Zawsze razem - Danka Turek - ebook + książka

Zawsze razem ebook

Turek Danka

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Różnią się wiekiem, zainteresowaniami, mają odmienne pozycje społeczne. I właśnie dlatego że są tak inne, ich przyjaźń jest taka piękna.

Barbara wydaje się szczęśliwą żoną i mamą nastoletniego syna. Uwielbia też swoją teściową, Adelę, która wychowała Baśkę, gdy własna matka ją porzuciła.

Gdy synowa i teściowa poznają trzydziestoparoletnią Lilianę, postanawiają założyć Klub Muszkieterek, aby nie tylko wspólnie spędzać czas, ale przede wszystkim wzajemnie się wspierać, podtrzymywać na duchu i pomagać sobie w kryzysowych sytuacjach. W chwili, gdy do stowarzyszenia dołącza Nina, ofiara przemocy domowej, kobiety rozpoczynają walkę, aby wyzwolić przyjaciółkę spod władzy męża tyrana.

Muszkieterki, kierując się zasadą: „Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną”, nie poddają się, walczą i gdy już prawie udało im się pokonać wroga i wyzwolić przyjaciółkę, pojawia się kolejny, bardzo groźny przeciwnik – pandemia. Nowa sytuacja i obostrzenia z nią związane zmieniają życie wszystkich kobiet, a w szczególności Niny, gdyż izolacja i kwarantanna są sprzymierzeńcami przemocy domowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 290

Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna bardzo ciepła książka o przyjaźni. Chociaż za moment Wielkanoc a książka zaczyna i kończy się w Wigilię - w ogóle mi to nie przeszkadzało i z przyjemnością śledziłam losy bohaterów. Polecam bardzo serdecznie
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Danka Turek

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Izabela Szewczyk-Martin

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN 978-83-67639-57-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

Prolog

 

 

 

 

 

Grudzień 2020 r.

 

W wielorodzinnym domu należącym do Adamczyków zawsze było przytulnie i wesoło, a jednocześnie głośno, gdyż wszyscy domownicy lubili mówić, śmiać się i przekrzykiwać, aby udowodnić pozostałym swoje racje. Stanisław uwielbiał przekomarzać się ze swoją temperamentną żoną, Adelą, a ich syn, Krzysiek, wiedząc, że rodzice są jak woda i ogień, zawsze cierpliwie czekał na moment pojednania. Obawiał się jednak dzisiejszego wieczoru, gdyż na kolację wigilijną zaprosił gości: przyjaciółkę rodziny, Lilkę, której towarzyszył ojciec, Gustaw Waligóra, największy wróg Staszka. Poprosił więc swoją żonę, Basię, aby porozmawiała z teściem, wiedząc, że ten zrobiłby dla synowej wszystko. Tak jak przypuszczał, Baśka uprosiła ojca, aby ze względu na najpiękniejszy i najbardziej magiczny wieczór w roku, zapomniał o kłótniach i wzajemnej niechęci obu panów. Stanisław, nie chcąc sprawiać nikomu przykrości, przyrzekł zawieszenie broni i obiecał synowej, że będzie potulny jak baranek. Dzięki tym zapewnieniom wszyscy odetchnęli z ulgą i wierzyli, że tegoroczne święta na długo pozostaną w pamięci obecnych przy wigilijnym stole.

Byłoby jeszcze piękniej, gdyby Boże Narodzenie było mroźne i śnieżne. Niestety ludzie na próżno wypatrywali upragnionego śniegu, który otuliłby ziemię i drzewa białym puchem. Grudniowy dzień bardziej przypominał słotną jesień niż baśniową zimę. Wieczorem panował chłód, a przeraźliwy wiatr próbował wkraść się przez szpary w oknach domu Adamczyków, w którym słychać było radosny gwar. Do tego dochodziły dźwięki kolęd, odgłosy męskich rozmów z salonu i krzątaniny w kuchni, w której spotkały się dwa pokolenia uzdolnionych kulinarnie kobiet: Ady i jej synowej, Baśki. Było to miejsce spotkań i centrum życia domowników, a przygotowywanie jedzenia nie było przykrym obowiązkiem, lecz przyjemnością. Teściowa kilka lat temu przekazała swojej synowej pałeczkę, lecz nie potrafiła całkowicie wycofać się z kucharzenia i dlatego przed uroczystościami rodzinnymi dzieliła się kolejnymi przepisami i swoim wieloletnim doświadczeniem.

