Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Powieści José Rodriguesa dos Santosa, przetłumaczone na dwadzieścia języków, sprzedały się w milionach egzemplarzy
Herbert Levin jest tylko cieniem Wielkiego Nivellego, sławnego magika, jakim był przed wojną. Oddzielony od żony i syna, stara się zachować nadzieję i przetrwać w piekle Auschwitz. W tym samym obozie, w którym Francisco Latino, noszący mundur SS, usiłuje ochronić swoją ukochaną Rosjankę, więźniarkę Birkenau.
Nic nie łączy tych ludzi – poza jednym: instynktem przeżycia i nadzieją na przyszłość. Połączy ich także realizacja niezwykłego planu: powstania w Auschwitz.
Książka ta, będąca kontynuacją „Auschwitz. Sekretnej miłości”, ukazuje horror Zagłady. Autor wykorzystuje świadectwa ludzi z Sonderkommando. „Zapiski z Birkenau” są hołdem złożonym tym, którzy zginęli i tym, którzy przeżyli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 408
CZĘŚĆ PIERWSZA
MAGIA ŻYCIA
Ceną egzystencji jest wieczna wojna.
Aleister Crowley, Księga kłamstw
I
Zdumienie, kiedy zdał sobie sprawę, że wyglądająca jak kościotrup dziewczyna ukarana przy bramie obozu kobiecego była Tanusią, sprawiło, że Francisco poczuł się zdezorientowany. Nie wierzył własnym oczom. Tanusia? Ta garstka kości? Ta łysa kobieta o żółtej skórze? Ten ludzki strzęp? Przekonało go dopiero imię wymówione przez więźniarkę.
Kiedy minęło pierwsze wrażenie, Francisco oprzytomniał i uderzył ją w twarz, aż upadła w błoto.
– Zamknij się, suko! – wrzasnął. – Jak śmiesz się do mnie odzywać! Mówisz, kiedy ci na to pozwolę, zrozumiano? – Odwrócił się do blokowej. – Jest tu jakieś miejsce, gdzie mogę ją przesłuchać na osobności?
– Tylko na bloku, oficerze. Pomieszczenia starszych blokowych są pozamykane.
Francisco gwałtownym ruchem chwycił Tanusię za ramię i zmusił do wstania. Popychając ją przed sobą, dał znak blokowej.
– Zaprowadź mnie tam.
Portugalczyk podążył za nadzorczynią do najbliższego baraku, wszedł z Tanusią do środka i wydał wyraźne polecenie, by mu nie przeszkadzano. Zamknął drzwi i został z nią sam na sam. Dziewczyna przyglądała mu się z niedowierzaniem, wyraźnie zdezorientowana. Wzruszony Francisco objął ją i przyciągnął do siebie.
– Tanusia…
Rosjanka, przemoczona i zziębnięta, cały czas drżała. Przez kilka sekund nie reagowała, z pewnością była w szoku. Cichy jęk oznaczał, że zaczęła się budzić. Wychudzonymi ramionami oddała uścisk.
– To ty? – wyszeptała. – To na pewno ty?
– Ciii! Już dobrze – starał się ją uspokoić. – Jestem tu. Wszystko dobrze.
Przez kilka minut szlochała bez opamiętania z głową wtuloną w jego ramię, a on głaskał ją i szeptał słowa pociechy. Śmierdziała kałem i moczem, ale Portugalczyk nie wypuszczał jej z ramion. W końcu, kiedy poczuła się spokojniejsza, nieznacznie się odsunęła.
– Co tu robisz? – spytała.
– To długa historia. Ale można powiedzieć, że wstąpiłem do SS, żeby cię uratować.
Dziewczyna zamrugała, nadzieja wypełniła jej oczy.
– Wyciągniesz… wyciągniesz mnie stąd?
Z trudem przełknął ślinę.
– Postaram się, ale to nie będzie łatwe.
Rozczarowanie malujące się na jej twarzy wprawiło go w zakłopotanie. Przysiągł ją chronić, z tej przysięgi uczynił cel swojego życia, ale zawiódł i nadal zawodził.
– Najważniejsze, że cię odnalazłem – dodał pospiesznie. – Co dalej… zobaczymy.
– Dlaczego mnie uderzyłeś?
– Nikt nie może widzieć, że spoufalam się z więźniarką. Jeśli zostanę na tym przyłapany, ukażą mnie, a może nawet zabiją. Ciebie również.
Skinęła głową.
– Niemcy są straszni – wyszeptała. – Straszni. To tutaj przypomina obozy tam, w Rosji. Gdybyś widział, co tu się dzieje… – Wzdrygnęła się. – Margarita umarła w baraku, a te bestie zabrały Olgę.
– Widziałem się z nią.
Te słowa ją zdziwiły.
– Z Olgą? Dobrze się czuje?
– Przytyła i w ogóle.
– O, jak dobrze – westchnęła z ulgą. – Tak się martwiła…
Portugalczyk włożył rękę do kieszeni płaszcza.
– Ty też powinnaś przytyć. Na pewno umierasz z głodu.
Błysk nadziei rozświetlił zapadniętą twarz Tanusi.
– Przyniosłeś mi coś?
Narzeczony wyjął z kieszeni zawiniątko przyniesione z głównego obozu. Rosjanka chwyciła je, jakby się bała, że zaraz zniknie, niecierpliwymi ruchami rozdarła papier i rzuciła się na chleb z kiełbasą, który znalazła w środku. Gryzła łapczywie, jak dzikie zwierzę, jeszcze bardziej łakomie niż wtedy, gdy zobaczył ją wychudzoną nad Iżorą.
– Spokojnie – radził. – Jedz powoli, bo ci zaszkodzi.
Tanusia pochłonęła chleb z kiełbasą w zaledwie kilka sekund. Potem chwyciła jabłko, które jej podał, i wgryzła się w nie z podobną łapczywością.
– Mmm – westchnęła z pełnymi ustami. – Jakie to dobre! – Gryzła z furią dzikuski. – Do czorta! Nie jadłam takich cudów od miesięcy. Miesięcy! – Przełknęła kolejny kęs, włożyła do ust ostatni kawałek jabłka razem z szypułką. – Hmm… Pycha!
Przyglądając się jej z uwagą, Portugalczyk nie mógł przestać myśleć o tym, do jakiego stanu została doprowadzona. Oprócz tego, że zaczęła wyglądać jak inne obozowe żywe trupy, jego narzeczona była łysa, miała poszarzałą skórę i obrzęki na całym ciele. Zapach przyprawiał o mdłości.
– Jesteś chora?
Zlizywała z palców sok z jabłka.
– Wszyscy są tu chorzy – powiedziała. – Każdego ranka, podczas apelu, z mojego bloku zabieranych jest kilkanaście ciał. – Spojrzała na manierkę przypiętą do jego pasa. – Masz wodę?
Francisco odpiął manierkę i podał jej. Przechyliła ją i łapczywie wypiła całą wodę wielkimi haustami.
– To dopiero pragnienie!
Po opróżnieniu manierki oblizała jej szyjkę i nieco rozczarowana brakiem wody, oddała mu ją.
– Nie piłam tak dobrej wody od… nie wiem od kiedy. To najlepsza woda na świecie.
– Nie ma tu wody?
Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
– Chyba żartujesz – powiedziała. – Jest tu jedna studnia na cały obóz. – Podniosła palec wskazujący, żeby podkreślić liczbę. – Jedna studnia. Jedna. A jest nas trzydzieści tysięcy. – Beknęła. – Poza tym woda w tej studni jest zatruta. Zanim zanurzymy w niej wiadra, musimy najpierw usunąć trupy.
– Trupy? W studni?
– Tak, trupy. Niektórym tak chce się pić, że nie wytrzymują i wskakują do środka. Wyciąganie ich ciał jest wykańczające. A potem walka o miskę wody. Zachowujemy się jak zwierzęta. Przepychamy się, bijemy, drapiemy. Nie szarpiemy się za włosy tylko dlatego, że ich nie mamy. – Mówiąc o włosach, przejechała dłonią po łysej głowie, nagle świadoma swojego wyglądu.
– Jestem… jestem brzydka?
– Jesteś piękna.
– Naprawdę? Bardzo ze mną źle?
Uśmiechnął się uspokajająco.
– Obydwoje byliśmy w lepszym stanie, to prawda, ale nie martw się, wrócimy do normy.
Rosjanka zamierzała coś powiedzieć, ale zgięła się wpół, trzymając się za brzuch. Niezdarnymi ruchami wyjęła pospiesznie z jakiejś kieszeni w sukience brudną miedzianą miskę i kucając, umieściła ją między nogami. Żółtawy płyn rozpryskiwał się nad naczyniem, brudząc jej uda i wydzielając kwaśny zapach.
Tanusia spojrzała na niego zawstydzona.
– Wybacz.
Mężczyzna stał zaszokowany tym, co zobaczył.
– Nosisz przy sobie nocnik?
– To… to moja miska na jedzenie.
– Ohyda! – krzyknął, powstrzymując odruch wymiotny. – Srasz do miski, z której jesz?
