Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzinne sekrety… Konflikty, żale, miłość aż po grób albo obsesyjna nienawiść. Może nawet zbrodnia skrzętnie skrywana przez dziesiątki lat?
Kiedy w ziemi przywiezionej z lasu odnaleziono szczątki ludzkie, Alicja Różańska rozpoczyna prywatne śledztwo, próbując nadać kształt tajemniczej historii sprzed dekad. Jednocześnie musi uporać się z własną bolesną przeszłością i dojść do ładu z teraźniejszością. Gdy na drodze Alicji pojawia się Wiktor, przystojny i majętny dziedzic rodowej fortuny, serce kobiety broni się przed uczuciem. Z upływem czasu jednak Alicja otwiera się coraz bardziej – nie tylko na miłość, lecz także na zaskakujące poszlaki prowadzące do rozwikłania zagadki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
W górze cicho brzęczały jarzeniówki. Zapachy pościeli, ciał i jedzenia przenikały się wzajemnie. Śmierdziało środkami antyseptycznymi, płynami ustrojowymi, kapuśniakiem oraz... cierpieniem. Nienawidziła szpitali. Przypominały jej to, co straciła.
Ruszyła szerokim korytarzem wyłożonym połyskującym linoleum. Po obu stronach znajdowały się drzwi, przeważnie zamknięte, ale niektóre z nich były uchylone i widać było małe salki z pojedynczymi białymi łóżkami. Wypływało stamtąd duszne powietrze, słychać było echo głosów i brzęk naczyń. Zatrzymała się przed podwójnymi przeszklonymi drzwiami na końcu korytarza. Wewnątrz stało kilka łóżek, w białych pudłach błyskały światełka, czarne ekrany monitorów nad głowami pokazywały parametry życiowe pacjentów.
Podeszła do biurka siostry dyżurnej.
– Dobry wieczór. Jakieś nowiny?
– Żadnych – odparła pielęgniarka z tym samym bezosobowym wyrazem, który miała na twarzy wczoraj. – Ani dobrych, ani złych.
Kobieta skinęła głową. Podeszła do łóżka pod oknem, gdzie leżał nieruchomy i wyprostowany mężczyzna. Skóra, która zawsze, nawet w środku zimy, sprawiała wrażenie opalonej, teraz wydawała się szarawa. Ręce spoczywały przyciśnięte do ciała przykrytego cienką kołdrą. Urządzenia obok szumiały, posykiwały i wydawały ciche piski, jak gdyby obwieszczały nadejście tego, co nieuchronne.
Kobieta stanęła tuż przy krawędzi łóżka. Spod wyrazistych brwi patrzyły zimne, bezlitosne oczy.
– Niespodzianka, co? To znowu ja – wyszeptała, nachylając się. – Wpadłam tylko na chwilę, jak wczoraj i jak zrobię to jutro. Wiesz? Nie przestaje mnie zadziwiać, jakim cudem jeszcze oddychasz, jak udaje ci się wciąż żyć?
Nienawiść i wściekłość rosły w niej i pęczniały tak intensywnie, że zrobiło jej się ciasno we własnej skórze. Nabieranie powietrza w płuca stanowiło dla niej ogromny wysiłek.
– Ile ty jeszcze wytrzymasz, co? Tak to sobie wyobrażasz?! Że co cię nie zabije, to cię wzmocni? Ale ty nie masz prawa żyć, nędzna kreaturo, nie po tym, co zrobiłeś. Nie masz prawa, słyszysz? – Wyrzucała słowa szybko, gwałtownie, jakby pragnęła zamienić je w śmiercionośne kule. – Tak, na pewno słyszysz. To dobrze. Bo chcę, żebyś wiedział, że nienawidzę cię, z całej duszy, ze wszystkich sił... Życzę ci jak najgorzej. Rozumiesz? Mam nadzieję, że skończysz w piekle...
Nagłe poczucie bezsilności targnęło nią boleśnie, wtłoczyło powietrze do płuc, sprawiając, że zapragnęła wyć. Wyprostowała się i zaczęła się odwracać, ale znieruchomiała, spoglądając na kable. Poczuła dokuczliwe pulsowanie w skroni. Zaszumiało jej w uszach, zmrużyła oczy i się skrzywiła.
