Zima w Jodłowym Zagajniku - Sandra Podleska - ebook + audiobook + książka

Zima w Jodłowym Zagajniku ebook i audiobook

Podleska Sandra

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Spontaniczność to słowo, które nie istnieje w słowniku Ingi. Dziewczyna zmaga się z perfekcjonizmem oraz nadmierną potrzebą kontroli, a w jej poukładanym życiu nie ma miejsca na nieprzewidziane sytuacje. Mimo że od dziecka pracuje w Jodłowym Zagajniku – pensjonacie położonym w Beskidzie Żywieckim, którym zarządza jej mama, swoją przyszłość wiąże z prawem. Planuje przeprowadzić się do Krakowa, lecz obawia się reakcji apodyktycznej Anety. Kobieta oczekuje, że córka poświęci się pracy w rodzinnej posiadłości, rezygnując z własnych marzeń.

W okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia w pensjonacie zjawia się nowy pracownik – Nataniel, któremu pojęcie sarkazmu nie jest obce. Choć chłopak zostaje zatrudniony na miesiąc, postanawia zatruć życie Ingi i zamienić jej grudzień w koszmar. Dziewczyna stawia sobie za punkt honoru, by pozbyć się go przed nadejściem świąt. Wkrótce na jaw wychodzą niepokojące fakty z jego przeszłości. Sytuacja nieoczekiwanie wymyka się spod kontroli, gdy okazuje się, że wydarzenia sprzed lat zaczynają wpływać na teraźniejszość bohaterów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 21 min

Lektor: Kim Sayar
Oceny
4,3 (223 oceny)
126
57
28
8
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariuszSrebny

Dobrze spędzony czas

lektorka do bani!
10
BasiuniaKD

Nie polecam

Straszna... Przewidywalna i nudna. Momentami bardzo infantylna. Zupełnie jakby bohaterka miała lat 13, a nie 23. Jeśli słucha się audiobooka, lektorka modulując głos podczas czytania kwestii poszczególnych bohaterów robi to tak przesadnie, że jest to zwyczajnie irytujące. Bardzo, ale to bardzo nie polecam.
10
Agnieszka8823

Dobrze spędzony czas

spoko
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
00
jr6470

Nie polecam

Już sam początek z dialogami i zachowywaniem się bohaterów na poziomie podstawówki, a do tego studentka ostatniego roku prawa pyta, co ktoś ma na myśli mówiąc o wyroku za naruszenie nietykalności cielesnej i jest usatysfakcjonowana odpowiedzią, że chodziło o bójkę, to ja przepraszam, ale nie będę tego dalej czytać.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kochanej Cioci Ewie

– za to, że traktujesz mnie jak własną córkę

i podarowałaś mi tysiące pięknych wspomnień.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ I

 

Wszystko o Indze

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Jodłowy Zagajnik

 

 

Ręcznie zdobiony talerz wyślizgnął mi się z wilgotnej dłoni i z impetem roztrzaskał na podłodze. Odłamki porcelany rozsypały się na dębowym parkiecie między stolikami a murowanym kominkiem. W porannym słońcu zalewającym pomieszczenie błyszczały złowieszczo, nie pozwalając mi zapomnieć, jaką jestem niezdarą.

Na szczęście restauracja była o tej godzinie zamknięta dla osób z zewnątrz, a goście, którzy zatrzymali się w pokojach na piętrze, nie zdążyli jeszcze zejść na śniadanie.

Kucnęłam i drżącymi rękami zaczęłam zbierać kawałki talerza. Mama wyszła zza baru, chwytając szufelkę oraz zmiotkę, i pospieszyła mi z pomocą. Jej szczupła sylwetka, wysoki wzrost i długie blond włosy upodobniały ją do modelki rodem z nowojorskich pokazów mody.

– Inga, co się z tobą dzieje? – Cmoknęła z dezaprobatą, a jej usta zastygły w grymasie pełnym niezadowolenia. – Jesteś rozkojarzona. Ostatnio wszystko leci ci z rąk.

– Wybacz, mam sporo na głowie.

– Z powodu studiów? Widziałam twoje notatki porozrzucane w kuchni. Już ci mówiłam, żebyś dała sobie z tym spokój. Dobrze zarabiasz i masz zabezpieczoną przyszłość. Nie potrzebujesz wyższego wykształcenia.

– Tak, wiem… – mruknęłam. Zauważyłam, że z mojego palca wskazującego sączy się krew. Odruchowo włożyłam go do ust.

– Zostaw to – powiedziała mama nieustępliwym tonem, ale nie potrafiłam wyczuć, czy mówiła o potłuczonym talerzu, czy raczej o moich studiach. A może i o jednym, i o drugim. – Masz zbyt wygórowane ambicje i przez to się wykańczasz.

– Nigdy nie dasz mi spokoju?

– Po co ci to? Źle ci tutaj? – ciągnęła, puszczając moje pytanie mimo uszu. – W przyszłości staniesz się właścicielką tego miejsca. To wszystko będzie należało do ciebie! – Powiodła dłonią po pomieszczeniu. – Wiesz, jaka to duża szansa? Wykorzystaj ją! Niejedna osoba w twoim wieku może ci pozazdrościć.