– Wszystkie to robimy – Rosjanka broniła się z zażenowaniem. – Co mam ci powiedzieć? Jest nas trzydzieści tysięcy w obozie kobiecym, a latryna tylko jedna, wolno nam korzystać z niej dwa razy dziennie. Kiedy mamy biegunkę, a mamy ją cały czas, co mamy robić? Wyobraź sobie trzydzieści tysięcy więźniarek z biegunką usiłujących wejść rano do jednej latryny. Poza tym praktycznie nie ma wody, gówno zbiera się wszędzie. Sięga do kolan. Jeśli przypadkiem uda się usiąść w wychodku, kobiety obok są tak blisko, że wszystko pryska na nie. Dlatego nawet nie warto tam chodzić. Jeśli więc nie możemy iść do latryny ani wypróżnić się w innym miejscu, bo za to grozi śmierć, to co mamy robić? Musimy używać misek na jedzenie.
Twarz Francisca pozostawała spięta i malował się na niej grymas wstrętu. Upodlenie więźniarek z obozu kobiecego przekraczało to, co mówiono mu o głównym obozie.
– Wy… jecie z tych misek?
– Co poradzić! Jasne, że staram się ją codziennie jak najlepiej umyć śniegiem albo odrobiną wody, jaka tu jest, ale naprawdę muszę jej używać. Dają nam jeść, tylko jak podstawimy miskę. Nie wiem, co zrobię, kiedy przyjdzie lato i nie będzie śniegu…
Dziewczyna postawiła miskę z płynnym kałem w kącie pomieszczenia, starając się ukryć ją przed wzrokiem Francisca, ale nie miała czym się umyć.
– Od dawna masz biegunkę?
– Odkąd tu przyjechałam. Ja i wszystkie inne. To straszne cierpienie, nawet sobie nie wyobrażasz.
Francisco wyjął z drugiej kieszeni niewielki pakunek.
– Przyniosłem ci lekarstwa z apteki nadzorczyń – powiedział. – Są tu również leki na biegunkę.
– Skąd wiedziałeś, że mam biegunkę?
Francisco zaczął otwierać paczuszkę.
– Sama mówiłaś, że wszyscy mają biegunkę – odpowiedział. – Dyzenteria jest plagą w obozach koncentracyjnych. Musisz uważać, co pijesz, inaczej biegunka nie minie. Nie możesz pić z tej studni ani wypróżniać się do miski, z której jesz.
– To co proponujesz? Żebym umarła z pragnienia czy dała się zakatować za sranie na ziemię?
Dobre pytanie.
– Znajdę ci inną miskę. – Po rozpakowaniu zawiniątka podał jej papier. – A teraz użyj tego.
Tanusia wzięła papier i wytarła nim odbyt i zabrudzone świeżymi odchodami uda. Wycierając się, zerkała na strzykawkę i różne opakowania, które znajdowały się w paczuszce.
– Co to?
– W aptece nadzorczyń powiedziano mi, jakie choroby najczęściej występują w obozie. Oprócz biegunki to tyfus i zapalenie płuc. Kazałem zapakować wszystko, co je leczy. – Wziął jedno z opakowań. – To witaminy. Musisz je brać, żeby zrekompensować braki w wyżywieniu. – Zmierzył wzrokiem jej wychudzone ciało. – Masz wszy?
Jak na zawołanie Tanusia zaczęła się drapać.
– Wszędzie.
Francisco wziął strzykawkę i patrząc na czubek igły, naciskał, czekając, aż tryśnie z niej płyn.
– To szczepionka na dur brzuszny – wyjaśnił. – Daj rękę.
Portugalski esesman przyglądał się jej podczas podawania szczepionki; nie do wiary, jak szybko organizm tak pięknej dziewczyny uległ wyniszczeniu. Stała się niemal staruszką. Zadał sobie pytanie, czy podobało mu się jej wnętrze, czy tylko uroda. Urody praktycznie już nie było, zostało jedynie wnętrze. Sytuacja konfrontowała go z uczuciami. Jeśli podobała mu się, bo była piękna, to obiekt jego miłości przestał istnieć. Ale jeśli podobała mu się jako osoba, to ciągle tu była. Nie wiedział, co tak naprawdę czuje. Fascynację urodą czy miłość? Zawsze uważał, że to bez różnicy, ostatecznie to uroda Tanusi pociągała go na początku, teraz rozumiał, że jednak istnieje różnica.
Wyjął igłę i schował strzykawkę.
– Czy to prawda, że zabijają ludzi w fabrykach? – odezwała się dziewczyna.
– Skąd takie pytanie?
Tanusia gestem wskazała miejsce poza pomieszczeniem.
– Obok obozu kobiecego jest fabryka, a z jej kominów leci dym śmierdzący palonym mięsem – powiedziała. – Widzimy wielu ludzi, którzy wchodzą, ale nikt nie wychodzi. Idą piechotą albo przyjeżdżają ciężarówkami, zawsze otoczeni przez żołnierzy i psy. Czasem słyszymy krzyki i strzały. Krążą plotki o tym, co się z nimi dzieje. Zapytałyśmy blokowej, ale powiedziała nam, że to piekarnia i nie musimy się tym martwić. – Zmrużyła oczy. – To rzeczywiście piekarnia?
Niepisane zasady zabraniały esesmanom o tym rozmawiać, zwłaszcza z więźniarkami. Francisco był świadom, że gdyby coś powiedział i informacja by się rozniosła, sam mógłby zostać zatrzymany i rozstrzelany za zdradę Rzeszy i współpracę z wrogiem.
– Jak myślisz?
– To ja cię o to pytam – odpowiedziała. – Niektórzy mówią, że zabijają tam ludzi, a płomienie buchające z kominów i ten swąd oznaczają, że palą trupy. Piekarnie nie pachną palonym mięsem. Ale… to niemożliwe, prawda?
– Cóż…
– To kobiety, dzieci i starcy. Jakim oni mogą być zagrożeniem? Widziałam nawet niemowlęta! Dlaczego Niemcy mieliby zabijać małe dzieci? To absurd. Niemcy nie boją się napadać na Rosję, na Francję i nie wiem, na ile jeszcze krajów, ale boją się niemowląt? Poza tym Niemcy to cywilizowany kraj, znacznie lepiej rozwinięty niż moja biedna Rosja. To bez sensu. – Nachyliła się, przyglądając mu się świdrującym wzrokiem. – Czy jednak się mylę? Fabryka jest piekarnią czy…
Francisco nie wiedział, co powiedzieć. Budynek, o którym mówiła, był krematorium numer jeden przylegającym do obozu kobiecego. Miał ochotę wyjawić jej to, co wiedział, ale się powstrzymał. Ryzyko było ogromne i powinien być ostrożny. Dla dobra ich obojga. Tanusia mogła powiedzieć innym więźniarkom, że informacja pochodzi od oficera SS. Wiadomość by się rozniosła i gdyby wydział polityczny przeprowadził śledztwo, oboje mogliby zostać straceni. Zresztą na co przydałaby się jej ta informacja?
– Nie słuchaj plotek – odpowiedział. – Waż…
Nieoczekiwane zamieszanie na zewnątrz przerwało jego wypowiedź. Drzwi pomieszczenia otworzyły się z impetem.
– Apel! – krzyknęła kalifaktorka. – Apel!
Pomocnica blokowej zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, biegła między barakami, wykrzykując „Apel!” pośród wielkiego zamieszania. Zaskoczeni Francisco i Tanusia spojrzeli na siebie, on ze strachem, ona w panice.
– Apel! – jęknęła Rosjanka, podnosząc dłoń do ust. – Co teraz?
– Nie miałyście apelu rano?
– To selekcja, nie rozumiesz?
– Powiedziała, że apel…
– Nadzwyczajny apel w godzinach pracy to selekcja. Zakładają, że kto nie wyszedł z komandem i został w obozie, jest chory. Ten apel to selekcja!
Nikt w obozie nie lekceważył selekcji. Esesmani gromadzili więźniów w jednym miejscu i wybierali, wielu lub niewielu, zależnie od okoliczności i zamierzeń, a potem ich zabierali. Tanusia słyszała tylko plotki na temat miejsca docelowego wybranych, ale Francisco doskonale wiedział, co się z nimi dzieje. Byli zabijani. Pery Broad mówił mu, że nowy komendant Auschwitz starał się położyć kres tym praktykom, w rzeczywistości udało mu się nawet je zawiesić, ale w styczniu został zmuszony przywrócić je na rozkaz Berlina.
Portugalczyk rozejrzał się dokoła, szukając wyjścia z sytuacji.
– Nie ma jakiegoś miejsca, w którym mogłabyś się schować?
– Jakiego miejsca? – zapytała przerażona. – Robią rewizję baraków. Poza tym blokowa wie przecież, że tu jestem, a kalifaktorka widziała nas przed chwilą.
Portugalczyk wiedział znacznie lepiej niż jego dziewczyna, co znaczyła dla więźnia selekcja. Ale Tanusia miała rację. Esesmani nie spoczną, dopóki jej nie znajdą. Gdyby się ukryła, zostałaby niechybnie złapana i stracona.
Kalifaktorka raz jeszcze przebiegła przed drzwiami.
– Apel! Wszyscy na apel! Schnell! Schnell! Szybko! Szybko! Rozbierać się!
Wiedząc, że nie ma wyboru, Tanusia schyliła się po miskę wypełnioną ekskrementami i wyszła ze spuszczoną głową.
– Zostawię swoje rzeczy na pryczy.
Francisco poczuł się bezsilny. Z ciężkim westchnieniem również opuścił pomieszczenie i skierował się ku wyjściu z baraku. Jakim do cholery jest człowiekiem: sam sobie przysiągł ją chronić, a teraz oswaja się z myślą, że zostanie wybrana i pójdzie na śmierć?