– Wiesz, kusi mnie, żeby wysłać cię na tamten świat... – szepcąc, pochylała się coraz niżej – teraz, natychmiast. Ale to byłby akt łaski z mojej strony. Chcę, żebyś jeszcze trochę porozmyślał nad tym, jak udało ci się odebrać mi to, co najcenniejsze w moim życiu. Chcę, żebyś jeszcze trochę pocierpiał... konał w męczarniach... Niech cię piekło pochłonie!
Odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z sali. Gdyby została tam chwilę dłużej, pewnie, ogarnięta wściekłością, wyszarpnęłaby wtyczkę z gniazdka.
Rozdział I
Owalne uchwyty wrzynały się Alicji w dłoń. Normalność sporo waży – pomyślała sarkastycznie, przerzucając do drugiej ręki płócienną torbę wypełnioną po brzegi rezultatami kupowania sobie namiastki normalności: warzywami, owocami, pieczywem, mlekiem i masłem. Na chwilę się zamyśliła, żałując, że dawny plac targowy odszedł w przeszłość. Niegdyś można było tu kupić obłożone lodem ryby prosto z furgonetki. Na jednym ze straganów rolnik o ogorzałej od słońca twarzy zachwalał masło, śmietanę i sery własnego wyrobu. Na innym pogodny pszczelarz sprzedawał różne rodzaje miodu. Rzeźnik, taki prawdziwy, z pokolenia na pokolenie, oferował świeże mięso i pyszne wyroby masarskie, od których zapachu aż ślinka ciekła. Z dawnych wytwórców pozostała już tylko pyzata pani Wiesia, sprzedająca mleko prosto od krowy, sezonowe owoce oraz kwiaty.
Alicja zbliżała się do ruchliwego skrzyżowania, za którym znajdował się przystanek, gdy dopadło ją wrażenie, że ktoś podąża jej śladem.
Obejrzała się przez ramię i w tym samym momencie rozległ się wściekły ryk klaksonu. Z przerażeniem ujrzała samochód pędzący prosto na nią z zawrotną szybkością. Świat na moment zastygł, cisza stała się przeraźliwa i nieznośna. Alicja zdążyła tylko zacisnąć powieki, zaraz potem poczuła szarpnięcie. Upadła i upuściła torbę – śliwki potoczyły się po asfalcie, butelka z mlekiem się roztrzaskała. Ciemne włosy dziewczyny rozsypały się w nieładzie, zasłaniając czoło i oczy. Próbowała wstać, ale całe ciało było miękkie, bezwładne. Jakiś mężczyzna pomógł jej usiąść na chodniku i zaczął obmacywać jej twarz i głowę, obok kucnęła starsza pani. Oboje mieli rozmydlone twarze. Ich usta się otwierały, a Alicja patrzyła na nich jak na stworzenia o dwóch głowach, mówiące w języku, którego nie rozumiała. Nawet nie domyślała się sensu wypowiedzi. Ogłuchłam? – myślała przerażona.
Miasto ożyło tak samo nagle, jak zamarło. Znowu stały się słyszalne odgłosy ulicy: warkot silników, klaksony wzburzonych kierowców, kroki przechodniów, a nawet krakanie wrony.
– Nic pani nie jest? – Mężczyzna położył dłoń na ramieniu Alicji i pomógł jej wstać.
Stanęła na chwiejnych nogach i się rozejrzała. Miała mroczki przed oczami i wciąż rozmazany obraz, dostrzegła jednak, że z chodników po obu stronach ulicy patrzą na nią ludzie. Poruszyła się niepewnie. Bolało ją czoło, pewnie nabiła sobie guza podczas upadku, ale na pewno nic sobie nie złamała. Widocznie przewróciła ją fala powietrza od rozpędzonego auta, które przejechało tuż obok niej.
Odpowiedziała dopiero, gdy mężczyzna ponowił pytanie.
– Nie wiem... chyba nic... Trochę trzęsą mi się nogi... – bełkotała.
