Zakład (nie)idealny - Alicja Wlazło - ebook + książka

Zakład (nie)idealny ebook

Alicja Wlazło

3,9

Opis

Marise, rozchwytywana pani seksuolog, ma szczęście w biznesie, jej interes rozkwita, a ona sama czuje się kobietą spełnioną – przynajmniej zawodowo. Jeśli chodzi natomiast o sercowe sprawy, nie potrafi zbudować stałego związku, zadowalając się jednorazowymi przygodami z o wiele młodszymi od niej mężczyznami. Żaden jednak nie jest w stanie jej zaspokoić. Żaden… dopóki na jej drodze nie stanie Zarius. Mężczyzna równie tajemniczy, co przebiegły, i w dodatku podający się za jednego z jej klientów. A wszystko po to, by poznać Marise bliżej i dowiedzieć się, za jaką cenę będzie skłonna sprzedać dom, który stoi dokładnie w miejscu, gdzie Zarius chce postawić swój nowy hotel.

Kobieta nie zamierza ułatwić mu zadania i proponuje zakład, który wywróci życie tej dwójki do góry nogami i uczyni je o wiele ciekawszym…

 

Czy Marise i Zarius znajdą nić porozumienia, czy też walka o dom spowoduje, że oboje stracą szansę na szczęśliwe zakończenie?

Pełna humoru historia oprószona szczyptą pikanterii sprawi, że nie będziecie mogli wyjść z łóżka… z powodu czytania, oczywiście.

 

„Pełna humoru, przesycona pikanterią historia, od której nie można się oderwać! Gorąco polecam!” - K.C. Hiddenstorm, pisarka

 

„Wciągająca, zabawna, pikantna. Nie mogłam się oderwać. „Zakład (nie)idealny” Alicji Wlazło udowadnia, że kto się czubi, ten się lubi.” - Katarzyna Kowalewska, pisarka

 

„Zakład (nie)idealny” to powieść, która okazała się petardą! Połączenie humoru, dobrej erotyki i romansu wyszło doskonale, co sprawia, że „Zakład…” zapewni Wam doskonałą rozrywkę na najwyższym poziomie.” - Patrycja Żurek, pisarka

 

„Elektryzująca, pełna pożądania opowieść o dwójce świadomych własnych pragnień osób. Romans, który nie powinien był się wydarzyć, tajemnice, ukryte motywy oraz nieidealna, komplikująca wszystko propozycja. Lekka, zabawna i erotyczna historia pochłonęła mnie na całego, a teraz kolej na Ciebie! Założymy się, że Ci się spodoba?” - D.B. Foryś, pisarka

 

Alicja Wlazło, urodzona 10.10.1990, absolwentka filologii angielskiej. Szczęśliwa żona oraz matka dwóch wspaniałych synów. W 2018 zadebiutowała powieścią fantastyczną „Mrok”, rozpoczynającą cykl „Zaprzysiężeni”. W marcu 2019 w antologii „Siła jej piękna” ukazało się jej opowiadanie obyczajowe „Kroczek po kroczku”. W roku 2020 pojawił się drugi tom cyklu „Zaprzysiężeni” – „Iskra” – oraz romans sensacyjny „Nim nadejdzie świt”.

Tkaczka niepowtarzalnych historii, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, a marzenia są po to, by po nie sięgać. W książkach stawia na emocje oraz niespodziewane zwroty akcji. Czytelnicy stwierdzili, że przydomek Cliffhanger idealnie do niej pasuje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (69 ocen)
23
25
13
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adrianka90

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
10
GumiBunia

Nie oderwiesz się od lektury

Miła odmiana. Super się czyta, szybko i lekko. Serdecznie polecam.
10
Ruddaa

Nie polecam

🤣🤣🤣🤦‍♀️🤦‍♀️🤦‍♀️
00
melchoria

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna historia. Ja nawet znam takich ludzi, których dzieliło 12 lat różnicy na niekorzyść kobiety i było im z tym bardzo dobrze. Polecam.
00
kumon

Całkiem niezła

hmm mocno nieprawdopodobne..
00

Popularność




Copyright © by Alicja Wlazło, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by lightfieldstudios/123rf

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-36-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Zarius

Marise

Od Autorki

Marise

Audrey

Marise

Marise

Marise

Marise

Marise

Colin

Marise

Podziękowania

Dla wszystkich tych,którzy pragną zaznać odrobinę miłości.Nigdy nie traćcie wiary, bo druga połówka może być tużpod Waszym nosem.Czasem wystarczy tylko otworzyć oczy.

Zarius

– Czyli rozumiem, że tym razem nie wykpię się ani napiętym grafikiem, ani kolejną niby-randką z kolejną niby-narzeczoną?

Mlasnął niezadowolony, gdyż znał na pamięć utartą regułkę sekretarki. W kółko przytaczała to samo tłumaczenie między jednym niekończącym się wywodem a drugim. „Przecież to twoje zadanie! Kto, jak nie ty? A czy ja pchałam się na to stanowisko?” Mimo zamkniętych oczu widział, jak kobieta wykrzywia pulchną twarz w grymasie niezadowolenia i jeszcze poprawia te swoje trójkątne bryle, wciskając je głębiej na nos. A żeby tak se je wstawiła zamiast przegrody nosowej, może wtedy wreszcie odnosiłaby się do niego z szacunkiem i skończyłaby z dodawaniem na końcu zdań określenia „panie prezesie”, które w jej ustach brzmiało wyjątkowo uszczypliwie. Parsknął śmiechem, niemal się dławiąc. Svetlana nigdy nie zniżyłaby się do tegopoziomu.

Trzask dokumentów rzuconych na biurko sprawił, że Zarius wzdrygnął się i postawił zmysły w gotowości; uchyliwszy niechętnie powieki, skierował spojrzenie na purpurowe oblicze coraz wyraźniej wściekłej Svetlany. Drobny łańcuszek przyczepiony do błękitnych piórek okularów, teraz wplątanych w liche perłowoblond włosy, zadźwięczał, gdy szkła zsunęły się na czubek nosa – jeszcze bardziej irytując swojąpanią.

– A ty dalej masz to wszystko gdzieś, Zariusie! – sapnęła ze złością. Cofnęła twarz, a drugi podbródek zrównał się z tym właściwym. – Czy to ja chciałam budować nowoczesny hotel na jakimśzadupiu?

Zarius obrócił fotel przodem do biurka i oparł złożone dłonie na połyskującym czernią szklanym blacie. Stłumiłwestchnienie.

No i się zaczyna – pomyślał.

– Nie, Svetlano – przyznałpotulnie.

Ale ona jakby już nie słuchała. Po prawdzie nigdy go niesłuchała.

– Więc może to ja uparłam się, żeby odwiedzić każdego z lokatorów, którym tak w ogóle zabieraszdom?

– Nie, ale.… – Uniósł palec, lecz strzepnęła go sprzed oczu niczym namolnegokomara.

– A czy przypadkiem ja wybrałam miejsce, w którym mieszka najbardziej uparta i rozchwytywana pani seksuolog w całymLondynie?

Westchnął. Uniósł spojrzenie na Svetlanę i zapytał zespokojem:

– Skończyłaś?

Prychnęła niczym wściekła kotka w rui; pomimo faktu, że menopauzę przechodziła chyba za czasówdinozaurów.

– Skończę…

– Jak umrę – dokończył za nią; w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem, szczęśliwie dlasiebie.

Svetlana wyprostowała się, uwydatniając jeszcze bardziej okrągły brzuch, który każdego ranka tak pieczołowicie starała się ukryć pod bielizną wyszczuplającą. Nabrała głęboko powietrza, a Zarius wiedział, że zaraz nastąpi wybuch; o ile go niepowstrzyma.

Odsunął krzesło, a kółka z łoskotem potoczyły się do tyłu, podskakując na wklęsłych łączeniach białych paneli. Pan prezes stanął przy kobiecie w ułamku sekundy i zamknął ją wuścisku.

– No, już, już – powiedział głosem zbitego psiaka, który działał na nią od pierwszego dnia ich znajomości. – Przecież wiesz, że tylko się tak z tobą droczę, kochana.

Z całych sił próbowała utrzymać powagę, lecz gdy ucałował ją w policzek, spojrzała na niego groźnie i wywróciła oczami; a całe napięcie i złość z niej wyparowały. Poklepała go po policzku, a następnie pogroziłapalcem.

– Żeby mi to było ostatni raz! – ostrzegła, po czym obróciła się na pięcie, dodając: – Umówiłam ci wizytę na następny piątek. Ale i tak sądzę, że powinieneś najpierw odwiedzić tę seksuolog oficjalnie zamiast podszywać się pod nie wiadomokogo.

Zarius poprawił połymarynarki.

Pochylił głowę, niby całkiem pochłonięty tą jakże ważną czynnością, lecz kącik ust drgał muzdradziecko.

Svetlanawestchnęła.

– Ale oczywiście tego niezrobisz.

Wyszczerzyłzęby.

– Trochę więcej wiary! – rzekł nibyurażony.

Machnęła jedynie ręką, spisując go na straty; robiła to średnio trzy razy nadzień.

– W twoim przypadku pozbyłam się jej już dawno. – Westchnęła, po czym burknęła pod nosem: – A sądziłam, że wychowuję cię na dobrego i mądrego mężczyznę. To patrzcie, państwo, prawdziwe licho mi siętrafiło!

Zarius roześmiał się, a następnie przysiadł na krawędzi biurka tuż obok zdjęcia przedstawiającego jego w wieku ledwie siedmiu lat oraz Svetlanę – jedyną rodzinę, jaka muzostała.

– Przecież mądre ze mnie licho – zaprzeczył. – A czy to moja wina, że lubię się czasemzabawić?

