczyna walczyć z czymś, czego nie widzi. Zmysły odmawiają posłuszeństwa i stają się twoim wrogiem. Wpadasz w obłęd, z którego chcesz się jak najszybciej uwolnić. Z wielkiego wojownika stajesz się żebrakiem, dla którego litością jest miecz.

Kiedy Teron skończył mówić, w pomieszczeniu panowała głucha cisza. Jego słowa zmąciły dotychczasową odwagę wojowników.

– Mimo wszystko spróbuję odzyskać twoją córkę, Ideronie – odezwał się po chwili Artegor.

– Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś stracił życie. Melira z pewnością także by tego nie chciała.

– To nie takie proste – dodał Teron. – Jeden dzielny wojownik się znajdzie, ale kilku już nie. Do środka musi wejść co najmniej trzech i każdy z nich musi pokonać Strachmistrza, aby zdobyć klucze.

– Chyba nie myślałeś, Artegorze, że puścilibyśmy cię samego – powiedział Bandi.

– Jesteście na to gotowi?

– Zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił Wilhelm.

Wszyscy wstali i zaczęli przygotowywać się do drogi.

– Jeżeli wam się uda, Artegorze, o co będę prosił Boga, to zaprowadźcie Melirę do Galonu. Tam teraz jest mój brat, Iskar. On się nią zaopiekuje i będzie jej strzegł.

– Tak uczynimy, królu.

– Nie wiem, jak się wam odwdzięczę.

– Już wystarczająco dużo dla nas zrobiłeś.

Starszy człowiek się wzruszył.

– Niech was Bóg błogosławi.

Po tych słowach król uścisnął serdecznie Artegora.

Z ciemności wyłonił się Fryderyk, który odprowadził drużynę do wyjścia.

Ponownie w środku nocy znaleźli się w lesie. Pogrążeni w myślach ostrożnie kroczyli za Artegorem i Wilhelmem. Wszyscy starali się zagłębić w siebie i odnaleźć to, co wzbudza w nich największy lęk.

Przed oczami Lilianny stanęła niewyraźna postać Esdora, której wnętrze wypełniało samo zło. Kilka dni temu, kiedy spotkanie z nim wydawało się nieuniknione, strach z każdym krokiem wzrastał. Z tego ciężaru uwolniła ją drużyna Artegora. Teraz paniczny strach powrócił. Myśl, że może będzie musiała z nim walczyć, przeszyła ją zimnym dreszczem.

Za królewną kroczyli bracia, których od małego brzydziły i przerażały węże. Randolf obawiał się drugiego oblicza starości, która odbierała człowiekowi siły, a nawet umysł. Starości, która sprawia, że człowiek czuje się słaby i bezużyteczny.

Nastający świt zaczął oddalać mroki nocy. Oddziały morguli ponownie zaczęły intensywnie strzec granic Forgii. Drużyna znacznie zwolniła, starając się uniknąć spotkania z jakimkolwiek oddziałem.

W południe dotarli do celu. Spomiędzy zarośli można było dostrzec potężny mur sięgający kilkunastu metrów. Nad ogrodzeniem wznosiła się podłużna wieża, która rozszerzała się u szczytu. To prawdopodobnie tam znajdowała się córka króla Iderona. Wokół leżały trupy wojowników, którzy próbowali uwolnić Melirę. Dzięki temu, że wieża nie miała z tej strony okien, kobieta nie mogła ich dostrzec i była szansa, że nie straciła jeszcze nadziei na ratunek.

Artegor spojrzał na swoich towarzyszy.

– Pójdę z tobą – powiedział Teron. – Nie mam nic do stracenia.

– Ja też pójdę – odezwał się Wilhelm.

– A więc pozostali zostaną tutaj. Będziecie obserwować okolicę. Jeżeli będzie wam groziło niebezpieczeństwo, uciekajcie i nie czekajcie na nas – oznajmił Artegor.

– Jak długo mamy was wypatrywać? – spytał Randolf.

– Do zachodu słońca. Potem skierujcie się do Iderona, a stamtąd zgodnie z planem do Gubornu.

– Przegońcie to straszydło, czy jak on się zwie – powiedział z uśmiechem Bandi.