Kątem oka dostrzegła, że ktoś podnosi jej torebkę i miała nadzieję, że nie po to, by ją zwędzić. Ktoś inny zbierał szkła po butelce i wrzucał je do kosza. I po budyniu – pomyślała, dostając napadu absurdalnego chichotu.
– Jeszcze się śmieje, głupia gęś! – Za plecami usłyszała rozwścieczony męski głos. Nawet się nie odwróciła.
– Ta pani jest w szoku – oznajmił mężczyzna, który pomógł Alicji wstać.
– W szoku nie w szoku, mogła nas wszystkich pozabijać! Ma szczęście, że mi się spieszy – warknął kierowca, wracając do ustawionego w poprzek jezdni samochodu. – W przeciwnym razie wezwałbym policję, a wtedy, ciućmie jednej, nie byłoby tak do śmiechu.
Kiedy odjechał, gapie stracili zainteresowanie. Zaczęli się rozchodzić, jakby kierowca dał im sygnał do odwrotu. Z tłumu wyłoniła się młoda kobieta i podała Alicji torebkę, nalegając, by ta sprawdziła, czy niczego w niej nie brakuje. Dziennikarka zajrzała do środka z roztargnieniem. Portfel i klucze były na miejscu – bez wątpienia miała szczęście, że torebka trafiła w uczciwe ręce. Podziękowała dziewczynie bezwiednie.
– A na guza najlepszy okład z zimnej wody z dodatkiem octu. – Starsza pani, pachnąca jabłkami i wanilią, poklepała Alicję życzliwie po ramieniu. – Dobrze, że skończyło się tylko na guzie. Gdyby nie ten pan, mogło być o wiele gorzej. Ma pani szczęście, że żyje. – Pokręciła głową i odeszła.
– Dz... dziękuję – wyszeptała Alicja ledwo słyszalnie, z wzrokiem wbitym w ziemię.
– Nie ma za co – odparł jej wybawca. – Na przyszłość musi pani bardziej uważać.
Potrząsnęła głową i syknęła z bólu. Nie potrafiła sklecić żadnej odpowiedzi. Zrobiła krok, ale lekko się zachwiała.
– Wszystko w porządku?
– Ttak... Nic mi nie jest.
– Na pewno? Mogę zawieźć panią na pogotowie... albo odwieźć do domu...
– Nie trzeba. Dam sobie radę.
Ruszyła przed siebie jak automat. Dotarła na przystanek dokładnie w chwili, gdy autobus miejski zatrzymał się w zatoczce. Weszła do środka i znalazła miejsce z tyłu. Wciąż czuła dominujące poczucie nierzeczywistości. Z całego zdarzenia pamiętała tylko ryk klaksonu, mocne szarpnięcie i zapach wanilii. Próbowała przypomnieć sobie człowieka, który ściągnął ją z jezdni, ale – albo z powodu szoku, albo urazu – nie umiała przywołać w myślach jego twarzy.
Secesyjna budowla z numerem 24 znajdowała się w południowej, starej części miasta. Pordzewiała ze starości tabliczka przytwierdzona do ściany budynku informowała, że mieści się w nim redakcja „Pulsu Orzelska”. Alicja weszła do środka pewnym krokiem, stukając obcasami o podłogę, potem schodami w górę, aż dotarła do pokoju redakcyjnego. Rozejrzała się, czy ktoś zwrócił uwagę na jej spóźnienie. Zazwyczaj przychodziła pierwsza, dzisiaj jednak dużo czasu zajęło jej maskowanie paskudnego siniaka na czole. Potem wstąpiła do cukierni po ulubioną cynamonową drożdżówkę i kubek czarnej kawy, bez których nie mogła się obejść. Do redakcji przyszła dwadzieścia minut po czasie.
Ludzie byli zajęci pracą. Tylko Jacek, jeden z dwojga stażystów, uniósł głowę, ale pokazał gest zapinania ust suwakiem. Alicja się skrzywiła, chociaż lubiła chłopaka. Był wysoki i chudy jak szkielet, nosił wyświechtane dżinsy, koszulki z nadrukiem i znoszone adidasy. Rozpierała go energia, dobre samopoczucie i piekielna ambicja, żeby zajść najwyżej, jak tylko się da. Na razie była to mozolna wspinaczka, ale Alicja była pewna, że chłopak sprzedałby własną matkę, byle tylko naczelny dostrzegł, iż ma w rękach diament, z którego głupotą byłoby zrezygnować.
