Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Są zdania, które dzielą czas na „przed” i „po”. Jednym z tych zdań jest: kobieta traci swojego męża. Bezradnie obserwuje, jak z każdym dniem traci go coraz bardziej, jak przeszłość i przyszłość zapadają się w nieznane – tak jak statki, które spadają za krawędź mapy, tam, gdzie żyją potwory morskie.
Chce zapamiętać swojego męża, zanim całkowicie zniknie: kim był, jak się poruszał, jak zaraz po przebudzeniu siedział na niebieskiej kołdrze i oddychał. Chce udowodnić, że kiedyś miała męża. Ale inne obrazy niespodziewanie wyłaniają się ponad pozostałymi: Kolumb całujący piasek Indii. Kolumb rysujący mapę, na której umieszcza góry, wyspy i porty. Kolumb krzyczący w burzy: „Indie były tam!”.
A kobieta myśli: można stanąć na piaszczystej plaży, narysować wyspę na mapie i nadać jej nazwę, a jednocześnie być poza kontynentem.
Wciąż pamięta wszystko o swoim mężu i mówi: to było prawdziwe.
Powieść opisująca emocjonalne zagubienie, gdy mąż po dziesięciu latach małżeństwa nagle pewnego ranka ogłasza: „W rzeczywistości zawsze chciałem być kobietą”. Empatyczna relacja o zakłopotaniu, zamieszaniu i trudnościach w zrozumieniu korekty płci i zmiany rzeczywistości, przeszłości i przyszłości. Równolegle do historii wyzwania pary dotyczącego zmiany tożsamości przebiega historia podróży Kolumba po świecie – odkrywania nowych lądów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 154
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Selja Ahava
Zanim mój mąż zniknie
Tytuł oryginału: Ennen kuin mieheni katoaa
Przekład z języka fińskiego: Justyna Polanowska, Aleksandra Wróblewska
Text © Selja Ahava 2017
Published originally in Finnish by Gummerus Publishers
Published by agreement with Helsinki Literary Agency and Book/Lab Literary Agency
Copyright for the Polish edition © Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o., 2024
Publikacja jest współfinansowana w ramach programu Unii Europejskiej. Wyrażone w powieści opinie odzwierciedlają jedynie poglądy autorki, a organ przyznający grant nie może ponosić za nie odpowiedzialności.
Książka wydana w ramach projektu „Tandemy translatorskie”
Projekt okładki: Joanna Kosk-Florczak
Redakcja: Kamila Wrzesińska
Korekta: Ewelina Sobol
Skład: Sylwia Budzyńska
ISBN 978-83-68021-14-1
Grupa Wydawnicza Relacja
ul. Marszałkowska 4 lok. 5
00-590 Warszawa
www.relacja.net
Niniejszym postanawiam spisywać sprawozdanie z całej żeglugi bardzo akuratnie, dzień za dniem, i notować po kolei wszystko, co bym zdziałał, zobaczył i spotkał. Postanowiłem też, Panowie i Władcy, nie tylko spisywać nocą, co by się zdarzyło we dnie, ale każdego dnia, co się może zdarzyć i podczas nocy; a także ustalić nową mapę morską, na której mam zamiar oznaczyć wszystkie morza i lądy Oceanu we właściwym miejscu, ich dokładne położenie względem wiatru.
Krzysztof Kolumb
Morze ciągnie się bez końca.
Wylewa się z krawędzi, opada za horyzont. Z przodu, z tyłu i po bokach, ze wszech stron – ocean. Na jego powierzchni kołysze się statek. Wszystko unosi się i opada, statek i morze, fala i horyzont. W przód, w tył, w górę i w dół; jest woda, której nurt uderza o burtę statku, jest wiatr.
Jest drewniany statek. Rozlegające się na nim trzask i skrzypienie, huk żagli, jego żywiczna woń. Tak właściwie, to są trzy statki. Trzy małe, unoszące się na falach, trzeszczące łodzie. Mężczyźni trudzą się na pokładzie, fasola i słonina dojrzewają w wypełnionej piaskiem metalowej skrzyni, świnie, niczego jeszcze nie podejrzewając, spacerują pośród załogi.
