Zatracony w tobie - K. M. Dyga - ebook

Zatracony w tobie ebook

K. M. Dyga

4,5

Opis

Nowa historia ze świata Zatraconych.

 

Nieodwzajemniona miłość stała się jego obsesją.

Lojalność i honor będą jego zgubą.

 

W świecie Takashiego króluje przemoc, ale nie ma w tym nic dziwnego – w końcu jest wyszkolonym wojownikiem w szeregach yakuzy. Zatracony w uczuciu do kobiety, która wybrała innego, szuka zapomnienia w alkoholu i adrenalinie. Dlatego bez wahania chwyta za katanę i nie oszczędza jej ani głupców mających dosyć odwagi, żeby stanąć na jego drodze.

Choć los kobiet, ofiar handlu żywym towarem, powinien być mu obojętny – nie jest. Jedna z nich, niema i oślepiona, budzi jego uśpiony instynkt opiekuńczy. Takashi przekonuje się, że słowa nie są niezbędne do porozumiewania, a drugiego człowieka można zrozumieć za pomocą samego dotyku. Cena, jaką przyjdzie mu zapłacić za to odkrycie, może kosztować ich oboje życie.

Ta historia zabierze Was w emocjonującą podróż do Japonii i niebezpiecznego świata yakuzy, w którym nie ma miejsca na łaskę.

 

Więcej historii ze świata Zatraconych znajdziesz w poprzednich książkach K.M. Dygi: Zatraceni w sobie i Zatraceni w sobie 2

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (60 ocen)
40
13
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Translator07

Nie oderwiesz się od lektury

Długi czekałam na kontynuację "Zatraconych w sobie" i oto jest. ani przez chwilę nie zawiodłam się przy lekturze. Autorka wykonała kawał dobrej roboty, szukając informacji o Japonii. Na każdym kroku tej historii czuć jej niepowtarzalny klimat. Polecam szukającym czegoś oryginalnego w romansie.
10
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

polecam z całego serca, temat, styl, mistrzostwo
10
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
10
Kata1507

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana trylogia. Intrygująca, czasami wesoła, niebanalnie opowiedziana historia. Nie mogłam oderwać się od jej czytania.
00
Dorotawawa1985

Nie oderwiesz się od lektury

matko to jest chyba najlepsza część. przychodzi mi refleksja jak możemy dużo stracić dzięki swojemu uporowi i egoizmowi. Kocham całą serię ❤️
00

Popularność




OD AUTORKI

 

Kultura japońska jest specyficzna i różni się od europejskiej pod wieloma względami. W książce, którą trzymasz w rękach, znajdziesz dużo nawiązań do zwyczajów, wyrażeń i przysłów, które tworzą niepowtarzalny klimat Kraju Kwitnącej Wiśni. Wybacz więc liczbę przypisów – są po prostu niezbędne.

Obraz Japonii przedstawiony w książce nawiązuje do rzeczywistości, ale wykreowany przeze mnie świat nie jest jej idealnym odwzorowaniem i należy traktować go jako fikcję literacką.

Dla osób, które nie miały wcześniej styczności z Japonią, przygotowałam poniższe wprowadzenie. Przedstawia wprawdzie mocno uproszczony i uogólniony obraz różnic kulturowych, ale wystarczający, żeby lepiej zrozumieć motywację postępowania postaci.

Najbardziej wyrazistą cechą społeczeństwa japońskiego jest jego hierarchiczność. Zakłada ona bezwzględny szacunek wobec osób starszych lub posiadających wyższy status społeczny. Z tego wynika sposób zwracania się do siebie z zastosowaniem m.in. odpowiednich przyrostków grzecznościowych dodawanych do nazwiska lub imienia. Wyrażają one nie tylko wzajemną relację, lecz także poziom szacunku. W książce pojawiają się poniższe przyrostki, tutaj uszeregowane od najbardziej formalnego:

-sama

-san

-kun / -chan.

Największy stopień zażyłości wyraża zwracanie się do kogoś samym imieniem. W kontaktach poza rodziną i najbliższymi przeważnie używa się nazwiska z dodaniem odpowiedniego przyrostka.

W odróżnieniu od Nas, Polaków, Japończycy przedstawiają się najpierw nazwiskiem, później imieniem, np. Amanogawa Takashi.

Cechą społeczeństwa japońskiego, wpływającą na wzajemne relacje, jest stawianie dobra większości ponad jednostkę. Skutkuje to koniecznością dopasowania się do grupy i zrezygnowania z indywidualizmu czy wyrażania swojego zdania wprost. W przeciwieństwie do otwartości, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, duża część komunikacji wyrażana jest niewerbalnie, przez gesty, mimikę i intonację. Mają one często większe znaczenie niż wypowiadane słowa i zdarza się, że stoją z nimi w sprzeczności. Dzieje się tak na przykład, kiedy Japończyk musi odmówić, co mogłoby urazić uczucia rozmówcy. Łatwo się domyśleć, że w ten sposób powstaje wiele nieporozumień. Takie podejście wynika z tego, że wysoka kultura osobista i honor własny oraz rozmówcy są dla Japończyków priorytetem.

Kontakt fizyczny nie jest mile widziany; traktuje się go jako coś intymnego.

Jednym z najważniejszych gestów stosowanych przez Japończyków w życiu codziennym i zawodowym jest ukłon – używany głównie w celu powitania, pozdrowienia, przeprosin, podziękowania czy okazania szacunku. Zdarza się, że nawet w trakcie rozmowy telefonicznej głowa Japończyków wędruje raz za razem w dół. Głębokość ukłonu jest ważna i zależy od sytuacji i pozycji, w jakiej znajdują się rozmówcy; im większa różnica w statusie społecznym osób, tym niższy będzie ukłon. Kłaniać można się: stojąc lub siedząc na piętach. Najniższy ukłon, w którym na klęczkach dotyka się czołem ziemi, występuje rzadko – jest to błaganie o wybaczenie.

Mam nadzieję, że powyższe informacje pozwolą Ci się zatracić w unikatowym klimacie Kraju Kwitnącej Wiśni, a Takashi i niebezpieczny świat yakuzy dostarczą niezapomnianych emocji.

Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, zapraszam na moje profile społecznościowe na Facebooku lub Instagramie, gdzie w cyklu #ZatraconaWJaponii dzielę się ciekawostkami o tym kraju.

Miłego czytania!

POZOSTAŁE POSTACIE

Tenji Osamu – prowadzi handel kobietami, współpracuje z Chińczykami.

Kitamura Misaki – właścicielka Płatka Róży, przyjaciółka Takashiego.

Watanabe Gentarō – restaurator, od którego Takashi pobiera haracz.

Yamada Mamoru – dawny szef w szeregach Suzuki-ikka, mentor Takashiego; skazany na więzienie za podwójne morderstwo.

PROLOG

O tym, że świat jest pełen potworów, wie każde dziecko. Wiedziałam to i ja, ale wygodne i spokojne życie uśpiło moją czujność. Łudziłam się, że jedynym miejscem, w którym się z nimi spotkam, będą koszmary senne. Nigdy nie sądziłam, że spotkam się z nimi twarzą w twarz.

Teraz, mimo głośnego dźwięku silnika, słyszę, jak rozmawiają między sobą. Ustalają, co zrobią, skoro mnie dopadły.

Dookoła panuje ciemność; osacza mnie i napiera, składając obietnicę grozy, która czai się w nieznanym.

Moje palce bolą od próby wydrapania wyjścia na zewnątrz, a gardło pali od wrzasków. Serce próbuje wyrwać się na wolność równie mocno, jak ja. Łomocze w piersi, wołając o ratunek.

Już nie krzyczę.

Próbowałam. Waliłam pięściami w pokrywę bagażnika, kopałam. Nikt nie przyszedł.

Oprócz potworów.

Tych samych, które wdarły się do naszego domu, a rodziców…

Nie!

Odpycham wspomnienia. To się nie wydarzyło, nie mnie.

Już nie krzyczę.

Płaczę. Z bezsilności, strachu i rozpaczy. Przerażenie zaciska na krtani stalową obręcz, odbierając mi dech.

Powietrze w ciasnej przestrzeni jest gęste; wypełnia płuca jak smoła. Unoszący się w nim pył gryzie mnie w gardło i nie pozwala zaczerpnąć tchu.

Oczy pieką. Przecieram je dłońmi. I jeszcze raz. Trę powieki, jakbym szorowała po nich piaskiem.

Ale boli!

Miotam się. Oram twarz paznokciami. Niech mi ktoś pomoże!

Samochód zwalnia i staje. Po chwili atakuje mnie jasność. Czuję zapach lasu.

Nie potrafię go zobaczyć, bo nie mogę otworzyć oczu. Nie mam już oczu!

