Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jeśli przeczytałeś jedną z książek Maxa, przeczytaj i tę. Obiecuję, że cię zainspiruje”.
GEORGE STRAIT, członek Country Music Hall of Fame
WSZYSCY MODLIMY SIĘ... ALE TYLKO TROCHĘ.
Modlimy się o trzeźwość, skupienie czy wypłacalność. Modlimy się, kiedy guz okazuje się złośliwy. Modlimy się, gdy brakuje nam już pieniędzy pod koniec miesiąca. Modlimy się, kiedy małżeństwo się rozpada. Modlimy się.
A czy nie chcielibyśmy wszyscy modlić się...więcej? Lepiej? Głębiej? Intensywniej? Z większym przekonaniem, wiarą czy żarliwością? Przecież musimy nakarmić dzieci, zapłacić rachunki i wywiązać się z terminów. Kalendarz rzuca się z pazurami na nasze dobre intencje niczym dziki tygrys na bezbronnego królika. Do tego dochodzą nasze różnorakie relacje z modlitwą: niepewne słowa, niespełnione oczekiwania, niewysłuchane prośby. Nie jesteśmy przystosowani, by samoistnie zmagać się z modlitwą. Pierwsi wyznawcy Jezusa także potrzebowali przewodnika po modlitwie. W zasadzie jedyna lekcja, o którą poprosili, dotyczyła właśnie modlitwy.
Jezus dał im modlitwę. Nie wykład o modlitwie. Nie doktrynę modlitwy. Dał im modlitwę, którą można cytować, powtarzać i nieść ze sobą. Czy nie możemy posłużyć się tym samym? Dołącz do Maxa Lucado w jego podróży do samego serca biblijnej modlitwy i uwolnij moc, która kryje się w sześciu prostych linijkach:
Ojcze,
Jesteś dobry.
Potrzebuję Twojej pomocy.
Oni potrzebują Twojej pomocy.
Dziękuję.
W imię Jezusa, amen.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 129
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Potęga prostej modlitwy
„Przez wiele lat Max Lucado był dla mnie i mojej rodziny inspirującym duchowym przywódcą. Jeśli nigdy nie słyszałeś, jak przemawia, to musisz posłuchać. Jeśli nigdy nie przeczytałeś ani jednej z jego książek, przeczytaj tę”.
George Strait, członek Country Music Hall of Fame
„Książka Zanim powiesz amen to udana kombinacja prostoty i głębi. To odpowiednia pozycja dla tych, którzy mają problemy z modlitwą, jak i dla tych, którzy chcą modlić się bardziej efektywnie. Stworzona przez Maxa modlitwa kieszonkowa jest krótka, ale bardzo zrozumiała; pomaga czytelnikom zwrócić się do Boga szybko i łatwo ―w każdej sytuacji. Zanim powiesz amen jest książką praktyczną, przyjemną i inspirującą”.
Sarah Young, autorka bestsellerowych i nagrodzonych książek: Jezus mówi do ciebieiJesus Today
„Tak wiele książek poświęconych modlitwie sprawia, że wydaje się ona czymś odstraszającym i skomplikowanym. Ta pozycja czyni ją jednak prostą, jasną i dziecięcą, cow końcu było celem Jezusa”.
Philip Yancey, autor książki Modlitwa. Czy to działa?
„Nowa książka Maxa jest jak powrót do ulubionej restauracji. Wiesz, że będzie wyśmienita, bo nigdy nie zawodzi. A Zanim powiesz amen jest kolejną idealną książką Maxa. Im bardziej autor zanurza się w Słowie, tym bardziej jego przesłanie się krystalizuje i upraszcza. Wyśmienita, satysfakcjonująca i zawsze ożywiająca. Urośniesz dzięki niej tak, jak dzięki dobremu jedzeniu”.
Kathie Lee Gifford, współgospodarz czwartej godziny programu „Today Show”
„Jeśli wiesz, że modlitwa jest istotna, ale często zmagasz się w konsekwentnym poszukiwaniu Boga ― ta książka jest dla ciebie. W Zanim powiesz amen Max Lucado nie tylko poprowadzi cię, abyś pragnął modlić się więcej, ale pokaże moc prostoty w przedstawianiu swoich potrzeb Bogu”.
Craig Groeschel, starszy pastor w LifeChurch.tv; autor książki Walka. Odnieś zwycięstwo w najważniejszej bitwie
„Mój przyjaciel, Max Lucado, dał nam jedno z najlepszych narzędzi do zrozumienia, użycia i doświadczania mocy modlitwy, które kiedykolwiek napisano. Książka Zanim powiesz amen zachęci cię i zainspiruje do uczynienia komunikacji ze swoim Ojcem Niebieskim sposobem na życie”.
dr Tony Evans, prezes i założyciel The Urban Alternative; starszy pastor w Oak Cliff Bible Fellowship
„Nikt tak nie zapisuje się w moim czytelniczym sercu, jak Max Lucado. Od lat czekałam, aż napisze o modlitwie i gdy czytam jego książkę Zanim powiesz amen, to jest ona tym, czego oczekiwałam. Jeśli chcesz, aby twoje modlitewne życie ożyło jak nigdy dotąd, zapoznaj się z zawartym w tej książce prostym i głębokim spojrzeniem Maxa. To jedna z moich dziesięciu najlepszych pozycji 2014 roku!”.
Lysa TerKeurst, autorka bestselleru „New York Timesa” Unglued; prezes Proverbs 31 Ministries
„Gdy autorem jest Max Lucado, zwraca moją uwagę tak, jakbym był jego uczniem. A jego słowa o modlitwie należą do najbardziej poruszających i dosadnych, jakie kiedykolwiek czytałem. Max pokazuje, jak modlitwa jest prosta, a jednocześnie skuteczna, chwilowa, lecz mogąca zmienić wieczność. Wszyscy potrzebujemy tej książki”.
Rich Stearns, prezes World Vision US; autor książek The Hole in Our Gospel i Unfinished
„Jeśli czujesz się niepewnie w swoim życiu modlitewnym, to znalazłeś się w dobrym towarzystwie. Max Lucado przyznaje się do własnych niedomagań w sferze modlitwy. Istnieje jednak nadzieja dla wszystkich tych, którzy chcą doświadczyć więcej ognia i gorliwości w trakcie rozmowy z Bogiem. Odpowiedź nie jest skomplikowana ani onieśmielająca. Jest prosta. To prosta modlitwa. W książce Zanim powiesz amen Max Lucado dołącza do czytelników na drodze do pewnego, opartego na Biblii życia modlitewnego.Wybierz się z nim w podróż iodkryj siłę i pokój, które pochodzą z prawdziwej łączności zBogiem”.
Mark Batterson, autor bestselleru „New York Timesa” Kręgi modlitwy; główny pastor National Community Church
„Nie ma nic bardziej skutecznego od modlitwy. Nasze nadzieje, marzenia, lęki i upadki zostają przemienione, odmienione i odkupione poprzez proste modlitwy. Mój drogi przyjaciel, Max, skupił się na prostocie modlitwy i odkrył dynamiczną moc, którą posiadamy przez wejście wdialog z naszym Panem. Niech prośba apostołów z Ewangelii św. Łukasza 11,1 stanie się krzykiem naszych serc: Panie, naucz nas modlić się”.
Christine Caine, założycielka The A21 Campaign; autorka bestselleru Undaunted
„Jeśli zmagasz się z czasem poświęconym modlitwie tak jak ja, pokochasz prostotę i głębię książki i przewodnika po modlitwie autorstwa Maxa. Bez względu na to, ile czasu poświęcasz modlitwie każdego dnia, ta mała książeczka wypełni większość tego czasu. Postępuj zgodnie ze wskazówkami w niej zawartymi, a nawiążesz kontakt z Bogiem, jak nigdy wcześniej. Dziękuję ci, Max!”.
Stephen Arterburn, założyciel i przewodniczący New Life Ministries; autor bestsellerów i gospodarz programu New Life Live!
„Max pisze o modlitwie. Nie przychodzi mi do głowy żaden bardziej inspirujący autor, który pokazałby, jak modlić się lepiej, silniej i z większą pasją. Przeczytaj Zanim powiesz amen, aby przenieść swoje życie modlitewne na wyższy poziom i zacząć dostrzegać, jak moc Boża przepływa przez twoje życie”.
Jack Graham, pastor Prestonwood Baptist Church
„Naprawdę nie miałem zamiaru przeczytać książki Zanim powiesz amenw trakcie jednego czytania. Fakt, że tak się stało, dowodzi, jak bardzo chciałem nauczyć się tej dyscypliny, z którą wszyscy się zmagamy. Max jasno wyjaśnia elementy modlitwy, a czyniąc to, sprawia, że chcę wchodzić w dialog z Bogiem w sposób bardziej regularny”.
Dave Stone, pastor Southeast Christian Church
„Skuteczna modlitwa kieszonkowa Maxa pomoże ci być bardziej świadomym Boga w ciągu całego dnia. Doświadcz inspiracji w wydaniu Maxa Lucado, kaznodziei i poety, w najlepszej jak dotąd jego opowieści”.
Ken Shigematsu, pastor Tenth Church Vancouver, autor bestselleru God in My Everything
„Max zawsze posiadał zdolność do sprowadzenia duchowej prawdy do jej najmocniejszej formy. Jezus ukazywał wiarę poprzez ciągłą łączność ze swoim Ojcem. To skuteczne, lecz proste opracowanie pozwoli ci podążyć śladami modlitwy Zbawiciela”.
Chris Fabry, autor książki W każdej chwili dnia,gospodarz programu „Chris Fabry Live!” w Moody Radio
„Książka Zanim powiesz amen zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Na duchu, duszy i ciele. Jak modlić się nieustannie? Zanim powiesz amenjest jak objawiający granat, który rozerwał moją ignorancję dotyczącą fragmentu Pierwszego Listu do Tesaloniczan 5,17. Poświeciłem swój czas, oddając się lekturze Zanim powiesz amen. Trzy godziny czytania, które na zawsze zmieniły moje rozumienie modlitwy”.
Matthew Crouch, Trinity Broadcasting Family of Network
„W trakcie lektury Max mnie rozśmiesza, a potem oczywiście przychodzi także czas na łzy. Ta książka o modlitwie jest pełna intelektu Lucada, jego mądrości i pokory. Jego modlitwa kieszonkowa to skarb”.
Dave Toyeen, prezes idyrektor naczelny World Vision Canada
„Jeśli zmagasz się z modlitwą, znalezieniem odpowiednich słów lub wystarczającej ilości czasu, ta książka będzie darem dla twej duszy. W świecie chaosu Max uczy nas, jak znaleźć odpoczynek i siłę poprzez modlitwę”.
Sheila Walsh, autorka książki Wewnętrzna burza; mówca podczas wydarzenia „Women of Faith”
„Amen to słowo ponadczasowe, które staje się zakończeniem dla naszych desperackich próśb o pomoc lub naszych głębokich tęsknot za nadzieją. W tej książce Max Lucado pomaga lepiej dobrać słowa, które poprzedzają amen. Zanim powiesz amen to ujmujące spojrzenie na moc wytworzoną poprzez pokorne, szczere modlitwy, które zanosimy naszemu łaskawemu Bogu”.
dr Tim Kimmel, autor książki Grace Filled Marriage
„Ta era stałego podłączenia do sieci może wydawać się napastliwa i przytłaczająca. Nie potrzeba nam większego skomplikowania. Potrzeba nam prostoty, jasności i zachęty. Potrzeba nam narzędzi, by uspokoić umysł i skierować nasze życie na Chrystusa. To właśnie Max Lucado, poprzez ciepłą i pełną spostrzeżeń książkę, podkreśla potęgę prostej modlitwy. Daje nam coś cennego: dobrą wiadomość o tym, że skuteczna modlitwa jest dostępna dla każdego. Często czytaj tę książkę. Módl się codziennie przy jej pomocy. Żyj nią zawsze”.