Znów przesypał się piasek, odmierzywszy pół godziny. Klepsydra zostaje obrócona, wachtowy krzyczy, statek dyga. Jest coś, pośród tej kołyszącej się, zmieniającej swój kształt wody, jest nawet czas, jest piasek w klepsydrze na jakieś pół godziny. Jest kierunek, jest czas, jest odległość. Za plecami jest mapa, linia brzegowa Europy, machające chustkami dziewczęta i andaluzyjska jesień. Z przodu majaczy krawędź mapy.
Nocą niebo wyłania się z morza niczym podziurawiona igłą tkanina. Stojąc na pokładzie statku, można wyobrazić sobie cały świat otulony czarną jedwabną płachtą, którą zdobią tysiące małych dziurek. Jakby z tkaniny zdjęto jakiś tajemniczy kształt i ostały się na niej jedynie te niezliczone otworki, przez które przeziera odległe światło. Niebiańska płachta porusza się z wolna. Wyrasta z jednego krańca morza, zatacza cicho nad wszystkim łuk i na drugim skraju wody zanurza się z powrotem w fale.
Jeden z okrętów jest wolniejszy i cięższy od dwóch pozostałych, ale w lepsze burżuazja z Palos nie uzbroiła. Na jego pokładzie stoi Cristoforo Colombo i patrzy na horyzont. Trudno nie patrzeć na horyzont, gdy ten jest z każdej strony i nie ma nic poza nim. Należy pamiętać, że jest także coś więcej. Należy wierzyć, że coś więcej jeszcze nadejdzie.
Cristoforo patrzy na zachód. Za plecami pozostają lata oczekiwania i błagań, ludzkie drwiny i niewiara, wojna, która pożarła pieniądze Korony, sfałszowane do własnych celów mapy i sporządzone na marginesie dziennika Marca Polo notatki. Z przodu zaś majaczy tytuł Wielkiego Admirała Oceanu i złoto Cipangu.
Niepokój rozprzestrzenia się pośród załogi, gdy od wypłynięcia z portu upływa dwanaście dni. Im dalej wiedzie wyprawa, im dalej północno-wschodni wiatr zdmuchuje z mapy Europy statki, tym bardziej ogarnia ich strach. Woda pitna się kończy, wina ubywa.
Nie skarżą się na głos, ale do Cristofora docierają już nieśmiałe pomruki. Mieszają się z trzaskiem i skrzypieniem okrętu. Obiecał im ziemię. Obiecał srebro tym, którzy jako pierwsi ujrzą zachodni ląd. Obiecał Jego Łaskawości, Księciu Imperium Hiszpańskiego, Ich Arcychrześcijańskim, Najwyższym i Najdoskonalszym Królowi i Królowej – Indie.
Ale morze ciągnie się tylko przed siebie. Piasek kołysze się w klepsydrze. Cristoforo mierzy odległość Gwiazdy Polarnej od horyzontu.
Widać ptaka, widać wieloryba, widać całe mnóstwo świeżej trawy morskiej. Lecz ani śladu lądu.
Widać ptaka, widać tuńczyka.
Widać zielsko morskie, a w zielsku kraba.
Widać tropikalnego ptaka, który nie ma w zwyczaju spać na wodzie.
Widać zielsko, zwiędłe i żółte, ale też i zupełnie świeże.
Widać rozmaite żyjątka, ruchliwe, znikające w mig. Ale nie widać nic, po czym można by stąpać. Ani wyspy, ani kontynentu, ani lasu, ani skały.
Wraz z nadejściem wieczora mężczyźni gromadzą się na pokładzie ze swoimi kocami i odśpiewują Salve Regina. Zapalają latarnie rufowe, nagle ledwie sześć małych świetlnych punktów rozbłyska pośród bezbrzeżnego mroku. Krzyk wachtowego oznajmia, że właśnie minęło pół godziny. Jest pochmurno, niemal ani śladu wiatru. Lecz także i to trapi mężczyzn, bo jakże mają dotrzeć z powrotem do Kastylii, jeżeli na oceanie nie wieje wiatr! Czy w ogóle da się cofnąć z zachodu? A co, jeśli kula ziemska załamuje się tak bardzo, że statki nie będą w stanie zawrócić? Przecież każdy rozumie, że pod górę żeglować się nie da. Bóg jeden wie, gdzie spadną; ześlizgną się z oceanu po powierzchni Ziemi w kosmos.
– Słuchajcie, po przeciwległej stronie Ziemi jest przecież drugi ląd – mówi stary cieśla, który po nastaniu zmierzchu rozpoczyna znów swoją gawędę.
Mężczyźni cichną.