Zmierzyła go długim spojrzeniem, a na jej twarzy odmalowało się ogromne zmęczenie, któremu dawała przepustkę naprawdę rzadko; choć ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Jak dla Zariusa – zbyt często; martwił go taki stanrzeczy.

– Po prostu chciałabym, żebyś znalazł sobie porządną kobietę i wreszcie zaznał szczęścia – wyszeptała. – Tymczasem odnoszę wrażenie, że nawet nieszukasz.

Odwrócił wzrok, zawieszając go na rozciągającym się za oknem wieżowca widoku. Niczego ciekawego nie dostrzegł, same szare budynki, biurowce, bruk i ludzie – zupełnie dla niego obcy; a mimo to nie umiał ponownie spojrzeć Svetlanie woczy.

– Mówiłem ci już, że nie zamierzam szukać – odparł. – Nikogo niepotrzebuję.

– Na razie – powiedziała cicho; drzwi skrzypnęły, gdy je uchyliła. – Dopóki mnie niezabraknie.

Po tych słowach wyszła, zostawiając go z pustką w sercu i mętlikiem w głowie. Nie chciał o tym myśleć; ani teraz, ani nigdy. Jakże mógłby zastąpić swoją wspaniałą nianię jakąś tam kobietą? I co, może miałby ją pokochać? Prychnął w duchu, a następnie zamaszystym krokiem okrążył biurko i usiadł za nim, sięgając po pierwszy plik dokumentów do przejrzenia, przygotowany na ten dzień. Jednak nawet pomimo świadomości, że były naprawdę ważne i powinien skupić na nich całą uwagę, nie potrafił. Umysł wciąż zaprzątały słowa Svetlany, a przeszłość również próbowała rozproszyćZariusa.

Stłumił westchnienie. Sparzył się zbyt wiele razy; a tym wszystkim partnerkom od siedmiu boleści chodziło tylko o jedno: jego pieniądze. No i może o jeszcze jedną, bardziej przyziemną rzecz. Zaraz zganił siebie w myślach i uśmiechnął się pod nosem; bo, co jak co, ale kutasa to miałnieziemskiego.

Marise

– Gdzie ja topodziałam?

Bałagan na głowie, na który Marise nie zdążyła nic zaradzić, nie mógł się równać ze stertą porozrzucanych na biurku papierów. Gdy co chwilę podnosiła jakąś teczkę, ze środka wysuwała się kartka czy też cały plik i dołączały do chaosu, który coraz bardziej ogarniałpokój.

Marise westchnęła, a następnie wzięła głęboki oddech, przymknąwszy oczy; dłoń przyłożyła do skroni, mając nadzieję, że dzięki temu odświeży sobiepamięć.

– Tylko spokojnie – szepnęła, wcale nieuspokojona. – Niemożliwe, żebym zgubiła tę małą pieprzoną karteczkę o lawendowymzapachu!

Przy ostatnich słowach głos przybrał piskliwe tony, a głowa zaczęła pulsować tępym bólem. W każdym innym wypadku poważana pani seksuolog dałaby sobie spokój i nie zaprzątała myśli jakimiś zwitkiem papieru; wszak tych miała pod dostatkiem. Przezorna jak zwykle, zapisała sobie nawet adres, pod który miała się udać na to cholernie irytujące spotkanie zaręczynowe dzisiejszego wieczoru. Jednak w umyśle już widziała pobłażliwe spojrzenie panny młodej, gdyby powiedziała, że niestety zgubiła zaproszenie. Chociaż nie mogło się ono równać z tym, co pomyśli sobie o Marisematka.

Pal licho, niech myśli, co chce, byle nic nie mówiła – jęknęła w duchu Marise, bo akurat na to nie mogłaliczyć.

– A w dupie z tymwszystkim!

– W dupie? Tego jeszcze niepróbowaliśmy.

Z sypialni połączonej z prywatnym gabinetem, który służył jej bardziej jako składzik bibelotów wszelakich, pojawił się Latynos. Przeczesał skołtunione włosy i przekroczył próg całkiem nagi. Wyglądał na nierozbudzonego, Marise spojrzałaniżej.

Za to ten tutaj niemal stanął na baczność na mój widok – pomyślała zzadowoleniem.

– I nie spróbujemy – odparła rzeczowo, zerkając na mężczyznę spod przymrużonych powiek. – Poza tym, o ile mnie pamięć nie myli, ciebie miało już tu nie być. Umawialiśmy się tylkona…

– Na jedną noc, wiem, wiem. – Uniósł ręce w obronnym geście, a jego twarz rozjaśnił uśmiech; podszedł bliżej i zatrzymał się przy krawędzi biurka, dłonią przejechał po jego powierzchni, aż, niby przypadkiem, zahaczył o rękę Marise. – Ale skoro wciąż tu jestem, nie chcesz mnie wykorzystać, by dać upust frustracji choćodrobinę?

Obrzuciła go uważnym spojrzeniem, a potem przysunęła się i sięgnęła do jego penisa, zaciskając na nim mocno palce. Latynos sapnął i odnalazł jej pierś, skrytą pod cienkim materiałem nocnej koszuli. Wziął sutek między palce i zaczął go ściskać, drażniąc, a potem pochylił się i zassał pierś. Marise jęknęła. Rzuciła jeszcze spojrzenie na apokalipsę, jaką zesłała na biedne biurko, doznania jednak szybko przesłoniły jasność myślenia; szczególnie gdy palce mężczyzny powędrowały niżej, kiedy wsunął dłoń pod koronkowe majtki ikiedy…

– Pieprzyć to! – sapnęła.

Nagle się zaśmiał, spojrzał pani seksuolog w oczy i szepnął, przysuwająctwarz.

– O, nie, piękna. Pieprzyć zamierzam wyłącznieciebie.

***

Duchota w przejściu była nie do zniesienia. I w dodatku ta ciągnąca się aż pod samą windę kolejka przesadnie wyperfumowanych gości. Wcale nie powinna w niej stać, a przynajmniej nie stałaby, gdyby udało jej się znaleźć zaproszenie. Ale nie, jej zachciało się powtórki z nocnych igraszek z mężczyzną, którego imienia nawet nie pamiętała. Wpadli na siebie w klubie zeszłego wieczoru i tak jakoś się to potoczyło – wraz z pustą butelką opróżnionej naprędce whiskey; przynajmniej ona ją piła, on wolał pospolite piwsko przegryzane nachosami z serem. Wzdrygnęła się. Wciąż pamiętała ten tani posmak chmielu w ustach, gdy ją całował. Ech, może rzeczywiście nie powinna pozwolić mu na rundę drugą, ale co mogła poradzić? Odkąd tylko pamiętała, miała słabość do młodszych; im przynajmniej zdarzało się sprostać jej wygórowanym łóżkowym wymaganiom, a brak doświadczenia nadrabiali całkiem niezłąkondycją.

Marise sięgnęła do ułożonego naprędce koka i sprawdziła, czy wciąż się trzymał. Na szczęście dawał radę w przeciwieństwie do niej samej. Gdzie nie spojrzała, widziała wystrojone niczym pindy dziunie, które zapewne spędziły długie godziny u kosmetyczki, by móc pokazać sięludziom.

Szkoda, że nie wszystkim się to udało… – pomyślała Marise, zerkając na patyczaka stojącego kilka kroków przednią.

Wysoka niczym tyczka dziewczyna około dwudziestki dumnie wypinała małe cycki, co chwilę obracając się, by upewnić się, czy wszyscy spoglądają na plecy wyeksponowane przez wycięcie sięgające tuż nad lichy tyłek w srebrnej koktajlowej sukni; ale… chyba zakładała ją po ciemku albo była ślepa, skoro nie zauważyła, jak bardzo ten kolor intensyfikował jej zbyt mocnąopaleniznę.

Ciekawe, czy przesadziła z samoopalaczem, czy może zasnęła na słońcu? – zastanowiła się Marise, a zaraz pomyślała, że z chęcią potrzymałaby kobietę jeszcze trochę dłużej na parzącej od nagrzanego piasku plaży i zobaczyła, czy osiągnie kolor dojrzałej dyni. Przynajmniej wtedy byłaby gotowa na Halloween i z pewnością prezentowałaby się na nim lepiej niżteraz.

Kolejka przesuwała się dalej dość szybko, jednak najwyraźniej dla niektórych wciąż zbyt wolno. Mężczyzna o przeoranej zmarszczkami twarzy, którego wygląd przywodził Marise na myśl wiekowego mopsa, przetoczył się obok niej niczymtaran.

– Przepraszam, no posuńcie się, ludzie! – sapnął poirytowany, a gdy znalazł się obok niej, dostrzegła skraplający się na jego karku pot. – Nie widzicie, że prezentprowadzę?!

Marise uniosła ze zdziwienia brwi i rozejrzała się, lecz nie zauważyła, co też za prezent dla młodej pary ten jegomość mógłby prowadzić. Zdążył przejść już kilka kroków, kobieta sądziła, że świr ma zwyczajnie zwidy, a może chciał podarować im zbłąkanego ducha? W sumie z chęcią by potem posłuchała o nocy poślubnej z trzecim niezapowiedzianymgościem…

Wtem coś szarpnęło za nogawkę od jej jedwabnego kostiumu. Marise spojrzała w dół i ku swojemu zdumieniu dostrzegła niewielką psią kulkę, która z zawziętością boksera szarpała jej ubiór za niespełna trzy tysiące funtów jak najlepszą zabawkę na świecie; a na dodatek miała z tego niemałą frajdę. Marise nie było jakoś do śmiechu; no może oprócz faktu, że pupil do złudzenia przypominał mężczyznę prowadzącego go na cienkim łańcuszku, który to przedmiot wcześniej umknął jejuwadze.

– Puszczaj, ty mały – sapnęła, jednak szczeniak animyślał.

