Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uporządkowane życie Kelly Ashton rozpada się na kawałki, kiedy pewne tragiczne wieści zmuszają ją do powrotu do rodzinnej miejscowości. W przeszłości Merringthon ją zniszczyło, dziewczyna postanawia więc, że pobyt tam będzie jak najkrótszy. Nie spodziewa się jednak, że jej plany może pokrzyżować pewien właściciel pary miodowych oczu, które od pierwszego spotkania sprawiają, że jej serce pędzi niczym w szalonym galopie.
Opuszczenie dawnych kątów staje się jeszcze trudniejsze, kiedy zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, jak wiele może stracić. Czy jednak mężczyzna może sprawić, że miejsce, które pozostawiło w sercu dziewczyny głębokie blizny, stanie się znowu jej domem? Czy jego silne ramiona pomogą Kelly zawalczyć o szczęście?
LILIANNA GARDEN - Z zawodu i wykształcenia prawniczka, z zamiłowania artystka. Książki to jej drugi świat, który uwielbia od dziecka.
Pisze w wolnych chwilach pod pseudonimem. Od czasu do czasu szkicuje dla odprężenia. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczęła od wierszy i opowiadań, by skończyć na pełnowymiarowych powieściach. Uwielbia bawić się gatunkami, przez co w jej książkach czytelnicy znajdą zarówno romans, jak i elementy thrillera, dramatu czy też kryminału.
Zadebiutowała powieścią pt. "Prawnicy". Na swoim koncie ma również wydane cztery opowiadania w ramach antologii Grupy Literackiej Ailes, do której należy; "Niebezpieczny romans" oraz "Poryw namiętności" (antologia "MDS: Miłosne rewolucje"), "Moringham" (antologia "Deszczowe sny"), "Oddech ciemności" (antologia "Dopóki śmierć nas nie rozłączy").
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Lilianna Garden, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.
Redakcja: Janusz Muzyczyszyn
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce: © by Kladyk/iStock
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-123-8
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Epilog
Ta książka jest dla Was, drodzyprzyjaciele.Dziękuję, że mi towarzyszycie w tej wspaniałejpodróży.
Istnieją pewne granice przeżyć ludzkich i bezkarnie nie można ich przekraczać; jeśli się to stanie, gdy wyjdzie się „poza”, wówczas już nie ma powrotu dodawnego.
Zmienia się coś w zasadniczej strukturze; człowiek już nie jest ten sam, cokiedyś.
Antoni Kępiński
Prolog
Dzisiejszego wieczora oświetlony basen nie stanowił dla mnie, jak zazwyczaj, miejsca odpoczynku i wytchnienia, wręcz przeciwnie. Wokół gładkiej tafli wody krążyły dziesiątki studentów oraz napalonych nastolatków z mojego liceum, na szczęście już byłego. Świętowaliśmy bowiem zakończenie pewnego etapu w naszym życiu. Nareszcie mogłam poczuć wolność, opuścić to miejsce, nie oglądając się zasiebie.
Rozejrzałam się wokół. Większości z tych ludzi w ogóle nie znałam, niektórymi jawnie gardziłam, a jeszcze inni byli mi całkowicie obojętni. Organizatorem dzisiejszej imprezy był mój brat, który zwykle nie prowadził żadnej selekcji, jeśli chodziło o słanie zaproszeń do naszego domu. W tym względzie wyraźnie się odróżniał od naszego ojca, który nigdy nie pozwoliłby przekroczyć progu większości z tuobecnych.
Spojrzałam raz jeszcze na to kłębowisko idiotów, po czym westchnęłam, odwracając się w stronę przeszklonych drzwi prowadzących do wnętrza domu. Niestety wewnątrz willi, w której mieszkałam, również przechadzały się tłumy zdziczałych imprezowiczów. Każdy dzierżył w dłoni kubeczek wypełniony piwem, zapewne z dodatkiem czegoś mocniejszego, sądząc po zachowaniu co poniektórych. Gdzie można by zebrać myśli? – zastanawiałam się, usiłując przegnać pulsujący ból głowy. Nie zdążyłam niestety odpowiedzieć sobie na to nurtujące mnie pytanie, gdyż do moich uszu dobiegł piskliwy głos mojejprzyjaciółki.
– Kelly! Nie mogę w to uwierzyć! Thomas Kellson zaprosił cię nabal!
Krzyk Megan oznajmił tę wiadomość właściwie wszystkim w promieniu kilku mil, łącznie z moim ojcem, który właśnie zmierzał w naszą stronę z miną niewróżącą niczego dobrego. Świetnie! Gdy kochany tatuś zaczyna kazania, mojego brata nigdy jakoś nie ma w pobliżu. Ponownie zapewne będę musiała sama zmierzyć się z nadchodzącym huraganem złości i wyrzutów. Teraz liczyłam tylko na to, że uda mi się utrzymać informację o Thomasie, przynajmniej przez jakiś czas, z daleka od niego. Nie było żadnych wątpliwości, że gdy tylko dotrze do niego ten smaczek, będzie wpychał mnie w ramiona drugiej wspaniałej rodziny w Merringthon, choć ja nie miałam na to najmniejszej ochoty. Cholera! Nie było nic mniej pociągającego od podtykania mi pod nos wielkiej fuzji ogromnych majątków. Powinnam była zawczasu zakleić Meg usta taśmą, lecz niestety jak zwykle okazała się szybsza niż kula wystrzelona zpistoletu.
– Megan, błagam cię, przymknij dziób! – syknęłam do niej, odwracając się z krzywym uśmiechem ku wściekłemu obliczuojca.
– Kelly, czy możesz mi wyjaśnić, co tutaj się dzieje? – Gregory Ashton nigdy nie krzyczał. I tym razem jego beznamiętny głos nie uniósł się ponad głowami zebranych w salonie ludzi. Jednakże ton, jakim niejednokrotnie wypowiadał słowa, mógł przyprawić niejednego twardziela z Rady Miejskiej o zawał. Miał też w oczach coś mrocznego, co większość społeczeństwa tego miasteczka trzymało w ciągłym strachu przed nim. Nikt nie odważył się do tej pory zakwestionować jego władzy, nie wyłączając jego własnych dzieci. Na moje nieszczęście, właśnie w tym momencie cała siła rażenia jego niezadowolenia będzie skupiała się na mnie. Cóż, nie od dziś radziłam sobie z tym bezdusznym człowiekiem. W końcu jakoś przetrwałam cały okres dzieciństwa, by teraz odczuwać podskórnie to podekscytowanie, iż już za chwilę całkiem wyrwę się spod jegozasięgu.
– Wydaje mi się, że nie trzeba być geniuszem, by to dostrzec, ojcze. Wyraźnie to widać, jeżeli tylko się rozejrzysz. Jeśli mam ci tłumaczyć oczywiste rzeczy, to znaczy, że zacząłeś się starzeć. Może pora pomyśleć o emeryturze? – odparłam bezczelnie, spoglądając na niego ze złośliwymuśmiechem.
– Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej, Kelly! Gdzie się podziewaHenry?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wzruszywszy przy tym ramionami. Szczerze powiedziawszy, miałam w nosie, co i gdzie robił w tej chwili mój brat. Zawsze było mu wolno więcej niż mnie. Tym bardziej nie zamierzałam ponosić kary za jego wybryki. Widząc, jak zaczyna drgać ojcu powieka, wiedziałam, że jest na skraju wytrzymałości, zatem z chorą satysfakcją dodałam: – Pewnie obściskuje się z jakąśpanienką.
Z gniewnym warknięciem minął mnie i skierował się ku drzwiom tarasowym. Nie pierwszy raz odbywała się w tym domu tego typu impreza. Zazwyczaj również to właśnie Henry był jej organizatorem. Odkąd jednak wyjechał na studia, imprezy odbywały się głównie wtedy, gdy wracał na wakacje. Mój kochany, starszy brat, wręcz z mistrzowskim zacięciem drażnił ojca kolejnymi wybrykami. Ja przez większość życia byłam wręcz niewidzialna. Przynajmniej dopóki nie ukończyłam piętnastu lat, kiedy to zaczęłam dojrzewać. Gdy dostałam krągłości w odpowiednich miejscach, nikt już nie ukrywał swojego zainteresowania „małą” siostrzyczką Henry’ego. A ja potrafiłam to wykorzystać w całej rozciągłości, tak by osiągnąć własne cele. Jednym z nich było niewątpliwie to, by jak najszybciej wydostać się spod władzy mojego ojca i wyrwać się z tej zapyziałej, małomiasteczkowej dziury. Byłam o krok od realizacji mojego zamierzenia. Liczyłam na to, że wcześniejsze pojawienie się ojca nie zniszczy moich planów i jeszcze dzisiejszego wieczora będę w drodze ku nowejrzeczywistości.
Postanowiłam znaleźć w końcu Allana Hartleya, jednak nie potrafiłam go zlokalizować w tym cholernym tłumie. Był moim przyjacielem i chłopakiem, chociaż nikt poza naszą dwójką nie wiedział o tym. Allan nie znosił takich zbiegowisk, a przede wszystkim cudzych opinii, przynajmniej na jego temat. Był opiekuńczy, miły i przystojny, a przy tym niesamowicie nieśmiały, zwłaszcza względem tak zwanych wyższych sfer tego przeklętego miasta. Uważałam, że pasujemy do siebie pod każdym względem. Wzajemnie się uzupełnialiśmy. Zawsze, gdy spoglądałam w jego niebieskie oczy, czułam, że to właśnie on jest moją drugąpołówką.
Chciałabym, by się tu pojawił. Prosiłam go, by przybył na ostatnie przyjęcie, na którym będę obecna w tym domu, byśmy mogli wspólnie zakończyć ten rozdział naszego życia w Merringthon. W trakcie imprezy mieliśmy się urwać i wyjechać niepostrzeżenie do Chicago. Allan na uniwersytet, ja do college’u, byle dalej od mojego ojca i jego wiecznejkontroli.