Bruxy Cavey, autor bestselleru End of Religion, pastor nauczający The Meeting House
„Jako nowa mama adopcyjna pewnej bardzo aktywnej pięciolatki czuję się, jakbym ciągle miała sporo do nadrobienia, nie wspominając już o braku snu z powodu swojego małego brzdąca! Z wielką więc radością i głębokim westchnieniem duszy czytam Zanim powiesz amen, książkę o potędze prostej modlitwy. Czasami świadomość tego, że Jezus nas kocha, jest wystarczająco mocna, by znaleźć w Nim oparcie i Go słuchać. Max przypomniał mi o tym w sposób, którego długo nie zapomnę… Pokochałam tę książkę”.
Lisa Harper, nauczycielka Biblii, autorka i mówca podczas wydarzenia „Women of Faith”
„Najnowszy projekt Maxa Lucado to książka, którą muszą przeczytać w szczególności ludzie tacy jak ja, którzy zmagają się z modlitwą. Zanim powiesz amen to książka, która nie tylko zachęca serce i ośmiela duszę. Książki Lucada to majstersztyki, które dają czytelnikowi realistyczny wgląd w życie, rozgrzewają serce i przybliżają cię do Jedynego, który słyszy nasze modlitwy”.
Wayne Coideiro, założyciel i starszy pastor New Hope Oahu Church
Dla Marka Tidwella,
drogiego przyjaciela,
zdolnego współpracownika,
żołnierza wiary
„Spełnia wolę tych, którzy się Go boją, usłyszy ich wołanie i przyjdzie im z pomocą”.
Księga Psalmów 145,19
Moi długoletni redaktorzy: Liz Heaney i Karen Hill. Dla mojego rękopisu jesteście niczym Michał Anioł. Tak długo go rzeźbicie, aż ukaże się coś, co jest warte zobaczenia. Dziękuję za ten nieustanny stukot.
Grupa wydawnicza w składzie: David Moberg, Paula Major, Liz Johnson, LeeEric Fesko, Greg i Susan Ligon, Jana Muntsinger oraz Pamela McClure. Nieustannie kipicie energią, jesteście dostępni, kreatywni i pełni zapału.
Steve i Cheryl Green. Zarządzacie niezliczoną liczbą projektów i pocieszacie tuziny ludzi. Rozwiązujecie problemy niczym superbohaterowanie. Nie wiem, co takiego zrobiłem, aby zasłużyć sobie na przyjaciół takich jak Wy, ale zrobiłbym to jeszcze raz.
Carol Bartley, redaktor tekstu. Wszyscy czujemy się lepiej, wiedząc, że Carol dołoży wszelkich starań, by coś zostało wykonane prawidłowo. Jestem bardzo wdzięczny za Twoją staranność.
Randy i Rozanne Frazee. Solidni, twardzi i silni. Praca z Wami to wielki zaszczyt. Kościół Oak Hill. Po dwudziestu pięciu latach ciągle razem wzrastamy. Specjalne wyrazy uznania dla Tina Chisholma, Margaret Mechinus, Janie Padilla i Ashley Rosales. Służycie w cichości i miłosierdziu, zasługując nawiele większą pochwałę, niż otrzymujecie. Dziękuję Wam.
David Drury. Zawsze dostępny, by rozplątać węzły i myśli oraz służyć radą.
David Treat. Nieustannie napełniony modlitwą, nieustannie się modli.
Moje córki i zięć: Andrea, Sara, Jenna, Brett. Gdy na was patrzę, poznaję znaczenie błogosławieństwa.
I Denalyn, moja droga żona. Moja ulubiona wysłuchana modlitwa? Panie, niech odpowie „tak”. On odpowiedział. Włożył Ci obrączkę na palec i zajął swoje miejsce wTwoim sercu... Na zawsze.
Cześć, mam na imię Max. Jestem modlitewnym ciamajdą, ale już mi się polepsza. Przysypiam w trakcie modlitwy. Myśli odbijają się w jedną stronę, a potem w drugą i z powrotem. Rozpraszacze kłębią się niczym komary w letnią noc. Jeżeli zaburzenia koncentracji można odnieść do modlitwy, to jestem dotknięty chorobą. Gdy się modlę, myślę o tysiącu innych rzeczy, które mam do wykonania. Zapominam o tej jednej, którą sobie wyznaczyłem: modlitwie. Niektórzy ludzie celują w modlitwie. Wdychają niebo i wydychają Boga. To flota orędownictwa. Wolą modlitwę od snu. Dlaczego tak się dzieje, że śpię w trakcie modlitwy? Oni należą do SGM: Stowarzyszenia Gigantów Modlitwy. Ja jestem pełnoprawnym członkiem SMC: Stowarzyszenia Modlitewnych Ciamajd.
Masz podobne odczucia? Nie chodzi o to, żenie modlę się wcale. Wszyscy się trochę modlimy. Modlimy się na zroszonych łzami poduszkach. Modlimy się podczas wielkich uroczystości liturgicznych. Modlimy się na widok lecących gęsi. Modlimy się, cytując starożytne akty oddania się.
W tym tygodniu więcej z nas będzie się modlić niż ćwiczyć, chodzić do pracy lub uprawiać seks1. Badania wykazują, że jedna na pięć niewierzących osób modli się codziennie2. Tak na wszelki wypadek? Modlimy się o trzeźwość, skupienie lub wypłacalność. Modlimy się, gdy guz okazuje się złośliwy. Gdy pieniądze się kończą przed upływem miesiąca. Gdy nienarodzone dziecko nie kopało już od jakiegoś czasu. Wszyscy modlimy się... Trochę.
A nie chcielibyśmy wszyscy modlić się...
Więcej?
Lepiej?
Głębiej?
Intensywniej?
Z większym ogniem, wiarą lub żarliwością?
Przecież musimy nakarmić dzieci, zapłacić rachunki i wywiązać się z terminów. Kalendarz rzuca się z pazurami na nasze dobre intencje niczym tygrys na królika. Chcemy się modlić, ale kiedy? Chcemy się modlić, ale dlaczego? Możemy się równie dobrze przyznać, że modlitwa to coś dziwnego, szczególnego. Mówienie w przestrzeń. Wznoszenie słów ku niebu. Nie możemy nawet zmusić firmy od kablówki, aby nam odpowiedziała, a Bóg niby odpowie? Lekarz jest zbyt zajęty, a Bóg niby nie? Żywimy wątpliwości względem modlitwy.
Do tego dochodzi nasza różnoraka historia związana z modlitwą: niespełnione oczekiwania, niewysłuchane prośby. Ledwie możemy przyklęknąć z powodu blizn na kolanach. Dla niektórych Bóg to ostateczny „łamacz serc”. Po co wrzucać monety naszych utrapień do cichego jeziora? Odrzucił mnie za pierwszym razem... Ale nie za drugim.
Och, ta niezwykła zagadka modlitwy.
Nie my pierwsi się z nią zmagamy. Karta zgłoszeniowa na „Modlitwę 101” zawiera kilka znajomych imion: apostołów Jana, Jakuba, Andrzeja i Piotra. Gdy jeden z uczniów Jezusa poprosił: „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11,1), żaden z pozostałych nie zaprotestował. Nikt nie odszedł, mówiąc: „Wiesz co? Rozgryzłem, jak się modlić”. Pierwsi wyznawcy Jezusa potrzebowali przewodnika pomodlitwie.
Właściwie jedyna lekcja, o którą poprosili, dotyczyła modlitwy. Mogli poprosić o instrukcje wielu innych czynności: rozmnożenia chleba, wygłaszania mów, uciszania burzy. Jezus przecież też wskrzesił ludzi. Ale co z seminarium na temat: „Jak opuścić cmentarz?”? Jego wyznawcy nigdy o takowe nie poprosili. Chcieli jednak, aby zrobił dla nich jedno: „Panie, naucz nas modlić się”.
Czy ich zainteresowanie miało coś wspólnego zzapierającymi dech w piersiach, niesamowitymi obietnicami Jezusa związanymi z modlitwą? „Proście, a będzie wam dane” (Mt 7,7). „I otrzymacie wszystko, o co z wiarą prosić będziecie w modlitwie” (Mt 21,22). Jezus nigdy nie łączył mocy z innymi staraniami. „Planujcie, a będzie wam dane”. „Otrzymacie wszystko, na co sobie zapracujecie”. Tych słów nie ma w Biblii. Jednak znajdują się w niej te: „Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni” (J 15,7).
Jezus dał nam niesamowitą obietnicę.
Wyznaczył przy tym przekonujący przykład modlitwy. Jezus modlił się przed posiłkiem. Modlił się za dzieci. Modlił się za chorych. Modlił się, dziękując. Modlił się ze łzami w oczach. Stworzył planety i ukształtował gwiazdy, a mimo to modlił się. Jest Panem aniołów i Wodzem wojska niebiańskiego, a mimo to modlił się. Jest równy Bogu, będąc dokładnym przedstawieniem Świętego, a mimo to poświęcił się modlitwie. Modlił się na pustyni, na cmentarzu, w ogrodzie. „Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił” (Mk 1,35).
Wśród Jego przyjaciół często musiało dochodzić do takiej wymiany zdań:
– Czy ktoś widział Jezusa?
– Och, no wiesz. Znowu robi to samo.
– Znowusię modli?
– No. Nie ma Go od wschodu słońca.
Jezus znikał na modlitwę nawet na całą noc. Mam na myśli w szczególności jedną sytuację. Właśnie doświadczył jednego z najbardziej stresujących dni swojej posługi. Rozpoczął się on wiadomością o śmierci krewnego, Jana Chrzciciela. Jezus poszukiwał możliwości, by wycofać się wraz z uczniami, ale wielotysięczny tłum za Nim podążał. Choć był przybity bólem, spędził dzień na nauczaniu i leczeniu ludzi. Gdy odkryto, że zebrani nie mają niczego do zjedzenia, rozmnożył chleb z koszyka i nakarmił nim cały tłum. I tak wciągu kilku godzin, zmagając się z cierpieniem, stresem, żądaniami i potrzebami, zasłużył sobie na dobry nocny wypoczynek. Jednak, gdy z nadejściem wieczoru powiedział tłumowi, by ten odszedł, a uczniom nakazał wejść do łodzi, „odszedł na górę, aby się modlić” (Mk 6,46).
Najwyraźniej był to właściwy wybór. Burza rozpętała się nad Jeziorem Galilejskim, pozostawiając uczniów w łodzi, która była „o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze” (Mt 14,24–25). Jezus wszedł, wyczerpany, na górę. Pojawił się ponowne z odnowionymi siłami. Gdy dotarł do wody, nie przestał iść. Pomyślałoby się, że woda to trawnik, a burza to wiosenna bryza. Sądzisz, że uczniowie połączyli modlitwę z potęgą? Powiedzieli: „Panie, naucz nas modlić się wten sposób. Naucz nas znaleźć siłę w modlitwie. Wygnać strach z modlitwy. Oprzeć się burzy w modlitwie. Zejść z góry modlitwy z władzą księcia”. A co z tobą? Uczniowie zetknęli się z gniewnymi falami i wodnym „grobem”. Stykasz się z rozgniewanymi klientami, niespokojną gospodarką, wzburzonym morzem stresu i smutku.