Każda z kobiet wyróżniała się innym wyczuciem smaku, ale razem tworzyły kulinarne smakołyki. Z na pozór tradycyjnych składników wyczarowały wyjątkowe dania, które na pewno zachwycą domowników i gości, którzy mieli zasiąść przy wspólnym stole w tym wyjątkowym dniu. Mijający rok obfitował w innowacyjne przepisy i dodatkowe specjały, niepojawiające się dotychczas na wigilijnym stole. Basia była niezwykle dumna, że do starych i tradycyjnych przepisów dołączyła nietypowe, co jednak spotkało się ze sprzeciwem teściowej.

– Baśka, ty już chyba przesadzasz z tą liczbą potraw. Po co tyle jedzenia? Święta to nie potrawy, tylko ludzie, którzy zasiądą przy wigilijnym stole. – Ada podnosiła kolejne przykrywki i po zajrzeniu do garnków, z niedowierzaniem kręciła głową.

– Ale ja się w ogóle nie napracowałam. Przygotowałam tylko składniki, powrzucałam je do wolnowaru i nastawiłam. Na tym moja rola się skończyła. Ot, wszystko. Zero nadzoru. Nie musiałam stać, mieszać i pilnować, żeby się nic nie przypaliło. Moje ostatnie odkrycie to po prostu cudo. Ale nie rozumiem, dlaczego to właśnie ty zarzucasz mi, że będzie za dużo jedzenia. Ile to ja razy słyszałam, że trzeba głodnych nakarmić, a spragnionych napoić. To przecież naczelna zasada w naszym domu, prawda? A tradycja jest najważniejsza. Sama mnie tego wszystkiego nauczyłaś.

Basia nie wyniosła ze swojego rodzinnego domu żadnych wzorów do naśladowania, nic więc dziwnego, że przekazane przez teściową zwyczaje pielęgnowała i podtrzymywała.

– A w zeszłym roku jakoś nie przejmowałaś się obyczajami. Spakowaliście się i bez mrugnięcia okiem pognało was na te afrykańskie wakacje. A ja musiałam zostać z Gustawem i go niańczyć. I nikt mnie nawet nie zapytał, czy miałam inne plany.

– To jest cios poniżej pasa! Jesteś niesprawiedliwa, bo dobrze wiesz, dlaczego wyjechaliśmy. A poza tym już nie przesadzaj. Może rzeczywiście nie było ci na rękę, że tata Lilki został pod twoją opieką, ale myślisz, że nie widzę, jak sobie teraz z dzióbków spijacie? Wtedy to był Gustaw, a teraz nie mówisz do niego inaczej niż „Guciu”. Nie mogę uwierzyć, że tak wiele zmieniło się przez rok. – Młodsza z kobiet westchnęła głośno. – Nawet przy mężu nie potrafisz się powstrzymać, tylko szczebioczesz z nim jak nastolatka.

– A tam, jaki to ze Stanisława mąż! – Adela zaczęła podśpiewywać charakterystyczny i znany fragment z piosenki Jako mąż i nie mąż Atrakcyjnego Kazimierza, wystukując dłońmi na stole rytm muzyki i powtarzając: „jako mąż i nie mąż”.

– Gdybym cię tak nie kochała, to… – Synowa zawiesiła głos i pogroziła palcem, śmiejąc się głośno. Spojrzała z czułością na śpiewającą kobietę i nie mogła się powstrzymać. Musiała pogłaskać jej zaróżowiony od ciepła policzek. Adela była nie tylko matką jej męża, ale przede wszystkim przyjaciółką i powiernicą. Zawsze mogła polegać na doświadczeniu teściowej, która traktowała ją jak rodzoną córkę.

