Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Artur jak co roku spędza wakacje z grupą przyjaciół prawników na Półwyspie Helskim. Jest oczarowany spotkaną przypadkowo na molo dziewczyną. Przyjechała tam ze swoim chłopcem. Czy Artur przyjmie jej niekonwencjonalne zaproszenie?
Adam, ojciec Artura, jest chirurgiem. Tworzy ciepły dom dorosłemu synowi i córce maturzystce. Tkwi w toksycznym małżeństwie, które istnieje tylko formalnie. Kolega zasiewa w nim ziarno wątpliwości, czy warto budować mosty, które niczego nie łączą. Żona po raz kolejny wystawia Adama do wiatru. Jak zwykle samotny, jedzie na imprezę z okazji sześćdziesiątych urodzin szefa.
Natalia, czterdziestoletnia pianistka, zakończyła właśnie dwudziestoletni związek. Przyjechała zagrać koncert na urodzinach stryja. Tutaj poznaje Adama...
Malina i Bartek zaplątują się w sieć nieporozumień pierwszej miłości. Jaką rolę w tej relacji odegra szalony pies Wiecheć? Czy kwitnąca w jesiennej szarudze konwalia majowa oszukiwała?
Współczesna powieść o niełatwych relacjach w związkach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Zakochałam się w magii słów, w tym, w jaki sposób mnie dotykał i co mówił, kiedy mnie dotykał. Pociągnął mnie za sobą jak wiatr pociąga nasiona dmuchawca. Ja – bez woli... On jak żywioł. Janusz Leon Wiśniewski, Martyna
Powierzchnia zatoki była gładka. Mieniła się w promieniach popołudniowego słońca jak łuski ryby. Ciągnęła się w dal aż do zamglonej linii brzegowej lądu, która wąskim pasem oddzielała wodę od bezkresu nieba. Kolorowe żagle i latawce tańczyły na zalanej słońcem powierzchni, walcząc z wiatrem lub poddając się jego podmuchom. Artur mógł patrzeć na ten widok godzinami. Nigdy mu się nie nudził. Jak co roku przyjechali do Jastarni stałą grupą – on solo i trzech jego kumpli ze swoimi dziewczynami. Pogoda była fantastyczna. Większość czasu spędzali na kite’ach na zatoce. Teraz też powinien być z nimi na wodzie i jak oni mierzyć się z wiatrem.
Tymczasem stał samotnie na końcu mola, zastanawiając się, czy ona dziś przyjdzie.
Dziewczyna, którą widział tu dwa razy.
Cztery dni temu wyjątkowo musiał wcześniej wyjść z wody. Rozciął stopę szkłem i wolał nie moczyć rany, dopóki się nie zagoi. Siedział na deskach mola. Początkowo obserwował, jak jego kumple uczą pływać Zuzę, nową dziewczynę Zbyszka. Dołączyła do ich grupy dopiero w tym roku. Nigdy wcześniej nie pływała na kite’ach.
Szybko go to znudziło i odwrócił głowę, przenosząc spojrzenie na molo.
Wtedy ujrzał ją po raz pierwszy.
Stała oparta o balustradę.
Wszystko miała długie – nogi, szyję, popielate włosy powiewające na wietrze. Błękitne szorty i taki sam T-shirt opinały szczupłą figurę. Wielkie, ciemne okulary zakrywały pół twarzy. Wówczas tylko ją obserwował, do momentu kiedy sprawdziła godzinę, rozejrzała się jeszcze wokół i wolnym krokiem ruszyła w kierunku ulicy. Śledził ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła w tłumie.
Następnego dnia czekał tam o tej samej godzinie.
Nie pojawiła się.
Poczuł zawód, chociaż nie było ani jednego sensownego powodu, dla którego miałaby tam być.
Kolejnego dnia uznał, że noga jeszcze nie zagoiła się wystarczająco, żeby ją moczyć. Znów nieodparty impuls popchnął go na molo.