Artegor, Wilhelm i Teron ostrożnie opuścili kryjówkę, po czym podeszli do żelaznej bramy, w której nie było żadnego zamka. Po chwili rozwarły się przed nimi obydwa skrzydła. Ze środka buchnął straszliwy smród. Artegor jako pierwszy przekroczył granicę, a za nim Wilhelm i Teron. Znaleźli się pośrodku surowego podwórza, które prócz bezlistnych drzew i zwiędłych kwiatów wypełnione było rozkładającymi się i obleganymi przez robactwo i ptaki zwłokami poległych rycerzy. Unoszący się odór powodował odruch wymiotny. Przybysze instynktownie zasłonili nosy. Brama z przeraźliwym zgrzytem zamknęła się za nimi. Ich ciała przeniknęło lodowate powietrze.

– Witam kolejnych gości. – Wiatr przywiał słowa.

Rycerze wyciągnęli przed siebie miecze i nerwowo rozejrzeli się dookoła.

– Pokaż się – zagrzmiał stanowczy głos Artegora.

Przed nimi utworzyła się niewyraźna postać, która zaczęła do każdego z nich przemawiać.

– W końcu mnie odwiedziłeś, Artegorze. Ciekawi mnie, czy jesteś świadomy swoich lęków.

Mężczyzna milczał.

– Niech spojrzę – kontynuowała zjawa. – Jest jedna rzecz, która zakłóca twój spokój. Boisz się utraty swojej ukochanej.

Po tych słowach niewyraźna postać zamieniła się w Livię.

– Każdy czyn poświęcony innym to rezygnacja z siebie i z własnego szczęścia, więc jeśli chcesz ratować innych, musisz stracić to, co kochasz.

W tym samym momencie Strachmistrz zaglądał do duszy Terona.

– Sługa Esdora. Czyżby teraz jego wróg? Obaj wiemy, że zło nie tworzy trwałych i prawdziwych więzi. Jednak niełatwo zapomnieć, kim się było, a może dalej jest. Twoja dusza wciąż ma w sobie tę złą stronę i boisz się, że to ona zwycięży.

Teron ujrzał przed sobą sobowtóra.

– Czas, abyś dobrze poznał, kim jesteś. Świadomość, że musisz zmierzyć się sam ze sobą, z tym, co czujesz i myślisz, jest jeszcze straszniejsza niż najgorsze bestie.

Po tych słowach Teronowi zadrżało serce.

– Dzielny książę Tywodu – zwrócił się Strachmistrz do Wilhelma. – Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie cię przerazić.

– Zapewniam, że tak jest – odpowiedział mężczyzna, z nieukrywaną pewnością siebie.

– Hmm… ciekawe…

Przed oczami Wilhelma pojawiła się postać kobiety.

– Matka? – spytał zdziwiony.

– Rzuca cień na twoje życie. Boisz się, że po powrocie nic się nie zmieni i stracisz cel w życiu. A co dalej dzieje się z człowiekiem, to już dobrze wiesz.

Rozpoczęła się walka. Artegor bronił się przed atakami Livii. Wiedział, że nie jest prawdziwa, ale mimo to nie miał odwagi skierować ostrza przeciwko niej.

Natomiast Terona coraz bardziej przerażało zło, które wciąż gościło w jego duszy. Twarz sobowtóra wykrzywiały bezwzględność i okrucieństwo, a w jego oczach odbijało się spojrzenie Esdora. Bezlitośnie zadawał kolejne ciosy, które miały zabić to, co odbarwiało czarną duszę.

– Obaj wiemy, że tego nie chcesz – powiedział sobowtór. – Esdor może dać ci wszystko, czego zapragniesz.

– Wszystko, czego on zapragnie – poprawił go Teron.

– Wolisz wałęsać się po lesie i oczekiwać na przegraną przyszłość. Esdor jest potężny i ma władzę. Nie pamiętasz, jak ci obiecał przywrócić to, co utraciłeś?

Teron zawahał się na moment.

– Co masz na myśli?

– Rodzinę. Tylko Esdor może ci ją przywrócić. Ale wiesz, jaki jest warunek.

Obok Terona stał Wilhelm z wyciągniętym przed sobą mieczem. Jego matka jednak stała niewzruszona i bezbronna.

– Po co ci to wszystko, synu?

Książę milczał.

