Zapach lawendy - Nina Harrington, Lynne Graham, Amanda Browning - ebook

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Lato na południu Francji. Zapach ziół i kwiatów odurza jak mocne wino. Słońce wyostrza kolory i zmysły. Tutaj niektórym udaje się zapomnieć o kłopotach, a inni chyba nie mogą bez nich żyć.

Gorące lato

Opromieniony słońcem stary dom, otoczony ogrodem, a w nim ich dwoje. Ella mieszka tu na stałe, Sebastien wpadł tylko na chwilę. Dla niej to bezpieczny azyl, dla niego powrót do bolesnych wspomnień. Oboje samotni, nagle odkryją radość płynącą z bliskości.

Miodowy miesiąc w Prowansji

Billie od dawna kocha swojego szefa. Gdy zostaje jego żoną, mogłoby się wydawać, że wreszcie będzie szczęśliwa. Jednak okazuje się, że czasami spełnienie marzeń nie daje satysfakcji, a nawet powoduje spore komplikacje. Już podczas miesiąca miodowego w Prowansji dochodzi do pierwszej poważnej kłótni między małżonkami.

Na południu Francji

Sofie kocha męża, ale gdy dostaje kompromitujące go zdjęcia, nie chce słuchać wyjaśnień. Skoro Lucas ją zdradził, wspólne życie nie ma sensu. Upokorzona znika bez słowa. Lucas odnajduje ją dopiero po sześciu latach. Chce wyrównać rachunki i na zawsze zamknąć ten rozdział. Proponuje Sofie wspólny wyjazd do malowniczo położonego zamku na południu Francji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 423

Oceny
3,7 (27 ocen)
8
6
10
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Nina Harrington Lynne Graham Amanda Browning

Nina Harrington

Słoneczne lato

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Wyjdź za mnie. Przecież oboje wiemy, że o tym marzysz.

Ella Jayne Bailey Martinez dotknęła palcem wskazującym dolnej wargi i kilkakrotnie kiwnęła głową, udając głęboki namysł.

Niestety Henri uznał to za zachętę.

– Mam własne cztery kółka. Będziesz mogła poruszać się swobodnie po całym mieście. Co ty na to, ślicznotko? Moglibyśmy razem nieźle się zabawić.

– Hmm… Brzmi kusząco. Tylko że… pan Dubois obiecał mi możliwość posługiwania się jego kartą seniora, zapewniającą bezpłatny przejazd wszystkimi środkami miejskiej komunikacji. Trudno odrzucić taką propozycję.

– Dubois? On wiele obiecuje, ale nigdy nic z tego nie wynika. A ja jestem człowiekiem czynu, moja mała – oznajmił Henri, mrugając do niej porozumiewawczo.

– Wiem, i to właśnie napawa mnie niepokojem. Jestem prostą dziewczyną i wierzę w monogamiczne związki, a ty flirtowałeś wczoraj z tą hotelową recepcjonistką. Jesteś przystojnym łowcą kobiecych serc, więc nie mam do ciebie zaufania. Do zobaczenia później!

Henri uderzył otwartą ręką w poręcz fotela inwalidzkiego i mruknął coś po francusku, a potem wzruszył z irytacją ramionami i odpowiedział jej po angielsku:

– Niech to diabli wezmą! Znowu zostałem zdemaskowany!

Ella z uśmiechem zmierzwiła resztkę jego włosów, a potem ruszyła korytarzem w kierunku kuchni. Jakby czując na plecach jego wzrok, zrobiła kilka przesadnie tanecznych kroków, a potem odwróciła się i posłała mu promienny uśmiech. On zaś udał, że bije jej brawo, i pozdrowił ją ruchem dłoni.

– Do zobaczenia, kochanie! – zawołał.

Potem z piskiem opon zawrócił i pomknął w kierunku drzwi saloniku, z którego dochodził szmer rozmów.

Ella weszła do kuchni. Jej przyjaciółka Sandrine, kierowniczka małego hotelu, w którym pracowała jako przygrywająca w barze pianistka i pomagała podawać posiłki, uśmiechnęła się do niej serdecznie.

– Mam nadzieję, że moi goście nie zatruwają ci za bardzo życia – powiedziała pogodnym tonem.

– Ależ skąd! Oni są czarujący! Mogłabym z nimi rozmawiać całymi dniami o tradycyjnym jazzie, który był muzyką mojego dzieciństwa. Czy wiesz, że Henri spędził trzy lata w Nowym Orleanie? Dlatego muzyka jest dla niego ważniejsza niż jedzenie. To się zdarza, nawet we Francji.

Sandrine objęła jej ramiona i uśmiechnęła się drwiąco.

– Chyba żartujesz! Tutejsi faceci mogą udawać, że są pochłonięci myślami o sprawach wyższej harmonii, ale na widok deseru wszyscy tracą głowy. Nie mają odrobiny siły woli! Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść mi z pomocą. Jestem tak zapracowana, że nie wiem, jak się nazywam.

– Nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogłam coś dla ciebie zrobić. Czy masz już komplet gości na cały weekend?

– Ani jednego wolnego pokoju! – Ponownie uścisnęła Ellę, a potem posłała jej czuły uśmiech. – I wiem, komu to zawdzięczam! Nie rób takiej skromnej miny. Przecież to ty powiedziałaś Nicole, że nie znasz hotelu, który mógłby spełnić oczekiwania wszystkich wytwornych gości przylatujących na jej urodziny. To oczywiście prawda, ale i tak bardzo ci dziękuję!

– No cóż, poprosiła mnie o wyrażenie opinii, więc postąpiłam zgodnie z sumieniem. Bardzo się cieszę, że postanowiła obchodzić urodziny tutaj, a nie w Paryżu. Rzadko odwiedza wakacyjną rezydencję.

– Powinnaś być zadowolona. Przecież to wspaniale, że masz do dyspozycji piękny dom, podczas gdy ona przebywa w stolicy lub podróżuje gdzieś po świecie.

Ella przymknęła oczy i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Masz rację. Kocham Mas Tournesol i nie wyobrażam sobie życia w innym miejscu. Mamy wielkie szczęście. – Nagle otworzyła szeroko oczy. – Nicole zasługuje na wspaniałe przyjęcie, więc muszę zrobić, co w mojej mocy, żeby wszystko się udało! W końcu tylko raz w życiu kończy się sześćdziesiąt lat, prawda?

– Jasne! I pamiętaj, że możesz zawsze liczyć na moją pomoc!

Ella ucałowała Sandrine w oba policzki i posłała jej czułe spojrzenie.

– Jesteś cudowna! Ale teraz muszę lecieć, bo Dan wróci niedługo ze szkoły. Do zobaczenia jutro!

Jej synek istotnie kończył niedługo naukę. Ale prawdą było również to, że chciała wyjść z hotelu, zanim Henri wypije popołudniową kawę i zainspirowany przez kofeinę złoży jej jeszcze lepszą propozycję.

– PSN Media złożyły nam korzystną ofertę, ale nadal nie chcą się zgodzić na gwarancję pełnego zatrudnienia. Nie wiem też, czy są gotowi na ustępstwa w sprawie pakietu socjalnego – oznajmił Matt, a w jego głosie dał się słyszeć niepokój.

Sebastien Castellano zabębnił o obitą skórą kierownicę luksusowego włoskiego samochodu. Chcąc zachować spokój, przesunął wzrokiem po typowych dla Langwedocji zielonych wzgórzach i plantacjach winorośli ciągnących się aż po horyzont.