Westchnąwszy ciężko, ruszyłam na piętro, łudząc się nadzieją, że może zaszył się w moim pokoju. Mijałam kolejnych rozochoconych wypitym alkoholem imprezowiczów, aż dotarłam do sypialni. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oparłam się o nie plecami, czując, jak napięcie związane z obecnością ojca w domu powoli przemija. Tak bardzo pragnęłam zniknąć z tego miejsca. Cóż, musiałam jeszcze trochę poćwiczyć cierpliwość. Podeszłam do szafki nocnej, pochyliłam się, otworzyłam szufladę i zaczęłam przeglądać dokumenty, które tam schowałam. Nie mogłam jednak znaleźć listu z college’u, jaki musiałam ze sobązabrać.
Nagle zupełnie niespodziewanie ktoś mnie chwycił w pasie i rzucił na łóżko. Oczy przysłoniły mi włosy. Ciężkie ciało przygwoździło mnie, pozbawiając możliwości ruchu. Przerażenie przepływało przez moje żyły, sprawiając, że byłam niczym skamieniała. Nie wiedziałam, co mam robić. Kiedy usiłowałam krzyknąć, wielka dłoń zasłoniła mi usta i nos, na moment odcinając dopływpowietrza.
Poczułam, jak całe moje ciało zdrętwiało. Sparaliżowało mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu. Mężczyzna, który się na mnie położył, zaczął obmacywać jedną ręką moje ciało. Przez mgłę strachu, jaka zasnuła mój umysł, przedostało się jedno słowo – uciekaj! W jednej chwili jakby coś odblokowało się w mojej głowie. Włosy nadal przysłaniały mi widok, gdy jednak przesunął dłoń ku mojemu biustowi, wiedziałam, że to może być ostatnia okazja, by cokolwiek zrobić. Szybkim ruchem przesunęłam nogę i zgiąwszy ją w kolanie, z całej siły uderzyłam niedoszłego gwałciciela. Sądząc po jego głośnym jęku i wiązance, jaką mnie uraczył, udało mi się trafić właśnie tam, gdzie chciałam. Odsunął wielką dłoń z moich ust i nieco się odsunął. Oswobodziwszy ręce, pchnęłam napastnika z całej siły, jaką jeszcze miałam. Z głośnym hukiem spadł na podłogę. Działanie z zaskoczenia zawsze działało. Zerwałam się z łóżka, gwałtownymi ruchami odgarnęłam włosy z twarzy i rzuciłam szybkie spojrzenie na tę gnidę, która usiłowała mniezgwałcić.
Cofnęłam się, gdy zobaczyłam Ricka. Jego twarz wykrzywiła się w odrażającym uśmiechu. Nie mogłam uwierzyć, że był na tyle głupi. Podniósł się i skierował ku mnie, mierząc przepełnionym wściekłością spojrzeniem. Wyciągnęłam przed siebie dłoń, jakby mogła tego osiłka w jakiś sposób powstrzymać.
– Nie zbliżaj się do mnie! – warknęłam, ciężko dysząc. Nie miałam się co łudzić. Wrzaski by mi nie pomogły. Dudniąca muzyka wszystko wokółzagłuszała.
Chłopak uśmiechnął się zjadliwie, nic sobie nie robiąc z mojego zachowania. Gdy cofałam się, on podchodził coraz bliżej. W końcu chwycił mnie za ramię i przyciągnął gwałtownie. Poczułam ostry ból w ręce. Drugą uderzyłam go w klatkę piersiową, za co odwzajemnił mi się spoliczkowaniem. Moja głowa odskoczyła w bok. Przez chwilę mnie zamroczyło. Rick wykorzystał to i pociągnął mnie z powrotem w stronę łóżka. Kiedy tylko nieco się otrząsnęłam, wykrzywiłam rękę tak mocno, że moje ciało przeszył przeraźliwy ból. Wrzasnęłam, mając wrażenie, jakby coś rozrywało mi ramię. Wiedziałam jednak, że dopóki nie uda mi się wydostać z pokoju, nie mogłam pozwolić, by to uczucie pozbawiło mnie woli walki. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Gdy pchnął mnie na pościel, pochylił się. Miałam ostatnią szansę. Zaciskając zęby, zgięłam lekko kolano i ponownie wyrzuciłam je w kierunku jego krocza. Zgiął się wpół, rzucając wulgaryzmami. Teraz albo nigdy – przeszło mi przez myśl. Na ułamek sekundy zamarłam, nim rzuciłam się biegiem ku drzwiom. Szarpnęłam za klamkę. Na szczęście ten kretyn nie pomyślał o przekręceniu klucza w zamku. W oczach zaczęły mi się gromadzić łzy. Biegnąc na oślep w stronę balustrady i schodów prowadzących wprost do salonu, czułam, jak zaczyna brakować mitchu.
Wokół kłębili się ludzie, a jednak nikt nie usłyszał, gdy wołałam o pomoc. Wzbierała we mnie coraz większa nienawiść do otoczenia, w jakim się wychowałam. Gniew buzował mi w żyłach, dodając sił, by uciec od oprawcy jak najdalej. Zbiegając po schodach, potrącałam stojących tam prawdopodobnie znajomych mojego brata. Przeczuwałam, że gdybym go zapytała o ich imiona, nie znałbywiększości.
Wypadłam na zewnątrz, rozglądając się rozgorączkowanym wzrokiem. Nie miałam nawet pojęcia, kogo szukam. W końcu postanowiłam pobiec w stronę altany, za którą mieściła się furtka wychodząca na drugą stronę posiadłości. To właśnie tam miałam się spotkać zAllanem.
Nagle w moich myślach pojawiła się iskierka nadziei. Allan! Musiałam go jak najszybciej odszukać, wówczas wszystko wróci do normy. Z trudem oddychając, usiłowałam dotrzeć na drugi koniec rozległegoogrodu.
Ponownie się odwróciłam, by upewnić się, że nie ma gdzieś w pobliżu tego obrzydliwego typa, i nagle wpadłam na coś twardego. Upadłabym, gdybym nie została otoczona silnymi, umięśnionymiramionami.
Zerknęłam przerażona przed siebie, jednak moim oczom ukazała się tylko potężnie zbudowana klatka piersiowa z wyraźnie odznaczającymi się pod obcisłym T-shirtem mięśniami. Uniosłam wzrok wyżej i zesztywniałam jeszcze bardziej, choć nie wiedziałam, że to możliwe. To było najbardziej przenikliwe i uważne spojrzenie, jakie kiedykolwiek na sobie poczułam. Wyglądał jak jeden ze znajomych Henry’ego, z którymi mój brat namiętnie grał w bejsbol. Wydawało mi się, że te bursztynowe oczy mnie zahipnotyzowały. Ciepło bijące od nich wywołało we mnie nieznane mi dotąd poczucie bezpieczeństwa. Podświadomie, zupełnie irracjonalnie czułam, że nie zrobi mi krzywdy. Dopiero po dłuższej chwili dotarł do mnie jego głos. Potrząsnęłam lekko głową, jednak to wywołało tylko przenikliwy ból. Zapewne był skutkiem uderzenia. Zdezorientowana rozejrzałam się, usiłując sobie przypomnieć, dokąd zmierzałam. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Narastała we mnie panika. Musiałam się stąd jak najszybciejwydostać.
– Przepraszam, muszę… – urwałam, czując metaliczny posmak w ustach. Uniosłam dłoń i dotknęłam lekko palcami warg. Gdy spojrzałam na rękę, była pokryta czerwienią. Zaczynało mi się coraz bardziej kręcić w głowie. – Muszę… Muszęiść…
Wyrwałam się z objęć, które do tej pory dodawały mi otuchy, wyminęłam nieznajomego i pobiegłam dalej. Powoli zaczynały mnie opuszczać siły. Potrzebowałam dotrzeć do Allana. Tylko to w tej chwili się liczyło. Gdzieś za sobą usłyszałam jeszcze, jak ktoś woła moje imię, jednak ja już dotarłam do furtki. Wybiegłam na ulicę, kierując się do miejsca, skąd mieliśmywyjechać.
Poczułam wibrację telefonu w kieszeni cienkiej kurtki. Wyciągnęłam go i spojrzałam na ekran. Ledwie widziałam przez płynące wciąż łzy. Drżącymi dłońmi przetarłam oczy. Na wyświetlaczu jaśniała krótka wiadomość od Allana, żebym przyszła na plac przed Ratuszem. Ruszyłam biegiem, nie kwapiąc się nawet, by obejrzeć się za siebie. Miejsce nie było zbyt oddalone od posiadłości, zatem dotarcie do celu nie zajęło mi wieleczasu.
Zobaczyłam go z daleka. Zawołałam i z radością pomachałam do niego ręką. Gdy się odwrócił, krzyknął coś do mnie, nie zrozumiałam jednak jego słów przez hałas dobiegający z pobliskiego baru. Zaczął intensywnie machać, ale było już za późno. Jakaś część mojej podświadomości zarejestrowała obraz, który miał dopiero później zburzyć moje dziewczęce marzenia i na wiele lat naznaczyć moje życie bólem, który miał mnie jeszcze długoprześladować.
Z chwilą gdy odwróciłam się, ujrzałam jeszcze tylko oślepiający błysk światła. Następnie zapadła bezdennaciemność.
Rozdział 1
Jedenaście latpóźniej…
Siedziałam właśnie rozparta w wygodnym fotelu, kiedy drzwi do gabinetu właściciela klubu, w którym pracowałam, stanęłyotworem.
Do pomieszczenia pewnym siebie krokiem wtargnął Ben Bradforth, wysoki, muskularny mężczyzna o czarnych włosach związanych w kucyk u podstawy szyi. Miał na sobie obcisłą, podkreślającą mięśnie, czarną koszulkę oraz równie ciemne dżinsy. Odkryte ramiona wystawiały na widok splątane linie bardzo kunsztownie wykonanych tatuaży. Całości dopełniała marynarka, którą trzymał przewieszoną przez ramię. Wyglądał niczym pirat na swoim okręcie, gotowy do kolejnej morskiej wyprawy. I doprawdy, powodował u niejednej kobiety chęć bycia jego zakładniczką na pokładzie tej dobrze prosperującej łajby. Sama nie omieszkałam zmierzyć go pełnym uznaniaspojrzeniem.
Zmrużył oczy, jak zwykle gdy mnie widział. Tak właśnie najwyraźniej działałam na mężczyzn albo mój szef potrzebował okularów – pomyślałam, rozbawiona wyobrażeniem go sobie w takowych. Przewróciłam oczami, gdyż wiedziałam, co za chwilęusłyszę.
– Ty znowu tutaj? Chcesz mniewykończyć?