– Panie – ciągle prosimy – naucz nas modlić się.
Gdy uczniowie poprosili Jezusa, by nauczył ich modlić się, On dał im modlitwę. Nie wykład o modlitwie. Nie doktrynę modlitwy. Dał im modlitwę, którą można cytować, powtarzać i nieść ze sobą (Łk 11,1–4).
Czy możesz posłużyć się tym samym? Wydaje się, że modlitwy pojawiające się w Biblii można sprowadzić do jednej. W rezultacie otrzymuje się prostą, łatwą do zapamiętania, przenośną modlitwę:
Ojcze,
jesteś dobry.
Potrzebuję Twojej pomocy.
Ulecz mnie i wybacz mi.
Oni potrzebują Twojej pomocy.
Dziękuję.
W imię Jezusa, amen.
Niech ta modlitwa naznaczy twój dzień. Gdy rozpoczynasz poranek: „Ojcze, jesteś dobry”. Gdy dojeżdżasz do pracy lub idziesz przez korytarze szkoły: „Potrzebuję Twojej pomocy”. Gdy czekasz w kolejce do sklepu z warzywami: „ Oni potrzebują Twojej pomocy”. Trzymaj tę modlitwę w kieszeni, gdy przeżywasz dzień.
Dla większości z nas modlitwa nie jest kwestią miesięcznych rekolekcji lub nawet godzinnej medytacji. Modlitwa to rozmowa z Bogiem podczas jazdy samochodem do pracy, oczekiwania na wizytę lub przed rozmową z klientem. Modlitwa może być wewnętrznym głosem kierującym czynnościami zewnętrznymi.
Nie myśl nawet przez chwilę, że zakłada ręce irzuca w twoim kierunku gniewne spojrzenie, czekając, aż pozbierasz swoje życie modlitewne w jedną całość. Wręcz przeciwnie. „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos idrzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20).
Jezus czeka na werandzie. Stoi naprogu. Puka... i woła. Czeka, aż otworzysz Mu drzwi. Modlić się to – otwierać je. Modlitwa to dłoń wiary na klamce do drzwi twojego serca. Dobrowolne pociągnięcie jej do siebie. Radosne przywitanie Jezusa: „Wejdź, o Królu. Wejdź”. „Wkuchni panuje bałagan, ale wejdź”. „Nie posprzątałem, ale wejdź”. „Nie jestem specjalnie rozmowny, ale wejdź”.
My mówimy. On słucha. On mówi. My słuchamy. To modlitwa w najczystszej formie. Bóg zmienia ludzi przez takie momenty.
Zmienia mnie! Tak, jestem modlitewnym ciamajdą, ale ciamajdą, który zmierza ku lepszemu. Nie tam, gdzie pragnę być, ale tam, gdzie byłem. Mój czas spędzony namodlitwie stał się dla mnie czasem modlitwy. Modlitwa kieszonkowa stała się cenionym przyjacielem. Jej zwroty utrzymują się w moich myślach niczym ulubiona piosenka.
Ojcze,
jesteś dobry.
Potrzebuję Twojej pomocy.
Ulecz mnie i wybacz mi.
Oni potrzebują Twojej pomocy.
Dziękuję.
W imię Jezusa, amen.
Gdy zapraszamy Boga do naszego świata, On do niego wchodzi. Przynosi ze sobą naręcza darów: radość, cierpliwość, wytrzymałość. Obawy przychodzą, ale nie utrzymują się. Lęki wypływają na powierzchnię, a następnie odpływają. Żale lądują na szybie, ale zmywa je wycieraczka modlitwy. Diabeł ciągle wciska mi kamienie winy, ale odwracam się i przekazuję je Chrystusowi. Kończę już szóste dziesięciolecie, jednak wciąż kipię energią. Jestem szczęśliwszy, zdrowszy i bardziej pomocny niż kiedykolwiek. Oczywiście, przychodzą zmagania. Ale przychodzi również Bóg. Modlitwa to nie przywilej pobożnych ani sztuka, którą opanowało niewielu wybrańców. Modlitwa to po prostu serdeczna rozmowa między Bogiem a Jego dzieckiem. Przyjacielu, On chce z tobą porozmawiać. Nawet teraz, gdy czytasz te słowa, On puka do drzwi. Otwórz je. Przywitaj Go. Niech rozpocznie się rozmowa.
Gdy moja najstarsza córka miała trzynaście lat, podczas recitalu zawaliła swój występ fortepianowy. Z czasem Jenna stała się rewelacyjną pianistką i wspaniałą wokalistką. Każdemu zdarza się zły dzień. Jej wypadł przed publicznością złożoną z rodziny, przyjaciół oraz innych widzów. Występ zaczął się dobrze. Jej palce płynęły w górę i w dół klawiatury, jak u Billy’ego Joela. Jednak w środku utworu jej muzyczny pociąg zmienił szynę.
Ciągle widzę, jak patrzy przed siebie z palcami w bezruchu, jakby były posklejane. Cofnęła się okilka taktów i spróbowała ponownie. Bezskutecznie. Za nic nie mogła przypomnieć sobie kolejnej części. Ciszę na widowni przerywał jedynie odgłos bicia serc jej rodziców.
No, dalej kochanie, uda ci się.
Próbuj dalej.
Nie poddawaj się. Przypomnisz sobie.
W końcu tak się stało. Pustka w końcu wyparowała z głowy Jenny i moja córka zakończyła utwór. Szkoda została jednak wyrządzona. Jenna stanęła przy fortepianie i ukłoniła się z drżącym podbródkiem. Nawidowni rozległy się pełne współczucia oklaski. Zbiegła ze sceny. Moja żona Denalyn i ja zerwaliśmy się z siedzeń i spotkaliśmy się z nią za kulisami. Rzuciła mi ręce na szyję i wtuliła twarz w moją koszulkę.
– Och, tatusiu.
To mi wystarczyło. Wraz z Denalyn otoczyliśmy ją uczuciem. Jeżeli uścisk mógłby usunąć wstyd, ten z pewnością by to zrobił. W tym momencie podarowałbym jej gwiazdkę z nieba. Jedyne, co powiedziała, to: „Och, tatusiu”.
Tutaj zaczyna się modlitwa. Modlitwa zaczyna się od uczciwego i serdecznego: „Och, tatusiu”.
Jezus uczył nas, abyśmy zaczynali naszą modlitwę od „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” (Mt 6,9). Dokładniej mówiąc – naszego „Abbaw niebie”. Abba to intymny, łagodny, rodzimy, przyziemny zwrot; najcieplejsze z aramejskich słów oznaczających „ojciec”3. Odarte z wszelkiej formalności. Obiecuje bliskość. Jezus zaprasza nas, abyśmy zbliżyli się do Boga w sposób, w jaki dziecko zbliża się do taty.
A w jaki sposób dzieci zbliżają się do ojców? By się tego dowiedzieć, poszedłem na boisko szkolne. Znalazłem ławkę pod markizą, otworzyłem notatnik i robiłem zapiski. W większości dzieci były odbierane przez matki. Jednak wystarczająco wielu tatusiów obarczono obowiązkiem przyjazdu po swoje pociechy, abym mógł zakończyć swoje badanie. Jak się zachowuje pięciolatek, gdy dostrzega ojca na parkingu?
– Hurra! – krzyknął rudy chłopiec w przebraniu Batmana.
– Lody! – Okrzyk najwyraźniej nawiązywał do obietnicy, którą facet złożył piegowatej dziewczynce.
– No, dalej! Tutaj! Popchnij mnie! – wrzeszczał chłopiec z czapką Boston Red Sox, mknąc prosto w kierunku huśtawek.
Słyszałem prośby:
– Tato, czy Tommy może do mnie przyjść? Jego mama jest na delegacji, a nie chce zostać ze starszą siostrą, bo nie pozwoli mu oglądać telewizji i zmusza go do zjedzenia... – Usta chłopca się nie zamykały. Słowa nigdy nie przestawały z nich płynąć.
Słyszałem pytania:
– Wracamy do domu?
I usłyszałem podniecenie:
– Tatusiu! Popatrz, co zrobiłem!
A oto słowa, których nie słyszałem:
– Ojcze, cieszę się, iż jesteś tak łaskawy, że przyjeżdżasz swym samochodem do instytucji edukacyjnej, by zapewnić mi dojazd do domu. Wiedz, proszę, jak głęboką wdzięczność żywię za twą łagodność. Wielka jest twa umiejętność uważnej troski i gorliwego oddania.
Nie słyszałem zwrotów formalnych ani wydumanego słownictwa. Słyszałem dzieci, które cieszyły się na widok swoich tatusiów i były chętne do rozmowy.
Bóg zaprasza nas do tego, aby zbliżyć się do Niego w ten sam sposób. Co za ulga! Nas – modlitewne ciamajdy, które boją się „złej modlitwy”. Jakiej oczekuje się etykiety i jakich zasad należy przestrzegać w modlitwie? A co, jeśli będziemy klęczeć, a nie stać? Co, jeśli użyjemy złych słów lub nieodpowiedniego tonu? Czy będę apostatą, jeśli powiem „wypaczony” zamiast „wyczerpany”?
Jaka jest odpowiedź Jezusa? „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). „Stańcie się jak małe dzieci”. Beztroskie. Pełne radości. Skore do zabawy. Ufne. Ciekawe. Podekscytowane. Zapomnijcie o wielkości; poszukujcie małości. Bardziej ufajcie; bądźcie mniej poważni. Kierujcie wiele próśb i przyjmujcie wszystkie dary. Przychodźcie do Boga tak, jak dziecko przychodzi do tatusia.
„Tatuś”. Słowo to skierowane jest w naszą pychę. Innego rodzaju pozdrowienia wprowadzają wyszukany ton. Jako pastor dobrze o tym wiem. Pogłęb ton głosu, zrób przerwę dla uzyskania dramatyzmu. „O, Święty Boże...” – pozwalam, by słowa rozbrzmiewały we wszechświecie, gdy ja, biskup petycji, peroruję w swojej modlitwie.
„Boże, Tyś moim Królem, aja Twym księciem”.
„Boże, Tyś moim Mistrzem, a ja Twoim minstrelem”.
„Boże, tyś moim Prezydentem, a ja Twoim ambasadorem”.
Jednak Bóg woli takie powitanie: „Boże, jesteś moim Tatusiem, a ja Twoim dzieckiem”.
Oto dlaczego tak jest: ciężko jest popisywać się i jednocześnie nazywać Boga „Tatusiem”. Jest to wręcz niemożliwe. Może właśnie o to chodzi. W innym miejscu Jezus podaje instrukcję: „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę” (Mt 6,5).
Przywódcy religijni uwielbiali (i ciągle uwielbiają) robić widowisko z własnych modlitw. Usadawiali się na rozwidleniach dróg i praktykowali publiczną pietę. Widowisko przyprawiało Jezusa o mdłości. „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,6).