II
Kiedy tamtej nocy wrócił do swojej pryczy po spotkaniu z rodziną mieszkającą na Lagerstraße, Herbert Levin znalazł Václava zajmującego jego miejsce, jakby był panem i władcą. Zdziwił się, widząc go tutaj, i miał nadzieję, że wstanie, pozwalając mu się położyć w niewielkiej przestrzeni, która stała się jego prywatnym kątem. Były członek policji żydowskiej w Theresienstadt nie poruszył się.
– Za pozwoleniem…
Dopiero wtedy Václav raczył zauważyć jego obecność.
– Wejdź na górę – powiedział, wskazując górne łóżko. – Teraz tam jest twoje miejsce.
– Kto tak twierdzi?
– Ja – odparł bezczelnie. – Chcesz ze mną dyskutować?
– Nie chcę z nikim dyskutować. Zajmuję to miejsce, odkąd przyjechaliśmy, tu zawsze śpię.
– Spałeś, ale już nie śpisz. Idź na górę.
Sytuacja była dość niespodziewana.
– Dlaczego zajmujesz moje miejsce?
– Teraz jest moje – padła sucha odpowiedź. – Idź na górę. Drugi raz nie będę powtarzał.
Stało się oczywiste, że Václav nie zamierza tłumaczyć swojego zachowania. Iluzjonista rozejrzał się dokoła i stwierdził, że nie był to odosobniony przypadek. Wiele miejsc uległo zamianie, a dolne prycze zajmowali lepiej wyglądający więźniowie. Nietrudno było się zorientować dlaczego. Kiedy z rana, budząc więźniów, blokowy robił obchód baraków pod czujnym okiem Blockführera, bił tych, którzy się ociągali. A kto ociągał się najbardziej? Ci z dolnych prycz wyskakiwali od razu do przejścia, potem ci ze środkowych, ale zejście z górnych trwało najdłużej i to przede wszystkich oni obrywali. I najwyraźniej z tego powodu silniejsi więźniowie zdecydowali się zająć najniższe prycze.
Nie stanowiło to zaskoczenia. Levin zauważył już, że trudna sytuacja, w jakiej się znajdowali, zmieniała ludzi. Niektórzy, jak Alfred Hirsch, ujawniali to, co w nich najlepsze: byli solidarni, zaangażowani, współpracowali. Inni, jak Václav, odsłaniali swoją najgorszą stronę: okazywali się skoncentrowanymi na sobie egoistami, pełnymi wrogości i agresji. Widział to już w Arbeitskommando i w innym baraku, gdzie jedni oddawali niewielką część swojego przydziału jedzenia tym, którzy tego potrzebowali, a inni kradli bez zahamowań. Widział nawet, jak syn podbiera jedzenie ojcu. Wyrzucenie na najwyższą pryczę było jedynie nową odsłoną tego zjawiska.
Zrezygnowany wspiął się na trzeci poziom pryczy i zajął dawne miejsce Václava z samego brzegu. Bardzo możliwe, że począwszy od teraz, częściej poczuje uderzenia dyscypliny blokowego. Ale za to, pocieszał się, Václav będzie obrywał biegunką z wyższych prycz. Cóż – nic nie było doskonałe na tym świecie.
III
Dwieście więźniarek ustawiało się w szeregu na placu apelowym, wszystkie nagie, z wystającymi kośćmi i żebrami, wszystkie z widocznymi obrzękami na skórze. Naprzeciwko nich stanęła garstka mężczyzn i kobiet w mundurach. Francisco rozpoznał Lagerführerin Mandel, którą już spotkał, wychodząc z komandem. Za nimi stały dwie ciężarówki z otwartymi platformami czekające, by po selekcji zawieźć wybrane kobiety do krematoriów. Portugalczyk stanął razem z blokowymi i kalifaktorkami, szukając w sobie odwagi i gotowy na to, co los przyniesie jego dziewczynie.
Widowisko było przygnębiające. O ile więźniarki z tego obozu wyglądały nędznie, te, które stały przed nimi, były w jeszcze gorszym stanie. Większość przypominała żywe trupy ledwo trzymające się na nogach. Jedne klęczały na ziemi, obojętne na to, co się może wydarzyć, inne kiwały się, jakby za chwilę miały się przewrócić. Po wszystkich widać było cierpienie. Wiele wyglądało na chore, miało rozgorączkowane i martwe oczy. Ich nagość była smutna. Bez włosów, skóra i kości, pokryte ranami, zadrapaniami i siniakami na całym ciele, z błotem i odchodami na pośladkach i udach. Nigdy nie sądził, że naga kobieta może być tak odrażająca.
Dostrzegł Tanusię w jednym z rzędów i poczuł, jak jeszcze bardziej upada na duchu. Wyglądała gorzej, niż mu się wydawało, kiedy widział ją ubraną. Ona również miała wystające kości i żebra widoczne pod cienką skórą. Widać było ślady odchodów i rany. Niewiarygodne, że tak piękna dziewczyna, w której zakochał się na daczy w Sablinie, została zredukowana do cienia. Tanusia była cieniem siebie sprzed lat. Nie stała się jeszcze żywym trupem, ale niewiele jej brakowało. W odróżnieniu od innych wydawała się wytrzymywać. Stała prosto i pewnie.
Głos Lagerführerin zadźwięczał na palcu apelowym.
– Doktor obejrzy was po kolei, żeby zdecydować, która będzie miała możliwość przeniesienia – ogłosiła. – Naprzód marsz! Schnell! Schnell!
Jeden z esesmanów z dystynkcjami Hauptsturmführera, odpowiadającymi stopniowi kapitana, zrobił w tym momencie krok w przód. Posłuszne rozkazowi odpowiedzialnej za obóz więźniarki zaczęły przed nim przechodzić. Ledwo zauważalnym ruchem palca, nie wypowiadając ani jednego słowa, oficer wskazywał im stronę, w którą powinny pójść.
Lewa.
Lewa.
Lewa.
Prawa.
Lewa.
Lewa…
Prawie wszystkie szły na lewo, zauważył Francisco. Co to miało znaczyć? Zrobił krok w bok i stanął tuż przy jednej z kalifaktorek.
– Co to znaczy lewa?
Dziewczyna wyglądała na zdziwioną jego pytaniem.
– To… to znaczy przeniesienie, Herr SS-Mann.
Czyli że szły na śmierć. I rzeczywiście, kobiety skierowane na lewo zapędzano, ciągle nagie, do ciężarówek. Żywe trupy, które nie były w stanie iść same, wrzucano do środka jak worki ziemniaków.
Lewa.
Lewa.
Lewa…
Wbił wzrok w Hauptsturmführera przeprowadzającego selekcję. Jego mundur był w nienagannym stanie, zgodnie z wymogami SS, nosił białe rękawiczki, a jego wysokie oficerki lśniły. Wydawało się wręcz niemożliwe utrzymanie elegancji pośród takiego błocka, a jednak się udawało.
– Kim jest ten Hauptsturmführer?
Kalifaktorka rzuciła mu znowu przerażone spojrzenie, jakby to pytanie było jeszcze dziwniejsze od poprzedniego.
– To Herr Doktor Mengele, Herr SS-Mann.
– Najprzystojniejszy mężczyzna w Katzecie – zauważyła jedna z blokowych, jakby to miało wielkie znaczenie.
– Spójrzcie tylko! Niesamowite!
– Wygląda jak Clark Gable!
Blokowe i kalifaktorki zaczęły po cichu komentować wygląd Hauptsturmführera. Francisco popatrzył na nie zdumiony. Te więźniarki były bardziej zainteresowane wyglądem lekarza niż losem kobiet, które wybierał na śmierć.
Lewa.
Prawa.
Lewa…
– Nie wiecie, czy jest żonaty?
– Pewno jest – odpowiedziała inna blokowa. – Z całą pewnością któraś go już capnęła.
– Może się przejdziesz…
– Słuchaj no, mądralo srająca pod siebie. To nie kąsek dla ciebie, ślicznotko. Mężczyzna taki jak on nie zwraca uwagi na takie jak my.
Lewa.
Lewa…
Grupa kobiet skierowanych na lewo cały czas się powiększała, podczas gdy na prawo szły nieliczne. Francisco był bardzo zdenerwowany; serce waliło mu jak młotem. Czy nie obchodziło ich, że ten głupek może wybrać Tanusię? Niewyobrażalne zaczynało stawać się prawdopodobne. Mężczyzna na pewno pośle ją na lewo! Francisco miał ochotę zasłonić oczy; tego było za wiele. Odszukał wzrokiem Tanusię, szła w kolejce, krok za krokiem zbliżała się do oficera, drżąca, ze spuszczonymi oczami.
Lewa.
Lewa…
Co zrobi, jeśli, a wydawało mu się to nieuniknione, lekarz wybierze Tanusię? Ten ledwo trzymający się na nogach łysy szkielet pokryty ranami i ekskrementami w niczym nie przypominał tamtej dziewczyny o złotych warkoczach, którą poprosił o rękę w Puszkinie. I chociaż wyglądały zupełnie inaczej, jedna piękna, a druga ohydna, były tą samą osobą. Tą samą. Ten worek kości był jego Tanusią.