Rzucił marynarkę na skórzaną, szkarłatną kanapę stojącą pod ścianą. Nawet na mnie nie spoglądając, podszedł do ogromnej szafy mieszczącej się po drugiej stronie pokoju i wyciągnął dwa obszerne segregatory, a jakże, jeden czarny, drugi w ciemnym odcieniu czerwieni. Niewątpliwie były to dwa ulubione kolory szefa. Moje usta drgnęły, jednak powściągnęłam rozbawienie. Gdy stanął nade mną, nie miałam zamiaru się kłócić z tym prawie dwumetrowym mięśniakiem, w dodatku moim pracodawcą. Z szerokim uśmiechem na ustach ustąpiłam mu miejsca. Stanęłam tuż obok, opierając się biodrem o dębowebiurko.
– Wcale nie. Jeszcze nie uczyniłeś ze mnie wspólnika. Niczego bym nie zyskała na twoim przedwczesnym zgonie – zażartowałam.
Ben spojrzał na mnie kątem oka i dostrzegłam, że ledwo powstrzymuje rozbawienie. Mógł wyglądać na groźnego członka jakiegoś gangu motocyklowego, jednak gdy się go bliżej poznało, od razu człowiek zaczynał go traktować bardziej jak pluszowego misia niżgrizzly.
– I nie zrobię tego, skoro mogę się wtedy pożegnać z życiem – zauważył kwaśno. Uruchomił całą ścianę monitorów i przejrzał ostatnieraporty.
Trzeba było mu przyznać, że stworzył świetny klub nocny o znaczącej nazwie Magnum, przynoszący krocie, w dodatku najlepiej chroniony w Chicago. Ben miał, co prawda, jakąś manię na punkcie bezpieczeństwa, ale ja na to nie narzekałam. Dzięki jego fobii wiele razy już udało się zapobiec nieciekawym sytuacjom, jak choćby podłożeniu bomby przez mężczyznę, którego zdradzała żona, umawiająca się na spotkania z kochankami właśnie tutaj. Klub był ekskluzywny i taki też miał wystrój, co przyciągało do niego bogatąklientelę.
– To czego sobie życzysz ode mnie tym razem, królewno? – zapytał, nie odrywając wzroku od monitorów i raportu zostawionego zapewne przez Finnegana Larsona, jego szefaochrony.
– Czy mogłabym dokonać małej roszady w godzinach pracy? – Chciałam się wręcz uderzyć w twarz za tę niepewność wgłosie.
– A to niby dlaczego? – W końcu się do mnie odwrócił. Widziałam zaskoczenie malujące się na jego przystojnej twarzy. Nie miałam ochoty zdradzać, dlaczego pierwszy raz proszę o ingerencję w ułożony z precyzją plan. Niestety doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że bez wyjaśnienia całej sytuacji, nic nie uda mi się wskórać uBena.
– Nie dogadam się z Jelley. To kawał skończonej francy. Przykro mi to mówić, ale tak właśniejest.
– Nie jest wcale taka zła. Ty po prostu wyzwalasz we wszystkich to, co najgorsze – sarknął Ben, wyraźnie zadowolony ze swojegożartu.
– Kiedy ostatnio byłeś na sali, co? – Założyłam ręce na piersi, czekając na odpowiedź, chociaż doskonale ją znałam. Ben całkowicie rozluźniony odchylił się na oparcie i spoglądając na mnie, wzruszył barczystymiramionami.
– Nie wiem… parę dnitemu?
– Dwa tygodnie. Nie masz pojęcia, co się dzieje, gdy pracownicy zostają sami. Nie widzisz, jak wtedy się do siebie odnosimy, a co za tym idzie, nie wiesz, co wyrabia Jelley. Nie chcę z tą zołząpracować!
– To się zwolnij – rzucił niedbale, jakby mu nie zależało na tym, co zrobię. Wiedziałam jednak, że to kolejna poza, by mnie wyprowadzić zrównowagi.
– Nie stać cię na to – odparowałam wyniośle, zajmując miejsce z drugiej stronybiurka.
Prawdę mówiąc, mogliśmy na siebie wrzeszczeć do woli, ale oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nasza współpraca jest warta tych nielicznych nieporozumień. Do tej pory współpracowaliśmy zgodnie, bez większych tarć. Ben miał zaufaną osobę znającą się na tym interesie, a ja zdobyłam upragnioną przystań, w której czułam siębezpiecznie.
Nasze spojrzenia stoczyły walkę, by po chwili na jego twarzy pojawił się pełen przebiegłości uśmiech. Nie znosiłam tej jego miny. Zawsze zwiastowała coś niepomyślnego, oczywiście dla mnie. Pochylił się w moją stronę, opierając złączone dłonie na biurku. Prawdziwy biznesmen, można bypomyśleć.
– Chciałabyś zostaćmanagerem?
– Słucham? – Naprawdę myślałam, że się przesłyszałam. Nie tego się spodziewałam. Zatem albo żartował, albo mówił serio i była to w takim razie najlepsza chwila w moim życiu. Marzyłam o tym, by osiągnąć coś całkowicie samodzielnie. Odkąd pamiętałam, zawsze torowano mi drogę, rozkładano wręcz czerwony dywan, usuwając wszelkie przeszkody. Nie cierpiałam tego wiecznego wtrącania się ojca w każdy aspekt mojego życia. Głównie dlatego cały czas się buntowałam przeciwniemu.
Oderwałam się od blatu i osunęłam się na fotel. Przyglądałam się Benowi, cały czas zastanawiając się, czy nie robi sobie ze mnie żartów. Ale jego poważne spojrzenie całkowicie temuprzeczyło.
– Ty naprawdę nie robisz mnie w konia! – Z niedowierzaniem pokręciłamgłową.
– Zastanów się nad tym, Kelly. Będziesz świetna jako manager. Wiedziałem to, odkąd przekroczyłaś próg mojego klubu, jeszcze jako zagubiona dziewczyna z masą problemów ciągnących się za tobą niczym cień. Zmieniłaś się nie do poznania, dorosłaś i zdobyłaś niezbędną wiedzę, co szczerzedoceniam.
Zmrużyłam oczy, wpatrując się w mężczyznę, który uratował mnie, gdy zagubiłam się w narkotykowym szaleństwie. Kiedy opuściłam dom rodzinny, w zastraszającym tempie zsuwałam się po równi pochyłej. Niewiele dzieliło mnie od tego, bym wpadła w przepaść, z której prawdopodobnie nie byłoby już wyjścia. Miałam wtedy ledwo skończone osiemnaście lat i niewiele rozumu, a także mnóstwo gniewu w sobie. Obecnie również bywały chwile, gdy czułam się jak nastolatka wrzucona w wir dorosłości. Dziś byłam jednak niewątpliwie bardziej dojrzała niż w momencie przyjazdu doChicago.
Kiedy opuściłam Merringthon i pojawiłam się zagubiona w wielkim mieście, szybko zaczęłam wchodzić w świat ludzi zepchniętych na margines społeczeństwa, dążących jedynie do samounicestwienia. Gdy miałam popełnić największy błąd, pojawił się Ben. Wkroczył w moje życie niczym mroczny rycerz. Wyrwał mnie z towarzystwa narkomanów, ratując od śmierci. Początkowo jednak wcale nie byłam mu za to wdzięczna, wręcz przeciwnie. Nienawidziłam wszystkiego, co sobą reprezentował – empatię, chęć niesienia pomocy, dojrzałość i tę przeklętą życiową mądrość. Nie rozumiałam, jak to możliwe, by był tak zdroworozsądkowy, zwłaszcza że był ode mnie jedynie o sześć lat starszy. To właśnie Ben pomógł mi wyjść z nałogu, i przekonał, żebym skończyłastudia.
Wracając myślami do tego, co w tej chwili wprawiło mnie w osłupienie, miałam wrażenie, że to tylko iluzja, która może w każdej chwili rozwiać się niczym dym ze zgaszonego ogniska. Wyprostowałam się i powoli wstałam z miejsca, nie spuszczając wzroku z Bena. Uniósł ciemne brwi w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Oparłam dłonie na blacie i pochyliłam się kuniemu.
– Jeżeli to propozycja na serio, zastanowię się nad nią – powiedziałam poważnie, po czym posłałam mu lekki uśmiech i skierowałam ku drzwiom, rzucając nieco żartobliwie: – A teraz pozwoli szef, że udam się na kolejną bitwę z hołotą, którą tutajzatrudniasz.
– Przypominam ci, że jeszcze nie tak dawno też byłaś taką, jak to określiłaś, hołotą – zaznaczył z kpiącym uśmieszkiem na ustach, powracając do przeglądania papierów zostawionych mu przez jednego z aktualnych managerów. Przewróciłam oczami, choć nie mógł tego zobaczyć. Złośliwydrań.
Wyszłam tak jak zwykle, czyli zatrzaskując za sobą drzwi. To był mój znak rozpoznawczy, którego używałam za każdym razem po rozmowie z Benem. W tle usłyszałam jeszcze jego głośny śmiech, nim wkroczyłam do głównej sali zapełniającego się powoli klubu. Za barem stała już, ponura jak zwykle, Jelley, ubrana w nasz przepisowy mundurek. Czerwone spodnie i czarna koszulka z logo klubu, które to, nie wiedzieć czemu, zawiera trzy gwiazdy, podczas gdy nosi nazwę Magnum. Jak można nadać taką nazwę klubowi nocnemu, to już inna sprawa. Wolałam na ten temat na razie się nie wypowiadać, zwłaszcza po deklaracji Bena odnośnie do mojegoawansu.
Gdy tylko zajęłam swoje miejsce i zaczęłam układać składniki, które będą mi potrzebne do dzisiejszych drinków specjalnych, podszedł do mnie Finnegan, szef ochrony. Usiadł na krzesełku barowym i oparł muskularne, wytatuowane ramiona o blat. Jego zgolona na łyso głowa połyskiwała w świetle lamp, odbijając różnobarwne błyski pochodzące z włączonej kuli dyskotekowej. Miał tak zgnębioną minę, że aż się wystraszyłam, iż zdarzyło się cośpoważnego.
Przyglądał mi się oczami w odcieniuszarości.