– Wody – chrypię, machając na oślep dłońmi. – Muszę…

Szarpnięciem za rękę sadzają mnie do pionu i wyciągają z bagażnika. Staję na drżących nogach. Wyciągam ręce przed siebie.

– Wody, błagam! Moje oczy! – Pocieram je znowu i znowu.

Na myśl, że mogę stracić wzrok, ogarnia mnie panika większa niż strach o życie. Nie chcę żyć ślepa!

Potwory mają przewagę. Niczego się nie boją.

Popychają mnie tak, że ląduję na ziemi i ranię łokcie ostrymi kamieniami, a coś twardego wbija mi się w plecy.

– Proszę…

Czuję, jak natarczywe ręce zadzierają sukienkę.

Wierzgam. Kopię. Krzyczę. Wyrywam się. Drapię.

Zdzierają ze mnie bieliznę.

Walczę! Muszę walczyć!

Nie mam szans.

Śmiech jest jedyną odpowiedzią. Prawdziwe potwory wyszły z ukrycia na światło dnia.

Jeden, drugi… trzeci.

A ciemność… nie jest już straszna. Pozwala nie widzieć, pozwala nie być.

Tu.

Otula przytulnym kokonem, kołysze mój umysł do snu. Nicość przyzywa kojącym szeptem, obiecuje ukojenie. Brak bólu. Wstydu i złości. Bezsilności.

Ciało poddaje się pierwsze.

Odpływam. Coraz dalej…

Zapadam się głębiej.

Aż…

. .

.

ROZDZIAŁ 1

Mięśnie płonęły, a strużki potu spływały po moim czole, torsie i plecach, wsiąkając w gruby materiał keikōgi1. Niektórzy zakładali pod spód koszulkę, ale lubiłem to uczucie, kiedy ostre sploty ocierały ciało. Chwyciłem przeciwnika za poły, podstawiłem mu nogę i wykorzystując jego pęd, obaliłem go na matę.

Dzisiaj znowu moje serce zabiło żwawiej. Wypatrzyłem w tłumie miedziane włosy i zalała mnie kaskada uczuć. Może powinienem za nimi pognać, żeby się przekonać, czy rzeczywiście należały do niej, ale ta kobieta była zbyt drobna, żeby to mogła być ona, a włosy zapewne były farbowane – chyba jednak nie chciałem tego wiedzieć. Wolałem pozostać męczennikiem i wyobrażać sobie, że może być gdzieś tu, na wyciągnięcie ręki. Zaraz obok.

Nagle po moim policzku rozlała się fala bólu, która promieniowała aż do szczęki. Głowa gwałtownie przechyliła się na bok, nadwyrężając nieprzygotowane mięśnie szyi. Na sali rozległy się szum zdziwienia i nieliczne wiwaty. Uśmiechnąłem się do przeciwnika, tylko odrobinę ukazując zęby. Tłum natychmiast zamilkł.

– Dlaczego przestałeś? – zapytałem, gdy zrobił krok w tył. – Mogłeś wykorzystać element zaskoczenia. Wahanie ma swoją cenę.

Chwilę później nikt już się nie odzywał, a jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po sali były jęki. Potarłem policzek i poruszyłem żuchwą. Cios był solidny.

Może jeszcze coś zniego będzie.

Przestąpiłem przez leżącego mężczyznę i ruszyłem do szatni. Na dziś wystarczy.

Wieczór był ciepły. Rozsunąłem ekrany shōji2 i pozwoliłem, żeby rześkie powietrze wpadło do wnętrza pokoju razem z ciszą. Usiadłem na engawie3, chwaląc w duchu okazywane przez oji-san4przywiązaniedo tradycji. Dzięki niemu miałem nie tylko dach nad głową, lecz także wygodne miejsce, z którego mogłem oglądać niebo. Wprawdzie była to radość trochę na wyrost, bo bijące ze wszystkich stron jasne światła Tokio kradły blask gwiazd. Jakby miasto wołało: „Przede mną nie uciekniesz!”.

Podniosłem się z westchnieniem i podszedłem do lodówki, żeby sięgnąć po chūhai. Nie byłem pewny, czy tę mieszaninę wody gazowanej i soku można nazwać prawdziwym alkoholem, ale puszki zajmowały całe dwie półki w lodówce, nie pozostawiając mi wyboru.

– Następnym razem przy łapówce nie schodzimy poniżej porządnego whisky – mruknąłem do siebie. – Tego nikt nawet nie chce kupić. – Przyłożyłem zimną puszkę do policzka. – Mam za swoje. Zamyślać się w trakcie treningu.

Z dōjō5przylegającego do części mieszkalnej dochodziły dźwięki wieczornego treningu. Powinienem nadal tam być. Poprawiać technikę wszystkowiedzących cwaniaków, łajać za opieszałość leniwych i motywować swoją obecnością do wzmożonej pracy. Powinienem, ale wolałem siedzieć pod niewidocznymi gwiazdami, upijać się i myśleć o… Nie! Nie mogłem o niej myśleć. Ta droga prowadziła donikąd – na jej końcu nie było nic, co dałoby mi choć cień ukojenia. Myślenie o Hikari powodowało chwilowy haj, po czym znikało, zostawiając mnie wyczerpanego psychicznie i fizycznie.

Tym razem nie ulegnę. Będę tutaj siedział, pił imyślał owszystkim, tylko nie o…

Za późno.

Padłem na plecy z rozpostartymi ramionami. Z odrętwiałej dłoni wytoczyła się zamknięta puszka. W górze bezkres nieba mrugał szyderczo kilkoma jaśniejszymi punkcikami, a moje zmysły były po kolei przejmowane, aż straciłem kontakt z rzeczywistością.

Najpierw śmiech – rozlega się zoddali izkażdą chwilą przybliża, aż jest jedynym, co słyszę. Radosny, pełen ciepłych nut niesie ze sobą przypływ dobrego humoru, który unosi kąciki moich ust. Wpowietrzu rozchodzi się zapach kwiatów.

Wtedy ją widzę. Pochyla się nade mną, adotyk każdego zpasm jej włosów wywołuje leciutkie dreszcze oczekiwania. Moje usta same rozchylają się, jakby pod naporem warg. Ciepło rozlewające się po całym ciele jest tym, na co czekałem. Rozluźniam się iwzdycham leciutko, zulgą. Jak po podaniu środka znieczulającego – ból istnienia łagodnieje.

Odsuwa się, spoglądając na mnie roześmianymi oczami.

–Chciałam sprawdzić, jak to jest całować kogoś znienacka – rzuca zaczepnie, awjej głosie słychać nutę śmiechu.

–Ijak? – Poruszam bezgłośnie ustami, bo wiem, że itak usłyszy.

Robi zabawną minę, udając, że się zastanawia. Zatrzymuję ją wtym kadrze. Chcę patrzeć wroześmiane oczy Hikari po wieczność. Chłonąć jej obecność, delektować się naszym współistnieniem tu iteraz.

Nawet wtej chwili mi się to nie udaje. Tracę nad nią kontrolę. Wymyka się moim palcom…

–Inadal mam ochotę na gofra! – Jej śmiech rozbrzmiewa wmojej głowie promieniami słońca.

Wyciągam rękę, żeby jej dotknąć, ipoczuć jej obecność opuszkami palców. Tak blisko, tak…

– Oyabun6! – Akihiko podkreślał swoje wołanie, tupiąc bosymi stopami w matę tatami7. – Oyabun!

Otworzyłem gwałtownie oczy. Ograbiony. I po raz kolejny oszukany.

Klęknął koło mojego boku i usiadł na piętach.

– Oyabun – powtórzył z naciskiem, kiedy nie reagowałem.

Nadal wpatrywałem się w niebo.

Kiedy to się skończy?

Czułem, jak jego spojrzenie wypala mi dziurę w głowie.

Dziurę przez sam środek, otak… To byłoby eleganckie rozwiązanie.

– Czy wszystko w po… – zaczął ostrożnym tonem, pochylając się do przodu.

– Czego? – warknąłem, przerywając mu.

Wyprostował plecy jak struna i wyrzucił z siebie meldunek:

– Mamy ich!

– Gdzie? – Szybko usiadłem i popatrzyłem na niego z uwagą. – Ilu?

– W Kabuki-chō. Ośmiu.

Ironiczne, bo Kabuki-chō było naszą dzielnicą, gdzie kwitły seksbiznes, stręczycielstwo i handel narkotykami, a alkohol lał się strumieniami. Rozświetlone neonami ulice nawet w środku nocy tętniły życiem, jakby ta część miasta nigdy nie spała. Zresztą tak było, bo kiedy zmęczeni klienci wracali do żon, a prostytutki zmywały z siebie rozmazany makijaż, otwierał się zwykły dzienny biznes.

Potarłem twarz dłońmi, jakbym chciał zetrzeć resztki obecności Hikari.