Spanikowany na myśl, że zobaczy, jak wysyłają ją na śmierć, odpowiedział sobie na pytanie, które zadał trochę wcześniej. Podobało mu się jej wnętrze czy tylko uroda. Zakochał się w osobie czy w urodzie? Prawda powoli stawała się jasna. Bez względu na to jak wyglądała, czy jak księżniczka, czy jak wiedźma, czy jak anioł emanujący życiem, czy jak strzęp człowieka stojący nad grobem, była jego Tanusią. To oczywiste, że w pierwszej kolejności pociągała go jej uroda, ale teraz wiedział, że kocha ją całą.
Lewa.
Lewa…
Co w takim razie zrobi, kiedy lekarz pośle ją na lewo? Będzie się biernie przyglądał, jak wrzucają ją na ciężarówkę i zabierają do krematorium? Jak będzie z tym żył? Musi coś zrobić. Ale co?
Lewa.
Lewa.
Lewa…
Po zakończeniu selekcji podejdzie, żeby porozmawiać z lekarzem, i powie, że doszło do nieporozumienia i jedna z wybranych więźniarek jest niezbędna tutaj. Lekarz przyzna rację i każe jej wyjść z grupy skazanych. Tanusia będzie uratowana. Zastanowił się ponownie. To nie będzie takie proste. Miała być niezbędna do czego dokładnie? Co odpowie na pytanie lekarza? Że ten powłóczący nogami szkielet jest nieodzowną częścią komanda? Którego komanda?
Coś takiego nie przejdzie. Lekarz najzwyczajniej w świecie nie zwróci na niego uwagi. On jest Hauptsturmführerem, a Francisco ledwie zwykłym esesmanem, do tego cudzoziemcem. Każe mu się zamknąć i nie wtrącać tam, gdzie nikt go nie prosił. I byłaby to najłaskawsza odpowiedź, bo równie dobrze mógłby zostać oskarżony o brak szacunku wobec starszego stopniem i ukarany.
Przed Tanusią było w tej chwili około dwudziestu więźniarek.
Lewa.
Lewa…
Powinien być realistą. Lekarz nie przyjmie żadnego sprzeciwu. Wierność i honor. Czy nie taka jest dewiza SS? Rozkazy nie podlegały dyskusji. Żołnierz mógł ich nie rozumieć, mógł się nawet z nimi nie zgadzać, ale miał je skrupulatnie wykonywać. Wierność i honor.
Lewa.
Lewa…
Dziesięć więźniarek przed Tanusią. Dziewczyna posłała mu pełne niepokoju spojrzenie, a on, starając się podtrzymać ją na duchu, odpowiedział wyrazem twarzy dającym nadzieję, że już wszystkim się zajął, a ona może być spokojna.
Lewa.
Lewa…
Serce Francisca szalało, zaczął go boleć żołądek. Czas się kończył. Wrócił do pytania, które sam sobie zadał. Co zrobi, kiedy Tanusia zostanie wybrana? Powinien interweniować, wydawało mu się to nieuniknione. Lekarz odmówi, to również było jasne, co wtedy zrobi? Pozwoli, żeby zabrano ją na śmierć, nic nie robiąc? A gdyby coś zrobił, to co?
Lewa.
Lewa…
Pięć więźniarek przed Tanusią.
Podjął decyzję. Wyjmie broń z kabury i zabije Hauptsturmführera. Potem zabije Lagerführerin i stojących obok niej esesmanów i… i…
I co? Dokąd ich to zaprowadzi? Do ocalenia? Z takiej sytuacji jak ta nie ma dobrego wyjścia. Nie mógł stawić czoła całemu obozowi, nie mógł zabić wszystkich esesmanów, którzy stanęliby mu na drodze, to nierealne. Prawda, straszliwa prawda była taka, że nie było nadziei.
Lewa…
Trzy więźniarki przed Tanusią.
Lewa…
Jeszcze dwie i Tanusia.
Lewa…
I teraz, i teraz, i teraz.
Prawa.
Prawa! Prawie krzyknął z radości. Prawa! Tanusia nie została wysłana na śmierć!
IV
Przypadkowe szturchnięcie chłopaka, który właśnie sadowił się na miejscu obok, sprawiło, że jedna z kart, którą Levin przekładał, żeby ćwiczyć palce, upadła.
– Ach, entschuldigung.
Niemiecki, którego użył niezgrabny przybysz, żeby przeprosić za szturchnięcie, a zwłaszcza silny berliński akcent zwróciły uwagę magika. Żydzi z Theresienstadt byli w większości Czechami i dlatego niemiecki Żyd zawsze stanowił miłą niespodziankę.
– Z jakiej części Berlina jesteś?
– Karlshorst – odpowiedział chłopak. – Skąd pan wie, że jestem berlińczykiem?
– Wystarczy usłyszeć, jak mówisz, chłopcze. – Wyciągnął do niego rękę. – Nazywam się Herbert Levin.
Przywitali się.
– Werner Reich.
– Cóż robi berlińczyk w takim miejscu?
– Sam tego nie rozumiem – powiedział chłopak. – Moi rodzice wyjechali z Niemiec, kiedy pojawił się Hitler, i zamieszkaliśmy w Zagrzebiu. Po jakimś czasie ojciec zmarł w wyniku choroby, potem Niemcy wkroczyli do Jugosławii, a matka ukryła mnie w domu pewnych walczących w podziemiu Chorwatów. Problem polegał na tym, że pojawiło się gestapo, żeby ich aresztować i… złapali również mnie. A skoro jestem Niemcem i Żydem, wysłali mnie do Theresienstadt. I oto jestem.
– Ukrycie cię w domu ludzi walczących w podziemiu nie było zbyt mądre ze strony twojej matki – zauważył Levin. – Nie mów, że urodziłeś się w Chełmie…
Zaśmiali się obaj. Żydzi często opowiadali sobie dowcipy o Żydach z Chełma. Mówiono, że kiedy Bóg dał aniołowi worek pełen dusz głupków, żeby rozdzielił je równo po całym świecie, ten potknął się w Chełmie i niechcący wysypał tam całą zawartość worka.
– Matka jest z pochodzenia Sefardyjką.
– Naprawdę? – zdumiał się Levin. – Moja też, patrz no tylko. Twoi przodkowie przybyli z Portugalii?
– Z Hiszpanii.
– To obok. Spotkanie z Niemcem pochodzenia sefardyjskiego to w każdym razie zawsze przyjemność.
Wzrok Wernera spoczął na kartach, które iluzjonista przekładał między palcami.
– Co pan robi?
– Magię – powiedział teatralnie tajemniczym tonem. – Posiadam moce.
– Jest pan magikiem?
W ramach odpowiedzi Wielki Nivelli potasował karty, wyjął jedną na chybił trafił i pokazał swojemu sąsiadowi, nie podglądając.
– Widzisz tę kartę?
– Tak.
Iluzjonista włożył ją ponownie do talii i potasował karty. Następnie wyjął pozornie przypadkową kartę i położył bez odkrywania.
– Obróć ją.
Chłopak obrócił kartę i uśmiechnął się.
– Ta sama, którą mi pan pokazał – stwierdził. – Jak to się robi?
– Magia.
– Naprawdę?
Iluzjonistę kusiło, żeby odpowiedzieć twierdząco i przekonać młodego człowieka, że istotnie posiada nadnaturalne moce, pokusa wszystkich magików. Jednak magików uczciwych odróżniało od nieuczciwych to, że ci pierwsi przyznawali się do sztuczek, a drudzy udawali, że w całym procesie biorą udział siły nadprzyrodzone. Ciekawe, że publiczność wolała kłamstwa nieuczciwych od szczerości uczciwych.
– Wszystko w życiu jest sztuczką – powiedział. – Jedyną magią jest samo życie… ale podejrzewam, że nawet ono kryje w sobie jakąś sztuczkę.
Następnie pokazał, jak wykonał sztuczkę z kartami.
V
Apel się przedłużał, trwał już od trzech godzin i wszyscy znajdujący się na placu apelowym obozu Auschwitz I czuli się wyczerpani. Początkowe wezwanie zostało powtórzone dwukrotnie i kolejne liczenia wskazywały, że brakuje jednego więźnia. Blokowi i kapo trudzili się szukaniem, podczas gdy reszta więźniów stała nieruchomo w zimnym deszczu.
Stojąc obok Rapportführera Kaduka, esesmana z wielkimi uszami, który prowadził apel, Francisco przyglądał się więźniom ustawionym przed nim w rzędach – trzęśli się z głodu, zimna i wycieńczenia, ale widział tylko Tanusię. Odkąd odwiedził ją w obozie kobiecym, pomysł wyciągnięcia jej stamtąd stał się jego obsesją. Po tym, jak na własne oczy zobaczył, co się działo w Birkenau, nie miał najmniejszej wątpliwości, że dziewczyna zginie za kilka miesięcy, może nawet tygodni.
– Jeśli ten gnój nie pojawi się w ciągu pół godziny, trzeba będzie włączyć syreny – warknął Kaduk. – To może być ucieczka, mimo że…
Nieoczekiwane ożywienie przy drzwiach jednego z baraków przyciągnęło wszystkie spojrzenia. Blokowy ciągnął jakiegoś mężczyznę za kołnierz jego więziennego stroju.
– Znalazłem go, Herr Rapportführer! – obwieścił blokowy. – Spał w latrynach.
– Ach so! – wykrzyknął Kaduk. – Przyprowadź mi tu tego ptaszka.
Na oczach wszystkich blokowy przeciągnął więźnia przez plac i zostawił przed prowadzącym apel. Kaduk zrobił dwa kroki w przód i stanął tuż przy zatrzymanym, skrzyżował ramiona, jakby czekał na wyjaśnienia. Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat, był starcem jak na warunki Auschwitz i nie panował nad drżeniem ciała.