Słowa te z pewnością wprawiły słuchaczy Jezusa w zdumienie. Modlitwa, jak prawdopodobnie zakładali, była zarezerwowana dla wyjątkowych ludzi w wyjątkowych miejscach. Bóg spotykał się z kapłanem w świątyni, za zasłoną, w Świętym Przybytku. Lud składał się z prostych rolników i kamieniarzy. Zwyczajnych ludzi, którzy nie mogli wejść do świątyni. Mogli jednak wejść do swoich izb.
„Wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi...”. W kulturze palestyńskiej pomieszczenie, które prawdopodobnie posiadało drzwi, to spichlerz. Znajdowały się w nim narzędzia, nasiona i zapasy rolnicze. Nawet kura mogła się tam błąkać. Nie było w nim nic świętego. Absolutnie nic. Było to pomieszczenie przeznaczone do codziennej pracy4. I ciągle nim jest. Mój pokój nie posiada pięknej armatury lub imponujących mebli. Znajduje się tam szafka na buty, kosz na brudne pranie, wieszaki i szuflady na skarpetki i bieliznę.
W moim pokoju nie przyjmuję gości. Nie usłyszysz, abym po obiedzie mówił gościom: „Może wejdziecie do mojego pokoju na pogawędkę?”. Wraz Denalyn wolimy salon. Bóg najwyraźniej lubi ucinać sobie pogawędkę w pokoju.
O co chodzi? On nie przywiązuje wielkiej wagi do piękna, ale stawia na dostępność. Modlitwa w Watykanie może mieć wielkie znaczenie. Jednak modlitwy odmawiane w domu są tak samo ważne, jak te odmawiane w Rzymie. Jeśli chcesz, możesz odbyć podróż do Ściany Płaczu. Jednak modlitwa przy płocie twojego ogrodu jest równie skuteczna. Ten, który słyszy twoje modlitwy, jest twoim Tatusiem. Nie musisz pozyskiwać Go przez wybór miejsca. Nie musisz też pozyskiwać Go swoją elokwencją. Jezus mówił: „Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie” (Mt 6,7–8).
Jezus zredukował ważność słów w modlitwie. Mamy tendencję postępować odwrotnie. Im więcej słów, tym lepiej. Im bardziej wyszukane słowa, tym lepiej. Modlitwy muzułmanów, choć imponujące, należy poprawnie wyrecytować w każdej z pięciu wyznaczonych w ciągu dnia pór. Modlitwy hinduskie i buddyjskie, choć głębokie, polegają na powtarzaniu mantr, słów i sylab. Nawet pewne odłamy wiary chrześcijańskiej podkreślają właściwy język modlitwy, najnowszy trend modlitwy, najświętszą terminologię modlitwy. Przeciwko całemu temu naciskowi na sylaby i rytuały Jezus odpowiada: „Nie bądźcie gadatliwi jak poganie... którzy wiele mówią” (Mt 6,7).
Słownictwo lub scenografia mogą zaimponować ludziom, ale nie Bogu. Nie ma komitetu anielskich sędziów z ponumerowanymi kartami. „Wow, Lucado, ta modlitwa zdobyła dziesięć punktów. Bóg z pewnością cię wysłucha. Och, Lucado, tego ranka zdobyłeś dwa punkty. Idź do domu i poćwicz”. Modlitwy nie ocenia się według stylu.
Tak jak szczęśliwe dziecko nie może źle kogoś objąć, szczęśliwe serce nie może źle się modlić. Niebiosa wiedzą, że życie niesie ze sobą wiele ciężarów i to bez dodatkowego obciążenia w prawidłowym modleniu się. Jeżeli modlitwa zależy od tego, jak się modlę, to już po mnie. Jednak, jeśli potęga modlitwy zależy od Jedynego Boga, który słyszy modlitwę, i jeśli Jedyny Bóg, który słyszy modlitwę, to mój Tatuś – wtedy mam nadzieję.
Modlitwa naprawdę jest prosta. Oprzyj się pokusie, aby ją sobie skomplikować. Nie bądź dumny ze swoich pięknie „wyprodukowanych” modlitw. Nie przepraszaj za niespójne modlitwy. Żadnych sztuczek. Żadnego tuszowania. Bądź po prostu uczciwy – uczciwy wobec Boga. Wdrap Mu się na kolana. Opowiedz Mu o wszystkim, co znajduje się w twoim sercu. Lub nie mów Mu o niczym. Po prostu wznieś serce do nieba i powiedz: „Ojcze... Tatusiu...”.
Czasami słowo „Tatusiu” to wszystko, co możemy z siebie wykrzesać. Stres. Strach. Wina. Żal. Żądania ze wszystkich stron. Jedyne wezwanie, jakie możemy wypowiedzieć, to tęskne: „Och, Ojcze”. Jeśli tak jest, to wystarczy. Wystarczyło mojej córce. Jenna wypowiedziała jedynie dwa słowa i otoczyła moje ramiona swoimi. Twój Ojciec Niebieski zrobi to samo.
Gdy w ubiegłym tygodniu wszedłem na pokład samolotu, zawołał mnie pilot. Stał w wejściu do kokpitu, witając pasażerów.
– O, cześć Max. – Podniosłem głowę. To był mój przyjaciel Joe. Mój stary przyjaciel. To matuzalem linii lotniczych. Od zawsze latał. Latał samolotami transportowymi w Wietnamie ijako pilot komercyjny wylatał tyle godzin, że starczyłoby ich na całą księgę. W trakcie latania zetknął się z każdą sytuacją kryzysową – począwszy od wyładowań elektrycznych do pustych zbiorników paliwa. Jest dobrym pilotem.
Jest również przyjacielem, dobrym przyjacielem. Nie jesteśmy sąsiadami, ale gdybyśmy byli, „wartość nieruchomości” by wzrosła. Gdybym leżał w szpitalu, czuwałby przy moim łóżku. Gdybym był naurlopie, zająłby się moim psem. Gdybym go obraził, zachowałby spokój, aż do momentu, gdy mielibyśmy okazję o tym porozmawiać. Nie okłamałby mnie w najdrobniejszej sprawie. Nigdy nie przeklina, nie upija się ani nie oszukuje. Jest taki dobry.
Jest dobry – dobry w tym, co robi i dobry w swoim sercu. Rozmawialiśmy przez kilka minut i poszedłem na swoje miejsce z poczuciem pewności. „Czego więcej mogę chcieć? – pomyślałem. Pilot jest doświadczony i sprawdzony. Co więcej – jest moim przyjacielem na dobre i na złe. Jestem w dobrych rękach”.
Wiedza ta okazała się pomocna. Po godzinie lotu napotkaliśmy turbulencje. Ludzie z trudem chwytali oddech, szczękali sztucznymi zębami, a stewardessa nakazała sprawdzić pasy i różańce. Doznałem łagodniejszych przeżyć na rollercoasterze. Jednak wprzeciwieństwie do innych pasażerów, zachowałem spokój. Nie chciałem umrzeć, ale miałem pewną przewagę. Znałem pilota. Znałem Joego. Znałem jego serce i ufałem jego umiejętnościom. „Joe sobie z tym poradzi” – mówiłem sobie. Burza była okropna, ale pilot był dobry. Na ile można się rozluźnić podczas wrzawy, na tyle mnie się to udało.
Przyjacielu, czeka na ciebie burzliwy świat. Każdy dzień przynosi turbulencje. Zmienną gospodarkę. Starzejące się ciała. Upadający rynek pracy. Zwiększenie przemocy ulicznej. Pytanie, które zadajemy sobie w trakcie tych trudnych czasów, brzmi: Czy kieruje nami dobry pilot?
Biblia podaje nam donośną odpowiedź: tak!
„Ze względu na dobroć Twą, Panie!” (Ps 25,7).
„PAN jest dobry i prawy” (Ps 25,8).
„Ty bowiem, Panie, jesteś dobry i pełen przebaczenia” (Ps 86,5).
Bóg jest dobry – posiada dobre umiejętności i serce.
Wielu ludzi cierpi z powodu myśli na temat Boga. Próbując widzieć w Nim przyjaciela, utraciliśmy Jego wielkość. Pragnąc Go zrozumieć, próbowaliśmy znaleźć sposób, by Go ograniczyć. Boga Biblii nie można ograniczyć. Z chaosu stworzył początek i dokonał dzieła stworzenia. Słowem powołał z prochu Adama i stworzył Ewę z jego kości. Nie konsultował się zżadnym komitetem. Nie szukał porady.
Nie ma sobie równych. „Ja jestem Bogiem, i nie ma innego, Bogiem, i nie ma takiego jak Ja” (Iz 46,9). Najwięksi królowie oddawali mu swe korony. Aleksander Wielki to kupka prochu leżąca w grobie. Królową Anglii tytułuje się Wasza Wysokość, choć musi jeść, kąpać się i odpoczywać. Z kolei Jego Prawdziwa Wysokość nigdy nie jest głodny. Nigdy nie śpi. Nigdy nie potrzebował uwagi ani wsparcia.
Od najmniejszego mikroba do największej góry „podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi” (Hbr 1,3).
Ma władzę nad światem i...
Ma władzę nad twoim światem. Twoimi cyklami snu. Nawykami żywieniowymi. Płacą. Środkiem transportu, jakim dojeżdżasz. Artretyzmem niszczącym ci stawy. Bóg nad tym wszystkim króluje. Nigdy nie jest zaskoczony. Nigdy nie wypowiedział zdania: „Jak to się stało?”.
Potęga Boga jest niedościgniona.
AJego serce jest niesplamione. U Niego „nie ma przemiany ani cienia zmienności” (Jk 1,17). Nie ma ukrytego planu lub egoistycznych pobudek. Kocha dobrą miłością i wybacza dobrym przebaczeniem. Dobry oznacza „piękny, dobry... przeobfity”5. Dobroć Boga to najważniejsza fraza w Biblii. Chyba wiem dlaczego. Gdyby Bóg był tylko potężny, salutowalibyśmy Mu. Jednak skoro jest łaskawy i potężny, możemy się do Niego zbliżyć. Nic więc dziwnego, że psalmista zaprosił nas, abyśmy „Skosztowali i zobaczyli, jak dobry jest Pan” (Ps 34,9).
Niezrównana dobroć Boga wiąże wszystko to, co możemy powiedzieć o modlitwie. Skoro jest taki jak my, tylko odrobinę silniejszy, to po co się modlimy? Skoro się męczy, to dlaczego się modlimy? Skoro ma ograniczenia, pytania lub się waha, to możesz równie dobrze modlić się do Czarnoksiężnika zKrainy Oz.
Jednak jeśli Bóg jest jednocześnie Ojcem i Stwórcą, świętym – w przeciwieństwie do nas – i znajduje się wysoko nad nami, w takim razie jesteśmy jedynie o modlitewny krok od pomocy.
Gdy miałem piętnaście lat, odziedziczyłem pomoim starszym bracie samochód marki Rambler. Sprawdź sobie słowo „grat” w słowniku, a zobaczysz obrazek mojego samochodu. Wyblakła farba, manualna dźwignia zmiany biegów, zużyte wnętrze. Nie było na co patrzeć, ale bryka należała do mnie. Mój brat wyjechał do college’u używanym plymouthem, który dostał w ramach ukończenia szkoły średniej. W moje ręce przekazano ramblera. Pamiętam moment, w którym oddano mi kluczyki.
– Musisz dolewać benzynę do baku – doradził tata.
– Wiem.
– I uzupełniać powietrze w oponach.
– Wiem.
– Możesz wymieniać olej i utrzymywać samochód w czystości?