– Nie wątpię w to – burknęłam pod nosem, bo z sekundy na sekundę zaczęło mnie ogarniać coraz większe zniecierpliwienie.

Żeby uniknąć dalszej rozmowy, podniosłam się z podłogi i ruszyłam w stronę zaplecza kuchennego. Miałam powyżej uszu pouczającego tonu matki i jej ciągłych docinek!

Szansa? Ciekawe na co? Na wykonywanie zawodu, którego szczerze nie znoszę?

Słowa mamy nie tylko mnie frustrowały, ale także powodowały we mnie poczucie winy. Choć dorastałam w przekonaniu, że powinnam być wdzięczna rodzicom za to, że zapewnili mi dobry start, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wiele mnie omija… Marzenia, które były na wyciągnięcie ręki, wyślizgiwały mi się z dłoni – dosłownie jak ten nieszczęsny talerz, który potłukł się w drobny mak. Miałam wrażenie, że niektóre ważne decyzje dotyczące mojej przyszłości zostały podjęte za moimi plecami.

Wbrew pozorom nigdy nie uważałam się za osobę uległą. Zawsze otwarcie wyrażałam własne zdanie i potrafiłam walczyć o swoje. Tylko w obecności mamy brakowało mi animuszu… Za wszelką cenę chciałam sprostać jej wymaganiom i zobaczyć dumę w jej oczach. Rozpaczliwie łaknęłam jej aprobaty. Mimo że byłam dorosłą kobietą, nigdy nie potrafiłam jej się przeciwstawić. Przy niej stawałam się na powrót małą dziewczynką, która nieprzerwanie zabiegała o jej uznanie.

Wrzuciłam odłamki porcelany do pojemnika na odpady, po czym odkręciłam kurek z ciepłą wodą, by opłukać krew z dłoni. Mama – ku mojemu niezadowoleniu – przydreptała za mną i oparła się ramieniem o framugę.

– Jesteś zmęczona, prawda? – spytała znacznie łagodniejszym tonem. – Denerwujesz się, bo mamy dużo pracy?

Zamiast odpowiedzieć, zacisnęłam usta w wąską kreskę.

– Wiem, wiem… – westchnęła. – Myślałam o tym. Ostatni czas był naprawdę intensywny, a poza Jadzią i Jaśkiem nie mamy nikogo więcej do pomocy… Dlatego zdecydowałam się zatrudnić nowego pracownika. Na razie na okres próbny.

Osłupiałam. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zatrudnialiśmy kogokolwiek innego poza kucharką i młodocianym kelnerem, który popołudniami obsługiwał stoliki i pomagał w kuchni. Zawsze radziliśmy sobie wyłącznie we czwórkę: ja, mama, ciocia Jadzia i Jasiek. Mój tata bowiem prowadził własną firmę zajmującą się sprzedażą części samochodowych.

Raptownie odwróciłam się w stronę mamy i zamrugałam kilkakrotnie.

– Nowego pracownika? – powtórzyłam bezmyślnie. – Nic nie wspominałaś wcześniej.

– Wyleciało mi to z głowy, przepraszam. Zaczyna od dzisiaj. Oprowadzisz go po pensjonacie?

Jeszcze tego brakowało… Zupełnie jakbym nie miała nic lepszego do roboty! A studia? A praca magisterska?

Czułam, że cały świat z rodzicami na czele sprzysiągł się przeciwko mnie. Mama celowo sabotowała wszystkie moje plany.

– A ty nie możesz? Zamierzałam po południu się pouczyć…

– Wybacz, umówiłam się na spotkanie z potencjalnym dostawcą wędlin i serów. – Podeszła do blatu kuchennego i zajęła się dalszym przygotowywaniem śniadania dla gości pensjonatu. Włączyła palnik pod garnkiem z wodą, by ugotować frankfurterki, po czym zajęła się smażeniem jajecznicy. – Przyda nam się nowy pracownik. To robotny chłopak – z tego, co się orientuję. Żadnej pracy się nie boi. Będzie ci lżej, gdy przejmie część twoich obowiązków, a poza tym obiecał, że doradzi nam, jak przyciągnąć więcej klientów. Tylko najpierw trzeba go wdrożyć w obowiązki.

Mama od kilku miesięcy starała się zrobić wszystko, by przyciągnąć do pensjonatu nowych klientów. Okres pandemii nie był dla nas zbyt łaskawy, a koszty prowadzenia działalności bez przerwy rosły. Chwytałyśmy się każdej możliwej deski ratunku, by przywrócić temu miejscu dawny splendor.

Westchnęłam ciężko i opadłam na stołek stojący w pobliżu.

– No dobrze… Jeśli dzięki temu będę miała więcej czasu na naukę, to mogę na to przystać.

– Jest jeszcze jedna sprawa. – Mama wskazała głową okno i sugestywnie poruszyła brwiami. – W nocy spadł śnieg. Dużo śniegu. Trzeba odśnieżyć podjazd, zanim przyjadą pierwsi goście.