– A więc wasza wysokość raczył sobie uciąć drzemkę, tak? – zapytał sarkastycznym i groźnym tonem Rapportführer. – Jaśnie pan udał się do latryn, żeby się wysrać, a potem zaczął rozmyślać: dopóki te głupki będą się plątać po Rzeszy, klapnę na desce i przytnę komara. Dają wyro, napychają żarciem, nie wysyłają na wojnę… czy można mieć lepsze życie? Auschwitz to raj! I tak jest! Oni wykańczają się, pracując, a ja chrapię. Jest tak?
Stojąc cały czas ze spuszczonymi oczami, więzień kulił się ze strachu.
– Ja… Herr Rapportführer, proszę o wybaczenie… ja tylko… ja…
Zanim więzień dokończył zdanie, Kaduk wymierzył mu w twarz cios, który odrzucił go do tyłu i powalił na ziemię. Esesman zrobił dwa kroki w stronę ofiary.
– Wstawaj.
Mężczyzna wykonał polecenie i ledwo stanął na nogach, otrzymał drugi cios, który znowu powalił go na ziemię. Postawa Rapportführera jasno wskazywała, że oczekuje on ponownego wstania, więzień zrobił to, ale już z wyraźną trudnością. Kaduk wymierzył cios w żołądek, a kiedy więzień zgiął się wpół, dostał kopniaka w twarz, upadł na ziemię, twarz miał całą we krwi. Ruszał się jeszcze, udało mu się podnieść głowę, lecz był oszołomiony i nie wydawało się, żeby mógł wstać. Wtedy Rapportführer postawił nogi na jego klatce piersiowej i zaczął skakać jak na trampolinie. Trzaski przypominające odgłosy łamiących się gałęzi wskazywały, kiedy żebra pękały, przebijając płuca i inne organy. Kaduk skakał nadal, dopóki mężczyzna nie zamarł w całkowitym bezruchu ze szklanymi oczami wyrażającymi pustkę ciała pozbawionego życia.
Dźwięk oczywiście uprzedził widok, ale wejść do gabinetu i zobaczyć, jak Pery Broad, obejmując akordeon, gra muzykę podobną do kościelnej, było dla Francisca czymś nieoczekiwanym. Brazylijski esesman grał z zamkniętymi oczami i gość zaczekał do końca utworu.
– Brawo! – przywitał się. – Nie wiedziałem, że Unterscharführer jest tak utalentowany!
Przełożony postawił instrument na podłodze, opierając go o ścianę.
– Lubi pan João Sebastião Ribeiro?
– Kogo?
– Johanna Sebastiana Bacha – wyjaśnił Broad. – Proszę nie mówić, że pan nie zna…
– Moja muzyka brzmi inaczej, Unterscharführer.
Oficer Wydziału Politycznego założył nogę na nogę i usiadł wygodnie.
– Więc jakie fado sprowadza pana tutaj?
– Nie chcę już służyć pod rozkazami Rapportführera Kaduka – obwieścił Francisco. – W zasadzie nie chcę już pełnić funkcji, z którymi związane jest maltretowanie kobiet, starców i dzieci.
Brazylijczyk zdziwiony zmrużył powieki.
– Co teraz wyprawia ten Wasser-Pollak?
– Słucham?
– Wasser-Pollak – powtórzył. – Tak nazywamy polskich Niemców, polskich Volksdeutsche. Szalony Kaduk jest Wasser-Pollakiem.
– Ten rodzaj wojny nie jest dla mnie – stwierdził Francisco tonem spokojnym, ale zdecydowanym. – Głupek zabił więźnia tylko dlatego, że zaspał na apel. Nie po raz pierwszy widziałem, jak robi takie rzeczy.
– Niektórzy folksdojcze z taką gorliwością chcą pokazać, że są bardziej niemieccy od samych Niemców, że przesadzają – zgodził się Broad. – Tak jest w przypadku Kaduka. Przyjechał do pracy przy krematoriach i okazał się dziką bestią. Zabił tylu Żydów, że w zeszłym roku w uznaniu za wyjątkową służbę dostał Krzyż Zasługi Wojennej II Klasy z Mieczami. Kaduk był jednym z zaledwie trzydziestu strażników SS odznaczonych tym medalem. To pokazuje, że może służyć przykładem.
Francisco dobitnie potrząsnął głową.
– Nie chcę służby tego typu – powtórzył. – Inną sprawą jest zabicie szpiega czy sabotażysty, którzy nawet rozbrojeni zagrażają naszemu bezpieczeństwu, czy nawet zabicie cywila, który przypadkowo znalazł się w miejscu działań i przypadkowo obrywa w zamieszaniu. A inną zabijanie z zimną krwią bezbronnych cywilów, którzy dla nikogo nie stanowią zagrożenia.
– Pozwolę sobie przypomnieć, że ślubował pan szanować dewizę SS – podkreślił Brazylijczyk. – „Moim honorem jest wierność”.
– Nie jest honorem zabijanie cywilów, Unterscharführer. To dyshonor.
Pery Broad przygryzł dolną wargę; nie do końca się z tym nie zgadzał.
– Wie pan, ja również byłem zszokowany po przyjeździe tutaj – przyznał. – Chciałem wyjechać, kiedy to wszystko zobaczyłem. Ale z czasem przywykłem. Prawie wszyscy przez to przechodzą. Doktor Wirths, gość, który kierował służbą szpitalną, powiedział komendantowi Hössowi, że nie akceptuje zabijania Żydów ani zbiorowych egzekucji, i poprosił o przeniesienie. Ostatecznie został i robi selekcje na rampie. Doktor Delmotte zwymiotował i zemdlał, kiedy był tam po raz pierwszy. Potem poprosił o przeniesienie na front rosyjski, mówiąc, że sam wolałby iść do gazu, niż wskazywać ludzi, którzy mają zostać zabici. Doktor Mengele porozmawiał z nim i przypomniał, że w pewnych okolicznościach lekarze rzeczywiście muszą wybierać, kto ma umrzeć, a kto żyć, jak choćby na polu walki, kiedy oceniają stan rannych, którymi warto się zająć i którymi zajmować się nie warto. Na rampie dzieje się to samo. Lekarz tak naprawdę nie wybiera, kto ma umrzeć, wskazuje jedynie, kto jest w stanie pracować. Co dzieje się z tymi, którzy zostają uznani za niezdolnych do pracy, jego już nie dotyczy. Delmotte dał się przekonać tym argumentem i został. I pewnego dnia, mimo że był człowiekiem złamanym moralnie, nawet sam zrobił selekcję. – Nakreślił w powietrzu znak kończący wypowiedź. – To żeby pan miał świadomość. Można się przyzwyczaić. Zgoda?
Portugalczyk kiwnął głową.
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić – przyznał. – Ale zabijanie z zimną krwią i bez potrzeby starców, kobiet i dzieci jest dla żołnierza dyshonorem.
– Nie zabija pan cywilów. Zabija pan wrogów Rzeszy. Nie jest dyshonorem zabijanie wrogów. Wszyscy to robią. Kiedy Amerykanie czy Rosjanie bombardują niemieckie miasta, to kogo, pana zdaniem, zabijają? Kobiety i dzieci, człowieku.
Francisco wiedział, że to kłamstwo.
– Jest inaczej, kiedy widzimy ich twarze. Wielu z nich przypomina Portugalczyków…
– Proszę uważać na słowa – ostrzegł Broad. – Ja pana rozumiem. Urodziłem się w Rio, mam jeszcze brazylijskie obywatelstwo i rozumiem pana punkt widzenia. Ale jest wielu ludzi, którzy, słysząc te słowa, mogliby oskarżyć pana o zdradę.
– Za odmowę zabijania cywilów?
– Cóż… niekoniecznie za to. Wiem od SS, że niektórzy prosili o zwolnienie z tych obowiązków. Bock, na przykład, odmówił prowadzenia ciężarówek, które woziły Żydów do krematoriów. Podobnie Spanner, Bilan czy Wiebeck mieli wielkie obiekcje. Jeśli oni mogli odmówić, pan też może. To oczywiście skomplikuje pana karierę. Poza tym stanie się pan obiektem kpin ze strony kolegów. Ale jest to do zrobienia.
– Czyli ustalone. Odmawiam wykonywania tej pracy. Nie mam perspektyw na zrobienie tu kariery, jest mi to obojętne.
Brazylijczyk pochylił się nad biurkiem i przyglądał się rozmówcy uważnie, jakby nie chciał stracić jego reakcji na swoje następne pytanie.
– Nawet gdyby to miało oznaczać przeniesienie na front rosyjski?
Tego rozwiązania Francisco obawiał się najbardziej. Jego problemem nie był po prostu wyjazd na front walki, gdzie możliwość śmierci była nieskończenie większa niż w KL. Prawdziwy problem miał na imię Tanusia.
– Esesmani, którzy odmówili, zostali przeniesieni?
– Nie. Zostali tutaj.
– Więc i ja mogę zostać. Czy nie ma takiej służby, która nie wymagałaby maltretowania więźniów?
Pytanie zastanowiło Pery’ego Broada. Uciekł wzrokiem za okno, spoglądając na wyłączone z użytku krematorium Auschwitz I, jakby pochłonęła go całkowicie jakaś myśl.