– Walczysz i narażasz swoje życie w imię czego? Od kilkudziesięciu lat trwa wojna. Wielu walczyło o wolność i pokój i nie doczekało tego. Jesteś młody, Wilhelmie – powiedziała z troską w głosie, przesuwając ręką wymierzone w siebie ostrze. – Całe życie przed tobą. Potrzebujemy cię w Tywodzie. Tylko pomyśl, jaki szczęśliwy żywot możesz tu wieść. Zapomnij o tym, co się wydarzyło. Powinniśmy się pojednać, póki nie jest za późno. Wiem, że opuściłeś nas tylko dlatego, że nie potrafiłam cię zrozumieć, ale obiecuję, że to się zmieni.

Wilhelm spoglądał na matkę, czując coraz większe rozdarcie.

– Dlaczego, Artegorze, zamiast mnie ciągle wybierasz innych? – Po twarzy Livii pociekły łzy.

Artegor nie odpowiedział.

– Możemy być razem. Przecież oboje tego pragniemy. Musisz podjąć decyzję. Dlaczego milczysz?

– Bo wiem, że prawdziwa Livia nie myśli tylko o sobie.

Po tych słowach wbił ostrze w brzuch kobiety, której postać rozpłynęła się w powietrzu. Następnie spojrzał na towarzyszy, którzy nadal zmagali się z niewidzialnymi postaciami, będącymi odzwierciedleniami ich lęków.

– Jeżeli teraz to zakończymy, odzyskasz ją.

– Może to prawda, ale wkrótce ponownie bym ją utracił, bo nie potrafię kochać.

Sobowtór stracił na sile. Teron zaczął uderzać coraz mocniej. Broń wypadła z ręki przeciwnika. Teron pochylił się nad sobowtórem i zadał ostateczny cios.

Matka podeszła do Wilhelma i położyła dłoń na jego twarzy.

– Zakończ tę bezsensowną drogę.

– Nie wierzę w żadne twoje słowo – rzucił mężczyzna.

Twarz matki zmieniła się w upiorną, a z oczu błysnęła wściekłość. W jej ręce nagle pojawił się sztylet. Wilhelm w porę się zorientował i szybciej zadał cios. Ciało matki bezwładnie upadło na ziemię i zamieniło się w powietrze.

Na placu panowała cisza. Artegor, Wilhelm i Teron spojrzeli na drzwi, obok których zawisnął pęk kluczy. Artegor otworzył je i wbiegli do środka. Kręte schody zaprowadziły ich na górę. W komnacie znajdowała się księżniczka. Kobieta zdziwiła się na ich widok.

– Witaj, Meliro – powiedział Artegor.

Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Witaj, Artegorze.

Z radości rzuciła się mu w objęcia.

– Trzeba się pośpieszyć. Esdor mógł jeszcze coś przygotować – ostrzegł Teron.

Księżniczka zabrała kilka rzeczy i ruszyli w drogę powrotną.

– Zamknij oczy i zatkaj nos – uprzedził Artegor Melirę, nim wyszli z wieży.

Przytaknęła.

Za ogrodzeniem z niecierpliwością wypatrywali ich pozostali członkowie drużyny.

– Udało się – odetchnął z ulgą Bandi.

– W drogę – powiedział Artegor. – Znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce na nocleg.

Rozdział 4

Do komnaty, w której przebywała królewska para wraz z Livią i jej ojcem, wbiegł lokaj. Wszyscy spojrzeli na niego z niepokojem. Zdyszany pokłonił się przed królem.

– Co się stało, Henryku? – spytał Gustaw podenerwowanym głosem.

– Przybył strażnik granicy.

– Strażnik?! – zdziwił się król. – Wprowadź go do środka.

Służący otworzył drzwi. Do pomieszczenia wkroczył rycerz.

– Wasza Wysokość. – Pokłonił się.

– Co się dzieje?

– Do Gothardu zmierza armia Esdora. Niebawem przybędzie tutaj posłaniec.

– Jak to możliwe?! – spytał król, spoglądając na swoich towarzyszy.

Livia spuściła głowę, chcąc uniknąć jego wzroku.

– Może trzeba przygotować się do bitwy, Gustawie? – zasugerował ojciec Livii.

– Na to, Zygmuncie, jest już za późno.

– Tak po prostu wpuścisz ich do miasta?!

– W kilka dni nie przygotujemy się do wojny. Wymordują ludzi i spalą miasto. Jak najszybciej odeślij większość wojska na południe do Zoriana. Przygotuję list. Niech się podzielą tak, aby ominąć wojsko Esdora. Pozostali niech wrócą do swoich domów i zapomną, że są rycerzami. Aż boję się pomyśleć, co z nimi zrobią. Trzeba ich oszczędzić, bo potem dużo bardziej będziemy ich potrzebowali.

