Zatraceni w sobie T.2 - K. M. Dyga - ebook

Zatraceni w sobie T.2 ebook

K. M. Dyga

4,5

Opis

Fenomenalne połączenie humoru, romansu oraz mafijnego twistu zawróci Wam w głowach w elektryzującej kontynuacji trylogii Zatraceni K.M. Dygi!”

Jedno niepokorne serce. Dwaj mężczyźni gotowi je zdobyć.

Po zobaczeniu piękności wymykającej się z pokoju ukochanego zraniona Ida wciela się w rolę idealnej asystentki. Z powodzeniem realizujeto, do czego została zatrudniona, czyli mówienie prezesowi „nie”. Do tego jej serce wciąż rozdarte jest pomiędzy dwoma mężczyznami. Nie jest w stanie ponownie zaufać Konradowi ani zapomnieć Takashiego. Żaden z nich nie ułatwia jednak podjęcia wyboru, bo obaj są gotowi ją wspierać nawet w najtrudniejszych momentach.

Nad głową Idy zbierają się coraz ciemniejsze chmury. Gdy dowiaduje się, że jej ociec tak naprawdę żyje i do tego jest głową rosyjskiej mafii... Cóż, nawet wrodzony optymizm nie uchroni jej przed katastrofą.

Mafia nie odpuszcza nawet rodzinie – przekonajcie się o tym wraz z Idą!

 

Niezapomniane emocje, cięty humor i romanse, które sprawią, że ciężko będzie oderwać się od lektury!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (128 ocen)
87
26
8
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa
(edytowany)

Całkiem niezła

przyjemna, wesoła ale masakrycznie oderwana od rzeczywistosci i przeslodzona jak cholera
10
OlaPawlak1

Dobrze spędzony czas

Fajnie się czytało, książka wciąga chociaż bohaterka zaczyna już denerwować swoim poczuciem humoru.
10
ShemmerAleksandra

Nie oderwiesz się od lektury

Ekipa jak zawsze dopisuje :D
10
karaza

Z braku laku…

Ani historia, ani bohaterowie , ani akcja nie porywa. Dla zabicia czasu może być.
00
anetka77

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Kilka miesięcy wcześniej, Moskwa

Kto nie wypił szklaneczki whisky z lodem na wieść, że diagnoza brzmi „ostra niewydolność wątroby, konieczny przeszczep”, ten nie zna dwóch smaków mieszających się na języku – palącej przyjemności przeplatającej się z goryczą, że każdy łyk może być ostatnim.

Wprawdzie to nie Aleksiej był umierający, tylko jego ojciec, jednak poczucie dwoistości i tak go ogarnęło. Nie wiedział, czy ma się cieszyć, że tak prędko odziedziczy całe imperium, czy jednak smucić, że może już nigdy więcej nie zobaczyć ojca. Cokolwiek by o nim mówić, Aleksiej Berezowski nie był totalnym skurwysynem i kochał swojego papę. Przynajmniej w takim stopniu, w jakim stary zgred na to zasługiwał.

Dimitrij, szef bratvy taganskiej, jednej z największych w rosyjskiej mafii, leżał właśnie w szpitalnym łóżku, cały żółty, i nie było mu dane wypić toastu za swoją rychłą śmierć. Za to przed oczami przelatywały mu obrazy z własnego życia, a pewne rzeczy ulegały zadziwiającemu przewartościowaniu. Nie zdawał sobie sprawy, jakie rozterki gnębią teraz jego jedynego syna.

Szukać za wszelką cenę dawcy wątroby czy zdać się na łaskawy los? – rozmyślał Aleksiej, patrząc, jak lód bezpowrotnie topnieje w szklance.

– Krew to nie woda…

Donośne stukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia, zapowiadając przybycie Olega.

– Mam informację o dziwnym ruchu na prywatnym koncie prezidenta Berezowskiego.

– Dawaj. – Aleksiej wyciągnął rękę po tablet.

W czasie, kiedy przeglądał wyciąg bankowy, Oleg kontynuował:

– Tak jak chciałeś, przejrzałem historię i jedna z wypłat wydaje się odstawać od reszty.

– Rzeczywiście – mruknął Aleksiej jakby do siebie. – Z konta zeszło dwanaście tysięcy dolarów. Niemało, ale też nie jakoś specjalnie dużo. Realizacja czeku w polskim banku. Ciekawe. – Oddał tablet i zdecydował. – Przynieś mi coś więcej. Chcę wiedzieć, co starik kombinuje.

Czuję się, jakbym dostał w twarz. Telefon z agencji detektywistycznej zadzwonił w najgorszym momencie, kiedy głód prochów nie pozwalał skupić się na czym innym. Po tabletce, którą miłosiernie dał mi Tomek, znowu jestem sobą, ale nawet gdybym miał całkowicie trzeźwy umysł, to i tak informacja, że Ida jest córką mafiosa, powaliłaby mnie na kolana.

Ktoś musiał spierdolić pierwsze sprawdzenie Idy, zanim ją zatrudniłem, skoro nie wyszło na jaw coś takiego. Ida mówiła, że jej ojciec nie żyje. Co tu się odpierdala?

Pocieram twarz dłońmi, biorę głęboki wdech i wracam do gry.

– Tomek, wyśledź, dokąd pojechała Ida. Chcę, żeby miała ochronę – rzucam do ochroniarza, a sam idę po laptopa, żeby sprawdzić materiały przysłane przez detektywa.

Rzeczywiście, akt urodzenia Idy jasno mówi, że jej ojcem jest Dymitr Berezowski, jak to zapisał polski urząd. Poza tym w skrzynce mam akt urodzenia samego Dimitrija, jego syna Aleksieja, wycinki prasowe o rosyjskiej mafii i parę zdjęć. Część z nich jest pozowana i wygląda jak wykonane do oficjalnych dokumentów, inne zrobiono z ukrycia. Powtarzają się na nich dwaj mężczyźni; jeden starszy, siwiejący, z lekką nadwagą, choć ze śladami atletycznej budowy z czasów młodości. Drugi – koło trzydziestki, postawny – rzuca groźne spojrzenia spod krzaczastych brwi, a brodę i wąsy ma w kolorze włosów Idy. Ukrywam twarz w dłoniach, zastanawiając się, co teraz.

Znaleźć Idę, wypytać ją, przełożyć przez kolano isprać ten jej krągły tyłeczek za to, że się spakowała iuciekła bez słowa.

Chwilowo mój głód ćpuna został skutecznie przytłumiony, a zastąpiło go inne pragnienie – równie palące, ale w przyjemny sposób.

Chciałbym, żeby tak zakończył się ten pojebany dzień.

Poprawiam się na krześle od nagłej niewygody. Jestem nabuzowany, co pomaga mi zdobyć się na ryzykowny ruch. Wybieram numer z rosyjskim prefiksem.

– Dobroye utro. Kto to do mnie dzwoni! – Głos w słuchawce należy do Borysa, właściciela rosyjskiej firmy powiązanej z handlarzami bronią, z którym prawie poszedłem na współpracę.

– Masz zamiar spełnić swoje pogróżki z maila? – Przechodzę od razu do meritum.

Cisza w słuchawce wydaje się oddawać zaskoczenie rozmówcy.

– Jesteś rozczarowany, że nie próbowałem cię zabić?

– Wprost przeciwnie. Chciałem ci podziękować. Do svidaniya, Borys – rzucam do słuchawki i się rozłączam.

Stukam w zamyśleniu komórką o blat biurka.

Jeżeli skreślę Borysa, to kolejną osobą na liście potencjalnych zamachowców jest ojciec Idy. Tylko dlaczego chciałby wysadzić ją wpowietrze iwjakim celu strzelał do mnie?

– Znalazłem! – woła Tomek, wracając do pokoju. – Znalazłem Idę! Tak jak przypuszczałem, jest u swojej przyjaciółki. Jedziemy do Agi? – Patrzy na mnie niecierpliwie.

Przeczesuję nerwowo włosy, zastanawiając się, jakie podejście przyjąć.

Żeby wogóle chciała ze mną porozmawiać na temat ojca, muszę wyjaśnić znią to nieporozumienie. Coś się wydarzyło pomiędzy mną aIdą, oczym nie mam pojęcia. Wjednej chwili ocierała się omnie ijęczała zpodniecenia wmoje usta, awdrugiej spakowała walizkę itrzasnęła drzwiami. Brakuje mi jakiejś istotnej informacji, jednego puzzla, który pozwoli poskładać całą układankę.

– Zwariuję! – Tarmoszę włosy w wyrazie frustracji.

– Dobra – Tomek nie podziela moich uczuć – a możesz wariować w samochodzie?

– Nie, nie jedziemy do niej.

Oczy Tomka zamieniają się w dwa wielkie znaki zapytania.

– Nie wiem, co zaszło – próbuję mu wytłumaczyć, choć sam nie rozumiem. – Nie mam pojęcia, o co chodzi. Jeżeli pojadę tam i powiem, że przepraszam za wszystko, co zrobiłem źle, cokolwiek by to było, to zarobię w pysk i będzie mi się należało. Masz jakąś wskazówkę, co ją tak wkurzyło?

Usposobienie Idy jest jak słoneczko, które mimo okazjonalnej chmurki zawsze przyświeca jasnymi promyczkami ciepła. Nie pasuje do niej strzelanie focha z byle powodu i robienie takich scen.

– Rozmawiała dzisiaj z tobą? – dopytuję Tomka.

– Nie bardzo. Wpadła na pięć sekund z pytaniem, czy masz siostrę, i tyle ją widziałem.

– Siostrę? Dlaczego miałaby pytać o… O kurwa! – Dociera do mnie, o co chodzi, a z ust puszczam soczystą wiązankę pod swoim adresem.

Siedzę już trzeci dzień u Agnieszki. Przyjaciółka odwołała wszystkie klientki w salonie piękności i haruje jako moja osobista lekarka od duszy. Ma co robić, bo moja dusza stoi po kolana w bagnie. Nie tonie cała tylko dzięki sercu, które podłożyła sobie pod nogi, żeby się zbytnio nie uwalać brudem. Tak więc Aga bardzo stara się włożyć mi do głowy wysokie, różowe kalosze dla duszy i siatkę na motyle, żeby wyłowić serce z dna. Póki co skutek jest taki, że mam stertę nowych ciuchów, zrobione paznokcie sztuk dwadzieścia, nową fryzurę, a do tego jestem wydepilowana i upiększona każdym możliwym zabiegiem, jaki da się wykonać w domu.

Szkoda tylko, że facet, który miałby to docenić, okazał się największym kapuścianym głąbem świata!

Konrad nie przyjechał.

Achcę, żeby się pojawił?

Może marzy mi się scena jak z romansu, gdzie główny bohater staje w drzwiach z ogromnym bukietem kwiatów i pada na kolana, przepraszając ze łzami w oczach, po czym deklaruje dozgonną miłość, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie – przynajmniej, póki świeci się czerwone światełko w kamerze. Jest też możliwość, że chcę mieć po raz kolejny satysfakcję z trzaśnięcia mu drzwiami przed nosem. Albo potrzebuję okazji do trzaśnięcia go w twarz, żebym mogła odreagować. Cokolwiek.

Chociaż po wiadomości, jaką od niego dostałam, skłaniam się coraz bardziej do tej ostatniej opcji.

Ido, w piątek jest gala charytatywna, na którą mieliśmy pójść razem. Przyjdź, proszę. Musimy porozmawiać. Będziesz na liście gości.

Aga musi zaryglować przede mną drzwi wejściowe, żebym nie poszła do sklepu po duże pudełko lodów. Mówi, że żaden dupek nie jest wart dwóch podbródków. Nie wierzy, że w moim wnętrzu pali się piekielny ogień zdradzonej kobiety, który strawi wszystko wokół, a nie tylko jakąś marną porcję lodów!

Rozsadzająca mnie adrenalina wspiera kreatywność, więc w głowie kiełkuje mi pewien plan. Trochę szatański, trochę szalony, ale skoro na niego wpadłam, to nie ma odwrotu – muszę go zrealizować. Dzielę się nim z przyjaciółką, bo musi zostać moim wspólnikiem.

– Nie wiedziałam, że masz to w sobie! Będę cię wspierać, jak tylko potrafię. – Zatarcie rąk przez Agę utwierdza mnie w przekonaniu, że plan zasługuje na realizację.

W efekcie stoję przy recepcji w apartamentowcu Konrada i oceniam, jakie są szanse, że mieszkanie jest puste. O tej porze Konrad i Tomek powinni być na rehabilitacji. Dzisiaj wtorek, więc Lucyna nie przyjdzie. Teren powinien być czysty. Idę do windy i staram się nie przemykać od cienia do cienia jak jakiś włamywacz, chociaż tak właśnie się czuję. Przed ochroną stojącą całą dobę na korytarzu idę z podniesioną głową.

Ja? Przecież tu mieszkam.

Pewnie doniosą Tomkowi, że się pojawiłam, chociaż to bez znaczenia. Trochę obawiam się, że Konrad kazał zmienić kod, ale kiedy przykładam swoją czarną kartę magnetyczną, skanuję odcisk palca i wprowadzam sekwencję liczb, drzwi klikają i wpuszczają mnie do środka. Jest dziwnie i nieswojo, gdy rozglądam się dookoła. Z jednej strony minęło dopiero parę dni, ale w mojej głowie ten czas ciągnął się jak miesiące.

Jak miesiące bezcelowego użalania się nad sobą, swoją głupotą ikrzywdą. Teraz jest czas na działanie.

– Miau! – rozlega się pod moimi stopami.

– Cześć, kocie! – Głaszczę Pankracego za uchem, tak jak lubi. – Też za tobą tęskniłam, ale wiem, że chłopaki nie dadzą ci umrzeć z głodu. Aga nie lubi kotów, więc nie mogę cię zabrać ze sobą, przepraszam. Zresztą myślę, że bardziej byś tęsknił za Konradem niż za mną, co?

Nadal nawijając, biorę go na ręce i idę do swojego pokoju, w którym zastaję wszystko tak, jak to zostawiłam. Nawet wisior z ważką leży na łóżku nieruszony.

Konrad chyba nie zrozumiał przesłania.

Chowam ważkę do torebki. Wyciągam z szafy czarną sukienkę i małą torebkę z łańcuszkiem. W sumie tyle, po to przyszłam. Na zakupach z Agą kupiłam pasujące buty i bieliznę, więc rekwizyty do przedstawienia mam w komplecie.

Etap pierwszy planu zakończony.

Już w holu nie umiem się powstrzymać i wracam pod pokój Konrada. Biję się chwilę z myślami, ale nie potrafię zwalczyć chęci, żeby zobaczyć, co za nimi znajdę. Uchylam drzwi i zaglądam ukradkiem, jakbym spodziewała się, że zastanę Konrada nago. Pokój jest pusty. Wszędzie panuje porządek – oba nasze biurka są uprzątnięte, laptopy zamknięte, a łóżko zaścielone szarą narzutą. Zaciągam się głęboko, bo wnętrze pachnie Konradem. Mimowolnie na moich ustach pojawia się uśmiech, bo sam zapach budzi we mnie gamę uczuć, a moje ciało ma własne skojarzenia.

Skup się, Ida. To na tym łóżku zabawiał się zinną!

Odkąd zobaczyłam tę piękną kobietę wychodzącą nad ranem z pokoju Konrada, zbyt często używam słowa „zdrada”. Nie podoba mi się ono. Nawet samo brzmienie jest odpychające, a co dopiero znaczenie. Nie jest to wprawdzie tak łatwe jak zmiana płyty w odtwarzaczu, ale postanawiam zmienić repertuar i zamiast na zdradzie skupić się na zemście. Gorącej, wrzącej od furii i poniżenia.

Nerwowe dreptanie w miejscu, spoglądanie na przemian to na drzwi, to na zegarek, niepewność ściskająca trzewia.

Czy tak to wyglądało przed studniówką?Już nie pamiętam, ale nie wydaje mi się, żebym się wtedy denerwował. Nie zależało mi – teraz to rozumiem.

Dzisiaj stoję specjalnie odwrócony w stronę wejścia, bo czekam na tę jedyną i kurewsko się boję, że zostanę wystawiony do wiatru.

Karma wraca.

Rozpoczyna się mowa powitalna szefowej fundacji na rzecz dzieci chorujących na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni. Cena terapii genowej, jedynego skutecznego leku na tę chorobę, jest horrendalna, bo sięga milionów dolarów. Stąd też pomysł na dzisiejszą imprezę, która ma chociaż trochę pomóc podopiecznym w zdobyciu potrzebnych funduszy. Nie słucham dokładnie przemowy.

Itak zrobię później przelew, który da chociaż jednemu dzieciakowi szansę na życie.

Najchętniej ograniczyłbym się do darowizny, bez osobistego udziału. Reakcją na moje pojawienie się były głównie szepty i dyskretne wskazywanie mnie palcami. Specjalnie przyszedłem dokładnie na czas, żeby nie dać innym uczestnikom gali szansy na zaczepienie mnie i zadawanie zbędnych pytań. „Moja noga? A, to wypadek na desce surfingowej. Przykra sprawa, ale rozwaliłem sobie kolano” – tak brzmi oficjalna wersja, którą zamierzam głosić z pewnością siebie godną fałszywego proroka.

Nagle widzę, jak Tomkowi zmienia się twarz, chyba nigdy nie widziałem na niej takiego wyrazu. „Gapić się jak cielę na malowane wrota” – właśnie zwizualizował to przysłowie. Z rozbawieniem podążam wzrokiem za jego spojrzeniem i widzę przy wejściu kobietę.

Niezła, ale co ztego, skoro to nie jest…

– Ida! – wykrzykuję.

Rozgląda się niepewnie po pomieszczeniu, a kiedy podchodzi do niej kelner z tacą, bierze wysoki kieliszek i macza w nim karminowe usta. Nawet nie zauważa, kiedy paparazzi przy wejściu cykają jej zdjęcia. Ma na sobie małą czarną; jestem pewien, że to ta sama, którą kupiłem jej pierwszego dnia naszej znajomości. Ta, w której nie chciała wyjść z przymierzalni. Patrząc na nią teraz, myślę, że dobrze zrobiła, bo mógłbym zachować się nieprzyzwoicie.

Sukienka leży na niej jak druga skóra i podkreśla krągłości. Poziome wycięcie w łezkę na wysokości biustu aż kusi, żeby w nie spojrzeć. Szyję ma odsłoniętą dzięki kokowi zbierającemu jej miedzianą burzę loków z tyłu głowy, a dekolt w łódkę odkrywa ramiona. Burzy nie da się ujarzmić, więc kilka pasm włosów, które wymknęły się spod spinek, kołysze się w rytm jej kroków razem z długimi kolczykami. Schodzę wzrokiem w dół, aż po czarne sandały na szpilce z wiązaniem wokół kostki, które podkreślają jej fantastyczne nogi i zgrabne łydki. Przełykam ślinę.

Tymczasem Ida, nieświadoma wrażenia, jakie na mnie wywarła, wypatruje w tłumie Łukasza i do niego podchodzi.

Jestem ciekaw, co na to jego żona.

Patrzę na Tomka i głupio mi to zrobić, ale mam ochotę sprawdzić, czy i jemu stanął na widok Idy. Ten jeden raz mógłbym mu to wybaczyć. Zamiast tego kiwam na niego głową i zmierzam w kierunku Idy.

Przemówienie się skończyło. Teraz czas na część nieoficjalną, po której ma nastąpić koncert gości zaproszonych specjalnie na tę okazję, a po nim główny punkt programu, czyli licytacje.

Z daleka słyszę śmiech Idy i zaciskam szczęki, bo wiem, że moje pojawienie się zgasi w niej wesołość. Nie mylę się. Łukasz i jego żona Anna witają się ze mną z uśmiechem, ale Ida kiwa tylko lekko głową i rzuca:

– Panie prezesie. – Patrzy mi przy tym wyzywająco w oczy, bo dobrze wie, jak mnie wkurzyć.

Staję koło niej i owiewa mnie zapach jej kwiatowych perfum. Z bliska jest nieziemsko piękna i pociągająca. Ma subtelny makijaż, który podkreśla jej oczy, a czerwona szminka na pełnych ustach aż prosi się o zlizanie.

Chciałbym zobaczyć jej ślad wpewnym konkretnym miejscu na swoim ciele.

Takimi myślami wcale sobie nie pomagam. Ustawiam laskę przed sobą i opieram na niej obie ręce w nadziei, że uda mi się zasłonić i nikt nie zauważy kłopotliwej sytuacji, w jaką wprowadziła mnie asystentka.

– Wyglądasz zjawiskowo – mówię do Idy, dopiero teraz zauważając, że paznokcie ma pomalowane na taki sam kolor jak usta.

Te u stóp również.

– Dziękuję, panie prezesie – odpowiada obojętnym tonem.

Łukasz rzuca mi pytające spojrzenie, bo tylko ślepy by nie zauważył napiętej atmosfery.

– Możemy porozmawiać na osobności? – pytam cicho, kładąc rękę w dole pleców Idy.

Pod palcami wyczuwam coś jakby sznureczki. Jęczę w duchu z potrzeby spełnienia, bo wyobraźnia podsunęła mi widok jej wypiętych pośladków w wymyślnych koronkowych majteczkach. Nie zapomniałem o obietnicy klapsów.

Jednak zanim Ida udzieli mi odpowiedzi, słyszę spanikowany głos Tomka za plecami:

– Ewakuacja!

Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia, bo ten komunikat jest dla mnie niezrozumiały. Tomek powinien krzyknąć „padnij” albo „uciekaj”, a nie mówić teatralnym półszeptem.

– Za późno – dopowiada normalnym głosem i ja też zauważam co, a raczej kogo, miał na myśli.

Podchodzi do nas piękno w idealnej postaci. Jej czerwona sukienka jest wykonana z koronki i prześwituje tam, gdzie sukienka może prześwitywać, jednocześnie pozostając na granicy przyzwoitości. Szpilki na gigantycznym obcasie ani trochę nie przeszkadzają w poruszaniu się, a tylko podkreślają jej grację i seksapil. Odrzuca na bok długie blond włosy i jednocześnie posyła mi uwodzicielski uśmiech, mrużąc oczy w kształcie migdałów.

Mam ochotę siąść na podłodze w kucki, ukryć twarz w dłoniach i zacząć się maniakalnie kiwać w przód i tył.

Dlaczego ja?!

Pod moim dotykiem Ida cała sztywnieje. Otwieram usta, by udzielić jej wyjaśnienia, które powinno już dawno paść, ale nie jestem wystarczająco szybki.

– Cześć, jestem Natalia, narzeczona Konrada. A ty to kto? – Te słowa razem z ręką wyciągniętą do Idy są moim grobem.

– Natalia, nie wprowadzaj ludzi w błąd. Nie jesteś moją narzeczoną – mówię ostrym tonem, ale Ida jakby mnie nie słyszała.

Ręka, którą podaje Natalii, drży tylko odrobinę, a kiedy się odzywa, wbija kolejny gwóźdź do mojej trumny:

– Ida, asystentka dyrektora do spraw inwestycji. – Wskazuje na Łukasza, który patrzy najpierw na nią, a później na mnie ze zdziwieniem, ale nie zaprzecza. – Przepraszam państwa, mam coś do załatwienia.

Patrzę bezradnie, jak odchodzi i miesza się z tłumem pod sceną.

– Coś ty nawywijał? – pyta mnie Łukasz.

Ignoruję go, chcę iść za Idą, ale Natalia uwiesza się mojego ramienia, przyciskając do niego cycki.

– Posłuchajmy razem koncertu! – mówi mi prosto do ucha, bo dzięki butom jest prawie mojego wzrostu.

Za wysoka.

Uświadamiam sobie, że wolę niższe kobiety.

Jedną kobietę.

Klnę w duchu.

– Nie jestem zainteresowany. – Uwalniam się z jej uścisku i ruszam na poszukiwania.

Przeciskanie się przez tłum nie jest proste, nawet z Tomkiem torującym mi drogę. Kiedy znajdujemy Idę niemal pod samą sceną, stoi za nią jakiś typ i szepcze coś do ucha. Wygląda jak gangster – wielki, krótkowłosy i pokryty tatuażami. Chcę podejść i zabrać mu sprzed nosa moją kobietę, ale Tomek kładzie mi rękę na ramieniu.

– To Darek Walczewski, mocny zawodnik MMA. Zrobisz scenę, to jesteś zdany na siebie – krzyczy, żebym usłyszał mimo muzyki.

– Za co ci płacę? – Jestem w szoku, bo pierwszy raz mówi, że nie będzie mnie chronił.

– Za powstrzymywanie cię przed robieniem awantur, których nie możesz wygrać.

Teraz klnę już jawnie. Przez ten hałas i tak nikt nie usłyszy. Do końca koncertu przyglądam się, jak Ida buja się z tym facetem w rytm muzyki. Nie muszę sprawdzać, jestem pewien, że ociera się swoją erekcją o jej pośladki, a jego ręce macają to, czego nie powinny.

Kurwa!

Nawet po koncercie nie zostawia jej w spokoju, tylko przystaje obok i z nią rozmawia. Chcę podejść, ale Ida mnie zauważa i rzuca spojrzenie pełne krzywdy, którym zatrzymuje mnie w miejscu.

Jak mam jej wytłumaczyć to cholerne nieporozumienie, jeżeli nie chce ze mną rozmawiać?!

Zaczynają się licytacje. Obrazy, ubrania znanych projektantów, błyskotki, kolacja z aktorem albo piosenkarką – nic, co by mnie zainteresowało bardziej niż wypalanie wzrokiem dziury w czerepie tego Walczewskiego. Przynajmniej do momentu, kiedy pada słowo „ważka”. Patrzę na ekran prezentujący wystawiany przedmiot i zaciskają mi się pięści, a serce przeszywa paroksyzm bólu.

Nigdy nie poczułem się tak zdradzony jak teraz.

Właśnie trwa licytacja wisiora z ważką, który podarowałem Idzie. Nie ma mowy o pomyłce, bo sam go projektowałem, więc mam pewność, że jest jedyny na świecie. Patrzę na Idę prawie ze łzami w oczach. Ona wpatruje się w ekran, a dłonie przyłożone do ust ma złożone jak do modlitwy. Na jej twarzy maluje się wkurzenie albo rozpacz, nie umiem tego określić.

– Cena wywoławcza tysiąc złotych. Kto da więcej? – Parskam pod nosem, bo kiepsko go wycenili.

– Tysiąc pięćset. – Zgłasza się jakaś kobieta.

Mięśniak pochyla się nad Idą i coś mówi, ale nie otrzymuje odpowiedzi. Zastanawia się więc chwilę i podnosi rękę.

– Dwa tysiące! – grzmi na całą salę.

Idiota myśli, że dzięki temu szybciej dostanie się do jej majtek.

– Sto tysięcy – mówię głośno.

Czas zakończyć tę farsę. Jeżeli Ida nie chce wisiora, to choćbym miał zamknąć ważkę na zawsze w sejfie, nikt inny nie będzie go nosił. Wszyscy, łącznie z Idą, zwracają się w moją stronę. Mięśniak wygląda na wkurzonego.

Sorry, byłem pierwszy.

– Może pan powtórzyć? – pyta aukcjoner, niepewny, czy dobrze usłyszał.

– Sto tysięcy złotych – mówię ponownie powoli.

– Mamy niebagatelną sumę stu tysięcy! Czy ktoś da więcej? Nie? Po raz pierwszy… po raz drugi… po raz trzeci! – Głośne uderzenie młotka rozchodzi się po sali. – Sprzedane dżentelmenowi z hojnym sercem!

Patrzę na Idę intensywnie i zauważam, że broda zaczyna jej drżeć. Jestem taki wkurwiony, że nie interesuje mnie koleś od MMA, obecność mediów ani profil imprezy, bo za chwilę i tak skradnę wszystkie flesze dla siebie i zrobię scenę. Czekam grzecznie do ostatniej licytacji, a kiedy aukcjoner dziękuje wszystkim i schodzi ze sceny, ja wspinam się na nią boleśnie powoli, krok po kroku, stukając laską. Ida patrzy na mnie wielkimi oczami. W sumie nie ona jedna. Wszyscy są zaciekawieni, co powiem.

– Dobry wieczór. Nazywam się Konrad Cardecki i chcę skorzystać z okazji, żeby wygłosić oficjalne oświadczenie. – Rozglądam się po sali, ale uwaga wszystkich bezdyskusyjnie należy do mnie. – Będzie krótko. Informuję, że zrywam zaręczyny z panną Natalią Kamińską. – Odnajduję wzrok Idy. – Spodziewajcie się kolejnego newsa, kiedy oświadczę się kobiecie swojego życia. Dziękuję za uwagę.

Schodzę ze sceny, biorę oniemiałą Idę za rękę, zabieram ją sprzed nosa mięśniaka i pociągam za sobą w stronę wyjścia. Nie opiera się. Za naszymi plecami rozbrzmiewa fala coraz głośniejszych rozmów i podekscytowanych głosów. Lampy błyskowe migają dookoła. Ktoś wiwatuje, ktoś inny gwiżdże. Mam to gdzieś, bo czeka mnie ukaranie niegrzecznej asystentki.

Konrad ciągnie mnie za rękę w stronę wind, a ja idę za nim bezwolnie.

Co się właśnie wydarzyło?

Mój umysł zatrzymał się na momencie, w którym Konrad oświadczał przed wszystkimi zebranymi i ogólnopolskimi mediami, że zrywa zaręczyny. Zaręczyny, o których dowiedziałam się zaledwie dwie godziny wcześniej. Z tą niesamowicie piękną kobietą, którą wygooglowałam w toalecie jako modelkę i wzlatującą gwiazdę w projektowaniu mody.

– Cześć, Tomek – mówię w windzie.

– Cześć, Ida – odpowiada ostrożnie, zerkając na Konrada, jakby się bał, że ten urwie mu za to łeb.

Zmiana otoczenia względem sali wypełnionej hałasem, światłami i tłumem jest piorunująca. Zamknięta przestrzeń, cisza wypełniona buczeniem windy i obecność tych dwóch, w których towarzystwie czuję się przecież swobodnie, sprawiają, że mój umysł zaczyna wariować, chcąc dać upust nagromadzonemu napięciu.

– Chyba rozgniewałam naszego szefa. – Zasłaniam usta dłonią i zwracam się do Tomka głośnym szeptem. Moje bezpieczniki przepaliły się już dawno od nadmiaru wrażeń, a kilka lampek szampana nie poprawia sytuacji. – A on jest straszny, kiedy się gniewa. Będziesz mnie bronił? – Trzepoczę rzęsami w stronę ochroniarza.

Z satysfakcją zauważam, że Konrad zaciska szczęki.

– Nie – odszeptuje Tomek równie teatralnie. – Ale będę uciekał razem z tobą.

Mój śmiech rozbrzmiewa w całej windzie, a potem w korytarzu, kiedy Konrad znów łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę jednego z pokoi.

– Tomek, muszę porozmawiać z Idą, poczekasz na korytarzu – mówi z grobową miną, otwierając drzwi i puszczając mnie przodem.

Pokój nie różni się niczym od innych pokoi hotelowych. Chyba nie był używany, bo nie widzę żadnych bagaży ani innego śladu obecności, a łóżko jest równiutko zaścielone. Odkładam torebkę na szafkę i odwracam się w stronę Konrada. Był u barbera, bo włosy ma krótsze, a zarost równiutko przystrzyżony i wypielęgnowany. Nie widziałam go jeszcze nigdy w tym garniturze; jest trzyczęściowy, granatowy w dużą czarną kratę. Pasuje do laski i zawadiackiego stylu, bo prezes nie włożył krawata mimo oficjalnej okazji, więc białą koszulę ma rozpiętą pod szyją.

Czy kości obojczyków powinny być tak seksowne?

Konrad nie rusza się z miejsca. Stoi w pewnej odległości ode mnie, z jedną ręką w kieszeni, a drugą opartą na lasce i wyglądałby jak model, gdyby jego spojrzenie nie płonęło. Czekam na ruch z jego strony.

– Dlaczego tak się ubrałaś? – pyta w końcu tonem, który powinien uruchomić moje instynkty samozachowawcze, ale ja dzisiaj nie jestem sobą. Jestem najbardziej kuszącą wersją Idy, na jaką mnie stać. Tak zakłada etap drugi.

– A jak myślisz? – Uśmiecham się do niego uwodzicielsko i podchodzę wolnym krokiem. – Dlaczego włożyłam sukienkę, którą dla mnie kupiłeś?

Staję tak blisko Konrada, że niemal się stykamy; dzięki obcasom mam jego usta na linii oczu. Zatrzymuję na nich wzrok i końcówką języka przesuwam po swoich. Słyszę, jak Konrad ze świstem wciąga powietrze. Podnoszę głowę i jak zawsze w sytuacji, kiedy napotykam spojrzenie jego zielonych oczu, nie jestem w stanie oderwać wzroku. Widzę w nich wszystko, co chciałby zrobić, zaczynając od zdarcia ze mnie krótkiej kiecki.

Szkoda, że nie tak brzmi etap trzeci planu…

Konrad robi krok do przodu i następny, zmuszając mnie do cofania się, a kiedy moje nogi napotykają przeszkodę w postaci łóżka, popycha mnie na nie, cały czas przyciągając magnetyczną zielenią płonącą w oczach.

Ląduję na materacu i czuję, jak moje serce łomocze, a ciało przygotowuje się na przyjemność w oczekiwaniu na jego dotyk. Konrad opiera się na łóżku, górując nade mną. Ponownie oblizuję wargi, ale teraz nie jest to wyrachowane.

Ostatnio, kiedy byliśmy wtej pozycji, nieźle się działo. Oj, działo się…

Moje zdradzieckie ciało bardzo dobrze to pamięta. Marzę, żeby mnie dotykał, chociaż wiem, że wtedy cały mój plan zemsty runie w cholerę. Napięcie między nami aż skrzy się od powstrzymywanego pożądania. Konrad nadal jest wściekły, zapewne za wystawienie ważki na licytację.

Ma rację. Poniosła mnie złość ipoczucie zranienia spowodowane rewelacją, że piękność wymykająca się zjego pokoju miała większe prawo się tam znaleźć niż ja.

– Nie podoba mi się. – Konrad prawie warczy do mojego ucha, pocierając policzek zarostem.

– Sukienka? – szepczę w odpowiedzi, owiewając oddechem jego szyję. – Mogę ją zdjąć…

Na te słowa Konrad splata moje palce ze swoimi i przyszpila nasze dłonie do materaca. Jego usta błądzą po mojej szyi i odsłoniętych ramionach. Mruczę przeciągle.

– Cóż za brak pohamowania, panie prezesie…

– Kobieto – chyba tryb warczenia będzie mu towarzyszył na dłużej – nie wiesz, ile musiałem się dzisiaj hamować. Na przykład, żeby nie zrobić tego.

Najpierw boleśnie przygryza moją dolną wargę, po czym wpija się we mnie ustami. Mimowolnie jęczę, choć nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Pozwalam porwać się przyjemności, a kiedy puszcza moje dłonie, wplatam palce w jego włosy i żarliwie oddaję pocałunek. Ręce Konrada zaczynają błądzić po moim ciele. Łapię go za włosy i odchylam głowę, nie bawiąc się w delikatność. Teraz to z jego gardła wyrywa się jęk, nie wiem: z bólu czy przyjemności.

– Pan prezes chce się ze mną pieprzyć czy rozmawiać? – pytam, patrząc mu wyzywająco w oczy.

– Mam nadzieję, że jest to test wielokrotnego wyboru. – W jego spojrzeniu żądza nadal miesza się z wściekłością. – Do rzeczy, które chcę z tobą robić, dodałbym jeszcze parę innych, ale masz rację. Najpierw musimy porozmawiać.

Wyciąga rękę i pomaga mi się podnieść z łóżka. Siada na jednym z krzeseł ustawionych obok okrągłego stolika. Dosiadam się, choć moje ciało krzyczy i buntuje się na tę zmianę scenerii.

Zamilcz, zbereźna, nienasycona istoto! – łajam się w myślach.

– Słucham. – Patrzę na niego wyczekująco i mam nadzieję, że wyglądam na chłodną i opanowaną, mimo walącego serca, wilgoci i płonących policzków.

Konrad potrzebuje chwili, zanim zaczyna mówić. Uśmiecham się na to w duchu.

– Ido, gdybyś przyszła i porozmawiała ze mną od razu – kręci głową – nie bylibyśmy teraz w takiej sytuacji.

– Takiej, czyli jakiej? – Mrużę oczy. – Sami w pokoju hotelowym?

Uśmiecha się nieznacznie.

– Wiesz, że nie to mam na myśli, bo przebywanie tu z tobą to wielka przyjemność.

– Wiem, ale daję ci szansę, żebyś nie wkurwiał mnie jeszcze bardziej sugestiami, że to moja wina.

– Chyba dzisiaj pierwszy raz słyszę, jak przeklinasz. Podoba mi się to – mówi miękko, co stanowi duży kontrast dla dotychczasowego warkotu.

– Znam parę brzydkich słów, po prostu na co dzień ich nie używam. Wracaj do tematu.

Konrad zdejmuje marynarkę i wiesza ją na oparciu krzesła. Z przyjemnością obserwuję jego sylwetkę w kamizelce i to, jak podkreśla jego szerokie plecy.

To taktyka dywersyjna. Skup się, Ida!

– Zacznę od początku. Z Natalią znamy się od dziecka. Nasi rodzice przyjaźnili się i robili razem interesy, więc i my byliśmy blisko. Już wtedy w żartach mówili, że będziemy kiedyś parą. Gdy doszliśmy do pełnoletności, stwierdzili, że nie jest to taki głupi pomysł, więc nas zaręczyli. – Wzrusza ramionami. – Zwykła kalkulacja zysków i strat. Natalia była z tego powodu szczęśliwa, ja nie bardzo. Nie przejmowałem się zaręczynami i nie przywiązywałem do nich wagi, robiłem swoje. – Uśmiecha się półgębkiem, zapewne do swoich wspomnień o panienkach, które zaliczył przez lata, na co ja przewracam oczami. – Ostatnio Natalia zaczęła mnie nachodzić i wracać do tego tematu. Była nawet w biurze. Chciała mnie przymusić do dotrzymania danego słowa, tyle że ja żadnego słowa jej nie dawałem. – Ponownie wzrusza ramionami. – W moim życiu pojawiła się inna kobieta, więc powiedziałem Natalii kategorycznie, że mogliśmy się bawić w ślub jako dzieci, ale teraz nie jestem nią zainteresowany i ma sobie ułożyć życie bez mojego udziału. Jak słyszałaś dzisiaj, nie chce się poddać.

Urywa, może czekając, aż coś powiem, ale nie chcę się póki co odzywać, więc kontynuuje:

– Domyślam się, że widziałaś Natalię wychodzącą z mojego pokoju. Pojawiła się w środku nocy i groziła, że zrobi scenę pod drzwiami, więc ją wpuściłem. – Pochyla się w moją stronę. – Ale, Ido… Nie ciągnie mnie do niej. Miałem milion okazji i nigdy nic między nami nie zaszło. No, poza pocałunkiem, kiedy mieliśmy po szesnaście lat i eksperymentowaliśmy. Zawsze traktowałem ją bardziej jak siostrę niż jak kobietę. Co z tego, że jest piękna. Teraz moje myśli zaprząta taka jedna wredna zołza, która chce mnie doprowadzić do szału – kończy, zupełnie bez uśmiechu.

Nadal patrzę na niego bez słowa. Wystarczy mi, że nie uznał za konieczne podzielić się ze mną tą tyci-tyci, malutką i nieważną informacją, że ma narzeczoną. Tytularną czy prawdziwą, bez znaczenia. Teraz nie potrafię rozgryźć, czy zdradził mnie, ją czy może ja też jestem częścią zdrady, jakiej się dopuścił. Wstaję i mam zamiar wyjść, ale Konrad podrywa się za mną.

– Teraz twoja kolej na tłumaczenia. – Blokuje przejście i nie pozwala mi odejść. – Kim jest ten facet, który się dzisiaj do ciebie kleił?

– Darek? Zapytaj mnie za jakiś czas, bo umówiliśmy się na „kawę”. – Wykonuję rękami gest cudzysłowu, bo pamiętam, jak mówił, że kobieta plus kawa oznacza randkę.

Wprawdzie właśnie trochę naginam rzeczywistość, ale Konrad nie musi o tym wiedzieć.

– Chyba żartujesz! – znowu warczy ze zmarszczonymi brwiami. – Nie pozwalam, żeby podszedł do ciebie bliżej niż na dwa metry!

– Kim ty jesteś, żeby mi czegokolwiek zabraniać? – syczę z furią i dla podkreślenia swoich słów dźgam go palcem w sam środek klatki piersiowej.

Konrad chwyta mój nadgarstek, wykręca rękę i blokuje ją na plecach, obracając mnie tyłem do siebie. Prowadzi mnie jak więźnia w stronę ściany i muszę asekurować się wolną ręką, żeby nie wyrżnąć w nią twarzą. Łapie moją drugą dłoń i wyciąga ją nad głowę, jednocześnie przyciskając mnie całym ciałem tak, że ledwo mogę złapać oddech. Jego obecność za mną jest jak druga twarda ściana. Takie ostre traktowanie nie powinno mi się podobać, a jednak cała płonę z niecierpliwości, co ze mną zrobi.

– Kim jestem? – Głos Konrada brzmiący tuż przy moim uchu jest wypełniony furią. – W tym momencie straciłem cierpliwość, żeby bawić się z tobą w subtelności. Chcę być z tobą na każdy możliwy sposób. Teraz na przykład chcę się dorwać do tego apetycznego tyłeczka i przylać mu tak, żeby zrobił się czerwony. – Kieruje moją uwięzioną pomiędzy naszymi ciałami dłoń tak, że obejmuje coś długiego i twardego. Poruszam palcami i wciągam głęboko powietrze. Słyszę jęknięcie Konrada i policzki zaczynają mi płonąć. – O tak, chyba zrozumiałaś, jak bardzo tego pragnę. Później będę chciał tulić cię do siebie i zasnąć z tobą w ramionach, zapewne zabrać na kawę, ale najpierw czeka cię kara za wystawienie ważki na licytację.

Jego słowa powodują, że przenika mnie dreszcz oczekiwania. Moja gra odbija się rykoszetem i jestem pod jej wpływem równie mocno jak on. Mimo złości, zawodu i łez, które wylałam, moje ciało i tak reaguje na jego dotyk w jedyny możliwy sposób. Ręka Konrada zsuwa się w dół, zatrzymuje się dłużej na piersi, muska talię i wędruje dalej, aż do połowy uda, gdzie kończy się sukienka. Zagryzam wargi, żeby nie jęknąć. Konrad łapie za brzeg materiału i podciąga tak, że od razu odsłania pośladki. W odpowiedzi poruszam dłonią na jego męskości, próbując objąć ją całą. Oddech Konrada przyśpiesza.

– Spokojnie. Działasz na mnie tak, że zaraz pobiję swój niechlubny rekord nastolatka.

Całuje mnie w odsłonięty kark, a jego ręka kieruje się z biodra na moje podbrzusze. Zaczynam drżeć; za chwilę będę stracona.

Teraz albo nigdy.

– Tomek! – krzyczę tak, żeby mieć pewność, że zostanę usłyszana przez drzwi.

Konrad nie ma szans, żeby zareagować, kiedy drzwi otwierają się gwałtownie i staje w nich Tomek.

– Co, do kur… – Głos więźnie mu w gardle, bo zastaje podwiniętą sukienkę i Konrada przyszpilającego mnie do ściany.

Konrad mruga parę razy, zdezorientowany, ale puszcza mnie i robi krok w tył, przeczesując włosy palcami w charakterystycznym nerwowym geście. Obciągam dół sukienki, biorę torebkę i zmierzam do wyjścia. Kiedy mijam Tomka, mówię:

– Proszę, przypomnij panu prezesowi, że pomimo stanowiska nie może molestować pracownic.

I wychodzę, uśmiechając się w duchu. Kręcę przy tym biodrami, bo jestem pewna, że obaj się za mną gapią. To nic, że duża część mnie pragnie zostać z Konradem w pokoju hotelowym do rana i poddać się każdej karze, jaką dla mnie wymyślił.

Etap trzeci planu został zakończony sukcesem.

Ida kontra Kapuśniak-Zdrajca: jeden do zera.

ROZDZIAŁ 2

Kilka miesięcy wcześniej, Moskwa

Przez dźwięk tłuczonego szkła, łamanych desek i rozbijanych sprzętów przebijały się okrzyki.

– Job tvoju mat’! Bodaj ty skis! Sztoby tiebia wyjebali wsraku!

Aleksiej już od jakiegoś czasu wyrażał w sposób pełen ekspresji emocje wywołane informacjami, jakie właśnie otrzymał. Dla podkreślenia swoich słów metodycznie demolował pokój. Zawartość biurka poleciała jako pierwsza. Na specjalne traktowanie zasłużył ciężki dziurkacz do papieru, który pofrunął w stronę przeszklonej witryny z książkami. Trach! Teraz Aleksiej złapał za lampę i cisnął ją w stronę okna. Szyba nie rozbiła się z krystalicznym brzdękiem, na jaki liczył. Szkoda. Właśnie poleciało w drzazgi krzesło, a mały, okrągły stolik posłużył jako maczuga do dalszej dewastacji witryny. Rodzinne fotografie – im poświęcił zdecydowanie najwięcej uwagi. Zostały metodycznie zdeptane ciężkimi buciorami z wielką furią. Całości towarzyszył dalszy potok kwiecistej mowy.

Oleg stał w kącie, bezpiecznie oddalony od szalejącego Aleksieja, i beznamiętnie czekał, aż wyczerpie się jedno z dwóch – siły jego szefa lub rzeczy do zniszczenia. W końcu Aleksiej powiódł dookoła szaleńczym spojrzeniem, ale wśród rozgardiaszu nie wpadło mu w oko nic, co stanowiłoby satysfakcjonujący cel. Cały spocony ciężko dyszał. Zatrzymał wzrok na Olegu i wychrypiał:

– Powiedz mi to jeszcze raz, na spokojnie.

– Idalia Piasecka, lat dwadzieścia cztery, obywatelka Polski, studentka. Matka nie żyje. Ojciec… – Olegowi mimowolnie zadrżał głos, więc odchrząknął i powtórzył. – Ojciec to Dimitrij Berezowski.

– Kurva!

Patrzę za odchodzącą Idą, za jej rozkołysanymi biodrami oraz – czego jestem pewien – mokrymi majtkami i nic z tego nie rozumiem.

Co się właśnie wydarzyło?

Tomek gapi się na mnie z mieszaniną podziwu i zniesmaczenia.

– Stary, ty naprawdę chciałeś ją zgwałcić? – pyta z niedowierzaniem.

Chcę się odezwać, powiedzieć coś na swoją obronę, wytłumaczyć, co zaszło, ale zamiast tego siadam na łóżku i opieram głowę na dłoniach.

Myślałem, że znam kobiety, ale widocznie się myliłem.

Zaczynam się śmiać, bo wyobrażam sobie całe to wydarzenie jako scenę z filmu i uważam, że jest komiczna.

Brakuje tylko puenty.

– Tomek?

– Co? – pyta ze zmarszczonymi brwiami.

Zgaduję, że ocenia, jakie są szanse, że to tabletki wyżarły mi rozum.

– Następnym razem nie przybiegaj tak ochoczo na wołanie dam w moim towarzystwie.

Tomek nie rozumie, z jakiego powodu turlam się po łóżku ze śmiechu.

***

W niedzielę po południu Ida wróciła do domu. Tak po prostu wtoczyła się z walizką, powiedziała nam „cześć” i poszła do swojego pokoju, zgarniając po drodze witającego ją Pankracego. Popatrzyłem ponad talerzem pomidorowej na Tomka, który wzruszył ramionami i jakby nigdy nic zapukał do pokoju Idy z pytaniem, czy zje z nami.

W efekcie siedzimy we troje przy stole i jemy pomidorową z ryżem, która w wykonaniu Lucyny aż prosi się o dokładkę. Tomek zdaje się w pełni pochłonięty zawartością talerza. Ida je nieśpiesznie, jakby wybierając poszczególne ziarenka ryżu, a ja nie spuszczam z niej wzroku. Wiem, że się jawnie gapię; nie ma szans, żeby tego nie zauważyła. Jednak nie potrafię się powstrzymać. Wersja Idy z piątkowej gali była podniecająca i oszałamiająca, ale taka „zwykła” ciągnie za sznurki mojego serca z nie mniejszą siłą.

– O której ruszamy jutro do biura? – Na dźwięk jej głosu drży mi ręka i część zupy wraca z łyżki do talerza.

– Dajcie znać, co ustalicie. – Tomek kończy jeść i zostawia nas samych.

Ledwo to zauważam, bo nadal wgapiam się w Idę z niezrozumieniem.

Wco ta kobieta ze mną pogrywa?

– Standardowo na ósmą? – Nie daje za wygraną, ale ignoruję jej pytania.

– Ido, chciałbym wiedzieć, jak nazywa się ta gra, w którą gramy. Jeżeli „ciągnij-pchaj”, to nie bawiłem się w to od podstawówki i chyba zasady nie są dla mnie do końca jasne – mówię z jawną kpiną w głosie.

Ku własnemu zdziwieniu umiem jej wiele wybaczyć, ale zbliżam się do granicy, kiedy przestanie mnie to bawić. Ida zaskakuje mnie po raz kolejny, bo zamiast spuścić oczy i zacząć się tłumaczyć, po prostu wybucha śmiechem. Tym charakterystycznym śmiechem z głębi brzucha, gdzie kryją się jej niewyczerpane pokłady wesołości. Patrzę na nią bez słowa, cały osłupiały, bo uświadamiam sobie, że się myliłem. Granica, po której przekroczeniu stracę zainteresowanie Idą, jest jeszcze tak daleko, że nie ma jej nawet na mapie. Uzmysławiam sobie, że ta kobietka o wyglądzie chochlika i charakterze komety ma siłę przyciągania jak czarna dziura pełna wesołości i trzepotu skrzydeł motyla. Słuchając jej śmiechu, patrząc w zmrużone od chichotu oczy i pojedynczą łzę toczącą się po policzku, czuję się jak zlepek materii lecący bezwolnie w stronę zagłady. Z dreszczykiem emocji spodziewam się kolizji, nie mogąc się doczekać, co będzie po tamtej stronie. Jestem bezbronny jak ćma, której fascynacja może skończyć się tylko w jeden sposób. W głowie rozbrzmiewa mi refren dawno niesłyszanej piosenki: „ty spalisz mnie, lecz tak widać musi być”1. Mam ochotę nucić jak skończony idiota.

Kręcę głową z niedowierzaniem.

– Och – mówi Ida przeciągle, uspokajając się. – Przepraszam. Wyobraziłam sobie, jak w podstawówce ciągniesz dziewczyny za warkocze, a później je popychasz. Nie wiem, dlaczego tak mnie to rozbawiło, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że miałeś mundurek; taki z krótkimi spodenkami i białymi skarpetami podciągniętymi pod same kościste kolanka. – Ociera oczy rękawem, więc nie widzi, jak unoszę jedną brew w geście niedowierzania, że właśnie to ją rozweseliło.

– Teraz na serio. – Oddycha głęboko i mówi z powagą. – Chciałabym rozdzielić dwie rzeczy, ale po kolei. Prezesie – akcentuje to słowo uderzeniem otwartą dłonią w stół – trzeba wracać do pracy, zanim się firma rozleci. Nie płacisz mi za obijanie się ani za pracę przez maila, a ja chcę uczciwie zasłużyć na wypłatę, niezależnie od prywatnych przeszkód. Więc jeżeli nadal chcesz wracać, zróbmy to razem.

Patrzy mi w oczy z determinacją i pod kątem służbowym nie mogę jej nic zarzucić.

Ma rację. Niezależnie od prywatnych przeszkód.

– Zróbmy to. Jutro o ósmej – decyduję, a szeroki uśmiech, jaki mi posyła, odbija się ciepłym światełkiem w moim wnętrzu. – Domyślam się, że druga rzecz jest złą wiadomością, którą zostawiłaś na koniec?

– Wyprowadzę się – mówi, unikając mojego wzroku.

Ciepłe światełko zamienia się w miażdżący supeł, zaciskający się na moich wnętrznościach. Od zawsze było dla mnie jasne, że ta chwila kiedyś nastąpi, ale kiedy nadeszła, jest na to o wiele za wcześnie. Ida kontynuuje:

– Chcę… potrzebuję zrobić krok w tył. Wydarzenia ostatniego tygodnia dały mi dużo do myślenia. Miałeś rację, mówiąc, że powinnam była do ciebie przyjść po wyjaśnienia po tym, jak zobaczyłam Natalię wychodzącą z twojego pokoju. Jednak bałam się tego, co możesz mi powiedzieć, i czułam się zbyt zdradzona, żeby w ogóle chcieć cię słuchać. Ty też nie powiedziałeś mi o zaręczynach. – Chcę wtrącić się do jej monologu, ale mi nie pozwala. – Poczekaj, proszę, daj mi skończyć. Jeżeli teraz tego nie powiem, to… – Zagryza nerwowo wargi. – Pamiętasz, co mi powiedziałeś jeszcze na rozmowie kwalifikacyjnej? Praca asystentki zakłada współpracę między nami i zaufanie działające w obie strony. Nie sądzę, żebyśmy sobie ufali. Nie tak do końca, skoro nie potrafimy ze sobą szczerze rozmawiać. Masz też inne problemy, o których milczysz, a ja nie wiem, jak zapytać. – Nawiązuje do mojego uzależnienia? Cholera, nie chcę nawet otym myśleć, aco dopiero znią rozmawiać. – Poza tym, Konrad, nigdy nie rozmawialiśmy o nas, o tym, co nas łączy, jeżeli w ogóle takie coś jest. – Ida nie potrafi wytrzymać za stołem, więc się podnosi i zaczyna krążyć po salonie, wymachując rękami dla podkreślenia słów.

– Parę pocałunków, trochę intymności… Myślałam, że nie potrzebuję tego definiować, jednak gryzie mnie myśl, że mogę być dla ciebie kolejnym podbojem. Mówiłam ci już, że nie interesuje mnie rola asystentki do łóżka. – Marszczę brwi na idiotyzmy, które wygaduje, ale staram się wytrwać w milczeniu.

Ida opuszcza wzrok i resztę mówi prawie szeptem:

– Poza tym nie jestem pewna, co sama czuję, a to jest wobec ciebie mocno nie w porządku. Nie wiem, czy moje serce w ogóle wróciło z Tokio.

Nokaut jednym ciosem. Tyle wystarczyło, żeby powaliła mnie na łopatki.

– Dlatego potrzebuję odpocząć od tego emocjonalnego rollercoastera i zrobić krok w tył – kończy i spogląda mi w twarz, z obawą śledząc moje emocje.

Chociaż zamiast nucenia mam teraz ochotę głośno bluzgać, opanowuję się z trudem i zakładam maskę prezesa korporacji. Podnoszę się z krzesła i podchodzę do Idy, na co ona opuszcza głowę i patrzy na nasze stopy.

– Ido, mówiłem ci już kiedyś, że nie mam nic przeciwko twojej wyprowadzce, jeżeli to ma cię uszczęśliwić. Co do reszty twojej wypowiedzi, to rzeczywiście, powinniśmy sobie o wszystkim szczerze mówić, tak jak teraz; nawet jeżeli są to niewygodne tematy.

Ida kiwa lekko głową, zgadzając się z moimi słowami, ale nadal ma wzrok wbity w podłogę.

– Popatrz na mnie. – Łapię ją delikatnie pod brodę i podnoszę głowę. Usta Idy się rozchylają, a ja klnę w duchu, bo pocałowanie jej jest ostatnim, na co powinienem sobie teraz pozwolić. – Nie jesteś dla mnie ani podbojem, ani asystentką do łóżka – mówię z naciskiem. – Zapamiętaj to. Nie potrzebuję kobiety do łóżka. Potrzebuję kobiety, obok której chcę się budzić. – Widzę, jak źrenice Idy rozszerzają się nieznacznie, na co się uśmiecham. – Przetestowaliśmy budzenie się obok siebie. Nie wiem, jak tobie, ale mnie się podobało i mógłbym to powtarzać codziennie. Rozumiem jednak, jeżeli nie jesteś gotowa. Poczekam. Także ze zdefiniowaniem tego, co nas łączy. Nie chcę ci się w żaden sposób narzucać, żebyś nie musiała znowu wołać Tomka na ratunek, bo nam zejdzie na zawał.

Otwieram usta i zaraz je zamykam, bo chciałem dodać coś o oglądaniu jej półnagiego ciała przez innych facetów, ale to nie jest dobry moment na zaborczość.

Zwłaszcza że właśnie dałem jej siebie na tacy i jestem pewny, że jeszcze tego pożałuję.

– Przepraszam cię za to – mówi ze skruchą w głosie. – Nienawidziłam cię w tamtym momencie tak mocno, że chciałam się zemścić, pokazując, że ja też mogę tobą pogrywać i sprawić, że będziesz nieszczęśliwy. Przepraszam też jeszcze raz za ważkę, tego żałuję najbardziej.

Unoszę brew na stwierdzenie, że mnie nienawidziła.

– Ciekawe. Uznałaś, że unieszczęśliwi mnie brak spełnienia z tobą. – Ida kiwa głową. – A nie pomyślałaś, że mogę szukać happy endu z inną kobietą? – podpuszczam ją.

Wygląda na tak zszokowaną, że aż zaczynam się śmiać. W ogóle jak na taką poważną rozmowę to za dużo tu śmiechu.

Powinienem uciąć wesołość, wypytać ją o rodzinę i powiązania z rosyjską mafią, ale…

Ostatnio świadomie doskonalę umiejętność unikania ważnych tematów.

– Chyba w twojej głowie jestem całkiem wiernym, choć zdradzającym sukinsynem!

– A tak było? Szukałeś happy endu? – Ida patrzy na mnie podejrzliwie, ze zmarszczonymi brwiami.

Z rozpuszczonymi włosami i gniewnym spojrzeniem wygląda jak waleczna walkiria.

– Szukałem i znalazłem. W towarzystwie własnej ręki! – dodaję szybko, bo Ida już chciała uderzyć mnie w ramię.

Iprzy twoim czynnym udziale jako aktorki wmoim prywatnym pornosie.

– Do czego zmusiłaś mnie zresztą już nie pierwszy raz. – Mrugam do niej znacząco.

Widzę, jak na jej policzkach pojawia się rumieniec, jednocześnie z uśmieszkiem wyrażającym zadowolenie z siebie.

Jest przepiękna.

– Czekaj – mówię i wyciągam komórkę z kieszeni.

Robię jej pośpiesznie zdjęcie, bo już za chwilę muszę bronić telefonu przed wścibskimi paluszkami grożącymi skasowaniem mojego nowego skarbu.

Dream team prezesa Cardeckiego wraca do akcji. Brakuje nam tylko odpowiedniego podkładu muzycznego, czegoś z chwytliwym bitem i pazurem, kiedy wchodzimy głównym wejściem do siedziby Cardecki Investment, ściągając spojrzenia. Na czele zmierza oczywiście Konrad, a w dopasowanym czarnym garniturze w białe paski wygląda jak personifikacja marzeń o przystojnym prezesie. Być może w jego głowie też rozbrzmiewa jakaś melodia, którą kontrapunktuje rytmicznym stukaniem laski. Mam wrażenie, że celowo wydaje nią głośniejszy dźwięk, żeby zwrócić na siebie uwagę. Za nim zmierzamy my, jego świta. Tomek, oczywiście ubrany w swój klasyczny czarny garnitur, rozgląda się z posępną miną na boki i stara wyglądać groźnie. Obok idę ja, ucieleśnienie asystentki prezesa. Specjalnie na tę okazję kupiłam nowy zestaw ciuchów. Czarną koszulową bluzkę ze stójką i motywem kwiatowym rysowanym białą linią oraz ołówkową spódnicę w kolorze butelkowej zieleni, z góry do dołu zapinaną na duże srebrne napy. Komentarz Konrada brzmiał: „Naprawdę?”, gdy mnie rano zobaczył, a wyraz jego twarzy zdradził, że będzie na mnie zerkał częściej, niż to konieczne podczas wykonywania obowiązków służbowych. Przed wyjściem sięgnął jeszcze do moich włosów i zdjął z nich gumkę, którą związałam je w koński ogon.

– Wolę cię w rozpuszczonych – powiedział i wsunął gumkę do kieszeni.

Tak więc teraz, kiedy idę, włosy swobodnie tańczą na moich plecach. Staram się mieć neutralny, ale zdecydowany wyraz twarzy, chociaż chciałabym uśmiechać się od ucha do ucha i krzyczeć na głos: „Wróciliśmy!”. Tak naprawdę, to nie muszę krzyczeć, żeby wszyscy to zauważyli. Recepcjonistki, pracownicy tłoczący się do wind, interesanci, a nawet sprzątaczka – wszyscy gapią się na nas, a kiedy przechodzimy, słyszę szepty za plecami. Taki był plan Konrada: wparować przez główne wejście, żeby zobaczyło nas jak najwięcej osób. Wiadomo, że wieść się rozniesie i powędruje w górę pięter szybciej niż wioząca nas winda. Tłumek osób, które właśnie przyszły do pracy, faluje w próbie rozpłaszczenia się na ścianie. Konrad zaszczyca ich wysiłki lekkim kiwnięciem głową, po czym znikamy w windzie dla VIP-ów.

Po zasunięciu się drzwi zaczynam nucić motyw przewodni z Mission: Impossible.

– Dlaczego akurat ta piosenka? – pyta Tomek z rozbawieniem.

– Bo nie znam żadnej innej, przy której superbohaterzy ruszają do akcji. – Rozkładam bezradnie ręce. – Chyba że wolisz Gumisie?

Przez resztę drogi na górę podśpiewujemy na trzy głosy piosenkę o skaczących misiach. Jeżeli Tomek nie wyedytuje nagrania z kamery w windzie, to pracownicy, zamiast zbierać szczęki z podłogi po naszym efektownym wejściu, będą turlali się ze śmiechu, oglądając nas na YouTubie.

Konrad chrząka, wysiadając z windy, i poprawia krawat, chociaż na dwudziestym szóstym piętrze nie oczekuje nas żaden komitet powitalny. Nic dziwnego, skoro nikt bez powodu nie ma tutaj wejścia. Tomek otwiera przed nami drzwi, ale jak zawsze zostaje, by pełnić straż przy przeszklonej ścianie odgradzającej korytarz od części biurowej. W środku czeka na nas Sylwia, która od czasu śmierci Doroty i postrzelenia Konrada spędzała na posterunku sekretarki samotne godziny. Nikt jej nie wtajemniczył w to, co się naprawdę stało podczas strzelaniny w podziemnym garażu. W czasie naszych rzadkich spotkań mówiła, że czuje się w pracy jak w sarkofagu. Jedno biurko zniknęło. Jednak nie zniknęły wspomnienia. Wraca do mnie moment, w którym zobaczyłam Dorotę i Konrada leżących na ziemi w kałuży zmieszanej ze sobą krwi; aż przechodzi mnie dreszcz i żal ściska serce, że taka młoda dziewczyna musiała pożegnać się z życiem. Sylwia na nasz widok od razu rzuca mi się w ramiona i przytula mocno.

Konrad po prostu rusza do swojego gabinetu. Odwraca się jednak w drzwiach i mówi:

– Wypijmy dzisiaj kawę tutaj.

Jest to precedens na skalę całej firmy – prezes siedzący na biurku sekretarki i popijający kawę. Zdjął marynarkę i krawat, rozpiął też pierwsze dwa guziki koszuli. Jestem pewna, że chociaż mówi do nas o jakichś statystykach i czytelnym sposobie przedstawiania danych, to Sylwia też nie słucha. Patrzy na niego rozanielona, a jednocześnie chciałaby pożreć go wzrokiem. Obserwuję ją trochę z rozbawieniem, a trochę obawą, że sama wyglądam podobnie.

Chociaż nie. Ja nie próbuję przysiąść na brzegu biurka ijednocześnie założyć nogi na nogę, żeby kusząco zaprezentować swoje wdzięki.

Konrad ją ignoruje. Nawet kiedy Sylwia pokazuje mu jakieś wydruki i niemal kładzie się na nich biustem w celu wskazania fragmentów, którym powinien poświęcić więcej uwagi. Prawie krztuszę się kawą, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Ido, jutro kawa w moim gabinecie. – Konrad salwuje się ucieczką.

– Tak, panie prezesie!

Jakoś nie jest mi go ani trochę żal.

Obracam w palcach swoje nowe trofeum. Z trudem powstrzymuję się przed sprawdzeniem, czy nadal pachnie szamponem Idy, jakby moja powściągliwość miała sprawić, że zapach utrzyma się dłużej.

Cholera, zrobiłem się sentymentalny.

Chowam gumkę do włosów z powrotem do kieszeni marynarki i zmuszam się, żeby myśleć o sprawach biznesowych. Pierwszy punkt na mojej check liście brzmi: „Przypomnieć, kto tu rządzi”. Spotkanie z dyrektorami jest za pół godziny.

Zjeżdżamy z Idą windą do głównej sali konferencyjnej, ale nie ma między nami śladu wcześniejszej wesołości. Teraz, bez Tomka sprawiającego, że jesteśmy po prostu trójką przyjaciół, towarzyszy nam milczenie, które nie powinno być takie niezręczne, ale niestety jest. Nie mam pomysłu, jak je przełamać, bo wszystko, co przychodzi mi do głowy, zaczyna się od fizycznego kontaktu i na nim kończy. Nie wiem, co mną kierowało, że zgodziłem się bez walki na warunki Idy i do tego obiecałem, że będę na nią po prostu czekał. Bezczynne czekanie nie leży w mojej naturze do tego stopnia, że mam ochotę wszystko odszczekać, ale zamiast tego zgrzytam zębami i zamierzam się wyładować na spotkaniu.

W sali konferencyjnej jesteśmy pierwsi. Spotkanie ma być dosłownie pięciominutowe, więc nie są konieczne żadne dodatkowe przygotowania. Każdy wchodzący wita się z nami krótkim „dzień dobry” i zajmuje miejsce. Nie spodziewali się mojej obecności, nikt z wyższego kierownictwa poza Łukaszem nie został uprzedzony, że dzisiaj pojawię się w firmie. Po minie większości widzę, że nie są zadowoleni. Część patrzy na mnie w oczekiwaniu, co powiem, jawnie się przyglądając. Większość jednak udaje, że bardziej interesujące są puste ściany albo ich własne ręce. Czas zacząć show.

– Dziękuję wszystkim za przybycie. – Rzucam lekki uśmiech dla przełamania lodów. Niech sobie przypomną, jakim jestem wspaniałym szefem. – Wiem, że macie masę bieżących obowiązków, od których was właśnie odciągam. Chciałem jednak wykorzystać tę okazję, żeby dać dowód życia i zapewnić, że wszystkie pogłoski, jakie słyszeliście na mój temat, nie są prawdziwe. No, może poza tą, że uprawianie sportów ekstremalnych kończy się czasem ekstremalnymi kontuzjami. – Klepię się po lewym kolanie, bo przecież to je uszkodziłem w czasie surfingu, snowboardingu albo podczas zdobywania Himalajów, już sam nie pamiętam. – Cieszy mnie, że cała firma ciężko pracowała pod moją nieobecność.

Specjalnie robię pauzę i przesuwam wzrokiem po obecnych. Trochę liczyłem na to, że ktoś pęknie, zerwie się z miejsca i zacznie tłumaczyć.

Szkoda.

Muszą mi wystarczyć pot roszący niektóre czoła, nerwowe przełykanie śliny i wiercenie się na krzesłach.

– Dowodem waszego zaangażowania jest znacznie większa liczba nadgodzin zgłoszonych do wypłaty. Nie mogę się doczekać, aż w nadchodzącym kwartale zobaczę efekty tych dodatkowych godzin, bo póki co ogólny dochód firmy poleciał w dół. – Pogłębiam uśmiech, bo widzę, że coraz więcej osób unika patrzenia na mnie. – Nie martwcie się, nadrobimy. Dzięki waszej pracowitości możemy przyoszczędzić trochę grosza na stołówce. Cukiernia dostarczająca słodkości jest gotowa renegocjować umowę na lepszych warunkach w związku z prawie podwojoną sprzedażą w ostatnich miesiącach. Zapewne zwiększone zapotrzebowanie na cukier i kawę było związane z tymi wszystkimi zarwanymi nockami za biurkiem. W takim razie nie dziwi też wzrastająca popularność pokoju wypoczynku. – Kolejna pauza, ale nadal nikt się nie odzywa, więc kontynuuję. Mój uśmiech może jest teraz trochę bardziej kpiący. – Chciałem również podziękować wszystkim zaangażowanym za wykazanie się inicjatywą i próbę przejęcia Facebooka, o czym świadczy liczba wejść na ich stronę z naszych serwerów. Jestem pełen szacunku dla zaangażowania, jakie wykazuje zespół prowadzący ten research. Poproszę o szczegółowy raport, bo nie mogę się doczekać spotkania z Markiem Zuckerbergiem, kiedy będziemy gotowi, żeby ich kupić – kpię sobie w najlepsze, bo widok ich min sprawia mi satysfakcję.

Zerkam na Idę i chyba czas kończyć, bo moja asystentka zaraz udusi się od braku powietrza, które wstrzymuje, żeby nie parsknąć śmiechem. Natomiast głowy reszty zebranych są już tak nisko opuszczone, że jeszcze trochę, a schowają się pod stołem.

– Przekażcie, proszę, moje słowa swoim podwładnym. Razem z informacją, że na dwudziestym szóstym piętrze czeka na nich prezes, który doceni i z chęcią zaangażuje się w każdy ponadplanowy projekt, jaki będą chcieli zapoczątkować. To tyle, dziękuję.

Zawsze śmieszy mnie pośpiech, z jakim zrywają się z krzeseł i uciekają, byle dalej ode mnie. Nawet Łukasz zdaje się winny, bo też gorączkowo umyka.

Aprzecież przez cały czas byłem przyjacielski inawet się uśmiechałem!

Moja asystentka zakrywa usta obydwoma dłońmi, żeby nie roześmiać się, kiedy ktoś jeszcze może ją usłyszeć. Przysiadam na skraju stołu i patrzę z fascynacją, jak walczy ze sobą, ale w końcu nie wytrzymuje i parska.

– Mistrzostwo! – Śmieje się i klepie dłonią w stół. – Takiej połajanki jeszcze nie słyszałam! Zabierzesz mnie ze sobą na spotkanie z Zuckerbergiem? – Chichocze.

– Ciebie? Zawsze i wszędzie – mówię całkiem poważnie.

Moje spojrzenie działa jak gaśnica, bo wesołe ogniki w oczach Idy momentalnie znikają.

– Jest pora lunchu, pójdę coś zjeść. – Znajduje idealną wymówkę, żeby nie towarzyszyć mi w windzie na górę.

Wracam do gabinetu i spoglądam na zdjęcie ważki w złotej ramce, które nadal stoi na moim biurku z doczepioną wiadomością od Idy.

Dopiero się znią widziałem, ajuż mi jej brakuje. Niech to szlag!

1 NOL Ćma [wszystkie przypisy pochodzą od autorki].