Wspaniale. Po prostu wspaniale. Miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok.

– W porządku, zaraz się tym zajmę – odparłam wbrew sobie.

– Przemyśl to, co ci powiedziałam. Gdybyś zrezygnowała ze studiów…

– Mamo! – wpadłam jej w słowo. – Błagam cię, przestań.

Nie miałam ochoty dłużej tego słuchać. W tym momencie marzyłam tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej od niej. Odśnieżanie okazało się idealną wymówką, by uwolnić się od jej towarzystwa.

Odwróciłam się na pięcie i zanurzyłam głowę w schowku, w którym przechowywałyśmy środki czystości, akcesoria do sprzątania, narzędzia do drobnych napraw, a nawet żarówki. Taki sam schowek znajdował się na piętrze, ale tam trzymałyśmy wózki hotelowe, ręczniki dla gości, papier toaletowy, mydło i świeżo uprane pościele. Wyjęłam plastikową łopatę i włożywszy kurtkę, czym prędzej wyszłam na zewnątrz.

Za mną wybiegł Cyrkiel – berneński pies pasterski, który towarzyszył nam od czterech lat. Mama wzięła go z hodowli, niedługo po tym, jak ukończyłam liceum i zdałam maturę, co wprawiło mnie w niemałe zdumienie.

W dzieciństwie niejednokrotnie próbowałam ją przekonać, abyśmy przygarnęli psa, ale mimo moich usilnych próśb pozostawała nieugięta. Swoją decyzję argumentowała tym, że zwierzę mogłoby zniechęcać gości do wynajęcia pokojów. Ta nagła zmiana zdania wydała mi się więc podejrzana, lecz uznałam, że mama próbuje mi w ten sposób wynagrodzić dobre wyniki w nauce. Dopiero z czasem zrozumiałam, w czym tkwiła istota tego podstępu: mama starała się jak najdłużej zatrzymać mnie w rodzinnej miejscowości. Dobrze wiedziała, że nie zabiorę pięćdziesięciokilogramowego psa na studia do Krakowa, bo nie byłabym w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków do życia, zwłaszcza że ta rasa wymagała częstego szczotkowania oraz wielogodzinnych spacerów. Może mama liczyła na to, że wraz z biegiem lat i rosnącym przywiązaniem do niego zrezygnuję z marzeń o byciu radcą prawnym i zdecyduję się zarządzać pensjonatem… Był to wprawdzie dość desperacki krok z jej strony, niemniej trzeba przyznać, że skuteczny – ja i Cyrkiel staliśmy się nierozłączni, a na samą myśl, że miałabym go opuścić, pękało mi serce.

Goście pensjonatu, wbrew naszym obawom, reagowali na obecność psa bardzo pozytywnie; tylko nieliczni bali się go, ale zabieraliśmy zwierzę wtedy do mieszkania.

Poklepałam go po bujnie owłosionym grzbiecie. Miał długą i lśniącą sierść o trójkolorowym umaszczeniu: czarną na grzbiecie, białą na przedniej części tułowia, a miejscami (zwłaszcza w okolicy łap oraz kufy) – brązową. Szedł posłusznie obok mnie, zostawiając na podjeździe liczne ślady łap.

Zatrzymałam się nieopodal stalowej bramy i objęłam wzrokiem duży budynek z okrągłych drewnianych bali. Ganek z kamiennymi schodkami wsparty był na dwóch topornych kolumnach. Liczne lukarny, okna ze szprosami oraz rzeźbione balustrady balkonowe dodawały willi uroku. Stromy dach pokrywała warstwa śniegu.

Na szybie wisiał przyklejony plakat ze zdjęciami potraw, który szpecił budynek. Od dawna próbowałam namówić mamę, by go zdjęła, ale zbywała mnie twierdzeniem, że reklama jest dźwignią handlu. Nie mogłam w tym przypadku odmówić jej racji, aczkolwiek wolałabym promować nasze usługi na portalach społecznościowych niż przyciągać uwagę przechodniów szpetnym, kolorowym afiszem.

Pensjonat „Jodłowy Zagajnik” stał na niewielkim, lecz stromym wzgórzu, na skraju boru jodłowego. Biały puch, który osiadł na gałęziach, skrzył się w słońcu kolorowymi drobinkami. Ponad wierzchołkami drzew wznosiły się szczyty białych gór. Krajobraz Beskidu Żywieckiego niewątpliwie wprawiał w zachwyt. Nawet mnie – osobę, która mieszkała tu od urodzenia.

Choć wychowałam się w murach tego budynku i przywykłam do jego widoku, nadal potrafiłam dostrzec niepowtarzalny urok tego miejsca. Kochałam ten pensjonat całym sercem – to tutaj utrwaliły się wszystkie najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Mimo to zarządzanie obiektem turystycznym nigdy nie należało do moich zawodowych aspiracji. Niestety moja mama nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości.

