Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bogata mieszanka historii i duchowości, przygód i polityki, powiązana nicią czarnego humoru, znanego czytelnikom Williama Dalrymple’a z jego poprzednich utworów.
W 587 roku naszej ery, dwóch mnichów, Jan Moschos i Sofista Sofroniusz, rozpoczynają niesamowitą podróż przez świat bizantyjski, od brzegów Bosforu po piaskowe wydmy Egiptu. Ich celem jest zebranie mądrości mędrców i mistyków z Bizantyjskiego Wschodu, opisanie delikatnego świata, który miał wkrótce runąć pod naporem Islamu. Prawie 1500 lat później, wykorzystując pisma Jana Moschosa jako swój przewodnik, William Dalrymple wyrusza, by odtworzyć ich drogę.
Gdy zdamy sobie sprawę, że w tej podróży towarzyszyły mu: wojna domowa w Turcji, ruiny Bejrutu, napięcia na Zachodnim Brzegu Jordanu i bunt fundamentalistów w Egipcie, sprawozdanie Williama Dalrymple’a staje się porywającą elegią dla ginącej cywilizacji wschodniego chrześcijaństwa.
„Zgrabnie napisana, przejmująca i odważna relacja z wędrówki, która konfrontuje dawny idealizm z nienawiścią, zeświecczeniem i wyparciem się wiary teraźniejszości”.
Karen Armstrong
„Ta wspaniała książka powinna zajmować należne jej miejsce na półce obok "W Patagonii" Chatwina [...] [Jest] pełna poezji starożytnych miejsc [...] [i] bez trudu przenosi zafascynowanego czytelnika do zanikającego świata”.
„The Washington Post Book World”
„Tren Dalrymple’a poświęcony wschodniemu chrześcijaństwu dorównuje najlepszym współczesnym książkom podróżniczym – Road to Oxiana Roberta Byrona, A Time of Gifts Patrika Leigh Fermora iShort Walk in the Hindu Kush Erika Newby’a”.
„The Scotsman”
„Każdy autor książek podróżniczych, który w tym, co robi, jest świetny, uznany, kochany i potrzebny, musi posiadać szereg niezwykłych cech, a William Dalrymple ma je wszystkie. Jego ucho do rozmów jest równie wyczulone jak Alana Bennetta. To najlepsza i najbardziej zaskakująca książka od nie pamiętam kiedy”.
Peter Levy, „Literary Rewiev”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 714
Droga wiła się stromo pod górę, a autobus zatrzymywał się w każdej wiosce. Wysiadłem u podnóża wzniesienia, na którym stał monaster, już dobrze po dziewiątej wieczorem i trochę się bałem, że zastanę bramy opactwa zamknięte na noc. Wykończony dowlokłem się na szczyt wzgórza ku światłom klasztoru przycupniętego na skalistej ostrodze na samym szczycie nad wsią, raczej jak zamek krzyżowców niż sanktuarium. Było zimno i ciemno, a ja miałem świadomość, że ostatni autobus właśnie odjechał, a w małej wiosce u podnóża skały nie ma hotelu ani nawet pensjonatu.
Do bram monasteru dochodziło się po stromych schodach. Ku mojej uldze okazało się, że brama jest otwarta. Wszedłem na pusty dziedziniec, na którym echem odbijały się moje kroki, i zastanawiałem się, gdzie są zakonnice. Nagle usłyszałem chorał prawosławny dochodzący z oddalonej cerkwi i skierowałem się w tamtą stronę.
Dwie zakonnice w czarnych welonach śpiewały przy pulpicie, a pop ukryty za ikonostasem odpowiadał na ich pieśń głębokim wibrującym basem. Świątynia nie była stara, zbudowano ją na początku XIX wieku, tylko na ścianie nawy przy posadzce widniała średniowieczna kamieniarka. Niemniej panująca w niej atmosfera była równie autentycznie bizantyjska, jak w każdej widzianej przeze mnie świątyni na Athos. Jedyne światło pochodziło z kilku migotliwych lamp zamocowanych na stalowych żyrandolach zawieszonych pod sufitem na złotych łańcuchach. Płomyki lamp rozbłyskiwały i przygasały w panującym przeciągu, a freski na kopule i półkopułach ukazywały się nagle, a potem niknęły w cieniu.