– Tam mieszkańcy chodzą do góry nogami. Istoty te nie pochodzą od Adama, to bezbożne, diabelskie nasienie. Mają łeb zwierzęcia albo w ogóle go nie mają, tylko ludzką twarz na środku brzucha. Stoją na jednej nodze albo ich kończyny zginają się w stawach pod złym kątem. Kobiety pokryte są sierścią jak zwierzęta albo rosną im brody jak u chłopa, a ci z kolei mają sześć rąk lub psi pysk.
Światło latarni i chłód wieczora zbliżają mężczyzn do siebie.
– Potomkowie diabła – ciągnie głos cieśli – bo Bóg nie dotarł na tę stronę Ziemi. Zjadają się nawzajem te dziwolągi. Czasem z ust wystaje ogon, czasem ludzka noga. I nie mają języka, którym mogliby mówić. Ale to nasi przeciwnożni. Kiedy my się poruszamy, oni też się poruszają. Antypodzi, tą nazwą pisze się o nich w księgach.
Myśli mężczyzn zanurzają się w wodnej głębinie i wzlatują w pusty kosmos. Trudno stwierdzić, która myśl bardziej przyprawia o zawrót głowy, bezdenny ocean czy bezkresne niebo. Myślą o swoich nogach, pod którymi, gdzieś hen daleko w dole, porusza się inna istota.
Nad ranem krajobraz się rozsnuwa. Cristoforo patrzy na burtę statku i szacuje prędkość, synchronizuje wskazywany przez klepsydrę czas z górującym w południe słońcem, wyczuwa ruchy wiatru, wyczuwa gwiazdy na niebie.
Cristofora kraniec świata nie przeraża. Wie, że we wszechświecie ma swoje miejsce, tak samo jak mapę, a na niej widać przeciwległy brzeg.
Jeszcze jest za wcześnie. Teraz istnieje ledwie ta chwila, trzy łodzie na falach oceanu, Indii jeszcze nie widać. Cristoforo rozdaje mapy jedynie kapitanom dwóch pozostałych okrętów, ale i je zamierza odebrać, jak tylko dotrą na miejsce. W dzienniku pokładowym fałszuje przemierzane co dzień dystanse, aby załoganci nie spostrzegli się, jak daleko już zapłynęli.
75 legua, zapisano 60. 28 legua, zapisano 20. W ten sposób zakłamuje i czas, i odległość.
– Może jestem tylko czerwonogębym tkaczem, z którego szydzą na dworze, może jestem nic nieznaczącym człowiekiem, który nie posiada nawet konia, może piszę nudno, może mój hiszpański jest niezdarny i pozbawiony subtelności, ale za to umiem wyczuć właściwy kierunek. Noc czy dzień, wiatr czy flauta, wyczuwam Indie.
Krzysztof Kolumb, czyli Cristovão Colom, czyli Christophorus Columbus przyszedł na świat w Genui w roku 1451.
Albo może i nie. Może był jednak Portugalczykiem. Albo katalońskim Żydem, Galisyjczykiem, Andaluzyjczykiem, Szwajcarem, Żydem z Majorki albo Ormianinem. Przypisywało go sobie także szesnaście innych włoskich miast. Jego rodzice pochodzili ze znaczącego rodu albo jednak, co bardziej prawdopodobne, byli jedynie tkaczami. Gwoli precyzji, należał do trzeciego pokolenia tkaczy. Być może studiował na Uniwersytecie w Pawii, a może były to tylko bajdurzenia jego pyszałkowatego syna, zaś o matce chłopaka próżno szukać choćby wzmianki, gdyż nie była nawet żoną Cristovão. Być może Cristoforo był gręplarzem. Z pewnością jednak był żeglarzem, tak jak i wielu innych mu współczesnych.
Na portretach Cristóbal odziany jest w czerń lub czerwień. Ma orli nos, kręcone lub proste włosy, pociągłą twarz lub okrągłe policzki, kozią bródkę, gładką żuchwę, niebieskie, szare lub ciemne oczy. Kapelusz, różne kapelusze. Według jego syna Fernanda był niebieskooki, a cerę miał rumianą, Bartolomé de Las Casas z kolei portretuje go jako rudowłosego i rudobrodego. Należałoby zatem wnioskować, że Christophorus Columbus był niebieskookim piegusem.