Naciągnęłam kaptur na głowę i dobyłam z kieszeni długiej, pikowanej kurtki rękawiczki. Włożyłam je, po czym zabrałam się do pracy.

Mroźne powietrze szczypało w policzki, a lodowaty wiatr wślizgiwał mi się pod szalik, gdy zgarniałam kolejne hałdy śniegu i przerzucałam je na pobocze, jednak pochłonięta własnymi rozważaniami, nie zwracałam uwagi na panujący chłód. Gdy usłyszałam warkot nadjeżdżającego samochodu, przerwałam pracę i podniosłam głowę. Zaniepokoił mnie ten dźwięk, bo nowi goście mieli się tu zjawić dopiero za trzy godziny. Poprzedni lokatorzy nie wymeldowali się jeszcze z pokoju, a przed przyjęciem kolejnych trzeba było w nim solidnie posprzątać. Nie cierpiałam odsyłać ludzi z kwitkiem.

Oparłam dłonie na łopacie, by dać odpocząć zmęczonym mięśniom. Samochód, zamiast wjechać na teren posesji, zaparkował pod bramą, tarasując drogę. Ze środka wysiedli dwaj mężczyźni. Od razu ich rozpoznałam, a moje serce zaczęło bić szybciej.

– Dzień dobry! – Pomachałam na powitanie starszemu z nich.

– A dzień dobry, dzień dobry! – Uśmiechnął się życzliwie. – Jest mama?

Skinęłam głową w odpowiedzi.

Pan Wacław przeszedł obok mnie, ściskając w dłoni srebrną skrzynkę na narzędzia i zniknął za drzwiami pensjonatu.

Tymczasem młodszy z mężczyzn zbliżył się do mnie powolnym krokiem z dłoniami wbitymi w kieszenie płaszcza. Silne podmuchy wiatru targały jego blond czupryną. Gdy znalazł się o krok ode mnie, przywitawszy się z Cyrklem, podniósł głowę i zawiesił na mnie spojrzenie błękitnych oczu. Spojrzenie, które zawsze działało na mnie jak magnes. Mimo skończonych dwudziestu ośmiu lat, miał w sobie pewien chłopięcy urok, któremu nie potrafiłam się oprzeć.

Na jego widok bezwiednie zagryzłam wargę. Choć decyzję o rozstaniu podjęliśmy wspólnie, każde przypadkowe spotkanie na ulicy wprawiało mnie w lekkie zakłopotanie.

– Cześć, Inga – zagaił nieśmiało Patryk. Zawsze imponował mi inteligencją i ogromną wiedzą, ale bawiło mnie to, że w towarzystwie kobiet zupełnie tracił rezon: stawał się nieporadny i roztargniony.

Z wykształcenia był chemikiem. Na co dzień pracował jako laborant w ogromnej firmie zajmującej się produkcją wody. Wykonywał badania mikrobiologiczne oraz kontrolował jakość surowców. Niedługo po tym, jak się poznaliśmy, miałam okazję zobaczyć go przy pracy. Obsługiwał specjalistyczne urządzenia, ubrany w biały fartuch laboratoryjny. To właśnie tamtego dnia straciłam dla niego głowę. Kilka dni później poszliśmy na naszą pierwszą randkę – na spacer do parku Zamkowego.

– Cześć, Patryk… A co ty tu robisz?

– Mama ci nie mówiła? Podobno kaloryfer w którymś pokoju nie działa, dlatego poprosiła mojego tatę, żeby się temu przyjrzał. Postanowiłem go podrzucić w drodze do pracy, bo musiał oddać swój samochód do mechanika.

Jego ojciec pracował jako hydraulik i często świadczył usługi dla pensjonatu. Obawiałam się, że po moim rozstaniu z Patrykiem nasze relacje staną się napięte i będziemy musiały poszukać innego fachowca. Na szczęście pan Wacław okazał się profesjonalistą, który potrafił oddzielić osobiste odczucia od pracy zawodowej.

– Ach, rzeczywiście od dawna mamy z nim problem – potwierdziłam. – Wstawiłyśmy tam termowentylator, ale wolimy nie wynajmować tego pokoju gościom, dopóki nie naprawimy kaloryfera.

Na kilka długich sekund zapadła między nami niezręczna cisza.

– Co u ciebie słychać? – zapytał Patryk.

– Wszystko po staremu. – Wzruszyłam ramionami. – Nadal studiuję. Latem będę bronić pracę magisterską.

– Co zamierzasz robić po studiach?

Takie pytania zawsze mnie deprymowały. Nie lubiłam na nie odpowiadać, bo czułam się wyjątkowo niepewna swojej przyszłości.

– Jeszcze nie wiem… Oczywiście chciałabym odbyć aplikację radcowską, ale zobaczymy, co przyniesie życie… – urwałam.