– Pewnie, że mogę – skłamałem. Tak naprawdę nie znałem różnicy pomiędzy rurą wydechową a wycieraczką. Było to dziwne, gdyż mój tata był mechanikiem. Zarabiał na życie, naprawiając silniki olejowe. Tak też z przebudowy silników samochodowych uczynił swoje hobby. Pracował z maszynami tak, jak Monet z kolorami – codziennie i z zachwytem. Próbował nauczyć mnie tego fachu, aja próbowałem zrozumieć, ale w kwestii maszyn mój mózg był niczym Teflon. Nic do niego nie przywierało.
Nie miałem zamiaru mówić tego tacie.
Moja nieudolność ujawniła się wnastępną sobotę. Tata przypomniał mi, że nadeszła pora, aby wymienić olej w ramblerze.
– Wiesz, jak to zrobić?
– Tak – odpowiedziałem.
– Chcesz, abym ci pomógł? – Powinienem przytaknąć.
Spędziłem godzinę pod samochodem, szukając miski olejowej i kolejną na zmaganie się z zatyczką. W końcu ją zdjąłem, zlałem olej, wygramoliłem się spod samochodu i wlałem pięć kwart nowego oleju. W końcu było po wszystkim.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Tata czekał namnie w garażu.
– Gotowe?
– Gotowe.
– Jesteś pewien?
– Całkowicie.
– W takim razie, co to jest?
Wskazał na rzekę oleju wyciekającą z podjazdu – był to czysty olej. Zapomniałem włożyć zatyczkę do miski olejowej.
– Max – powiedział – musimy pogadać. Zaprowadził mnie do swojego pikapa. Otworzył boczny panel i pokazał mi tacki z narzędziami. Zaczął opisywać, do czego każde z nich służy.
– Używam tego do usuwania zaworów, tego do wzmacniania zacisków, tego do podpinania węży, a tego do...
Pokazał mi wszystkie narzędzia, które trzymał w ciężarówce, jedno po drugim. Po tym trwającym około godziny wykładzie zamknął skrzynkę na klucz i spojrzał mi prosto w oczy.
– Synu – powiedział. – Zarabiam na życie, naprawiając rzeczy. Co dla ciebie jest trudne, dla mnie jest łatwe. Mogę nie być dobry we wszystkim, ale jestem dobry w naprawianiu maszyn. Pozwól, że ci pomogę. Jestem mechanikiem. A poza tym jestem twoim ojcem.
Już nigdy nie rozlałem ani kropli oleju. (Oczywiście, teraz płacę facetowi w sklepie ze smarami, aby wymienił mi olej w samochodzie).
Myślę sobie tak: nasze najcięższe wyzwania dla Boga są tak proste, jak wymiana oleju.
Myślę sobie jeszcze: wielu z nas robi niepotrzebny bałagan.
Ale możemy to zmienić.
Mogę coś zasugerować? Zanim staniesz twarzą w twarz ze światem, stań twarzą w twarz z Ojcem.
Oto jak to działa. Jest poniedziałek rano. Budzik zaczyna pracować: „Dzyń! Dzyń! Dzyń!”. Jęczysz, przewracacz się nadrugi bok i siadasz. Dawniej zaparzyłbyś kawę, włączyłbyś wiadomości irozpoczął dzień od krótkiego raportu na temat problemów zatruwających świat.
Dzisiaj jednak sięgasz po Modlitwę kieszonkową. Ciągle na wpół śpiący zabierasz kawę, człapiesz w kierunku krzesła i siadasz. Nie powalasz swoim widokiem: twarz zmięta od poduszki, włosy w nieładzie. To bez znaczenia. Nie przyszedłeś tu, by na siebie patrzeć. Przyszedłeś tu, by patrzeć na Boga. „Ojcze, mój Tatusiu...”. Początkowo słowa przychodzą powoli. Ale zostajesz przy nich. „Jesteś dobry. Twoje serce jest dobre. Twoje drogi są sprawiedliwe…”. Słowa cię poruszają. Coś wewnątrz ciebie budzi się do życia. „Pogoda jest zła, gospodarka jest zła, ale Ty, Boże, jesteś wspaniały”.
Nie bagatelizuj potęgi tej chwili. Właśnie otworzyłeś Bogu drzwi, zaprosiłeś prawdę do swego wnętrza. Wiara przemknęła do wnętrza, gdy uchodziła z niego rozpacz.
Kto wie, może zaczniesz oddawać Bogu cześć?
Ojcze, jesteś dobry. Wystarczająco dobry, aby mnie kochać, dbać o mnie i przychodzić po mnie. Jesteś dobry! Brew wygięta w łuk i milion aniołów odwróci się i wyda okrzyk powitania. Każdy tron jest podnóżkiem dla Twojego tronu. Każda korona to papier-mâché wporównaniu do Twojej. Nie masz pytań, wątpliwości, nie rzucasz spojrzeńw przeszłość. Nie sprawdzasz zegara. Nie masz kalendarza. Do nikogo się nie zgłaszasz. Jesteś dobry!
Czy twój świat zmienił się, dlatego że się pomodliłeś? W pewnym sensie nie. Wojny wciąż trwają, korki ciągle powstają, a uwodziciele ciągle przemierzają planetę. Jednak ty jesteś inny. Masz pokój. Spędziłeś czas z Pilotem. A Pilot sprosta zadaniu.
Jak się okazało, mój przyjaciel Joe wydostał nas z burzy w jednym kawałku. Wylądował i stanął w drzwiach kokpitu, gdy wychodziliśmy z samolotu.
– Było nieco burzliwie, Joe – skomentowałem.
– Tak – zgodził się. – Bałeś się?
– Niezupełnie – odpowiedziałem. – Wszystko się zmienia, gdy znasz pilota.
Chcesz zobaczyć, jak twarz twojego ojca staje się biała jak ściana? Chcesz usłyszeć, jak twoja matka wzdycha? Stań gdzieś w pobliżu, gdy odkryją te dwa słowa na pudełku z nowo zakupioną zabawką – „Wymaga montażu”.
Rodzice chcieli jedynie kupić prezent dla dziecka. To, co otrzymali, to projekt do wykonania – niekiedy na całe życie. Jęczą i biadolą, zastanawiając się, czy jest on tego wart. Wyciągają niewiele narzędzi: śrubokręt, młotek i agregat spawalniczy. Później czeka ich wiele nocy spędzonych na dociskaniu A do B, przyśrubowywaniu D do F, wsuwaniu R na Z z nadzieją, że nikt nie zorientuje się, że krok czwarty, piąty i szósty zostały całkowicie pominięte.
Jestem przekonany, że diabeł tkwi w szczegółach konstrukcji tej zabawki. Piekło wpuszcza do pracowni niczego niepodejrzewającego rodzica maleńkie sługusy, tak aby małe diabełki mogły czmychnąć z wiadrami pełnymi wsporników, nakrętek i śrubek. Gdzieś w wiecznym potępieniu znajduje się magazyn skradzionych części zabawek.
„Wymaga montażu”. Nie jest to zdanie, które chce się usłyszeć, ale jest ono szczere. Zezwolenia na zawarcie małżeństwa powinny zawierać wydrukowane wielkimi literami słowa: „Wymagany montaż”. Umowy o pracę powinny zawierać słowa zapisane pogrubioną czcionką „Wymagany montaż”. Dzieci powinny wychodzić z łona z plakietką: „Wymagany montaż”.
Życie to dar, choć nieposkładany. Przychodzi w częściach, a czasami rozpada się na kawałki. Część A nie zawsze pasuje do części B. Chwilami walka przekracza nasze siły. Czasem nieuchronnie się ją przegrywa. Części życia do siebie nie pasują. Gdy tak się dzieje, przedstaw swój problem Jezusowi.
Maria, matka Jezusa, tak czyniła. „Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów ” (J 2,1–2). Zwykłe wesele. Panna młoda nie była córką cesarza. Pan młody nie był księciem. Gdyby nie jeden szczegół, zdarzenie to zniknęłoby w odmętach czasu. Lista gości. Zapisane na niej były następujące imiona:
Beniamin z Kafarnaum
Szymon, rzemieślnik
Saul, rabbi z Kany
I dalej na liście:
Jezus z Nazaretu
Rodzina zaprosiła Jezusa na wesele. Jako że zawsze szedł tam, gdzie go zapraszano, Jezus i Jego uczniowie wyruszyli do Kany w ich pierwszą podróż. W trakcie pobytu na przyjęciu weselnym „zabrakło wina” (J 2,3). Ktoś źle oszacował liczbę gości, ich apetyt, głębokość cystern z winem lub liczbę przyjaciół, których Jezus ze sobą przyprowadził. W rezultacie młodej parze zabrakło wina. W twoim przypadku: w dziale skończyły się pieniądze, w zespole skończyły się pomysły lub wyczerpałeś zasoby energii. Życie wycieka.
Z prawej strony sceny wchodzi Maria, matka Jezusa. Jak na mój gust, w Piśmie Świętym pojawia się zbyt rzadko. Kto w końcu znał Jezusa lepiej niż ona? Nosiła Go w sobie przez dziewięć miesięcy. Karmiła piersią przez kolejne. Usłyszała Jego pierwsze słowa i zobaczyła pierwsze kroki. Była najważniejszym autorytetem w życiu Jezusa. Gdy więc z rzadka coś mówi, ożywiamy się. „Matka Jezusa rzekła do Niego: Nie mają wina” (J 2,3).
Maria nie rządziła się. Nie powiedziała: „Jezu, skończyło się im wino, więc oto co masz zrobić: zajdź do sklepu za rogiem lub przyspiesz wzrost winogron Bordeaux i zamień je w wino”. Nie próbowała sama rozwiązać problemu.
Nie krytykowała: „Jezu, gdyby tylko lepiej to sobie zaplanowali. Ludzie po prostu nie są przewidywalni. Do czego społeczeństwo zdąża? Świat stoi na krawędzi! Pomóż, Jezu, pomóż!”. Nie obwiniała gospodarza.
Nie obwiniała Jezusa: „Jakim Ty jesteś Mesjaszem? Gdybyś rzeczywiście panował nad wszystkim, to by się nigdy nie stało!”.
Nie obwiniała siebie: „To moja wina, Jezu. Ukaż mnie. Zawiodłam jako przyjaciółka. A teraz ślub jest zrujnowany. Małżeństwo się rozpadnie. To moja wina”.
Nic z tych rzeczy. Maria nie narzekała na brak wina. Po prostu nazwała problem.
Wtedy „Jezus Jej odpowiedział: [Czyż] to moja lub twoja sprawa, Niewiasto? Czy jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,4–5).
Pierwotnie Jezus nie miał zamiaru ratować wesela. To nie była sposobność ani miejsce, w którym planował ukazać swoją moc. Lecz wtedy Maria wkroczyła do opowieści – Maria, ktoś, kogo kochał – zprawdziwą potrzebą.
Oczami wyobraźni widzę, jak Maria odwraca się iodchodzi. Jej twarz wyraża niezmącony spokój. Jej oczy są pogodne. Nie martwi się. Zrobiła wszystko, co do niej należało. Zidentyfikowała problem, zaniosła go do Jezusa i Mu go zostawiła. Całkowicie Mu zawierzyła. „Zgodzę się na wszystko, cokolwiek powie”. Oczami wyobraźni widzę, jak Jezus się uśmiecha. Słyszę Jego śmiech. Spogląda przez chwilę w niebo, a potem patrzy na skupisko sześciu stągwi stojących za rogiem.