Zobaczył ją już z daleka. Tym razem miała na sobie czerwoną sukienkę, a włosy zaplecione w luźny warkocz. Minęła grupę młodzieży i szła wprost na niego, jakby byli umówieni. Było to oczywiście wyłącznie jego pobożne życzenie. Przeszła obok niego, omiatając go obojętnym spojrzeniem i skupiła wzrok na zatoce. Usiadła na deskach i machała nogami nad wodą. Wyglądało, że jest w swoim zamkniętym świecie, do którego bodźce z zewnątrz nie mają dostępu. Nie zauważyła, że jej się przyglądał. Oparła ramiona na drewnianej balustradzie i patrzyła w dal. Potem rytuał się powtórzył. Sprawdziła godzinę, sprawnie się podniosła i ruszyła w drogę powrotną. Jakby miała wyznaczony czas. Artur śledził ją wzrokiem, aż wtopiła się w gąszcz wczasowiczów. Długo jeszcze widział oddalającą się czerwoną sukienkę.
To było dwa dni temu.
Wczoraj nie przyszła.
Przy wschodniej balustradzie mola zebrało się sporo osób. Podszedł bliżej zaciekawiony, co ich przyciągnęło. Właśnie weszła do wody grupa dzieciaków, przyszłych windsurfingowców, na razie maluchów z zerowymi umiejętnościami, za to wielkim zapałem. To najważniejsze. Tłumek stanowili dumni rodzice obserwujący naukę pociech. Przemieścili się dalej wraz z oddalającą się od brzegu szkółką. Wtedy ją zobaczył.
Dziewczyna obserwowała zmagania dzieciaków z nieposłusznym i często złośliwym sprzętem. Roześmiała się i przechyliła przez balustradę. Oparta o nią łokciami przesuwała się w stronę Artura. Akcja na dole całkowicie pochłaniała jej uwagę. Dziś znów miała rozpuszczone włosy. Sięgały do pasa. Cieniutką, kwiecistą sukienkę targał wiatr, to dociskając materiał do ciała, to znów nadymając go jak balon. Artur pomyślał, że jeszcze moment i dziewczyna na niego wpadnie. Czekał jak pająk na muchę.
Jeszcze dwa metry, metr…
– Och, przepraszam. – Podniosła głowę i uśmiechnęła się przepraszająco, kiedy na niego wpadła. Szybko się odsunęła. Zniknął uśmiech.
– Najmłodsi uczniowie, wcześnie zaczynają naukę. Kajtki na kite’ach – zażartował Artur, próbując wciągnąć ją do rozmowy.
Pokiwała głową bez słowa. Jej uwaga była całkowicie skupiona na dzieciach. Nie doczekał się odpowiedzi. Ale w zasadzie nie zadał przecież żadnego pytania...
Natychmiast naprawił błąd.
– Pani też pływa na kite’ach?
– Nie. – Podniosła na niego wzrok i przyjrzała mu się uważnie. Nawet bardzo uważnie. Patrząc mu w oczy, przesunęła okulary słoneczne nad czoło. – Nie umiem – dodała bez uśmiechu, który wyraźnie od niej można było dostać tylko na receptę.
Przez chwilę zapatrzył się zachwycony. Do tej pory mógł podziwiać tylko jej zgrabną figurę. Teraz okazało się, że miała delikatną twarz z pięknie wykrojonymi ustami, na co szczególnie zwracał uwagę u kobiet.
Do tego tęczówki jej oczu były w kolorze niezapominajek.
I nieba, które było za jej plecami.
Poczuł, jak wypełnia go błękit. Po chwili odzyskał głos.
– Mogę panią nauczyć. – Wziął z niej przykład i też się nie uśmiechał. Uśmiechają się tylko podrywacze. Nie on! Oj tam, oj tam…
– To niemożliwe. Ale dziękuję – odpowiedziała chłodno.
– Wręcz przeciwnie. To bardzo proste. I przyjemne. Nie masz pojęcia, co to za uczucie, kiedy łapie się wiatr! Latawiec unosi się w górę, ciągnąc cię przed siebie... Tylko woda, niebo, wiatr i ty. Pod tobą żywioł, nad tobą żywioł i ty sama też się w niego zmieniasz!
Wstrzymała oddech i wpatrywała się w niego, jakby ją zahipnotyzował. Po chwili zamrugała powiekami i odwróciła głowę. Wywarł na niej wrażenie. Wyraźnie to widział.
– Więc? – Kuł żelazo, póki gorące. Konsekwentnie powaga na twarzy.
– Jest pan instruktorem?
– Nie. Pływam dla przyjemności. To jaka decyzja?
– Już powiedziałam, że nie mogę. Ale bardzo dziękuję. – Sprawdziła godzinę. – Muszę już iść, miło było poznać. Do widzenia.