– Jasne… – odparł. Doskonale pamiętał, ile przykrości przysporzyła mi mama. – Muszę lecieć. Spieszę się do pracy, ale gdybyś miała ochotę, możemy się umówić na wspólną kawę…

Poczułam przyjemne ciepło rozlewające się w środku, a moje policzki oblały się rumieńcem. Prawda była taka, że uczucia, które do niego żywiłam, nigdy do końca nie wygasły. Wprawdzie minęły cztery miesiące, odkąd się rozeszliśmy, ale w moim sercu nadal żarzyła się nadzieja na odbudowanie tego, co nas łączyło. Sęk w tym, że rozsądek nakazywał mi zachować wobec niego dystans.

Nasz związek trwał trzy lata – w tym czasie zdążyliśmy poznać swoje najskrytsze lęki oraz troski. Patryk wspierał mnie w trudnych chwilach, a ja motywowałam go, gdy tracił wiarę w siebie. Mieliśmy takie samo poczucie humoru, podobne charaktery i wspólne zainteresowania. Nic dziwnego, że uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas. W oczach przyjaciół i rodziny byliśmy wręcz stworzeni dla siebie.

W rzeczywistości dzieliła nas przepaść nie do pokonania.

Z biegiem czasu okazało się, że nie potrafimy dać sobie nawzajem szczęścia, ponieważ każde z nas pragnęło od życia czegoś innego. Nasze marzenia się wykluczały.

Choć nigdy nie rozmawialiśmy o powodach naszego rozstania, myślę, że dla nas obojga z czasem stało się jasne, że zbyt wiele nas różni, byśmy mogli zbudować udany związek.

Patryk był starszy ode mnie o pięć lat i choć wcześniej ta różnica wieku nie miała dla nas znaczenia, nagle zaczęła stanowić poważną przeszkodę. Podczas gdy on zbliżał się do trzydziestki i coraz częściej wspominał o ustatkowaniu się i założeniu rodziny, ja chciałam zdobyć solidne wykształcenie i zacząć pracować jako radca prawny. Urodzenie dzieci było ostatnią rzeczą na liście moich priorytetów. Miałam dopiero dwadzieścia trzy lata i nie zamierzałam zaprzątać sobie tym głowy wcześniej niż za dekadę.

Zobaczywszy mojego byłego partnera, poczułam ukłucie żalu. Tak uparcie walczyłam o swoje marzenia, że ostatecznie zostałam z niczym. Nie dość że straciłam mężczyznę życia, to na dodatek ze strachu przed tym, co powie mama, nadal tkwiłam w Jodłowym Zagajniku, zamiast podążać wymarzoną ścieżką zawodową.

Co tu dużo mówić… Poniosłam klęskę.

– Wiesz, to chyba nie jest najlepszy pomysł.

Mimo że propozycja Patryka sprawiła mi niemałą przyjemność, ostatecznie to rozsądek wziął górę. Niemal natychmiast ogarnęły mnie wątpliwości, czy postępuję słusznie, lecz starałam się nie dać tego po sobie poznać.

– Racja… – Patryk, speszony moją odpowiedzią, nerwowo podrapał się po głowie. – Ale gdybyś zmieniła zdanie, to masz mój numer… No to do zobaczenia.

– Do zobaczenia…

Patrzyłam, jak otwiera drzwi samochodu i siada za kierownicą, a następnie odpala silnik. Nawet gdy zjechał ze wzgórza i zniknął za zakrętem, w mojej głowie toczyła się bitwa myśli. Pewna cząstka mojej duszy miała ochotę przeprosić go za swoje oschłe zachowanie i odwołać to, co powiedziałam. Dać naszej relacji jeszcze jedną szansę. Z drugiej strony bałam się, że narażę się na cierpienie. Przywykłam do myśli, że Patryka nie ma już w moim życiu.

Tak było lepiej.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

Tylko grudzień

 

 

Wystrój restauracji łączył elegancję z przytulnością, co wzbudzało zachwyt wśród gości, którzy po raz pierwszy jedli tu posiłek. Tapicerowane krzesła, długie zasłony i złoto-czarne kinkiety stanowiły idealne dopełnienie surowości drewna, z którego wykonano stoły oraz bar gastronomiczny. W rogu pomieszczenia znajdował się murowany kominek, w którym trzaskał ogień, a naprzeciwko stał wielki, skórzany narożnik.

W lokalu panowało ożywienie. Zewsząd dało się słyszeć żywiołowe rozmowy, śmiech, brzdękanie sztućców oraz odgłosy ekspresu.

Właśnie zbierałam brudne talerze, by przygotować stolik na przyjście kolejnych gości, gdy w lokalu pojawił się pan Wacław. Mężczyzna podszedł do kontuaru i postawił skrzynkę z narzędziami na podłodze.

– Sprawdziłem ten kaloryfer. Na początku myślałem, że może jest zapowietrzony, jednak zdaje się, że problem tkwi głębiej. Odkręciłem zaworek odpływowy, a dodatkowo zwiększyłem nastawę na zaworze termostatycznym, ale i to nie pomogło – wyjaśnił. Mimo iż nic z tego nie rozumiałam, automatycznie pokiwałam głową. – Sprawdziłem też, czy iglica nie jest zablokowana, ale po zdjęciu głowicy okazało się, że wszystko jest w porządku…

– Och… I co teraz? – Zmartwiłam się, bo choć jego słowa brzmiały dla mnie jak czarna magia, jedno było pewne: grzejnik nadal nie spełniał swojej funkcji.