– Widocznie pilnują sporego towaru. Posłałeś za nimi ogon?

Akihiko się nie odezwał, a jeżeli kiwnął głową, to tego nie dostrzegłem. Byłem już w ruchu. Zdjąłem swoje daishō8ze stojaka na broń. Wyuczonym gestem umieściłem katanę po lewej stronie tak, że przechodziła przez pas i szerokie taśmy spodni hakama9. Krótki miecz wakizashi przymocowałem wyłącznie pasem i bliżej ciała.

– Idziemy.

Drzwi zostały wywarzone i wisiały na jednym zawiasie. Główną ulicą przejechał radiowóz, błyskając światłami. Tokijska Policja Metropolitalna wiedziała, że mamy w planach porządki, więc samochód zwolnił, ale się nie zatrzymał. W tym przypadku sprawdzało się przysłowie, że nieświadomy jest jak Budda.

Stanąłem z boku z rękami schowanymi w rękawach kimona. Wpatrywałem się przed siebie, ponad głowami ludzi wbiegających z bronią w ręku na tyły opuszczonego konbini10. Sam płonąłem, zniecierpliwiony. Powinienem chwycić pistolet i ruszyć z nimi, jednak byłem tym upartym baka11, który trwał przy swoim mieczu, gdy świat toczył wojny na broń atomową. Mogłem być głupcem, ale nie byłem głupi – nie miałem zamiaru pchać się pod grad kul. Odczekałem, aż gradobicie zamieni się w kapuśniaczek, i wszedłem do środka. Trzymałem się nisko na nogach, z kataną w ręce. Przykucnąłem obok Akihiko, żeby schować się za osłoną.

Tęsknię za czasami, kiedy broń palna wJaponii była czymś niesłychanym.

Niewielka przestrzeń i nieliczne palety z towarem narzucały jedyną możliwą taktykę – ostrzeliwanie przeciwnika z ukrycia. Jednak zabawa w chowanego nigdy nie była moją ulubioną. Wystawiłem głowę, czym sprowokowałem kilka strzałów w naszym kierunku.

Gdyby zdjąć tych wkącie pomieszczenia…

Pokazałem Akihiko na migi, co zamierzam. Zrozumiał. Przymknąłem powieki, nabrałem głęboko powietrza, a po przetrzymaniu go w płucach, wypuściłem powoli przez nos. Ruszyłem. Bokiem, pod ścianą. Pociski przelatywały obok, dźwięk wystrzałów ogłuszał. Serce waliło mi w piersi, a zmysły wyostrzyły się do tego stopnia, że widziałem każde pęknięcie ściany i czułem pod stopami każdą nierówność podłogi. Wiedziałem, że z uśmiechem na twarzy wyglądam jak szaleniec – upojony wizją przelewania krwi. To były jedyne chwile, w których czułem, że żyję. Paradoksalnie jedyne, w których nie chciałem umierać.

Mocniej ścisnąłem rękojeść katany, mimo że pewnie leżała w mojej dłoni. Adrenalina w żyłach nakazywała biec. Zamiast tego powoli, krok za krokiem, zbliżałem się do celu, pilnując, żeby stukot drewnianej podeszwy nie zdradził mojej pozycji. Liczyłem, że los jest łaskawy i się do mnie uśmiechnął, skoro moje szare kimono zapewniało idealne maskowanie na burym tle ściany.

Pierwszego przeciwnika chlasnąłem na odlew w miejsce, w którym szyja przechodzi w obojczyk. Z kolejnym nie miałem już tyle szczęścia – mały kaliber, bliska odległość, kamizelka kuloodporna i moja klatka piersiowa. Zabrakło mi tchu, a los zaczął chichotać. Tylko że to ja lubiłem śmiać się ostatni. Przezwyciężyłem więc ból i wbiłem mężczyźnie sztych katany w udo. Zdążył wystrzelić ponownie; odrzut szarpnął mną i ostrzem, posyłając na ziemię przeciwnika z rozerwaną tętnicą. Z opóźnieniem po moim ramieniu rozlał się inny rodzaj bólu. Ciepła krew spłynęła na palce.

Przykucnąłem przy trupach, aby schować się przed kulami, które zaczęły uderzać w palety z ryżem.

Ciekawe, dlaczego właściciel porzucił towar, zamiast go sprzedać.

Cisza.

Wychyliłem się, ale cisza trwała nadal.

– Poddajecie się czy mamy po was przyjść?! – krzyknąłem.

Po chwili ktoś odezwał się zrezygnowanym głosem:

– Wychodzimy. Nie strzelać!

Czyjaś głowa wysunęła się zza palet, a później wyjrzały dwie kolejne. Mężczyźni wyszli z ukrycia z uniesionymi rękami, a po chwili wszyscy klęczeli przede mną skuci. Z wyrazem rezygnacji na twarzach obserwowali, jak Akihiko obwiązuje mi ramię, żeby zatrzymać krwawienie.

– Oyabun, ranni jadą do lekarza, może… – Zamilkł, kiedy skarciłem go spojrzeniem.

Ruszałem ręką bez trudu; pocisk najwyraźniej przeszedł przez mięsień bez większych szkód. Nie plułem też krwią, co znaczyło, że lekarz i jego maści mogą zaczekać. Ból… można się do niego przyzwyczaić; są gorsze rzeczy.

– Straty?

– Jeden zabity, pięciu rannych.

Kiwnąłem głową. Akceptowalne.

– Mamy towar!

Na ten meldunek czekałem.

– Wǎn shàng hǎo12! – przywitałem się grzecznie z klęczącymi mężczyznami, skupiając na nich całą uwagę.

Czas wyciągnąć parę informacji.

– Grzechotnik – rzucił jeden z nich – to ty?

Nie wiem, kto wymyślił to przezwisko, ale myśl, że uważano mnie za równie niebezpiecznego, jak ten budzący grozę gad, była nawet miła. Tym bardziej że wieść o mnie dotarła aż na kontynent.

– Wiesz, dlaczego mnie tak nazywają? – Kucnąłem przed nim mimo bólu pełzającego po żebrach.

Pokręcił głową.

– Zanim zaatakuję, lubię pohałasować. – Dla dodania dramatyzmu wysunąłem kciukiem katanę z pochwy. Zaśmiałem się, widząc wlepione w siebie trzy przerażone pary oczu. – Cóż, jeżeli ofiara jest grzeczna, to hałas kończy się na zwykłej rozmowie. Rozumiemy się?

Pokiwali skwapliwie głowami.

Szkoda.

U mojego boku zjawił się Akihiko.

– Mamy ich zapiski dotyczące towaru – powiedział i podał mi zwykły zeszyt.

– Później.

Musimy się stąd wynosić, na wypadek gdyby mieli posiłki.

– Jedna z kobiet jest Japonką.

Wcześniej nawet nie podniosłem na niego wzroku, ale tą rewelacją zyskał moją całkowitą uwagę.

– Pokaż ją.

Mój nos został zaatakowany przez zapach daleki od przyjemnego, kiedy stanąłem w drzwiach pomieszczenia, które kiedyś służyło jako chłodnia, i omiotłem spojrzeniem ten obraz nędzy i rozpaczy. Dwanaście kobiet tłoczyło się na ciasnej powierzchni. Brudne, ze skołtunionymi włosami tuliły się do siebie przerażone.

Idealne zdjęcie do katalogu oferującego luksusowe kochanki.

– Która z was jest Japonką? – zapytałem.

Popatrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami, ale żadna się nie odezwała.

Chińczycy panoszyli się na naszym terenie, ostentacyjnie ignorując fakt, że to yakuza kontroluje przepływ żywego towaru przez granice kraju. Do tego próbowali sprzedać japońską kobietę do burdelu. To nie tak, że sami nie handlowaliśmy Japonkami. Jednak zniewagą było, że te brudasy się na to odważyły.

– Która z was jest Japonką? – ponowiłem pytanie. – Będziesz mogła wrócić do domu.

Brak reakcji.

Zdusiłem przekleństwo, które cisnęło mi się na usta.

Wróciłem do klęczących Chińczyków.

– Która to? – warknąłem.

Adrenalina opadła, pozostawiając po sobie niedosyt. Każdy głębszy oddech powodował falę bólu, która tylko potęgowała moją irytację.

– Ta uszkodzona. – Widząc moje zmarszczone brwi, doprecyzował: – Z przepaską na oczach.

Kiwnąłem głową do Akihiko, żeby ją przyprowadził.

– Skąd ją macie?

Popatrzyli po sobie i wszyscy trzej wzruszyli ramionami.

– Szef przyprowadził ją niedawno. Zamknął z innymi, a nam się nie tłumaczył.

– Gdzie znajdę tego szefa?

– Tam. – Wskazał oczami ciało leżące na podłodze.