– Właściwie się nie poznaliśmy. – Wyciągnął rękę. – Artur.
Patrzyła w milczeniu. Myślał, że go zignoruje i odejdzie, ale w końcu podała mu dłoń.
– Julia.
– Będziesz tu jutro?
– Nie. Przychodzę co drugi dzień.
Tak mu się wydawało. Teraz się upewnił.
– Będę na ciebie czekał.
Nie odpowiedziała. Patrzył, jak się szybko oddala. Ani razu się nie obejrzała. Jakby uciekała. Niewiele się dowiedział, ale już mógł się uśmiechnąć, chociaż tylko do siebie.
Dobre i to.
Śliczna.
– Co to za lasencja? – Zbyszek podszedł z butelką mineralnej w ręce.
– Jesteś zainteresowany? – Artur odbił piłeczkę. Bo co właściwie miałby powiedzieć...
– Chcesz, żeby Zuza usłyszała i kołki na głowie mi ciosała?
Zaśmiali się. Zuza była chorobliwie zazdrosna, chociaż Zbyszek nie dawał jej do tego powodów. Nie był też supermanem, za którym uganiałyby się dziewczyny, jej zazdrość była irracjonalna. Artur zaczął podejrzewać, że może to nie była zazdrość, tylko zwykła zaborczość i despotyzm.
– Koniec na dzisiaj? Już nie pływacie? – szybko zmienił temat na bezpieczniejszy.
– Wystarczy. Jak twoja noga?
– Do wesela się zagoi. Co robimy?
– Idziemy na górny taras. My na piwko, dziewczyny na lody.
– Pomogę wam zabrać się ze sprzętem.
*
Dziewczyny zamówiły kolejne lody, przed chłopakami stały szklanki piwa. Melanżowe, czerwono-złote niebo odbijało się w zatoce. Nad jej wodami fruwały latawce kite’ów, tańczyły podświetlone słońcem kolorowe żagle. Widoczność była idealna, daleko na lądzie rysowały się cieniutką koronką dźwigi i urządzenia portowe Gdyni.
– Żyć nie umierać, co? – Roman objął ramieniem swoją dziewczynę Mariolę. Waldek podjadał Jolce lody.
– Zamów sobie. Te są moje! Sama mam mało. – Trzepnęła go po ręce.
– Nie bądź kutwa. – Udało mu się podkraść jeszcze łyżeczkę różowej pychoty.
– W przyszłym sezonie przejdę z twin tipa na race’a – rozmarzył się Zbyszek – tylko trochę kasiory muszę zebrać.
– Przecież tę dechę dopiero kupiłeś! – Zuza się wkurzyła. Potrzebujemy nowego stołu! Ile można jeść w kuchni!
– A gdzie jeść, jak nie w kuchni, tam się szykuje i je!
– Będziecie się kłócić na wakacjach? – Mariola próbowała załagodzić sytuację. Okazało się, że problem leżał gdzie indziej.
– Na wakacjach? Chyba na podrywie! Widziałaś, jak Zbyszek jedną z zielonym spadochronem rwał na wodzie?! – Zuza wstała i podparła się pod boki.
– Co? – Zbyszek otworzył usta ze zdumienia. – Roman, słyszałeś? Byliśmy razem.
– Zuza, czy ciebie porąbało? – Roman spojrzał z politowaniem. – Faktycznie piłowała jakaś na zielonym, pomogliśmy jej rozplątać linki. To się nazywa pomoc, a nie podryw, kretynko! Tylko pierwsze litery takie same!
– Facetowi obok też się splątały, jemu jakoś nie przyszliście z pomocą!
– Zuzka, idź ty na jakąś terapię, bo ciężko tego słuchać. Monotematyczna jesteś. – Romek bronił kolegi, który siedział obok zbolały.
– Zmienię temat, jak Zbychu zmieni zainteresowania!
Teraz awantura rozpętała się na całego. Wyjątkowo nawet dziewczyny naskoczyły na Zuzę. Artur wyłączył się i przeniósł myśli w bardziej przyjemne obszary. Mówiąc szczerze, Zbyszek powinien się zastanowić nad tą relacją, nie wyglądała przyszłościowo. Ale jego sprawa.