– A co to za śmichy-chichy? Rzuciłyście mnie na pożarcie facetom. Ratunku! Pomocy! Już dłużej z nimi nie wysiedzę! Za dużo testosteronu w jednym pomieszczeniu. – Do kobiet dołączyła kolejna, dużo od nich młodsza, która uśmiechając się, ukazała urocze dołeczki w policzkach.

Lilka Waligóra była częstym gościem w kuchni, lecz nigdy jeszcze niczego nie ugotowała, natomiast regularnie wyjadała dania prosto z garnka. Obie panie Adamczykowe, które potępiały podobne zachowanie wśród domowników, ulegały dziecięcemu urokowi przyjaciółki i przymykały oczy na ten jej niezbyt higieniczny nawyk.

– Ojejku, co tu tak pięknie pachnie? – Widzę, że już wszystko zrobione, a wy tu sobie gadu-gadu i wyżeracie co najlepsze kąski. Niby przyjaciółki, a egoistki cholerne z was, i tyle. Muszę koniecznie spróbować, bo ślina cieknie mi jak psom Pawłowa. – I tym razem przyjaciółka zachowała się w charakterystyczny dla siebie sposób. Wyciągnęła łyżkę z szuflady i szybko zanurzyła ją w kapuście, która czekała na wyłożenie z misy wolnowarowej. – O matko, jakie to dobre. – Mlaszcząc głośno i oblizując się jak kot, Lilka wyraziła swoje zadowolenie.

– I bardzo dobrze, że jesteś. Tylko błagam, nie mlaszcz, bo wylecisz zaraz z kuchni. Wiesz, że nie cierpię siorbania i mlaskania. – Basia machnęła w kierunku koleżanki ścierką kuchenną. – Może razem łatwiej nam pójdzie, bo właśnie próbuję wypytać Adę, na jakim etapie jest teraz jej znajomość z twoim ojcem.

– A tak mi się wydawało, że słyszałam imię tatusia. Jako kochająca córeczka też chętnie posłucham, bo chciałabym wiedzieć, co oznaczają te czułe słówka i gesty. – Lila rozsiadła się na taborecie i spojrzała wymownie na Adę.

– Tego już za wiele! Może zaczniecie jeszcze nas inwigilować, co? Baśka to nawet zainstalowała sobie taką aplikację, która pozwala na szpiegowanie mojej komórki. Tłumaczy, że to dla mojego bezpieczeństwa. Też coś, jeszcze nie jestem zramolałą staruszką! – Adela najpierw poprawiła sobie włosy, potem nieodłączne korale, które były jej ulubioną biżuterią, a następnie zdjęła fartuch, aby pokazać się w pięknej sukience, podkreślając tym gestem, że jest jeszcze bardzo atrakcyjną kobietą.

– Ada, kochanie ty moje, nie zmieniaj tematu! Nie miałabym nic przeciwko, gdybym należała do waszej rodzinki. Baśka… – Tym razem Lila zwróciła się do młodszej kobiety. – Ale byłoby świetnie, gdyby coś się wykluło z randek mojego taty i twojej teściowej. – Ucieszyła się, klaszcząc jak małe dziecko. – Kim wówczas byśmy dla siebie były? Te koligacje mogłyby być trochę skomplikowane, co?

Barbara postukała w usta palcem, udając zastanowienie.

– Niech pomyślę… Siostry? Nie! – Sama sobie zaprzeczyła. – Jeśli już, to zaledwie przyrodnie siostry.

– Siostry, zawsze chciałam mieć rodzeństwo, ale to byłoby za piękne. Według mnie byłybyśmy szwagierkami. – Lilka chwyciła Baśkę za rękę i mocno ją ścisnęła.

– Wiecie co? Wy to wariatki jesteście i tyle. Z tego waszego gadania to można pomieszania zmysłów dostać. Przyrodnie siostry, szwagierki… nawet ja nie mogę się połapać w tej gadaninie. – Ada w znaczący sposób nakreśliła na swoim czole kółko, ale oczy się jej śmiały, bo każda wesołość młodych kobiet ją cieszyła.