Jezus rzekł do sług: Napełnijcie stągwie wodą. I napełnili je aż pobrzegi. Potem powiedział do nich: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu. Ci więc zanieśli (J 2,7–8).
Mistrz ceremonii skosztował wina, oblizał usta i powiedział: „To jest całkiem niezłe!”. Następnie wzniósł toast za pana młodego, chwaląc za zachowanie najlepszego wina aż do końca.
Gdy mistrz ceremonii podkreśla jakość wina, Jan skupia uwagę na jego ilości. Sześć stągwi mogących pomieścić trzydzieści galonów każda. Słudzy wypełnili je aż po brzegi (werset 7). Na rozkaz Jezusa woda stała się bogatym smakowo merlotem. Szybkie obliczenia dają nam sumę: 908 butelek wina
6! Para mogłaby założyć winnicę w Napa Valley.
Przedstawiono problem. Modlitwa wysłuchana. Uniknięto kryzysu. Wszystko dlatego, że Maria zawierzyła problem Jezusowi.
Istnieje inna wersja tej historii. W niej Maria nigdy nie zaangażowała Jezusa. Skrytykowała mistrza ceremonii za złą organizację wesela. On obraził się z powodu jej oskarżeń. Maria, wzburzona, wybiegła z przyjęcia. Pan młody podsłuchał rozmowę i stracił panowanie nad sobą. Panna młoda powiedziała mu, aby zapomniał o małżeństwie. Skoro nie może zapanować nad gniewem, z pewnością nie będzie umiał pokierować własnym domem. Nim dzień się zakończył, goście wyszli zasmuceni, małżeństwo zakończyło się, zanim się zaczęło, a Jezus potrząsając głową, powiedział: „Mogłem pomóc, gdyby mnie o to poproszono”.
Ta wersja nie znajduje się w Biblii, ale ta zasada znajduje odzwierciedlenie w życiu. Możemy się jedynie zastanawiać: Ilu katastrof można byłoby uniknąć, gdybyśmy najpierw z wiarą szli do Jezusa?
Puenta jest jasna: zanieś problem Jezusowi. Nie zanoś problemu do baru. Jim Beam nie może go rozwiązać. Nie wyżywaj się z powodu swoich problemów na innych. Napady gniewu nigdy nie pomagają wrozwiązaniu sprawy. W chwili, w której wykryjesz problem – bez względu na to, czy jest mały, czy wielki – zanieś go do Chrystusa.
„Max, jeśli zaniosę swój problem do Jezusa za każdym razem, gdy takowy się pojawia, będę musiał rozmawiać z Jezusem cały dzień”. (Wtedy dochodzisz do sedna sprawy.)
O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu zdziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie (Flp 4,6–7).
Problem, o który człowiek się nie modli, jest niczym wbity głęboko cierń. Jątrzy się i zaraża – najpierw palec, potem rękę, a następnie całe ramię. Najlepiej od razu iść do osoby, która ma pęsetę.
Pozwolę sobie podzielić się z wami momentem, w którym tak zrobiłem. Dwie z naszych trzech córek urodziły się w Brazylii. Wkrótce po tym, jak przewieźliśmy Jennę ze szpitala do domu, czekała na nas niespodzianka. Pokaźny rachunek do zapłacenia. Państwowa firma ubezpieczeniowa, w której byliśmy ubezpieczeni, nie pokrywała kosztów medycznych. Ażdo teraz nie rozumiem, w czym tkwił problem. Bez względu na to, jak bardzo prosiłem, wyjaśniałem lub się przymilałem, firma ubezpieczeniowa odpowiadała: „Nie zapłacimy”. Jednocześnie szpital twierdził: „Musicie zapłacić”. Rachunek wynosił 2500 dolarów. Sprawdziłem konto. Mieliśmy nakoncie dokładnie 2500 dolarów. Dobra wiadomość: zapłaciliśmy rachunek. Zła wiadomość: koniec końców byliśmy spłukani.
W tym okresie życia wiele nauczyłem się na temat zaufania. Kilka wersetów stało się dla mnie głównymi obietnicami, a wśród nich znalazło się: „Onic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem” (Flp 4,6).
Byłem nowicjuszem w życiu pozbawionym niepokoju, ale postanowiłem sobie, że spróbuję. Traktowałem każdą pełną niepokoju myśl – a było ich wiele – modlitwą. „Boże, z Twoją pomocą nie będę się niepokoił. Jestem jednak w obcym kraju z nowo narodzonym dzieckiem i pustym kontem bankowym. Potrzebuję wskazówki”.
Bóg mi ją dał. Stanęło mi na drodze zaproszenie do wygłoszenia mowy. Kościół wysłał mnie w podróż samolotem na Florydę, abym wygłosił mowę na konferencji. W ciągu tych pięciu lat spędzonych w Rio de Janeiro była to pierwsza taka okazja. Gdy opuszczałem kościół, wyjeżdżając na lotnisko, pewien dżentelmen wręczył mi kopertę. Chciał pobłogosławić moją pracę. Takie dary są bardzo częste. Ludzie często dawali nam 50 lub 75 dolarów. Podziękowałem mu i wcisnąłem kopertę do kieszeni.
Gdy samolot poderwał się w górę, otworzyłem ją. W środku znajdował się czek na 2500 dolarów! Dokładnie taka sama kwota potrzebna była do uzupełnienia tego, co straciliśmy. To wydarzenie stało się kamieniem milowym w moim życiu. Bóg dotrzymuje słowa. Trzeba Go tylko prosić.
Jak to może wyglądać w twoim przypadku? Wyobraź sobie taką scenę. Jest czas na śniadanie, a rodzina pogrążona jest w chaosie. Córki narzekają na brata, który za długo przebywał w łazience. W rezultacie nie uczesały sobie włosów i nie nałożyły makijażu. Mama robi, co może, by zażegnać spór, ale obudziła się dziś rano z bólem głowy i długą listą rzeczy do zrobienia. Zegar tyka niczym bomba, zawsze gotowa do wybuchu. Czas już iść. Tata zatrzymuje się u wejścia do kuchni i analizuje to pandemonium. Zastanawia się, którą opcję wybrać:
• Nakazać wszystkim, aby się uspokoili i zgodnie zachowywali.
• Zwymyślać syna za zajęcie łazienki, córki za złe planowanie czasu, a żonę za brak kontroli nad sytuacją.
• Wymknąć się, zanim ktoś go zauważy.
Może również zwrócić się do modlitwy kieszonkowej. „Ojcze, jesteś dobry. Potrzebuję Twojej pomocy. Proszę,złagodź wrzawę panującą w moim domu”. Czy modlitwa wszystko zmieni? To jest możliwe. Może to również zająć kolejną modlitwę, dwie albo ipięć. Przynajmniej problem będzie w rękach Jedynego, który może go rozwiązać. „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (1 P 5,7).
Kilka lat temu żona pastora Dale’a Gallowaya poprosiła go o rozwód. Został całkiem sam. Jak sam twierdzi, kolejne dni były „gorsze niż śmierć”. Wtym ciężkim czasie mówił w modlitwie: „Potrzebuję Twojej pomocy”.
Uprawiałem technikę, którą nazwałem „pogódź się i wpuść Boga”. Wyciągnąłem ręce i złożyłem je przed siebie na kształt miseczki, wzniosłem je i wśród tych rąk umieściłem wszystko to, co mnie zżerało i na co nie znałem odpowiedzi. Gdy trzymałem ręce w takiej pozycji, powiedziałem na głos: „Oto on, Boże; nie mogę go zmienić, nie wiem, co z nim robić, to wszystko jest dla mnie nie do zaakceptowania... Walczyłem ztym. Po prostu nie wiem, co robić. Oto on, Boże, wszystko Ci oddaję...”. Gdy opuściłem ręce, nagle napełniło mnie cudowne uczucie błogości i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Doświadczyłem spokoju w trakcie burzy7.
Większość z nas może zanieść swoje problemy do Chrystusa, ale żeby je u Niego pozostawić? Na dobre? Z wiarą? Niech Maria będzie znów dla nas przykładem. Zaniosła swój problem do Jezusa i tam go zostawiła. „Cokolwiek ci powie, zrób to”. Oprzyj się pokusie odebrania problemu, gdy już go oddałeś.
Helen Roseveare była lekarką misyjną, która spędziła dwadzieścia lat w Kongo – w klinice i sierocińcu. Gdy Helen przebywała już tam cztery lata, pewna matka zmarła przy porodzie, pozostawiając wcześniaka i dwuletnią córeczkę. W budynku nie było inkubatora ani elektryczności. Pierwszym zadaniem doktor Roseveare była pomoc w utrzymaniu dziecka w cieple. Wysłała położną, aby przyniosła jej butelkę wypełnioną gorącą wodą. Pielęgniarka wróciła ze złymi wieściami: butelka pękła w trakcie napełniania. Co gorsze, była to ostatnia butelka. Doktor Roseveare poinstruowała położną, aby ta spała blisko niemowlęcia. Poszukają rozwiązania następnego dnia.
Niełatwo było znaleźć rozwiązanie tego problemu. Klinika znajdowała się w sercu dżungli. Pomoc znajdowała się wiele mil dalej. Życie noworodka znalazło się w niebezpieczeństwie. W następne popołudnie lekarka wspomniała dzieciom o problemie. Opowiedziała im o kruchym dziecku i smutnej siostrzyczce. A potem wszyscy się pomodlili.
Dziesięcioletnia dziewczynka o imieniu Ruth podjęła decyzję, by zanieść problem do Jezusa. „Boże, proszę, ześlij nam butelkę gorącej wody. Boże, jutro na nic się nie zda, bo dziecko umrze; proszę Cię więc, ześlij ją dziś popołudniu. A skoro się już tym zajmujesz, ześlij, proszę, lalkę dla małej dziewczynki, by wiedziała, że naprawdę ją kochasz”. Lekarka była zdumiona. Ta modlitwa mogła być wysłuchana tylko wtedy, gdy dotrze do niej przesyłka z domu. Po spędzeniu prawie czterech lat w klinice, nigdy nie otrzymała ani jednej paczki. Nawet gdyby tak się stało, to kto wysyłałby na równik butelkę gorącej wody? Ktoś to jednak zrobił. Tego samego popołudnia do drzwi Helen dostarczono dwudziestodwufuntową paczkę. Gdy zwołała dzieci, poczuła łzy w oczach. Czy to jest możliwe? Zdjęli sznurek i rozpakowali papier. W pudełku znaleźli bandaże, swetry, rodzynki sułtanki i nowiutką butelkę na gorącą wodę. Na dnie pudełka znajdowała się lalka dla małej dziewczynki. Pudełko wysłano pięć miesięcy wcześniej. Bóg wysłuchał modlitwy, zanim ją wypowiedziano8.
Części nie pasują. Wina nie starcza. Butelki na wodę pękają. Samo życie. Jezus jednak odpowiada na nie wezwaniem: „Przynieście do mnie swoje problemy”. Wypowiedzcie je prosto. Przedstawcie je i obdarzcie Go pełnym czci zaufaniem. Szanse są takie, że będziesz wznosił kieliszek do toastu, zanim jeszcze będziesz o tym wiedział.
Córka umierającego człowieka napisała w swoim dzienniku takie oto słowa: „Tata nie może już zasznurować sobie butów... Tata nie potrafi napisać już swojego imienia. Tata łamie sobie obojczyk i przestaje chodzić do pracy”.