Pisarz podróżnik Colin Thubron odwiedził ten klasztor w 1966 roku i utrzymywał, że był świadkiem cudu: zobaczył łzy płynące z oczu Matki Boskiej Sajdnajskiej uwiecznionej na ikonie. W tej samej cerkwi ja również byłem świadkiem cudu lub sytuacji, która dzisiaj zostałaby uznana za cud w niemal każdym państwie Bliskiego Wschodu. Parafia składała się nie z chrześcijan, ale niemal w całości z brodatych muzułmanów. Kiedy pop obszedł ołtarz z kadzielnicą, wypełniając sanktuarium gęstymi kłębami dymu kadzidła, mężczyźni bili pokłony na modlitewnych matach zupełnie jak w czasie piątkowych modłów w meczecie. Ich kobiety, nierzadko ubrane w czarne czadory, mamrotały modlitwy w cieniu narteksu. Niektóre bacznie obserwowały chrześcijanki, po czym podchodziły do ikon wiszących na kolumnach cerkwi, całowały je, a następnie zapalały świeczki i umieszczały je w kandelabrach przed obrazami. Kiedy patrzyłem z tyłów świątyni, widziałem twarze kobiet odbijające się w podświetlonych złoceniach ikon.
Pod koniec nabożeństwa pop zjawił się ponownie ze złotą stułą na sutannie i obszedł całą cerkiew z kadziłem, delikatnie, niemal przepraszająco, mijając zgiętych w pokłonie muzułmanów blokujących mu drogę. Obchodził ich ostrożnie, jakby to były cenne wazy iznickie. Widziałem muzułmanów modlących się razem z chrześcijanami na wyspie Büyükada niedaleko Stambułu, ale to było coś zupełnie innego: ten stopień tolerancji – ze strony obu wyznań – wykraczał poza wyobraźnię na prawie całym dzisiejszym Bliskim Wschodzie. Choć oczywiście działo się tak od dawien dawna: chrześcijanie żyli obok muzułmanów przez prawie półtora tysiąca lat, a możliwe było to tylko dlatego, że obie strony wykazywały wzajemne poszanowanie i dzieliły zwyczaje, co było nie do pomyślenia na monolitycznie chrześcijańskim Zachodzie.
Jakże łatwo dzisiaj myśleć o Zachodzie jako ojczyźnie wolności wyznania i zapomnieć, że tak niedawno, bo jeszcze w XVII wieku, hugenoci, którzy uciekali przed prześladowaniami religijnymi w Europie, pisali z podziwem o religijnej tolerancji okazywanej im w imperium osmańskim. Dzięki tej tolerancji setki tysięcy żydów bez grosza przy duszy znalazło tu schronienie po wygnaniu przez bigoteryjnych katolickich władców z Hiszpanii i Portugalii, ona też chroniła wschodnich chrześcijan na ich starożytnej rodzinnej ziemi mimo krucjat i nieprzerwanej wrogości chrześcijańskiego Zachodu. Dopiero w XX wieku tradycyjną tolerancję zastąpiła nowa, bezpardonowa postawa muzułmanów i dopiero od niedawna synkretyzm panujący w Cyrze i Sajdnai stał się cenną rzadkością.
Wieczorne nabożeństwo dobiegło końca, wierni cicho wyszli z cerkwi, a ja zostałem sam z plecakiem na tyłach świątyni. Podeszła do mnie młoda zakonnica w czarnej, zrobionej na drutach kominiarce, kształtem przypominającej hełm z Sutton Hoo[15], z tylną częścią opadającą na plecy. Siostra Tekla miała inteligentne czarne oczy i śmiałe, pewne siebie spojrzenie. Mówiła płynnie po angielsku z lekkim francuskim akcentem. Chciała wiedzieć, skąd jestem. Powiedziałem, a potem zagadnąłem o muzułmanów w ich społeczności. Zapytałem ją, czy ich dzisiejsza liczna obecność była czymś niezwykłym.