Pewnie pomerdałby ogonkiem, gdyby tylko nie był tak skarłowacialesztuczny.

Już chciała sięgnąć do szczeniaka, lecz mężczyzna ją ubiegł i wziął piszczącą psinę pod pachy; chociaż ta nie wydawała się z tego wcale zadowolona – jakby w geście protestu uczepiła się mocniej jej biednegokostiumu.

– Niech pan tak nie ciągnie – warknęła Marise, czując, jak złość się w niejprzelewa.

– Co też pani mówi?! – żachnął się spaślak. – Nie ciągnę wcale, bo jeszcze gouszkodzę!

– No o tym właśnie mówię! Dziury po zębach zostaną jaknic!

– Dziury? – zdziwił się, zaraz pojął i pokręcił głową, wielce obruszony: – A co mnie pani dziury obchodzą, ja tu o psa sięmartwię!

– Lepiej byś się, pan, o zniszczenie mienia martwił – syknęła, a potem straciłarównowagę.

Upadłaby, jednak dłonią podparła się o wypindrzoną panienkę, szarpiąc ją za włosy. Dziewczyna krzyknęła, mops warknął, a materiał nie wytrzymał nadmiaru wrażeń i poddał się sile psichzębów.

Marise stanęła prosto zupełnie niepomna na mały armagedon, w którego centrum się właśnie znalazła, a w dodatku którego przyczynę stanowiła w linii prostej. Wykrzywiła usta, spoglądając na podartą nogawkę, a z poprawnego przed momentem koka wysunęły się przypadkiem trzy niesforne kasztanowe loki i spływały teraz Marise na oczy, doprowadzając ją do granicwytrzymałości.

Jeszcze brakuje, by mama mnie teraz widziała… – pomyślała.

– Marise Eleonor Stratford, co ty najlepszegowyprawiasz?!

O, do jasnej anielki – Marise napięła mięśnie, zaraz jednak wyprostowała się niczym struna i wzięła głębokioddech.

Szmery rozmów ucichły; tylko ten odgłos szybko zbliżających się kroków za nic nie chciał przycichnąć. A gdy w końcu spełnił jej życzenie, Marise wcale nie była z tego faktuzadowolona.

– No, proszę! – odezwała się kobieta stojąca tuż za jej plecami. – Jak tywyglądasz?

Marise założyła kosmyki za ucho, choć jeden wciąż uparcie wysuwał się na policzek. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem, obróciła się, by stanąć twarzą w twarz z potworem z krwi ikości.

– Cześć, mamo – przywitała się Marise; nachyliła się, by złożyć na policzku matki pocałunek, lecz nawet to nie złagodziło agresywnego nastawienia Alice. – Piękniewyglądasz.

– Za to ty koszmarnie – sarknęła. – Naprawdę przyszłaś tu tylko w jednymcelu?

Zamrugała kilkakrotnie i zmarszczyła nos, nie rozumiejąc, do czego matkazmierzała.

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz – wyznała.

– Powiem więc wprost. – Alice skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała groźny wyraz twarzy, od którego Marise nawet teraz przeszywał dreszcz. – Nie waż się zniszczyć przyjęcia zaręczynowego Melanie! To, że sama nie potrafisz złapać faceta, nie upoważnia cię do rujnowania życia innym! A teraz chodź. – Wzięła ją pod rękę. – Melanie na pewno ma coś na przebranie. W końcu nie przystoi, by siostra panny młodej wyglądała jakobszarpaniec.

***

Nie wiedzieć kiedy, matka wciągnęła Marise do garderoby dostępnej jedynie dla najbliższej rodziny pary młodej, wepchnęła ją za parawan, a następnie zarzuciła sukienkami we wszelkich odcieniach różu. Marise niemal jęknęła na widok tych wszystkich ubrań, tak bardzo nie w jej w stylu. Jakim cudem gusta jej i Melanie tak bardzo się różniły? Okej, różnica wieku różnicą wieku, ale dlaczego róż? Przecież większość dwudziestosześciolatek wolała raczej brązy; jednak nie Melanie. Róż królował w jej szafie od czasów nastoletnich i najwyraźniej jeszcze przez długi czas nie zamierzał ustąpić swej zaszczytnejpozycji.

Marise usiłowała przekonać ją do innych, żywszych kolorów jak bordo, granat czy butelkowa zieleń, które sama uwielbiała, lecz każda próba przeciągnięcia siostry na właściwą stronę kończyła się totalnym fiaskiem. Nie pomagał nawet fakt, że starsza o dekadę Marise powinna być dla Melanie wzorem; zamiast tego siostra widziała w niej pasmo ciągnących sięniepowodzeń.

Nieważne, że swoimi poradami seksualnymi zdobyła zaufanie wielu obywateli Londynu, a jej opinia była nieskazitelna. Nie liczyło się również to, że dzięki ciężkiej pracy odłożyła pokaźną sumę oszczędności i przymierzała się do wykupu na własność gabinetu wraz z mieszkaniem, które zajmowało piętro niewielkiego domu w spokojnej okolicy. Obok mieściło się jedynie kilkanaście innych budynków mieszkalnych. Nic to! Bo dla Melanie miało znaczenie wyłącznie życie prywatne – a Marise na tym polu poległa już dawno. Sama zresztą nie kwapiła się do zawiązywania nowych znajomości, nawet nie wspominając pakowania się w związki bez przyszłości. Bo i po co jej facet? Tych do bzykania miała pod dostatkiem, a w razie nagłego pragnienia zawsze mogła sięgnąć po swój kufer z wibratorami, skryty – jakże oryginalnie – podłóżkiem.

Drzwi trzasnęły i do środka wdarł się piskliwy głos Melanie, dokładnie w momencie, gdy Marise wcisnęła się w bladoróżową sukienkę na cienkich ramiączkach. Przejrzała się w lustrze i wykrzywiła twarz w grymasie. Wyglądała jakbeza.

– Marise! Jak dobrze cię widzieć! – Melanie pojawiła się tuż obok i bez ostrzeżenia wyściskała siostrę. – Słyszałam o twoim małym incydencie. Jak to dobrze, że mama cięznalazła!

– Tak, wprost cudownie – burknęła pod nosem Marise, gdy Melanie ją wypuściła. Przyjrzała się uśmiechniętej młodszej siostrze i jak zawsze poczuła ukłucie zazdrości. Prędko jednak zepchnęła je na dalszy tor. – Wspanialewyglądasz.

I rzeczywiście tak było; zresztą z tymi jej pełnymi ustami, figurą modelki i bujnymi brązowymi włosami z blond pasmami zawsze wyglądała olśniewająco. Nie wspominając o fakcie, że wiek również robiłswoje.

– Och, dziękuję – powiedziała Melanie. – Wszystko u ciebie dobrze, tak wiesz, pozadzisiaj?

– Tak, jest w porządku – odparła, usiłując przyklepać tiulową warstwę spódnicy, lecz ta nie zamierzała ustąpić. – Tylko zgubiłam zaproszenie, stąd to całezamieszanie.

Melanie wydęła usta na ułamek sekundy, ale prędko ułożyła je w promienny uśmiech iklasnęła.

– No cóż poradzimy? – rzekła. – Tobie od zawsze się wieleprzydarza.

– Cóż poradzimy? – powtórzyła za niąMarise.

Drzwi znów skrzypnęły, a przez powstałą szparę matka wsunęła do środkagłowę.

Kiedy ona zdążyła wyjść? – zastanowiła sięMarise.

– Koniec plotek! – nakazała Alice. – Melanie, natychmiast wracaj do Paula, zaraz będzie przemówienie. A ty, Marise, też lepiej się pospiesz! Musisz pomóc przy rozpakowaniuprezentów.

– Prezentów? – jęknęła Marise. – Myślałam, że prezenty daje się naślub.

Matka parsknęłaśmiechem.

– Głupia jesteś – skwitowała Alice. – Nie mówię o tych prezentach. Chodzi mi o prezenty zaręczynowe! Że też jeszcze się życia nienauczyłaś!

Melanie pocałowała siostrę w policzek, a po chwili zniknęła wraz z matką za drzwiami, które zamknęły się cicho za dwójką rozpromienionychkobiet.

Marise natomiast opadła na podnóżek, czując, jak opuszczają ją siły, a potem ukryła twarz wdłoniach.

– Za jakie grzechy? – szepnęła, kręcąc głową i zastanawiając się, jak przetrwa kolejne godziny oraz piętrzące się pytania, którymi zasypią ją goście; a w szczególności jednym: to kiedy twoja kolej, kochanieńka?

Zarius

Asfalt skończył się jakiś kilometr wcześniej i teraz dało się wyczuć trzaskające o podwozie drobne kamyczki, którymi usypano tę część drogi. Zarius rozpiął pod szyją guzik od bladobłękitnej koszuli, którą tego dnia zdecydował się włożyć. Z początku chciał wybrać garnitur, by jeszcze bardziej przytłoczyć sławną seksuolożkę. Później jednak uznał pomysł za zbyt pretensjonalny i przebrał się w zwykłą koszulkę z napisem: „I wanna fuck you” oraz jeansy. Wystarczyło jedno karcące spojrzenie Svetlany, która jak co dzień przyniosła mu domowy obiad, by prędko zmienił T-shirt na neutralnąkoszulę.

W ustach wciąż czuł smak mielonego kotleta – uwielbiał kuchnię swojej sekretarki, już od czasów, gdy zajmowała całkiem inne stanowisko, niemniej ważne. Czasem Zarius chciał wrócić do tamtych dni, kiedy nie musiał się o nic martwić, kiedy nie musiał prowadzić całej firmy hotelarskiej, którą ojciec zapisał mu w spadku; a przede wszystkim – kiedy nie musiał uczęszczać na te wszystkie spotkania i rozmowy, które tak po prawdzie sam sobienarzucał.