SZB – stwardnienie zanikowe boczne (choroba Lou Gehriga) – niszczyło jej ojcu mięśnie. Udokumentowała postęp choroby. „Tata upada na parkingu i musi poczekać na ziemi, aż ktoś go podniesie. Tata nie może już jeść płatków kukurydzianych na śniadanie. Tata nie może już nas objąć... Tata ma problemy z przełknięciem zmiksowanego groszku... Tata nie może już utrzymać głowy”.
Po siedmiu latach wyniszczającej choroby ojca w końcu zapisała takie słowa: „Leżę obok taty, który siedzi na wózku, walcząc o oddech. Modlę się o spokój. Wycieram mu nos. Masuję mu ramiona... Patrzę, jak spogląda w stronę nieba i bierze swój ostatni oddech... Pan jest naszym pasterzem”.
Rodzina wybrała dwa wersety z Pisma Świętego, które rozdano na pogrzebie. Na jednej stronie napisano: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”. Na drugiej stronie: „Boże mój! Boże mój... Czemuś mnie opuścił?”9. Pierwszy fragment pochodzi z Księgi Psalmów 23, a drugi z Księgi Psalmów 22. W mojej Biblii widzę dwa fragmenty na tej samej stronie.
W czasie choroby możemy usłyszeć obie modlitwy wypływające ztego samego serca. Nasze ciała bolą, a emocje są rozchwiane. Możemy starać się jeść zdrowo, więcej się wysypiać i bardziej pocić, ale i tak „zużycie” szczypie nas wstopy. Czasami wręcz gryzie. Rak, niewydolność serca, depresja, demencja. Nic tak nie skłania nas, by uklęknąć i prosić opomoc Boga, jak kryzys zdrowotny. Potrzebujemy Pana, aby poprowadził nas przez chorobę.
„Ale czy to zrobi? – zadajemy sobie w duchu pytanie. Naprawdę?”. Stawiamy sławne pytanie: „Mój Boże! Mój Boże!... Dlaczego?”. Widzimy dobrych, modlących się ludzi skazanych na wózek inwalidzki lub zniszczonych chorobą. Widzimy ludzi, którzy są solą ziemi i zostali powaleni w kwiecie wieku. Widzimy, jak ci, co czynią zło, żyją w dostatku. „Czy mnie opuściłeś?”. Jak wyjaśnimy powody i czas leczniczej siły Boga?
Możemy rozpocząć w Jerychu:
Gdy wychodzili z Jerycha, towarzyszył Mu wielki tłum. A oto dwaj niewidomi, którzy siedzieli przy drodze, słysząc, że Jezus przechodzi, zaczęli wołać: Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida! Tłum nastawał na nich, żeby umilkli; lecz oni jeszcze głośniej wołali: Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida! Jezus przystanął, kazał ich przywołać i zapytał: Cóż chcecie, żebym wam uczynił? Odpowiedzieli Mu: Panie, żeby się otworzyły nasze oczy. Jezus więc, zdjęty litością, dotknął ich oczu, a natychmiast przejrzeli i poszli za Nim (Mt 20,29–34).
Popularność Jezusa sięgała zenitu. Trzy lata karmienia, leczenia i nauczania wyniosło Go do rangi gwiazdy rocka. Lud Go kochał. Postawił się władzom. Jezus rozkazywał martwym ciałom i dyktował własne warunki. Pracował fizycznie, miał wielkie serce i był bohaterem w rodzinnym mieście. Był Martinem Lutherem Kingiem Jr., Dwightem Eisenhowerem i Abrahamem Lincolnem jednocześnie.
Tłum eskortował Jezusa do Jeruzalem, aby świętować Paschę. Pogawędzili, pośmiali się i śpiewali radosne piosenki. A potem, z drugiej strony, słyszeli okrzyk: „Miej nad nami litość!”. Tłum odwrócił się i spojrzał na dwóch niewidomych mężczyzn. Ich spojrzenia były puste, szaty podarte, a twarze spieczone słońcem. Ich widok był godzien pożałowania. Ludzie mówili im, aby się uciszyli. To był marsz zwycięstwa, dzień tryumfu. Jezus miał ważną misję. Ludzie zostawiliby niewidomych mężczyzn na skraju drogi.
Brzmi znajomo? Nieszczęścia mogą zepchnąć cierpiącego na pobocze. Pozostali mają swoje miejsca w paradzie. Przyłączyłbyś się do nich, gdyby tylko guz przestał rosnąć albo atrofia przestała się rozprzestrzeniać? Inni wydają się szczęśliwi. Masz wahania nastroju tak zmienne jak afrykańskie Serengeti? I zastanawiałeś się: „Co mam począć z tą dolegliwością?”.
Tak jak Maria, niewidomi przyszli z problemem do Jezusa: „jeszcze głośniej wołali: Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!”. Nie pytali o Piotra i Jana. Nie poprosili o uczniów ani zwolenników. Poszli prosto na szczyt. Wołali Jezusa. Wytrwale,osobiście, z pasją. „Potrzebuję Twojej pomocy. Ulecz mnie”.
Oto dlaczego musisz postąpić tak samo. Celem, który Bóg ci stawia, jest jedność. „Sam zaś Bóg pokoju niech uświęca was całych, aby nietknięty duch wasz, dusza iciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (1 Tes 5,23 – emfaza autora).
Bóg przewiduje pełne przywrócenie Edenu. Wszystko, co widział w ogrodzie, było dobre. Tej samej ocenie podlegali Adam i Ewa. Nie byli chorzy, ułomni, przytłoczeni czy poranieni. Duchowo i fizycznie wszystko z nimi było wporządku. Żadnej odmy, porażenia lub paranoi. Jednak gdy się zbuntowali, zniknęła harmonia w ich życiu. Nie bez powodu zdarzenie to nazywa się upadkiem. Adam i Ewa upadli, gdy weszli wkonflikt z Bogiem i upadli, gdy weszli w konflikt ze sobą nawzajem. Natura wypadła z rytmu, a ludzkie ciało upadło w wyniku utraty równowagi. Tym był właśnie upadek: zniszczeniem jedności. Grzech otworzył drzwi, przez które wkroczyła choroba. „Dlatego też, jak przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5,12).
Grzech i choroba to intruzi, konsekwencje tego samego buntu. Jednak je wszystkie leczy ten sam Zbawiciel. Gdy Izajasz zapowiedział Jezusa, opisał Go jako tego, który zabierze grzech i chorobę.
Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy.
Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53,5).
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a my uznaliśmy Go za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego (Iz 53,4).
Jezus wyleczył chorobę w taki sam sposób, jakim leczył grzech. Zabrał je. Zaniósł je ze sobą na krzyż. Gdy Mateusz ujrzał ogromną liczbę uzdrowień w Galilei, przypomniał sobie proroctwo Izajasza: „Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On przyjął nasze słabości i dźwigał choroby” (Mt 8,17).
Czy Jezus umarł za twoje grzechy? Tak. Czy Jezus umarł za twoje choroby? Tak! Byłoby nieścisłością powiedzieć, że Jezus ocalił twoją duszę, ale nie twoje ciało. Gdy Jezus zabrał twoje grzechy na krzyż, wziął również nowotwory, zniekształcenia, a także depresję.
Dlaczego więc ciągle chorujemy? Z tego samego powodu, dla którego ciągle grzeszymy. To upadły świat, a Jego królestwo to ciągle nadchodzące królestwo. Choroby i grzech ciągle nawiedzają naszą planetę. Jest jednak pewna różnica: ani grzech, ani choroba nie będą panować nad ludźmi Boga. Grzech nie może nas potępić. Choroba nie może nas zniszczyć. Wina straciła swe kły, a śmierć żądło. Właściwie każdy grzech i każdą chorobę, którą Szatan tworzy ku złemu, Bóg wybawia ku dobremu. Grzech staje się pokazem Jego łaski. Choroba staje się manifestacją Bożej mocy leczenia.
Nie padliśmy ofiarą wstrętnych cząsteczek czy też zbuntowanych komórek. Nie żyjemy pod wpływem niekontrolowanych plag lub emocji. Każde włókno, cząsteczka i fale mózgowe podlegają temu samemu prawu. On tu rządzi!
Jeśli więc jesteś chory, wołaj Jezusa!
Opowiedz Mu o swoim żołądku, skórze, znamionach. Koniec końców, jesteś Jego własnością. Twoje ciało „za [wielką] bowiem cenę zostało nabyte” (1 Kor 6,20). To samo uczyń z emocjami. Czy ktoś cię molestował? Czy małżonek znęcał się nad tobą? Czy dokonałaś aborcji lub porzuciłaś dziecko? Jeżeli tak się stało, z pewnością potrzebujesz wewnętrznego uleczenia.
On cię uleczy – od razu, stopniowo lub ostatecznie.
Może uleczyć cię od razu. Wystarczyło Mu jedno słowo, aby wygnać demony, uleczyć padaczkę i wskrzesić. Wypowiedział tylko jedno słowo, a doszło do uleczenia. To samo może zrobić dla ciebie.
Może cię uleczyć stopniowo. W przypadku niewidomego z Betsaidy Jezus uleczył go stopniowo. Zabrał go z dala od tłumu. Potarł mu oczy śliną i zapytał, co widzi. Mężczyzna Mu odpowiedział. Jezus potarł mu oczy po raz drugi. Jezus uleczył mężczyznę, ale zrobił to stopniowo (Mk 8,22–26).
Nie zapomnij historii o Łazarzu. Gdy Jezus dowiedział się o chorobie swego przyjaciela, odczekał dwa dni, zanim postanowił mu pomóc. Pozwolił mu umrzeć. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Jezus dotarł na cmentarz, Łazarz leżał już w grobie od czterech dni. Jednak Jezus go zawołał. Czy uleczył go stopniowo? Tak, w dramatyczny sposób, ale nie natychmiastowo (J 11,1–44).
Nasza największa nadzieja leży w całkowitym wyleczeniu. W niebie Bóg przywróci naszym ciałom ich pierwotny splendor. „Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni” (1 J 3,2). Bóg przemienieni twój grób w łono, z którego narodzisz się w idealnym świecie. A tymczasem nie ustawaj w modlitwie. „Ojcze, jesteś dobry. Potrzebuję Twojej pomocy. Ulecz mnie”.
Jeżeli Jezus uleczy cię natychmiastowo, chwal Go.
Jeżeli jeszcze czekasz na uleczenie, zaufaj Mu. Twoje cierpienie jest twoim kazaniem.
Mój przyjaciel Jim walczy z chorobą mięśni przez całe swoje dorosłe życie. Atrofia zmienia jego mowę w bełkot oraz przeszkadza w chodzeniu. Nie umniejsza jednak jego wiary i nie zaciera uśmiechu. W pewną szczególną niedzielę poprosiliśmy, aby członkowie Kościoła zostawili samochody na parkingu, zwalniając gościom najbliżej położone miejsca. Gdy przyjechałem, zobaczyłem Jima. Zaparkował w odległym końcu i szedł w kierunku sanktuarium. Chciałem mu powiedzieć: „Nie chcieliśmy, abyś akurat ty zaparkował tak daleko”.
Jego życie było przykładem. Modlę się, aby Bóg uleczył ciało Jima. Jednak zanim to się stanie, Bóg posłuży się ciałem Jima, by zainspirować ludzi takich jak ja. Bóg zrobi to samo dla ciebie. Posłuży się twoją walką, aby zmienić innych.