– Może Wydział VI.
– Gestapo?!
– Nie – odparł oficer. – Odziały SS w Auschwitz są podzielone na siedem wydziałów. Abteilung I to komendantura, a Abteilung II to nasz wydział – wydział polityczny, w którego skład wchodzi gestapo i policja kryminalna, Kripo. Jako że grywam w orkiestrach obozowych, jestem w dobrych stosunkach z szefem Wydziału VI, Knittlem. Ludzie naśmiewają się z jego teatralnej maniery, ale ja sporo mu pomogłem i nadal pomagam, dlatego jest mi winien parę przysług. To mogłoby być świetne miejsce dla pana.
– Czym się zajmuje Wydział VI?
– Ten wydział jest odpowiedzialny za szkolenie personelu. Jednym z jego zadań jest życie kulturalne esesmanów w Katzecie.
– Wydaje się interesujące.
– Problem w tym, że zupełnie nie zna się pan na muzyce. – Broad się zaśmiał. – Jak człowiek pozbawiony kultury może zajmować się życiem kulturalnym personelu?
Francisco wskazał na akordeon.
– Jeśli Unterscharführer zechce mnie uczyć, nauczę się wszystkiego, co trzeba – powiedział bardzo pewny siebie. – Nauczę się tak dobrze, że będą mnie chcieli przyjąć do orkiestry Almy Rosé1.
– Nie musi się pan znać na akordeonie, żeby pracować w Wydziale VI. Większość pracujących tam ludzi została wybrana przypadkowo, nie mają specjalnych zdolności. Wystarczy, że będzie pan organizował wydarzenia kulturalne dla obozu. Potrafiłby pan?
Podwładny miał świadomość, że otwierają się przed nim wielkie możliwości. Nie tylko uwolniłby się od komand, ale mógłby z większą swobodą poruszać się po KL. Dałoby mu to dostęp do Birkenau, a w szczególności do obozu kobiecego.
– Kiedy zaczynam?
VI
Drzwi baraku otworzyły się z hukiem. Mając obok siebie nogi Wernera, Levin starał się spać, kiedy zapaliły się światła.
– Achtung! – krzyknął ktoś po niemiecku. – Uwaga wszyscy więźniowie! Słuchajcie uważnie! Jak wiecie, każdy ma prawo wysłać list do przyjaciół lub rodziny, która znajduje się w Theresienstadt lub w jakimkolwiek innym miejscu w Rzeszy. W tym…
– SS – westchnął Werner. – Czego od nas chcą o tej porze?
– …celu przynieśliśmy wam jak zawsze karty pocztowe – kontynuował ten sam głos. – Może się zdarzyć, że w wyniku działań wojennych za trzy dni połączenie pocztowe z Czechami i Morawami zostanie zawieszone na cały miesiąc. Wziąwszy to pod uwagę, powinniście wypisać karty pocztowe i oddać swojemu blokowemu do jutra do kolacji, żeby mogły zostać od razu wysłane do adresatów. Wiadomości mają zostać napisane po niemiecku, drukowanymi literami. W miejscu nadawcy wpisujecie wasze nazwiska i adres Arbeitslager Birkenau bei Neuberun. I bardzo ważny szczegół, wpiszcie datę z miesięcznym wyprzedzeniem, żebyście mogli otrzymać wasze tradycyjne zamówienia z Theresienstadt. Zamiast, na przykład, 27 lutego napiszcie 27 marca albo inną datę bliską końca marca. Zrozumieliście? Jeśli tego nie zrobicie, nie dotrą do was zamówienia z Theresienstadt. Uwaga na datę.
Levin rozpoznał adres nadawcy podany w informacji, widział w Theresienstadt takie karty pocztowe wysłane przez deportowanych we wrześniu, ale dziwaczne wydało mu się wymaganie wpisywania daty z miesięcznym wyprzedzeniem. Jakież to problemy zmuszały do wstrzymania transportu do Protektoratu Czech i Moraw przez cały miesiąc? Czyżby Rosjanie już tam dotarli? Czy Czesi rozpoczęli wielkie powstanie?
Prawie pół godziny zabrało esesmanom obejście wszystkich korytarzy i rozdanie kart pocztowych mężczyznom na pryczach. Kiedy skończyli, przeszli raz jeszcze, przyglądając się każdemu z więźniów, by sprawdzić, czy wszyscy dostali karty. Przechodząc obok Levina, jeden z Niemców wlepił w niego wzrok na długą i niekomfortową chwilę.
– Zaraz, czy ty nie jesteś… Wielkim Nivellim?
Został rozpoznany.
– A… jawohl, Herr SS-Mann.
– Cholera! – krzyknął podekscytowany esesman. Obrócił się do swoich towarzyszy. – Ej, koledzy! Widzieliście, kogo tu mamy?
Pozostali esesmani spojrzeli na niego.
– Co tam, Heinz?
– Wielki Nivelli! – wykrzyknął Niemiec, który rozpoznał magika. – Jest tu Wielki Nivelli!
– Kto?
– Nie pamiętacie tego magika z Pragi, gościa, który sprawiał, że dziewczyny unosiły się w powietrzu? Jest tutaj!
Żołnierze podeszli bliżej.
– Nie wygłupiaj się!
Heinz znowu przyjrzał się magikowi.
– Słuchaj no, może pokażesz nam jakąś sztuczkę?
Grupa esesmanów otoczyła pryczę, wyczekująco wpatrując się w Wielkiego Nivellego. Magik zrozumiał, że nie ma wyjścia. Wziął talię kart, którą dostał od Hirscha, i powtórzył trik, który wcześniej pokazał Wernerowi. Niemcy z entuzjazmem bili brawo.
– Ekstra!
– Gość jest super, no nie? W Pradze mówiono, że był w Tybecie i dzięki buddyjskim lamom poznał tajemnice Atlantów.
– Jeszcze trochę magii, Wielki Nivelli?
Magik ponownie potasował karty, przygotowując się do bardziej skomplikowanego numeru, ale jeden z esesmanów, najstarszy stopniem, zainterweniował.
– Heinz, nie mamy na to czasu – zaprotestował, mundur sugerował stopień Oberscharführera. – Mamy jeszcze pocztówki do rozdania w innych barakach. Pospieszmy się z tym gównem, bo chcę iść do baru Haus der Waffen-SS.
Pomimo protestów Heinza esesmani oddalili się i chwilę później byli już na zewnątrz. Światła zgasły i więźniowie mogli w końcu spać.
VII
Pierwsza reakcja Oberscharführera Kurta Knittla, kiedy Pery Broad przedstawił mu Francisca i zaproponował przeniesienie do jego wydziału, była dość sceptyczna. Szef Wydziału VI pozwolił Unterscharführerowi mówić o wojskowym doświadczeniu portugalskiego esesmana, ale słuchał go ze zwykłej uprzejmości, bez entuzjazmu i z rezerwą, jeszcze większą, kiedy dowiedział się o wykształceniu nowego rekruta.
– Proszę posłuchać, Broad – powiedział w końcu. – Proszę pozwolić mi na szczerość. Po co mi esesman, który nie jest Niemcem i nie ma żadnych umiejętności? Wydział VI odpowiada za życie kulturalne SS, przypominam również, że za szkolenia i propagandę. W jakiej kulturze, jakim szkoleniu i jakiej propagandzie może mi być przydatny esesman z Portugalii? Czy on w ogóle jest Aryjczykiem?
– Portugalczycy są tak samo Aryjczykami jak Włosi – argumentował Broad. – Jeśli Włosi zostali uznani za wystarczająco aryjskich, żeby być naszymi sojusznikami, Portugalczycy również mogą nimi być. Jeśli Reichsführer SS ustalił, że w SS mogą być Europejczycy z Południa, to z pewnością dlatego, że mają do tego rasowe kwalifikacje. Z całym szacunkiem, kim pan jest, żeby przeciwstawiać się Reichsführerowi SS?
– Dobrze… niech będzie.
Francisco się nie odzywał, stał za Brazylijczykiem, pozostawiając mu trud konwersacji. Znajdowali się w gabinecie Knittla, w samym centrum komendantury, rozmowa nie szła w dobrym kierunku.
– Esesman Francisco Latino walczył w hiszpańskiej wojnie domowej – argumentował mężczyzna z Wydziału Politycznego. – Brał udział w bitwie pod Badajoz, w bitwie o Katalonię oraz w zdobywaniu Madrytu. Poza tym przeżył oblężenie Leningradu. Ilu żołnierzy SS tu w obozie może się pochwalić takim doświadczeniem bojowym?
– Nie mówię nie, Broad. Będzie z pewnością przydatny w różnych aktywnościach wojskowych, nie przeczę. Chodzi o to, że zajmuję się sprawami kultury.
Sprzedanie pomysłu okazało się niełatwe.
– Nie wydaje się panu ciekawe bardziej egzotyczne podejście do kultury? – sugerował Brazylijczyk. – Mając Portugalczyka w swoim wydziale, mógłby pan prezentować swoim ludziom bardzo oryginalne spektakle. Samby, sevillany, fado… nie sądzi pan, że wojsku podobałoby się większe urozmaicenie w ofercie kulturalnej?
Wyraz twarzy Knittla pokazywał, że ten argument nie był przekonujący.
– Proszę sobie ze mnie nie żartować – odparł. – Chcemy niemieckiej kultury. Po co mam dawać wojsku sambę, skoro mamy Wagnera? Nie możemy demoralizować żołnierzy podrzędną muzyką.