Zygmunt przytaknął i odszedł, aby wypełnić królewski rozkaz.

* * *

Drużyna wędrowała do zachodu słońca i zbliżyła się do granic Galonu. Pod wieczór rozbili obóz i rozpalili niewielkie ognisko. Usiedli wokół niego i zaczęli zjadać zapasy jedzenia podarowane im przez króla Iderona.

– Dlaczego narażaliście dla mnie swoje życie? – spytała Melira.

– Z tego samego powodu, dla którego wasza rodzina daje nam schronienie – odpowiedział Artegor.

– Zostaniecie u mojego wuja?

– Nie możemy.

– Dokąd zmierzacie?

– Musimy się dostać do Gubornu.

– Jest coś, co jeszcze możemy dla was zrobić?

– Przydałoby się więcej kurczaków – powiedział Bandi.

– U mojego wuja z pewnością ich nie brakuje – odpowiedziała z uśmiechem.

Pomału obóz pogrążył się we śnie.

Jednak tej nocy Lilianna nie potrafiła zasnąć. Dziwne myśli krążyły jej po głowie.

– Śpisz, pani? – Królewna usłyszała szept Meliry i odwróciła się do niej. – Przepraszam, jeśli cię obudziłam.

– Nie spałam. Mów mi po imieniu, Meliro.

Kobieta zbliżyła się do królewny.

– Bardzo brakowało mi rozmów. Samotność i niewola są straszne, ale teraz zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdybym została w tej wieży.

– Dlaczego?

– Bardzo boję się o ojca. Jeżeli Esdor dowie się, że zostałam uwolniona, okrutnie się zemści.

Lilianna rozumiała, co czuje Melira. Tak samo martwiła się o rodziców, kiedy trafiła do drużyny. Chciała ją pocieszyć, ale wiedziała, że to byłyby tylko puste słowa. Zemsta była nieunikniona. Królewna tylko spojrzała na Melirę i uścisnęła jej rękę.

* * *

Esdor przechadzał się po zamku. Wtem poczuł, jakby część jego ducha się oderwała. Szybko zrozumiał, co to może znaczyć – Strachmistrz został pokonany. Zaryczał z wściekłości. Natychmiast przywołał do siebie Erona, który zajmował zamek w Forgii.

– Słucham, panie?

– Dowiedz się, kto uwolnił kobietę, a potem srogo za to ukarz Iderona.

– Co chcesz, abym uczynił?

– Niech następca tronu za wszystko zapłaci.

– Jeszcze dziś straci głowę.

– Nie – powiedział stanowczo Esdor. – Syn Iderona ma cierpieć na oczach swojego ojca.

* * *

Melira i Lilianna rozmawiały przez całą noc. O świcie zbudzili się pozostali członkowie drużyny. Po skromnym śniadaniu rozpoczęła się dalsza wędrówka. Im byli bliżej granicy z Galonem, tym rzadziej napotykali oddziały morguli. Mimo to zachowywali ostrożność.

Nagle po lesie rozniósł się krzyk kobiet i płacz dzieci. Drużyna przystanęła i nasłuchiwała, skąd dochodzą odgłosy.

– Tam! – Wilhelm wskazał kierunek.

Rycerze, skradając się, dotarli do granicy lasu. W oddali dostrzegli wioskę. Pośrodku niej stał słup, wokół którego zgromadzili się mieszkańcy. Przy drewnianym palu klęczeli rozebrani do połowy mężczyźni. Nad nimi pochylały się morgule, które smagały ich nagie plecy batami. Przy każdym kolejnym uderzeniu krzyk kobiet się nasilał.

– Panie, zlituj się! – wołała błagalnym głosem jedna z kobiet, niemalże całując buty wysokiego mężczyzny, który stał niewzruszony.

Wilhelm wyciągnął łuk. Artegor w porę go powstrzymał.

– Nie, Wilhelmie.

– Mam czekać, aż pobiją ich na śmierć?

– Jeżeli chcemy im pomóc, musimy zaczekać.

– Zaatakujmy ich – zaproponował Bandi.

– Dobrze się rozejrzyj – szepnął Teron. – W różnych miejscach są ukryte oddziały. Dobrze znam Gorna. Jest jednym z lepszych w armii Esdora.