– Muzułmanie przychodzą tutaj, bo chcą mieć dzieci – odparła zakonnica. – Nasza Pani pokazała swoją moc i wyleczyła wielu z nich. Ci ludzie zaczęli o niej opowiadać, więc teraz jest tu więcej muzułmanów niż chrześcijan. Jeśli o to proszą, ona się zjawia.
Kiedy rozmawialiśmy, podeszła do nas muzułmańska para. Kobieta miała zupełnie zakrytą twarz – przez czarne fałdy tkaniny widać było tylko jej usta. Jej mąż, przysadzisty mężczyzna z brodą, bez wąsów, do złudzenia przypominał któregoś z bardziej wojowniczych dowódców Hezbollahu pokazywanych w wiadomościach z południowego Libanu. Jednak niezależnie od swoich przekonań politycznych niósł w jednej ręce baniak z oliwą, w drugiej dużą plastikową miskę ze świeżym chlebem. Oddał obie te rzeczy zakonnicy, pochylając głowę jak nieśmiały uczniak, i wycofał się z widocznym zażenowaniem.
– Przychodzą wieczorem – mówiła dalej zakonnica. – Składają śluby, a potem kobiety spędzają tu noc. Śpią na kołdrach przed świętą ikoną Matki Boskiej napisaną przez świętego Łukasza. Czasami kobiety zjadają knot lampki, która paliła się przed ikoną, może nawet piją święty olej. A rano piją wodę ze źródła na dziedzińcu. Dziewięć miesięcy później rodzą dziecko.
– To działa?
– Widziałam to na własne oczy – zapewniła siostra Tekla. – Pewna muzułmanka z Jordanii czekała na dziecko dwadzieścia pięć lat. Przekroczyła już wiek, kiedy normalnie zachodzi się w ciążę, ale ktoś jej powiedział o Dziewicy z Sajdnai. Przyjechała tu i spędziła dwie noce przed ikoną. Była tak zdesperowana, że zjadła knoty prawie dwudziestu lampek.
– I co się stało?
– Wróciła w następnym roku z trojaczkami – odpowiedziała siostra Tekla.
Zakonnica zaprowadziła mnie do południowej nawy cerkwi, a potem dalej korytarzem do kaplicy, w której wisiały ikony. Przed wejściem zdjęła buty i gestem nakazała mi to samo. Plecak postawiłem obok butów przy stercie wszelkiego rodzaju obuwia już leżącego w sieni. Siostra Tekla wprowadziła mnie do wyciszonego sanktuarium. Panował tam większy mrok niż w cerkwi, nie było żadnych okien, przez które wpadałoby słabe światło księżyca i gwiazd srebrzące prezbiterium w czasie wieczornego nabożeństwa. Tutaj wnętrze oświetlały setki lampek, dzięki czemu nie nadepnęliśmy na parę muzułmanów modlących się na dywanikach przy wejściu.
– Nie przeszkadza wam, że tylu muzułmanów przychodzi tu i się modli w waszej świątyni? – zapytałem szeptem.
– Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga – powiedziała siostra Tekla. – Pan wszystkich nas jednoczy.
Pocałowała ikonę ze świętymi Sergiuszem i Bakchusem, a potem obróciła się przodem do mnie.
– Czasami muzułmanie obiecują, że ochrzczą dziecko urodzone dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej. Teraz zdarza się to rzadziej niż kiedyś, ale oczywiście jesteśmy z tego bardzo radzi. Inni wychowują dzieci w wierze islamskiej, ale kiedy podrosną, przyprowadzają je tutaj, żeby jakoś nam pomagały, na przykład posprzątały cerkiew albo kuchnię.
Sanktuarium z ikoną wypełniało niskie mamrotanie modlitw i śpiewu. Pielgrzymi rozmawiali między sobą szeptem. Za mną znalazł się syryjski spadochroniarz w pełnym polowym mundurze khaki, on również zostawił ciężkie buciory przed wejściem. Szedł ku ikonie na kolanach, żegnał się znakiem krzyża i przez cały czas cicho modlił do Matki Boskiej. To właśnie tutaj, co wyczuwało się instynktownie, bardziej niż w cerkwi skupiała się nabożność klasztoru.