Minęła kilka biurek i zanurkowała w swoją niszę między szafą a oknem. Zdjęła szary rozpinany blezer, po czym usiadła za biurkiem. Odpaliła komputer, wypiła łyk kawy i przesłuchała pocztę głosową w telefonie. Była tylko jedna wiadomość i pochodziła od Izy. „Cześć, Ala. Nie dzwonisz, więc zakładam, że u ciebie wszystko gra. Odezwij się, jeśli będziesz miała taką możliwość. Buziaki”.
Alicja podrapała się po czole i syknęła z bólu. Naprawdę dzwoni do Izy tylko wtedy, gdy jest w kłopocie? Westchnęła i wróciła do komputera, koncentrując się na oszustwach na rynku wynajmu mieszkań metodą „na właściciela”.
– Jest dobry – stwierdził głos za jej plecami.
– Do diabła, musisz się tak podkradać? – zapytała ze złością, unosząc głowę. – Oczywiście, że jest dobry. Innych nie piszę.
– Skromnisia z ciebie. – Jacek przysunął krzesło i usiadł naprzeciwko. – O ja cię... Skąd ta śliwa na czole?
– To wina patelni. Rzuciła się na mnie.
– Zdarza się – podsumował z kamienną powagą. – Ty masz guza, jak mam newsa. Petardę.
– To się nim zajmij.
– Ta, bo Filipiak tylko czeka, żeby dać taki temat akurat mnie. Za cienki bolek jestem. Chodzi o proceder wyłudzania starych kamienic. Ale to nie wszystko. – Jacek przestał mówić, jakby czekał na aplauz.
– Nie mam czasu na zgadywanki.
– Z moich informacji wynika, że czujne oko kolekcjonera kamienic spoczęło na Borkach. I jeśli dobrze chwytam twarde prawo biznesu, wkrótce pojawią się tu koparki i buldożery. Podobna sytuacja była na Zalesiu. Szczegółów nie znam, ale wiem, że przejęto dwie secesyjne kamienice i natychmiast odsprzedano je firmie deweloperskiej, żeby utrudnić ich odzyskanie. Ta zaś przerobiła je na luksusowe lofty dla bogatej klienteli.
Alicja postukała palcami w blat. Instynkt podpowiadał jej, że temat ma potencjał, ale ostatnio miała wrażenie, że dobrnęła do ściany. Nie widziała siebie wykonującej jakikolwiek inny zawód, ale coraz częściej zaczynała odczuwać odrazę na myśl o babraniu się w brudach tego miasta.
– To z Borkami to pewne? – spytała.
– Jezu, Alka. W życiu nie ma nic pewnego prócz śmierci.
– Plotki to nie moja działka, kolego. Interesują mnie fakty.
– To nie jest... Nie wydaje mi się, żeby to była plotka.
Ton głosu Jacka po raz pierwszy zdradzał cień niepewności. Alicja zrozumiała, że albo usłyszał przypadkiem zdanie wyrwane z dłuższej wypowiedzi, albo ma problemy z wiarygodnością swojego informatora. Niektórzy potrafią zwieść czujność dziennikarza, toteż z nimi zawsze trzeba być ostrożnym.
– Ach, nie wydaje ci się – prychnęła. – No cóż. Przyjdź do mnie, gdy będziesz wiedział na pewno.
– Kurna, Alicja! – Jacek nachylił się ku niej tak nisko, że czuła zapach trawionego powoli alkoholu. Odsunęła się. – Robię ci przysługę, chociaż nie powinienem, bo w tej branży każdy jest sobie sterem, a ty kręcisz nosem. Co jest? Nagle straciłaś jaja?
– Mówiłeś coś, czy się przesłyszałam?