Artur pracował ze Zbychem i Romanem w kancelarii prawniczej ojca Zbyszka. Wszyscy czterej studiowali razem. Potem ich trójka zrobiła aplikacje adwokackie, a Waldek radcowską i zatrudnił się na uczelni. Przyjeżdżali tu od lat, ale od kiedy skończyli trzydziestkę, zamienili namioty na polu kempingowym na pokoje z łazienkami. Standardowo od czterech lat te same. Nie ma to jak nawyki.
Afera przy stoliku rozkręciła się na dobre. Artur miał tego dosyć, nie bawiło go.
– Idę się położyć. – Wstał, chowając telefon do kieszeni.
– O ósmej? – Zbyszek wybałuszył oczy. Pozostali też popatrzyli na niego jak na zjawisko. – Co się z tobą dzieje? Idziemy jeszcze potańczyć.
– Słuchajcie, trzeba mu kobietę znaleźć, bo chłop się zmarnuje. – Roman nie rozumiał, dlaczego Artur, najprzystojniejszy z nich, jest wciąż sam. Baby się koło niego pętały, a on na wszystkie kręcił nosem. – Jak będziesz taki wybredny, to zdziczejesz do reszty, chłopie!
– Zaraz... – Zbyszek wlepił oczy w Artura. – A ty nie zarywałeś dzisiaj panienki na molo?
– Spadaj. Do jutra.
Patrzyli za nim zdumieni, aż zniknął w tłumie ulicy. Tego jeszcze nie było.
*
Dwa dni ciągnęły się jak flaki z olejem. Pierwszego Artur pływał do wieczora, aż poczuł, że jego mięśnie więcej nie wydolą. Padł półżywy na piasek. Drugiego wybrał się na Sychty, a potem nad morze, licząc że może gdzieś ją spotka. Zmarnował całe przedpołudnie. Na obiad poszli po czwartej. Przeglądali kartę z menu przez pół godziny. Jednomyślnie wybrali flądrę z podpiekanymi ziemniaczkami i zupę rybną, czyli to, co jedli we wszystkie kolejne dni od przyjazdu. Do tego dziewczyny herbatę, chłopaki piwo. Klasyka. Artur wyjątkowo też herbatę. Nie chciał dziś śmierdzieć piwem.
– Co robimy?
– Ja idę się przejść. – Artur był nie w sosie.
– Sam? – Jola popatrzyła na Waldka. – Z nim jest coś nie halo.
– Idziemy z tobą. – Zbyszek zaczął się martwić o kumpla.
– A co, beze mnie będziecie się nudzić? – rzucił Artur z przekąsem, po czym bez pardonu ich spławił. – Jak będę miał ochotę na towarzystwo, to sam poproszę. Nara!
Błyskawicznie zniknął z pola widzenia.
– Co jest z nim? Jakaś nieszczęśliwa miłość? Zawód? Rozstanie? – Zuza zwróciła się do Zbyszka. Był jego najlepszym kumplem i znał go na wylot. Od podstawówki.
– Nie. Nic takiego, do tej pory nie przywiązywał specjalnej wagi do związków… Poważniejszych zresztą nie miał… Mnie się wydaje, że on na jakąś księżniczkę czeka. Te, co do tej pory spotykał, mu nie pasowały …
– W dupie mu się poprzewracało! – Roman się wkurzył. – Widziałeś, jakie dziewczyny się koło niego kręciły? A jemu albo za grube, albo za chude. Albo za głupie, albo cholera za mądre. Albo za duże, albo za małe…
– Musi jeszcze poprzebierać. – Mariola nie widziała problemu. – Czepiacie się. Jak mu się nie podobają, to z łapanki nie będzie brał, nie? Idziemy na plażę? Poskaczemy przez fale.
– Chodźmy po ręczniki!
*
Artur sam zaczął wątpić, czy wszystko z nim w porządku. Przebrał się i poszedł na molo, podejrzewając, że może jednak zwariował. Ona nie wykazywała żadnego zainteresowania jego osobą. Z logicznego punktu widzenia powinien sobie dać spokój. I jej też. Po krótkim przemyśleniu zdecydował się logiki do tej sprawy nie włączać.
Snując się, powoli dotarł na koniec mola. Julia siedziała na ławce, oparta o poręcz i obserwowała ruch na wodzie.
Czarne szorty i koszulka na ramiączkach.
Czemu nie nosiła, jak większość wokół, kostiumu kąpielowego, tylko zawsze była ubrana? Kolejne pytanie, na które nie będzie odpowiedzi.
– Cześć. Mogę się przysiąść? – Zatrzymał się przy ławce.