Zanim wyruszył w drogę z Montpellier do Langwedocji, spędził całą noc i sporą część następnego dnia w dusznej sali konferencyjnej na negocjacjach z kierownictwem PSN Media. Walczył o ocalenie setek miejsc pracy w należącej do niego australijskiej firmie Castellano Tech. A teraz dowiadywał się, że jego potencjalni kontrahenci nie traktują poważnie wspólnych ustaleń.

Ich przedsiębiorstwo odgrywało czołową rolę na światowym rynku medialnym. Ale on zabiegał o interesy pracowników firmy, którą stworzył własnymi rękami i doprowadził do obecnego, kwitnącego stanu.

Zaczął mówić spokojnym tonem:

– Matt, wiem, że napracowałeś się nad tym kontraktem i chciałbyś doprowadzić do jego finalizacji. Jeśli prezes PSN Media nie zgodzi się na moje warunki, nie podpiszę w poniedziałek tej umowy. W tej sprawie nie widzę miejsca na kompromis.

– To może cię sporo kosztować, przyjacielu – mruknął naczelny dyrektor finansowy jego firmy.

Seb westchnął głośno. Właściciele PSN Media uważali najwyraźniej, że każdy człowiek ma swoją cenę. Postanowił im dowieść, że się mylą.

– Posłuchaj, Matt – powiedział po chwili namysłu. – Kilka godzin temu powiedzieliśmy tym facetom z PSN Media, że czekamy do poniedziałku na ostateczną ofertę. Moje stanowisko nie ulega zmianie. Jestem już w Langwedocji i nie zamierzam wracać do Montpellier tylko po to, żeby na nowo podejmować negocjacje. I tobie, i mnie należy się odpoczynek, więc wyłącz telefon i zadzwoń do nich dopiero jutro.

– To najlepszy pomysł, na jaki wpadłeś od tygodnia! – zawołał przyjaciel. – Może wybiorę się do miasta i obejrzę te dzikie flamingi, o których mi opowiadałeś. Kiedy dotrzesz do celu, pozdrów ode mnie Nicole. Musi być zachwycona, że jesteś we Francji i będziesz mógł się z nią zobaczyć! Do usłyszenia jutro!

Seb siedział przez chwilę w chłodnym wnętrzu luksusowego samochodu, nerwowo zastanawiając się nad sytuacją. Fuzja z PSN Media miała być transakcją jego życia. Liczył na to, że po upływie sześciu miesięcy systemy łączności, które zaprojektował z zespołem w przerobionym na biuro garażu, zdobędą prawo obywatelstwa w całym medialnym świecie.

Był już tak bliski spełnienia marzeń, że teraz, kiedy cel ponownie się oddalił, miał ochotę wyć z wściekłości.

Mógł samodzielnie walczyć o zdobycie globalnego zasięgu dla Castellano Tech. Ale fuzja z PSN Media była najlepszym sposobem rozpropagowania zaprojektowanej przez niego i wielokrotnie nagradzanej technologii.

Po dziesięciu latach, w ciągu których pracował dniami i nocami nad udoskonaleniem istniejących systemów informatycznych, miał prawo uważać się za człowieka sukcesu.

Owszem, zapłacił za to wysoką cenę. Zaniedbał rodzinę i przeżył szereg nieudanych związków.

Za kilka dni miał zostać członkiem zarządu wielkiej międzynarodowej spółki. Na siedzibę wybrał Sydney – fascynujące, błyskawicznie rozwijające się miasto, w którym mógłby zrealizować wszystkie ambitne plany.

Miałby w końcu dość pieniędzy i czasu, żeby przystąpić do realizacji najbardziej ambitnego projektu.

W oparciu o dochody ze sprzedaży części akcji Castellano Tech zamierzał założyć Fundację imienia Helene Castellano, która miała działać na rzecz udostępnienia najnowszej technologii i systemów informatycznych biednym krajom. Wstępne badania pilotażowe przeprowadzone na terenie całej Azji i Oceanii dowiodły wielkiego zainteresowania takimi usługami i zdawały się gwarantować sukces przedsięwzięcia.

Jego matka, Helene, byłaby zachwycona tą inicjatywą.

Marzył o tym, żeby jak najszybciej wrócić do Sydney i wziąć się do roboty. Wszystko było przygotowane, brakowało tylko dziewięciocyfrowej sumy, którą miał otrzymać w chwili fuzji z PSN Media. Myśl o tym, że mógłby zostać zmuszony do rezygnacji, budziła w nim dreszcz niepokoju.

Ale postanowił odłożyć troski do następnego tygodnia.

Dziś miał przed sobą znacznie bardziej pociągające zadanie.

Dziś miał zobaczyć się z Nicole Lambert, czarującą kobietą, która była przez dwanaście lat jego macochą. Potem rozwiodła się z jego ojcem i wróciła z Sydney do Paryża.

Jako nastolatek przysporzył jej wielu kłopotów, ale ona zawsze traktowała go życzliwie i pomagała mu w karierze zawodowej na wszystkich szczeblach, choć w owym czasie nie mogła liczyć na jego wdzięczność. Ich stosunki uległy poprawie dopiero w ciągu tych kilku ostatnich lat, które wspólnie spędzili w Sydney. Miał wobec niej ogromny dług wdzięczności, który chciał spłacić w każdy możliwy sposób.

Kiedy rozpoczynał okryte tajemnicą negocjacje z PSN Media, nie miał pojęcia, że europejska kwatera główna tej spółki mieści się w Montpellier, w niewielkiej odległości od starej rezydencji rodziny Castellano. Czyli od domu, w którym Nicole postanowiła obchodzić sześćdziesiąte urodziny.

Dzięki temu zbiegowi okoliczności po raz pierwszy od wielu lat znaleźli się tak blisko siebie.

Z trudem zdążył na jej pięćdziesiąte urodziny, które odbyły się w Sydney, bo kilka dni przed tą datą nastąpiła awaria telekomunikacyjnych satelitów, która postawiła go w obliczu wielu poważnych problemów. Jeszcze przed jej rozwodem z jego ojcem prawie nigdy nie spędzał z nią ani Bożego Narodzenia, ani żadnych rodzinnych uroczystości, gdyż był zbyt pochłonięty pracą. Cieszył się, że będzie mógł osobiście złożyć jej życzenia urodzinowe.

Nicole była tak zachwycona, kiedy zawiadomił ją o przyjeździe, że zażądała, aby zamieszkał na czas wizyty w jej domu.

Musiała chyba podejrzewać, że nie przyjeżdża do Francji tylko po to, by się z nią zobaczyć, ale on nie mógł poinformować jej o okrytych tajemnicą pertraktacjach z PSN Media.

Wiedział, że jeśli negocjacje zakończą się pomyślnie, nie będzie mógł zostać w Langwedocji na tyle długo, by uczestniczyć w głównych obchodach, gdyż sytuacja wymusi na nim natychmiastowy powrót do Sydney.

Postanowił od razu przedstawić Nicole całą sytuację i przeprosić za to, że nie będzie mógł zostać aż do dnia jej urodzin. Miał nadzieję, że mu wybaczy. Jak tyle razy w przeszłości.

Ella przez chwilę naciskała mocno pedały roweru, żeby rozpędzić go na prostym odcinku pustej wiejskiej drogi, a potem odchyliła głowę i rozkoszowała się powiewem wiatru.

Czuła się trochę zmęczona, bo Sandrine zadzwoniła do niej wcześnie rano, żeby poprosić o pomoc przy obsłudze grupy amerykańskich entuzjastów jazzu, którzy przybyli na weekendowy festiwal odbywający się w sąsiednim miasteczku.