Akihiko wrócił. Ciągnął za łokieć kobietę ubraną w prostą bawełnianą sukienkę Była niewysoka, wręcz chorobliwie chuda, a jej oczy, zgodnie ze słowami Chińczyka, zakrywała brudna szmata zawiązana z tyłu głowy. Miała tak bezwładne nogi, że gdyby nie była podtrzymywana, padłaby na podłogę.

– Dlaczego się nie odezwałaś, kiedy pytałem?

Cisza.

– Rozumiesz, co mówię?

Cisza.

Podszedłem do kobiety i klasnąłem zaraz przy jej uchu. Wzdrygnęła się, a ja prawie skrzywiłem z powodu urażonego ramienia. Nie miałem ochoty dotykać tego brudu, ale ciekawość zwyciężyła, więc zsunąłem opaskę z jej oczu. Chociaż znowu drgnęła, kiedy szarpnąłem materiał, to nadal nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

Na widok tego, co zobaczyłem, aż wciągnąłem ze świstem powietrze. Całe jej powieki pokrywał krwawy strup z przesiąkającą spod spodu ropą. Nie byłem pewny, ale miałem wrażenie, że coś się tam rusza.

„Uszkodzona” to mało powiedziane…

– Odprowadź ją do reszty – powiedziałem do Akihiko, po czym potarłem podbródek, nadal myśląc o tym, co przed chwilą zobaczyłem.

Czarna otchłań.

– Wypuśćcie nas! – odezwał się jeden z Chińczyków, za co dostał w twarz od pilnującego ich człowieka.

– Jeszcze nie. – Podkreśliłem pierwsze słowo. Nic tak nie wzmaga współpracy jak nadzieja. – Muszę wiedzieć, dla kogo przeznaczony był towar.

– To wiedział tylko szef – odpowiedział ten najbardziej gadatliwy.

Nie miałem podstaw sądzić, że kłamie.

– Słyszałem rozmowę. Zapisywał adres na kartce – dodał po chwili, mniej pewnie.

Może jednak los nadal mi sprzyjał. Podszedłem do trupa i kopniakiem odwróciłem go na plecy. Schylenie się nie bardzo mi wyszło, więc kucnąłem i zacząłem przeszukiwać kieszenie zakrwawionych spodni.

Kiedy wreszcie się nauczę, że mam ludzi od brudnej roboty?

Znalazłem kawałek kartki wydartej z zeszytu i przebiegłem po niej wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko na myśl o aferze, jaka się szykowała.

– Zbieramy się! – krzyknąłem.

Chińczycy śledzili wzrokiem każdy mój ruch. Kiedy podchodziłem, ich miny zmieniały się wraz ze zmniejszającą się między nami odległością, aż przybrały wyraz przerażenia. Zapewne miało to coś wspólnego z trzymanym przeze mnie, obnażonym ostrzem. Więźniowie próbowali się odsuwać, ale skuci pełzli na kolanach, tylko się ośmieszając.

Śmierć itak stoi za waszymi plecami.

– Błagam! Powiedzieliśmy wszystko, co wie… – Mężczyzna nie dokończył, bo na twarz prysnęła mu krew z szyi towarzysza, a on sam przewrócił się niezgrabnie na plecy.

Nie potrzebuję aż tylu świadków.

– Zapakujcie ich do kontenera i wyprawcie w podróż powrotną. – Rozkazałem swoim ludziom, ocierając klingę o ubranie trupa. – Nie zapomnijcie o ciałach. Dorzućcie trochę wody. Jeżeli załadunek w porcie się nie przedłuży, a puste brzuchy pozbawią ich dylematów moralnych, to mają szansę zobaczyć stały ląd.

Moi chłopcy roześmiali się w głos, zagłuszając protesty i błagania. Wszyscy dobrze wiedzieli, że ustawiony na uboczu kontener może czekać na załadunek tygodniami.

– Akihiko, jesteś odpowiedzialny za kobiety. Rozdziel je i dostarcz do stałych miejsc, dając, powiedzmy… – Ile warta jest brudna izawszona kurwa? – …dwadzieścia procent upustu za ich kiepski stan.

– Co z oślepioną? Pozbyć się jej?

Była to logiczna propozycja. Nie miałem nawet pewności, że naprawdę jest Japonką. Potarłem podbródek.

Czy nie byłoby humanitarne po prostu skrócić jej cierpienia? Szybko ibezboleśnie.

Wbrew logice chciałem dać jej szansę na inne życie. Nie lepsze, po prostu inne.

– Odstaw ją do Płatka Róży. Powiedz, że to na moją prośbę. – Wiedziałem, że Misaki zrobi, co będzie mogła, i dobrze się nią zajmie.

Nie wyglądał na przekonanego. Ja też nie, ale jeżeli popełniałem błąd, to zawsze zdążę go naprawić.

Pustynia, ocean – to wszystko tylko słowa. Umowny opis rzeczywistości.

Idę.

Przemierzam ocean piasku. Zapadam się ibrnę ztrudem przez zastygłe fale. Stawiam zmozołem nogę przed nogą. Podnoszę je wysoko, wylewając zkażdym kolejnym krokiem piasek zsandałów. Jestem cały mokry – ubranie klei się do ciała, awustach mam suszę. Co chwilę dostaję wtwarz kropelkami, które chrzęszczą między zębami. Osłaniam oczy przedramieniem ispoglądam na księżyc. Świeci tak jasno, że ztrudem rozpoznaję jego sierp. Czekam, aż wzejdzie słońce irozpocznie się miłosierny chłód.

Wpatruję się wbezkres przed sobą inie potrafię znaleźć punktu zaczepienia dla wzroku.

Nie pamiętam, po co idę idokąd – straciło to znaczenie kilka pustynnych akwenów temu.

Nagle widzę!

Błysk. Maleńkie światełko tańczy wśród bezmiaru niczego.

Nagle wiem!

Hikari – to mój cel ikres.

Przyśpieszam. Jestem wypoczęty. Rześki ipełen werwy. Nie brnąłem przez ocean piasku, nie tonąłem wwodach pustyni, nie marnowałem sił ienergii – to się nie wydarzyło.

Biegnę. Rozchlapuję dookoła piach. Pędzę, aż wiatr świszczy wuszach.

Nie spuszczam oczu zobecności skrzącej się miedzianymi refleksami. Nadzieja we mnie rośnie ipcha mnie naprzód.

Wyciągam rękę. Chcę wołać, że jestem! Już za chwilę, za moment…

Fale obok mnie eksplodują. Zostaję zasypany wodospadem wciskającym się do oczu iust.

Zauważam go, ale jest za późno. Potwór mnie zjada.

Obudziłem się z echem krzyku wibrującym w uszach. W głowie nadal miałem widok wielkiej, okrągłej paszczy usianej zębami, która zamknęła się na mnie i pogrążyła w ciemności. Zbyt szybko, żebym zdążył zauważyć atak. Zbyt niespodziewanie, żebym miał jakiekolwiek szanse. Nie pamiętałem, który to już raz dałem się połknąć. Ten sen prześladował mnie na zmianę z krwawym koszmarem, w którym mimo palącego bólu mięśni i ślizgającej się od posoki rękojeści tnę, rąbię i siekę kolejne ciała. Czerwień oblepia wszystko, zalewa mi oczy, wpada do ust metalicznym posmakiem, a nos drażni zapach wnętrzności i nieświeżych trupów. Bez chwili wytchnienia odcinam kończyny, masakruję twarze i rozwlekam flaki; metodycznie, raz za razem unosząc katanę. Wznoszę nieme modły, żeby się stępiła, pękła lub złamała, ale głownia cały czas jest w idealnym stanie, jakby dopiero wyszła od płatnerza.

Za to ja imoja dusza kruszymy się irozpadamy, coraz bardziej pochłaniani przez rdzę.

Zerknąłem na zegarek. Nie miałem zamiaru spędzić godziny na gapieniu się w sufit i użalaniu nad sobą.

Zapiłem zimny ryż letnią zupą miso13 i poszedłem do dōjō.

Przy samej rozgrzewce zdałem sobie sprawę, jak bardzo zastane miałem mięśnie i stawy. Byłem niemal bezczynny przez okres gojenia się rany, bo zajmowałem się jedynie wylewaniem frustracji na nieszczęśników, którzy mieli mnie za instruktora. Teraz, ignorując niezbyt natarczywe kłucie w boku, rozciągałem się i rozgrzewałem, powoli zyskując zwykłą płynność ruchów. Nie po raz pierwszy ciało dawało znać, że nie wybaczy zaniedbań i ostrego traktowania tak łatwo jak kiedyś.

Chciałem oczyścić umysł, a w tym zawsze pomagało mi karate; jako sztuka walki bez użycia broni, bazująca głównie na uderzeniach i kopnięciach, miała sformalizowane układy ruchów w postaci następujących po sobie ciosów, bloków i wykopów, które działały uspokajająco. Ciało wykonywało dobrze sobie znane sekwencje, podczas gdy mózg się wyłączał. Z każdą kolejną kroplą potu moje myśli stawały się klarowniejsze. Skończyłem, kiedy nie potrafiłem złapać oddechu, a ruchy straciły precyzję.

Pod prysznicem sprawdziłem stan siniaków na klatce piersiowej. Czas zrobił swoje – nie zlewały się już w jeden ogromny krwiak i za chwilę nie powinno być po nich śladu. Rana przelotowa na ramieniu zaczęła się zrastać, obiecując pamiątkę w postaci kolejnej blizny. Przetarłem dłonią zaparowane lustro. Typ odbijający się w nim zdecydowanie nie miał dobrego dnia; mokra grzywka opadała mu na oczy, ale nie sięgała do znajdujących się pod nimi cieni.

– Powinienem się ogolić. – Przeciągnąłem dłonią po brodzie i wąsach, na których został biały ślad pasty do zębów.

Odgarnąłem włosy do tyłu, ale efekt wcale się nie polepszył. Wręcz przeciwnie, spojrzały na mnie beznamiętne oczy zabójcy. Na tę myśl zmarszczyłem brwi, pomiędzy którymi utworzyły się głębokie bruzdy.

– I kupić krem na zmarszczki.

Nie rozbawił mnie mój własny dowcip. Do tego niewielki flakonik wykonany z różowego szkła uparcie pchał się w pole widzenia i psuł nastrój. Wiedziałem, jak pachnie: łąką pełną kwiatów, gdy padają na nią pierwsze promienie porannego słońca. Ten zapach otaczał mnie za każdym razem, kiedy przytulałem Hikari. Kojarzył się z jej obecnością, ciepłem ciała i śmiechem, który czułem we własnym brzuchu. Jednocześnie mnie torturował – każda myśl o niej była udręką.

Trzasnąłem dłonią w umywalkę.

Znowu to robię.

Opłukałem twarz zimną wodą, ignorując drapiący zarost na policzkach. Związałem mokre włosy w kucyk i włożyłem bawełniane kimono. Wprawdzie wybierałem się na spotkanie z szefem wszystkich szefów, ale nie miałem zamiaru stroić się dla niego w jedwab.

Suzuki Eizō nie wzywał ludzi bez powodu. Mógł mnie pochwalić za utarcie nosa Chińczykom albo skrócić o głowę za opieszałość. Nie traciłem energii na przewidywanie, co konkretnie mnie czeka.

Wszedłem do jego gabinetu i zatrzymałem się po kilku krokach.

– Oyabun! – Pochyliłem się tak nisko, jak nakazywało dobre wychowanie.

– Amanogawa-san14, jadłeś już?

Podniosłem wzrok, zdziwiony. Wystarczyło jedno spojrzenie na siedzącego za biurkiem mężczyznę, żeby zorientować się, że nie mam do czynienia ze zwykłym starszym panem. Nawet bez odkrywania tatuaży ukrytych pod marynarką i koszulą roztaczał wokół siebie aurę, która ostrzegała, że przy tym człowieku należy zachowywać się roztropnie, bo trafienie na jego czarną listę może być równoznaczne z zamówieniem dla siebie urny. Jako oyabun Suzuki-ikka był głową rodziny składającej się z kilku tysięcy wytatuowanych i oddanych mu synów. Bądź też naiwnych głupców, liczących na szybki zarobek, którzy są skłonni oddać za niego życie, choć nawet nie wiedzą w imię czego. Zapewne zakrzyknęliby, że w imię zasad i braterstwa! Jednak rzeczywistość kształtowała się w ten sposób tylko na kartach powieści, a na co dzień udowadniała coś zupełnie innego.

Aja? Do której grupy się zaliczam? Wkońcu też jestem jednym zjego synów: tym oddanym czy naiwnym?

Suzuki Eizō zaskoczył po raz kolejny, bo zamiast zabrać mnie do prywatnej sali w wykwintnej restauracji, to wybrał mały lokal serwujący wyłącznie okonomiyaki – placki, którymi można zapełnić brzuch za niewiele ponad tysiąc jenów. Do tego sam zabrał się do smażenia ciasta na rozgrzanej blasze, która zajmowała dużą część stołu. Żałowałem, że jednak nie zdecydowałem się na jedwab, bo zacząłem się czuć jak na randce z szefem. Czekałem, aż sam zacznie rozmowę, a kiedy to zrobił, padło pytanie, którego się spodziewałem.

– Znalazłeś?

– Hai – potwierdziłem. – Wszystkie miały trafić do jednego burdelu. Co ciekawe, na naszym terenie. Spotkałem się z właścicielem, ale Tenji Osamu-san nie był skory do rozmowy mimo usilnych próśb. Nie przyznał się do współpracy z Chińczykami, za to zapewnił mnie, że z góry spadnie na mnie kara. Nie ingerowałem w jego biznes, bo chciałbym złapać na tę przynętę większą rybę.

Patrzyłem uważnie na mimikę rozmówcy z nadzieją, że wyłapię jakąkolwiek reakcję. Oyabun tylko mruknął coś pod nosem.

– Były na mnie ostatnio jakieś skargi? – zapytałem.

Liczyłem na to, że sprowokowałem ruch osób zamieszanych w handel z Chińczykami.

Tym razem reakcja na jego twarzy była wyraźniejsza.

– Potrzebujesz alfabetyczną listę z ostatniego miesiąca?

Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem, bo jego irytacja była zbyt oczywista.

– Gdzieś na tej liście jest paru drobnych przedsiębiorców, którzy niekoniecznie polubili się z twoimi metodami, Amanogawa-san. Do tego ze dwie matki płaczące mi do ucha za świetlaną przyszłością synów, z którą ci musieli się pożegnać po stracie swoich małych palców. Było też coś o śledztwie w związku ze zniknięciem pewnego mężczyzny podejrzanego o bycie hentai15, choć możliwe, że to w zeszłym miesiącu. – Oyabun energicznymi cięciami metalowej łopatki podzielił usmażony placek na mniejsze fragmenty. – Nic odbiegającego od normy.

– Dziękuję za zajmowanie się tymi skargami i przepraszam za kłopoty, które sprawiam. – Skłoniłem głowę nisko, uważając przy tym, żeby nie umoczyć grzywki w jedzeniu, które przed chwilą położył mi na talerzu.

– Nie przejmuj się tym. Węsz dalej, bo nadal coś tu śmierdzi. Jedz.

– Itadakimasu!16

Oyabun powtórzył za mną, po czym zajęliśmy się posiłkiem.

Po jego kolejnym pytaniu prawie udławiłem się przeżuwanym kęsem.

– Co sądzisz o dzisiejszych mężczyznach?

– Słucham? – Odchrząknąłem.

– Popatrz na nich. – Wskazał z pogardą na mężczyzn jedzących lunch przy sąsiednich stolikach. – Widzisz wśród nich drapieżnika? Sami sōshoku-kei danshi17: pasywni, wymuskani i zniewieściali. Niczym nie różnią się od kobiet. Niczym!

Uśmiechnąłem się w duchu na wspomnienie swoich rozważań przed lustrem.

Czy też staję się roślinożerny?

Oyabun miał inne zdanie:

– Z drugiej strony mamy ciebie, Amanogawa-san. Mężczyznę z krwi i kości. Bezkompromisowego i potrafiącego zadbać o rodzinę. Obserwuję cię od dawna; właściwie od samego początku. Nosisz się inaczej i chociaż mogę tego nie pochwalać, akceptuję to. Jesteś wierny tradycji, a to zasługuje na szacunek.

Skończ słodzić iprzejdź do rzeczy.

– Zastanawiasz się, po co cię wezwałem – powiedział, nakładając pałeczkami krewetkę na mój talerz, a ten poufały gest tylko wzmógł moją czujność. – Pamiętam chłopca, który przyszedł do mnie po raz pierwszy. Teraz jesteś mężczyzną. Twoja reputacja cię wyprzedza. Jako szef lokalnego oddziału Suzuki-ikka osiągasz dobre rezultaty i przynosisz dobre pieniądze, chociaż czasem sprawiasz też problemy. Twoi bracia nieomal noszą cię na rękach. Masz wykształcenie. To są idealne kwalifikacje. Będę cię wspierał, bo uważam, że razem możemy osiągnąć wiele i zrobić dużo dobrego. Nie tylko dla naszej rodziny.

Starałem się panować nad mimiką, żeby nie pokazać, co sądzę o tym, co właśnie powiedział.

Nie kupuję tej okrągłej gadki. Jaka jest cena za twoją protekcję?

– Słowa, które wypowiadasz, są dla mnie zaszczytem. – Skłoniłem przed nim głowę.

– Mam same córki – kontynuował z pobłażliwym uśmiechem na ustach. – Dwie z nich założyły rodziny. Trzecia wychodzi za mąż na dniach. Została mi najmłodsza, Keiko-chan18. Mieliśmy ją późno, jest moim oczkiem w głowie. Chcę dla niej jak najlepiej, dlatego wydam ją za człowieka, który da jej dobre życie.

Po raz kolejny placek stanął mi w gardle. Przełknąłem go z trudem.

Pomyliłeś adresy.

– Spotkajcie się. Nie jesteś najmłodszy, potrzebujesz żony. Keiko-chan jest śliczna, mądra i gospodarna. Dobrze ją wychowałem. Będzie ci posłuszna.

Nie chcę posłusznej kobiety. Chcę tę, która wybuchnie mi śmiechem prosto wtwarz!

– Zaszczycasz mnie tą propozycją. – Schyliłem głowę jeszcze niżej, niepewny, czy panuję nad wyrazem twarzy. – Z przyjemnością spotkam się z Keiko-san, ale nie mogę obiecać, że przypadnę jej do gustu.

– O to się nie martw. Jestem pewien, że znajdziecie wspólny język, tak samo jak znalazłeś go ze mną – powiedział, podnosząc się z miejsca.

Poszedłem w jego ślady.

– Umówię wasze spotkanie.

– Oyabun. – Pożegnałem go ukłonem i nie podnosiłem głowy, póki nie usłyszałem dźwięku dzwoneczka zamocowanego przy drzwiach i oznajmiającego, że wyszedł.

Opadłem ciężko na miejsce przy stoliku.

Właśnie wpakowałem się wnajwiększe gówno wswoim życiu ijeszcze za to podziękowałem.

Powinienem pójść do biura. Potwierdzić, że transport zaplanowany na przyszły tydzień się nie opóźni, i poprzerzucać papiery na biurku, ale zamiast tego nogi skierowały mnie do Płatka Róży.

Po głównej sali snuło się parę osób zajętych sprzątaniem lokalu. Byłem stałym bywalcem, więc nikt mnie nie zatrzymał, kiedy wchodziłem schodami na piętro. Zapukałem do drzwi i poczekałem na zaproszenie do środka.

Było jeszcze wcześnie, więc Misaki dopiero szykowała się na wieczór. Siedziała przy toaletce zastawionej rozmaitymi puzderkami, pudełeczkami i flakonikami. Na wieszaku wisiało jej piękne kimono, ozdobione ręcznie malowanymi różami i wyszywane złotą nicią. Pod nim stały okobo – sandały na zabójczo wysokiej drewnianej podeszwie. Stanowiły idealne narzędzie tortur i nie rozumiałem, dlaczego Misaki tak je lubi.

Kiwnęła mi głową na powitanie, ale nie przerwała czesania długich czarnych włosów. Powolnym, hipnotycznym ruchem przesuwała po nich szczotką, przypatrując się mojemu odbiciu w lustrze. W powietrzu unosił się zapach tytoniu, którego źródłem był tlący się w popielniczce, zatknięty w lufkę papieros.

– Jesteś blady, nie wyglądasz dobrze. – Odłożyła szczotkę i z troską wymalowaną na twarzy podeszła, żeby położyć rękę na moim czole.

Jej dotyk był chłodny i dziwnie kojący.

– Źle spałem.

Omiotła mnie spojrzeniem i znienacka uderzyła pięścią w sam środek mojej klatki piersiowej. Syknąłem z bólu.

Naprawdę się starzeję.

– Jesteś ranny – powiedziała z wyrzutem, jakbym zrobił jej tym krzywdę.

Po raz kolejny dokładnie mi się przyjrzała. Uciekłem wzrokiem.

– Miałem kamizelkę.

– Twoja anachroniczność doprowadzi cię kiedyś do zguby.

Skrzywiłem się i bez pytania nalałem szklaneczkę whisky z pobliskiego barku. Powąchałem zawartość naczynia przed spróbowaniem; klienci Misaki mieli wyrafinowany gust.

– Razem z dążeniem do autodestrukcji – dodała i wróciła do rozczesywania włosów.

Zignorowałem przytyk w jej głosie. Zachowałem dla siebie, co sądzę o komentarzach na temat mojego stylu życia wypowiadanych przez burdelmamę zarządzającą kilkunastoma kurwami-gejszami, a do tego palącą jak smok.

– Wszyscy żyjemy, jednocześnie umierając – stwierdziłem filozoficznie i rozsiadłem się na fotelu z kolejną szklaneczką wypełnioną po brzegi.

Misaki z głośnym stukiem odłożyła szczotkę na blat i sięgnęła po lufkę. Odbicia naszych spojrzeń spotkały się w lustrze.

– Kiedy o niej zapomnisz?

Kiedy ognie piekielne wypalą wspomnienia zmojego mózgu.

– O kim? – zapytałem tylko po to, żeby odwlec odpowiedź.

Bardzo dobrze o tym wiedziała, bo westchnęła i zaciągnęła się papierosem.

– O tej Polce, która namieszała ci w głowie. Doprawdy, chciałabym ją poznać.

Polubiłabyś ją. Chociaż raczej nie.

– Zapomniałam, jak się nazywa… – dodała i wypuściła dym nosem.

Atmosfera robiła się toksyczna.

– Hikari.

Wysypała na blat kilka metalowych spinek z pudełka, wybrała jedną i pomogła sobie zębami w otwarciu jej.

– Pytam o jej imię – powiedziała, wsuwając spinkę we włosy.

– Ida. Idalia. – Zreflektowałem się, bo przecież „Ida” również było pieszczotliwym określeniem, jak przezwisko, które jej nadałem.

– W takim razie zacznij od tego, żeby ją tak nazywać. Nie ruszysz z miejsca, jeżeli będziesz żył przeszłością. – Zauważyła w lustrze moją reakcję na te słowa i cicho fuknęła.

Nie miałem zamiaru zakładać maski obojętności.

– Przypomnij mi następnym razem, kiedy się upiję, że mam z tobą nie rozmawiać.

– Z kim innym miałbyś rozmawiać? – Uśmiechnęła się lekko. – Dziwię się, że jeszcze nie kaszlesz płatkami kwiatów.

Parsknąłem, bardziej z irytacji niż rozbawienia. Wiedziałem, do czego nawiązała. Hanahaki to mityczna choroba dotykająca osoby zakochane bez wzajemności. Podczas kiedy nieszczęśnik usycha z braku miłości, w jego płucach rozwijają się kwiaty, które – nawożone tęsknotą – rozrastają się do tego stopnia, że prowadzą do uduszenia.

Czasem czuję się, jakbym był już wostatnim stadium – chwilę po zaczerpnięciu ostatniego oddechu, ale zpewnym zapasem czasu, zanim powietrze wpłucach się wyczerpie.

Udałem, że kaszlę w dłoń. Wyciągnąłem ją w stronę Misaki i pokazałem, że jest pusta. Pokręciła z politowaniem głową.

– Dlaczego do niej nie pojedziesz?

Zamieszałem zawartością szklaneczki, wpatrując się w wir bursztynowej cieczy.

– Byłem.

– Nalej sobie jeszcze, a będziesz w stanie odpowiedzieć na moje pytanie więcej niż jednym słowem – zakpiła, wsuwając we włosy kolejną spinkę. – No i?

Zastałem Hikari irudowłose dziecko wramionach Konrada – mężczyzny, którego wybrała zamiast mnie. Wyglądała na szczęśliwą. Ucieszyła się na mój widok, starała poświęcić mi czas. Jednak mały człowiek ujej piersi zasługiwał na nią całą. Wymówiłem się niespodziewanymi obowiązkami iwróciłem do Tokio wcześniej, niż zamierzałem.

Pociągnąłem solidny łyk, ale nie sprawił, że chciałem się tym wszystkim podzielić z Misaki.

– Nic.

Hikari włożyła w moje serce nasionko, które od razu pękło i zaczęło wypuszczać korzenie. Oplotło mnie nimi całego, ale nie było w stanie puścić pędów. To jak próba zasiania kwiatów na pustyni – marzenie nie do spełnienia.

Przyglądałem się profilowi Misaki, gdy zaciągała się papierosem, mrużąc przy tym oczy. Była naprawdę piękną i zmysłową kobietą. Przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem, więc zmieniłem temat:

– Która z twoich dziewczyn jest teraz wolna?

Złapała ze mną kontakt wzrokowy w lustrze i wypuściła obłok dymu, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Ja jestem wolna – powiedziała w końcu, nadal wpatrzona w moje oczy.

– Nie zasługujesz na takie traktowanie – stwierdziłem, podnosząc się z miejsca.

– A którakolwiek z nich zasługuje?

– One mnie nie obchodzą.

Miałem na końcu języka odpowiedź, że już niedługo będę miał w łóżku śliczną i posłuszną żonę, więc nie zdołam jej tak często odwiedzać, ale tego też nie byłem w stanie powiedzieć.

– Czym różnią się od twojej podopiecznej? – Pytanie zatrzymało mnie w momencie, kiedyś dotknąłem dłonią klamki.

Odwróciłem się w jej stronę.

– Dziewczyna z infekcją powiek – wyjaśniła. – Wiesz, że w ranach zalęgły się larwy much? Zjadały martwą tkankę i tylko dlatego nie straciła oczu. Obrzydliwe. Musisz ją stąd zabrać.

– Znajdź jej jakieś zajęcie. – Wzruszyłem ramionami.

Nie miałem najmniejszej ochoty zajmować się tą sprawą ani chwili dłużej.

– Musisz ją stąd zabrać – powtórzyła. – Co z tego, że ma kształtne ciało i ładne piersi, jeżeli nie ma z nią żadnego kontaktu. Lekarz stwierdził, że jej oczy się wyleczą, ma język i żadnego widocznego uszczerbku. Jednak nie mówi i nie reaguje na żadne bodźce.

– Nie masz jakiegoś klienta z takimi upodobaniami, który…

Misaki przerwała mi podniesieniem ręki.

– Nie obrażaj mnie w ten sposób. Jeżeli chcesz, to sam znajdź kupca.

Popatrzyłem na nią przeciągle, żałując decyzji, jaką podjąłem na zapleczu konbini.

– Przyślij ją do mnie – rzuciłem i nacisnąłem klamkę.

Nie pamiętałem, jak miała na imię, choć rozpoznałem ją po dużych piersiach, tak niepasujących do wąskiej talii i prawie chłopięcej budowy. Próbowała zająć mnie rozmową, ale nie miałem ochoty na pogaduszki. Na delikatność też nie. Była przyzwyczajona – do słów szorstkich jak ręce, które jej dotykały; do ostrego traktowania bez pytania, czy jej się to podoba; do niezwracania uwagi na jej przyjemność. Przyzwyczajona, że ona się nie liczy. Gdy przyduszałem ją do materaca mocniej, niż to było konieczne, nie myślałem o tym, że przecież i tak pozwoliłaby mi na wszystko. Była tylko środkiem do osiągnięcia celu. Nikt nie płacił za jej rozkosz. Nikt nie wynagradzał napiwkiem jej łez i siniaków. Traktowana gorzej niż przedmiot, bo przecież była wynajęta – na godzinę, dwie. Niewiele różniąca się od sekslalki. Może różniła się tylko tym, że była miękka i ciepła, a co za tym idzie, pieprzyło się ją lepiej. Szybko, ostro i mocno – wbijałem się do końca.

Czerwona kałuża na podłodze.

Oczy zjadane przez larwy.

Ciało działało instynktownie, ale umysł mnie zdradzał. Zamiast poddać się podnieceniu, podrzucał obrazy.

Wielka paszcza usiana zębami.

Krew spływająca po klindze.

Twarz trupa pokryta muchami.

Ruchy moich bioder stawały się coraz bardziej szarpane. Palce zaciskały się mocniej na kobiecych biodrach. Desperacko szukałem czegoś, co przykuje moje myśli, zmieni ich bieg.

Oczy niebieskie jak niebo. Roześmiane.

Miękkie ichętne wargi pod moimi.

Uczepiłem się tego. Pozwoliłem, żeby porwały mnie zapach kwiatów i wspomnienia.

Spełnienie powitałem sapnięciem pełnym ulgi. Uczucie to było ulotne, nie zostało ze mną na długo i pozostawiło po sobie tylko niesmak.

Przed wyjściem rzuciłem na stolik zwitek banknotów.

Siedziała na kamiennych schodach przed wejściem do domu. Wykąpana i uczesana, w białej bluzce i spódnicy za kolano wyglądała tak inaczej, że nie poznałbym jej, gdyby nie opatrunki na oczach. Obok niej leżała papierowa torba.

Brakuje tylko kartki znapisem:„Przygarnij mnie”.

Nie spodziewałem się, że Misaki będzie chciała się tak szybko pozbyć problemu. Usiadłem obok. Moja głowa była pusta, a ciało wyczerpane. Oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach.

Trzeba było się jej wtedy pozbyć. Teraz zostawię ślady jej krwi na trawniku albo podłodze. Co za niepraktyczne rozwiązanie.

Między moimi stopami sznur mrówek maszerował w sobie tylko znanym kierunku. Nadal pochylony zauważyłem, że kilka z nich niesie truchło większego owada. Mrówki walczyły z ciężarem; kręciły się i ciągnęły z mozołem.

Jak niewiele potrzeba, żeby zostać bogiem. Wystarczy ciężki but, szklanka wody czy zwykłe pstryknięcie palcem, żeby wywołać kataklizm. Kryształki cukru albo ziarenka ryżu będą darami obfitości. Nieświadome nawet nie zdają sobie sprawy, że to od mojego kaprysu zależy ich życie. Tak samo jak nie zdaje sobie ztego sprawy ta przybłęda. Co mam znią zrobić?

Burczenie w pustym żołądku wyrwał mnie z zamyślenia. Popatrzyłem na dziewczynę, czując, jak mój brzuch odpowiada na to wezwanie głodem.

– Chodź – powiedziałem, podnosząc się.

Oczywiście nie zareagowała. Nie miałem ochoty się z nią szarpać. Zostawiłem sandały na zewnątrz i wszedłem do środka. Przystanąłem przed wejściem do dōjō, skąd powitał mnie znajomy dźwięk głuchych uderzeń i pokrzykiwań dobiegających z sali treningowej. Te odgłosy koiły, a ich brzmienie niosło ze sobą wrażenie, jakbym rzeczywiście wrócił do domu. Postałem chwilę, nasłuchując, zanim poszedłem do kuchni, żeby wyjąć z szafki pudełko udon– makaron w wersji instant nie był szczytem kulinarnych marzeń, ale spełniał swoją funkcję i zaspokajał głód.Czas do zagotowania się wody spędziłem na gapieniu się za okno i stukaniu paznokciem w drewno.

Ciekawe, kto jest kapryśnym bogiem, który przypadł mi wudziale. Czy cały czas na mnie patrzy? Zrozbawieniem podszytym litością obserwuje, jak walczę? Jak ciągnę zmozołem tego wielkiego robala, chociaż wszystko dookoła mówi, że nie ma to najmniejszego sensu?

Wsypałem zawartość torebek do pudełka i zalałem wodą do kreski. Wieczko przycisnąłem jednorazowymi pałeczkami, żeby para nie uciekała, po czym oparłem się rękami o blat w oczekiwaniu, aż makaron zmięknie.

– I tak zdechnę – poinformowałem, nie wiedzieć po co, udon. – Równie dobrze mogę w tej farsie zagrać boga miłosiernego.

Wyciągnąłem kolejne pudełko i wykonałem wszystkie kroki według instrukcji na opakowaniu. Niosąc gotowe dania, wyszedłem na dwór. Zgodnie z przewidywaniami mój niechciany gość siedział nadal w tym samym miejscu. Omiotłem wzrokiem ziemię i zauważyłem błyszczące w słońcu skrzydła, które leżały kilka kroków ode mnie. Czarny sznur robotnic poruszał się obok porzuconego owada, ale żadna z mrówek nie zwracała już na niego uwagi.

– Mrówki wyciągają wnioski, dlaczego ja nie potrafię?

Nie oczekiwałem odpowiedzi. Usiadłem na poprzednim miejscu i wcisnąłem dziewczynie pałeczki do ręki.

– Nie będę cię karmił – zaznaczyłem, kładąc jej na kolanach udon. – Uważaj, ciepłe. Itadakimasu.

Sam wziąłem się od razu do jedzenia. Nabierałem pałeczkami długie nitki i siorbałem ze smakiem. Przełknąłem porcję, delektując się ciepłem i palącą język ostrością przypraw.

– Dlaczego cały czas czuję się, jakbym gadał do siebie?

Popatrzyłem wpierw na dziewczynę szukającą dłonią pałeczek, które spadły na jej spódnicę, po czym przeniosłem wzrok na mrówki pod moimi stopami i pajęczynę zawieszoną pod dachem.

Bo do siebie gadasz, idioto.

Jednak nie czułem się idiotą, siedząc na deskach i obserwując, jak dzień ustępuje wieczorowi, jedzenie znika, a pochód mrówek się przerzedza. Było inaczej niż zazwyczaj.

Lepiej?

– Chodź – powiedziałem, tym razem nie ruszając się z miejsca.

Byłem pewny, że nie posłucha, a jednak się podniosła. Zahaczyła przy tym nogą o papierową torbę, o której zdążyłem już zapomnieć. Zajrzałem do środka – leki, środki opatrunkowe i list:

Odsyłam Twoją podopieczną, jak widzisz, w stanie znacznie lepszym, niż kiedy do mnie dotarła. Po spłatę długu wdzięczności i pieniądze zgłoszę się w stosownym momencie. Na odwrocie znajdziesz zalecenia lekarskie i rozpiskę kosztów.

Nie zapomnij o zmianie opatrunków.

Misaki

Obróciłem kartkę i zobaczyłem równo wypisane kwoty za leczenie, lekarstwa, jedzenie, ubrania i noclegi. Nazwy leków zignorowałem.

– Niech cię, Misaki! – Zaśmiałem się niewesoło. – Żadnego rabatu z uwagi na długoletnią przyjaźń?

Popatrzyłem na stojącą przede mną dziewczynę. Przypomniałem sobie, co powiedziała Misaki, więc zlustrowałem dokładnie jej całą sylwetkę. Rzeczywiście, ciało miała zgrabne, choć twarz trudno było ocenić ze względu na opatrunki.

Gdyby zainwestować wnią więcej izrobić zniej ekskluzywną kurwę? Ajej ułomności przedstawić jako kuszącą tajemnicę?

– Mam nadzieję, że okażesz się warta mojego zaangażowania – powiedziałem i popchnąłem ją lekko w stronę drzwi.

Nawyk zdejmowania butów w genkan19 musiał być w niej mocno zakorzeniony, bo przystanęła i ustawiła swoje sandały równo na ziemi. Zaczekała, aż zrobię to samo i poprowadzę ją dalej, sterując jej krokami poprzez lekki dotyk na plecach.

Dźwięki zza drzwi do dōjō zmieniły charakter, kiedy zajęcia dobiegły końca, a z sali wylał się tłum spoconych mężczyzn. Dziewczyna zastygła w pół kroku, po czym cofnęła się, opierając o mnie plecami. Drżała. Każdy z przechodzących kłaniał się przede mną w geście powitania, więc odpowiadałem kiwnięciem głową. W końcu korytarz opustoszał, a rozmowy i śmiechy przeniosły się do szatni.

Popchnąłem dziewczynę w stronę pokoi mieszkalnych. Jeden z nich, niewielki i pusty, był nieużywany.

– Będziesz tutaj mieszkać. Przynajmniej dopóki nie wymyślę, co z tobą zrobić.

Zasunąłem za sobą drzwi. Chciałbym zignorować fakt, że spędzi noc pod moim dachem, ale jej obecność była odczuwalna przez oddzielające nas drewno i papier, jakby była latarnią morską, świecącą jasno na granicy mojego pola widzenia. Powstrzymałem się przed głośnym przekleństwem. Nie miałem wątpliwości, że z jej słuchem jest wszystko w porządku. Łatwo było się zapomnieć.

Wybrałem numer Akihiko.

– Moshi moshi20, oyabun?

– Masz siostrę, prawda? – Przeszedłem od razu do sedna.

– Tak… – odpowiedział niepewnie.

– Wyślij ją na zakupy. Potrzebuję na jutro kobiece ubrania, bieliznę… – Urwałem, zastanawiając się, co jeszcze. – Szczoteczkę do zębów i inne babskie akcesoria, które są niezbędne na co dzień. Twoja siostra będzie wiedziała, co kupić.

– Nie rozumiem, dla kogo to wszystko.

– Dla mnie. Masz z tym jakiś problem?

Chwila ciszy w słuchawce utwierdziła mnie w przekonaniu, że Akihiko właśnie wyobraża sobie mnie w sukience. To, co robiłem, było wcale nie mniejszym szaleństwem.

– Jaki rozmiar? – Przezornie wycofał się ze swojej ciekawości i przeszedł do konkretów.

Tego nie przemyślałem. Mógłbym zobaczyć rozmiar tego, co ma teraz na sobie, ale nie chciałem jej dotykać.

– Szczupły. Średni biust. Oddam pieniądze i dorzucę coś za fatygę – uciąłem rozmowę i się rozłączyłem, bo nie miałem zamiaru rozmyślać na temat cycków niewidomej dziewczyny.

Zamiast tego wysypałem jej leki na blat i posortowałem tabletki według rozpiski lekarza. Zaopatrzony w pigułki i szklankę wody, wszedłem bez pukania do pokoju. Zastałem ją pod ścianą, obejmującą kolana rękami. Nie dała po sobie poznać, że zauważyła moje przybycie.

– Połknij. – Włożyłem jej tabletki w dłoń i przypilnowałem, żeby je rzeczywiście połknęła.

Jak na razie szło nam całkiem nieźle. Zaprowadziłem ją do łazienki.

– Stoisz przed toaletą. Wrócę za kilka minut.

Nie interesowało mnie, czy da sobie radę. Równie dobrze mogła wpaść do środka, bo przywiązanie do tradycji, jakiemu hołdował oji-san, miało wpływ na wyposażenie łazienki w starą ubikację kucaną. Nie miałem zamiaru niańczyć jej bardziej niż to konieczne.

Wróciliśmy do pokoju, gdzie wyjąłem z szafy futon21, poduszkę i koc. Rozścieliłem posłanie zaraz koło jej stóp, po czym wcisnąłem jej do rąk swoją koszulkę i wyszedłem.

Już na granicy snu uświadomiłem sobie, że zapomniałem o zmianie opatrunków.

1Keikōgi (jap.) – ubranie treningowe, składające się z bluzy i spodni, stosowane w większości japońskich sportów walki.

2Shōji (jap.) – w architekturze japońskiej przesuwny ekran wykonany z ciemnych drewnianych ramek wypełnionych półprzeźroczystym, woskowanym papierem o kremowej barwie, a obecnie również tworzywem sztucznym. Może rozdzielać pomieszczenia lub pełnić funkcję zewnętrznych drzwi/okien.

3Engawa (jap.) – w architekturze japońskiej jest to zadaszony pas drewnianej podłogi przypominający otwartą werandę i obiegający dom od zewnątrz; oddzielony od wnętrza domu ekranami shōji, z zewnątrz zabezpieczany okiennicami burzowymi.

4Oji-san (jap.) – wujek.

5Dōjō (jap.) – miejsce do treningu sztuk walki.

6Oyabun (jap.) – głowa rodziny yakuzy; także szef niższy szczeblem, któremu podlegli członkowie ślubowali wierność.

7Tatami (jap.) – mata, której wewnętrzna część wykonana jest ze słomy ryżowej, a zewnętrzna – z trawy igusa; brzegi maty obszyty barwną tkaniną. Tradycyjnie stosowana do pokrywania podłogi. Tatami mają standardowe wymiary: 90×180 cm i są często wykorzystywane jako miara powierzchni pomieszczeń.

8Daishō (jap.) – zestaw mieczy noszony przez samurajów, składający się z miecza krótkiego (wakizashi) i długiego (katana).

9Hakama (jap.) – element tradycyjnego stroju japońskiego; bardzo szerokie, plisowane spodnie zakładane na kimono lub keikōgi i wiązane za pomocą czterech pasów.

10Konbini (jap.) – sklep spożywczy często oferujący także inne usługi, takie jak: nadawanie paczek, kserowanie, możliwość podgrzania posiłku, miejsce do siedzenia itp.

11Baka (jap.) – idiota, głupiec.

12Wǎn shàng hǎo (chin.) – dobry wieczór.

13Miso (jap.) – zupa na bazie pasty ze sfermentowanej soi, jedzona jako dodatek do posiłków, w tym do śniadania.

14-san – przyrostek grzecznościowy, powszechnie używany wśród osób o podobnym statusie społecznym, odpowiednik „pan”, „pani”.

15Hentai (jap.) – zboczeniec.

16Itadakimasu (jap.) – zwrot stosowany przed posiłkiem, wyraża wdzięczność za jedzenie.

17Sōshoku-kei danshi (jap.) – określenie mężczyzn jako „roślinożernych”, którzy przez sposób bycia i styl ubierania są mało męscy, brak im ambicji, przesadnie dbają o siebie i nie są zainteresowani płcią przeciwną.

18-chan – przyrostek grzecznościowy, pieszczotliwa i zdrobniała forma stosowana w odniesieniu do dzieci i kobiet w rodzinie lub osób będących w bliskich stosunkach.

19Genkan (jap.) – w architekturze japońskiej strefa o nieco obniżonej podłodze, w której zostawia się obuwie przed wejściem do części mieszkalnej domu.

20Moshi moshi (jap.) – zwrot wypowiadany podczas odbierania telefonu; odpowiednik: „Halo”.

21Futon (jap.) – posłanie o grubości ok. 6 cm, rozkładane na ziemi do spania, a w czasie dnia zwijane i chowane do szafy.

Wydawnictwo Szósty Zmysł

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.szostyzmysl.com.pl