W ciągu ostatniego roku życie bardzo się zmieniło. Coraz mniej było powodów do zdrowego śmiechu, a więcej do lęku. Ludzie czuli się zmęczeni obostrzeniami związanymi z pandemią. Dla rodziny Adamczyków i ich przyjaciół mijający rok też nie był łaskawy. Musieli zmierzyć się z chorobami, pobytami w szpitalach, rozstaniami, a nawet ze śmiercią. Dlatego Adela cieszyła się, że kobiety, które tak mocno pokochała, chichotały jak nastolatki. Zdawała sobie także sprawę, że taką gadaniną starały się zagłuszyć myśli i troskę o Ninę, ich kolejną przyjaciółkę, z którą od pewnego czasu nie miały kontaktu, choć przecież mieszkały po sąsiedzku.

– A ty, Adasiu, czemu zaglądasz do naszego królestwa, powiedziałabym, że z jakąś taką nieśmiałością. Nie bój się, nie zjemy cię – zagadnęła Adela, zauważywszy zaglądającego do kuchni wnuka, który rzeczywiście wyglądał na speszonego.

– Bo… ja jestem łącznikiem… Przysłała mnie rada starszych. Wasi mężczyźni nie mogą już dłużej znieść tych wspaniałych zapachów unoszących się w całym domu. Pytają, kiedy wreszcie pojawi się jakieś jedzenie na stole. Chociaż zaczynają powoli powątpiewać i snują domysły, powołując się na słynne powiedzenie, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Zaznaczam, że jest to ich zdanie, a ja nie mam z tym nic wspólnego. Taktownie przypominam, że posłańca się nie zabija. – Chłopak podniósł ręce, jakby się poddawał.

– Ach ci mężczyźni, bez przesady, przecież wszyscy są dorośli, a jak trochę się przegłodzą, to tylko na zdrowie im wyjdzie – podsumowała Basia, podając jednak synowi wazę z gorącym barszczem. Drugą, z zupą grzybową, wniosła do salonu, krocząc niczym Magda Gessler podczas Kuchennych rewolucji. Została powitana gromkimi oklaskami, co sprawiło, że poczuła się niczym słynna restauratorka.

 

***

 

Barbara stanęła przy ogromnej, sięgającej prawie sufitu choince, otoczona gromadką ludzi, wśród których czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie. Bardzo żałowała, że nie wszystkich będzie jej dane przytulić, a najbardziej zależało jej, aby tegoroczne święta były takie, jakie kochała, czyli ciepłe, spokojne i pełne czasu na celebrację. W zeszłym roku po raz pierwszy od wielu lat nie spędziła Wigilii w domu, tylko w samolocie. Każda cząstka jej ciała sprzeciwiała się temu. Na pewno nie było to jej ulubione wspomnienie. Jednak nie jechała wyłącznie na wakacje, jak skomentowała złośliwie teściowa. Musiała wówczas wybrać priorytety: spokojny, świąteczny czas czy powinność względem przyjaciółki. Miała misję, od której zależało bezpieczeństwo i spokój Niny. Baśka wiedziała, że przysięga, którą złożyła razem z Lidką, Adą i Niną, nie była tylko zabawą w cztery muszkieterki w spódnicach. Wypowiedziana wówczas sentencja: „Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” uzmysłowiła kobietom, że już nigdy nie będą same i przetrwają wszelkie burze z pomocą pozostałych.

Decyzja sprzed roku nie była ani prosta, ani łatwa czy przyjemna, ale przyświecał jej bardzo ważny cel. Na szczęście udało się go zrealizować. Nina nie została wówczas sama ze swoim oprawcą. Niestety później wszystko runęło jak domek z kart.

Dzisiaj do ostatniej chwili czekała na przyjaciółkę, która należała do ich muszkieterowego klanu. Miała nadzieję, że usłyszy dzwonek do drzwi i zobaczy stojącą w progu Ninę. Chciała ją przytulić, dodać otuchy i wsparcia. Rozpoczęcie wigilijnej wieczerzy przeciągała więc najdłużej, jak mogła. Nie dało się jednak dłużej czekać, bo goście, a przede wszystkim mężczyźni, przełykali głośno ślinę, oczekując z niecierpliwością na możliwość skosztowania wigilijnych potraw.