– Hej, Fin! Kiepski początek wieczoru? – zapytałam, podając mu wodę sodową z lodem, którą pije, gdy jest „na służbie”. Jako były wojskowy sprawdzał się jak mało kto na swoimstanowisku.
– Gwiazdeczko, cały dzień parszywie się zaczął – burknął pod nosem, popijając swójnapój.
– Daj spokój! Co się takiego stało, że masz minę, jakby ci co najmniej kotzdechł?
– Moja matka postanowiła przyjechać do mnie w odwiedziny – wyznał w końcu nieszczęśliwym głosem. Uniosłam pytająco brwi, nie rozumiejąc rozmiaru tego dramatu. Westchnąwszy z frustracją, Finnegan wyjaśnił: – Moja matka i Helen się nienawidzą, i to jest stanowczo zbyt delikatniepowiedziane.
Nie wytrzymałam i głośno się roześmiałam. Fin spojrzał na mnie urażonym wzrokiem, ale słowo daję, nie miałam siły się powstrzymać. Od razu przed oczami stanęła mi scena rodem z antycznej tragedii. Znałam Helen, narzeczoną Finnegana, i wiedziałam, że jest to kobieta z przysłowiowymi „jajami”. To oznaczało tylko jedno – matka Fina była trzy razy gorsza, a to mogło spowodować klęskę żywiołową w życiu biednego mężczyzny, który będzie pośrodku tego huraganu. Widząc jednak, że mojemu koledze zupełnie nie jest do śmiechu, na powrót przybrałam poważny wyraztwarzy.
– Przepraszam, ale jeśli sobie to zwizualizujesz… sam musisz przyznać, że będzie to ciekawe… cóż, hmm, doświadczenie – sarknęłam, ostatni raz ukazując rozbawienie czekającym Finazamieszaniem.
Mężczyzna spojrzał na mnie tylko zmrużonymi oczami, jednak się nie odezwał. To mówiło już samo za siebie. Facet, który był pod ostrzałem, bał się wrócić do własnego domu i zaszywał się w pracy. Tragiczne. Postanowiłam już go dalej nie gnębić. Lubiłam Fina i współczułam mu w związku z powrotem mamusi. Ponoć nie należała do ludzi, że tak to ujmę, lekkostrawnych. Nie mogąc mu dolać czegoś mocniejszego dla pokrzepienia w tej trudnej sytuacji, poklepałam jedynie przyjaciela po dużej dłoni zaciśniętej teraz w pięść, nim wróciłam dopracy.
Każda noc była dla mnie jak mgła zapomnienia, która opadała na te kilka godzin. Tutaj odnosiłam wrażenie, że jestem wolna od wszystkiego, co reprezentował sobą świat poza ścianami klubu. Troski nie miały wstępu za mury, które wokół siebie wybudowałam. W klubie były one jeszcze mocniejsze niż gdziekolwiek indziej, dzięki czemu mogłam się tu czuć bardziej swobodnie i beztrosko. Zwykłe czynności po trzech latach pracy wykonywałam machinalnie, nie musząc się nad nimi zastanawiać, czy skupiać swojej uwagi na błahostkach. To jednak pozostawiało wolną przestrzeń na myśli, których nie chciałam do siebie dopuszczać. Potrzebowałam nowych wyzwań, by zająć zwolnione w umyślemiejsce.
Dziś właśnie nadarzała się okazja, dzięki której mogłam znów odsapnąć od dręczącej mnie wciąż przeszłości. Mieliśmy bowiem obsługiwać jakiś wieczór panieński, kiedy ja potrzebowałam chwili, by przemyśleć propozycję złożoną mi przez Bena. Takich nocy jak dzisiejsza szczerze nie znosiłam, ale zawsze lepsze to niż siedzenie w domu i pogrążanie się w samotności i rozżaleniu. Nie mogłam niczego wciągnąć, na alkohol też musiałam uważać, by nie stał się substytutem narkotyków, od których z trudem się uwolniłam. Co zatem mi pozostało, poza bezmyślnym gapieniem się w ścianę? Zawsze pozostawała jakaś lektura, ale czasami nawet nie byłam w stanie skupić się wystarczająco na treści, by odpłynąć w wymyślony przez autoraświat.
Ben wkroczył na salę niczym władca na dwór, by rozporządzić poddanymi i oznajmił, że goście specjalni już do nas jadą. Coraz częściej organizowaliśmy zamknięte imprezy, co zwiększało prestiż, jak i nasze wynagrodzenia. Z tego ostatniego chyba najbardziej wszyscy się cieszyli. Miało to jednak negatywne konsekwencje. Jedna taka noc wyczerpywała mnie dużo bardziej niż najbardziej dzika impreza otwarta. Cóż, trzeba się dostosować do zmian, zwłaszcza gdy dawały duże profity na koniec miesiąca. Należało zawsze ocenić całokształt. Gdy zatem wychodziło podsumowanie na plus, przestawałam oglądać się na ujemne kwestie, przyjmując tylko te dodatnie. Tyle zdążyłam się nauczyć przez ostatnie lata, by widzieć szklankę do połowy pełną, a nie pustą. Bądź optymistką, Kelly – powtarzałam w myślach, ilekroć moja cierpliwość była wystawiana na ciężkąpróbę.
– Kelly, dowodzisz dzisiaj tym całym stadem! – zarządził mój szef, nim zostawił całą ekipę, łącznie ze mną, zszokowaną w rozgardiaszu, jaki nadal panował wklubie.
– Chyba raczej nie miał na myśli nas, co? – zapytała Page, jedna z kelnerek, którą od razu polubiłam, gdy tylko zapytała, czy ma szansę na pracę w tym „jasnym grajdołku na ciemnej ulicy”. Porównanie niesamowicie mnie rozbawiło, choć doprawdy trafnie oceniła to miejsce i okolicę. Była niekiedy niepewna siebie, ale za to niesamowicie pracowita i to byłonajważniejsze.
– Nie, Page. Miał raczej na myśli stado napalonych panienek, spragnionych zabawy, procentów i striptizerów, które będziemy mieć za moment na głowie. Niekoniecznie w tej kolejności – odparłam z uśmiechem do dziewczyny. – Dobra, ludzie! Do roboty, zanim te laski rozwalą nam klub. – Klasnęłam w dłonie, poganiając moją drużynę. Z rozbawieniem na ustach wszyscy, oprócz rzecz jasna Jelley, ruszyli do swoichzajęć.
– No, dalej! Dyryguj mną! – warknęła obrażona z założonymirękami.
– Nie mam zamiaru nikim dyrygować. Jesteśmy zespołem, Jelley. I naprawdę weźmy się za pracę, bo zdesperowane kobiety są zdolne do wszystkiego – odpowiedziałam jejspokojnie.
– Och, ty z pewnością coś o tym wiesz – burknęłanaburmuszona.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy – odparłam, groźnie mrużącoczy.
Nie dałam jej szansy na jakąkolwiek odpowiedź. Odwróciłam się do niej plecami, ostentacyjnie dając do zrozumienia, że ta rozmowa jest zakończona, i zajęłam się swoimi obowiązkami. Liczyłam po cichu na to, że kiedyś uda mi się z tą dziewczyną dogadać, choć podejrzewałam, że będzie to graniczyło z cudem, jeśli nie pozbędzie się gniewu, który w sobie nosiła. Znałam to z autopsji, lecz widząc jej nastawienie, raczej nie zapowiadało się na poprawę w jakimś rozsądnym czasie. Dopiero dziś, z pełną świadomością dostrzegłam, że niepokojąco przypomina mnie samą sprzed kilku lat. Ben miał pewnie ze mną takie samo skaranie boskie, jak ja teraz z tą wiecznie obrażoną dziewuchą, ale i tak nie potrafiłam z siebie wykrzesać dla niegowspółczucia.
Uśmiechnęłam się pod nosem na samo wspomnienie wiecznie wściekłej miny Bena, którą mnie obdarowywał przez wiele miesięcy od chwili naszego poznania. Tak, przyznaję, że dałam mu do wiwatu. A jednak nie zostawił mnie pośród narkomanów, bym pewnego dnia przedawkowała, lecz zatrzymał tutaj. Pokazał, że jestem warta więcej, niż sama o sobie myślałam. Stał się dla mnie najlepszym przyjacielem i powiernikiem, któremu ufałam ponad wszystko. Był dla mnie wsparciem, jakiego nigdy nie miałam we własnymojcu…
Otrząsnęłam się z natrętnych wspomnień, powracających wciąż od nowa właśnie w takich momentach. Kiedy dotarły do moich uszu piski o wysokiej częstotliwości, skrzywiłam się na chwilę, wzięłam głęboki wdech, nim z przyklejonym uśmiechem na ustach ruszyłam dowejścia.
Gdy tylko pojawili się nasi goście, można było śmiało powiedzieć, że rozpętało się panieńskie piekło. Tyle wyposzczonych kobiet w jednym miejscu zawsze zwiastuje istny harmider i nieuniknioną katastrofę. Co do tej ostatniej opcji, liczyłam na to, że uda nam się ją zręcznie ominąć. Kobiety, które zdążyły w ciągu zaledwie kilku godzin ubzdryngolić się jak messerschmitty, tańczyły zawzięcie na parkiecie. Chociaż dla mnie były to bardziej chwiejne pląsy pijanego marynarza niż taniec, ale co ktolubi.
Nalewałam właśnie kolejną partię drinków zamówionych przez panie, kiedy podszedł do mnie Lucas, który zajmował się organizacją imprez i dodatkowych atrakcji, głównie dla zamkniętych wydarzeń, takich jakto.
– Przyjechali striptizerzy, ale serio, Kelly… czarno to widzę. Mogliśmy zatrudnić dodatkowych ochroniarzy, bo mam przeczucie, że za chwilę będziemy mieć tutaj do czynienia z atakiem klonów – powiedział poważnie, przyglądając się wciąż pląsającym w najlepsze, podchmielonym i bardzo podekscytowanymkobietom.
– Nie martw się, większość z nich padnie, zanim panowie wyjdą na scenę. Są tak wstawione, że nie powinno być problemów – odparłam, wycierając nowe szklanki przyniesione przez Jelley. – A jeszcze nie minęła nawet dwunasta – dodałam, spoglądając kątem oka na duży zegar wiszący nad wejściem nazaplecze.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz, złotko.