Broad zrozumiał, że szef Wydziału VI nigdy nie da się przekonać. I nie bez racji, bo argumenty w obronie przeniesienia Francisca do wydziału kultury nie były zbyt przekonujące.
– Proszę posłuchać, Oberscharführer – Brazylijczyk westchnął, zaczynając rozgrywkę. – Pora, bym był z panem szczery. Przyznaję, że temu człowiekowi daleko do ideału. Ale wie pan, jak go wspierałem w kwestii orkiestr, i w imię tego proszę o pomoc. Proszę dać mu szansę. Jeśli okaże się przydatny, doskonale. Jeśli nie, odeśle go pan z powrotem.
Spojrzenie Kurta Knittla przeniosło się na Francisca, ten milczał, a potem ponownie spoczęło na Broadzie. Pomysł ewidentnie mu się nie podobał. Miał jednak dług wobec Brazylijczyka, którego znajomość muzyki była niezwykle przydatna dla obozowych orkiestr. Poza tym warto było utrzymywać dobre stosunki z gestapo. Nikt nie lubił mówić „nie” ludziom z wydziału politycznego.
– Cóż, tylko dlatego, że pan mnie o to prosi.
Spojrzawszy na półki, Francisco poczuł się zniechęcony. Nigdy nie przeczytał żadnej książki, zaglądał jedynie do gazet, żeby dowiedzieć się, co się dzieje na wojnie i w portugalskiej piłce nożnej. Jak miałby zrobić to, o co go poproszono? Podszedł do najmniej onieśmielającej półki, tej z gazetami i kolorowymi magazynami, i przebiegł wzrokiem po tytułach. Najbardziej eksponowane miejsce zajmowały egzemplarze „Schwarzes Korps”, tygodnika SS. Było jeszcze kilka egzemplarzy „Front und Heimat” i kilka miesięcznika „SS-Leithefte”. Ofertę uzupełniały niemieckie gazety z Górnego Śląska, takie jak „Oberschlesische Kurrier” czy „Kattowitzer Zeitung”. Wziął je i przejrzał. Nic nadzwyczajnego. Zauważył jednak, że „Kattowitzer Zeitung” jest organem katowickiej Partii Narodowo-Socjalistycznej, a lektura wydała mu się tak interesująca jak lektura ustawy określającej zasady połowu skorupiaków.
– Czy mogę pomóc?
Francisco odwrócił się i zobaczył pracownika biblioteki.
– Jestem nowy w Wydziale VI – przedstawił się. – Oberscharführer Knittl poprosił mnie o przygotowanie listy propozycji lektur dla żołnierzy.
– To półka z periodykami…
– Wiem, wiem – zawahał się. – Które książki są najbardziej interesujące?
– Najpopularniejsze w naszej bibliotece są Kriminalnovellen Egdara Allana Poe.
Francisco przygotował się, żeby to zanotować.
– Czy może pan powtórzyć?
– Edgar Allan Poe. Problem polega na tym, że to Amerykanin, a nie wiem, czy Oberscharführer będzie zadowolony sugestią lektury wrogiego pisarza.
Pióro Portugalczyka zawisło w powietrzu.
– Hmm – wymamrotał. – Więc może coś niemieckiego?
– Powieści Karola Maya dobrze się wypożyczają – powiedział bibliotekarz, biorąc do ręki egzemplarz zatytułowany Winnetou. – Chociaż opowiadają historie z amerykańskiego Dzikiego Zachodu, są rozchwytywane przez naszych. Podobno sam Führer czytuje Maya.
Okładka z amerykańskim Indianinem obiecywała akcję.
– Dobrze wygląda. – Zapisał. – Co jeszcze?
– Relacje z wojny również są bardzo popularne. Na przykład książka Ernsta Jungera opowiadająca o zdobyciu przez nas Paryża czy Infanterie greift an Rommla.
Kolejne notatki.
– Co jeszcze?
– Führer jest bardzo popularny – dodał bibliotekarz. – A zwłaszcza album fotograficzny Hitler wie ihn kei ner kennt Heinricha Hoffmanna, jego osobistego fotografa, pokazujący Führera, jakiego dotąd nie znaliśmy. I zawsze dobrą sugestią jest oczywiście Mein Kampf.
– Oczywiście, oczywiście. I co jeszcze?
– To zależy od upodobań. – Wskazał gestem na pozostałe półki. – Jeśli zechce pan rzucić okiem na tytuły, znajdzie pan na pewno coś ciekawego.
I tym Francisco zajmował się przez następną godzinę. Zupełnie nie znał się na książkach, ale wybrał w końcu kolejnych pięć pozycji. Największą przyjemność sprawiło mu umieszczenie na liście książki Fernando Magellan Baumgardta, opowiadającej o pierwszym człowieku, który opłynął świat. Esesmani uważali się za najlepszych we wszystkim, ale dowiedzą się, że największy odkrywca w historii był Portugalczykiem.
Opuścił komendanturę, gdzie mieścił się Wydział VI, i udał się do kantyny SS. Wykonał tego dnia swoją pracę i mógł skupić się na strategii dotarcia do Tanusi. Przeniesienie do wydziału kultury uwolniło go od znienawidzonej funkcji strażnika komand i przede wszystkim dawało większą swobodę ruchu.
Przy pożegnaniu Broad doradził mu wykazywanie się inicjatywą i proponowanie spektakli, które będą dostarczać wojsku rozrywki. Oznaczało to, że będzie mógł prosić o odwiedzanie obozów w poszukiwaniu talentów, wystarczy w tym celu wcześniej zidentyfikować potencjalnych artystów. Gdzie ich znajdzie? W Birkenau, to jasne. Tam przebywała większość więźniów. A przede wszystkim Tanusia. Musiał jedynie wyszukać artystów wśród zatrzymanych, a wtedy Knittl wyda mu upragnioną przepustkę. Jednak nie było to takie proste. Mógł udać się do Birkenau pod warunkiem, że zna tam jakiegoś artystę, ale mógł go poznać tylko wtedy, kiedy udałby się do Birkenau w poszukiwaniu znajdujących się tam talentów.
Wszedł do kantyny, rozważając ów paradoks.
– Heil Hitler!, Portugalczyku.
Heinz, jego towarzysz z koszar, przechodził z tacą wypełnioną jedzeniem i winem.
– Heil Hitler! – odpowiedział. – Jesteś sam?
– Tak. Przysiądź się do mnie.
Francisco zostawił płaszcz przy stole Heinza i poszedł po jedzenie. Duży stół był jak zwykle suto zastawiony. Oprócz nieuniknionych kiełbas i ziemniaków znajdowały się na nim foie gras, ser Gruyère, baguettes, croissants i francuskie wina. Sądząc po asortymencie, francuscy Żydzi nadal trafiali do Birkenau.
– Jak tam? – zapytał, siadając obok Heinza. – Dużo pracy?
– O! – odparł żołnierz. – Nie wyobrażasz sobie ile! Dziś przyszły dwa transporty z Drancy. Harówa.
Portugalczyk zaczął jeść.
– Nie męczy cię to?
– Selekcje i specjalne traktowanie? – westchnął. – Na początku było ciężko, nie powiem. Ale lepsze to, niż oberwać od Iwana na froncie. – Nachylił się do nowo przybyłego. – Poza tym premia jest dobra. Dostajemy większą ilość sznapsów i więcej papierosów i dodatkowo możemy kłaść łapę na bagażach, które Żydzi zostawiają na rampie. Deportowani mają mnóstwo kasy, nawet sobie nie wyobrażasz! Co tydzień wysyłam rodzinie ładną sumkę.
– Nie potrafiłbym robić czegoś takiego.
– Można się przyzwyczaić – odpowiedział Niemiec. Wycelował widelec w kolegę, jakby mu przyszło coś do głowy, choć w rzeczywistości zmienił temat. – Słuchaj no, to prawda, że przestałeś być strażnikiem?
– Jestem teraz w Wydziale VI.
– Przenieśli cię czy sam prosiłeś? – Heinz chciał to wiedzieć. – Chodzą słuchy, że spieprzyłeś…
– Kto ci nagadał?
Niemiec wzruszył ramionami.
– Chodzą słuchy. – Nie spuszczał z Francisca wzroku. – To prawda?
– Nie spieprzyłem. Uważam tylko, że zadaniem żołnierza nie jest zabijanie kobiet i dzieci.
– To wrogowie Rzeszy.
– To kobiety i dzieci.
Heinz przez chwilę nic nie mówił, powoli przeżuwając kiełbasę.
– Czym będziesz się zajmował w Wydziale VI? – zapytał. – Muzyką? Kinem?
– Na początek Oberscharführer Knittl poprosił mnie o przygotowanie listy sugerowanych lektur.
– Ten wybawca wojska jest starym nudziarzem! – stwierdził Heinz, robiąc wymowną minę. – Komu tu się chce czytać? Faceci chcą zabawy. Futbolu, boksu, filmów, sztuk, piwa, sznapsów… Dziewczynek.
Niemiec odstawił pusty talerz na bok, przysunął ten z deserem, którym była brioszka.
– Słuchaj, wiesz, co by było fajne?
– No?
– Na początku wojny stacjonowałem w Pradze. Poszedłem raz na pokaz magii, był zabawny. Magik robił niesamowite rzeczy. Wczoraj na służbie rozdawałem w obozie rodzinnym kartki i kto mi się objawił? Ten facet. Ożeż ty, poprosiłem od razu, żeby zrobił parę sztuczek. Gość ma do tego niesłychaną smykałkę. W Pradze przedstawiał się jako Wielki Nivelli, ale wydaje się, że jego prawdziwe imię to Levy czy coś w tym stylu.
– Jest Żydem?
– A kim chciałbyś, żeby był z takim imieniem? Chińczykiem?
– Bo ja wiem? – Francisco się zawahał. – W moim kraju nie ma Żydów.
– Tym lepiej – oznajmił Heinz ze śmiechem. – Nie będziemy musieli napadać na Portugalię.
– Ależ mamy szczęście…
Brioszka, z pewnością również odebrana deportowanym z Drancy, była przepyszna i Niemiec przeżuwał ją z rozkoszą.
– Fajny byłby pokaz magii w obozie. Ale wątpię, żeby wybawca wojska chciał o tym gadać, to wapniak…
Portugalczyk był jeszcze przy kiełbaskach, ale jego widelec zawisł w powietrzu na dźwięk tych słów.
– Gdzie, mówisz, jest ten magik?
– W obozie rodzinnym.
W obozie rodzinnym. Francisco pamiętał, że przechodził tamtędy rankiem tego dnia, kiedy odwiedził Birkenau. Zapamiętał latryny przy ogrodzeniu, mężczyzn i kobiety na jednej przestrzeni, to, że deportowani mieli prawo do noszenia swoich ubrań i że mieli żydowskich blokowych. Wszystko wbrew praktyce i zasadom obozu koncentracyjnego, ale widocznie tam było to dozwolone. Jeśli dobrze pamiętał, Broad powiedział mu, że ci Żydzi są wykorzystywani do celów propagandowych na wypadek kontroli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
– On jest naprawdę dobry?
Heinz był już przy sznapsach.
– Magik? Nad-zwy-czaj-ny! – Wypił jednym haustem i kiedy odstawiał kieliszek, oczy błyszczały mu płomieniem alkoholu. – Ach! Cudowny!
– Co takiego niezwykłego robił?
Niemiec otarł usta wierzchem dłoni.
– Bo ja wiem… niesamowite rzeczy. Sprawiał, że ludzie znikali, połykał ostrza, bo ja wiem co jeszcze? Wczoraj zrobił dla mnie karcianą sztuczkę. Wielki Nivelli był jedną z atrakcji Pragi, jakbyś nie wiedział! Nawet Obergruppenführer Heydrich oglądał jego pokaz!
Wszystko to, co usłyszał, sprawiło, że Francisco zaczął główkować. Rozpaczliwie potrzebował pretekstu, żeby chodzić do Birkenau i pomagać Tanusi. Broad polecił mu wykazanie się inicjatywą, jeśli chce utrzymać się w Wydziale VI. A towarzysz broni właśnie wyjął z kapelusza informację, że w Birkenau jest magik. Czy było coś bardziej oryginalnego od pokazu magii? Pomysł zaczynał go ekscytować. Gdyby propozycja została przyjęta, upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu. Wykazałby się inicjatywą przed przełożonym wydziału i, co ważniejsze, dostałby przepustkę do Birkenau i mógłby odwiedzać dziewczynę. To dopiero byłaby magia.
VIII
– Singen!
Rozkaz Unterscharführera Pestka wywołał uśmiech na twarzy Levina; wiedział, że to do niego. Pestek był jedynym esesmanem, jakiego znał w Birkenau, który wydawał się sympatyczny, a nawet przejęty losem więźniów. I rzecz niesłychana, ten folksdojcz pochodzący z Rumunii czasem się do nich uśmiechał. Kiedy Levin go poznał, myślał, że uśmiech jest sztuczny, ale z biegiem czasu zorientował się, że Pestek był szczery. W obozie rodzinnym nazywano go miláček, „kochany”. Levin miał szczęście, dostając się do jego komanda. Nie tylko Unterscharführer był uprzejmy, ale jego zachowanie zachęcało kapo do podobnego postępowania.
Jeśli prosi go o śpiewanie, to zrobi to z przyjemnością.
A la gerra me vo ir;y no se si vo a venir.la trompeta va…2
– Który to A szesnaście siedemdziesiąt sześć?
Pytanie padło z ust korpulentnego esesmana, którego Levin wcześniej nie widział. Unterscharführer Pestek spojrzał nieufnie.
– Dlaczego chce pan to wiedzieć?
– Jestem z Wydziału VI i mam przesłuchać więźnia A szesnaście siedemdziesiąt sześć – odpowiedział przybysz. – Gdzie on jest?
Pestek nie ruszył się z miejsca.
– Z ludźmi z mojego komanda można rozmawiać tylko na podstawie zezwolenia wydanego przez Lagerführera.
Sądząc po urodzie południowca i sposobie mówienia, można było się zorientować, że nieznany esesman nie był Niemcem. Mężczyzna wyjął z kieszeni kartkę i pokazał ją Pestkowi.
– Gdzie podpis Lagerführera?
Esesman wskazał na dół kartki.
– Tutaj.
– Czy to rzeczywiście podpis Obersturmführera Schwarzhubera? – dopytywał. – Na pewno?
Pestek chronił więźniów.
– Posłuchajcie, Unterscharführer – powiedział przybysz zniecierpliwionym tonem. – Nie jestem tu dla zabawy. Dostałem rozkaz przesłuchania więźnia A szesnaście siedemdziesiąt sześć. Albo pozwolicie mi z nim porozmawiać, albo nie. Jeśli nie, zgłoszę to do Oberscharführera Knittla, podam mu wasze nazwisko, a on skontaktuje się z Obersturmführerem Schwarzhuberem. Jestem przekonany, że Obersturmführer będzie ciekawy, z jakiego powodu jeden z podwładnych zignorował dokument z jego podpisem.
Niezadowolony Pestek odwrócił się do mężczyzn z komanda.
– Który to A szesnaście siedemdziesiąt sześć?
Wszyscy wiedzieli, że nie jest dobrze być poszukiwanym przez SS. Z lękiem, drżąc, Levin podniósł rękę.
– To… to ja, Herr Unterscharführer.
Nieznany esesman podszedł do niego.
– Herbert Levin?
Iluzjonista zdziwił się, że padło jego imię i nazwisko, a nie numer.
– Jawohl, Herr SS-Mann.
– Wielki Nivelli?
Pytanie zaskoczyło Levina; po raz drugi w ciągu kilku dni kolejny esesman przywołał jego pseudonim artystyczny.
– Jawohl, Herr SS-Mann.
Ku zdumieniu wszystkich esesman uśmiechnął się. Był drugim po Pestku, który na ich oczach uśmiechał się do Żyda.
– Jestem Francisco Latino – przedstawił się przybysz tak naturalnie, jakby chodziło o zawarcie znajomości w kawiarni; brakowało jedynie uścisku dłoni. – Masz chwilę?
Niespotykana uprzejmość.
– Oczywiście, Herr SS-Mann.
W trosce o prywatność Francisco zaprowadził Levina w bardziej odosobnione miejsce. Wszyscy więźniowie komanda, kapo oraz Pestek ze zdumieniem zerkali na tamtych dwóch, lecz odległość sprawiała, że byli w stanie uchwycić jedynie niewyraźne dźwięki.
– Poinformowano mnie, że jest pan wielkim iluzjonistą – powiedział esesman. – Chwalono pańskie pokazy w Budapeszcie.
– W Pradze, Herr SS-Mann – skorygował magik. – Dziękuję za pochwały, lecz ten, kto o nich opowiadał, przesadził.
– Mam nadzieję, że nie, bo mam dla ciebie pewną propozycję. – Przybysz spojrzał na Levina wnikliwie. – Czujesz się na siłach przygotować pokaz magii?
– Tutaj?
– Tak. Czujesz się na siłach?
– Tak… oczywiście. Jeśli otrzymam odpowiednie środki, to myślę, że byłbym w stanie coś przygotować. Na przykład barak szkoły mógłby być idealnym miejscem, jak tylko poznam…
– Pokaz dla SS.
Magik zamrugał przerażony.
– Słucham?
– Pracuję dla Wydziału VI odpowiedzialnego za rozrywkę żołnierzy w Auschwitz. Organizujemy pokazy filmów, spektakle, koncerty… wszystko, co może bawić żołnierzy. Słyszałem wiele dobrego o tobie i twoich pokazach i wydaje mi się, że moglibyśmy coś razem przygotować. – Lekko skrępowany nakreślił w powietrzu jakiś znak. – Praca, oczywiście, nie jest odpłatna, ale jeśli się zgodzisz, jestem przekonany, że będę mógł cię wyrwać z tego komanda pod pretekstem przygotowania pokazu. – Wskazał na więźniów przenoszących kamienie z jednej strony na drugą. – Myślę, że byłoby to dla ciebie korzystne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Alma Maria Rosé (ur. 3.11.1906 w Wiedniu, zm. 4/5.04. 1944 w Auschwitz-Birkenau) – austriacka skrzypaczka żydowskiego pochodzenia. Została deportowana przez hitlerowców do Auschwitz-Birkenau. W obozie przez dziesięć miesięcy kierowała orkiestrą więźniarek. Pełniła także funkcję kapo bloku muzycznego. [wróć]
2. Na wojnę czas mi iść / I nie wiem, czy przyjdzie mi wrócić. / Trąbka będzie… – fragment starej sefardyjskiej pieśni. [wróć]