Surowa twarz mężczyzny jeszcze przez chwilę spoglądała obojętnie na bitych mieszkańców. Następnie podniósł dłoń.

– Wystarczy – powiedział. – Jutro ponownie się zjawimy. Jeśli nie będzie odpowiedniej ilości zboża, to czeka was to samo.

Po tych słowach dosiadł konia i zwołał ręką całe wojsko, którego część znajdowała się w lesie. Jak tylko opuścili teren wioski, drużyna wyszła z ukrycia.

Mieszkańcy zajęci rannymi mężczyznami początkowo nie zwrócili uwagi na przybyszów. Kiedy w końcu ktoś z tłumu ich dostrzegł, zawołał ze strachu:

– Nie róbcie nam krzywdy!

– Jesteśmy tu, aby wam pomóc – zapewnił Artegor.

– Jestem Melira, córka króla Iderona – powiedziała królewna.

– Pani, ratuj! – odezwało się kilka głosów naraz.

Niektórzy upadli przed nią na kolana.

– Zabiorę was do mojego wuja, do Galonu. Tam z pewnością dostaniecie schronienie.

– Dzięki ci, pani! – Kilka kobiet się rozpłakało.

* * *

W chacie, w której Wilhelm wraz z Randolfem zajmowali się rannymi mężczyznami, zebrała się cała drużyna.

– Niestety w ten sposób nie możemy im pomóc, Meliro – powiedział przyciszonym głosem Artegor. – Jest ich zbyt dużo. Nie przejdziemy niezauważeni. Skażemy ich na pewną śmierć.

– Przyznaj mi rację, Artegorze, że w tym miejscu również czeka ich śmierć i to w okrutnych męczarniach.

– Pomożemy im, ale nie tak.

– Nie zostawię ich tutaj.

Zapadła cisza.

– Jest jakaś szansa na powodzenie – powiedział po chwili Teron.

– Jaki masz plan, Teronie? – spytał Artegor.

– Możemy podzielić ich na mniejsze grupy. Jeżeli wyruszymy o zmierzchu, to może uda nam się dotrzeć przed świtem do granicy Galonu, a tam będziemy chronieni przez galońskich rycerzy.

– Tyle ludzi i tak zwróci uwagę morguli – zauważył Bandi.

– Ilu zna drogę?

– Może z pięciu – odpowiedział Artegor. – Ale zgodzę się jedynie na trzy grupy.

– W porządku. I tak zwiększa to nasze szanse. Proponuję, aby w pierwszej grupie najbardziej narażonej na atak szło więcej mężczyzn i to najlepiej takich, którzy choć trochę potrafią posługiwać się bronią.

– Poprowadzisz ją z Frankiem i Mankiem?

Wskazani przytaknęli głowami.

– W drugiej grupie niech głównie idą kobiety, dzieci, osoby starsze i ranni mężczyźni – kontynuował Teron.

– Z tą grupą pójdą Wilhelm, Lilianna i Melira – wyznaczył Artegor. – W razie niebezpieczeństwa przyjdziemy wam z pomocą. Trzecią grupą zajmę się ja wraz z Randolfem i Bandim. Czy wszyscy się zgadzają?

Nie usłyszawszy żadnych słów sprzeciwu, Artegor zarządził przygotowania do wyprawy. Członkowie drużyny chodzili po domostwach i informowali mieszkańców o ustalonym planie. O zmierzchu wszyscy byli gotowi do drogi. Teron zgodnie z tym, co zostało ustalone, wyruszył jako pierwszy. Po jakimś czasie w jego ślady ruszyła druga grupa, a za nią trzecia.

Księżyc tej nocy intensywnie świecił, oświetlając dokładnie drogę. Teron obierał ścieżki, którymi rzadko poruszały się morgule. Grupy natrafiły kilka razy na obozy, ale omijano je szerokim łukiem. Przez całą noc ludzie szybko się przemieszczali, jednak do świtu nie zdołali się znaleźć w granicach Galonu.

* * *

Drzwi komnaty króla Iderona otwarły się gwałtownie. Do pomieszczenia wkroczył Eron z kilkoma morgulami. Jeden z nich prowadził przed sobą młodego mężczyznę zakutego w kajdany. Na jego twarzy i ciele widniały świeże rany po pobiciu. Król spojrzał z miłością na więźnia. Kiedy skierował wzrok na Erona, jego twarz przybrała surowe oblicze.

– Czego chcecie? – spytał z nienawiścią.