Posłałam mu jeszcze pokrzepiający uśmiech, nim pokazałam Jelley, że zostawiam jej bar. Chociaż raz nie odstawiła cyrku w związku z wydawanymi jej poleceniami i podjęła się swoich obowiązków. Pobiegłam szybko do Finnegana, by uprzedzić go o ewentualnych zamieszkach na tle seksualnym, gdy tylko pojawią się panowie na scenie. Fin, jak to Fin, roześmiał się tylko i obiecał, że ma wszystko pod kontrolą. Kim ja jestem, żeby się kłócić ze specjalistą. Uniosłam ręce i ze śmiechem odwróciłam się na pięcie. Musiałam jeszcze załatwić lód do drinków, bo w takim tempie, w jakim pochłaniały procenty te panie, skończy się, zanim sięobejrzę.
Gdy układałam kolejne pudło na paletę, dostrzegłam przy drzwiach wejściowych jakiegoś mężczyznę. Wydał mi się on dziwnie znajomy. Miałam już poinformować go, że jest to wejście wyłącznie dla personelu, gdy pojawił się szef ochrony. Fin szybko sobie z nim poradził, jednak miał zamyśloną minę, a gdy mnie dostrzegł, podszedł szybkimkrokiem.
– Ktoś cięszukał.
– Zauważyłam tego faceta. Przedstawił się? – zapytałam, wciąż się wpatrując w zamknięte terazdrzwi.
– Nie. Powiedział, że znajdzie cię później. Kazał ci tylko przekazać, że przyjechał z twojego rodzinnego miasta i ma dla ciebie wiadomości zdomu.
– Cholera – mruknęłam, zamykając oczy. Bałam się, że ten dzień w końcu nadejdzie. Nie spodziewałam się jednak, że nastąpi to tak szybko. – Dzięki, Fin.
Wypakowałam lód do maszyny i kubełka. Musiałam zamknąć napierające myśli i wspomnienia, inaczej nie byłabym w stanie dotrwać do końca zmiany. Teraz nie potrzebowałam niczego poza pracą. Problemy, jakie ze sobą niewątpliwie przynosił tamten człowiek, musiały poczekać, aż wrócę dodomu.
Gdy tylko panowie wyszli na przygotowany podest, rozpętało się istne piekło! Nigdy nie byłam na takiej imprezie, ale w życiu bym się nie spodziewała aż tak panicznej chęci dotknięcia męskiego ciała. Te kobiety przypominały mi napalone pawiany, które, gdyby tylko mogły, zaczęłyby dyndać na lianie, wymachując ponętnie tyłkami. Ze zmarszczonymi brwiami i założonymi rękami na piersi przyglądałam się tejdziczy.
– To fascynujące, nie? – odezwała się ironicznie stojąca tuż obok mnie Jelley. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Pierwszy raz zgadzałyśmy się zesobą.
– To jakiś koszmar! – Pokręciłam z niedowierzaniem głową, gdy zobaczyłam kobietę, która nagle podciągnęła do góry kusą bluzeczkę i zaczęła nią wachlować tuż podsceną.
– Zdesperowane są gorsze niż wypite, co? – syknęła Jelley, krzywiąc się na rozgrywający się przed namipokaz.
– Masz rację. Cholera, mam nadzieję, że ta noc niedługo sięskończy.
Wróciłyśmy zgodnie do pracy, co również było równie zaskakujące, jak i przyjemne. Cieszyłam się z tego, bo w sumie można było polubić tę wiecznie obrażoną dziewczynę, gdy dała się poznać z innej strony. Może nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami, ale mogłyśmy chociaż przestać sobie nawzajem podkładać kłody pod nogi i zgodniewspółpracować.
Po kolejnej godzinie dzikiej i coraz bardziej wyuzdanej zabawy już wiedziałam, że impreza na całe szczęście dobiega końca. Większość panienek leżała na kanapach. Te, które jeszcze się trzymały na nogach, prawdopodobnie padną w ciągu najbliższych kilku minut. Wszystko wskazywało na to, że dzisiaj pójdę wcześniej dodomu.
– Wyprowadzenie tych pań było nie lada sztuką. Na szczęście ostatnie już są bezpieczne w naszych samochodach w drodze do swoichmieszkań.
Fin z ciężkim westchnieniem opadł na stołekbarowy.
– Ben chyba był chwilowo niepoczytalny, gdy decydował się na taką noc jak ta – dodała Jelley, siadając obok Fina. Wyglądała na całkowicie wyczerpaną, ale nie przeszkadzało jej to być rozbawioną całą sytuacją, z jaką mieliśmy dzisiaj doczynienia.
Faktycznie, dziewczyny były szalenie zabawne, zwłaszcza wtedy, gdy próbowaliśmy je zwlec z kanap i zataszczyć do przygotowanych samochodów. Dzisiejszej nocy ich panowie będą mieli nie tylko pełne ręce roboty, ale i niezłyubaw.
– Przede wszystkim to nie on się zajmował tą całą hałastrą. Zaszył się w gabinecie i tyle go było widać – mruknęłam z niesmakiem. Wpakował nas w wieczór panieński, a sam się ulotnił, jak tylko zwietrzył problemy. – Z drugiej strony mieliśmy dziś wyjątkowo dobry utarg poza zapłatą z góry za wynajęcie klubu i organizację całejimprezy.
– I tylko dlatego nie złożyłem jeszcze wymówienia – roześmiał sięFin.
Gdy tylko skończyłam sprzątanie, większość już wychodziła do domu. Postanowiłam jeszcze zajrzeć do Bena, nim pojadę do siebie na zasłużony odpoczynek. Zapukałam do drzwi, które otworzyłam po krótkim „wejść” dochodzącym zwnętrza.
– Cześć. Wszystko sprzątnięte, więc jeśli nie masz jeszcze czegoś, co nie może poczekać do jutra, to ja będę spadać – powiedziałam, wsadzając głowę przez szparędrzwi.
– Nie. Możesz spokojnie jechać do domu. Jutro podpiszesz dokumenty. Należy ci się odpoczynek – odparł w zamyśleniu, odrywając się na chwilę od jakichś papierów, które w skupieniuczytał.
– To na razie. – Machnęłam dłonią, jednak szef już na mnie nie patrzył, powróciwszy do wcześniejszegozajęcia.
Jadąc do domu, myślałam o ofercie Bena. Manager! Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mi to zaproponował, choć przecież przez cały czas robiłam wszystko, by to osiągnąć. Odkąd wziął mnie pod swoje opiekuńcze skrzydła, próbowałam odwdzięczyć mu się za to, że mnie uratował. Odnalazłam swoje miejsce. Tutaj był teraz mój dom. Obecnie, gdy miałam szansę się rozwijać, moje serce się uspokoiło, a umysł rozjaśnił. Dotąd, w chwilach słabości, wciąż słyszałam słowa ojca, że tak naprawdę nic nie znaczę i mam jedynie wykonywać obowiązki, jakie na mnie nałożył. Nie potrafiłam zapomnieć tamtego ponurego w gruncie rzeczy życia, choć bardzo tego pragnęłam. Odkąd wyjechałam bez jednego słowa, ojciec się do mnie nie odezwał. Ja również nie dawałam znaku życia. Byłam niczym zmarła córka dla wszystkich w Merringthon, oprócz mojego brata. I tak kontaktowałam się wyłącznie z Henrym. On jednak miał już swoją rodzinę. Niepotrzebne były mu jeszcze dodatkowe zmartwienia, których przysparzała zbuntowanasiostra.
Może tak było lepiej. Pora odciąć pępowinę, a raczej jej strzępki. Tak, przyjmę propozycję Bena – postanowiłam w myślach. Pora zapuścić głębokie korzenie. Czemu zatem nie rozpocząć od Chicago? Miasto dobre jak każde inne i w dodatku to właśnie tutaj zarówno zsunęłam się w przepaść, jak i podciągnęłam się przy pomocy przyjaciela. Podniosłam się w momencie, kiedy nikt nie wierzył, że mi się touda.
Weszłam do swojego niewielkiego mieszkanka, które stopniowo stawało się coraz bardziej przytulne. Rzuciłam torbę i lekką kurtkę na granatowy fotel. Zdjęłam buty, rozcierając obolałe stopy po tak długiej i pracowitej nocy. W kuchni wyciągnęłam z lodówki wcześniej przygotowane spaghetti i nalałam sobie lampkę czerwonego wina. Z całym ekwipunkiem położyłam się wygodnie na kanapie i włączyłam telewizor. Lubiłam oglądać wiadomości biznesowe, które pochłaniałam niczym gąbka wodę. Może w innym życiu poszłabym na studia ekonomiczne? Któż towie?
Powoli całe moje ciało ulegało cudownemu odprężeniu, aż odpłynęłam, przytulając twarz do ozdobnej poduszki. Z lekkiego snu wybudził mnie denerwujący, wysoki dźwięk dzwonka. Przetarłam dłonią oczy, nieco nieprzytomnie rozejrzałam się wokół i po donośnym waleniu w drzwi przez intruza, ruszyłam w kierunku wejścia. Gdy je otworzyłam, w pierwszym momencie sądziłam, że nadal śnię. Bo człowiek stojący u progu nigdy nie pojawiłby się ponownie w moim życiu. Nie śmiałby po tym, co zrobił, gdy potrzebowałam pomocy i wsparcia jak nigdy dotąd. Zamiast niej pozwolił, by mężczyzna odpowiedzialny za moje cierpienie wyszedł na wolność. Wszystko tylko po to, by mój ojciec mógł zdobyć stołek burmistrza, doprowadzając do mojej ucieczki zdomu.
– Czego chcesz?! – warknęłam z wściekłością. Znów ojciec i jego pachołki próbują mieszać w moim życiu. Najchętniej zrzuciłabym go ze schodów, pozbywając się jak najszybciej nieproszonegogościa.
– Nie przyjechałbym, gdyby nie okoliczności. Czy mogę wejść? – W jego głosie usłyszałam zmęczenie. Nienawiść do ojca była jednak silniejsza odwspółczucia.
– Nie. Powiedz to, co musisz, i wynoś się – odparłam sucho. Oparłam dłoń o framugę, zagradzając mu tym samymwejście.
– Myślę, że nie powinniśmy rozmawiać o tym na korytarzu. Proszę. – Jego błagalny ton po raz pierwszy zmusił mnie do zastanowienia się nad tym, co mogło go sprowadzić do mojegomieszkania.