Bardzo żałowała, że nie może wybrać się z nimi na koncert muzyki, która towarzyszyła jej od wczesnego dzieciństwa. Jej rodzice byli zawodowymi muzykami jazzowymi, a ona w poprzednim wcieleniu zarabiała na życie graniem i śpiewaniem. Bardzo tęskniła czasem za dawnym życiem, ale starała się o nim zapomnieć i cieszyć się tym, że mieszka teraz i pracuje w tak pięknym zakątku jak Langwedocja. Teraz najważniejszy jest Dan, nic więcej się nie liczy.

Była zadowolona z funkcji opiekunki domu, nawet kiedy jego właścicielka przebywała w nim przez dłuższy czas. Nicole była dla niej bardzo dobra. Zapewniła jej pracę i dach nad głową w chwili, kiedy tego potrzebowała. Właśnie dlatego chciała zrobić wszystko, żeby przyjęcie z okazji sześćdziesiątych urodzin jubilatki wypadło jak najbardziej okazale. Pragnęła, żeby rezydencja, do której oboje z Danem wprowadzili się stosunkowo niedawno, po raz pierwszy od czasu ich przybycia rozbrzmiewała śmiechem i wesołością.

Wiedziała, że Nicole wyjedzie zaraz po urodzinach na tydzień lub dwa i wróci dopiero w sierpniu.

Uśmiechnęła się pogodnie, słysząc łopot maleńkiej flagi, którą Dan przymocował taśmą samoprzylepną do dziecinnego siodełka. Jej sześcioletni synek był tak dumny ze swojego dzieła, że nie powiedziała mu, że hiszpański proporczyk od dziadków nie bardzo pasuje do południowej Francji.

Ten rejon Langwedocji w niczym nie przypominał Nicei czy Marsylii. Nie było tu jaskrawych miejskich świateł, ruchliwych ulic ani modnych barów czy czterogwiazdkowych restauracji. Ten typowo rolniczy obszar miał szczególną atmosferę. Nawet sezon turystyczny był tu stosunkowo krótki, więc w hotelu Sandrine panował ożywiony ruch tylko od maja do października. W tym okresie kłębiły się tu tłumy gości pragnących odwiedzić piękne plaże lub podziwiać przyrodę Camargue i małe miasteczka położonej nieco dalej na wschód Prowansji.

Ella bardzo żałowała, że musi dorabiać do pensji grą na fortepianie w hotelu i nie może spędzać wszystkich wieczorów z Danem. Teraz, kiedy stała się jego jedyną opiekunką, czuła, że jest mu bardzo potrzebna. Oczywiście zapewniała mu najlepsze niańki, jakie można było znaleźć w tej części Francji, ale zdawała sobie sprawę, że powinna częściej przebywać w domu.

Za dwa dni zaczynają się letnie wakacje. Przypomniała sobie, że Dan będzie musiał spędzić dwa tygodnie w Barcelonie u dziadków. Tych samych, którzy po śmierci ich syna tak zacięcie walczyli o przyznanie im prawa do wyłącznej opieki nad wnukiem. I niemal odnieśli sukces.

Och, Christobal! – pomyślała ze wzruszeniem. Byłbyś dumny z synka!

Gdy tylko spojrzała w oczy Dana, widziała twarz mężczyzny, którego kochała i poślubiła. I utwierdzała się w przekonaniu, że nie pozwoli, by ktokolwiek odebrał jej syna.

Nawet jeśli oznaczało to rezygnację z ukochanego zawodu i z muzycznej kariery.

Droga zaczęła się lekko wznosić, a ona zerknęła na zegarek i uświadomiła sobie, że lekcje Dana kończą się za niecałą godzinę. Pomknęła naprzód.

Seb zatrzymał samochód na trawiastym poboczu, wysiadł i osłaniając oczy od słońca, rozejrzał się wokół.

Przed nim sterczały dwa słupy podtrzymujące niegdyś bramę wjazdową, a za nimi rozciągał się długi podjazd prowadzący do domu, w którym się urodził i spędził pierwsze dwanaście lat.

W czasach jego dzieciństwa bramę zdobiła metalowa tablica z napisem „Mas Tournesol” – „Dom pod słonecznikiem”.

Teraz jedno skrzydło, mocno zardzewiałe, leżało na trawie, a po drugim nie było ani śladu.

Wiedział, że nieco dalej, za rzędami drzew, płynie rzeka, nad którą spędził wiele szczęśliwych godzin, łowiąc ryby w towarzystwie ojca. Zerknął w lewo i stwierdził, że żywopłot oddzielający winnicę od pól, na których rosły niegdyś słoneczniki, jest teraz o wiele wyższy. Przypomniał sobie, że ojciec sprzedał te pola sąsiadowi na kilka dni przed ich wyjazdem z kraju i westchnął ze smutkiem.

– Być może nie jestem tak dobrze przygotowany na spotkanie z przeszłością, jak mi się wydawało – mruknął pod nosem.

Zamknął na chwilę oczy i zobaczył ogród kwiatowy matki. Poczuł odurzający zapach róż i usłyszał brzęczenie pszczół oraz śpiew ptaków. Przez chwilę miał wrażenie, że udało mu się wrócić do miejsca, w którym spędził najszczęśliwsze lata życia.

Które dobiegły końca w dniu śmierci jego matki.

Nie przyjeżdżał do tego domu od lat z wielu różnych powodów. Chociaż mieszkał w Sydney i kochał nową ojczyznę, w głębi duszy czuł się jednak Francuzem.

Teraz, kiedy znalazł się tu po tak długiej przerwie, czuł lekki niepokój. W pierwszej chwili gotów był założyć, że jego przyczyną jest niepewność o wynik negocjacji. Potem zdał sobie sprawę, że chodzi o coś więcej. Że jego stan psychiczny jest odbiciem przygnębienia, jakie odczuwał od sześciu miesięcy.

Od dnia, w którym dowiedział się, że ukochany tatuś nie może być jego biologicznym ojcem.

Choć odkrycie to głęboko nim wstrząsnęło, nie pozwolił, żeby zburzyło jego życie. Dorastał w kochającej się rodzinie, otoczony czułą opieką rodziców, i wiedział dobrze, że bez względu na wszystko nigdy nie przestanie być dumny z matki. Ona zawsze stawiała go na pierwszym miejscu. Tylko… Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie wyznała mu prawdy… Nawet pod sam koniec, gdy spędzał przy jej łóżku tak wiele godzin. Kiedy była w pełni przytomna, rozmawiała z nim o wielu sprawach, ale nigdy nie zdradziła największej tajemnicy.

W ciągu ostatnich miesięcy sprawy zawodowe zmuszały go do gorączkowej aktywności. Teraz miał pierwszą okazję, żeby odpocząć przed kolejną rundą negocjacji z ekipą radców prawnych PSN Media.

Cieszył się, że spędzi weekend w towarzystwie Nicole, ale nie był pewien, czy uda mu się znaleźć wewnętrzny spokój.

Bo oto wracał do punktu, w którym zaczęło się jego życie.

Do domu, który należał do Nicole, jego byłej macochy.

Przypadł jej w udziale w wyniku postępowania sądowego, kiedy rozwodziła się z jego ojcem.

Mogła z nim zrobić, co chciała, choć spędzała tam tylko kilka tygodni w roku. Mogła też wydawać w nim przyjęcia z okazji swoich urodzin.

Zapewne nie zdawała sobie nawet sprawy, że właśnie w tym tygodniu przypada kolejna rocznica śmierci jego matki. Która właśnie w tym domu wydała ostatnie tchnienie.

Seb wyprostował się gwałtownie i uniósł głowę.