Zgodnie z dziejami żywota Colombo pożeglował zimą 1477 na Islandię. To jednak było kłamstwo. W tych czasach na Islandię nie sposób było dopłynąć w lutym, ale tego Cristoforo nie mógł wiedzieć. Może siedział w tawernie z angielskimi żeglarzami, a ci uraczyli go swoimi wymysłami, które Cristovão powtórzył później Fernandowi, a gdy syn trzydzieści lat po śmierci ojca spisał jego biografię, te same wymysły wślizgnęły się na jej karty. Może w tawernie siedział sam Fernando, który później zapragnął ukazać ojca w jak najlepszym świetle, uwiecznił go w północnej Islandii i południowej Afryce, przez zachód aż na dalekim wschodzie.
Już Fenicjanie fałszowali swoje mapy, aby ich szlaki handlowe nie zostały odkryte. Kościół kreślił pośrodku map Jezusa albo Jerozolimę. Portugalczycy skazywali na śmierć tych, którzy ujawniali trasę wiodącą ku wybrzeżom Afryki. Kolumb rozciągnął czarny kontynent i zwęził ocean, próbując tym sposobem zapewnić, że zachodnia droga do Indii jest warta poszukiwań.
Każda opowieść ma swoją wersję. Każda wersja ma swój cel.
Mój mąż bierze oddech. Tak jak robi się to, gdy zamierza się powiedzieć coś, co zmieni wszystko. Powietrze unosi się w piersi, zatrzymuje się na chwilę, po czym ulatuje gwałtownie na zewnątrz. I mój mąż mówi:
– Tak właściwie to zawsze chciałem być kobietą.
Tak mówi mój mąż, czterdzieści lat za późno.
Są zdania, które dzielą czas na dwoje: przed i po. Zdania, których nie można wymazać, choćby nie wiadomo jak się potem żałowało, zaprzeczało czy próbowało je przeinaczyć.
Wstaję, okrążam stół i przytulam go. Mówię: – Jesteś odważny.
Przyciska twarz do mojego brzucha i mówi: – Milczałem, tak wiele lat milczałem. Ale pomyślałem, że jeszcze jest przede mną trochę życia. Że są też i stare kobiety.
Tak mówi on, mój mąż.
Kuchnia. Stół. Talerz. Kubek.
Mój mąż chce być starą kobietą. Może to nic nie znaczy. Może to nie musi nic znaczyć. Jeszcze nie jest stary, jest jeszcze młody, jeszcze jest mężczyzną.
Teraz to powiedział i może tyle wystarczy. Dobrze jest rozmawiać. To tylko zdania – je potrafię znieść.
Wracam na swoją stronę stołu. Siedzimy tam, ze stołem między nami, z tym niepojętym zdaniem między nami, do chwili, w której mój mąż wychodzi do pracy. Trzeszczy mi w mózgu, gdy rzeczy, obrazy i nazwy odrywają się ze swoich stałych miejsc.
Mężczyzna. Kobieta. Kuchnia. Stół.
Wieczorem siedzę sama na kanapie i czekam, aż wróci do domu. Moja głowa formułuje pierwsze pytania: Czego on chce? A co, jeśli chce czegoś? Co się teraz stanie?
Jak zacząć być kobietą, jeżeli jest się czterdziestoletnim mężczyzną?
Jak zacząć być kobietą, kiedy na brodzie rośnie twardy zarost, nozdrza rozszerzają się za bardzo, skóra twarzy jest szorstka od zimowego powietrza, a linia włosów przebiega w złym miejscu czoła?
Pamiętam, jak mój mąż odmroził sobie policzki, gdy w siarczysty mróz zjeżdżał rowerem z górki. Pamiętam, jak jego oddech zamarzał na włóknach szalika. Jak latem opalenizna uwydatniała kurze łapki w kącikach oczu. Jak blade było jego czoło pod zwisającą z przodu grzywką. Jak jego brwi zbiegały się do środka i na skórze pod oczami pojawiały się pierwsze oznaki starzenia. Mój mąż nie przeglądał się w lustrze. Jedynie czasami, przed długą wyprawą rowerową, zdarzało mu się przystawać przed nim na chwilę i wpatrywać się w swoje odbicie, by zebrać się w sobie, jak gdyby poprawiał kapelusz.
Ale teraz na półce w toalecie pojawia się krem do twarzy. A od słoiczka z kremem zaczyna się moje rozciąganie. Zmieniam się w gumkę recepturkę. Każdy dzień testuje mnie nieco bardziej. Zniesiesz to? A to? Rozciągniesz się jeszcze bardziej?