Otworzyłam więc szerzej drzwi, usuwając się z przejścia. Martin Noyer, ubrany w elegancki, skrojony na miarę garnitur, przyglądał mi się smutnym wzrokiem. Coś było nie tak. Ten człowiek nigdy dotąd nikomu nie współczuł. Był bezwzględny i nieokazujący choćby najmniejszej emocji. Gdyby nie to, że jego klatka piersiowa poruszała się pod wpływem oddechu, można by spokojnie określić go jako głaz. Co się zmieniło, że był skłonny zniżyć się do spotkania z córką marnotrawną Gregory’egoAshtona?
– Masz pięć minut. Potem, przysięgam, że cię wykopię – zaznaczyłamtwardo.
– Dziękuję. – Gdy wszedł do środka, wyjął z teczki trzymanej pod pachą dużą, kremową kopertę. – Twój ojciec prosił, bym ci to przekazał. Twój brat miałwypadek.
Przede wszystkim ojciec nigdy nikogo o nic nie prosi, on żąda. Wobec tego, skoro jego prawnik użył tego sformułowania… W jednej chwili zmroziło mnie do szpiku kości. Wiedziałam już, że nie otrzymam optymistycznych wiadomości. Będą one znacznie gorsze, niż mogłabym przypuszczać po wizycie człowieka stojącego przede mną. Przymknęłam oczy, czując dojmujący ból w sercu. Boże, tylko nie Henry… Jedyna osoba, która stanowiła moje wsparcie i moją… rodzinę. Nie miałam nikogo bliższego niż brat, który trwał przy mnie bez względu na to, co myślał i co robiłojciec.
– Przykro mi, naprawdę. Wiem, że byliście sobie bliscy. – Martin odchrząknął, nim wyjawił to, co sama już podejrzewałam. – Henry i jego żona zginęli w wypadku samochodowym. Tę kopertę dołączono do jego testamentu. Miałem ci ją oddać osobiście. Pogrzeb odbędzie się za kilka dni, a kolejnego dnia nastąpi odczytanie ich ostatniejwoli.
Mówił tak, jakby wyuczył się tych słów na pamięć. Były pozbawione emocji, same suche fakty, które musiał powiedzieć. Czułam tak wielki ból, tak ogromną pustkę, że z trudem łapałam strzępki oddechu. Potrzebowałam jeszcze jednej informacji, nim rozpadnę się nakawałki.
– Co z dziećmi? – Zdołałam z siebie wykrztusić najważniejsze pytanie, które krążyło teraz po moichmyślach.
– Nie najlepiej sobie z tym radzą, jak możesz się domyślić. A twój ojciec… Sama wiesz, że nie należy do osób zbyt wylewnych. Mam nadzieję, że się tam zjawisz. – Skinął głową i odwrócił się. Gdy dotarł do drzwi, z dłonią na klamce, spojrzał na mnie po raz ostatni. – Naprawdę jest mi bardzo przykro… Za wszystko. Liczę, że tym razem nienawiść, jaką w sobie nosisz, nie przysłoni ci tego, co naprawdę teraz jestważne.
Po tych słowach otworzył drzwi i wyszedł tak samo szybko, jak wtargnął do mojego cichego mieszkania. Z trudem łapiąc powietrze, podeszłam do kanapy. Opadłam na nią ciężko. Czułam, jak w mojej piersi stopniowo narasta ucisk. Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy, z ust wydobył się niekontrolowany szloch. Opłakiwałam w tym momencie nie tylko brata, którego nigdy już nie zobaczę i z którym nigdy więcej nie porozmawiam. Nigdy mnie już nie pocieszy i nie będzie stanowił wsparcia, tak niezbędnego mi do przetrwania w znienawidzonym miejscu. Rozpacz objęła także złamane śmiercią Henry’ego dzieciństwo trójki jego dzieci, które, byłam tego całkowicie pewna, kochał ponadżycie.
Straciłam ostatniego członka rodziny, który był dla mnie bardziej ojcem, niż ten, który nim być powinien. Rozpaczałam za stratą części duszy, wydartą gwałtownie z mojego ciała. Tej jednej nocy pozwoliłam sobie na pełen bezbrzeżnego bólu krzyk, gdy opadłam na kolana pośrodku mojego małegowszechświata.
Jutro. Tak, jutro rozpocznęwalkę.
Rozdział 2
Czułam się, jakbym przebywała w niekończącym się, przerażającym śnie. Pragnęłam się z niego obudzić, jednak nie potrafiłam. Koszmar na jawie. O świcie wciąż trzymałam w dłoniach kremową kopertę wręczoną mi przez Martina. Nie miałam sił ani odwagi, by ją otworzyć. Obawiałam się tego, co znajdowało się w jej wnętrzu. Ponadto wydawało się to takie ostateczne. Jakby koniec historii mojej i brata zamknięty został na kartce papieru, która zniknie, gdy tylko przeczytam zapisane tam słowa. Odłożyłam ją w końcu na stolik do kawy, nie mogąc dłużej jejtrzymać.
Poderwałam się z łóżka i weszłam do kuchni. Rozejrzałam się wokół półprzytomnie, jakby nie do końca zdając sobie sprawę, po co tuprzyszłam.
Chwyciłam butelkę, która zdawała się tylko czekać niczym ostatnia deska ratunku. Wróciłam do salonu i nalałam do pełna szkarłatnego płynu. Wypiłam duszkiem całą zawartość, wciąż wpatrując się w kopertę, jakby wzywającą mnie wciąż od nowa do jej otwarcia. Przypominała wrota do piekła, z którego mogłabym się już nie wydostać. Nalałam sobie kolejną lampkę, nim sięgnęłam po ten palący problem. Wyjęłam szybko dokumenty ze środka, westchnęłam ciężko, mobilizując wszystkie siły, jakie mi jeszcze pozostały po wczorajszych strasznych nowinach, i zaczęłamczytać…
Kilka minut później, płacząc rzewnymi łzami, odłożyłam list od brata, napisany parę miesięcy temu. Straciliśmy tyle lat tylko dlatego, że nasz ojciec nie potrafił być rodzicem, jakim być powinien. Nosiłam Henry’ego w sercu, choć przebywał daleko ode mnie. Tak bardzo żałowałam, że nie miałam okazji powiedzieć mu, jak wiele dla mnie znaczył, jak bardzo go kochałam. Teraz było już za późno. Ta koperta stanowiła kolejny powód do nienawiści względem tyrana, który z naszego życia urządził szachownicę i nieustannie przesuwał po niej pionki, jakimi były jegodzieci.
Położyłam się na poduszkach, wciąż wpatrując się w list leżący na stoliku. Z obrazem brata przed oczami, wyczerpana i z rozległą dziurą w sercu odpłynęłam w niespokojny sen, raz po raz przerywany szlochem i łzami spływającymi niczym strugi deszczu popoliczkach.
Kolejny raz obudziłam się przy akompaniamencie dźwięku dzwonka do drzwi, który zaczynał mi poważnie działać na nerwy. Będę musiała albo zlikwidować ten przeklęty przedmiot, albo kupić taki, który będzie wydawał bzyczenie przyjemniejsze dla ucha. Z westchnieniem pełnym frustracji podniosłam się i poszłamotworzyć.
Nawet nie spojrzałam, kogo tym razem przywiało, po prostu wróciłam do mojego prowizorycznego dziśłóżka.
Kątem oka zerknęłam na swojego gościa. Do środka weszła pewnym krokiem dobrze mi znana kobieta. Dziś była ubrana w dopasowaną garsonkę w kolorze grafitu. Na jej twarzy malował się wyraźny niepokój. Miała naprawdę świetnych informatorów, sądząc po jej minie. Zastanawiałam się, kto zdążył donieść, że wzięłam dzień wolnego. Zaraz po kolejnym ataku płaczu, wysłałam jedynie SMS-a do Bena, że źle się czuję i potrzebuję dzień na regenerację. Zgodził się krótkim „tak”, co już powinno dać mi do myślenia. Ben nigdy nie odpowiadał w tak lakoniczny sposób. W tamtym momencie nie zwróciłam na touwagi.
– Kelly, skarbie, wszystko w porządku? – zapytała Sara, przyglądając mi się ze zmartwioną miną. Podeszła bliżej. Przyjrzałam jej się uważniej. Jej blond włosy upięte były dzisiaj w kokieteryjny kok, co znaczyło, że wpadła do mnie prosto ze spotkania z jakimś ważnym klientem. Przypomniało mi się, że gdy poznałam Sarę, nie miałam o niej najlepszej opinii. Była dla mnie kolejną rozwydrzoną damulką, uważającą się za lepszą osobę od innych. Gdy jednak kilka razy uratowałyśmy sobie nawzajem tyłek, wszystko uległo zmianie. Sara Allen została moją najlepszą przyjaciółką, a właściwie jedyną, jaką miałam wChicago.
Wszyscy znajomi, całe moje życie z Merringthon, zostało zakopane w przeszłości. Nie chciałam go odgrzebywać. Nie było zatem potrzeby, by podtrzymywać jakiekolwiek więzi, choć tych naprawdę niewielezostało.
Dla brata postanowiłam zrobić wyjątek. Musiałam ponownie wejść w gniazdo żmij żyjących w tym przeklętym mieście. Nie tylko przez wzgląd na to, jak starał mi się pomóc, choć wówczas go od siebie odepchnęłam. Także nie przez te nieliczne telefony, wciąż ukrywane przed ojcem. Pragnęłam pożegnać się z Henrym, by ten ostatni raz postąpić jak siostra, jaką bym była, gdyby nasze życie wyglądałoinaczej.
Wzięłam głęboki oddech, nim oparłam się o poduszki. Cicho jęknęłam, masując skronie. Czułam, że zaczyna mnie coraz bardziej boleć głowa od nadmiaru wypitego dużo wcześniej alkoholu i płaczu przez większą część nocy. Sara przyglądała mi się z uwagą, po czym rozejrzała się wokół. Zobaczyła opróżnione dwie butelki wina, kolejną napoczętą i porozrzucane wszędzie zgniecione chusteczki. Po chwili ponownie zwróciła na mnie przenikliwe spojrzenie. Wiedziałam, że nie odpuści. Będzie czekać, aż odpowiem na jej pytanie, choćby miało to trwać wnieskończoność.