Nie lubił rozpamiętywać przeszłości. Zawsze patrzył tylko przed siebie. Nie chciał myśleć o śmierci matki. Zamierzał uczcić jej pamięć, zakładając fundację charytatywną. Fundację imienia Helene Castellano.

Wiedział, że jego dawne życie jest już zamkniętą księgą. Chciał jak najprędzej wrócić do Sydney i rozpocząć pracę nad nowymi projektami.

W kilka minut później wjechał między wąsko rozstawione słupy, które niegdyś podtrzymywały bramę, i ruszył podjazdem w kierunku niewidocznego jeszcze domu.

Nagle nacisnął pedał hamulca tak mocno, że koła zapiszczały na żwirowanej nawierzchni.

Na drodze coś leżało. I patrzyło na niego szeroko otwartymi oczami.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dopiero po kilku sekundach opanował pospieszne bicie serca i wyprostował zaciśnięte na kierownicy palce.

Otworzył drzwi, wysiadł i natychmiast poczuł na karku gorące promienie słońca.

Na środku drogi, zaledwie o kilkanaście centymetrów od zderzaka jego samochodu, leżał ogromny, szarobrązowy pies, który najwyraźniej nie zamierzał ruszyć się z miejsca.

Łeb oparł na przednich łapach, wydawał się pogrążony w myślach. W jego oczach odbijała się żywa inteligencja.

Kiedy Seb przykucnął, żeby obejrzeć go dokładniej, nowy znajomy obwąchał jego wyciągniętą rękę, a potem ziewnął szeroko, odsłaniając komplet pięknych, białych zębów.

– To nie jest najlepsze miejsce na popołudniową drzemkę, kolego – mruknął przyjaznym tonem Seb, a pies uniósł głowę i polizał jego dłoń. Potem nagle nadstawił uszu i zaczął się czujnie rozglądać.

– O co chodzi, malutki? – spytał po francusku Seb. – Co tam wywęszyłeś?

Zanim doczekał się odpowiedzi, usłyszał trzask łamanych gałązek, a potem poczuł na klatce piersiowej uderzenie rozpędzonej czworonożnej kuli, tak silne, że przewrócił się na plecy w gęstą trawę.

Był tak zaskoczony, że dopiero po kilku sekundach wyciągnął przed siebie ręce, by ochronić się przed atakiem mokrego języka. Niestety nie zdążył odepchnąć pary łap, które tańczyły z radością po jego eleganckiej koszuli. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak muszą wyglądać jego spodnie.

Pies wydawał się młodszą wersją leżącego na drodze olbrzyma.

Jego starszy przyjaciel, a może krewniak, uznał najwyraźniej, że pilnowanie drogi jest nudne, i zagłębił się w gęstwinie otaczających ją krzaków, ale po chwili wrócił i obserwował całą scenę z wyraźnym rozbawieniem. Natomiast młody potwór uniósł czujnie uszy i pognał nagle w kierunku dawnej bramy wjazdowej.

– Zostaliśmy sami, kolego – mruknął Seb. – Gdzie mieszkasz?

– Milou nie mówi po angielsku. Mieszka u mnie, panie Castellano.

Był to głos jakiejś kobiety. Mówiła po angielsku z bezbłędnym akcentem, zupełnie jak absolwenci brytyjskich uniwersytetów, których zatrudniał w Castellano Tech. Uniósł głowę, żeby ją zobaczyć, ale była zasłonięta przez jego samochód.

Wspaniale! – pomyślał z irytacją. Pierwsza osoba, jaką spotykam w miejscu swojego urodzenia, widzi mnie w pozycji leżącej. I w dodatku wie, kim jestem! A tak mi zależało na tym, żeby zachować anonimowość!

Westchnął głęboko i potrząsnął głową, wyobrażając sobie, jak groteskowo musi w tej chwili wyglądać. Postanowił jednak zachować spokój i potraktować cały epizod z przymrużeniem oka. Tym bardziej że nie mógł zgłaszać pretensji, gdyż jego spotkanie z psami miało miejsce na terenie prywatnym, a nie w miejscu publicznym.

Dźwignął się do pozycji siedzącej i odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził głos.

– Dzień dobry – powiedział po angielsku. – Czy jest pani właścicielką tych psów? Muszę przyznać, że zrobiły na mnie wielkie wrażenie.

Kobieta nadal była zasłonięta przez samochód, dostrzegł w prześwicie między drogą a podwoziem tylko parę szczupłych nóg w beżowych, sportowych butach. I stwierdził ze zdumieniem, że jedno sznurowadło jest zielone, a drugie niebieskie. Zaczął się zastanawiać, jak może wyglądać reszta stroju.

Uniósł głowę, a po chwili ujrzał biało-żółtą luźną bluzkę oraz parę ciemnozielonych spodni, obciętych tuż pod kolanami.

Odchylił ciemne okulary, które jakimś cudem nie spadły na ziemię, i zerknął na twarz nieznajomej. Ujrzał zachwycająco błękitne oczy, w których malował się wyraz życzliwego rozbawienia, pięknie ukształtowany nos i wydatne, zmysłowe usta.

Młoda kobieta była tak szczupła i drobna, że przypominała mu elfa z bajki. Jej kasztanowe włosy były przewiązane szeroką wstążką.

Spojrzała na niego jeszcze raz, ale nie dostrzegł w jej wzroku odrobiny zainteresowania. Potem odwróciła głowę w stronę psów, najwyraźniej nauczonych, że nie wolno na nią skakać, bo zachowywały się bardzo poprawnie.

– Cześć, pieski – powiedziała po francusku. – Przepraszam, że wracam tak późno. – Pogłaskała je czule, a potem wyciągnęła rękę w stronę niewidocznej rezydencji. – Idźcie do domu – zawołała. – Do domu!

Oba olbrzymy potulnie pobiegły we wskazanym przez nią kierunku, a ona z uśmiechem odwróciła się do Seba i przeszła na angielski.

– Będzie pan mógł pobawić się z nimi później.

Nie miał najmniejszego zamiaru bawić się z tymi potworami, ale jej pogodny ton był tak zaraźliwy, że mimo woli wybuchnął głośnym śmiechem.

– Czy zawsze… tak serdecznie witają obcych?

– Och, nie. Tylko mężczyzn. Szczególnie mężczyzn w garniturach. Po prostu ich kochają.

Spojrzała na niego jeszcze raz i pokręciła głową.

– Obawiam się, że nigdy nie wywabi pan plam z tych spodni. Chyba nie wybrał pan najlepszego stroju do zabawy z psami!

– Nie zostawiły mi właściwie wyboru – mruknął z uśmiechem.

– Czy nie potrzebuje pan pomocy w sprawie samochodu, panie Castellano? – spytała. – Nie mamy tu garażu, ale kazałam zrobić w stodole wolne miejsce, z którego będzie pan mógł korzystać podczas pobytu. Zapowiadają mistral.

– Dlaczego pani przypuszcza, że nazywam się Castellano, panno…?

– Pani Martinez. Ella Martinez. – Przechyliła głowę na bok i posłała mu uśmiech, który zdawał się mówić, że potrafi czytać w jego myślach. – Proszę się nie obawiać, nie jestem dziennikarką ani jasnowidzem. Nicole wynajęła mnie do prowadzenia tego domu. To znaczy, że w ciągu ostatnich trzech lat co tydzień odkurzam pańskie fotografie ustawione na fortepianie. – Zerknęła na jego lśniący, czerwony samochód. – Mój synek uwielbia zdjęcia z Grand Prix Monaco, na których jest pan otoczony pięknymi kobietami, ale Nicole woli te z regat jachtowych. Chyba nie ma jeszcze fotografii, na której siedzi pan w swoich najlepszych spodniach na poboczu drogi. Czy mogę przynieść aparat?

– Miło mi panią poznać, pani Martinez. Mam na imię Seb. Dziękuję za propozycję, ale chyba z niej nie skorzystam. Prawdę mówiąc, jestem bardzo zadowolony, że nie ma pani przy sobie aparatu. I tak czuję się zażenowany.

– Nie ma pan żadnego powodu do zażenowania – odparła ze śmiechem. – Prawdę mówiąc, wygląda pan na człowieka, który jest bardzo zadowolony. Więc zobaczymy się w domu. Pański pokój jest przygotowany. Do widzenia.

Pomachała mu i wyciągnęła zza samochodu dziwny, staromodny rower, na którym zamontowane było siedzenie dla dziecka. Potem postawiła stopy na pedałach i po chwili zniknęła mu z oczu.

Zapadła cisza, w której słychać było tylko śpiew ptaków, brzęczenie owadów, dochodzące z oddali szczekanie psów i szmer klimatyzacji samochodu.

– No cóż, znalazłem się chyba w innym świecie – mruknął Seb, a po chwili, zdawszy sobie sprawę z absurdalności swojego położenia, wybuchnął głośnym śmiechem.

Miał na prywatnym koncie miliony! Był właścicielem poważnej firmy informatycznej zatrudniającej setki ludzi! A teraz siedział na poboczu drogi przewrócony przez psa, i martwił się o stan swoich poplamionych spodni!

Jak to dobrze, że nie mogą mnie teraz zobaczyć dyrektorzy PSN Media, pomyślał z rozbawieniem. Z pewnością nie chcieliby kupić firmy od zakurzonego wieśniaka.

Czuł, że jego pobyt będzie obfitował w interesujące wydarzenia. I trochę żałował, że nie będzie tu na tyle długo, by poznać lepiej tajemniczą nieznajomą opiekującą się domem Nicole.

W kilka minut później wysiadł z samochodu i poczuł przyspieszone bicie serca.

W ciągu osiemnastu lat jego nieobecności wygląd domu nie uległ większym zmianom. Był zbudowany z miejscowego piaskowca, który w promieniach zachodzącego słońca nabierał złotego lub różowego zabarwienia. Długie, drewniane okiennice miały niegdyś błękitnolawendowy odcień, którego nie widział nigdzie z wyjątkiem tego regionu Langwedocji. Teraz były pomalowane na granatowo i miały żółte obrzeża.

Obawy, że jego stary dom został zamieniony w ruinę, zastąpiło teraz podekscytowanie. Mimo panującego nadal upału poczuł zimny dreszcz.

Nie spodziewał się, że może w taki sposób zareagować na widok miejsca, w którym przyszedł na świat.

Stworzył firmę, która rozrosła się do rozmiarów korporacji. Wielokrotnie przemawiał do setek nieznanych słuchaczy i nie odczuwał ani lęku, ani tremy. A teraz drżał na myśl, że będzie musiał przekroczyć tak dobrze mu znane drzwi.

Lekki powiew wiatru przyniósł nagle zapach lawendy, róż i jaśminów. Ich aromat obudził w nim wspomnienia, które odezwały się w jego umyśle z tak wielką siłą, że zaczerpnął powietrza, by odzyskać panowanie nad sobą.

Wszystkie obrazy przeszłości przekazywały mu to samo przesłanie: wróciłeś do domu.

Myśl ta wzburzyła go bardziej, niż oczekiwał.

Do tej pory jego domem było luksusowe mieszkanie, z którego rozciągał się cudowny widok na Sydney.

Osiemnaście lat temu przysiągł sobie, że nigdy więcej nie uzależni się od jednej osoby. Bolesne przeżycie, jakim była konieczność rozstania się z tym domem, zabiło w nim resztki dziecięcego sentymentalizmu.

Nie uważał się za człowieka czułostkowego. A odkrycie, że jest zdolny do przeżywania sentymentalnych wzruszeń, wstrząsnęło nim tak bardzo, że nie zauważył nadejścia Elli.

– Czy bardzo się zmienił od czasu, kiedy widział go pan po raz ostatni?

Zdezorientowany Seb zamrugał oczami.

Czyżby czytała w moich myślach? – spytał sam siebie zaniepokojony.

Ella uniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

– Nicole mówiła, że wychowywał się pan w tym domu. Zastanawiałam się nad tym, czy wygląda tak samo jak wtedy. To wszystko.

Jakby chcąc dać mu czas na zebranie myśli, odwróciła się, żeby podnieść kilka uschniętych kwiatów.

– Eee… w sumie raczej tak. Zauważyłem brak bramy wjazdowej, ale sam dom niewiele się zmienił. – Uniósł rękę i wskazał okiennice. – Zmodyfikowano trochę kolorystykę elewacji. Nie jestem pewien, czy słusznie.

Ella westchnęła z irytacją i gwałtownie odwróciła się w jego stronę.

– Cieszę się, że pan to powiedział! Nicole wynajęła na wiosnę jakiegoś dekoratora, który zmienił cały wystrój. Był uroczym człowiekiem i potrafił znakomicie dobrać tapety, ale nie miał pojęcia o miejscowym stylu budownictwa. – Pochyliła się w jego stronę, jakby chcąc ujawnić jakąś tajemnicę. – Pochodzę z Londynu, ale mieszkam tu wystarczająco długo, by widzieć, że ten dom nie potrzebuje żadnych granatowych okiennic!

Zanim Seb zdążył coś powiedzieć, zerwała piękną różę, wspięła się na palce i wetknęła ją w jego butonierkę.

– Niech pan się nie boi, ona nie uszkodzi pańskiej wytwornej marynarki. Wyhodowałam róże bez kolców. Mam nadzieję, że się panu podobają.

Uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko, jakby zdając sobie sprawę, że Seb, o wiele od niej wyższy, może w tym momencie podziwiać zarys jej kształtnych piersi.

On zaś docenił ten widok i poczuł nagle pokusę wyciągnięcia ręki i dotknięcia jej opalonego ramienia. Ale natychmiast przywołał się do porządku. Tego rodzaju zachowanie byłoby z wielu powodów niewybaczalne.

Kobiety, z którymi się dotąd zadawał, były mieszkankami wielkich miast umiejącymi obsługiwać multimedialne serwery i zmuszać do posłuszeństwa orbitalne stacje satelitarne. Nie zamierzał się wdawać w żadne romanse z elfami w zielonych spodniach. W słuszności tego przekonania utwierdził go widok ozdobionej brylantami i szafirami obrączki ślubnej, która błysnęła na dłoni Elli w promieniach słońca.

Pani Martinez – jak podkreśliła z naciskiem, korygując jego błąd. Zamężna opiekunka domu. Tym bardziej należało trzymać się od niej na dystans. Wspomniała coś o małym synku. Zamężna kobieta z mieszkającą na miejscu rodziną. A więc zapewne jest idealną gospodynią, a mąż zajmuje się ogrodem i drobnymi pracami naprawczymi podczas nieobecności Nicole.

Zerknąwszy raz jeszcze na jej twarz, musiał mimo wszystko przyznać, że pan Martinez jest szczęściarzem.

Ponownie zerknął na gęstwinę róż i kiwnął głową.

– Owszem, bardzo mi się podobają. Są piękne. Dziękuję, pani Martinez.