Kiwnęła głową potakująco. Obserwowała go w skupieniu, jakby się nad czymś zastanawiała.
– Nie jesteś bardzo rozmowna. – Pamiętał, żeby się nie uśmiechnąć.
– To zależy.
– Od czego?
– Od okoliczności. – Jeden kącik ust zadrgał jej do góry.
– Jesteś tu sama? W Jastarni?
– Nie.
– A z kim?
– Z… – zawahała się przez moment – chłopcem.
– Czemu go z tobą nie ma? – Ta informacja mu się nie spodobała. Stracił humor.
– Czasem trzeba od siebie odpocząć – odpowiedziała bez emocji.
– Przepraszam. – Pora przestać robić z siebie kretyna. Artur wstał, żeby się pożegnać. – Nie wiedziałem, że jesteś z kimś.
– Jakie to ma znaczenie? – Wprawiła go w zdumienie. W oczach miała jakieś dziwne iskierki. Żartowała sobie z niego?
– Jakie to ma… – Usiadł ponownie. Musiał zebrać myśli. – Słuchaj…
Zanim zdążył wyrazić swoje oburzenie, zaskoczyła go jeszcze bardziej.
– Jedziemy jutro pociągiem na Hel. Może miałbyś ochotę wybrać się razem z nami?
– Proponujesz, żebym pojechał z tobą i twoim facetem na wspólną wycieczkę!? – Artur musiał się upewnić, że dobrze zrozumiał.
– Jeśli masz ochotę. – W jej oczach była otwartość i oczekiwanie.
– A jak mu wytłumaczysz moją obecność?
– Nie będzie potrzeby.
Przypomniał sobie film Fatalne zauroczenie. W środku gotował się z wściekłości. Wariatka! Nie, to on jest idiotą!!! Poczuł, jak mu się zaciskają szczęki.
– Życzę ci udanej wycieczki. Przepraszam, źle oceniłem sytuację. – Wstał, żeby odejść. Nie odezwała się i obserwowała go, jakby był kite’em na wodzie. Sam też tak się czuł.
– Gdybyś się jednak zdecydował, wsiadamy do pociągu o jedenastej trzydzieści. – Podniosła się z ławki. Zanim odeszła, jeszcze go dobiła ostatecznie.
– Hugo bardzo by się ucieszył.
Klapnął bezsilnie z powrotem na ławkę, patrząc, jak Julia się oddala. W końcu zniknęła w tłumie.
– Ja zwariowałem czy ona?! Na mózg mi padło! Idę jutro na kite’y na cały dzień i będę to robił do samego wyjazdu. Różne wariatki widziałem, ale żadna mi nie proponowała randki w towarzystwie swojego faceta, kurwa mać! – Podparł głowę rękami i wbił palce we włosy, ale to nie wpłynęło na wydajniejszą pracę mózgu. – Tylko że ona nie wygląda na wariatkę. Cholera jasna, no, do kurwy nędzy, nie wygląda!
Przesiedział na chromolonej ławce aż go dupa rozbolała, a niebo pokryło się gwiazdami, co go tylko jeszcze bardziej wkurzyło. Nie powinny świecić tej nocy! Wrócił na kwaterę. Przeszedł bez słowa koło stołu, przy którym reszta towarzystwa kończyła kolację i zniknął w swoim pokoju, trzaskając drzwiami, aż poleciały drzazgi.
*
Dzień rozpoczął się lekką mżawką. Po dziesiątej zaczęło się przejaśniać. Chmury odkryły niebo i pokazało się słońce.
Zdecydowali się wybrać na zakupy spożywcze. Dziewczyny zrobiły też rekonesans po straganach, zwłaszcza tych z ciuchami. Romek śmiał się, że licznik cyka, potrafiły trochę tam wydać.
Zbliżała się jedenasta.
Artur pomyślał, że jest zaledwie sto metrów od dworca kolejowego, więc mógłby tam zajrzeć. Tylko zerknie… Obiecał sobie, zaraz po powrocie do Łodzi pójść do dobrego psychologa. Coś w jego łbie zaczynało szwankować.
– Sprawdzę coś na dworcu – rzucił Zbyszkowi. – Spotkamy się za dwadzieścia minut w delikatesach.
Zniknął, nie czekając na pytania.