Nie wiem, co się dzieje. Żadne z nas tego nie pojmuje. Co zazwyczaj dzieje się z ludźmi w takich sytuacjach?
Zazwyczaj tak się nie dzieje.
Patrzę na krem do twarzy i myślę sobie, że ten słoiczek zniosę. Mój umysł dzieli zmiany na małe, odrębne kawałki, i przypatruję się im tak, jakby były od siebie odseparowane. Wierzę, że zniosę każdą z nich.
krem do twarzy
nieowłosione ramię
sklep z ubraniami
wizyta u fryzjera
ramiączko stanika
Mój mąż drży jak podniecona nastolatka i zamyka się w sypialni, żeby zrobić sobie makijaż.
– Chcesz zobaczyć? Jesteś pewna?
Kiwam głową, bo co innego mogłabym zrobić. Oto mój mąż, z makijażem na twarzy.
– Cień do powiek jest za ciemny – mówię. – Postarza cię.
– Tak. Zastanawiałem się, czy jasny byłby lepszy – odpowiada mój mąż ze wzrokiem utkwionym we własnym odbiciu. To spojrzenie jest nowe, patrzy na siebie inaczej niż przedtem.
Później zmywa makijaż i idzie przycinać krzewy.
Chcę uciec do obcego miasta. Chcę obudzić się i stwierdzić, że to nieprawda. Chcę powiedzieć: ubierz się sam, ubierz się w ogrodzie, ubierz się, gdy ja nie widzę, a może wystarczy, że będziesz kobiecym mężczyzną, dasz swojej kobiecie trochę głosu, raz w tygodniu, w tajemnicy. Bądź kobietą, ale czy musi to być widać?
Idziemy razem na wizytę do psychiatry. Trzymamy się za ręce. Nie jestem w stanie odpowiadać na pytania, bo płaczę w trakcie wywiadu. Udajemy się też na inne wizyty. Płaczę na nich wszystkich.
Chcę się na to zdobyć. Tak bardzo chcę się na to zdobyć. Jak zdobyć się na coś takiego?
Czas upływa, mimo wszystko, ku mojemu zdziwieniu. Są dni, tygodnie, spotkania, dentyści. Poruszamy się naprzód. Jemy, jesteśmy w stanie jeść, jesteśmy w stanie rozmawiać i spacerować. Rozmawiamy, z wieczora na wieczór mój mąż mówi więcej, nowe opowieści i wspomnienia wydobywają się z jego głębin, a ja słucham. Jestem wdzięczna za tę nową bliskość między nami, chociaż zdania, których używa, otwierają między nami nieznane.
Śpimy – ku mojemu zdziwieniu. Jeszcze jesteśmy w stanie spać blisko siebie. Nadal chodzimy na spacery, trzymając się za ręce. Oboje jesteśmy przygniecionymi bólem, chodzącymi, rozmawiającymi, przygotowującymi jedzenie, robiącymi pranie ruinami. Jesteśmy w stanie. Jesteśmy w stanie zrobić niemal wszystko oprócz powiedzenia ludziom o tym, co się z nami dzieje.
To dzieje się naprawdę. To dzieje się naprawdę.
Czas niesie nas ze sobą.
W nocy przychodzi moment, kiedy ciemność niemal pozwala zapomnieć, na krótką chwilę, całkowita ciemność. W ciemności przywierałam po omacku do znajomego ciała. Byłam zawieszona w czerni i odsuwałam od siebie wszystko inne, wytężałam siły.
Oddychaj,
dotykaj,
ciemność,
skóra.
Ale jednak to nadal tam było. Miłość ma swój bieg, swój głos i –
Jednak nie.
Za mało ciemności.
Podróż do Indii jest taka długa! A po drodze jeszcze cała Afryka. Nikt nawet nie wiedział, czy da się okrążyć Afrykę, czy aby kontynent nie jest zespojony z dolną krawędzią świata tak, że otaczające Indie morze pozostaje w ich wnętrzu.
Wybrzeże Afryki ciągnie się od Hiszpanii na południe, w dół, wzdłuż Gwinei, a potem obiecująco skręca na wschód. Może to właśnie droga wokół Afryki!
Lecz nie. Ląd znów wychodzi naprzeciw, znów skręca na południe, Afryka ciągnie się bez końca.