– No bo Alicja, o której słyszałem, rzuciłaby się na taką wiadomość jak sęp i rozerwała spekulantów na strzępy w soczystym artykule na wczoraj. Że niby mało konkretów? I co z tego? Na twoim miejscu walnąłbym jakiś sensacyjny tytuł, prześlizgnął się po temacie i zasygnalizował problem, do którego wrócisz, albo i nie. Kogo to obchodzi? Ważne, żeby nakład gazety wzrósł.
A kiedyś ważniejsza była prawda – pomyślała Alicja. Najważniejsza. Oczywiście nie zawsze leżała ona pośrodku, ale zawsze była celem, nie zaś dodatkiem do przedrostka „post-”. Niestety, prawda – nie oszukujmy się – bywa znacznie mniej medialna aniżeli plotka.
Po raz pierwszy dziennikarka zdała sobie sprawę z tego, że stara szkoła, kiedy to zadaniem żurnalisty było rzetelne opisywanie rzeczywistości, odchodzi do lamusa. A nowa nie bardzo się jej podoba. Znakiem nowego był Jacek. Podłoży świnię, zmanipuluje fakty, nie zawaha się wprowadzić w błąd czytelnika – krótko mówiąc, zrobi wszystko, co należy, żeby zaistnieć.
– Na szczęście nie jesteś na moim miejscu – powiedziała twardo.
– Liczy się szybkość, zapomniałaś? Jeśli nie będziesz wystarczająco szybka, ktoś zwinie ci newsa sprzed nosa, a tobie zostaną ochłapy, których nikt inny nie chciał. Alicja, nie obwąchuj tego tematu jak zbuka, bo nikt nie będzie czekał, aż będziesz gotowa na bitwę.
W podtekście: jesteś przereklamowana.
– Ile ty masz lat, chłopaku?
– Dwadzieścia sześć. – Jacek wydał z siebie długie westchnienie, jakby usiłował zrzucić ciężar tych lat.
– Szybko się uczysz, ale wykład o etyce zawodu chyba przespałeś. Prawda, młody. Prawda jest filarem pracy dziennikarza, oznaką szacunku dla czytelnika. Jeśli tego nie przyswajasz, nie masz czego szukać w tym zawodzie. Tego nauczył mnie mój ojciec, a jego – jego ojciec.
– Tak, tak, kłamstwo znajdzie swój koniec, a prawda jest trwała i nieprzemijająca. – Jacek przewrócił oczami. – Twój ojciec i dziadek z pewnością zjedli zęby na dziennikarstwie, cześć im i chwała. Ale świat się zmienił, Alicja. Nie powiem, że jest lepszy albo gorszy. Jest inny. Oferuje mnóstwo wspaniałych możliwości, lecz nie dla sentymentalnych głupców wierzących w prawdy, które tak naprawdę prawdami nie są. Jak ktoś traci pazur, powinien zacząć pisać bajki dla dzieci.
Alicja zagotowała się ze złości.
– Mój pazur jeszcze się nie stępił, więc radzę ci uważać na słowa, młokosie – warknęła. – Psycholog się znalazł, psiakrew! Powinieneś prowadzić dział horoskopów!
– Ej, kochani! Operatywka! – krzyknęła stażystka Sonia.
Jacek zrobił omdlałą minę.
– Potrzebne to komu jak judasz w oszklonych drzwiach. Sprawy organizacyjne załatwimy w dziesięć minut, a potem Bóg raczy wiedzieć, ile godzin będziemy słuchać, jak Filipiak chrzani jakieś głupoty i łykać je jak pelikany.
– Dobrze prawisz, człowieku. Idź dalej tą drogą, a stanowisko reportera na pewno będzie twoje – zakpiła Alicja. – Tak w kwestii formalnej: twoja konkurentka łyka bez mrugnięcia – dodała, po czym ruszyła do jaskini lwa. Nie wylogowała się, zanim odeszła od biurka.
– Podsumowując. Autorem artykułu, który w ubiegłym tygodniu cieszył się największą poczytnością, jest... – Naczelny zrobił efektowną pauzę. Zapadł w ciężki skórzany fotel, jeszcze wydatniej uwypuklający jego niski wzrost, i przez kilka chwil toczył wzrokiem po zebranych.