Stłumił westchnienie, a gdy samochód zaczął zwalniać, Zarius zsunął szybę do połowy, wpuszczając do środka zapach igieł oraz ściółki, a także świergot jakiegoś zagubionego ptaka, i rozejrzał się po dzikiejokolicy.

Gdy kierowca zatrzymał auto, na twarzy Zariusa pojawił się uśmiech. Dokładnie tego się spodziewał. Osiedle niewielkich piętrowych domków oddalone o dobre pół godziny drogi od najbliższej cywilizacji stanowiło wprost idealne miejsce na inwestycję. Nacisnął klamkę i wyszedł na świeże powietrze; wciągnął je głęboko w płuca, ciesząc wzrok widokiem zieleni. W dolinie nieopodal dostrzegł odbijającą promienie słońca taflę jeziora. Lśniła, jakby Stwórca postanowił obsypać ją sypkimzłotem.

– Cisza i spokój! – szepnął w przestrzeń, zaraz jednak przypomniał sobie o powodzie dzisiejszej wizyty i odwrócił się do kierowcy, który właśnie wysiadł z auta. W ustach trzymał zapalonego papierosa. – Zaczekaj tu, Charlie.

– Się robi, szefie – wymamrotał, nawet nie wyjmując l&m-a zust.

Zarius szybko przestał się nim interesować i ruszył do najbardziej oddalonego od podjazdu dwupoziomowego domku, którego mury pociągnięto farbą o ciepłym żółtym odcieniu. Szyld nad wejściem, do którego prowadziło kilka drewnianych schodków, nie pozostawiał wątpliwości, że znalazł się pod właściwymadresem.

Naciągnął rękawy koszuli jeszcze bardziej, a gdy wspiął się na ganek, przywołał na twarz uśmiech numer pięć. Uniósł rękę i nacisnął dzwonek. Ze środka dobiegł delikatny dźwięk, a zaraz za nim Zarius usłyszał stukot obcasów napanelach.

Ktoś nacisnął klamkę od wewnątrz, a gdy drzwi zaczęły się uchylać, Zarius poczuł na karku dreszczpodniecenia.

– Przedstawienie czas zacząć – wyszeptał dosiebie.

***

– Malcolm Fleck do doktor Stratford. – Wyciągnął rękę, dokładnie w momencie, gdy w drzwiach pojawiła się smukła blondynka, nawet nieco za bardzo wychudzona jak na jego gust, i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. – Czyżbym przyszedł nie wporę?

Zerknęła na jego dłoń i uścisnęła ją nieśmiało, a szczupłą twarz dziewczyny rozświetlił delikatnyuśmiech.

– Ależ nie! Zapraszam, Marise powinna niedługo zejść. Jestem Natasza, asystentka doktor Stratford, miłopoznać.

Natasza gestem zaprosiła Zariusa, by wszedł. Ten niespiesznie przekroczył próg, rozglądając się po wnętrzu. Środek przedsionka zajmowała lada z dębowym blatem, po prawej rozciągał się długi korytarz z trzema parami drzwi, a na lewo wznosiły się zakręcane schody, prowadzące na wyższąkondygnację.

Asystentka wyminęła go, po czym przystanęła przy drugich drzwiach, nachyliła się i nasłuchiwała, a Zarius przyglądał się jej z coraz większym rozbawieniem. Czyżby aż tak bardzo obawiała się swojej pracodawczyni, że wolała się upewnić, nim wparuje do gabinetu, nawet pomimo tego, że tamtej przecież nie powinno w nim nawet być? Zarius uniósł kącik ust. Przed oczami wyrósł mu niczym pokaźnych rozmiarów chwast obraz korpulentnej kobiety, której wiek z pewnością pozwalał na snucie niekończących się opowieści o tym, jak to zmarnowaliśmy szansę po wygranej wojnie, podczas gdy jej pokolenie tak wiele poświęciło. Zarius nie mógł zaprzeczyć, lubił historię, niemal się nią fascynował, jednak nie przyszedł tu po to, by nawiązywać przyjaźnie. Musiał rozgryźć doktor Stratford i to w jak najkrótszym czasie; najlepiej przed kolejnym zebraniem zarządu. Te stare pryki wciąż robiły mu problemy, wiedział więc, że jeśli pojawi się chociaż jeden upierdliwy lokator, spróbują uniemożliwić budowę nowego hotelu. Nie było mu to na rękę, tym bardziej że zdołał przekonać kilku inwestorów dowspółpracy.

A ponadto – Zarius bardzo nie lubiłprzegrywać.

Natasza nacisnęła klamkę, zanim udałoby jej się chociażby uchylić drzwi, na schodach rozległ się odgłos wolno stawianych kroków. Obcasy odbijały się od drewnianych stopni z pewną nonszalancją, zupełnie niepasującą do wyobrażenia Zariusa o pani seksuolog. Spodziewał się raczej, że przytłoczone nadmiernym ciężarem nogi będą stąpać ciężko i pokracznie jak ukaczki.

– Możesz przestać się skradać, Nataszo?

Aksamitny głęboki alt również nie pasował; zmarszczył brwi, czując, że ogarnia gociekawość.

– Skoro powiedziałam, że zejdę, raczej nie znajdziesz mnie w pustym gabinecie, nieprawdaż?

– Ja tylko… – zająknęła się dziewczyna. Po chwili dodała: – Chciałam sprawdzić, czy mogę wpuścić pierwszegopacjenta.

– Oczywiście – odezwała się ponownie pani doktor, tym razem o wiele bliżejZariusa.

Chciał się obrócić, a jednocześnie wolał, aby kobieta odkrywała przed nim swoje tajemnice jedna po drugiej; włożył ręce do kieszeni spodni i przybrał rozluźnioną postawę ciała. Natasza natomiast obróciła się na pięcie, wciąż jednak nie zdjąwszy dłoni z pozłacanej klamki, obdrapanej w kilku miejscach. Dostrzegł również, że jedna ze śrubek ją przytrzymująca się poluzowała – jeszcze trochę i z pewnościąwypadnie.

– To ja wrócę do obowiązków – powiedziała Natasza i po chwili zniknęła za ladą; dziewczyna najprawdopodobniej z całych sił pragnęłazniknąć.

Zarius był coraz bardziej rozbawiony; choć najwyraźniej tylko onjeden.

Kroki zbliżały się, aż wreszcie całkiem umilkły, tuż za jego plecami. Zapach paczuli w połączeniu z białym piżmem otoczył go, zamykając pośród intensywnych aromatów i na dobre przegonił obraz spracowanej kobiety w podeszłymwieku.

– Przepraszam. – Pani seksuolog postukała go palcem w ramię. – Mógłbyś się odwrócić? Stanowczo wolę rozmawiać z kimś twarzą wtwarz.

Zrobił, o co prosiła, a gdy zobaczył doktor Marise, nabrał głęboko powietrza, nie mogąc przestać lustrować jej spojrzeniem; choć głęboki dekolt obcisłej bluzki zachęcał, by to właśnie na nim skupić całą uwagę. Kobieta ledwie sięgała mu ramion, kiedy więc zdejmowała szpilki, musiała być wręcz filigranowa. Zgrabne nogi, lekko szerokie biodra, wąskie ramiona, umięśnione, na pewno coś trenowała, i ta talia osy. Kasztanowe włosy o odcieniu gorzkiej czekolady spływały jej na piersi, znów rozpraszając, a do tego te pełne usta, z nieco większą dolną wargą, prosty nos oraz duże migdałowe oczy, osadzone w trójkątnej twarzy, tuż pod cienkimi brwiami dopełniałycałości.

I całkowicie zbiły go znóg.

Kobieta skrzyżowała ramiona na piersiach, nieco je spłaszczając, a sprośny umysł Zariusa od razu podsunął mu pomysł, co on sam mógłby z nimi zrobić i jakdługo…

– Skończyłeś? – spytała w pełni opanowana Marise. – Myślałam, że potrzebujesz pomocy, ale najwyraźniej sięmyliłam.

Wskazała na spodnie Zariusa, które właśnie napięły się w kroku. Zapewne sądziła, że go speszy; w końcu miała do czynienia z kilka lat młodszym szczylem, prawda? Zarius tylko się uśmiechnął, wyciągnął ręce z kieszeni i podał jejjedną.

Uniosłabrew.

– Nigdy nie twierdziłem, że mam problem ze wzwodem – odparł.

– Doprawdy? – Marise uścisnęła jego dłoń; stanowczo.

Znaczymy teren, co? – pomyślał.

– Wydawało mi się, że w informacjach, jakie przekazała mi Natasza, dostrzegłam cośpodobnego.

Wzmocnił uścisk, na co ona odpowiedziała uśmiechem. Nachylił się, zmniejszając dzielącą ichodległość.

– Zapewniam, że nic podobnego – rzekł.

– Skoro tak – zawiesiła głos – z pewnością zaradzimy coś na twój prawdziwyproblem.

Przymrużył oczy iodparł:

– Zpewnością.

Marise

Doprawdy, co on sobie myślał? Że przyjdzie tu, by sobie popatrzeć? Palant – skwitowała.

Marise jedynie ostatkiem silnej woli powstrzymywała się, by nie wstać z fotela i nie wbić nowemu pacjentowi długopisu w oko. Może wtedy przestałby się w nią wpatrywać z tą wręcz chorąintensywnością.

Marise założyła nogę na nogę, ciesząc się, że tego dnia zdecydowała się na założenie spodni. Co by to dopiero było, gdyby założyła spódnicę… Nawet nie chciała o tym myśleć. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że jest atrakcyjna, nie spotkała się jeszcze z sytuacją, gdy między nią a pacjentem tak silnie iskrzyło. Zazwyczaj ludzie odwiedzający jej gabinet należeli do jednej z dwóch grup: osób sfrustrowanych życiem lub osób bez pamięci zatraconych we własnych problemach. I właśnie z tego powodu zupełnie nie zwracali na nią uwagi, a już na pewno nie postrzegali jej jako potencjalnego obiektu seksualnychwestchnień.