Może się również posłużyć twoją walką, by zmienić ciebie. Przez dwa lata prosiłem Boga, aby usunął ból w ręce, którą piszę. Nawet gdy zapisuję te słowa, czuję sztywność kciuka, palców, przedramienia i ramienia. Lekarze przypisują to napisaniu odręcznie ponad trzystu książek. Przez dekady powtarzalny gest ograniczył moje ruchy, sprawiając, że nawet najprostsze zadania – takie jak napisanie zdania na kartce – stają się ciężkie.
Staram się więc sobie pomóc. Rozciągam palce. Chodzę na masaże terapeutyczne. Unikam golfa. Jednak przede wszystkim się modlę. Nawet lepiej, kłócę się. Czy Bóg nie powinien uleczyć mojej ręki? Pióro to moje narzędzie. Pisarstwo to moje zadanie. Jak dotąd nie uleczył mnie.
A może to zrobić? Ostatnimi czasy podczas pisania modlę się coraz więcej. Nie jakimiś wyszukanymi modlitwami, ale tymi prostymi: „Panie, pomóż mi... Ojcze, mam sztywną rękę”. Dyskomfort sprawia, że jestem bardziej pokorny. Nie jestem Maxem – autorem. Jestem Maxem – facetem, którego ręka przestaje funkcjonować. Chcę, aby Bóg uleczył moją rękę. Do tej pory posługiwał się nią, aby uleczyć moje serce.
Czy czekasz, aż Jezus cię uleczy? Czerp nadzieję z Jego słów skierowanych do niewidomych mężczyzn.
„Panie, ulituj się nad nami” – wykrzyknęli.
„Jezus przystanął”. Zatrzymał się w swej podróży.
Wszyscy inni szli dalej. Jezus zatrzymał się. Coś przykuło Jego uwagę. Coś przerwało Jego podróż. Możemy zobaczyć, jak unosi rękę, by zatrzymać ludzi, podnosi palec do ust, aby się uciszyli. „Ciii”. Co to było? Co usłyszał Jezus?
Modlitwę. Nieupiększone wołanie o pomoc, unoszące się nad drogą na skrzydłach wiary i lądujące blisko Jego ucha. Jezus usłyszał słowa i się zatrzymał.
Ciągle to robi. Ciągle też pyta: „Co chcesz, abym ci uczynił?”.
Dwoje ludzi z Jerycha mu odpowiedziało: „Panie, abyśmy przejrzeli”.
A ty?
„Panie, ulecz chorobę serca.
Usuń artretyzm.
Przywróć mi słuch”.
Serce Jezusa wyszło naprzeciw niewidomym. „Żywił współczucie i dotknął ich oczu”. Użyte tu greckie słowo oznacza: „współczuł im głęboko w żołądku”10. Jezus pojawił się tam, skąd inni odeszli. Uleczył ich.
Uleczy i ciebie, przyjacielu. Modlę się, aby uleczył cię od razu. Może też jednak leczyć cię stopniowo. Jedno jest pewne. Jezus uleczy cię całkowicie. Wózki inwalidzie, maści, środki lecznicze i bandaże zostaną skonfiskowane u bram nieba. Boże dzieci na powrót będą jednością.
Salony tatuażu powinny powiesić sobie nad wejściem takie oto słowa: „Pomyśl, nim zrobisz sobie tatuaż”.
A może powinni emitować nagranie, w który powtarza się pytanie: „Naprawdę chcesz nosić na kostkach jej imię do końca życia?”.
Mogliby zatrudnić pracownika na pełny etat, którego jedynym zadaniem byłoby przypominanie klientowi, że „tatuażysta nie może wymazać swojej pracy”.
Zawodowi sportowcy ustanowili normę dla „wpadkowych” tatuaży. Na policzku jednej z gwiazd NBA wytatuowana jest litera P. Jest on fanem Pittsburgh Pirates. Jest tylko jeden problem – litera P została narysowana na odwrót. Być może sam zrobił sobie ten tatuaż za pomocą lusterka?
Inny zawodnik wytatuował sobie na szyi dokładną replikę ust swojej dziewczyny. Były ognistoczerwone. Taki permanentny pocałunek. Oby on i jego ukochana zostali ze sobą na zawsze. Każda inna kobieta dwa razy się zastanowi, zanim wtuli się w obrazek ust jego dawnej dziewczyny.
Jeden z piłkarzy wytatuował sobie słowo „boży” najednym tricepsie oraz „dar” na drugim. Nie tylko zabrakło mu pokory, ale zapomniał o wielkiej literze. Mógł wynająć korektora11. Salony tatuażu mogą usunąć błędy. Za odpowiednią cenę mogą usunąć nieodpowiedni tusz spod skóry. Jest to bolesna i droga usługa, ale skuteczna, jeśli chcesz pozbyć się niechcianych znamion z przeszłości.
A kto by nie chciał?
Możesz nie mieć żadnych tatuaży, ale możesz czegoś żałować. Nie musisz mieć pamiątki z odbytej na początku wiosny wycieczki do Cancún, ale posiadasz wspomnienia. Nie wypisałeś jej imienia na ramieniu lub jego imienia na udzie. A mimo to żałujesz wypowiedzianych słów lub uczynków.
Wina pozostawia tatuaże na sercu.
Pytanie: jeżeli niewybaczona wina manifestowałaby się w tatuażach, jak bardzo byłbyś poznaczony? Jakie obrazy widziałbyś w lustrze? Twarz kogoś, kogo skrzywdziłeś? Sumę pieniędzy, którą roztrwoniłeś? Wszystkie a mogłobyć i powinno być. „Mogłam być lepszą mamą”. „Powinienem był bardziej zwracać uwagę”.
Co znajdziecie, gdy pogrzebiecie w piwnicy swoich dusz? Stracone lata. Perwersje. Niszczące rozpraszacze. Gniew w stosunku do rodziców lub byłych partnerów. Egoizm. Arogancję. Uprzedzenia rasowe. Oszukiwaliśmy na egzaminach, oszukiwaliśmy przyjaciół. Konsekwencje mogą być przykre. Zalegająca wina jest panem stada niezdrowych emocji. Większość z nich pasuje do jednej lub dwóch kategorii: defensywność lub porażka.
Dusze defensywne ukrywają tajemnice. Nikomu nic nie mów. Nie przyznawaj się do niczego. Poszukuj niewinności, a nie przyznania się do winy. Życie zostaje zredukowane do jednego celu: ukrycia tajemnicy. Porażki pozostają nierozwiązane i niewyleczone. Dusze defensywne budują mury wokół przeszłości.
Z kolei dusze złamane ogranicza przeszłość. Nie popełniły błędów; one są błędem. Niczego nie zmarnowały; są zmarnowane. Nie ukrywają przeszłości; noszą ją na rękawach. Chłoszczą się wątpliwościami i wstydem.
Czy wina tobą rządzi? Jeśli tak, zastanów się nad tą obietnicą: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1,18). Bóg specjalizuje się w usuwaniu winy. Może zrobić to, czego inni nie potrafią: usunąć każde jej znamię ztwojej duszy.
Gdy ludzie przychodzą do Boga poprzez wiarę wJezusa, otrzymują największy dar: łaskę odpuszczenia wszystkich grzechów. Jezus udziela przebaczenia za każdy akt buntu. Ta łaska jest darem. Nie zarabiamy na nią. Nie możemy jej utracić. Ale możemy oniej zapomnieć. Jeżeli nie jesteśmy ostrożni, możemy zostać naznaczeni winą. Nawet będąc chrześcijanami, musimy regulować dawkę winy.
Zrozum, że wina jest pomysłem Boga. Posługuje się nią w taki sposób, w jaki inżynierowie autostrad używają sygnałów dźwiękowych. Gdy zjedziemy z trasy, przywołują nań z powrotem. Wina działa na tej samej zasadzie. Wzbudza w nas „gorliwość, obronę, oburzenie, bojaźń, tęsknotę, zapał i potrzebę wymierzenia kary!” (2 Kor 7,11). Wina alarmuje nas przed rozbieżnościami pomiędzy tym, czym jesteśmy, a tym, czego Bóg od nas chce. Pobudza nas do skruchy iodnowy. W odpowiedniej dawce wina jest błogosławieństwem. Jednak w dawkach niekontrolowanych – wina jest ciężarem nie do zniesienia. Nie możemy jej unieść.
Ale Bóg może. Wyraźna tradycja Starego Testamentu pokazuje nam, jak On to robi.
Trzy tysiące lat temu naród żydowski otrzymywał corocznie możliwość ujrzenia, jak ich wina zostaje zmazana. Każdego roku, jako część Dnia Pokuty, tysiące Żydów zbierało się przed świątynią. Kapłan wybierał dwa kozły. Pierwszego składano w ofierze. Drugiego ukazywano kapłanowi. Kładł ręce na jego głowie i wyznawał grzechy ludu. „Panie, jesteśmy oszustami. Kłamcami. Zazdrościmy sukcesu przyjacielowi. Pożądamy małżonki bliźniego. Ignorujemy biednych, czcimy bożki i dopuszczamy się złych czynów”. Przechodził w dół listy, aż wyznał wszystkie grzechy.
Aaron położy obie ręce na głowę żywego kozła, wyzna nad nim wszystkie winy Izraelitów, wszystkie ich przestępstwa, czyli wszelkie ich grzechy, złoży je na głowę kozła i każe człowiekowi do tego wyznaczonemu wypędzić go na pustynię. W ten sposób kozioł zabierze z sobą wszystkie ich winy do ziemi bezpłodnej. Ów człowiek wypędzi kozła na pustynię (Kpł 16,21–22).
Lud obserwował przewodnika wyprowadzającego zwierzę na zewnątrz. Para stawała się coraz mniejsza, aż w końcu znikała na horyzoncie. Lud czekał, aż mężczyzna pojawi się z pustymi rękami. Lekcja była jasna: Bóg nie chce, aby Jego lud był znękany winą.
Możesz stawiać na swoją Biblię, że jakiś dziesięcioletni chłopiec, który uczepił się sukni swojej matki, powiedział: „Dlaczego mamo? Dlaczego wyganiają kozła? Jest niewinny. Nie zrobił nic złego”. Ta matka, zawsze gotowa, by podążać za chwilą, zniżyła się do poziomu oczu swego syna i wyjaśniła: „O to chodzi, moje dziecko. Bóg posługuje się tymi, co są bez grzechu, aby nieśli grzechy winnych”.
Jak Izajasz napisał kilkaset lat później: „Wszyscy pobłądziliśmy jak owce, każdy z nas się zwrócił ku własnej drodze, a Pan obarczył go winami nas wszystkich” (Iz 53,6).
Izajasz nie znał imienia tego, którego Bóg pośle, by poniósł grzechy. Ale my go znamy. To Jezus Chrystus. Przyszedł „aby zgładzić grzech przez ofiarę z samego siebie” (Hbr 9,26). On „raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu” (Hbr 9,28).
Jeśli jesteś w Chrystusie, twój grzech znika. Po raz ostatni widziano go na plecach tego, który niesie grzechy, gdy wyruszał w stronę Doliny Śmierci. Kiedy Jezus umierał na krzyżu, wykrzyknął: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46), po czym wyruszył na pustynię w twoim imieniu. Zaniósł tam twój grzech. W