– Oczywiście Alicja Różańska – bąknęła pod nosem Sonia, siostrzenica starosty.
Długie nogi były jej jedynym atutem. Proste i cienkie włosy zawsze sprawiały wrażenie wilgotnych, makijaż wyglądał na robiony naprędce, a policzki tak wydęte, jakby miała w środku piłeczki pingpongowe. Właśnie zepsuła Filipiakowi efekt końcowy, lecz – ku zaskoczeniu wszystkich – wybuch nie nastąpił. Mało tego. Wyglądało na to, że wcale nie ma jej tego za złe.
– Tak jest, Alicja – powiedział. – Znowu na szczycie. Oby tak dalej.
Rozległ się cichy chór okrzyków uznania. Jacek podniósł kciuk, Sonia obdarzyła wyróżnioną dziennikarkę uprzejmym uśmiechem. Alicja nie potrafiła rozgryźć tej dziewczyny. Wyglądała na szarą, nieszkodliwą myszkę, bywała usłużna, gorliwa i miła, ale w tym wszystkim nieco lepka i zalatująca fałszem. Mimo to Alicja traktowała ją z tolerancją, nawet próbowała ją polubić. Gdyby jednak to od niej zależało, stanowisko reportera przyznałaby – choć z pewnymi oporami – Jackowi. Nie był wcieleniem cnót, ale przynajmniej nie krył się ze swoimi poglądami i ambicjami. Po Soni nie wiadomo było, czego się spodziewać.
– Proceder wyłudzania starych kamienic kwitnie od lat, na dużą skalę, mimo prokuratorskich śledztw i zatrzymań. Odzyskiwacze przejmują kolejne kamienice, mając – za przeproszeniem – w dupie prawne możliwości. Jeśli nie idzie za tym krzywda lokatorów, jest okej, ale dobrze wiemy, że odzyskiwacze to nie filantropi. Z Borkami może to fałszywy alarm, a może przeciwnie, nie ma jednak dymu bez ognia.
Alicja wróciła na ziemię, słysząc głos Jacka. Okazało się, że przegapiła nie tylko podział tematów do następnego numeru, lecz także wystąpienie Jacka, który powiadomił szefa o pojawieniu się nowego, gorącego tematu.
– Dym nie zawsze zwiastuje pożar – powiedział naczelny.
– Właśnie – poparła go Sonia. – Zresztą po co miastu potrzebne brudne, nędzne i sypiące się rudery? Nie lepiej burzyć stare i na ich miejscu stawiać nowe?
– Z reguły po to, koleżanko, by dać im drugie życie i ocalić od zapomnienia – odezwała się Alicja sarkastycznie. – Te nędzne rudery dźwigają część historii naszego miasta. Oby ludzi myślących jak ty było jak najmniej, bo w przeciwnym razie powoli wszystkie zabytki znikną z mapy Orzelska. Zawsze komuś nie opłaci się ich remontować.
– Burzenie starych pomników i stawianie nowych... Co za postkomunistyczne myślenie – wtrącił Kryspin, starszy mężczyzna o wyglądzie angielskiego dżentelmena. – I jeszcze kupczenie kamienicami, i to pełnymi ludzi. Jedna wielka hucpa!
– Niedługo w Orzelsku nie będzie można już spać spokojnie, bo legalna polska władza jawnie sprzyja wydrwigroszom – sarknął Henryk. – Wieczorem zasypiasz na swoich śmieciach, a rano już nie są twoje, bo miasto za cholerne grosze sprzedało kamienicę facetowi, który swoje panowanie zaczyna od drastycznego podnoszenia czynszów i wykurzania „uciążliwych” najemców. Krowy i konie można wykurzyć z pastwiska, ale ludzi z mieszkania? Hucpa, panie Kryspinie, bezczelność i arogancja.
– Starczy tych pogaduszek. – Naczelny przywołał zebranych do porządku. – Jakieś propozycje w naszej sprawie? – spytał po chwili pauzy.