– Nie ma za co. Główny ogród różany jest nadal za domem. – Przerwała na chwilę, a potem znów się uśmiechnęła. – Jest pan pewnie zmęczony po długiej podróży, choć pański samochód przypomina raczej ruchomą kanapę. Czy chce pan zobaczyć, co ten dekorator zrobił z pańskim dawnym pokojem?

Tak, to był jego dawny pokój. Przylegała do niego archaiczna łazienka z popękaną emaliowaną wanną. Teraz była wyłożona kafelkami i bardzo nowoczesna. Ale sam pokój nie zmienił się aż tak bardzo, a deski podłogi z pewnością skrzypiały w tych samych miejscach.

Chcąc odepchnąć falę zalewających go wspomnień, wyjrzał przez okno. Ujrzał rozciągający się za domem, otoczony murem ogród, w którym spędził wiele godzin.

I nagle zadał sobie pytanie, dlaczego Ella Martinez przygotowała dla niego właśnie ten pokój. Odwiedzających dom gości lokowano zwykle w górnej sypialni.

Odwrócił się w stronę drzwi. Ella Martinez stała u szczytu schodów. Jej uśmiech rozjaśniał ciemne wnętrze korytarza.

– Domyśliłam się – oznajmiła, odpowiadając na niezadane pytanie. – Na podstawie tapety. – Widząc malujące się na jego twarzy zdumienie, dodała łagodnym tonem: – Niech pan się nie denerwuje, nie jestem jasnowidzem. Kiedy dekoratorzy zdzierali kolejne warstwy, odkryli pod nimi interesujące pamiątki z przeszłości.

Obejrzała się przez ramię i zerknęła w głąb klatki schodowej, jakby chcąc się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje, a potem podeszła do niego bliżej.

– Jestem pewna, że prawie wszyscy chłopcy dekorują ściany pokoi plakatami ulubionych zespołów rockowych. Co więcej, jestem gotowa się założyć, że śpiewał pan ich piosenki, przykładając do ust szczotkę do włosów, mającą udawać mikrofon. Czy trafiłam w dziesiątkę?

Seb poczuł, że się czerwieni. Ella najwyraźniej bawiła się jego kosztem.

W pierwszym odruchu zacisnął zęby i zmarszczył brwi, ale potem zdał sobie sprawę, że nie chciała mu dokuczyć. Była po prostu rozbawiona.

A on dostrzegł nagle humorystyczny aspekt sytuacji i zaczął się głośno śmiać.

– Pudło! – oznajmił triumfalnym tonem. – To nie była szczotka, tylko puszka lakieru do włosów mojej babki. W drzwi szafy wmontowane było ogromne lustro, więc wkładałem dżinsowy garnitur i odgrywałem rolę gwiazdy popu.

– W takim razie miał pan szczęście. Moi rodzice są zawodowymi muzykami, a ja urodziłam się nad ich londyńskim klubem jazzowym. Czy może pan sobie wyobrazić hałas, który panował co wieczór w naszym mieszkaniu? – Przerwała i zerknęła na sufit, a potem głośno westchnęła. – Prawdę mówiąc, byłam zachwycona światem muzyki i bardzo za nim tęsknię. – Wzruszyła lekko ramionami. – No, ale trudno. Życie musi toczyć się dalej. Zostawiam pana, żeby mógł się pan spokojnie rozpakować i zadomowić. Gdyby pan czegoś potrzebował, spotkamy się na podwieczorku.

– Życie musi toczyć się dalej? – Seb kiwnął z uznaniem głową. – Słuszna zasada. Mam jedno pytanie. Kiedy spodziewa się pani przyjazdu Nicole? Chciałbym się z nią zobaczyć jak najszybciej.

Ella uniosła wysoko brwi i szeroko otworzyła oczy.

– Nicole nie ma. Czy nie dała panu znać?

Seb spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Jak to? Kilka tygodni temu przysłała mi e-maila, pytając, czy nie zmieniłem planów, a ja potwierdziłem datę przyjazdu. Czy coś się jej stało?

– Nic jej nie jest, rozmawiałam z nią dziś rano przez telefon. Ale w Nepalu jest fatalna pogoda. Monsunowe deszcze zaczęły padać w tym roku bardzo wcześnie, więc zejście z bazy pod Mount Everestem trwało dłużej, niż się spodziewała. Nie zdążyła na samolot, którym miała lecieć do Europy. Wróci jutro, pojutrze albo za kilka dni. – Wzruszyła lekko ramionami. – Do tej pory będzie pan skazany na moje towarzystwo.

ROZDZIAŁ TRZECI

Ella wyjrzała przez okno kuchni, żeby zobaczyć, czy Seb obudził się już z drzemki.

Miała nadzieję, że wkrótce otworzy oczy i zechce zabrać z podjazdu niedbale zaparkowany wehikuł, zanim nauczycielka Dana podejmie próbę przeciśnięcia się obok niego swoim małym autkiem.

W ogrodzie panowała cisza, typowa dla letniego popołudnia.

Ella wzruszyła lekko ramionami. Nicole mówiła jej zawsze, że Sebastien Castellano jest człowiekiem żyjącym w nieustannym pośpiechu. Niestrudzenie odwiedzającym różne zakątki świata, żeby zakładać nowe firmy i instalować nowatorskie systemy informatyczne. Organizującym charytatywne imprezy i pracującym od rana do nocy.

Wcale nie żartowała, wspominając o odkurzaniu oprawnych w srebrne ramki fotografii.

Jednak w kolekcji Nicole nie było ani jednej fotografii, na której obok Sebastiena znalazłby się jego ojciec lub macocha. Ani jednego rodzinnego zdjęcia. Seba nie było nawet na fotografiach ze ślubu Nicole z jego ojcem, choć musiał mieć wtedy kilkanaście lat.

Zawsze wydawało jej się to dziwne. Tym bardziej że sama miała mnóstwo zdjęć i albumów. Rodzina Christobala lubiła portrety wykonywane w atelier przez zawodowych fotografów, więc Ella mogła teraz pokazywać Danowi, jak wyglądał jego ojciec.

Odkurzając co tydzień podobizny Sebastiena, Ella wyobrażała sobie często, jakim może on być człowiekiem. Była bardzo zadowolona, kiedy Seb przyjął zaproszenie Nicole i zapowiedział przybycie.

Choć nie bardzo wiedziała, dlaczego tak postąpił. Nicole twierdziła, że Seb unika wszelkich kontaktów i nigdy nie bierze urlopu. Podejrzewała, że nie przyjeżdża do Francji specjalnie po to, żeby uczcić rocznicę jej urodzin. Z pewnością przyjechał do Francji w interesach.

Ella potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. Postanowiła powściągnąć ciekawość i poczekać na rozwój wydarzeń.

Dzień był bardzo piękny, więc nie dziwiła się, że Sebastien nie siedzi przed komputerem i nie rozmawia przez telefon, lecz wypoczywa spokojnie w ogrodzie.

Wiedziała, że musi zabrać się do swojego ulubionego zajęcia, w którym zawsze chętnie pomagał jej Dan. Tym bardziej że mogli wtedy oboje podziwiać piękno rozłożystych drzew.

Wzięła z kuchni duży garnek oraz kosz zielonego groszku i wyszła na dwór, żeby zasiąść przy dużym stole w ogrodowej altanie.

I nagle zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi.

Na wygodnym, rozkładanym fotelu leżał Seb, pogrążony w głębokim śnie. Obok stał niski stolik, na którym dostrzegła tacę z filiżanką wystygłej kawy i talerzem ulubionych herbatników Dana.

Podeszła na palcach do stołu i po raz pierwszy uważnie spojrzała na poznanego niedawno mężczyznę.