Jak przystało na gospodynię, sięgnęła po biały talerzyk, na którym ułożone były opłatki, i przemówiła drżącym ze wzruszenia głosem:

– Życzę wszystkim zdrowia, bo to najważniejsze w tych trudnych czasach, i abyśmy jak najdłużej mogli spotykać się w tym domu, przy tym stole. Wszyscy, bez wyjątku – wykrztusiła, tłumiąc drżenie głosu na skutek napływającego strachu i smutku w momencie, gdy jej wzrok zatrzymał się na przygotowanym dodatkowym miejscu przy stole.

– Opłatkiem się z wami przełamię, ale z nikim nie będę się całowała! Pamiętam, jak pani Jadzia z sanepidu ostrzegała na początku pandemii, żeby zrezygnować z całusów i przytulania, bo tylko tak można uniknąć zarażania – skwitowała Lilka z poważną miną. – Wszyscy wiecie, jak skończyło się niezdyscyplinowanie i nieposłuszeństwo.

– Nie ma problemu, przygotowałam dla wszystkich maseczki, które położyłam obok serwetek. Nie polecam jednak ich zakładania, bo mielibyście trudności z jedzeniem – skwitowała żartem Barbara.

– Baśka, błagam, starczy tych twoich pomysłów. Maseczki, sweterki jak dla bobasów! Spójrz, jak nas wystroiłaś! – Krzysztof, mąż gospodyni, wymownie wskazał na ich stroje. – W tych świątecznych ciuchach z bałwankami, pierniczkami i reniferami wyglądamy trochę idiotycznie. Ja rozumiem, że miało być wesoło, mniej oficjalnie, ale czuję się trochę jak przedszkolak. Nawet Foks ma złotą kokardę z dzwoneczkiem przypiętą do obroży. Brakuje mu tylko czerwonego nosa jak u Rudolfa – mówiąc to, poklepał psa, który siedział przy nim niczym Sfinks.

Barbara spojrzała na kundelka, którego uratowała i pokochała od pierwszego spotkania w Lasku Marcelińskim, ale poczuła się zakłopotana, gdyż znał jej sekret.

– Trzeba było się zbuntować, tak jak ja. No wyobrażacie sobie mnie w swetrze z bałwankiem i bez korali na szyi? – zapytała Ada.

Było to niewątpliwie pytanie retoryczne, bo nikt z obecnych nie wyobrażał sobie jej w dużym, ciepłym swetrze i w dodatku bez jej znaku rozpoznawczego, czyli naszyjnika. Patrząc na nią, widziało się elegancką kobietę pełną wdzięku i kokieterii. Jej stylizacje były doskonale dobrane, począwszy od garderoby, fryzury, a na bieliźnie skończywszy. Całkowitym przeciwieństwem jej wyglądu damy był swobodny sposób bycia oraz zamiłowanie do opowiadania pikantnych dowcipów. Powoływała się przy tym na swoją idolkę, Beatę Tyszkiewicz, która twierdziła, że prawdziwa dama pije, pali, przeklina. I naturalnie ogląda się za mężczyznami. Niewątpliwie pierwsza dama polskiego kina była dla Adeli wzorem do naśladowania.

– A mnie tam pasi takie wdzianko. W koszuli albo w garniturze to tylko na większe okazje. – Widząc pełne wyrzutu spojrzenie babci, Adaś szybko zareagował. – Spoko, babciu, na maturę na pewno założę. A teraz to luzik, można poczuć się jak w amerykańskim filmie. To co? Może jeszcze zrobię większy klimacik i puszczę Wham! z nieśmiertelnym Last Christmas, co?