– Obawiam się, że przyczyną może być zanieczyszczenie instalacji grzewczej. Niewykluczone, że w środku nagromadził się osad, który uniemożliwia swobodny przepływ wody. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, będę musiał przepłukać grzejnik i wymienić wodę w tym obiegu. A jeśli to nie pomoże… trzeba będzie rozważyć jego wymianę.

– Rozumiem. Kiedy mógłby się pan tym zająć?

– Niestety nie w najbliższym czasie. Mam wypełniony kalendarz na resztę listopada. Wpadłem tu dosłownie na chwilę, bo myślałem, że to drobnostka, ale będę potrzebował więcej czasu, by go naprawić. Postaram się zajrzeć do was w grudniu, dobrze?

– Dopiero w grudniu? – jęknęłam. – No dobrze… Skoro nie ma innej możliwości… Nie chcę szukać innego fachowca, bo ufam tylko panu.

– Zajrzę do kalendarza i skontaktuję się z wami, żeby ustalić dogodny termin. Obiecuję, że postaram się wpaść jak najszybciej. – Podniósł srebrną skrzynkę i poczłapał w stronę drzwi.

Wkrótce sala całkowicie opustoszała, a goście rozeszli się do pokojów lub ruszyli na zwiedzanie okolicy. Postanowiłam poświęcić czas na naukę. Podniosłam ze stolika kawowego stojącego przed narożnikiem opasłe tomiszcze, poprawiłam okulary w grubych, czarnych oprawkach, które zsunęły mi się z nosa, i zaczęłam wertować kartki.

Nie zdążyłam jednak zagłębić się w lekturze, bo nagle usłyszałam niepokojący dźwięk. Hałas ewidentnie dobiegał z zewnątrz, ale przez uchylone okno w restauracji brzmiał dość donośnie. Cyrkiel czujnie uniósł głowę i wlepił wzrok w szybę.

Zaniepokojona pognałam do holu i otworzyłam główne drzwi. Przed wejściem zastałam młodego chłopaka trzymającego w dłoni gigantyczny plakat ze zdjęciami potraw dostępnych w naszej restauracji. Wodoodporny arkusz ciągnął się za nim po kamiennych schodach, a gruby, połyskujący papier odbijał promienie słoneczne.

Nieznajomy trzymał w dłoni wielkie nożyce, a na kamiennych schodkach leżało mnóstwo rozciętych opasek zaciskowych, na których wspólnie z mamą przymocowałyśmy baner do ramy okiennej.

Wpadłam w złość. Wprawdzie już dawno chciałam się pozbyć tego plakatu, ale to nie dawało prawa jakiemuś wandalowi, by go zdejmować!

– Hej! Co ty wyprawiasz?! Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyknęłam, wyrywając mu plakat z rąk.

Był szczupły i znacznie wyższy ode mnie. Stał dwa stopnie niżej ode mnie, dzięki czemu nasze oczy znajdowały się teraz na tej samej wysokości. Zwróciłam uwagę, że miał dość długie rzęsy, które stanowiły idealną oprawę dla ciemnobrązowych tęczówek, oraz pełne usta. Kruczoczarne włosy sterczące w nieładzie oraz bardzo długa grzywka opadająca na czoło nadawały mu wygląd łobuza. Podobnie jak kwadratowa twarz o ostrych liniach, prostym nosie i mocno zarysowanej szczęce.

Chłopak obrzucił mnie beznamiętnym spojrzeniem i wzruszył ramionami.

– Wyświadczyłem wam tylko przysługę. To paskudztwo odstrasza ludzi. Jeśli chcecie zdobyć więcej klientów, powinniście iść z duchem czasu i postawić na reklamę w internecie, a nie jakieś kiczowate banery – skwitował obojętnym tonem, po czym pokonał pozostałe stopnie, wyminął mnie w drzwiach i jak gdyby nigdy nic, wszedł do środka.

Przez parę sekund stałam jak słup soli. Nogi wrosły mi w ziemię. Co za nieokrzesany cham, nie do wiary! Nawet jeśli powiedział dokładnie to, co sama myślałam, nie powinien był mnie pouczać, ot co!

Otrzeźwił mnie mroźny podmuch wiatru, który przypomniał mi, że nie włożyłam kurtki. Zdezorientowana jego dziwnym zachowaniem, zostawiłam plakat na schodach i podążyłam za chłopakiem, który bez trudu odnalazł drogę do restauracji. Nieznajomy odłożył nożyce na najbliższy stolik, po czym zdjął szalik oraz kurtkę i rzucił je na oparcie krzesła, ignorując wieszak stojący w rogu. Przetarłam rękawem szkła okularów, które zaparowały z powodu zmiany temperatury otoczenia. Gdy wsunęłam je z powrotem na nos, spostrzegłam, że jego ramiona oraz szyję pokrywały liczne tatuaże. Było ich tak wiele, że nie wiedziałam, na którym skupić wzrok, a z daleka zlewały się w jedną wielką plamę.