Natomiast mężczyzna, z którym właśnie rozpoczynała pierwszą sesję, był wyjątkowo natrętny pod tym względem. Siedział rozparty na leżance, jakby była jego własnością, a Marise niemal czuła na sobie ciężar jego spojrzenia. Ciemna zieleń tęczówek hipnotyzowała, sprawiając, że od podbrzusza rozchodziło się przyjemne ciepło; mimo że Marise naprawdę tego nie chciała. I jeszcze te ciemne włosy pozostawione w lekkim, niby przypadkowym nieładzie oraz koszula rozpięta pod szyją, bylebykusić.

Marise postukała długopisem o podkładkę i zerknęła na niemal w pełni czystą kartkę. No prawie. Pustkę zaburzały jedynie dwa słowa: „Malcolm Fleck”. Pani doktor nie mogła pozbyć się wrażenia, że mężczyzna w rzeczywistości nazywał się inaczej, nie zamierzała jednak drążyć tematu. Zdążyła się nauczyć, że jej klienci naprawdę cenili sobie prywatność. Czasem nawet podejrzewała, że najchętniej zamiast zjawiać się osobiście, z chęcią wysyłaliby pracowników na swoje miejsce. Istniała tylko jedna fundamentalna przeszkoda: musieliby wyjawić im najbardziej intymny sekret, a tego nie byli w stanieprzeskoczyć.

Malcolm zmienił pozycję, przyciągając jej wzrok. Nachylił się, łokcie oparł o kolana, a głowę przechylił nabok.

Czy Marise się wydawało, czy w jego oczach dostrzegła zadziornebłyski?

Odchrząknęła.

Najwyższy czas pokazać temu smarkaczowi, kto tu rządzi – zdecydowała.

– To mówiłeś, że ile masz lat? – zapytała.

Kącik jego ustdrgnął.

– Nie mówiłem – odparłrozbawiony.

Co z nim, cholera, było nie tak? Uśmiechnęła się, nie dając po sobie poznać, że czuła coraz większąirytację.

– Rzeczywiście – przyznała. – Tak więcile?

Parsknął cicho i rozmasował sobiekark.

– Dociekliwa jesteś. Mówił ci to jużktoś?

Przekrzywiłagłowę.

– Powiedzmy, że nie jesteś pierwszy – powiedziała, a następnie również się ku niemu pochyliła. – Awięc?

Znów to jego intensywne spojrzenie. Nich go diabli… Gdy wciąż nie odpowiadał, wzięła głęboki wdech, odpuszczając.

– Dobrze, w takim razie może chociaż zdradzisz mi, Malcolmie, z czym do mnieprzychodzisz?

– Z niecierpiącym zwłoki problemem – odparł, przybierając poważnyton.

Długopis zawisł wpowietrzu.

– A mianowicie? – zagadnęła, przesuwając okulary głębiej nanos.

Ciche westchnienie izawahanie.

– Zzaangażowaniem.

***

Tego dnia jeszcze długo po zakończeniu ostatniej sesji Marise nie mogła pozbyć się z umysłu twarzy nowegoklienta.

Rozsiadła się w fotelu w gabinecie, w dłoni ściskała kieliszek czerwonego wina i upiła łyk, spoglądając przez okno. Zasnute gwiazdami niebo przyciągało wzrok, lecz nie myśli, te skupiały się na czymś zgoła bardziejprzyziemnym.

Zastanawiała się, dlaczego Malcolm w ogóle się u niej znalazł. Odpowiedział jej co prawda na kilka pytań, lecz i tak większość czasu spędzili na wpatrywaniu się w siebie w ciszy oraz próbie przejrzenia drugiejstrony.

Niemniej najgorszy był fakt, że Marise nie wiedziała, czy mogła mu pomóc. Nie rozwinął problemu zaangażowania, nie miała więc pojęcia, czy chodziło o to uczuciowe, czy typowo seksualne; mogła wprawdzie bardziej pociągnąć go za język, lecz nauczona doświadczeniem, zdawała sobie sprawę, że to często przynosiło odwrotny od zamierzonego rezultat. Poza tym z chęcią pociągnęłaby go za cośinnego…

Cipka zapulsowała z pożądania, które już od jakiegoś czasu wzbierało w Marise, i tylko siłą woli jeszcze przed chwilą nad nim panowała. Teraz jednak po wypiciu kilku lampek wina naprawdę miała dość opieraniasię.

Rozszerzyła nogi, a materiał majtek odsunęła na bok, palcami od razu chwytając za łechtaczkę i mocno ściskając. Kolejny spazm podniecenia przeszedł przez jej ciało, a Marise ani myślała się powstrzymywać. Tym bardziej że w głowie znów widziała spojrzenie tych soczyście zielonych oczu, które wpatrywało się w nią z pasją oraz z pewnym ostrzeżeniem, że jeśli podejdzie za blisko, to z pewnością sięsparzy.

Och, ona mogłaby i spłonąć. Wsunęła dwa palce w swoją dziurkę i pocierała o ścianki szybko, coraz mocniej napierając na dłoń biodrami. Powinna pójść na górę po wibrator, wiedziała, że palcówka jej dziś niezaspokoi.

Nie, gdy myśli wypełniał jej tajemniczy mężczyzna, z którym z pewnością nie powinna się już spotkać; skoro tak na nią działał, najlepiej by zrobiła, przekazując go innemu seksuologowi. Ale czy na pewno chciała? I czy onchciał?

Jęknęła, gdy zatopiła palce głębiej, a wilgoć otoczyła jejdłoń.

Nie, nie, spokojnie – pomyślała. Upiła łyk wina, niemal rozlewając je na oparcie fotela. – Przecież to tylko klient, ulżę sobie i po sprawie. W końcu przyszedł do mnie po pomoc i tej obiecałam mu udzielić. – Dłoń zamarła na moment, kiedy szalony pomysł zakiełkował w jej umyśle. – A jeśli sam czegoś zechce? – Oblizała lubieżnie usta, a zaraz wsunęła rękę głębiej, sapiąc głośno. – Nie, wtedy powinnam odmówić, muszę! – krzyknęła, a zaraz opadła głębiej w fotel, oddychając ciężko. – Ale… czy aby na pewno? W końcu klient nasz pan, czyżnie?

Zarius

Zarius wychylił whiskey niemal duszkiem, wypijając od razu całą zawartość szklanki. Z trzaskiem odstawił ją na szklany blat i zaraz sięgnął do niezamkniętej karafki, by nalać sobie kolejną porcję. Dopiero gdy i tę wypił za jednym zamachem, a gardło rozpalił ogień, poczuł się lepiej. Odrobinę lepiej. Zamknął szklane naczynie, a następnie chwycił ponownie pełną szklankę i rozsiadł się wygodnie w ulubionym fotelu o miękkim siedzisku. Wyjrzał przez wysokie okna, które zajmowały niemal całą ścianę, i spoglądał na panoramę miasta kłaniającą mu się dostóp.

Lecz mimo swej uległości nie napawała go ona zwykłym zadowoleniem. Tym razem przepełniała go frustracja i niezaspokojone pragnienie, by jak najszybciej dobrać się do pani doktor. Upił kolejny łyk mocnego alkoholu, a potem przymknął oczy, osuwając się niżej wfotelu.

– Marise… – szepnął, delektując się brzmieniem głosek najęzyku.

Choć wolałby delektować się tą silną kobietą; zasmakować jej, językiem wedrzeć się prosto do centrum jej kobiecości. Choć nie od razu, nie tak zaraz. Kącik ust mu zadrgał z niecierpliwości. Najpierw drażniłby się z nią, pieścił piersi, muskał szyję, chwycił za biodra, przyciągając bliżej, a następnie sprawiłby, że cała rozpuściłaby się pod jego gorącym dotykiem. Prosiłaby, ba! błagałaby, żeby skończył te męczarnie, by się nie droczył, bywreszcie…

Zarius napiął mięśnie i przełknął ślinę, gdyż od sprośnych fantazji zaschło mu w ustach. Sięgnął ręką do krocza, a następnie zsunął dresowe spodnie i wyciągnął nabrzmiałego penisa, na którego główce już lśniły pierwsze krople pożądania. Spojrzał na nie i prychnął, żałując, że nie ma pod ręką jakiejś napalonej kobiety; bardzo konkretnej napalonej kobiety. A wiedza, iż z Marise nie pójdzie mu łatwo, nakręcała go jeszcze bardziej. Zacisnął palce na członku, a następnie zaczął poruszać szybko dłonią w górę i w dół. Nie potrzebował wiele, wystarczyło wspomnienie, jak pani doktor nachyla się bliżej, a jej dekolt rozsuwa się lekko, koronkowy stanik wychyla się zza krawędzi bluzki, a kształtna pierś pragnie wydostać się nawolność.

Dreszcz przebiegł po jego ciele, gdy spełnienie przyszło niespodziewanie. Nasienie wytrysnęło, brudząc spodnie oraz brzuch; szczęśliwie nie założył koszulki. Opadł na fotel, wiedząc, że zaraz czeka go prysznic oraz nastawienie dodatkowego prania; jednak chociaż przez chwilę chciał powspominać i ułożyć nowy plandziałania.

Skoro Marise okazała się tak seksowną panią seksuolog, nie pozostawało mu nic innego jak porzucić wcześniejszy pomysł i jeszcze chwilę poudawać MalcolmaFlecka.

Choć Zarius nie chciał jej pieprzyć jako jakiś cholerny złamas, którego sam wymyślił, to był gotów posunąć się daleko, byle tylko Marise była jego. Naprawdędaleko.