Zatrzymał się przed wejściem na peron, gdzie pod zadaszeniami czekała na pociąg spora grupa ludzi. Z miejsca, w którym stał, byli niewidoczni. Wśród nich musiała być złotowłosa ze swoim chłopakiem. Może jednak powinien się do nich przyłączyć?
Podejdzie do faceta i powie mu „Cześć, stary. To ja, nowy chłopak twojej dziewczyny. We trójkę będzie nam weselej, bo sami podobno się nudzicie”.
– Kurwa, ależ jestem imbecyl! Co ja tu w ogóle robię!
Zawrócił.
W tym momencie opadły biało-czerwone ramiona szlabanów.
Usłyszał nadjeżdżający od strony Helu pociąg. Uwielbiał ten widok, kiedy był dzieckiem. Ta fascynacja mu nie przeszła do tej pory. Chłopcy tak już mają do późnej starości. Ciężki, stalowy potwór wyskoczył zza zakrętu i z piskiem zaczął hamować, zbliżając się błyskawicznie do stacji.
Nagle…
Spod zadaszenia na peronie wystrzeliła czerwono-niebieska, dmuchana piłka. Poszybowała w kierunku nadjeżdżającego pociągu.
W pogoń za nią rzucił się mały chłopczyk, przebierając ile sił w krótkich nóżkach. Artur zamarł, po czym rzucił się biegiem na peron. Oby dziecko się zatrzymało. Nie miał szans zdążyć.
Za maluchem pojawiła dziewczyna.
Julia!
Była szybka jak wiatr.
Złapała wyrywającego się szkraba i trzymała w objęciach. Pociąg wyhamował i stanął. Wszystko trwało ułamki sekund.
W wagonach otworzyły się drzwi, ale grupa gapiów przyglądała się i komentowała zdarzenie, zamiast wsiadać. Artur podszedł bliżej. Wtedy dopiero go zobaczyła. Przerażenie w jej oczach zmieniło się w zdumienie. Nie odrywając od niego wzroku, wyprostowała się, nie wypuszczając rączki dziecka. Mały ryczał na cały głos.
– Moja piłeczkaaaaaa… aaaa…
Łzy tryskały mu jak z fontanny.
Ludzie wsiedli do wagonów. Peron opustoszał i zostali sami. Pociąg ruszył. Po chwili zniknął za zakrętem. Artur przeskoczył przez tory. Piłka leżała w krzakach po drugiej ich stronie. Przyniósł ją i podał małemu, który natychmiast przestał płakać i przycisnął skarb do siebie.
– Co się mówi? – przypomniała automatycznie Julia synkowi. Jeszcze nie mogła uwierzyć, że Artur tu jest. Czyżby…
– Zapomniałem. – Mały próbował się wymigać. Co szkodzi spróbować!
– Cwaniaczku! No, dalej. – Julia potargała mu czuprynkę.
– Dziękuję – wydukał, po czym nieśmiałość ustąpiła i rozgadał się na całego. – To jest piłka z batmanem. Baba mi ją kupiła, a dziadzia ją za to skrzyczał. Bo ona mi ciągle coś kupuje! A ja mówię o tym dziadzi i on jej robi awanturę, że znów wydała pieniądze! – Tak go to rozbawiło, że zaczął piszczeć ze śmiechu.
Julia patrzyła na małego z rozczuleniem. Potem przeniosła wzrok na Artura i ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się, a nawet wydawała się czymś rozbawiona.
– Plotkarzu! – Poprawiła małemu koszulkę.
– Jesteś bardziej rozmowny niż twoja mama. – Artur patrzył na Julię z podobnym rozczuleniem, jak ona na synka.
– Masz na imię Hugo? – Wolał się upewnić, czy na pewno tylko o tym facecie mówiła.
Hugo pokiwał twierdząco głową.
– Twoje zaproszenie na wycieczkę jest aktualne? – skierował pytanie do Julii, ale odpowiedział mały.
– Tak, ktoś musi pilnować mojej piłki. – Podał mu swój skarb. – Trzymaj mocno i uważaj na nią! Nie eksperymentuj!
– Hugo! – oburzyła się Julia. – Zajmuj się własnymi rzeczami, skoro je zabierasz ze sobą!
– Przepraszam, mamo, że to mówię, ale jesteś taka głupia. Przecież widzisz, jakby się to przed chwilą skończyło!
Artur wybuchnął śmiechem. Dziecko umiało o siebie zadbać!