– Odpowiedzi na pytanie.

– Nie mam wam nic do powiedzenia.

– Obawiam się, że jest inaczej.

Morgul wyciągnął sztylet.

– Co chcecie wiedzieć?

– Kto uwolnił twoją córkę?

– Melira jest wolna? – zapytał z niedowierzaniem.

– Kto ją uwolnił? – Chciał wiedzieć Eron.

– Nie wiem – skłamał Ideron.

Eron zaśmiał się szyderczo.

– Powiedzmy, że mam dzisiaj dobry humor i dam ci jeszcze jedną szansę. Jednak zanim to zrobię, uświadomię cię, że wiemy o twoich potajemnych spotkaniach z naszymi wrogami.

– Nikt bez twojej wiedzy do mnie nie przychodził. – Król szedł w zaparte.

– Łżesz!

Ideron milczał.

– Powtórzę pytanie ostatni raz. Kto uwolnił Melirę?

Ciszę przerwał rozdzierający krzyk więźnia, któremu morgul odciął palec. Krew zaczęła sączyć się po podłodze. Ideron, któremu serce bardziej krwawiło niż rana mężczyzny, stał niewzruszony ze spuszczoną głową.

– Odetnij mu kolejne – rozkazał Eron.

– Ojcze, błagam! – zawołał przerażonym głosem więzień.

Król spojrzał na syna, którego ciało wykrzywiał okropny ból.

– Artegor – powiedział przyciszonym głosem.

Eron wstrzymał rozkaz.

– Głośniej, bo nie dosłyszałem.

– Artegor! – powtórzył.

– Mądra decyzja. Masz do zrobienia jeszcze jedno.

Ideron spojrzał na niego z nienawiścią.

– Wystawisz nam ich.

– Nie sądzę, żeby tutaj wrócili.

– Z pewnością przyjdą do ciebie z dobrymi wieściami. – Uśmiechnął się szyderczo Eron, po czym zwrócił się do morgula: – Odetnij mu jeszcze jeden.

– Przecież powiedziałem, co chciałeś! – zawołał z przerażeniem król.

– To kara za twoje kłamstwa.

Syn króla zaczął się szarpać. Ponownie po komnacie rozległ się jego przeraźliwy krzyk.

* * *

O wschodzie w wiosce zjawił się Gorn ze swoimi oddziałami. Puste chaty wywołały u niego wściekłość.

– Sami z pewnością na to się nie odważyli, są na to zbyt głupi – powiedział do siebie.

– Panie, może ruszymy za nimi w pościg? – wychrypiał jeden z morguli.

– Nie zdążymy ich złapać przed granicą Galonu.

Doszedł do nich głośny szum liści. Z lasu wyłoniło się kilkudziesięciu uzbrojonych morguli na czarnych rumakach.

– Kogo szukacie? – zatrzymał ich Gorn.

– Polujemy na drużynę Artegora – odpowiedział dowódca.

– Jeśli się pośpieszycie, to może dopadniecie ich jeszcze przed granicą.

– Ruszamy!

– Jeszcze jedno – dodał Gorn. – Jeśli będą z nimi chłopi, wybijcie wszystkich.

Oddział jak wicher pognał za swoimi ofiarami.

* * *

W południe druga grupa dotarła do szerokiej polany pokrytej skałami, za którą rozpoczynał się Galon i gdzie czekała już pierwsza grupa. Wilhelm dokładnie się rozejrzał, zanim pozwolił ludziom wkroczyć na polanę. W tym czasie dołączyła do nich grupa trzecia.

– Zaczekamy tutaj, aż przejdziecie – powiedział Artegor.

Wilhelm dał znak, że można iść. Melira i Lilianna poganiały wystraszonych ludzi. W tym czasie książę obserwował okolicę. Dołączył do niego Artegor. Mężczyzna uważnie wsłuchiwał się w ciszę.

– Co się dzieje? – spytał Artegor.

– Ktoś się zbliża. – Po chwili dodał z przerażeniem: – Myśliwi.

Artegor w pośpiechu wrócił do grup.

– Biegnijcie! – zawołał.

Ludzie spojrzeli na niego zdziwieni.

– Szybko! – dodał Artegor i zwrócił się do przyjaciół: – Randolfie, zaprowadź ich do granicy, a ty, Manek, pójdziesz ze mną.

– Co się dzieje? – spytał Manek w drodze do Wilhelma.

– Myśliwi.