Nie czekając na odpowiedź, chłopak od razu wyszukał w telefonie aplikację do słuchania muzyki, sparował z domowym sprzętem audio i w pomieszczeniu rozbrzmiała melodia, bez której już nikt nie wyobrażał sobie świąt Bożego Narodzenia. Zapowiadał się wspaniały czas, pełen rozmów, radosnego śmiechu i smaku wigilijnych potraw.

Roznoszące się po domu zapachy, które kusiły przez cały dzień, eksplodowały ze zdwojoną siłą, kiedy potrawy znalazły się na przystrojonym świątecznie stole. Kolacja rozpoczęła się od aromatycznej zupy grzybowej, ale do wyboru był też czerwony barszcz na własnym zakwasie. Choć większość z obecnych nie była smakoszami karpia, ryba znalazła się wśród potraw, ponieważ jej podanie podczas wieczerzy wigilijnej wiązało się z symboliką chrześcijańską. A w tym domu kobiety z ogromną pieczołowitością dbały o tradycję. Karp był podany nie tylko z przyrumienioną skórką, ale również na zimno w galarecie. Zgodnie ze zwyczajem pojawiły się także inne smakowitości rybne, w tym ryba po grecku prosto z wolnowaru, który stał się wielkim odkryciem Basi. Do kolejnych potraw dołączyły pierożki z grzybami, uszka wigilijne, sos grzybowy i kompot z suszu. Gospodynie, Adela i Baśka, starały się, aby na stole było dwanaście dań, jak dwunastu apostołów, bo to miało zapewnić zdrowie, pomyślność i szczęście na kolejne miesiące.

– Czy mógłbyś podać mi kapustę z grzybami, Staszku? – zapytała Ada, patrząc na męża, który miał półmisek na wyciągnięcie ręki. – Na co dzień nie jem, bo ciężko mi potem na wątrobie, ale dzisiaj ten zapach tak mnie kusi, że nie mogę sobie odmówić.

Usłyszawszy słowa Adeli, Gustaw zerwał się z impetem od stołu, wywracając przy tym krzesło. Podniósł je szybko i wybiegł z pokoju.

Zgromadzeni przy stole zamarli zszokowani i osłupieni jego zachowaniem, natomiast Stanisław z gracją najlepszego kelnera podał żonie miskę. Czuł satysfakcję, że to on został wybrany do usługiwania jej, a nie znienawidzony rywal.

Niestety triumfujący uśmiech szybko znikł z jego twarzy, ponieważ konkurent wrócił do pokoju. W ręku trzymał blister, który podał Adeli.

– Musisz koniecznie wziąć raphacholin. Pomoże na niestrawność i trawienie.

– Daj spokój, pigularzu! Zabieraj tę swoją chemię od mojej żony!

– To nie żadna chemia, a ziołowy preparat. W składzie ma między innym olejek miętowy i wyciąg z karczocha. To jest bardzo przydatne przy wzdęciach, bo przyspiesza perystaltykę jelit.

– Nie przy jedzeniu! – Mina Stanisława wyrażała obrzydzenie. – Kielicha sobie Adelcia po kolacji walnie i będzie dobrze.

– No tak. Czego można się spodziewać po marynarzu! Tylko gorzałka, a rum niech się najlepiej leje strumieniami – zripostował zdegustowany Gustaw.

Rywalizacja między panami zaczęła niebezpiecznie przybierać na sile.

– Z czym ty, chłopie, wyjeżdżasz? Ziółka? Nie ośmieszaj się. Zupełnie jej nie znasz. Nie daj się zwieść jej zacnemu wyglądowi. To temperamentna kobitka, do tańca i wypitki, a nie do różańca…

– To dlaczego cię przy niej nie było przez tyle lat, co? Gdzie się włóczyłeś?

– Dość tego! – Kategoryczny i ostry głos spowodował, że panowie ucichli. – Jeszcze za łby się weźcie! Tylko mi walczących kogutów brakuje przy wigilijnym stole. – Adela wyglądała na wściekłą, ale w głębi duszy czuła się mile połechtana rywalizacją mężczyzn. – Guciu, podaj mi szklankę z wodą, to popiję ten raphacholin, a ty, Staszku, nalej mi kieliszek koniaczku. Może jeszcze ktoś reflektuje na coś, aby lepiej trawić? – zaproponowała z łobuzerskim uśmiechem.