Chuligan – zawyrokowałam w myślach. Nie zdziwiłabym się, gdyby oznajmił, że ma kryminalną przeszłość.

Podrapał za uchem Cyrkla, dzięki czemu wkupił się w jego łaski, po czym odwrócił się do mnie przodem. Teraz, gdy staliśmy na wprost siebie, uzmysłowiłam sobie, że ledwo sięgam mu do brody. Musiałam zadzierać głowę, gdy z nim rozmawiałam, co wcale nie dodawało mi pewności siebie.

– Lokal jest o tej godzinie nieczynny dla gości – poinformowałam go, wskazując dłonią kartkę wiszącą na drzwiach.

– W takim razie żałuję, że nim nie jestem.

– Co? – zapytałam głupio.

– Przyszedłem do pracy. Nataniel Murawski. Kelnerujesz tutaj, nie? Chyba ktoś powinien cię o tym poinformować. Zawsze jesteście tak słabo zorganizowani?

Zacisnęłam zęby, stłumiwszy w sobie irytację. Naprawdę sprowadził zakres moich obowiązków do „kelnerowania”?! Najwidoczniej nie wiedział, że to ja pod nieobecność mamy zarządzałam całym pensjonatem, a na moich barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność! I choć zdawałam sobie sprawę, że bycie kelnerką nie czyni ze mnie gorszej osoby, poczułam się urażona, bo koleś nieświadomie trafił w mój czuły punkt.

– Oczywiście, że zostałam poinformowana – wycedziłam. – Jestem Inga Modrzycka, zastępczyni właścicielki.

Chłopak sięgnął do kieszeni ciemnych dżinsów i wyciągnął z niej paczkę papierosów, a ja… zaniemówiłam. Zamiast się odezwać, w milczeniu obserwowałam, jak wyjmuje z opakowania fajkę, po czym wkłada ją sobie do ust. Nie potrafiłam oderwać oczu od jego dłoni. Nawet ich wierzch zdobiły czarno-białe rysunki i napisy.

– Zwariowałeś?! – krzyknęłam, gdy w końcu odzyskałam głos. Złapałam za filtr i wyjęłam mu papierosa z ust. – Tutaj nie wolno palić! Zasmrodzisz całą salę!

– Raju, dziewczyno, nawet go nie odpaliłem. Wyluzuj – rzucił z ironicznym uśmieszkiem, chowając go z powrotem do paczki. Irytował mnie swoim zachowaniem. Ale jeszcze bardziej irytowało mnie to, że mój gniew nie robił na nim żadnego wrażenia. Wyglądał, jakby się świetnie bawił. – To co, może wyjaśnisz mi, czym mam się zająć?

– Nie sądzę, żeby to było konieczne, bo nie będziesz tu pracować. Możesz wracać do domu.

– Zwalniasz mnie? – Uniósł jedną brew do góry.

– Owszem – odparłam, a na mojej twarzy wymalowała się satysfakcja.

Mama nie będzie zadowolona z mojej decyzji, ale ten chłopak nie pozostawiał mi żadnego wyboru. Później spróbuję jej to wszystko wytłumaczyć. Przekonam ją, że nie warto trzymać tu takiego aroganta.

– Przecież nie przepracowałem tu nawet minuty.

– Nie szkodzi. Nie nadajesz się. Poszukam kogoś innego na twoje miejsce. – Machnęłam ręką, jakbym opędzała się od natrętnej muchy, dając mu znak, że może już odejść.

Nataniel wyjął z tylnej kieszeni spodni telefon komórkowy. Wybrał jakiś numer na klawiaturze dotykowej i podniósł urządzenie do ucha.

Zmarszczyłam czoło.

– Co robisz?

– Dzień dobry, z tej strony Nataniel – odezwał się do telefonu, przeszywając mnie przenikliwym spojrzeniem. Wzdrygnęłam się.

Założywszy ręce na piersi, czekałam na rozwój wydarzeń. Odniosłam wrażenie, że chłopak tylko blefuje, żeby zbić mnie z tropu.

– Już jestem na miejscu… Mhm… Dobrze… Tak, poznałem ją… Myślę, że chciałaby z panią o czymś porozmawiać. – Wyciągnął w moim kierunku dłoń z telefonem. – Chyba powinnaś skonsultować tę decyzję z osobą, która mnie tu zatrudniła.

Cholera. Jednak nie blefował. Miał większy tupet, niż sądziłam.

Czekała mnie kompromitacja na całej linii. W dodatku w obecności kolesia, który wyprowadził mnie z równowagi w ciągu pierwszych pięciu sekund naszej znajomości, co – muszę przyznać – stanowiło nie lada wyczyn.

Poczułam, jak moja szyja i dekolt oblewają się gorącem. Zdenerwowałam się na siebie, że nie potrafię zapanować nad reakcją własnego organizmu na stres. Czerwone plamy na moim ciele demaskowały mnie ze wszystkich emocji – nawet z tych, które za wszelką cenę próbowałam ukryć.