Mały wyjął z kieszeni krówkę. Odwinął z papierka i wpakował całą do buzi po krótkim stwierdzeniu „będę konsumował”.
– Hugo! – Julia zmarszczyła czoło. – Pan uratował twoją piłkę, a ty go nawet nie poczęstowałeś?
– To ja miałbym być głodny? – zapytał, podnosząc brewki, aż mu się zmarszczyło całe czółko. Niepogryziona, na razie, krówka wypychała jeden policzek.
– No ręce opadają! Skup się, nadjeżdża pociąg. Znów będziesz wył, że nie widziałeś. To już jest nasz pociąg, trzymaj mnie mocno za rękę.
Wsiedli i zajęli miejsca. Mały od razu przykleił się do okna.
– Czemu nie powiedziałaś, że to twoje dziecko? Spodziewałaś się, że przyjdę na randkę z twoim chłopakiem? – Artur musiał uporządkować to w głowie.
– Jedziemy z moim chłopakiem. Nie pytałeś o wiek.
– Odpowiedz.
– Nie... Nie spodziewałam się. Prawdopodobieństwo, że się zdecydujesz na trzyosobową randkę, było takie samo, jak możliwość, że wyschnie dziś woda w Bałtyku.
– Więc dlaczego to zrobiłaś? – nie mógł zrozumieć.
– Ja? Raczej powiedz, dlaczego ty jednak się zdecydowałeś? Bo przecież tu jesteś. – Okazało się, że umiała się śmiać. I to jak!
Zamurowało go. Miała cholerną rację! Nie mógł zachować powagi. Nie ona była wariatką, tylko on.
Ale szalona była. To akurat mu się podobało.
– Zaraz, ale dalej nie rozumiem celu. Chyba nie chciałaś mi udowodnić, że jestem debilem? Na to zbyt krótko się znamy.
Miała w oczach światło i… nadzieję?
– Kiedy rzeczy niemożliwe jednak się wydarzają, potrafią odmienić bieg zdarzeń. – Przeniosła wzrok na widok za oknem, nad czymś się zastanawiając. Podjęła decyzję i znów patrząc mu w oczy, dokończyła: – Chciałam, żebyś mnie nauczył zamieniać się w żywioł.
Artura wcisnęło w oparcie i pociemniało mu w oczach. Nie był pewien, czy mówiła o kite’ach.
– Dziewczyno… – pochylił się w jej stronę – powiedz to z uśmiechem.
– Nie uśmiecham się, kiedy mówię o rzeczach ważnych.
Znów musiał przyznać jej rację.
To naprawdę było coś!
*
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Dziękuję Wydawnictwu Melanż za wydanie kolejnej książki. Szczególne podziękowania dla Bogusi i Krzysztofa Genczelewskich za profesjonalne, cierpliwe i ciepłe prowadzenie przez nowy dla mnie świat kulis wydawniczych. Za wiedzę, że samo napisanie powieści to tylko kropla w morzu procesu powstania gotowej książki.
Za spotkanie wspaniałych osób.
Wojciechowi Wawocznemu dziękuję za troskę włożoną w opracowanie najdrobniejszych detali okładki.
Dorocie Wojciechowskiej, Ewie Kłosiewicz i Zofii Szymoniczek za redakcję i korektę.
Szczególne podziękowania składam Andrzejowi Zabrowarnemu za cudownie czytelny układ graficzny tekstu.
Dziękuję Ewie i Grzegorzowi Bartosiewiczom, bez Was nie byłoby tych podziękowań.
Mojemu mężowi, dzięki któremu mogłam napisać tę książkę.
I moim czytelnikom za to, że zdecydowali się na kolejne spotkanie ze mną.
Małgorzata Wachowicz
Projekt okładki Vavoq (Wojciech Wawoczny)
Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Shutterstock / restyler © Shutterstock / MF Illustrator
RedakcjaDorota Wojciechowska
KorektaEwa Kłosiewicz-Majka, Zofia Szymoniczek
Skład i łamanie Akant
Tekst © Copyright by Małgorzata Wachowicz, Warszawa 2019 © Copyright for this edition by Melanż, Warszawa 2019
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-64378-82-9
Warszawa 2019
Wydanie I
Melanż ul. Rajskich Ptaków 50, 02-816 Warszawa +48 602 293 363 [email protected] www.melanz.com.pl
Skład wersji elektronicznej [email protected]