Jego klatka piersiowa, ukryta pod elegancką koszulą, na której widniały teraz ślady psich łap, unosiła się miarowo w rytm wdechów i wydechów.

A twarz była mapą drogową luksusowych miejsc, które bardzo bogaci i wpływowi ludzie odwiedzali po to, żeby stać się jeszcze bardziej bogaci i wpływowi. Niebezpiecznych miejsc, w których chciwość, żądza władzy, zawiść groziły poparzeniem, a nawet spaleniem każdemu, kto uległ ich niszczycielskiej sile.

Jednak twarz Seba nie nosiła żadnych śladów deprawacji ani oznak wyczerpania. Wysokie czoło i gęste brwi nadawały jej wyraz koncentracji, nawet kiedy spał.

Jego wyrazisty podbródek pokrywał lekki zarost.

Ella nie mogła powstrzymać lekkiego westchnienia. Jakże zazdrościła mu trybu życia! Jakże tęskniła za czasami, w których podróżowała z ojcem i matką, występując na koncertach i imprezach.

Od kiedy ukończyła szesnaście lat, spędziła tak wiele czasu w trasach koncertowych, że odwiedzane kraje zlewały się w jeden. Hiszpania i Portugalia były zachwycające, ale ona zapamiętała najlepiej trzy miesiące spędzone w Indiach. Barwy, odgłosy, wdzierający się do gardła przydrożny kurz, który niemal odbierał jej głos tuż przed koncertami…

Ten świat był bardzo odległy od cichego, wiejskiego domu, w którym osiadła, chcąc zapewnić Danowi spokojne i beztroskie dzieciństwo.

W tym momencie Seb poruszył się lekko, a ona doszła do wniosku, że obserwowany przez nią mężczyzna wcale nie wygląda na potężnego właściciela firmy Castellano Tech, którego fotografie wycinała z czasopism Nicole.

Kiedy powiedziała mu, że Nicole wróci najwcześniej w poniedziałek, była zaskoczona jego reakcją. Wydawał się głęboko przejęty jej nieobecnością. A przecież – jak twierdziła jej pracodawczyni – nigdy nie byli sobie bliscy.

Czyżby potrzebował czegoś, o co nie mógł poprosić przez telefon albo w e-mailu? Czy taki był powód jego wizyty?

Tak czy owak, doszła do wniosku, że należy mu się odpoczynek, a potem dobry posiłek. Musiała w pierwszym rzędzie ochronić go przed natręctwem psów oraz przed swoim synkiem, który miał lada chwila wrócić ze szkoły.

Odwróciła się cicho na palcach, uniosła koszyk z groszkiem – i o mało go nie upuściła, bo w tym momencie telefon komórkowy Seba zaczął nagle dzwonić.

On zaś poruszył się, westchnął głęboko, chwycił za aparat i zaczął do niego mówić, zanim jeszcze otworzył oczy.

Dobrze znany sygnał wyrwał Seba z głębokiego snu. Zerknął na wyświetlacz, chcąc sprawdzić, kto do niego dzwoni.

– Matt? Jak się miewasz? Co? Pogryzły cię owady? To te słynne komary z Camargue. Powinienem był cię przed nimi ostrzec. Bardzo mi przykro. – Stłumił chichot i przystąpił do poważnej rozmowy. – Czy dzwonili do ciebie ci faceci z PSN Media?

Słuchał przez chwilę uważnie, a potem na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.

– Wiedziałem, że prędzej czy później ustąpią w sprawie pakietu socjalnego. Odwaliłeś kawał dobrej roboty, Matt. Co takiego? Na jego prywatnym jachcie? Pewnie chce zrobić na nas wrażenie. To interesujące… Jeśli sumy będą zgodne z naszymi warunkami… W porządku… W takim razie przejrzymy to jeszcze raz w niedzielę przed kolacją. Zamkniemy sprawę w poniedziałek. Dziękuję i pozdrawiam.

Wyłączył telefon i uniósł ręce. Firma PSN Media zgodziła się na kompromis w sprawie pakietu socjalnego dla pracowników. Jej dyrektor naczelny zapraszał na swój prywatny jacht tylko nielicznych wybrańców. Wszystko wskazywało więc na to, że sprawa zmierza do szczęśliwego końca. Wspaniała wiadomość.

Wybrał odpowiedni numer z ekranu nowoczesnego telefonu i połączył się z biurem w Sydney.

– Cześć, Vicky, mówi Seb. Mam dobre wieści. Daję ci zielone światło. Możesz planować drugą fazę operacji fundacja!

Uśmiechnął się pogodnie, słysząc radosny okrzyk kobiety, którą zatrudnił na stanowisku zarządcy Fundacji imienia Helene Castellano.

– Wiedziałem, że się ucieszysz. Wracam do biura w najbliższą środę i chciałbym zobaczyć się z tobą przed piątkowym zebraniem, żeby omówić harmonogram działań i planowany budżet. Czy zdążysz wszystko przygotować? Tak myślałem. W końcu od czego są weekendy? Dziękuję ci i pozdrawiam. Do zobaczenia.

Zamknął oczy i rozciągnął się wygodnie, podkładając ręce pod głowę.

Vicky była jednym z najbardziej sprawnych ludzi biznesu, jakich w życiu poznał. Kiedy zaproponował jej pracę w fundacji, zareagowała entuzjastycznie, a po objęciu stanowiska zaczęła wykorzystywać wszystkie kontakty, które nawiązała podczas lat pracy w banku inwestycyjnym. Wiedział, że przygotowany przez nią budżet będzie idealnie zrównoważony, a praca nad wdrażaniem systemów informatycznych ruszy w przyszłym tygodniu.

Uśmiechnął się z zadowoleniem… i nagle poczuł, że nie jest sam.

Z wściekłością zacisnął pięści. Nigdy nie pozwalał sobie na taki brak czujności.

Odwrócił głowę i ujrzał stojącą w pobliżu Ellę.

Ella, zaskoczona jego nagłym ruchem, cofnęła się tak gwałtownie, że garść groszku wypadła z koszyka na kamienną podłogę altany.

Schyliła się, chcąc go pozbierać, i nagle zdała sobie sprawę, że jej wycięta letnia suknia odsłania znaczną część biustu, który znajdował się teraz na wysokości oczu Sebastiena. Pod wpływem jego spojrzenia poczuła przyspieszone bicie serca i postanowiła ubierać się w ciągu najbliższych dni bardziej zachowawczo.

Patrzył na nią bez słowa, ona zaś nie mogła oderwać wzroku od jego źrenic, które przypominały jej głębokie jeziora. Tak głębokie, że można w nich było utonąć.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, usłyszała chrzęst opon samochodu i głośny trzask zamykanych drzwi, a potem donośny okrzyk:

– Mamo, mamo! Milou znowu wyszedł za bramę!

Seb spojrzał ponownie na zmierzające w jego kierunku olbrzymie zwierzę i potrząsnął głową, by upewnić się, że nie śni.

Ale wszystko działo się na jawie. Ciągnący za obrożę chłopiec wypuścił ją teraz z rąk, strzepnął ze szkolnej koszuli kilka włosów, uniósł wzrok i zerknął ze zdumieniem na zajmującego jego ulubiony leżak obcego mężczyznę.

Ella spojrzała na niego z wyrzutem.

– Milou biega swobodnie po okolicy, bo pan Daniel Charles Bailey Martinez, czyli mój syn, nie zamknął go w domu – powiedziała łagodnym, lecz stanowczym tonem. – Choć należy to do jego obowiązków.

– Przepraszam, mamo – wybąkał skruszonym tonem chłopiec.