– Mój brat i bratowa nie żyją. Wypadek samochodowy – wydusiłam z siebie w końcu, masując środek klatki piersiowej, w której wciąż biło obolałe serce. Ucisk ciągle się zwiększał. Miałam wrażenie, że dźgają mnie tysiące igiełek, by powoli się wykrwawiało. Jak sobie poradzę bez świadomości, że gdzieś tam, mimo iż daleko, przebywa mójbrat?
– Boże! – Sara usiadła zszokowana na stoliku kawowym, ukrywając twarz w dłoniach. Gdy podniosła wzrok, miała zaszklone od zbierających się łez oczy. Wiedziałam, że współczuje mi nie tylko przez wzgląd na śmierć brata. Zdawała sobie sprawę z tego, że był moją jedyną rodziną. W tej chwili straciłam wszystkich, których kochałam. Najpierw matka, teraz Henry. Czy ta spirala nieszczęść kiedykolwiek sięskończy?
Pochyliła się i sięgnęła po moją dłoń. Poczułam na policzkach kolejne łzy. Uścisnęła jąpocieszająco.
– Tak mi przykro, Kelly. Wiem, ile dla ciebieznaczył.
– To takie… niespodziewane i niesprawiedliwie – mówiłam z trudem. – Nie mogę wciąż w to uwierzyć. To wręcz nierealne. Przecież… To był młody człowiek, który zdawałoby się, jakby dopiero wczoraj został ojcem. Miał szczęśliwe, pełne życie, choć nie wiedziałam, po co wracał po studiach do tego przeklętego Merringthon. Miał wszystko i stracił to w mgnieniu oka. – W końcu głos mi się załamał. Tyle straconych szans. Tyle niewypowiedzianych słów. Z moich ust wydobył się powstrzymywany dotąd szloch. – To nie powinien byćon…
Przyjaciółka pominęła milczeniem moją ostatnią wypowiedź. Wiedziała doskonale, kogo miałam na myśli. Tuliła mnie tak długo, aż się uspokoiłam. Gdy odsunęła się ode mnie, osuszyłam mokre policzki i przetarłam oczy. Sara wstała i chwilę krzątała się w kuchni. Zrobiła dla nas kawę, po czym wróciła do niewielkiego salonu. Wcisnęła mi w ręce jedną filiżankę i poczekała, aż wezmę choć kilkałyków.
– Cozamierzasz?
Sara w końcu zadała mi pytanie, na które szukałam odpowiedzi przez ostatnie godziny, gdzieś pomiędzy rozpaczą a znieczulaniem się alkoholem. Niestety, nie pomogło ani jedno, ani drugie. Zapatrzyłam się w błękitny sufit. Przypominał mi niebo w lecie. Leżeliśmy wówczas na trawie i spoglądali na przepływające powoli chmury. To był czas, gdy jeszcze żyła mama… Wtedy po raz ostatni czuliśmy z Henrym, że jesteśmykochani.
Odetchnęłam głęboko, przełykając gorzkie łzy. Wiedziałam jedno: musiałam pojechać na pogrzeb i dopilnować, aby mój bratanek i bratanice zostali odpowiednio zabezpieczeni. A przede wszystkim, nie mogłam dopuścić, by mój ojciec zaczął zarządzać ichżyciem.
– Muszę tam pojechać. Chociaż tyle mogę dla niego zrobić. Chcę się z nim pożegnać i sprawdzić, jak radzą sobiedzieci.
– Kto się nimi zajmie? – To było pytanie, którego się spodziewałam. A jednak, gdy tylko padło, zamarłam niczym sparaliżowana. Nie potrafiłam udzielić odpowiedzi, której ode mnie oczekiwała. Z trudemprzełknęłam.
– Pewnie mój ojciec. – Wzruszyłam ramionami, udając, że nie wywołuje to we mnie przerażenia. Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym, co się wydarzy, gdy pochowam brata. Zawsze odkładałam takie decyzje. – Z nim nikt nie wygra, więc też zapewne żadna osoba nawet by nie podjęłapróby.
Z listu Henry’ego niejasno wynikało, że wolałby co prawda, abym to ja się nimi zajęła, ale… Westchnęłam, ponownie czując ucisk w piersi. Wydawało mi się to raczej mało prawdopodobne, by brat miał ustanowić na rodzica zastępczego byłą narkomankę. Nawet jeśli tą osobą jest jego siostra. Doskonale wiedział, jaka jestem. Zupełnie nie nadawałabym się na matkę dla trójki sierot. Wolałam też sobie nawet nie wyobrażać życia tych dzieciaków, jeśli będą wychowywane przez Gregory’ego Ashtona. Czy alternatywa byłaby lepsza? Ledwo radziłam sobie z samą sobą. Z trudem wyszłam na prostą. Wciąż miałam w pamięci, jak ojciec wydawał polecenia bez cienia uczucia. Jego wiecznie niezadowolone wywody i spojrzenie, w którym czaiło się rozczarowanie. Nigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny, że mnie kocha. Z niczego nie potrafił się cieszyć, oprócz oczywiście władzy, jaką zdobył. Bywały chwile, gdy jako mała dziewczynka usprawiedliwiałam jego zachowanie. Dziecko pełne nadziei, że tatuś je przytuli i powie, iż jest bezpieczne w jego ramionach. Jako nastolatka sądziłam, że może, gdyby matka żyła, byłby inny, bardziej otwarty względem nas. Szybko pozbyłam się złudzeń. On po prostu nie miał serca. Był zimnym draniem, któremu przytrafiła się rodzina. Jak zatem oddać w jego ręce trójkę bezbronnychdzieci?
Po tym jak zdołałam się wyrwać spod władzy ojca, okrutnym zrządzeniem losu zostałam zmuszona, by powrócić do tego piekła. Do posiadłości przepełnionej wspomnieniami i tego zaściankowego miasteczka, w którym każdy o każdym wszystko wie, a decyzje podejmują najbardziej majętni. Nienawidziłam tego miejsca i chyba nigdy to nie ulegnie zmianie. Za dużo się tam wydarzyło i za bardzo mnie skrzywdzono, bym mogła wybaczyć, czy zapomnieć. Samo przebywanie wśród mieszkańców, którzy tak łatwo mnie osądzili, było wystarczająco trudne. Natomiast nocowanie pod dachem ojca może okazać się ponad moje siły. Obiecałam sobie nigdy więcej nie postawić choćby najmniejszego palca u stopy na tamtym terenie.A jednak pozostały dzieci Henry’ego, przypomniał mi natrętny głosik w głowie, odzywający się zawsze, gdy mam wyrzutysumienia.
– Ale przecież to wariat. Sama tak mówiłaś. – Sara spojrzała na mnie wyraźnie zaskoczona tym, że nie rzuciłam się od razu na ratunek. Według niej nie podjęłam jedynej słusznej decyzji. Cóż, akurat w tym miała rację. Byłam mistrzynią w wybieraniu niewłaściwejdrogi.
– Bo tak właśnie jest. Chociaż… ja chyba używałam słowa despota albo demon. Bardziej do niego pasują. Stosowałam je bodajże zamiennie, w zależności od okoliczności i tego, czy byłam wtedy trzeźwa, czy po kilku głębszych. – Roześmiałam się ponuro. – Wtedy najczęściej budziła się we mnie wesoła twórczość, że tak powiem. – Usiłowałam zażartować, chociaż kiepsko mi towyszło.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mojego brata już nie ma. Śmierć Henry’ego zmieniła wszystko. A przecież powinnam być już uodporniona na to, że los wciąż mi kogoś zabiera. Przeklęta Fortuna! Nigdy mnie nie rozpieszczała, pozostawiając jedynie ból i rozczarowanie. Jedenaście lat temu moje życie również drastycznie wywróciło się do góry nogami. To jednak nic w porównaniu z ostatecznością, jaką była śmierć. Henry jak zwykle przebił wszystko inne – pomyślałam z ponurym rozbawieniem. Tak właśnie powiedziałby mój brat. Żartowałby nawet ze swojego odejścia z tegoświata.
– Cholera! – Śmiech szybko przeszedł w z trudem połykane łzy. – Był dla mnie jedyną bliską osobą w tamtym pełnym zgnilizny mieście. Teraz zostałam całkowicie sama. Nie mam już nikogo, Saro – wyszeptałam, ledwo panując nad emocjami. Sięgnęłam po kieliszek, ponownie go napełniłam i wzięłamłyk.
– Kelly, alkohol nie rozwiązuje problemów, wiesz o tym – przypomniała nieustępliwym tonem mojaprzyjaciółka.
Wiedziałam, że chce dobrze, ale tym razem potrzebowałam zapomnienia, chociaż jutro wszystko wróci ze zdwojoną siłą. Miałam co do tego stuprocentową pewność, już kiedyś zatapiałam smutki, z tym, że w czymś znacznie mocniejszym. Nie mogłam sięgnąć po narkotyki, choć przyznam, że ciągnęło mnie do nich dziś bardziej niż przez ostatnie lata. Ojciec zapewne starałby się wykorzystać mój ewentualny powrót do nałogu, by odseparować mnie całkowicie od dzieci Henry’ego, a do tego nie mogłam dopuścić. Choćbym sama nie chciała przejąć nad nimi opieki, pragnęłam mieć kontakt z jedynymi nićmi łączącymi mnie obecnie ze zmarłymbratem.
Zatem pozostał mi tylko ten jeden dzień na chwilę zapomnienia, by jutro zmierzyć się z okrucieństwemżycia.
– Wiem, ale i tak dzisiaj sobie z tego nic nie robię. Daj mi spokój albo idź gdzie indziej moralizować. – Machnęłam ręką i powróciłam do topienia smutków w stanowczo zbyt słabychprocentach.
– Teraz zachowujesz się jak rozpieszczone dziecko. Wcale nie zostałaś sama. Pozostały jeszcze dzieci Henry’ego. Będą potrzebowały ciepła, którego z pewnością nie da im twój ojciec – zauważyła trafnie Sara. Westchnęłam znużona. Ona nie odpuści, nawet przez wzgląd na żałobę i moją potrzebę opłakaniabrata.