Marise

Dźwięk telefonu wdarł się do umysłu Marise niczym natrętny owad, który ani myślał ucichnąć. Odrzuciła poduszkę na bok, kołdra częściowo zsunęła się na podłogę, gdy kobieta próbowała odnaleźć irytujący przedmiot. Macała jednak po łóżku na próżno; wtem palcami natknęła się na coś twardego. Chwyciła, lecz gdy tylko otworzyła oczy, od razu zrozumiała błąd. Podniosła się wyżej i przetarła oczy wolnąręką.

– Cholera, jestem aż tak zaspana? – sapnęła do samej siebie, a następnie odłożyła wibrator namaterac.

A tymczasem wkurzająca melodyjka wciąż wwiercała się do uszu i coraz bardziej działała jej na nerwy. Marise rozejrzała się, aż wreszcie zlokalizowała upierdliwe urządzenie zamotane w poskręcaną kołdrę. Odsunęła zasłaniające twarz włosy, a gdy ujrzała, kto się do niej dobijał o tak wczesnej porze tego sobotniego ranka, jęknęła.

– Dlaczego?

Telefon umilkł, lecz Marise wiedziała, że niedługo rozdzwoni się ponownie; a osoba próbująca dorwać panią seksuolog o tak bestialsko młodzieńczej porze, jeszcze bardziej się zdenerwuje. A tego Marise wolała uniknąć – szczególnie w tym jakże gorącym dla niejokresie.

Lekarka usiadła, odruchowo poprawiła włosy, a gdy aparat ponownie wygrał znajomą melodyjkę, wzięła głęboki oddech i nacisnęła zielonąsłuchawkę.

– Melanie! – odezwała się pierwsza, pilnując, by brzmieć na zadowoloną i – co ważniejsze – całkowicierozbudzoną.

– Marise? – upewniła się siostra. – Mam nadzieję, że cię nieobudziłam?

– Och, no coś ty! – zapewniła ją Marise. – Właśnie wróciłam z porannego biegania. Cosłychać?

– Nic niezwykłego, tak dzwonię. – W głosie Melanie dało się wyczuć wyraźnewahanie.

Marise przewróciłaoczami.

– Nigdy nie dzwonisz ot tak sobie – skwitowała. – Jeśli czegoś potrzebujesz, powiedz.

– Naprawdę? To wspaniale! – Melanie od razu poprawił się nastrój, a ton jej głosu przybrał niemal wesoływydźwięk.

Marise poczuła, że zaraz bardzo pożałuje swoichsłów.

– Potrzebuję wybrać kwiaty do kościoła i na wesele. Przyjedź do centrum, a najlepiej od razu spotkajmy się pod Neill Strain Floral Couture. Tylko proszę, nie spóźnij się. Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na wolny termin unich…

– Ale czekaj, chwilę! – przerwała siostrze Marise. – O której tospotkanie?

– Za godzinę – oznajmiła szczęśliwa Melanie. – No topa!

Połączenie zostało zakończone, a Marise z coraz większą siłą zaciskała palce na aparacie, wyobrażając sobie, że to szyja Melanie. Szkoda, że nawet na tym nie mogła się skupić. Nie, jeżeli chciała zdążyć. A czego jak czego, ale nie zamierzała psuć sobie wolnej soboty denerwowaniem panny młodej i jej matki. Bo aż za dobrze wiedziała, że gdyby nawaliła, to nie Melanie dałaby jej najbardziejpopalić.

Zerwała się z łóżka i pędem pobiegła wziąć prysznic, by w mniej niż godzinę doprowadzić się do porządku i jeszcze zdążyć dotrzeć namiejsce.

Zapewne do najlepszej kwiaciarni w Londynie; innej Alice nie zaszczyciłaby nawetspojrzeniem.

Ledwie pół godziny później Marise zbiegła już na dół, niemal potykając się na ostatnich stopniach. Szczęśliwie zdołała przytrzymać się poręczy, która niebezpiecznie zaskrzypiała, jednak utrzymała jej ciężar. Ponownie przejrzała się w lustrze na parterze, wygładzając pomarańczową spódnicę. Gdy narzucała na ramiona białą marynarkę, kątem oka dostrzegła, że na ladzie leżała zapisana kartka. Sprawdziła godzinę, lecz nie miała już ani minuty do stracenia. Machnęła ręką, a następnie ruszyła dowyjścia.

To i tak pewnie kolejna wiadomość od Nataszy. Asystentka lubiła informować ją o wszystkim, nawet jeśli nie wymagało to interwencji Marise, a dziewczyna mogła spokojnie zająć się tymi sprawami sama. Niestety Nataszy brakowało pewności siebie, którą Marise tak bardzo ceniła wludziach.

Westchnęła, zamykając drzwi naklucz.

To na pewno nic ważnego, pomyślała jeszcze, gdy uruchamiała silnik swojego czarno-białego camaro z 2013roku.

Nic się nie stanie, jak w poniedziałek z rana sprawdzę, o co jej chodziło. A może sama mi o tym powie? – zastanowiłasię.

***

W kwiaciarni zeszło im tyle czasu, że mimo głośnych protestów Marise, Melanie i Alice – która oczywiście również brała udział w doborze kwiatów – zabrały ją na kolację. Naprawdę usiłowała się od tego wykręcić, jednak gdy tylko matka zagrała kartą: „No tak, teraz to nawet chwili nie znajdziesz dla rodziny!”, Marise nie miała innego wyjścia, jak jedynie przystać na tę absurdalną propozycję. Absurdalną, gdyż od początku wiedziała, że będą rozmawiać wyłącznie o zbliżającym się wielkimi krokami ślubie, a Marise zupełnie ten temat nieinteresował.

Pozostało jej więc udawanie oraz wolne sączenie bezalkoholowego drinka, którego wspaniałomyślnie zamówiła dla niej matka. Smak pomarańczy rozchodził się wolno po podniebieniu, gdy Marise usiłowała skupić się na obecnie omawianym przez kobietytemacie.

Nagle Melanie ściszyła głos do szeptu i nachyliła się do matki, co od razu wzbudziło czujnośćMarise.

– Naprawdę nie uważam, że powinnyśmy zapraszać Winstonów – wyznała siostra, spoglądając na Mariseznacząco.

Matka tylko prychnęła i zbyła jej obawę machnięciemręki.

– Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie – rzekła z nonszalancją. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że Marise wciąż coś czuje doFredericka?

Wspomniana z trzaskiem odstawiła szklankę na drewniany blat. Kilka głów obróciło się w ich stronę, obrzucając je karcącymspojrzeniem.

– Zapewniam cię, mamo, że nie – odparła, ledwie panując nad irytacją. – Ale nie sądzisz, że wolałabym nie musieć oglądać mojego eks, który zdradził mnie w naszą rocznicę? I to z kim? Z jedną z przyjaciółek Melanie, błahe dziesięć lat młodszą odniego.

– Nie dramatyzuj – odfuknęła Alice i zmierzyła ją karcącym spojrzeniem. – Jeśli chcesz utrzeć mu nosa, po prostu przyprowadź na ślub jakieś ciacho, by zrozumiał, co stracił. Co w tym trudnego? Sądziłam, że z racji na swój fach, każdego potrafisz owinąć sobie wokółpalca.

Marise czuła, że zaraz puszczą jej nerwy i słowo daje, weźmie dwa koreczki z talerza z przystawkami tylko po to, by wbić matce wykałaczki prosto woczy.

– A nie sądzisz, że możemy ich po prostu nie zapraszać? – zaproponowałaMarise.

Matka chwyciła pasztecik z kaczki i ugryzła kęs. Wzruszyła ramionami, niespiesznie goprzeżuwając.

– Niestety taka opcja nie wchodzi w grę – skwitowałaAlice.

– A to dlaczego? – zapytała starszacórka.

Matka obrzuciła ją krótkimspojrzeniem.

– Bo już zaprosiłamWinstonów.

– Mamo! Obiecałaś, że będziemy razem ustalać listę gości – jęknęła Melanie, mnąc w dłoniach serwetkę w kolorzeécru.

– Obiecałam, obiecałam, ale wiedziałam, że będziecie przeciwne, wolałam więc postawić was przed faktem dokonanym – wyznała bez ogródek. – A Winstonowie to naprawdę porządna rodzina. Kto wie, może Frederick wybaczy Marise jej impulsywnezachowanie…

Pisk odsuwanego krzesła przeciął salę i na moment zagłuszył szmer przyciszonych rozmów. Marise sięgnęła po torebkę orazmarynarkę.

– Co ty robisz? – syknęła matka. – Siadaj natychmiast, ludzie się na ciebiegapią.

Marise ucałowała Melanie, a następnie uśmiechnęła się doAlice.

– No to teraz popatrzą sobie trochę na ciebie – stwierdziła, po czym dodała konspiracyjnym szeptem, jednak na tyle głośno, by siedzący najbliżej goście usłyszeli: – Chyba dasz radę zapewnić im odrobinęrozrywki?

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia, a gdy tylko znalazła się za kierownicą camaro, od razu wyciszyła telefon. Wiedziała, że matka sprawi, że pożałuje swojego zachowania. Marise uniosła kącik ust, kiedy wycofywała z parkingu. Ale dzisiaj nie zamierzała niczegożałować.

Zarius

Długopis wydawał się w tej chwili najciekawszym obiektem, a może to wina Zariusa, że wyłącznie na nim potrafił skupić wzrok? Bo myśli i tak wirowały gdzie indziej, pozostając daleko poza zasięgiem – a już tym bardziej daleko poza jegowładzą.