– Nie mnie powinieneś przepraszać, młody człowieku. Tym razem cała sprawa mogła mieć poważne następstwa. Gdyby pan Castellano nie był tak dobrym kierowcą, pies zostałby ranny, a ty musiałbyś mi tłumaczyć, dlaczego uciął sobie drzemkę na środku drogi. Więc chyba wiesz, co powinieneś zrobić – dodała, wskazując Seba lekkim ruchem ręki.

Chłopiec opuścił głowę i powoli podszedł do nieznajomego mężczyzny.

– Dziękuję panu za to, że nie przejechał pan Milou.

Seb zerknął na Daniela, a potem na leżącego u jego stóp psa i mimo woli uśmiechnął się z rozbawieniem. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie okazują mu szacunek, ale nigdy nie miał do czynienia z dziećmi. Ta nowa dla niego sytuacja tak go zaskoczyła, że odpowiedział po angielsku, choć nie był wcale pewien, czy chłopiec go zrozumie.

– Nie ma o czym mówić.

Daniel uniósł głowę i spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem.

– Czy uszkodził pan samochód? To znaczy, czy nie wpadł pan w poślizg albo coś w tym rodzaju?

– Dan!

– Ja tylko pytałem – wybąkał chłopiec, ponownie spuszczając głowę. Potem uśmiechnął się do Seba w taki sposób, jakby dawał mu do zrozumienia, że na sprawach związanych z samochodem znają się tylko mężczyźni.

– Prawdę powiedziawszy, musiałem gwałtownie zahamować, wzbijając tumany żwiru. Czułem się, jakbym brał udział w rajdzie. Potem zniosło mnie na pobocze i zatrzymałem się w trawie.

– To musiało być super!

– Och, przestańcie zachowywać się jak mali chłopcy! – zawołała ze śmiechem Ella i zabrała się ponownie do łuskania groszku. Milou ziewnął przeciągle i ułożył się do snu tuż obok jej krzesła.

Chłopiec zerknął badawczo na matkę, a kiedy odpowiedziała na jego niezadane pytanie potakującym ruchem głowy, podszedł do Seba jeszcze bliżej.

– Czy to ten samochód, który stoi przed domem? Nigdy jeszcze nie widziałem tak wielkiego auta.

– Owszem, to on, ale twoja matka ma rację. O mało nie przejechałem psa. Udało mi się go ominąć w ostatniej chwili. Czy to ty powinieneś dbać o to, żeby nie wybiegał na drogę?

Chłopiec kiwnął głową. Jego górna warga zaczęła drżeć, a w oczach zabłysły łzy. Seb pospiesznie zmienił temat.

– Powiedz mi coś o tym drugim psie. Tym młodszym. Gdzie on mieszka?

Chłopiec znów zerknął pytająco na matkę, a potem uśmiechnął się i zaczął z ożywieniem odpowiadać na zadane mu pytanie.

– Milou jest już dość stary, a Wolfie to jeszcze szczeniak. Mieszka w sąsiednim gospodarstwie, ale często nas odwiedza. Czy chce pan zobaczyć miejsce, w którym Milou przechodzi przez płot? – Chwycił Seba za rękaw. – Trzeba naprawić sztachety. Czy pan to potrafi?

– Daniel, nie zawracaj głowy panu Castellano – upomniała go Ella, ale najwyraźniej oczekiwał na odpowiedź.

Seb potrafił projektować systemy informatyczne i tworzyć programy komputerowe, ale rzadko posługiwał się młotkiem, więc doszedł do wniosku, że nie posiada kwalifikacji umożliwiających naprawę płotu. Chcąc wykręcić się od zadania, sięgnął po pierwszy argument, jaki przyszedł mu do głowy.

– Lepiej poczekajmy na powrót twojego taty. On na pewno potrafi to zrobić lepiej niż ja, zwłaszcza jeśli mu pomożesz.

Usłyszał ciche westchnienie, a kiedy zerknął w kierunku Elli, zauważył, że mocno zacisnęła wargi i utkwiła wzrok w koszu z groszkiem. Natychmiast zdał sobie sprawę, że popełnił jakiś nietakt.

Dan potrząsnął głową i jeszcze silniej pociągnął za rękaw jego koszuli.

– Mój tatuś jest w niebie, a Milou zachowuje się bardzo niegrzecznie! Ciocia Nicole wydaje wielkie przyjęcie. Przyjedzie mnóstwo samochodów i furgonetek, więc musimy coś zrobić, bo będziemy mieli… straszny kłopot!

Ostatnie słowa wymówił niemal z płaczem, a Seb zdał sobie sprawę, że nie może zawieść małego chłopca, którego tatuś był w niebie. Wstał z leżaka i kiwnął głową.

– Pokaż mi miejsce, w którym Milou przechodzi przez płot i wybiega na drogę. Może uda nam się coś wymyślić.

Chłopiec zastanawiał się przez chwilę, a potem najwyraźniej podjął decyzję, bo kiwnął głową i podszedł bliżej.

– Mam na imię Daniel. A ty?

– Moi przyjaciele w Australii mówią do mnie Seb. Jak ci się to podoba?

– Może być – mruknął Dan, wzruszając lekko ramionami. Potem chwycił rękę nowego przyjaciela i pociągnął go w kierunku stodoły.

Seb spojrzał na małą dłoń i poczuł przypływ nieznanego mu dotąd wzruszenia.

No cóż, pomyślał, to będzie dla mnie nowe doświadczenie. Jestem człowiekiem otwartym na nowe wyzwania i potrafię sobie radzić w każdej sytuacji.

– No chodź, Seb! – ponaglił go Dan. – Musimy coś zrobić, zanim Milou znowu ucieknie!

Ella obserwowała tę scenę w milczeniu. A kiedy Seb i Dan ruszyli w kierunku ogrodu, z jej ust wydobyło się ciężkie westchnienie.

Jej synek, wyraźnie podniecony, gadał bez przerwy, opowiadając o deskach, które jego matka i Yvette przybiły do drzew, ale Wolfie postanowił je przeskoczyć i uszkodził cały płot…

Seb kiwał potakująco głową, ale się nie odzywał. Trzymał w ręku nowoczesny telefon komórkowy, szukając w nim zapewne numeru miejscowego stolarza czy innego rzemieślnika, który podjąłby się naprawy ogrodzenia.

Śledziła wzrokiem tę dziwną parę, dopóki nie zniknęła wśród drzew ogrodu. Była zdumiona, że ten elegancki, poważny biznesmen, którego buty kosztowały więcej, niż wynosiła jej tygodniowa pensja, poświęca uwagę małemu chłopcu.

Daniel był najwyraźniej zachwycony, że choć raz może porozmawiać z mężczyzną. Nie pamiętał ojca i nie wiedział, jak bardzo był przez niego kochany. Instynktownie lgnął do tego nieznajomego, któremu mógł opowiedzieć o swoich problemach.

Miała nadzieję, że pewnego dnia pozna człowieka, który pokocha ją i Dana. Tymczasem była zadowolona, że w ich życiu pojawił się Seb.

Tytuł oryginału:

The Last Summer of Being Single

A Stormy Greek Marriage

The Millionaire's Revenge

Pierwsze wydanie:

Harlequin Romance, 2011

Harlequin Mills & Boon Limited, 2010

Sihouette Books, 2007

Opracowanie graficzne okładki:

Madgrafik

Redaktor prowadzący:

Grażyna Ordęga

Korekta:

Jakub Sosnowski

© 2010 by Lynne Graham

© 2007 by Amanda Browning

© 2011 by Nina Harrington

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2012, 2016

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: iSTOCK

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-2157-3

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.