Przełknęłam głośno ślinę. Chwyciłam urządzenie i odwróciłam się tyłem do Nataniela, żeby uniknąć jego wzroku, gdy będę rozmawiać z mamą.

– Inga? Co się dzieje? – Usłyszałam zaniepokojony głos mamy.

– Ja… zwolniłam tego chłopaka – powiedziałam ściszonym tonem, zasłaniając usta dłonią, mimo że w restauracji panowała tak grobowa cisza, że Nataniel z całą pewnością słyszał każde moje słowo.

– Jak to?! Czemu?! Przecież ledwo go zatrudniłam.

– Zerwał plakat, który wisiał na ścianie pensjonatu. Powiedział, że jest paskudny.

– Ten plakat z jadłospisem, którego tak nie znosiłaś? – upewniła się.

– Tak, właśnie ten…

– Cóż, może miał rację. Chyba faktycznie szpecił budynek. Już ci mówiłam, że ten chłopak obiecał, że pomoże nam przyciągnąć więcej klientów, więc najwidoczniej wie, co robi. Zaufaj mu.

Zagotowałam się ze złości.

– Mamo! – zawołałam. – Przecież nieraz próbowałam cię namówić, żeby zdjąć ten plakat, ale nie chciałaś mnie słuchać, a teraz zjawia się tu ten burak, a ty nagle…!

– Ty jesteś nieobiektywna – wtrąciła mama. – Wychowałaś się tutaj, dlatego nie mogę polegać na twojej opinii, a postronna osoba jest głosem naszej klienteli. Na pewno zrobił to w dobrej wierze. Zresztą nie mam czasu szukać innego pracownika, a on ma świetne referencje. Podobno jest bardzo pracowity i sumienny. Kogoś takiego potrzebujemy.

– Ale mamo… On jest nieznośny.

– Pozwól mu się wykazać. Jest w tym samym wieku co ty, więc na pewno się dogadacie. Ma umowę do końca tego roku. Potem zdecydujemy, co dalej. Przyda nam się pomoc w przedświątecznym okresie. Sama wiesz, jak dużo czeka nas pracy w związku z bankietem wigilijnym.

Pieprzony bankiet. Mama organizowała go co roku w pierwszej połowie grudnia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Kazała mi przygotować bufet składający się ze słonych przekąsek, z minideserów oraz lampek wina musującego i zapraszała same najważniejsze osobistości branży gastronomicznej. Goście, przekonani o swojej wyższości, ubrani w smokingi oraz wystawne suknie, próbowali zaimponować sobie nawzajem statusem społecznym bądź ilością zer na koncie bankowym, traktując się przy tym z przesadną, lecz fałszywą uprzejmością. Choć na co dzień ze sobą konkurowali, tego dnia spijali sobie z dzióbków i udawali najlepszych przyjaciół pod przykrywką „magii świąt”. Nie sposób wyobrazić sobie bardziej snobistycznego przyjęcia niż to. Na samą myśl ciarki żenady przeszły mi po plecach.

– Jeśli go odprawisz, obetnę ci pensję – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Nie możesz tego zrobić! – zawołałam do słuchawki.

To zrujnowałoby moje plany! Od miesięcy w tajemnicy przed mamą gromadziłam oszczędności. Zamierzałam po obronie tytułu magistra wyjechać na stałe do Krakowa i tam odbyć aplikację radcowską. Zaplecze finansowe było mi potrzebne, by wynająć mieszkanie i móc się utrzymać, dopóki nie znajdę na miejscu dobrze płatnej pracy.

– Mogę i zrobię – odpowiedziała.

Rozłączyłam się bez pożegnania. Wiedziałam już, że moja mama podjęła ostateczną decyzję i żadne słowa nie przekonają jej do zmiany zdania. Jedynym sposobem, by pozbyć się chłopaka, to zatruć mu życie do tego stopnia, że sam weźmie nogi za pas.

Zajdę mu za skórę do tego stopnia, że będzie uciekał gdzie pieprz rośnie – postanowiłam. Już moja w tym głowa.

Podałam Natanielowi telefon i z zaciętym wyrazem twarzy rzuciłam:

– Tylko grudzień. Zostaniesz tu do końca tego roku i ani jednego dnia dłużej, zrozumiałeś? Możesz być pewien, że zrobię wszystko, żebyś po tym czasie wrócił tam, skąd przyszedłeś.

Z premedytacją chwycił urządzenie, tak aby dotknąć palcami moich kłykci i przytrzymał dłużej niż to konieczne. Jego dotyk sprawił, że zapiekła mnie skóra.

– Tylko grudzień – powtórzył, mierząc mnie wyzywającym spojrzeniem. – Obiecuję, że zamienię ten miesiąc w koszmar.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Sandra Podleska, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Zdjęcia na okładce: © jplenio, kues1, pikisuperstar, senivpetro, user4468087,

kichigin/freepik.com

 

Redakcja: Marta Akuszewska

Korekta: Anna Kozar, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-143-0

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.