Mimo że naprawdę usiłował słuchać swoich pracowników, którzy przecież mówili o naprawdę istotnych sprawach dotyczących marketingu oraz słupków sprzedaży, jakoś mało go to wszystko dzisiaj obchodziło. Potakiwał głową; niekiedy, skrzyżowawszy z którymś spojrzenia, ściągał brwi, jakby głęboko zastanawiał się nad jego słowami, gdy tymczasem miał to wszystko w nosie. Wiedział, że przez takie nastawienie straci tylko więcej czasu, gdyż będzie musiał przysiąść nad papierami samemu i przeanalizować dane, nie umiał jednak wykrzesać z siebie choć tej odrobinyskupienia.

I tak było już od piątku, a jedyne myśli, jakie przychodziły mu do głowy, wirowały wokół nowego hotelu. Chociaż wyłącznie pozornie, tak naprawdę od nowej inwestycji prowadziły prostą drogą ku intrygującej pani seksuolog, której zdobycie stało się niemal obsesjąZariusa.

– Prezesie?

Głos Simonsa, dyrektora do spraw marketingu, przywrócił go do rzeczywistości; ręka, którą wprawiał długopis w nerwowe drgania, zamarła i Zarius spojrzał popracownikach.

– Kończymy spotkanie, czy chciałby pan poruszyć jeszcze jakąś kwestię? – zapytałtamten.

Zarius odłożył długopis, a następnie spojrzał przelotnie na dokumenty ułożone przed nim, przekartkował je dla pewności, że sam poradzi sobie z resztą, a potem zamknął teczkę i przeniósł spojrzenie na Simonsa. Niski, przysadzisty mężczyzna – który nosił jedynie czarne garnitury, jakby ten kolor mógł cokolwiek pomóc na jego tuszę – podrapał się po łysinie; no tak, na nią nie mógł już nicporadzić.

– Dziękuję za wasz czas – odezwał się Zarius, a potem podniósł się z krzesła. Reszta uczyniła to samo. – Widzimy się wpiątek.

Szmer zabieranych dokumentów wypełnił salę, szybko jednak ucichł, gdy ostatnia osoba opuściła pomieszczenie. Zarius podszedł do okna i wyjrzał przez szybę. W dole rysował się tętniący życiem Londyn i choć ludzie spieszący się do pracy stanowili jedynie małe punkciki, a samochody migały niczym smugi, cały widok napawał Zariusa spokojem, a jednocześnie podnieceniem. Lubił dni, gdy między betonowymi monstrami bzyczało niczym w ulu. Czasem brakowało mu tego, że sam nie biegał już z miejsca w miejsce, tylko gnuśniał na stołku prezesa; wiedział aż za dobrze, że jeśli chciał, by firma przetrwała, tak jak każda inna działalność, trzeba było sprawować nad nią stałą kontrolę. Westchnął ciężko i rozpiął guziki marynarki, a następnie przewiesił ją przez oparcie stojącego w pobliżufotela.

Sięgnął po papiery i zaczął je przeglądać, na kilku pierwszych stronach nie znalazł niczego niepokojącego, jednak dalej zauważył, iż jeden z hoteli w centrum zaczął odnotowywać spadek w jakości. Zarius nachylił się nad blatem, a zaraz potem zapisał w kalendarzu, by zlecić Svetlaniekontrolę.

Uśmiechnął się, bo asystentka nadawała się do tego zadania jak mało kto, wszak ona widziała dokładniewszystko.

Oj, doskonale zapamiętał tę lekcję jeszcze z czasów młodzieńczych i nie zamierzał już nigdy okłamywać tej surowej kobiety, by niepodpaść.

Rozległo się pukanie dodrzwi.

– Wejść.

Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w kwiecie wieku, starszy od Zariusa o rok, o rudych włosach, które sterczały we wszystkich kierunkach, kręcąc się niesfornie. Wyglądał na osobę wysoce nieodpowiedzialną, przynajmniej dopóki nie uniósł przenikliwie zielonych oczu, zdradzających błyskotliwy umysł. Dobrze było mieć u boku takiegoprzyjaciela.

Spojrzał na Zariusa i uniósł kąciki ust, prezes odwzajemniłuśmiech.

– Miło cię widzieć, Clarence – przywitał go Zarius. – Narada się jednakskończyła.

– Dopiero wróciłem ze spotkania z prawnikami odnośnie do tej twojej lokalizacji, którą tak bardzo zaprzątasz sobie teraz głowę – odparł i podszedł bliżej, odkładając po drodze dokumenty na podłużnystół.

– Żeby tylko nią – szepnął Zarius, zapatrzony gdzieś wdal.

Clarence klepnął go po przyjacielsku wramię.

– Co ty tak tam potajemnie szepczesz? – zapytał.

– Nicważnego.

Przyjaciel wyciągnął palecwskazujący.

– O, lepiej, żebyś nie próbował sam wykombinować czegoś na swoje urodziny – pogroził mu. – Ustaliliśmy, że w tym roku dajesz mi wolnąrękę.

Zarius uniósł ręce w geściepoddania.

– Nawet nie zamierzałem się mieszać! Pamiętaj, że na pewno nie zrezygnuję z kolacji ze Svetlaną, potem rób, cochcesz.

Na twarzy Clarence’a od razu zagościł szeroki uśmiech, a oczy zabłyszczały mu niebezpiecznie. Zarius zastanawiał się, czy właśnie nie wypuścił na wolność pomiotu piekieł. Strach pomyśleć, co Clarence był gotów zrobić, a znając jego umiłowanie do zabaw, mógł się spodziewać dosłowniewszystkiego.

– No i to rozumiem – rzekł zadowolonyprzyjaciel.

Chwycił za dzban z wodą i nalał do dwóch szklanek, jedną podał Zariusowi, który od razu zmoczył usta. Przyjemny chłód rozlał się po spragnionymgardle.

– Jak poszło z prawnikami? – zapytał.

Clarence wzruszył ramionami, również upijającłyk.

– Całkiem nieźle – skwitował. – Największy problem stanowi dokument, który właściciel posiadłości podpisał z niektórymi co bardziej upierdliwymijednostkami.

Zarius ściągnąłbrwi.

– O jakim dokumenciemowa?

Przyjaciel uniósł na niegowzrok.

– Pierwokupu.

Zarius poruszył naczyniem, woda w środku zatoczyła koła, odbijając się od grubych ścianek przeźroczystegoszkła.

– Jeśli zaproponujemy im dobre warunki, powinni się wynieść bez większych problemów – ocenił. – Dla większości to spłacenie długów, dla innych dodatkowa zapomoga i gwarancja znalezienia innegolokum.

– Zgadza się – przyznał Clarence z wolna. – Słyszałem jednak, że jest taka jedna lokatorka, która nie zechce się wynieść pod żadnympozorem.

Zarius uśmiechnął się i wychylił resztę wody jednymhaustem.

– Czyżby pani seksuolog Stratford? – zapytał.

Mężczyzna zmrużył oczy, a zarazspytał:

– Skądwiesz?

Odwrócił się od przyjaciela, puste naczynie odstawił z cichym trzaskiem na blat, a zaraz potem zarzucił na ramionamarynarkę.

– Powiedzmy, że już zacząłem nad nią pracować – odparł.

– Obyś okazał się skuteczny – wtrącił Clarence. – Wolałbym, żeby cała nasza praca nie poszła namarne.

Zarius ruszył już do wyjścia, Clarence przytrzymał go jednak wmiejscu.

– Ani żeby nasze pieniądze nie utonęły w błocie – dodał.

Zarius prychnął, a gdy przyjaciel go puścił, odparł:

– Chyba się nie martwisz, że nie poradzę sobie z jedną kobietą? – zapytał zdumiony. – Do końca tygodnia będzie mi jadła z ręki. A teraz wybacz, ale nie mam czasu na czcze pogaduszki i tobie również radzę lepiej zabrać się doroboty.

Poprawił poły marynarki i ruszył do wyjścia. Szybko pokonywał kolejne korytarze, jakby próbował od czegoś uciec; tylko że nie potrafił, bo usiłował czmychnąć od niepewności, która zagarniała go coraz bardziej w swoje władanie. Bo wcale nie był pewien, że z Marise pójdzie mu tak bezboleśnie. Zaczął nawet myśleć, że wolałby, aby zdobycie jej okazało się wyzwaniem. Ostatnio miał ich w życiu corazmniej.

Marise

– Jak to nie będzie ciętydzień?!

Marise chodziła wzdłuż pulpitu, nerwowo obgryzając przydługie paznokcie. Powinna iść do kosmetyczki, a tymczasem zapowiadało się, że w najbliższym czasie nie znajdzie nawet czasu, by się porządnie wyspać. Niech toszlag!

– Nie mogłaś mnie poinformować? – warknęła cicho, dostrzegając, że drzwi wejściowe się otwierają i przechodzi przez nie jej stała klientka Suzy. – Załatwiłabymzastępstwo.

– Przecież informowałam! – Głos Nataszy oscylował teraz na poziomie pisku szczególnie drażliwego dla już nadszarpniętych nerwów Marise. – Dwa miesiące temu mówiłam, że mamę czeka operacja i muszę zająć się młodszym bratem. I jeszcze wpiątek!

– Co w piątek? – syknęła lekarka, czując, że sytuacja coraz bardziej wymyka się jej spod kontroli. – No proszę, zdradź mi, co wydarzyło się w ten felernypiątek?

Marise usłyszała, jak Natasza przełyka głośnoślinę.

– Kartka sięwydarzyła.

– Kartka? – odparła Marise pytaniem, marszcząc nos. – Jakakartka?

– Z informacją o urlopie – wytłumaczyła asystentka. – Sama prosiłaś, żebym zostawiła ją na widoku, tak abyś niezapomniała.

Pani doktor podeszła bliżej blatu recepcji, a jej wzrok niemal od razu natrafił na kartkę w formacie A4 wypisaną lekko krzywymi bazgrołami Nataszy, które widywała na co dzień. Przeczytała i wciągnęła ze świstempowietrze.

– Marise? – odezwała się nieśmiałoNatasza.

Marise odchrząknęła, zaciskając mocniej palce napapierze.

– Wracasz w przyszły poniedziałek, tak? – zapytała.

– Z samego rana będę wpracy.

– Dobrze. – Marise przywołała na twarz uśmiech, gdy zobaczyła, że Suzy zbliżyła się i teraz przyglądała się jej z wyraźnym zaciekawieniem; nawet kroki próbowała stawiać ciszej, żeby uszczknąć choć odrobinę z rozmowy, która nie powinna ją nic obchodzić. – W takim razie zdrowia dla mamy i udanegoodpoczynku.

Nie czekała, aż asystentka odpowie, tylko czym prędzej sięrozłączyła.

Suzy stanęła tuż obok i uniosła brwi, na jej ustach błąkał się wścibski uśmieszek. Marise stłumiławestchnienie.

– Dzień dobry, Suzy – przywitała klientkę. – Mam nadzieję, że chociaż tobie dzień zaczął siędobrze.

Kobieta z rocznika matki Marise zasłoniła dłonią usta izachichotała.

– Nie wiem nawet, od czegozacząć!

Pani seksuolog wskazała dłonią gabinet, zapraszając ją do środka, ipowiedziała:

– Zatem nie każ mi dłużej trwać wniepewności.

Gdy przekroczyły próg, Suzy zaczęła rozprawiać o swoim najnowszym miłosnym podboju, który to, nawiasem mówiąc, spotkała w mleczarni. Marise natomiast, mimo najszczerszych chęci, nie potrafiła się skupić na słowach dobrodusznej pani Wright. Nie, kiedy wciąż zastanawiała się, jakim cudem ogarnie gabinet w nadchodzącychdniach.

Zarius

Poniedziałek jak zwykle nie rozpieszczał Zariusa nadmiarem wolnego czasu; ledwie zdążył wpaść do domu, wziąć szybki prysznic i ubrać się w naprędce znalezione w szafie ubrania, a już musiał wychodzić, by nie spóźnić się na następną sesję z Marise. Nie zdążył nawet zjeść obiadu, jedynie ugryzł batona proteinowego, który smakował jak zmielone siano obtoczone w czekoladopodobnejpolewie.

Zatrzasnął drzwi od SUV-a, a gdy wbiegał na ganek domku Marise, usłyszał szmer rozmów dobiegający ze środka. Ściągnął brwi zdziwiony coraz głośniejszym harmidrem przedzierającym się przez cienkie drewno. Nacisnął klamkę i po chwili dostał się w sam środek huraganu albo jakiegoś innego kataklizmu, którego ludzkość jeszcze nienazwała.

Ostatnio pusty korytarz zapełnił się teraz po brzegi ludźmi, którzy sobie nie szczędzili i rozmawiali w najlepsze, zapewne w nosie mając fakt, że ktoś właśnie siedział w gabinecie i nie mógł się skupić na swoich intymnych problemach. Jakby tego było mało na ladzie – jak sądził Zarius – zazwyczaj tak uporządkowanej, że nawet kurz obawiał się na niej osiąść, piętrzyły się stosy dokumentów, plastikowych kubków z na wpół wypitą zawartością, a nawet tych pustych, gdyż kosz dawno się przepełnił; a teraz śmieci wysypywały się z niego i znaczyły podłogę, na którą musiało wylać się coś lepkiego i ciemnego, zapewne kawa z dużą ilościącukru.

Ale co ważniejsze, w tym całym bałaganie Zarius nigdzie nie dostrzegł Nataszy. Czyżby zachorowała, a może musiała na momentwyjść?

Wiedział jednak dobrze, że gdyby chodziło o chwilową nieobecność, miejsce nie byłoby w aż tak opłakanymstanie.

Zarius przymknął powieki, mając nadzieję, że gdy ponownie je uniesie, sytuacja wróci do normy. Wziął głęboki oddech, zerknął jednym okiem i… nic. Wszedł dalej, próbując przecisnąć się do gabinetu; wiedział, że nie powinien przerywać Marise sesji, ale ciekawość zwyciężyła. Gdyby jeszcze dotarcie do celu było takie proste, jak początkowo sądził. Zatrzymał się mniej więcej w połowie lady, przejście zagradzała para głośno dyskutujących starszych ludzi, kobieta i mężczyzna. Gestykulowali żywo, kobieta zamachnęła się i nie wiadomo kiedy, uderzyła Zariusa laską w ramię. Syknął i cała uwaga zwróciła się kuniemu.

No pięknie, tylko tego mi brakowało – pomyślał z przekąsem, na twarz jednak przywołał spokojnyuśmiech.

Starsza pani zasłoniła usta, a jej oczy mieniły sięstrachem.

– Okropnie pana przepraszam, jakaż ze mnie niezdara! – mówiła coraz szybciej, jakby nie umiała zapanować nad językiem. Zaraz odwróciła się do swojego rozmówcy z nagle gniewnym obliczem. – No i widzisz co się przez ciebie stało, Geoffrey? Po coś w ogóle dawał mi ten staryrupieć?

Po tych słowach wręcz wcisnęła Geoffreyowi obdrapaną w kilku miejscach laskę. Mężczyzna poprawił spadające z nosa okulary i spojrzał na kobietęzaskoczony.

– Ale… – zaczął niepewnie. – Przecież sama ją ode mniewzięłaś.

– Ja? Od ciebie? Wolneżarty!

Drzwi do gabinetu stanęły otworem i pojawiła się w nich Marise wraz z jakimś mężczyzną. Podali sobie dłonie, chcieli coś jeszcze powiedzieć, lecz wtedy dostrzegli mały dramat rozgrywający się na środkukorytarza.

Marise zaczęła się przeciskać przez rozgadanych klientów, wyminęła kłócącą się parę, dziwnie się im przyglądając i niemal dopadła do lady, tuż obok Zariusa. Luźny kosmyk włosów wysunął się z wysokiego kucyka, prędko założyła go za ucho, a potem uniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła siępółgębkiem.

– Cześć, wybacz, ale mam tu mały młyn – przywitała się, a zaraz zerknęła na ramię Zariusa, które wciąż odruchowo ściskał. – Co ci sięstało?

Powędrował spojrzeniem za jej wzrokiem i opuściłrękę.

– A to nic takiego – odparł. – Zwykłenieporozumienie.

Marise uniosła brew; krzyki za nią stały się nie do wytrzymania. Wzięła głęboki oddech, a potem obróciła się na pięcie i chwyciła delikatnie, acz stanowczo starszą panią załokieć.

– Bardzo cię proszę, Suzy, sprawy prywatne załatwiajmy w domu bądź za drzwiami mojego gabinetu, zgoda? – Nie czekała jednak na odpowiedź i zaraz zwróciła się do Geoffreya: – Zabierz ją na spacer, dobrze? Może uda jej się ciebie dogonić, skoro dzisiaj wziąłeś laskę? – Puściła do niegooczko.

Reszta wydarzyła się w ułamku sekundy. Geoffrey pobladł i kuśtykając, prędko wyszedł z domu, za to Suzy, jak ją nazwała Marise, spurpurowiała, otworzyła szeroko usta i zapewne wygłosiłaby długą tyradę, gdyby tylko nie zdecydowała, że teraz ważniejszym było dogonienie Geoffreya, i wybiegła za nim bezsłowa.

– Anno, zaczekaj, proszę, na mnie w gabinecie, już do ciebie idę – powiedziała jeszcze Marise i dopiero wtedy znów odwróciła się do Zariusa. – Wybacz, ale nie wiem, kiedy będę mogła cię przyjąć. Natasza wyjechała nagle i na dodatek poumawiała zbyt wielupacjentów.

– To teraz wszystko jasne – powiedział do siebie Zarius. Wyciągnął telefon, wybrał numer, a gdy po drugiej stronie odezwała się Svetlana, rzucił: – Odwołaj wszystkie moje plany na dzisiaj. Jestemniedostępny.

Rozłączył się, nim zdążyła coś powiedzieć, a był pewien, że sporo by się tego nazbierało. Zdjął marynarkę i, nic nie mówiąc, wszedł za ladę, po czym zaczął przeglądać znajdujące się tam papiery, aż nie natrafił na kalendarz. Odpaliłkomputer.

– Gdzie masz hasło? – rzucił doMarise.

– Hasło? Powinno być w kalendarzu – odparła machinalnie. – Ale czekaj, co ty w ogólerobisz?

Nachylił się do niej, zbliżając swoją twarz dojej.

– Pomagam, niewidać?

Zamrugałakilkakrotnie.

– Ale…

Puścił jej oczko, a potem machnął ręką nagabinet.

– Lepiej wracaj do klientki, bo inaczej nigdy się nie obrobimy – pogoniłją.

Marise spoglądała to na niego, to na otwarte drzwi do gabinetu, lecz szybko odzyskała rezon i zwróciła się do resztyoczekujących.

– Proszę państwa o chwilę cierpliwości, Malcolm, zaraz wasobsłuży.

– Wolałbym obsługiwać kogoś innego – wyszeptał ledwie słyszalnie Zarius. Zaraz potem dodał już głośno. – Gwoli ścisłości wolałbym, żebyście zwracali się do mnie po imieniu. Jestem Zarius. Obawiam się, że na Malcolma mógłbym niezareagować.

Obróciła się, a ich spojrzenia sięskrzyżowały.

– Czyli dobrze myślałam – powiedziała tylko Marise, a potem schowała się za zamkniętymi drzwiami gabinetu, zostawiając Zariusa, by w pojedynkę opanował ten całychaos.

Uniósł kąciki ust, bo kto jak kto, ale on na chaosie znał się jaknikt.