– A skoro jesteśmy w temacie zdrowotnym, to mam dla wszystkich propozycję. Zapraszam do wspólnego kolędowania, bo już dość się nasiedzieliście. Ile można się objadać?

Lilka nie chciała dopuścić do kłótni taty ze Staszkiem. Była wdzięczna, że zaproszono ich do wigilijnego stołu i musiała interweniować, bowiem wiedziała, że ojciec podkochuje się w Adeli i zrobi wszystko, aby jej zaimponować. Najlepszym sposobem była zmiana tematu i nastroju. Wstała od stołu i z torby shopperki wyciągnęła śpiewniki, które zapobiegawczo przygotowała.

– Śpiewanie obniży wam ciśnienie krwi i dotleni, o zbawiennym wpływie na stres nie wspomnę.

– A po kiego grzyba nam te kartki? – Stanisław demonstracyjnie odłożył na stół wydrukowany śpiewniczek.

– A dlatego, że z doświadczenia wiem, że wszyscy znają tylko pierwsze zwrotki i refreny, niestety – odcięła się Lilka.

– Mów, dziecko, za siebie, moja rodzina zna kolędy bez zaglądania w tekst. Ale widzę, że twój ojciec to pewnie będzie potrzebował. – Stanisław nie odpuszczał konkurentowi.

– Chcecie śpiewać a capella, czy trochę wam pomóc? – Adam poczuł, że musi wkroczyć, by animozje starszych panów nie zepsuły pozostałym świąt. – Mogę przytaszczyć keyboard.

Widząc entuzjastyczną reakcję biesiadników, wybiegł z salonu, by po chwili zjawić się ze sprzętem.

– Wnuku, a co powiesz, jeśli dołączę? – Stanisław poklepał Adasia po plecach, a następnie wyciągnął z kieszeni ustną harmonijkę.

Dźwięki kolęd spowodowały, że zrobiło się ciepło nie tylko w pomieszczeniu, ale też w sercach kolędników. Nawet adoratorzy Adeli zakopali topór wojenny, ale cóż się dziwić, skoro muzyka łagodzi obyczaje i bezsprzecznie jest balsamem dla duszy.

Dźwięki pieśni bożonarodzeniowych spotęgowały wzruszenie i Basia nie mogła już dłużej panować nad emocjami. Łzy napłynęły do jej oczu, a myśli o Ninie powróciły ze zdwojoną siłą. Bardzo denerwowała się o przyjaciółkę, tym bardziej że kilka tygodni temu poznała jej szalony, a zarazem bardzo ryzykancki i niepewny w skutkach pomysł. Zdawała sobie sprawę, że jeśli Nina wprowadzi go w czyn, życie koleżanki diametralnie się zmieni.

Gdyby Nina mogła już z nimi być…

Ada, jak zawsze, wychwyciła emocje synowej, więc szepnęła jej do ducha, że wszystko będzie dobrze, a w noc wigilijną zdarzają się przecież cuda.

Kiedy biesiadnicy śpiewali zgodnym chórem Cichą noc, jedną z najpiękniejszych i najbardziej znanych kolęd, usłyszeli najpierw ciche pukanie do drzwi, które stawało się coraz bardziej natarczywe, a potem zmieniło się w głośny łomot.

– Policja, to na pewno policja albo, co gorsza, urzędas z sanepidu. Jak nic ktoś z sąsiadów zakablował. Mówiłam, żeby spuścić rolety, ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. Jak zawsze zresztą. – Adela ze zdenerwowania mówiła z szybkością karabinu maszynowego.

Niepokój starszej pani udzielił się też Gustawowi, który nie mogąc usiedzieć spokojnie na kanapie, wstał i spacerował po salonie.

– Tato, usiądź! Sto razy ci mówiłam, że nie warto przejmować się rzeczami, na które nie masz wpływu. – Lilka łagodnym głosem uspakajała ojca. Wzięła go jak dziecko za rękę i posadziła z powrotem na sofie.