W świetle lampek widać było wszędzie pociemniałe od dymu ikony, niektóre bardzo piękne. Na trzech pokazano ścięcie Jana Chrzciciela, a bogobojni pielgrzymi zeskrobali z nich twarz kata. Kilka przedstawiało Panagię – na jednej Madonna miała wąskie oczy w kształcie migdałów niczym perska księżniczka. Była też piękna ikona z Zaśnięciem Bogurodzicy, której kompozycja, intrygująca sama w sobie, kojarzyła się z Wniebowstąpieniem z Ewangelii Rabbuli. Ale najsłynniejszej, wizerunku Matki Boskiej Sajdnajskiej, świętej ikony napisanej podobno przez świętego Łukasza, nie było widać, bo tak szczelnie zasłaniały ją jedwabne wstążki, nagryzmolone prośby i srebrne wota reprezentujące części ciała pielgrzymów uleczone dzięki modlitwom Matki Boskiej.
Wyszliśmy z sanktuarium.
– Chodź, zaprowadzę cię do pokojów gościnnych. Musisz też coś zjeść, zanim pójdziesz do łóżka – powiedziała siostra Tekla.
Dotąd żadne z nas nie poruszyło sprawy mojego noclegu.
W pokojach gościnnych wskazano mi sofę. Służąca zabrała mój plecak i zaniosła do jednej z cel. Siostra Tekla nalała mi z termosu niewielką szklaneczkę gorzkiej arabskiej kawy, a później posłała służącą do kuchni po coś do jedzenia. Po kilku minutach przyniosła je młoda nowicjuszka: talerz cienkiej zupy i trochę sera feta z kawałkiem pity. Gdy jadłem, siostra Tekla siedziała naprzeciwko mnie. Zapytałem ją o zaskakujące w tym miejscu zdjęcie, które wisiało na ścianie za stołem.
– To nasi syryjscy kosmonauci – wyjaśniła, wskazując na fotografię trzech mężczyzn w kosmicznych kombinezonach, trzymających hełmy w zgięciu łokcia, co kojarzyło się z upiorami na scenie, trzymającymi tak głowy. – Spędzili razem miesiąc na radzieckiej stacji kosmicznej Mir.
– Ale dlaczego to zdjęcie tu wisi?
– Podarowali nam je kosmonauci po powrocie do Syrii.
– Przyjechali tutaj?
– Oczywiście. Wszyscy trzej są muzułmanami, ale odwiedzili Sajdnai, zanim polecieli, i modlili się o powodzenie. Jak tylko wrócili, znowu tu przyjechali.
– Żeby opowiedzieć zakonnicom o swoich przygodach?
– Nie, nie – zaprzeczyła siostra Tekla, jakbym był niedorozwiniętym dziesięciolatkiem. – Przyjechali, żeby podziękować Madonnie i dać nam prezenty: to zdjęcie i owcę.
– Owcę?
– Owcę.
– Jako... zwierzątko domowe?
– Nie, nie. – Siostra Tekla znowu zmarszczyła czoło. – Kosmonauci przyjechali tutaj, rzecz jasna, żeby zabić to zwierzę. – Obdarzyła mnie kolejnym miażdżącym spojrzeniem. – To była ofiara dla Dziewicy – dodała. – Żeby jej podziękować za bezpieczny powrót z kosmosu.
[15] Sutton Hoo – stanowisko archeologiczne we wschodniej Anglii, na którym odnaleziono w 1939 r. cenotaf władcy zmarłego w VII w. Jest to łódź, na której znajdował się skarb, przekazany do Muzeum Brytyjskiego. Wśród znalezionych przedmiotów jest pozłacany brązowy hełm, znany jako hełm z Sutton Hoo.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące powieści Williama Dalrymple’a:
POWRÓT KRÓLA.BITWA O AFGANISTAN 1839–42
2014
MIASTO DŻINÓW.Rok w Delhi
2016