– Nie dopuści mnie do nich. Nie znasz go, a ja wręcz przeciwnie, na wylot. Ten człowiek się mnie wyrzekł, kiedy nie zgodziłam się z jego wolą. To drań. I niestety, w dodatku jest bardzo wpływowy. Przynajmniej wMerringthon.
– Od kiedy to poddajesz się, nawet nie podnosząc rzuconej rękawicy? Z tej strony cię nie znałam, Kelly. Myślałam, że masz w sobie więcej ognia. Że jesteś fighterem. Twardym, nieustępliwym, o stanowczym charakterze, ale najwyraźniej się pomyliłam. – Sara położyła ręce na biodrach, wpatrując się we mnie tym swoim wszystkowiedzącymspojrzeniem.
– Nie rozumiesz… – Usiłowałam się bronić, choć w głębi duszy wiedziałam, że miała rację. Nadal, mimo upływu lat, obawiałam się jegopotęgi.
– Kelly! Przestań drżeć ze strachu przed tym staruchem! Jesteś dorosłą kobietą, która pokonała nałóg i ciężko pracuje w porównaniu do tego dziada! – perorowała przyjaciółka, wymachując rękami dla podkreślenia swoichsłów.
Było to nieco przerażające, jak szybko mnie przejrzała. Stanowiłam dla niej najwyraźniej otwartą księgę. Już miałam odpowiedzieć, że to nieprawda tylko po to, by zachować twarz, kiedy tonem nieznoszącym sprzeciwudodała:
– Nie zaprzeczaj. Widzę to w całej twojej postawie. Kulisz się na samo wspomnienie powrotu do miasta, w którym się wychowałaś – strofowała mnie dalej, chodząc w tę i z powrotem po niewielkim salonie. Niczym matka kwoka pouczała, wtrącała, zaznaczała. Taką Sarę widziałam tylko raz, na sali sądowej, kiedy to zaciekle broniła swojego klienta i naszego wspólnegoprzyjaciela.
– Weź się w garść, Kelly! Kochałaś Henry’ego. Zatem chyba powinno być oczywiste, że musisz pomóc tym sierotom. To nie tylko twój obowiązek, to możliwość oddania mu ostatniej przysługi, odwdzięczenia się za to, że cię wspierał w trudnych chwilach. – Zatrzymała się, odwróciła w moją stroną i położyła dłonie na moich ramionach, wpatrując się uważnie w moje oczy. – Masz szansę znów mieć rodzinę, Kelly.
Spoglądałam na przyjaciółkę. Nakreśliła mi właśnie obraz, którego obawiałam się jeszcze bardziej niż ojca. Niestety, wiedziałam również, że miała rację. Mimo to bałam się, co się stanie po moim powrocie, choć będzie to bardzo krótka wizyta. To tutaj, w Chicago był teraz mój dom i nie chciałam tego zmieniać. Tamto miejsce stanowiło tylko przykre przypomnienie braku miłości i zdrady dokonanej przez człowieka, który powinien był mnie chronić za wszelką cenę. Z drugiej jednak strony, te dzieciaki nie były niczemu winne. Mogłam chociaż sprawić, by otrzymały najlepszą opiekę po tak tragicznej stracie. Nie byłabym dla nich dobrą opiekunką. Z trudem poradziłam sobie z samą sobą. Trójka dzieci to wyzwanie, któremu na pewno bym niepodołała.
Sięgnęłam po butelkę i kieliszek. Z westchnieniem zaniosłam mój ekwipunek do kuchni. Pora wziąć się w garść. Alkohol mi w niczym nie pomoże i co ciekawe, nagle okazało się, że byłam prawie trzeźwa. Dobra, niech będzie co ma być. Parsknęłam śmiechem pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Niech to szlag! Spłonę zapewne w tym piekielnym Merringthon, ale pojadę tam ten ostatni raz, by pożegnać brata. Sięgnęłam po butelkę wody i wypiłam połowę. Dla odświeżenia moich coraz bardziej pokręconych myśli wzięłam kilka głębszych oddechów. Odwróciłam się i oparłam o blat. Sara z uniesionymi brwiami i rękami założonymi na piersi wpatrywała się we mnie wyczekująco. Wiedziałam, czego ode mnie chciała, jednak tego zapewnienia dać jej nie mogłam. Sama nie miałam żadnej pewności, co zrobię, gdy już dotrę na miejsce i stanę twarzą w twarz zszatanem.
– Pojadę na pogrzeb. Zobaczę, czy dzieciakom niczego nie brakuje, i wracam. Tutaj jest teraz moje życie, nie tam – zaznaczyłam stanowczo, ucinając tę rozmowę. Ona miała swoje zdanie, ja swoje. Stałyśmy po dwóch stronach barykady i zapewne żadna z nas nie opuścigardy.
– Oczywiście. Nikt od ciebie więcej nie wymaga. – Na jej twarzy pojawił się grymas. Tak, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie do końca podobała jej się moja odpowiedź. Przewróciłam oczami, słysząc tę jawną kpinę w jej głosie. Odstawiłam butelkę i ruszyłam do sypialni. Musiałam się spakować, jeśli miałam dotrzeć do tej zapyziałej dziury naczas.
Położyłam otwartą walizkę na łóżku i stanęłam nad nią, zastanawiając się, co mam ze sobą zabrać. Najchętniej pojechałabym tam i wróciła w ciągu jednej doby. Niestety, zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to nierealne. Rozsunęłam zatem drzwi szafy i zaczęłam po kolei wykładaćubrania.
– Wiesz, że gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz zadzwonić do mnie albo do Bena? Przyjedziemy od razu – zapewniła mnie Sara, która właśnie weszła z dwoma parującymi kubkami do mojej niewielkiej sypialni. Po pokoju rozszedł się aromatyczny zapach kawy. Wzięłam jeden z nich i usiadłam obok w połowie spakowanej walizki. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi dane posiadanie tak wspaniałych przyjaciół. W końcu miałam spokojne, bezpieczne życie bez większych trzęsień. Teraz jedna wiadomość zachwiała wszystkim tak potężnie, że obawiałam się szybkiego runięcia z zawrotną prędkością w rozpościerającą się pode mną przepaść. Nie wiedziałam, czy dam sobie tam radę bez wsparcia, które dotąd miałam wbracie.
– Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnieznaczy.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Kelly. – Usiadła obok mnie i uścisnęła, dając pocieszenie, o które nie miałam odwagi znów prosić. Po chwili posłała mi szeroki uśmiech, próbując rozładować ciężką atmosferę. – Dobra. To zabierajmy się do pracy. Musisz pokazać tym wszystkim ludziom z tej twojej dziury, że mają przed sobą zupełnie innąKelly.
Roześmiałam się na widok Sary, która z miną sierżanta zerwała się z miejsca i zaczęła kolejno układać moje rzeczy, jakie koniecznie powinnam była zabrać. Ale kim ja jestem, żeby kłócić się z prawnikiem. Po godzinie byłam gotowa do najtrudniejszej drogi, jaką dane mi będzie przebyć. Postanowiłam dla wygody i bezpieczeństwa moich nadszarpniętych nerwów wziąć tydzień wolnego. Ben zgodził się bez najmniejszego wahania, oczywiście również oferując swojąpomoc.
O świcie zamknęłam walizkę w bagażniku mojego auta i pożegnawszy się z Sarą, ruszyłam w drogę, szybko zapominając o wczorajszej nocy i moim, niestety już trzeźwym, wycieńczonymorganizmie.
Rozdział 3
Mijając coraz bardziej znajomy krajobraz, przypomniałam sobie chwile, kiedy byłam szczęśliwa. Takie również się zdarzały w moim dzieciństwie, choć niezwykle rzadko. Były to lata, kiedy jeszcze żyła mama. To ona spajała naszą rodzinę i łagodziła ciężki charakter ojca, wprowadzając niezwykłą atmosferę, pełną miłości i ciepła. Gdy nieco podrosłam i zaczęłam więcej pojmować, zaczęłam się zastanawiać, co matka w nim widziała. Z pewnością kochała tegodrania.
Pamiętałam, jak brat bronił mnie niezależnie od tego, czy rzeczywiście na tę obronę zasłużyłam. Czasami w ramach buntu potrafiłam wpakować się w poważne kłopoty. Ale i wówczas Henry mnie wspierał. Kiedy się ożenił, poczułam lekkie ukłucie zdrady. Zostawił mnie w tym kłębowisku żmij samą, wyjeżdżając z żoną poza granice stanu. Zrozumiałam jednak, że on też pragnął szczęścia i właśnie to osiągnął. Nie potrafiłam go za tonienawidzić.
Żałowałam teraz, że częściej się z nim nie spotykałam. Z nim i jego rodziną. Teraz było już na to za późno i to bolało najbardziej. Nigdy więcej go nie zobaczę, nie powiem, jak bardzo był dla mnie ważny. Czułam się tak, jakby wycięto z mojej duszy ogromny kawałek, który nigdy się już nie odbuduje. Strata ukochanej osoby zawsze boli, ale miałam wrażenie, że z każdą kolejną ból się zwiększał, pochłaniając jeszcze więcej mnie samej. Najpierw straciłam ukochaną matkę, teraz brata. A jednak Sara miała rację co do tego, że istniały trzy iskierki nadziei, które mogły choć częściowo wypełnić otchłań w moim obolałym sercu. Pozostały przy życiu dzieci Henry’ego, które ucierpiały o wiele mocniej niż ja. W tak młodym wieku zostałysierotami.
Przez ostatnie jedenaście lat krajobraz wokół zupełnie nie uległ zmianie. Wciąż te same drzewa, pola, budynki. Mimo że wracałam do piekła, zieleń rozciągająca się przede mną, nadal potrafiła ukoić skołatane myśli. Musiałam jedynie pamiętać, że jechałam tam w konkretnym celu. Załatwię wszystkie sprawy i wracam do mojego prawdziwego domu – postanowiłam w duchu. Moje życie było teraz w Chicago. Merringthon stanowiło ciemną plamę w mojej przeszłości. Wciąż miałam przed oczami spojrzenie ojca na sali sądowej, kiedy z obłudą mówił, jak bardzo kochał swoją rodzinę, by następnie dodać, że pod wpływem traumy po wypadku pomyliłam fakty. Nigdy mu nie wybaczę tamtej zdrady. Gdy tylko odkrył, kim byli niedoszły gwałciciel oraz chłopak prowadzący samochód, który z