– Łatwo ci, dziecko, mówić. Przecież wiem, że zaprosili nas, abyśmy sami nie siedzieli jak te kołki w płocie. – Gustaw ponownie wstał, podszedł do stołu i nalał sobie koniaku, po czym duszkiem go wypił. – Staszek, też chcesz jeszcze martella?

Ewidentnie trwało zawieszeni broni, skoro zaproponował znienawidzonemu człowiekowi trunek. Nie od dziś wiadomo, że nic tak nie łączy, jak wspólny wróg.

– Ja tam nigdy nie odmawiam, ale po co ta panika? – Stanisław też jednym haustem opróżnił zawartość kieliszka. Od razu poczuł się lepiej, kiedy koniak przyjemnie rozgrzał jego gardło.

– A mówiłam Krzyśkowi, żeby nikogo nie zapraszał. Trudno się mówi. Pandemia szaleje, obostrzenia to siła wyższa, prawda? Przecież nikt by nie miał pretensji, gdybyśmy pozostali w gronie najbliższej rodziny. Jasny gwint, a najgorsze, że tak tu u nas wielopokoleniowo i każdy, za przeproszeniem, jest z innej parafii. – Adela nie mogła ukryć zdenerwowania i zapomniała o uprzejmości. Kiedy zorientowała się, że przy gościach palnęła gafę, przyznając się, że nie chciała ich zaprosić, zakryła usta dłońmi.

– Niech mama się uspokoi i nie sieje paniki. Otworzę, a co tam, nawet mogę ich zaprosić, przecież jest dodatkowe nakrycie. Co mogą nam zrobić? Mandatem postraszyć i tyle. A zresztą może to nie policja, bo Foks nie szczeka. – Nagle puknął się w czoło, jakby doznał olśnienia. – Przecież zaprosiłem Franka, tego weterynarza, to pewnie on.

Baśka poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, ale nie dając poznać po sobie, że jest ogromnie zdenerwowana, dodała, siląc się na spokój:

– Masz rację, Krzysiu, nie możemy się bać własnego cienia. Wpadamy w paranoję i zachowujemy się jak na tajnych kompletach. Idź i otwórz te cholerne drzwi, zobaczymy, kto tak się dobija. Ty dasz sobie radę, bo wszyscy gliniarze nabierają się na twoją poczciwą facjatę. – Basia pogłaskała czule męża po policzku, czując lekkie drżenie rąk, ale zupełnie z innego powodu niż pozostali.

Wszyscy momentalnie spojrzeli na psa, który stał na środku pokoju z podniesionym pyskiem. Jego nozdrza intensywnie się poruszały, jakby starał się zgadnąć, kto jest na zewnątrz.

Lilka podeszła do okna. Próbowała dojrzeć, kto przywędrował w tę wigilijną noc. Zobaczyła jedynie zmoczony deszczem ogród. Na szczęście nie wyglądał ponuro, bo znajdowały się w nim pięknie przystrojone choinki oraz gromadka świecących reniferów ciągnących sanie, w których siedział Święty Mikołaj. Wszystko to dawało namiastkę zimy.

– To idę! – Krzyś skierował się w stronę drzwi wejściowych.

Wraz z ich otwarciem do domu wdarł się mroźny wiatr. Po chwili usłyszeli krzyk, a w następnej kolejności zobaczyli Krzysia wnoszącego na rękach zziębniętą kobietę, która miała na sobie tylko przemoczoną spódnicę i bluzkę.

Baśka, której serce ze zdenerwowania chciało wyskoczyć z piersi, podbiegła do męża i chwyciła delikatną i lodowatą rękę kobiety.

– Ada, przynieś koc, Lila, nalej gorącej zupy, a reszta niech zrobi miejsce, żeby można było posadzić Ninę na kanapie – wydawała komendy, cały czas trzymając rękę zmarzniętej przyjaciółki. – Nina, co tak długo? Tak się denerwowałam… Co tam się, do cholery, stało?

– Basiu, zrobiłam to… Dałam radę… – wyszeptała Nina.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej