Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
W tej niezwykłej powieści młoda kobieta udaje kogoś, kim nie jest. Dni Alex upływają na odpoczywaniu przy basenie i pływaniu w oceanie oraz łykaniu podkradzionych leków. Czy goszczący ją u siebie Simon wie, kim ona jest naprawdę?
Na Long Island pod Nowym Jorkiem gorące lato dobiega końca. Alex spędza ostatni tydzień sierpnia w przepięknej posiadłości starszego od siebie mężczyzny, którego poznała na Manhattanie, ale nie jest już tu mile widziana. Nieodpowiednie zachowanie na przyjęciu sprawia, że dotąd zachwycony jej wdziękami Simon każe jej wyjechać – oferuje tylko podwózkę na stację kolejową i bilet powrotny do Nowego Jorku. Z pieniędzmi jest krucho, jej telefon źle działa po przypadkowej kąpieli w basenie, a w mieście nie ma ani własnego lokum, ani przyjaciół, są za to stare długi i zakaz wstępu do kilku lokali… czyha tam również pewien niebezpieczny mężczyzna. Dokąd miałaby wrócić? Wydaje się, że nie ma wyjścia z tej sytuacji.
Alex posiada jednak talent do spełniania pragnień innych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, więc zostaje na Long Island i niczym duch przemyka po znaczonych starannie przyciętymi żywopłotami uliczkach, chronionych wielkimi bramami podjazdach i skąpanych w słońcu wydmach elitarnego świata, który pozostaje dla niej niedostępny. Podszywa się pod znajomą znajomych, w basenowym klubiku dla dzieci udaje nową opiekunkę, a gdzie indziej koleżankę w rzeczywistości kompletnie obcych ludzi. Kierowana desperacją, spędza tydzień, wykorzystując swój spryt i zwykłą nieuczciwość, żeby jakoś przetrwać, przenosi się z jednego miejsca do drugiego, w nadziei, że za kilka dni uda jej się wrócić do łask Simona. W USA ten czas to symboliczny koniec wakacji, kiedy miejscowości nadmorskie w pobliżu Nowego Jorku pustoszeją – kto wie, co jesień może przynieść. Pozornie Alex podejmuje racjonalne dla siebie decyzje, ale tak naprawdę samotna i zagubiona kobieta jest jak bezwolny pionek siejący wokół siebie zniszczenie.
Trzymająca w napięciu, porywająca i hipnotyzująca „Zaproszona” Emmy Cline to wyjątkowe osiągnięcie literackie, tylko pozornie jednoznaczne w swojej wymowie. To poruszająca opowieść o klasiźmie, biedzie, zagubieniu, dyskryminacji i dawnych błędach, od których nie da się uwolnić.
Powieść autorki bestsellerowych „Dziewczyn” nawiązuje klimatem do pełnych napięcia utworów Patricii Highsmith i wakacyjnej gnuśności filmów Sofii Coppoli, a ironiczna bohaterka, mistrzyni manipulacji, opisana eleganckim, chłodnym stylem Cline, w hipnotyzujący sposób każe nam za sobą podążać.
„Ani jednego zbędnego słowa, odbierze ci dech, przeczytasz ją w jeden dzień.”
Megan Nolan
„Duszny i wciągający, zabarwiony nutą niebezpieczeństwa i niesamowicie inteligentny tekst, którego zwodnicza lekkość skrywa zaskakującą głębię i frapującą oryginalność.”
„The Guardian”
„Powieść doskonała, pełna suspensu i nieoczywista. Cline napisała niemalże thriller o próbie przetrwania, swego rodzaju letnie czytadło dla osób, które nigdy nie znalazły się w sytuacji walki o byt.”
„The Nation”
„Cline potwierdza swoją reputację literackiej prorokini kobiet na krawędzi. Oniryczna analiza klasy uprzywilejowanej oraz pozycji społecznej kobiet piecze jak oparzenie słoneczne.”
„Esquire”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Siddhartha Hermanna Hessego w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz (Poznań 2022).
Tytuł oryginału The Guest
Przekład Agnieszka Walulik
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
THE GUEST © 2023 by Emma Cline
First published by Random House
Translation rights agreed by AJA Anna Jarota Agency and The Clegg Agency, Inc., USA.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Walulik, 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2024
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © DV DeVincentis
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-971361-0-6 (EPUB); 978-83-971361-0-6 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2024
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Trwał sierpień. Ocean był już ciepły i z każdym dniem stawał się cieplejszy.
Alex odczekała, aż przewali się seria bałwanów, i ruszyła do wody, brodząc w niej, dopóki nie weszła na tyle głęboko, żeby zanurkować. Chwila energicznego przebierania ramionami i wypłynęła dalej, poza granicę fal. Tu powierzchnia była spokojna.
Stąd plaża wydawała się nieskazitelna. Światło – to słynne światło – nadawało wszystkiemu łagodny miodowy koloryt: ciemnej europejskiej zieleni chaszczy, trawom na wydmach, które poruszały się rozszeptanym unisono. Samochodom na parkingu. Nawet mewom, które zleciały się zgrają do śmietnika.
Ręczniki na piasku były pozajmowane przez rozleniwionych plażowiczów. Mężczyzna opalony na kolor drogiej walizki ziewnął głośno, młoda matka pilnowała dzieci biegających na skraj wody i z powrotem.
Co by zobaczyli, gdyby spojrzeli na Alex?
W wodzie wyglądała tak samo jak wszyscy. Młoda samotnie pływająca kobieta nie miała w sobie nic dziwnego. Nie było sposobu, żeby określić, czy pasowała tu, czy nie.
Gdy Simon po raz pierwszy zabrał ją na tę plażę, zrzucił przy wejściu obuwie. Wyglądało na to, że wszyscy tu tak robili: przy niskiej drewnianej barierce piętrzyły się buty i sandały. „I nikt ich nie kradnie?” – zapytała Alex. Simon uniósł brwi. „Po co ktoś miałby kraść cudze buty?”.
Ale to właśnie była pierwsza myśl Alex: jak łatwo byłoby tu coś komuś zabrać. Wszelkiego rodzaju rzeczy. Rowery oparte o parkan. Torby pozostawione na ręcznikach. Niezamknięte auta, bo nikt nie chciał nosić kluczyków na plażę. Ten system działał wyłącznie dlatego, że wszyscy tu wierzyli, że znajdują się w otoczeniu ludzi takich samych jak oni.
Przed wyjściem na plażę Alex połknęła jedną z tabletek przeciwbólowych Simona – zostały mu po operacji kręgosłupa, już dawno temu – i teraz jej umysł osnuwała znajoma warstewka gazy. A słona woda dookoła była jak dodatkowy narkotyk. Serce w jej piersiach biło przyjemnie, wyczuwalnie. Dlaczego w oceanie człowiek czuje się jak ktoś z gruntu dobry? Alex unosiła się na plecach, jej ciało poruszało się lekko z ruchem fal, oczy miała przymknięte przed słońcem.
Dziś wieczorem będzie przyjęcie u jakiejś znajomej Simona. Czy tam znajomej od interesów – bo wszyscy jego znajomi byli od interesów. Do tej pory Alex miała do przetracenia całe godziny. Simon przez resztę dnia miał pracować, a ona została zdana na własne towarzystwo, jak zresztą przez cały czas, od kiedy tu przyjechali, czyli już od prawie dwóch tygodni. Nie przeszkadzało jej to. Niemal codziennie chodziła na plażę. Podbierała tabletki z zapasów Simona w stałym, ale niewykrywalnym tempie, a przynajmniej miała taką nadzieję. Ignorowała coraz bardziej szurnięte wiadomości od Doma, co nie wymagało wielkiego wysiłku. Dom nie miał pojęcia, gdzie się podziała. Próbowała zablokować jego numer, ale wtedy pisał do niej z nowego. Gdy tylko będzie miała okazję, zmieni własny. Dziś rano Dom przysłał jej kolejną serię:
Alex
Alex
Odezwij się
Od tych esemesów żołądek podchodził jej do gardła, ale wystarczyło, żeby podniosła głowę znad telefonu, a wszystko już dało się ogarnąć. Była w domu Simona, otwarte okna wychodziły na czystą zieleń. Dom znajdował się w innej przestrzeni, ona zaś mogła udawać, że ta przestrzeń właściwie już nie istnieje.
Wciąż unosząc się na plecach, Alex otworzyła oczy, zdezorientowana nagłym błyskiem słońca. Spojrzała na brzeg i natychmiast ustawiła się w pionie: zniosło ją dalej, niż się spodziewała. Znacznie dalej. Jak to się stało? Zaczęła płynąć, kierując się w stronę plaży, ale miała wrażenie, jakby w ogóle się nie przemieszczała, woda pożerała machnięcia jej ramion.
Nabrała powietrza, spróbowała jeszcze raz. Jej nogi mocno kopały. Ramiona przebierały miarowo. Nie była w stanie stwierdzić, czy brzeg choć trochę się przybliżył. Kolejne podejście do powrotu w linii prostej, ale dalej tkwiła w miejscu. Słońce prażyło, linia horyzontu drżała: wszystko to było całkowicie na nią obojętne.
Koniec – a więc nadchodził.
To była kara, Alex nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Dziwne jednak, że jej przerażenie trwało tak krótko. Tylko przez nią przeszło, pojawiło się i prawie natychmiast zniknęło.
Jego miejsce zajęło coś innego, swego rodzaju gadzia ciekawość.
Alex zmierzyła wzrokiem odległość, wzięła pod uwagę swoje tętno, spokojnie oceniła wszystkie czynniki tej rozgrywki. Przecież zawsze widziała rzeczy takimi, jakie są rzeczywiście, prawda?
Pora na zmianę kursu. Zaczęła płynąć równolegle do plaży. Jej ciało przejęło kontrolę, przypomniało sobie właściwe ruchy. Nie dopuszczała do siebie żadnego wahania. W pewnym momencie woda zaczęła stawiać mniejszy opór i Alex wreszcie mogła popłynąć szybciej, zbliżyć się do brzegu, aż w końcu znalazła się na tyle blisko, że jej stopy dotknęły piachu.
Owszem, była zdyszana. Ramiona miała obolałe, serce waliło jej nieregularnie. Wylądowała na plaży daleko od punktu, w którym wcześniej weszła do morza.
Ale była cała – cała i zdrowa.
Strach natychmiast poszedł w zapomnienie.
Na brzegu niczego nie zauważono, nikt się nawet na nią nie obejrzał. Minęła ją jakaś para z pochylonymi głowami, wypatrywali w piasku muszelek. Mężczyzna w rybackich spodniach dalej składał wędkę. Od strony grupki pod namiotem plażowym napłynął śmiech. Gdyby Alex naprawdę znalazła się w niebezpieczeństwie, ktoś na pewno by zareagował, jedna z tych osób przyszłaby jej z pomocą.
Auto Simona fajnie się prowadziło. Było niesamowicie zwrotne, niesamowicie szybkie. Alex nie chciało się przebierać ze stroju kąpielowego, więc jej uda przypiekały się na skórzanych obiciach. Nawet przy sporej prędkości i opuszczonych szybach powietrze w samochodzie było gęste i nagrzane. Jaki problem Alex miała do rozwiązania w tej chwili? Żadnego. Zero zmiennych do skalkulowania, tabletki przeciwbólowe nadal wykonywały swoje zbożne dzieło. W porównaniu z miastem to był raj.
Miasto. Nie była już w mieście – i Bogu niech będą dzięki.
Oczywiście chodziło o Doma, ale nie tylko o niego. Jeszcze przed Domem coś zaczęło się psuć. W marcu Alex bez żadnej pompy skończyła dwadzieścia dwa lata. Zrobił jej się uparty jęczmień, przez co lewa powieka zaczęła nieprzyjemnie opadać. Makijaż, który nakładała, żeby to zamaskować, tylko pogorszył sprawę: od nowa wdało się zakażenie i jęczmień męczył ją przez kilka miesięcy. Wreszcie poszła do jakiejś kliniki, gdzie nie trzeba było zapisywać się na wizytę, żeby przepisali jej antybiotyk. Co wieczór odciągała powieki i zakraplała sobie lek prosto do oczodołu. Odruchowo zaczynała łzawić, ale tylko z lewego oka.
W metrze czy na chodnikach okrytych wełenką świeżego śniegu zaczęła zauważać, że obcy ludzie jakoś dziwnie na nią patrzą. Zatrzymywali na niej wzrok. Raz jakaś kobieta w kraciastym moherowym płaszczu przyglądała jej się tak, że wytrąciło ją to z równowagi. Twarz miała wykrzywioną w wyrazie przypominającym narastającą troskę. Kiedy indziej pewien mężczyzna o nadgarstkach pobielałych od ciężaru licznych plastikowych reklamówek gapił się na nią do tego stopnia, że wreszcie wysiadła z metra.
Co takiego dostrzegali ludzie w jej aurze, jaki odór z siebie wydzielała?
Może tylko to sobie wyobrażała. A może nie.
Miała dwadzieścia lat, kiedy przyjechała do miasta – w tamtych czasach wciąż jeszcze wystarczało jej energii na posługiwanie się fałszywym imieniem i wciąż jeszcze wierzyła, że tego typu gesty mają jakąś wartość, że dzięki nim to, co robiła, nie działo się na serio w jej prawdziwym życiu. Prowadziła wtedy różne listy. Listę z nazwami miejsc, do których chodziła z tymi mężczyznami. Restauracji, które liczyły sobie za chleb i masło. Restauracji, w których na powrót składali ci serwetkę, kiedy wyszłaś do toalety. Restauracji, w których serwowano wyłącznie steki – różowe, ale pozbawione smaku i grube jak książka w twardej oprawie. Brunchów w hotelach ze średniej półki, z niedojrzałymi truskawkami i przesłodzonym sokiem, paćką pełną miąższu. Jednak te listy szybko straciły swój urok, albo może coś w nich zaczęło ją przygnębiać, więc je zarzuciła.
Teraz Alex nie była już mile widziana w barach niektórych hoteli, musiała unikać pewnych restauracji. Wszelki urok, jaki w sobie miała, zaczynał tracić siłę. Nie do końca, nie całkowicie, ale dość, by zaczęło do niej docierać, że istnieje taka możliwość. Widziała, jak to samo spotyka inne – starsze dziewczyny, które poznała, gdy się tu przeprowadziła. Rejterowały w rodzinne strony i rzutem na taśmę starały się ułożyć sobie normalne życie albo zupełnie znikały z radaru.
W kwietniu menedżer pewnego lokalu zagroził po cichu, że wezwie policję, gdy Alex próbowała obciążyć płatnością rachunek dawnego klienta. Zbyt wielu jej stałych klientów przestało się odzywać, i to z przeróżnych powodów – a to ultimatum wypracowane podczas terapii dla par lub postawione na skutek nowej mody na radykalną szczerość, a to pierwsze przebłyski wyrzutów sumienia, rozbudzonego na skutek narodzin dziecka, a to zwyczajne znudzenie. Jej miesięczne przychody drastycznie się obniżyły. Alex zaczęła rozważać operację powiększenia biustu. Przeredagowała swoje ogłoszenie i uiściła niebotyczną opłatę, aby wyskakiwało na pierwszej stronie wyszukiwarki. Obniżyła stawki raz, potem drugi.
„Sześćset róż” – brzmiało ogłoszenie. Sześćset całusów. Rzeczy, których tylko bardzo młoda dziewczyna mogłaby pragnąć w liczbie sześciuset sztuk.
Poszła na serię zabiegów laserowych: rozbłyski błękitnego światła oblewały jej twarz, gdy wyglądała przez przyciemniane medyczne gogle niczym ponura astronautka. Jednocześnie dała swoje zdjęcia do retuszu nerwowemu studentowi akademii sztuk pięknych, który zapytał – bardzo delikatnie – czy nie rozważyłaby płatności w formie wymiany usług. Miał domowego królika o demonicznych różowych oczkach, który czaił się po kątach jego prowizorycznego studia.
W maju jedna ze współlokatorów zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak szybko ubywało im zapasów clonazepamu. Zniknęły także bon podarunkowy, ulubiona bransoletka. Dziewczyny ustaliły, że to Alex musiała popsuć klimatyzator. Czy Alex popsuła klimatyzator? Niczego takiego nie pamiętała, ale niewykluczone, że tak. Wydawało się, że wszystko, czego dotknęła, można było spisać na straty.
W czerwcu z desperacji zaczęła zaniedbywać standardowe procedury bezpieczeństwa – nie domagała się referencji ani dowodów tożsamości ze zdjęciem i kilka razy dała się orżnąć. Jakiś typ powiedział jej, żeby podjechała taksówką do hotelu przy lotnisku JFK, obiecał zwrot kosztów przy spotkaniu, po czym przestał odbierać jej telefony. Alex wydzwaniała do niego z chodnika, gdy wiatr atakował jej kieckę, a taksówkarze zwalniali, żeby się na nią pogapić.
Wreszcie w lipcu, po tym, jak współlokatorzy zażądali, aby w ciągu dwóch tygodni zapłaciła zaległy czynsz, bo inaczej wymienią zamki w drzwiach, do miasta wrócił Dom.
Doma nie było prawie rok – udał się na dobrowolne wygnanie na skutek jakichś kłopotów, o których Alex nie chciała za dużo wiedzieć. Z Domem zawsze lepiej było nie wiedzieć za dużo. Powiedział, że go aresztowano – i to parę razy – ale chyba nigdy nie odsiadywał żadnego wyroku. Rzucał mgliste aluzje o jakimś immunitecie dyplomatycznym i interwencji wysoko postawionych urzędników, którzy w ostatniej chwili się za nim wstawiali. Myślał, że ktoś w to wszystko uwierzy? Kłamał nawet więcej niż ona, kłamał bez żadnego powodu. Alex obiecywała sobie, że już się z nim nie spotka. Ale potem znowu do niej napisał – wreszcie ktoś, być może jedyny człowiek, który naprawdę chciał się z nią zadawać. Nie bardzo potrafiła przywołać w pamięci powody, dla których kiedyś się go bała. Przecież dobrze się razem bawili, prawda? Przecież ją lubił, prawda?
Zatrzymał się w mieszkaniu, które należało podobno do jakiegoś znajomego. Pili nieschłodzone piwo imbirowe. Dom chodził na bosaka i spuszczał wszystkie żaluzje w oknach. Na parapecie stał rządek oklejonych naklejkami pojemników po bitej śmietanie, a w koszu na śmieci leżała plastikowa reklamówka z pustymi puszkami po gazowanych napojach alkoholowych. Dom ciągle rzucał okiem na telefon. Gdy zadzwonił domofon – i dzwonił tak przez długi czas – Dom olał go i tylko chichotał, aż dzwonek wreszcie ucichł. O czwartej nad ranem zrobił omlet, którego żadne z nich nie tknęło. Oglądali razem jakiś reality show: na ekranie grupa podstarzałych kobiet siedziała na słonecznym patio jakiejś restauracji, z namaszczeniem zasysając przez słomki mrożoną herbatę ze szklanek. Ich rozmowy były pełne emocji, twarze wyglądały jak dramatyczne maski. „Wcale tak nie powiedziałam!” – zabeczała jak koza taka z ciemnymi włosami.
– Widziałaś to już? – zapytał Dom, nie odrywając wzroku od telewizora.
Tulił w ramionach pluszowego pingwina i międlił jego lśniące guzikowe oczka.
Kobieta na ekranie podniosła się gwałtownie, przewracając krzesło. „Jesteś toksyczna! – wydarła się. – Toksyczna!” – powtórzyła, pierdoląc palcem powietrze. I odeszła, sapiąc z wściekłości, a operator odjechał kadrem, gdy przeszła obok niego gwałtownie, tak że niemal go staranowała.
Obejrzeli następny odcinek, potem jeszcze jeden. Dom leżał z głową na kolanie Alex, zlizywał narkotyki ze swoich palców. Gdy wsunął jej w majtki rękę, nie odsunęła jej. Oglądali dalej. Wszystkie kobiety w programie nienawidziły się nawzajem, tak bardzo się nienawidziły, i to tylko po to, żeby nie musiały nienawidzić swoich mężów. Jedynie ich pieski, mrugające z ich kolan, wydawały się prawdziwe, to one były duszami tych kobiet – doszła do wniosku Alex. Ich tycimi duszami, które dreptały za nimi na smyczy.
Ile czasu Alex siedziała tam z Domem? Co najmniej dwa dni.
I jak szybko, gdy już odeszła, Dom wszystkiego się domyślił?
Prawie natychmiast.
Zadzwonił do niej cztery razy, jeden po drugim. A przecież nigdy do niej nie dzwonił, tylko pisał. Tak więc Alex z miejsca zrozumiała, że popełniła błąd. Wiadomości posypały się jak pociski.
Alex
Czy cie kurwa pojebało
Ja pierdole
No wez wreszcie
kurwa
odbierz
Gdy zaczął dzwonić, Alex była właśnie na dziesiątej godzinie przyjemnej, rozkołysanej fazy po benzie, z ciepłym kompresem stygnącym na ostatnich pozostałościach jęczmienia, z żarciem na wynos zasmradzającym pokój, ale przynajmniej nie leżało na widoku. Esemesy od Doma wydawały jej się zabawne.
Ale następnego dnia Dom zostawił jej wiadomość, prawie płakał, a przecież zawsze był dla niej całkiem miły. Był prawie jej przyjacielem, na swój porąbany sposób.
Wreszcie odpowiedziała esemesem:
Nie mogę teraz gadać. Ale za kilka dni, ok?
Zakładała – początkowo – że znajdzie się jakieś wyjście. Zawsze się znajdowało. Tak więc dalej grała z Domem na zwłokę. On odzywał się prawie codziennie.
Alex?
Sytuacja zaczęła eskalować. Dom znowu wydzwaniał. Zostawiał wiadomości głosowe. Silił się na lekkość, nawet na żarty, jakby wszystko to było jednym głupim nieporozumieniem. A potem znikąd uruchamiała mu się agresja, głos windował do upiornego psychopatycznego rejestru, i Alex autentycznie się go bała. Przypomniała sobie tamten raz – w zeszłym roku. A nie, to musiało być wcześniej, zanim wyjechał z miasta. Gdy obudziła się z jego rękami na gardle. Jej oczy spojrzały w jego oczy, jego dłonie się zacisnęły. Na twarzy miał wyraz niezbyt mocnej koncentracji. Nie oderwała spojrzenia, dopóki nie ścisnął tak mocno, że powieki jej się przymknęły i poczuła, jak gałki oczne uciekają jej w tył głowy.
Mogła zmienić numer, ale co z tymi ogłoszeniami, za które już zapłaciła i podała ten telefon? Powtarzała sobie, że Dom wreszcie się znudzi. Załaknie świeżej krwi.
Ale wtedy, pewnego dnia, gdy wychodziła rano z domu, zauważyła go po drugiej stronie ulicy. Doma, który stał na chodniku z rękami w kieszeni. Bo to na pewno był Dom, na sto procent. A może nie. Albo to zwykły przypadek? Nie podała mu swojego nowego adresu. Nagle popadła w paranoję. Jęczmień zaczął wracać. Współlokatorzy udawali, że jej nie widzą. Zmienili hasło do wi-fi. Z szafki w łazience zniknęły wszelkie możliwe leki, nawet ibuprofen.
Alex nabrała niemiłego przekonania, że stała się tak jakby trędowata.
To był słaby wieczór, żadnych chętnych.
Może Alex wydzielała z siebie jakąś kolczastą, desperacką aurę – ludzie czują, gdy się czegoś potrzebuje, mają nosa do nieudaczników. Ciągle sprawdzała wiadomości w nadziei, że może ktoś się odezwie, ale pisał do niej tylko Dom. Zasypywał ją esemesami, proponował, że zamówi dla niej taksówkę, usiłował namówić na spotkanie przy metrze pod parkiem. Alex odwróciła komórkę ekranem do dołu.
Sączyła drugiego seltzera ze szklaneczki do whisky – lepiej nie pić tak naprawdę, tylko wyglądać, jakby się piło – gdy kilka stołków dalej przy barze usiadł jakiś mężczyzna. Mężczyzna w białej koszuli i o gęstej czuprynie. Normalnie od razu by się połapała, że to cywil – ktoś, kogo wizja siebie na pewno nie obejmowała udziału w pewnych układach. Na takich mężczyzn szkoda jej było energii. Ale może to błąd – to, że skupiała się na natychmiastowej gratyfikacji – no bo w końcu jak na tym wyszła? Lekceważyła ochronę, jaką mógł jej zaoferować cywil. Coś bardziej trwałego. Zatętniła w niej adrenalina: oto ktoś, kto odmieni złą passę.
Kto zaczął rozmowę, on czy ona? Tak czy owak, Alex za jego zaproszeniem przesiadła się na stołek obok niego. Jego zegarek zalśnił, gdy mężczyzna ostentacyjnie schował telefon do kieszeni na piersi: Alex skupiła na sobie całą jego uwagę.
– Jestem Simon – powiedział.
Uśmiechnął się do niej. Ona uśmiechnęła się do niego.
Oto odpowiedź – wyjście awaryjne, na którego objawienie się liczyła przez cały ten czas.
Odhaczała wszystkie punkty, jakby trenowała specjalnie do tej jednej chwili, i może rzeczywiście tak było. Pozwoliła, żeby Simon zamówił dla niej prawdziwego drinka. Gdy się śmiała, zakrywała dłonią usta, jakby była bardzo nieśmiała. Widziała, że zauważył ten gest, tak samo jak zauważył, że wypiła tylko dwie skromne lampki białego wina i że porządnie rozłożyła sobie serwetkę na kolanach. Rozmowa toczyła się gładko. Alex na pewno wyglądała – w oczach Simona – jak zwyczajna dziewczyna. Zwyczajna młoda dziewczyna, która korzysta z życia w mieście. Ale nie do przesady. Podziękowała za trzeci kieliszek wina, za to zgodziła się na kawę po kolacji.
Wszystko poszło jak trzeba. Simon zaprosił ją na randkę. Taką prawdziwą randkę. A potem jeszcze jedną. Alex przestała się widywać z innymi. Unikała pewnych triggerów, pewnych części miasta. Nigdy nie zapraszała Simona do siebie. Przestała odbierać, gdy ktoś dzwonił do niej późnym wieczorem. Oparła się pokusie, żeby coś Simonowi podkraść: perłowe spinki do mankietów czy zwitki gotówki, które beztrosko rzucał na szafkę nocną.
Kiedy sytuacja zaczęła się pogarszać? Kilka tygodni później?
Sierpień był tuż za rogiem, Alex zaś wciąż odwlekała spotkanie z Domem i zastanawiała się, do kogo będzie mogła wbić, jeśli – kiedy – współlokatorzy wykopią ją na bruk. Z jej torebki zniknęły klucze do mieszkania, a może to oni je zabrali? Całą noc przesiedziała na schodkach przed budynkiem, aż wreszcie najsympatyczniejszy z nich wrócił z nocnej zmiany. Na jej widok zrzedła mu mina – jak chyba wszystkim ostatnio. Przynajmniej wpuścił ją na górę, żeby mogła wziąć prysznic, ale nie pozwolił jej zostać.
I wtedy na ratunek przybył Simon.
Miał wakacyjny dom na Wschodnim Wybrzeżu. Bardzo chciał, żeby wyjechała z nim na cały sierpień. Mogłaby tam zostać przez okrągły miesiąc. Co roku na Święto Pracy urządzał fajne przyjęcie – Alex na pewno będzie się dobrze bawiła.
Zatem Alex wyniosła się z dzielonego mieszkania, nie płacąc zaległego czynszu, chociaż w ramach częściowego zadośćuczynienia zostawiła tam większość swoich starych ciuchów i meble z taniej sklejki. Ignorowała telefony i wiadomości od byłych współlokatorów, zablokowała numer Doma – wreszcie da sobie spokój. Kiedyś. Nikt z czasów, o których zaczęła już myśleć jako o swoim dawnym życiu, nie wiedział o Simonie, nie wiedział, gdzie Alex się podziała. Żadna z osób, którym w jakikolwiek sposób, mglisty czy ewidentny, zawiniła.
Zniknęła bez śladu – nie było to trudne.
Resztę lata spędzi tutaj, z Simonem, a potem, we wrześniu – w mieście. Simon miał tam swoje mieszkanie. Wspominali już o tym, że Alex mogłaby się przeprowadzić. Za każdym razem, gdy Simon rzucał aluzje do możliwej wspólnej przyszłości, Alex spuszczała wzrok, inaczej jej desperacja stałaby się zbyt oczywista. Simon myślał, że Alex też ma własne mieszkanie, i było rzeczą niezwykle ważną, aby nadal tak uważał. Aby podtrzymała pozory samowystarczalności, dała mu odczuć, że to on wszystkim steruje. Na tym etapie najlepsza była powściągliwość.
Simon.
Ogólnie to dobry człowiek.
Pokazał Alex na telefonie swoje zdjęcia, gdy był młodym przystojnym chłopakiem o pełnej życia twarzy. Teraz przekroczył już pięćdziesiątkę, ale zachował tę samą gęstą czuprynę i w ogóle dobrze się trzymał. To przez tego całego halibuta, którym zapychał sobie zamrażarkę – grillował jego białe płaty z taką ilością cebuli, że Alex czuła, jak wibruje jej w ustach. Miał też trenera, który podłączał go do elektrod rażących wstrząsami jego mięśnie, żeby pozostały jędrne, i proponował mu kąpiele lodowe i podroby – wszystkie te nowomodne wynalazki dla osób, które uczyniły ze zdrowia swój zawód. Simon był wręcz psychotycznie zdyscyplinowany i chyba naprawdę wierzył, że najdrobniejsze zaniedbanie skończy się katastrofą. Pewnie miał rację. Bo od czasu do czasu zawodziła go samokontrola: wyciągał słoik masła orzechowego, szedł z nim na kanapę i pieczołowicie wyjadał do czysta, a na koniec wylizywał łyżeczkę zaskakująco różowym językiem. Po czym spoglądał smutno w opróżniony pojemnik, jakby ten widok go raził.
Miał córkę, która z nim nie mieszkała, i byłą żonę na drugim końcu kraju, lecz nie wyczuwało się w nim rozgoryczenia, w każdym razie Alex nic nie zauważyła. Zawsze, gdy rozmawiał z córką przez telefon, wychodził z pokoju. Caroline miała ciemne lśniące włosy, typowe dla ludzi zamożnych, a także zadbane brwi i ubrania wykonane z tkanin nadających się wyłącznie do prania chemicznego. Jedna z tych córek bogaczy, których można było jedynie żałować, bo w ostatecznym rozrachunku mogły sobie kupić wszystko poza urodą. Alex widziała ją tylko na zdjęciach – chudzina zawsze ściskająca się za łokcie. Marszczyła brwi, nawet gdy się uśmiechała. Rozpaczliwie marzyła o karierze piosenkarki. Alex wróżyła jej przyszłość pełną smutku, ale pewnie była to tylko projekcja.
Wakacyjny dom Simona leżał w pobliżu oceanu. Salon miał prawie siedem metrów wysokości i sufit poprzecinany krokwiami. Gładką betonową podłogę. Wielkie obrazy, które, na mocy samych wymiarów, sugerowały dużą wartość. Simon specjalizował się w rynku wtórnym i gdy pokazywał jej serie JPEG-ów albo szli na kolację do domu jakiegoś kolekcjonera, Alex przybierała minę pełną uwagi. Czasami próbowała odgadnąć cenę tego czy innego przedmiotu albo co powie o nim Simon, gdy znajdą się sami. Ale nigdy nie odgadywała trafnie – za dużo tam było niewidocznych czynników. Może inne podobne prace nie ściągnęły zainteresowania na wieczornych aukcjach. Może artysta użył pewnych materiałów, które z czasem ulegały degradacji, przez co dzieło uznano za zbyt niestabilne, aby objąć je ubezpieczeniem. Jeśli dany przedmiot znajdował się wcześniej w posiadaniu niewłaściwej osoby – początkującego kolekcjonera o naiwnym oku, menedżera jakiejś firmy technologicznej, w sprawie której toczyło się właśnie dochodzenie – mogło to również w pewien sposób skazić należące do niego dzieło sztuki. Jego wartość zależała od całej siatki nieustannie zmieniających się okoliczności. Czasami też „dzieło” było tak naprawdę zaledwie pomysłem, istniejącym wyłącznie jako obraz przesyłany mailem w jedną i drugą stronę, bo kolekcjonerzy odsprzedawali coś, co kupili, zanim zdążyli zobaczyć to na własne oczy.
Ta gra we wmawianie innym, że coś jest tyle a tyle warte – pod tym względem ona i Simon wcale tak bardzo się nie różnili.
Ostatnie tygodnie upłynęły jej przyjemnie. Z łatwością wpasowała się w tutejsze życie Simona – tekstura i rytm tego życia były tak misternie utkane, że Alex musiała się jedynie im podporządkować. Chodzili na kolacje do znajomych Simona – ich asystenci zawsze przysyłali zawczasu maile z pytaniami o wszelkie ograniczenia żywieniowe. „Żadnych” – świergotała Alex w odpowiedzi. Na tym polegało całe jej zadanie – nie tworzyć nawet najmniejszych tarć. Na popołudniowych garden party, pełnych życia i fruwających muszek, stała z boku, podczas gdy Simon rozmawiał i popijał białe wino. Jego znajomi spoglądali na nią z niewyraźnymi uśmiechami – może wydawało im się, że już się kiedyś spotkali, mylili Alex z jedną z poprzednich młodych kobiet Simona. „Miło cię widzieć” – mówili zawsze. Bezpieczny zwrot pozwalający na poprowadzenie rozmowy w dowolnym kierunku. „Dobrze się bawisz?” – spytał ktoś czasem, wreszcie zwracając się bezpośrednio do Alex, ona zaś przytakiwała ruchem głowy, jednak wzrok rozmówcy zdążył już wrócić do Simona. Czasami bywali protekcjonalni, ci jego znajomi, lecz ona już dawno temu uodporniła się na dezaprobatę obcych ludzi. Wszystkie te razy, gdy siedziała w jakimś miejscu publicznym naprzeciwko mężczyzn dwa razy starszych od siebie, mężczyzn o spoconych łysiejących głowach. Uodporniła się na to, że inni będą się na nią gapili, i wiedziała, jak się uzbroić do starcia z tymi spojrzeniami.
Ale tu było inaczej. Tu, z Simonem. Opierała się o niego, a on nie przerywał rozmowy, ale opuszczał rękę na jej krzyż. W drodze do domu opowiadał jej o swoich znajomych. O ich życiu prywatnym, ukrytych problemach. Alex zadawała pytania i zachęcała, żeby powiedział coś więcej, a on błyskał zębami w uśmiechu i jego zadowolenie nagle wydawało się takie chłopięce.
To było prawdziwe – ona i Simon. Albo mogło się takie stać.
W ciągu dnia oglądała telewizję w przeszklonym salonie, czytała w wannie czasopisma, dopóki nie wystygła jej woda. Chodziła samotnie na plażę albo pływała w basenie Simona. W poniedziałki, środy i piątki przychodziła Patricia, żeby posprzątać i zrobić pranie. Alex godzinami uciekała z pokoju do pokoju, przeganiana przez milczącą pracowitą kobietę, która przyjmowała jej obecność z takim samym niewzruszonym spokojem, z jakim przyjmowała wszelki bałagan.
Nie było w tym nic trudnego. Nic a nic trudnego.
Raz na jakiś czas Alex połykała kilka tabletek przeciwbólowych Simona, żeby nieco pozszywać obluzowane godziny, choć nie dzieliła się z nim tą informacją. Starała się zachowywać bez zarzutu. Jeśli napiła się czegoś ze szklanki, natychmiast ją opłukiwała i chowała do zmywarki. Ścierała z blatu pozostałą po niej obwódkę. Nie rzucała mokrych ręczników na łóżko i nie zostawiała odkręconej pasty do zębów. Monitorowała liczbę podebranych tabletek, aby Simon nie zdołał się zorientować. Ostentacyjnie piała z zachwytu nad jego psem Chivasem, którego Simon całował prosto w pysk.
Gdy Simon przysyłał jej wiadomość, że zaraz skończy pracę, Alex spryskiwała twarz wodą i myła zęby. Przebierała się w kosztowny T-shirt, który od niego dostała, a potem siadała i czekała, tak jakby koniec każdego dnia był ich pierwszą randką.
Czy Simon choć raz musiał na nią czekać, czy choć raz przygotowywał się na jej przybycie?
Nie. Ale co z tego?
Wszystko to były małe ustępstwa, biorąc pod uwagę to, co dzięki nim zyskiwała.
Oczywiście nie powiedziała Simonowi o Domie. Nie powiedziała mu o wielu rzeczach. Wcześnie się nauczyła, że czasami trzeba zachować pewien dystans. Utrzymać grę pozorów. To było łatwe, a z czasem stało się jeszcze łatwiejsze. I czy nie lepiej dawać ludziom to, czego pragną? Rozmowę prowadzoną niczym pomyślna transakcja – jedwabistą wymianę, której nie zakłóci rzeczywistość. Większość ludzi wolała fikcję. I Alex nauczyła się, jak jej dostarczać, jak przyciągać innych, podsuwając im wizje samych siebie – rozpoznawalnych, ale podkręconych o dziesięć procent, nasilonych tak, by wydawali się lepsi. Jak rzucać aluzje dotyczące własnych pragnień, tak by sprawiały wrażenie wspólnych. Gdzieś w głębinach ich mózgu zaczynały wtedy błyskać synapsy, sunęły truchcikiem w kierunku, który Alex dla nich wytyczyła. I przepełniała ich ulga, wdzięczność, że mogą się przełączyć na coś większego, łatwiejszego.
Poza tym dobrze było być kimś innym. Wierzyć, choćby na krótką chwilę, że jej historia wyglądała inaczej. Alex wyobraziła sobie typ kobiety, jaki spodobałby się Simonowi, i powiedziała mu, że jest właśnie taką kobietą. Cała jej szemrana przeszłość została wymazana, aż mogło się wydawać – nawet jej samej – że nic z tego się nie wydarzyło.
Simon był przekonany, że Alex w zeszłym roku skończyła studia i dopiero co przeprowadziła się do miasta. Że jej matka jest nauczycielką plastyki, a ojciec – trenerem futbolu w liceum. Że Alex wychowała się gdzieś w środkowej części kraju. Zapytał ją – raz – dlaczego nie ma dobrych relacji z rodziną. Odparła, że rodzice się na nią pogniewali, bo przestała chodzić do kościoła. „Biedna mała grzesznica” – skomentował to Simon, lecz wydawał się szczerze poruszony myślą, że Alex jest sama jedna na świecie. Co nie było nieprawdą. Myślał o niej jak o prawdziwej osobie, w każdym razie dostatecznie prawdziwej jak na jego potrzeby. Alex wspominała o możliwych studiach magisterskich i to chyba koiło jego obawy, sugerowało skromne życie poświęcone samodoskonaleniu. Ambicję w najłagodniejszym wydaniu tego słowa.
Gdy wracała z plaży, na drodze wciąż zalegały połamane gałęzie, pozostałości po letniej burzy, jednak prawie wszystkie większe konary już usunięto. Wątły blask słońca wymazywał wszelkie po niej wspomnienie, bielił się jak cukier na domach krytych cedrową dachówką.
Wszystkie trasy powrotne wyglądały tak samo. Drzewa spotykające się nad głową, od czasu do czasu wycięty w nich przejazd do jakiejś posesji. Drogi spowite w tę samą głęboką letnią zieleń – zieleń upchniętą tak ciasno, że nic nie można było przez nią dojrzeć. Domy kryły się za żywopłotami i bramami, więc nie stanowiły żadnego punktu orientacyjnego.
Alex akurat się nad czymś zamyśliła i nie spojrzała, gdzie skręca. Nagłe poruszenie wśród drzew sprawiło, że się obejrzała. Czyżby jeleń? Tyle ich tu było, wiecznie wyskakiwały na jezdnię.
Jej uwagę przyciągnął klakson. W jej stronę nadjeżdżał drugi samochód. Kierowca zatrąbił jeszcze raz, bardziej agresywnie. Alex zdała sobie sprawę, że znajduje się na drodze jednokierunkowej. Za późno. Spróbowała wycofać się na jeden z podjazdów, żeby zawrócić. Ale chyba źle oszacowała odległość: zaskoczył ją nagły odgłos i dopiero po sekundzie uświadomiła sobie, że dobiegł z jej samochodu. Czy raczej z samochodu Simona. Tylny zderzak ewidentnie w coś walnął.
Ten drugi kierowca nawet się nie zatrzymał, nawet nie zwolnił.
Może gdyby Alex nie była taka rozkojarzona – ten prąd w oceanie, Dom, mgiełka proszków przeciwbólowych – do niczego by nie doszło. Natychmiast zaczęła układać sobie w głowie, co powie Simonowi, kalkulować, jak dziecinnie musi się zachować, żeby uchronić się przed jego gniewem.
Nie gasząc silnika, wyszła, żeby obejrzeć szkody: uderzyła zderzakiem o kamienny murek oporowy. Jedno z wiśniowoczerwonych tylnych świateł Simona pękło i brakowało w nim niemałego kawałka. Alex znalazła go w piachu – zostały z niego tylko porozrzucane odłamki czerwonego plastiku. Pewnie z pięćset dolców za wymianę, mogło być gorzej. Chociaż kto wie, ile to kosztuje przy tych drogich brykach ze specjalną mechaniką, kosztownymi częściami, lakierem z importu? Przynajmniej zderzak był tylko odrobinę wgnieciony. Alex rozejrzała się, jakby skądś mogła nadejść pomoc, jakby ktoś mógł zjawić się znikąd i przejąć kontrolę nad sytuacją.
Simon będzie nieszczęśliwy. Jego ukochany samochód. Alex zarobiła minusa.
Reszta auta wyglądała w porządku, choć Alex celowo nie pozwalała oczom na pełne skupienie, gdy to sprawdzała: lepiej będzie – z puntu widzenia przyznania się do winy – jeśli nie będzie świadoma pełnego zakresu szkód. Tak czy inaczej, wydawały się niewielkie.
Gdy weszła do domu Simona, wilgotność natychmiast spadła, szok klimatyzacji nadał popołudniu pewną dozę nierealności. Cały dotychczasowy dzień się wykasował.
Gabinet Simona mieścił się w osobnym budynku na terenie posiadłości – Alex widziała przez okno, że wiatrak na suficie jeszcze chodzi, co znaczyło, że Simon jest w środku, pracuje. Dobrze. Nie chciała jeszcze się z nim widzieć. Była zbyt roztrzęsiona.
Nie myśl o aucie, nie myśl o Domie, nie nazywaj tego nowego lęku.
Szybki skok do basenu – postanowiła.
Ogrodowe drzwi ekranowe skonstruowano w taki sposób, że nie dało się ich zatrzasnąć: zamknęły się za Alex w zwolnionym milczeniu.
Przy stole nad basenem siedziała asystentka Simona, Lori, z dwoma telefonami komórkowymi. Mieszkała o godzinę drogi dalej, w jakimś tańszym miasteczku, i wstawała przed świtem, żeby tu dotrzeć. Miała tatuaż z różą na lewym przedramieniu i dziewczynę, z którą mieszkała i która czasem ją tu podrzucała, ale nigdy nie wysiadała z samochodu. Do obowiązków Lori należała między innymi opieka nad Chivasem, psem Simona. Lori bez końca usiłowała wytresować go tak, żeby zgodził się na przypięcie małego plecaczka, w którym nosiłby butelkę z wodą, gdy chodziła z nim na spacery. Po powrocie przez godzinę siedziała po turecku na podłodze, zmrużonymi oczami wypatrując w sierści Chivasa kleszczy, ze skupieniem, które graniczyło z erotyczną fascynacją.
– To najgorsze lato w historii – mówiła niejednokrotnie. – Wszędzie kleszcze. Jelenie są nimi pokryte.
W tej chwili Chivas szczekał miarowo na mężczyznę w uniformie, który siedział w kucki w trawie i robił przegląd grilla, żeby przygotować go na imprezę z okazji Święta Pracy. Gdy pies wskoczył mu na plecy, mężczyzna spojrzał na Lori, błagając ją niemo o pomoc. Lori nie zareagowała.
Alex zauważyła kilka dołków w trawniku – to Chivas uganiał się za susłami. Simon się zirytuje, choć uwielbiał tego psa – nie przeszkadzały mu jego wodniste błękitne oczy ani blade narośle zdobiące jego pysk.
Alex rozwiesiła swój ręcznik plażowy na jednym z metalowych krzesełek i wyciągnęła je na słońce, żeby wysechł. Czuła, że porusza się w zwyczajnym tempie, zachowuje się normalnie.
– Jak było na plaży? – zapytała Lori, prawie nie odrywając oczu od obu telefonów.
Alex doskonale wiedziała, że przed nią były już inne – inne młode kobiety z torbami na weekend i pełnymi nadziei, ostrożnymi ciałami. Kobiety, które o dziesiątej rano zwlekały się do kuchni, żeby wypić zaparzoną przez kogoś kawę, wyciągające sobie z przedziałka w tyłku bawełniane majtki i rozglądające się za Simonem. Szczupłe dziewczyny w bieliźnianych koszulkach, które jadły jogurt na stojąco. Jednak Alex przetrwała dłużej niż one, przeszła do innej, stałej sfery. One stały się duchami, ona była prawdziwa. Mieszkała tu, jej ubrania wisiały w garderobie. W każdym razie do końca lata. Nie była już podatna na opinie Lori.
– Bardzo fajnie. – Zmusiła się do uśmiechu, do tego, żeby spojrzeć asystentce w oczy. Nie umiała stwierdzić, do jakiego właściwie stopnia Lori jej nie lubi. – Woda była idealna.
Przed wejściem do basenu przeciągnęła się na tyle długo, że zdążyła poczuć na sobie lustrujące spojrzenie Lori. Czyżby asystentka wyczuła, że coś jest nie tak?
Alex dała nura pod wodę.
Basen był wąski, ale długi, doskonały do dystansów pływackich, które Simon wyrabiał codziennie z maniakalnym oddaniem. Powiedział Alex, że tak dużo ćwiczy, bo kiedy wyjechał do szkoły biznesowej w Europie, roztył się od jedzenia hamburgerów – nic więcej nie umiał zamówić. Od tamtej pory obsesyjnie dbał o to, żeby już nigdy nie przybrać na wadze, zrywał się o szóstej nad ranem, żeby potrenować na stepperze, na którym wyrabiał odpowiednik osiemdziesięciu pięter na schodach, a potem szedł na basen, gdzie gorączkowo zaliczał kolejne długości aż do wschodu słońca.
Mimo tych porannych serii był słabym pływakiem, a wadliwa technika tak mu się utrwaliła, że nie było co liczyć na poprawę.
– Może spróbuj tak – zasugerowała Alex pierwszego dnia po przyjeździe, pokazując mu, w jaki sposób powinien przebierać ramionami, żeby zmniejszyć napięcie w bolących plecach. – W ten sposób masz mniejsze obciążenie.
Simon poprawił się na kilka długości i opanował chaotyczne ruchy, po czym wrócił do poprzedniego sposobu.
– A ty znowu to samo – rzekła Alex, podpływając do niego w basenie. – Daj, pokażę ci.
– Nie trzeba – odparł Simon, odtrącając jej rękę, i w jego głosie zabrzmiała irytacja.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Zaproszona to siedemdziesiąta piąta książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Édouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Édouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
2023
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland
W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel
Zmiana – Édouard Louis
Dostatek – Jakob Guanzon
Lapvona – Ottessa Moshfegh
Ptaki – Samanta Schweblin
2024
Słabsi – Sigrid Nunez
Eileen – Ottessa Moshfegh
Ostatni dzień na Ziemi – David Vann
Szczegóły – Ia Genberg
Fuga – Lauren Groff
Miałam tak wiele – Trude Marstein
Soho – Fiona Mozley