– Napisać artykuł ukazujący tę całą patologię, z wywiadem z burmistrzem, który byłby puentą do całości. I równolegle skierować zawiadomienie do prokuratury – wypaliła Sonia.
Propozycja stażystki zaskoczyła nie tylko Filipiaka.
– Prokuratury? Żartujesz? – żachnęła się Alicja. – A masz w ręku wszystkie puzzle potrzebne do ułożenia tej patologii? Że nie wspomnę o potwierdzeniu wiarygodności źródła Jacka. No i zapomniałaś, koleżanko, o rozmowie z Władysławem Orliczem – najbardziej liczącym się orzelskim deweloperem. Kiedy coś w trawie zapiszczy, on wie to pierwszy. Coś ci powiem, młoda. Nigdy nie atakuj wroga pilniczkiem do paznokci, bo go rozśmieszysz. Najpierw zdobądź twarde dowody.
Naczelny odchylił się na oparcie fotela. Palcami lewej ręki nerwowo bębnił w podłokietnik siedziska, drugą zaś dłonią przesuwał po blacie biurka bezprzewodową myszkę. Potakiwał, kiedy Alicja wytykała Soni błędne podejście do tematu, ale Różańska doskonale orientowała się w towarzyskich powiązaniach Filipiaka z szychami orzelskiego ratusza. Nie bez znaczenia był również fakt, że firma Władysława Orlicza była jednym z głównych ogłoszeniodawców, zapewniających pewne i regularne wpływy do kasy gazety – o czym nie omieszkał przypomnieć wszystkim podczas tej osobliwej narady nad tekstem, który de facto nie był jeszcze nawet w powijakach.
– Nad czym tu się zastanawiać? – zaoponowała Alicja. – Czytelnicy płacą za gazetę i muszą znać prawdę, nawet jeśli nie podoba się naszym reklamodawcom.
Naczelny obrzucił ją złym spojrzeniem, po czym zwrócił się do dziennikarki, która siedziała obok Alicji z rękoma na ciążowym brzuchu i nogami wyciągniętymi na podłodze.
– Zajmiesz się tym, Hanka?
– Ja jestem od kultury. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Poza tym lada dzień urodzę...
– I bardzo dobrze. Najpierw pójdziesz do Orlicza, potem na porodówkę.
– Mam nadzieję, że Orlicz potrafi odebrać poród, bo jeśli zacznę rodzić podczas...
– Żarty na bok. – Naczelny się skrzywił. – Kryspin?
– Turniej szachowy – odparł starszy mężczyzna.
– Ja ogarniam temat mobbingu na uniwersytecie – uprzedził Henryk. – Że nie wspomnę o złomiarzach, którzy kradną kratki ściekowe z ulic i chodników – dołożył z wyraźnym wyrzutem.
Naczelny błądził wzrokiem po pokoju i Alicja nagle zauważyła, że przenosi spojrzenie z Jacka na Sonię, która się wyprostowała.
– Sonia, możesz się tym zająć?
Jacek zgarbił się, zrezygnowany.
– Nie byłoby lepiej, gdybym ja się tym zajęła? – Alicja usłyszała swój głos. – To chyba za głębokie wody na debiut. Do takich spraw trzeba kogoś z dużym doświadczeniem, pomijając szczegół, że to trochę moje klimaty.
Oburzona Sonia natychmiast otworzyła usta, ale Filipiak uniósł rękę, nakazując jej spokój. Chwilę się zastanawiał. Różańska celowała w korupcjach, machlojkach i szwindlach, więc nadawała się idealnie. Poza tym była bystra, uparta i miała nosa do gorących tematów. Szybko potrafiła rozpoznać, który materiał ma potencjał czytelniczy i społeczny.
– W porządku. Tylko działaj rozważnie i taktownie, jasne? Żadnych fochów i strzałów w kolano, żadnego ząb za ząb. Sonia, ty następnym razem.
Stażystka powoli wstała z krzesła i zapytała, czy może wyjść do toalety. Filipiak skinął głową. Chwyciła torebkę i ruszyła do wyjścia. Przechodząc obok Alicji, syknęła:
– Wlazłaś do mojego ogródka. Niefajnie, Alka. Jak diabli niefajnie.
Alicja zesztywniała. Kryjące się w tych słowach niedopowiedzenie było właściwie groźbą.
Alicja próbowała dodzwonić się na numer znaleziony na stronie internetowej. Po siódmej próbie, co stanowiło bez wątpienia sprawdzian dla jej progu cierpliwości, połączyło ją wreszcie z sekretariatem. Odebrała kobieta mówiąca ze śląskim akcentem.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– Usiłuję skontaktować się z panem Orliczem.
– Z ojcem czy z synem?
– Na tym etapie jest mi to obojętne.
– A z kim rozmawiam?
– Alicja Różańska. „Puls Orzelska”.
– Przykro mi, pana Waldemara nie ma, a pan Wiktor nie rozmawia z dziennikarzami.
– Może jakiś wyjątek?
– Żadnych wyjątków. Chroni swoją prywatność, ma do tego prawo.
– Jak każdy z nas, proszę pani. Tyle że ja dodatkowo mam prawo do informacji. Pan Orlicz jest osobą znaną w Orzelsku, musi liczyć się ze zwiększonym zainteresowaniem mediów.
– Przykro mi, pan Wiktor nie udziela wywiadów.
– A może mi pani zdradzić, jak przeskoczyć mur niechęci pana Wiktora do dziennikarzy?
– Niestety nie.
– Dziękuję. – Wściekła Alicja odłożyła słuchawkę i podeszła do okna. Cholera. Niby wszystko proste i łatwe, a takie trudne.
– Pierwsze schodki, co? – Obok niej stanął Jacek. – Urzędową ścieżką nic nie zdziałasz. Asystentka Orlicza to skała nie do skruszenia.
– Masz lepszy pomysł?
– Owszem. Mam prywatny adres e-mail Wiktora Orlicza. – Jacek skromnie spuścił oczy. – Mogę również opowiedzieć ci o jego zwyczajach...
– Prywatne życie pana Orlicza mnie nie interesuje.
– A szkoda, bo nie usłyszysz, że wczesnym rankiem można go ustrzelić pod domem... – Zamilkł na chwilę, po czym westchnął. – Mój Boże, jest jak arabski ogier. Piękny, drogi, dający wiele przyjemności, ale nie do końca okiełznany.
– A mówisz o... – powiedziała ostrożnie, gdyż z tyłu głowy błysnęło jej przypomnienie o odmiennej orientacji seksualnej chłopaka.
– Oczywiście o supermotocyklu Orlicza. Niestety, poza moim zasięgiem. Alicja... Właściwie dlaczego wzięłaś tę sprawę? Nie wydawałaś się specjalnie zainteresowana.
– Wolałbyś, żeby naczelny dał ją Soni?
– Wolałbym, żeby dał ją mnie. W końcu to mój news, tak? – Jacek podszedł do biurka Alicji, zapisał coś na karteczce samoprzylepnej i podał ją kobiecie. – Adres mailowy Orlicza – wyjaśnił.
– Dzięki, młody. Mam u ciebie dług.
– Nie zapomnij o tym.
Alicja natychmiast napisała wiadomość do Wiktora Orlicza, choć nie spodziewała się, że coś z tego wyniknie.
Wydawnictwo Prozami poleca
Krystyna Bartłomiejczyk
Dziewczyna z czerwonym warkoczem
Kopciuszek czy femme fatale? Jaką tajemnicę skrywa dziewczyna z czerwonym warkoczem?
Kiedy Janka Sokół otwiera stary kufer, należący niegdyś do jej prababki Marcjanny, nie wie jeszcze, że zapoczątkuje tym serię niezwykłych zdarzeń. Nagle ta twardo stąpająca po ziemi dziewczyna staje w obliczu niewyjaśnionych zjawisk i musi zmierzyć się z przeszłością, a przede wszystkim z samą sobą. To, co jeszcze wczoraj było pewne, dziś dla Janki już takie nie jest... Niełatwo jest dociec prawdy, gdy rodzina ma sekrety. Trudno też ocenić, kto naprawdę kocha, a kto tylko wykorzystuje dla własnych celów.
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl