Zimowe zaręczyny - Christelle Dabos - ebook

Zimowe zaręczyny ebook

Christelle Dabos

4,4

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Niezapomniana bohaterka, misternie skonstruowany steampunkowy świat, wciągająca bez reszty fabuła. Pierwsza część sagi fantastyczno-przygodowej autorstwa debiutantki obdarzonej oszałamiającą wyobraźnią.
Francuski bestseller przetłumaczony na 20 języków.
Dla młodzieży 14+ i dorosłych.

 

Ofelia skrywa za starym szalikiem i okularami krótkowidza nietypowe dary: potrafi czytać przeszłość przedmiotów oraz przechodzić przez lustra. Spokojne życie, które wiedzie na rodzimej arce – Animie, zmienia się, gdy zostaje zaręczona z tajemniczym mężczyzną należącym do potężnego klanu Smoków – Thornem. Dziewczyna musi na zawsze opuścić rodzinę i podążyć za narzeczonym do Niebiasta – dryfującej w powietrzu stolicy odległej arki, zwanej Biegunem. Dlaczego wybór padł właśnie na Ofelię? Dlaczego musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość? Dziewczyna nieświadomie zostaje uwikłana w śmiertelnie niebezpieczną intrygę.


"Wszystko zaczęło się od pewnego obrazu. Była to twarz wychodząca z lustra. Czy to Ofelia wchodziła do mojego świata, czy może ja przenikałam do jej uniwersum? Sama już nie wiem. Jestem jednak pewna, że obie z przyjemnością powitamy cię po drugiej stronie..."
Christelle Dabos

 

NAGRODY

- Zwycięzca w Plebiscycie Blogerów Lokomotywa 2019, w kategorii Przekład.
- Nagroda w konkursie na debiutancką powieść dla młodzieży zorganizowanym we Francji przez wydawnictwo Gallimard Jeunesse wraz ze stacją radiową RTL i magazynem Télérama
- Nagroda Grand prix de l'Imaginaire 2016

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 557

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (869 ocen)
494
261
80
29
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iskra_
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książka cudownie napisana. Bardzo ciekawy świat. Dość przemyślane wątki. Doskonale się czyta. Z niecierpliwością czekam na ostatni tom. Nie wiem dlaczego ta książka nie bije rekordów popularności:)
70
giovanna2020

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!!!
50
Kosiaszajba

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna . Inna niż wszystkie . Ani razu mnie nue rozczarowała. Polecam!!!!
20
furukiseki
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawy, skomplikowany, ale bardzo dobrze wytłumaczony świat. Bardzo to doceniam, bo często autorzy tak wprowadzają nas do swojego świata, że całą książkę trwa stan absolutnego nierozumienia. Na pewno sięgnę po następną część, żeby poznać dalsze losy bohaterów.
20
emilazajac

Dobrze spędzony czas

dawno nie zakochałam sie tak w świecie przedstawionym i jego systemie magicznym 🫠🩷
10

Popularność




Tytuł oryginału: La Passe-Miroir, Vol. 1 Les Fiancés de l’hiver La Passe-Miroir, Vol. 1 Les Fiancés de l’hiver © Gallimard Jeunesse, 2013 Front cover design and illustrations, by Laurent Gapaillard © Gallimard Jeunesse
© Copyright for the Polish translation by Paweł Łapiński, 2019 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Entliczek, 2019
Redakcja i korekta: Małgorzata Juda-Mieloch, Ewa Wilczyńska
Skład i przygotowanie do druku: Milena Leśniak
Wydawnictwo Entliczek ul. Maszewska 33/14 01-925 Warszawawww.entliczek.eu
Wydanie I
Warszawa 2019
ISBN 978-83-63156-38-1
Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication Boy-Żeleński,a bénéficié du soutien de l’Institut français de Pologne.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polscew ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Boy-Żeleński.
Konwersja: eLitera s.c.

Odprysk

Na początku byliśmy jednością.

Ale Bóg uznał, że w takiej formie nie zdołamy Go zadowolić, więc postanowił nas podzielić. Długo się nami bawił, potem się znudził i o nas zapomniał. Bóg potrafił być tak okrutny w swej obojętności, że przyprawiał mnie o zgrozę. Potrafił też być miły, a wtedy kochałem Go jak nigdy nikogo innego.

Myślę, że bez tej przeklętej książki moglibyśmy wszyscy – Bóg, ja i reszta – żyć w pewnym sensie szczęśliwie. Brzydziłem się nią. Wiedziałem o więzi, która łączy mnie z nią w najobrzydliwszy z możliwych sposobów, ale ten koszmar nadszedł później, o wiele później. Nie od razu to do mnie dotarło, za mało z tego wszystkiego rozumiałem.

Owszem, kochałem Boga, ale nienawidziłem tej książki, którą otwierał z byle powodu. Boga natomiast to niesamowicie bawiło. Kiedy był z czegoś zadowolony, brał się do pisania. Kiedy się gniewał, brał się do pisania. Aż wreszcie pewnego dnia Bóg miał wyjątkowo zły humor i popełnił niebywałe głupstwo.

Roztrzaskał świat na kawałki.

ZARĘCZYNY

ARCHIWISTA

O starych budynkach często mawia się, że mają duszę. Na Animie, arce ożywionych przedmiotów, stare budynki przede wszystkim miewają paskudny charakter.

Taki na przykład budynek Archiwów Rodzinnych był nieustannie w złym humorze. Całymi dniami trzeszczał, skrzypiał, zapadał się i sapał, żeby wyrazić swoje niezadowolenie. Nie lubił przeciągów, które latem trzaskały niedomkniętymi drzwiami. Nie lubił deszczu, który jesienią paskudził mu rynnę. Nie lubił wilgoci, która zimą przenikała ściany. Nie lubił chwastów, którymi zarastało na wiosnę podwórze.

Nade wszystko jednak budynek Archiwów nie lubił gości, którzy nie przestrzegali godzin otwarcia.

To prawdopodobnie dlatego pewnego wrześniowego poranka trzeszczał, skrzypiał, zapadał się i sapał jeszcze bardziej niż zwykle. Wyczuwał, że ktoś nadchodzi, choć było o wiele za wcześnie na korzystanie ze zbiorów. W dodatku ten intruz nawet nie czekał przed głównym wejściem, na przedprożu, jak każdy porządny gość. Nie, on przeniknął do środka jak złodziej, prosto przez szatnię Archiwum.

Z samego środka lustra zdobiącego jedną z szaf zaczął wyłaniać się czyjś nos.

Nos parł do przodu. Po chwili pojawiły się za nim okulary, łuk brwiowy, czoło, usta, podbródek, policzki, oczy, włosy, szyja i uszy. Ktoś wychylił się z lustra do ramion, popatrzył w prawo, potem w lewo. Trochę niżej pokazało się kolano, a za nim cała sylwetka, która oderwała się w całości od szafy z lustrem, jakby wychodziła z wanny. Teraz postać składała się już głównie ze starego, znoszonego płaszcza, szarych okularów i długiego trójkolorowego szalika.

Ofelia pojawiła się w szatni okutana od stóp do głów.

Pomieszczenie wokół niej protestowało wszystkimi szafami, wzburzone najściem, które za nic miało regulamin Archiwów. Meble skrzypiały zawiasami i tupały nogami. Wieszaki uderzały gwałtownie o siebie, jakby poruszał nimi jakiś duch.

Ten pokaz złości ani trochę nie przestraszył Ofelii. Była przyzwyczajona do podejrzliwości Archiwów.

– Już dobrze – wyszeptała. – Już dobrze...

Meble momentalnie się uspokoiły, a zawiasy umilkły. Budynek ją rozpoznał.

Ofelia wyszła z szatni i zamknęła drzwi. Na tabliczce widniał napis:

UWAGA: KOMORY CHŁODNICZE!WSTĘP TYLKO W OKRYCIU!

Z rękoma w kieszeniach płaszcza, ciągnąc długim szalikiem po podłodze, Ofelia mijała amfiladę kartotek oznaczonych jako „rejestr narodzin”, „rejestr zgonów”, „rejestr dyspens od przeszkody pokrewieństwa” i tak dalej. Następnie popchnęła delikatnie drzwi do czytelni. Ani żywej duszy. Okiennice były zamknięte, ale przenikało przez nie kilka promieni słońca, które wydobywały z półmroku rzędy pulpitów. Dochodzący z ogrodu śpiew kosa nadawał przekradającemu się światłu dodatkowego blasku. W Archiwach było tak zimno, że aż chciało się otworzyć wszystkie okna, by wpuścić do środka cieplejsze powietrze.

Ofelia na chwilę zastygła w drzwiach. Popatrzyła na słoneczne smugi, które leniwie prześlizgiwały się po parkiecie wraz ze wschodzącym słońcem. Wciągnęła głęboko zapach starych mebli i zimnego papieru.

Zapach, którym przesiąkło całe jej dzieciństwo, już wkrótce zniknie dla niej na zawsze.

Wolnym krokiem ruszyła w stronę służbówki archiwisty. Prywatne mieszkanie było oddzielone od reszty pomieszczenia zwyczajną kotarą. W związku z wczesną porą ze środka dolatywał mocny aromat kawy. Ofelia zakaszlała w szalik, żeby się zapowiedzieć, ale zagłuszyła ją stara aria operowa. Dziewczyna wślizgnęła się więc za kotarę. Pomieszczenie służyło jednocześnie za kuchnię, pokój dzienny, sypialnię i gabinet lektury, więc archiwisty nie trzeba było specjalnie szukać – siedział na łóżku z nosem utkwionym w gazecie.

Był to stary mężczyzna o zmierzwionych siwych włosach. Pod jedną z jego brwi tkwiła okularowa lupa, od której oko nabierało ogromnego rozmiaru. Ręce mężczyzny były ukryte w rękawiczkach, natomiast spod kamizelki wyzierała źle wyprasowana koszula.

Ofelia zakaszlała raz jeszcze, ale on nie słyszał jej z powodu gramofonu. Pogrążony w lekturze, podśpiewywał fragmenty arii, nawiasem mówiąc – niezbyt czysto. Do tego dochodziło jeszcze pochrapywanie kawiarki, burczenie piecyka i cała reszta zwyczajowych odgłosów budynku Archiwów.

Dziewczyna napawała się szczególną atmosferą panującą w służbówce: fałszywe nucenie starszego mężczyzny, światło wstającego dnia sączące się przez zasłony, szelest przewracanych z ostrożnością kartek, aromat kawy oraz – delikatniejszy – zapach lampy naftowej. W rogu pomieszczenia stała szachownica, na której figury przemieszczały się same, jakby pojedynek toczyło ze sobą dwóch niewidzialnych graczy. Widząc to, Ofelia poczuła, że ponad wszystko nie chce tu niczego dotykać, tylko zostawić rzeczy takie, jakimi są, zawrócić ze strachu, że zepsuje ten swojski widok.

A jednak musiała się przemóc. Podeszła do łóżka i klepnęła archiwistę w ramię. Czar prysł.

– A niech cię! – krzyknął mężczyzna, podrywając się całym ciałem. – Mogłabyś uprzedzać ludzi, zanim ich tak nawiedzisz!

– Próbowałam – przeprosiła Ofelia, po czym podniosła lupę, która sturlała się na dywan, i oddała ją archiwiście. Następnie zdjęła płaszcz, który otulał ją od stóp do głów, odwinęła niekończący się szalik i odłożyła wszystko na oparcie krzesła. Teraz była już tylko drobną sylwetką z ciężkimi, nieporadnie upiętymi, brązowymi lokami, prostokątnymi okularami i garderobą pasującą raczej do starszej damy.

– Znów przeszłaś przez szatnię, co? – sarknął archiwista, przecierając lupę rękawem. – To twoje natręctwo do przechodzenia lustrami w niestosownych porach! Doskonale wiesz, że mój domeczek jest uczulony na niezapowiedziane wizyty. Któregoś dnia naprawdę sobie nagrabisz i dostaniesz belką po głowie.

Szorstki głos mężczyzny wstrząsał jego wspaniałymi wąsami rozchodzącymi się aż do uszu. Archiwista wstał z mozołem z łóżka i chwycił za kawiarkę, mrucząc coś w dialekcie, którego na Animie nie używał już nikt poza nim. Obcowanie z archiwami sprawiało, że starszy mężczyzna żył całkowicie zanurzony w przeszłości. Nawet gazeta, którą przeglądał, pochodziła co najmniej sprzed pół wieku.

– Może czarkę kawy, moje dziecko?

Archiwista nie należał do osób towarzyskich, ale za każdym razem, kiedy spoglądał na Ofelię tak jak w tej chwili, jego oczy nabierały szczególnego blasku. Zawsze miał słabość do tej stryjecznej wnuczki, zapewne dlatego, że z całej rodziny to właśnie ona przypominała go najbardziej. Była tak samo staroświecka, samotnicza i zdystansowana.

Ofelia potakująco kiwnęła głową. Miała zbyt ściśnięte gardło, żeby tak od razu zacząć mówić.

Prastryj nalał im obojgu po filiżance parującej kawy.

– Wczoraj wieczorem zatelefonowała do mnie na chwilę twoja mama – wymamrotał przez wąsy. – Była tak podekscytowana, że nie zrozumiałem połowy z jej paplaniny. Ale cóż, najważniejsze do mnie dotarło: ponoć ostatecznie idziesz pod nóż.

Ofelia przytaknęła bez słowa, na co stryj zmarszczył swoje wielkie brwi.

– Tylko mi nie rób takiej miny, bardzo cię proszę. Matka znalazła ci kawalera, nie ma już nad czym deliberować.

Archiwista podał Ofelii filiżankę i z powrotem usiadł ciężko na łóżku, aż zazgrzytały wszystkie sprężyny materaca.

– Klapnij sobie. Musimy pogadać jak ojciec chrzestny z chrześnicą.

Ofelia przysunęła krzesło do łóżka. Spoglądała na stryja i jego imponujące wąsy, mając poczucie nierzeczywistości. Zdawało się jej, że poprzez niego przypatruje się pewnej stronie swojego życia, którą ktoś wyrywa jej tuż przed oczami.

– Oczywiście domyślam się, dlaczego tak na mnie spoglądasz – oświadczył stryj. – Ale tym razem odpowiedź brzmi: nie. Te opadające ramiona, osowiałe spojrzenie i wielce nieszczęśliwe westchnięcia schowaj sobie do szafy. – Tu pogroził jej palcem wskazującym porośniętym przez siwe włoski. – Odrzuciłaś już dwóch kuzynów! Trzeba przyznać, że byli brzydcy jak młynki do pieprzu i prostaccy jak nocniki, ale przy każdej takiej odmowie obrażałaś całą rodzinę. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że sam dobrowolnie pomogłem ci sabotować te zmówiny. – Westchnął w wąsy. – Znam cię tak dobrze, jak bym cię sam stworzył. Jesteś zgodniejsza nawet od komody, nigdy nie powiesz nic głośniej od drugiej osoby, nigdy nie grymasisz, ale kiedy tylko pojawia się temat zamążpójścia, robisz się gorsza od kowadła. A przecież jesteś już w odpowiednim wieku, czy ci kawaler pasuje, czy nie. Jeżeli będziesz dalej tak odstawać, rodzina się ciebie wyrzeknie, a tego akurat bym nie chciał.

Ofelia, z nosem utkwionym w filiżance kawy, stwierdziła, że nadeszła już pora, żeby zabrać głos.

– Niech się stryjek niczym nie martwi. Nie przyszłam, żeby nakłaniać stryjka do oprotestowania tego małżeństwa.

W tej samej chwili igła gramofonu zaklinowała się w rowku. Całe pomieszczenie wypełnił zapętlony pogłos sopranu: „Lecz gdy... Lecz gdy... Lecz gdy... Lecz gdy... Lecz gdy...”.

Stryjek nie podnosił się, żeby uwolnić igłę z rowka. Był zbyt oszołomiony.

– Co ty mi tu bredzisz? Więc nie chcesz, żebym interweniował?

– Nie. Jedyna przysługa, o którą chciałam stryjka poprosić, to dostęp do archiwów.

– Do moich archiwów?

– Dzisiaj.

„Lecz gdy... Lecz gdy... Lecz gdy... Lecz gdy...” – jąkał się gramofon.

Stryjek sceptycznie uniósł brew, gniotąc palcami wąsy.

– Nie liczysz, że wstawię się za tobą u matki?

– Na nic by się to już zdało.

– Ani że przekabacę twojego niemrawego ojca?

– Poślubię mężczyznę, którego mi wybrano, i już. Prosta sprawa.

Igła gramofonu podskoczyła i ruszyła dalej właściwą ścieżką, a sopran triumfalnie zapowiedział: „Lecz gdy pokocham, to się strzeż!”.

Ofelia poprawiła okulary na nosie i utrzymała spojrzenie swojego ojca chrzestnego bez mrugnięcia. Jej brązowe oczy miały równie wyrazisty kolor, co jego piwne.

– Najwyższa pora! – westchnął z ulgą sędziwy archiwista. – Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że będziesz zdolna do wymówienia tych słów. Musiał ci ten kawaler sakramencko wpaść w oko. Uchyl no rąbka tajemnicy i powiedz mi, kto to taki!

Ofelia wstała z krzesła, żeby posprzątać filiżanki po kawie. Chciała je opłukać, ale zlew był już wypełniony po same brzegi brudnymi talerzami. Ofelia z reguły nie lubiła prac domowych, ale tego ranka rozpięła rękawiczki, podwinęła rękawy i zabrała się do zmywania.

– Nie zna go stryjek – wydusiła wreszcie.

Jej szept zagubił się w plusku wody. Stryj zatrzymał gramofon i podszedł do zlewu.

– Nie dosłyszałem, co mówisz, dziecko.

Ofelia momentalnie zakręciła kran. Często mówiła niewyraźnie, przytłumionym głosem, a potem musiała powtarzać wypowiedziane zdania.

– Nie zna go stryjek.

– Nie zapominaj, z kim masz do czynienia! – wyśmiał ją stryj, krzyżując ręce. – Może i nie wychylam nigdy nosa z moich archiwów, ale znam nasze drzewo genealogiczne lepiej niż ktokolwiek. Nawet wśród najdalszych kuzynów, od doliny do Wielkich Jezior, nie znajdziesz takiego, o którym bym nie wiedział.

– Nie zna go stryjek – upierała się Ofelia, z nieobecnym wzrokiem szorując talerz gąbką. Dotykanie tych wszystkich naczyń bez rękawiczek ochronnych mimowolnie sprawiało, że cofała się w czasie. Mogłaby opisać z najdrobniejszymi szczegółami wszystko, co stryj zjadł na tych talerzach, od kiedy je posiadał. Zazwyczaj, jak prawdziwa profesjonalistka, Ofelia nie dotykała bez rękawiczek przedmiotów innych osób, ale to właśnie tutaj, w tym mieszkanku, stryj nauczył ją czytać. Osobiście znała tu na wylot wszystkie sprzęty.

– Ten mężczyzna nie należy do rodziny – oświadczyła wreszcie. – Pochodzi z Bieguna.

Nastała długa cisza, zakłócana tylko szmerami kanalizacji. Ofelia wytarła ręce w suknię i spojrzała na swojego ojca chrzestnego zza swoich prostokątnych okularów. Archiwista nagle zapadł się w sobie, można było przysiąc, że przybyło mu dwadzieścia lat. Wąsy stryja opadły jak flaga opuszczona żałobnie do połowy masztu.

– A cóż to znów za bzik? – wyszeptał bez życia.

– Nic więcej nie wiem – powiedziała spokojnie Ofelia. – Tylko tyle, że według mamy to dobra partia. Nie wiem, jak się nazywa ani jak wygląda.

Stryj poszedł po tabakierę schowaną pod poduszką, wciągnął po szczypcie tabaki do każdej dziurki w nosie, po czym wydmuchał nos w chusteczkę. Taki miał sposób na rozjaśnianie umysłu.

– To musi być jakiś błąd...

– Też chciałabym w to wierzyć, stryjku, ale wszystko wskazuje na to, że nie.

Ofelia upuściła talerz, który pękł w zlewie na dwie części. Dziewczyna podała kawałki stryjowi, który przycisnął jeden do drugiego i talerz natychmiast się zabliźnił. Archiwista odłożył go do zlewu.

Stryj Ofelii był wybitnym Animistą. Potrafił zreperować rękami absolutnie wszystko, nawet najbardziej nieprawdopodobne przedmioty słuchały się go jak szczeniaki.

– To z pewnością jakiś błąd – powiedział. – Choć jestem archiwistą, nigdy nie słyszałem o mieszance tak bardzo przeczącej naturze. Im mniej Animiści obcowali z tymi cudzoziemcami, tym lepiej im to robiło. Koniec i kropka.

– A jednak to małżeństwo zostanie zawarte – wymamrotała Ofelia, wracając do zmywania.

– Ale co was tak z matką naszło? – uniósł się oszołomiony stryj. – Biegun ma najgorszą reputację wśród wszystkich arek. Jego mieszkańcy posiadają moce, od których człowiekowi mąci się w głowie. To nawet nie jest prawdziwa rodzina, tylko różne watahy, które się wzajemnie podgryzają! Czy wiesz, co się o nich opowiada?

Ofelia stłukła kolejny talerz. Stryj, pochłonięty własną złością, nie zauważył wstrząsu, jaki wywoływały w dziewczynie jego słowa. Trudno było go o to winić: Ofelia z natury wyglądała na wiecznie rozmarzoną, kłębiące się w niej emocje rzadko odbijały się na jej twarzy.

– Nie – odparła krótko. – Nie wiem, co się o nich opowiada, i nie interesuje mnie to. Muszę przeprowadzić poważną kwerendę. Dlatego jedyne, czego mi teraz trzeba, jeżeli się stryjek zgodzi, to dostęp do archiwów.

Stryj Ofelii zrekonstruował drugi talerz i położył go na ociekaczu. Służbówka zaczęła trzeszczeć i skrzypieć belkami – rozdrażnienie archiwisty udzielało się całemu budynkowi.

– Nie poznaję cię! Kiedy chodziło o twoich kuzynów, odstawiałaś fumy, a teraz, kiedy wpychają ci do łóżka jakiegoś barbarzyńcę, zamierzasz się poddać!

Ofelia, z gąbką w jednej ręce i filiżanką w drugiej, stanęła w bezruchu i zamknęła oczy. Pogrążona w ciemności, spoglądała pod powiekami w głąb siebie.

Poddać się? Żeby się poddać, trzeba się pogodzić z sytuacją, a żeby się pogodzić z sytuacją, trzeba zrozumieć, co i jak. Ofelia natomiast nie rozumiała nic a nic. Jeszcze kilka godzin temu nawet nie wiedziała, że została zaręczona. Teraz miała wrażenie, że zmierza ku otchłani, że nie należy już w ogóle do siebie. Kiedy porywała się na myślenie o przyszłości, aż po horyzont otaczało ją nieznane. Owszem, była osłupiała, nie dowierzała i kręciło się jej w głowie jak pacjentowi, u którego właśnie zdiagnozowano nieuleczalną chorobę. Ale na pewno się nie poddała.

– Nie, zdecydowanie sobie tego nie wyobrażam, to jakiś obłęd – kontynuował stryj. – Co zresztą miałby robić w naszych okolicach ten cudzoziemiec? Jaki ma w tym interes? Z całym szacunkiem, dziecko, ale nie jesteś najatrakcyjniejszym liściem naszego drzewa genealogicznego. Chodzi mi o to, że przecież prowadzisz muzeum, a nie zakład złotniczy!

Ofelia upuściła filiżankę. Nie był to efekt jej złej woli ani uniesienia, tylko chorobliwej niezdarności. Przedmioty notorycznie leciały jej z rąk. Stryj był do tego przyzwyczajony, zawsze wszystko po niej naprawiał.

– Stryjek mnie chyba nie do końca zrozumiał – odparła Ofelia zduszonym głosem. – To nie ten mężczyzna przybędzie zamieszkać na Animie, to ja muszę za nim podążyć na Biegun.

Tym razem to stryj stłukł talerz, który właśnie składał. Archiwista przeklął w swoim starym dialekcie.

Przez okno wpadało teraz do służbówki niczym niestłumione światło dnia. Oczyszczało atmosferę niby źródlana woda, skrząc się na obudowie łóżka, korku karafki i tubie gramofonu. Ofelia nie rozumiała, skąd się tu wzięło tyle słońca. W środku tej rozmowy było to jak fałszywa nuta. Śniegi Bieguna stawały się przez nie tak odległe, tak nierzeczywiste, że właściwie sama przestawała w nie wierzyć.

Zdjęła okulary, wyczyściła je fartuchem, po czym włożyła z powrotem na nos – odruchowo, jakby dzięki temu miała zobaczyć wszystko wyraźniej. Szkła, które po zdjęciu stały się idealnie przezroczyste, szybko odzyskały szarą barwę. Ta stara para okularów była jakby częścią Ofelii: kolor, jaki przybierały szkła, był uzależniony od nastroju właścicielki.

– Widzę, że mama nie powiedziała stryjkowi najważniejszego. To Nestorki wyswatały mnie z tym mężczyzną. Póki co, tylko one znają szczegóły kontraktu małżeńskiego.

– Nestorki? – stryja aż zatkało.

Jego naznaczona zmarszczkami twarz zmieniła się nie do poznania. Wreszcie zaczęło do niego docierać, w jakie tryby dostała się jego bratanica.

– Małżeństwo dyplomatyczne – wyszeptał martwym głosem. – O nieszczęsna...

Stryj wciągnął kolejne dwie szczypty tabaki i wydmuchał nos tak mocno, że musiał potem poprawić sztuczną szczękę.

– Moje biedactwo, jeżeli Nestorki maczały w tym palce, to nie ma mowy o odwrocie. Ale dlaczego? – zastanawiał się, przygładzając wąsy. – Dlaczego ty? Dlaczego akurat tam?

Ofelia umyła ręce i zapięła z powrotem rękawiczki. Wystarczyło jej stłuczonych naczyń jak na jeden dzień.

– Najwyraźniej rodzina tego mężczyzny nawiązała bezpośredni kontakt z Nestorkami, żeby zaaranżować małżeństwo. Nie mam pojęcia, jakie powody skierowały je akurat do mnie, a nie do kogoś innego. Naprawdę chciałabym wierzyć, że to nieporozumienie.

– A matka?

– Uradowana – wyszeptała Ofelia gorzko. – Obiecano jej dla mnie dobrą partię, to dużo więcej, niż mogłaby się spodziewać – dziewczyna zacisnęła wargi, kryjąc twarz w cieniu włosów i okularów. – Moja pozycja nie pozwala mi na odrzucenie tej oferty. Będę towarzyszyć mojemu przyszłemu mężowi tam, gdzie będą tego wymagały obowiązek i honor. Ale nic poza tym – podsumowała, naciągając rękawiczki zdecydowanym ruchem. – Nie spodziewałabym się konsumpcji tego małżeństwa.

Stryj spojrzał na nią zatroskany.

– Nie, dziecko, nie, zapomnij o tym. Spójrz na siebie... Masz wzrost taboretu i ważysz tyle, co wałek do spania... Niezależnie od tego, jakie zrobi na tobie wrażenie twój przyszły mąż, dobrze ci radzę – nigdy nie sprzeciwiaj się jego woli. Inaczej źle się to dla ciebie skończy.

Ofelia zakręciła korbką gramofonu, żeby znów uruchomić talerz i niezręcznie opuściła igłę na pierwszy rowek płyty. W ścianach służbówki ponownie rozbrzmiała aria operowa.

Dziewczyna z nieobecnym wyrazem twarzy spojrzała w milczeniu na stryja, trzymając ręce za plecami.

Taka była Ofelia. W sytuacjach, kiedy każda inna młoda dziewczyna płakałaby, jęczała, wrzeszczała, błagała, ona z zasady wolała milczeć. Kuzyni i kuzynki Ofelii naśmiewali się z niej czasem, mawiając, że jest lekko opóźniona.

– Słuchaj no – wymamrotał stryj, drapiąc się po niedogolonej szyi. – Nie ma co dramatyzować. Zdecydowanie się zagalopowałem, mówiąc ci przed chwilą o tej rodzinie. Kto wie? Być może twój kawaler ci się spodoba.

Ofelia uważnie przyjrzała się stryjowi. Intensywne światło słońca zdawało się uwypuklać jego starczą sylwetkę i drążyć każdą zmarszczkę. Z ukłuciem w sercu zorientowała się nagle, że mężczyzna, który zawsze zdawał się jej twardy jak skała i niewzruszony upływem czasu, dziś był zmęczonym starcem. A ona, mimowolnie, dodatkowo go postarzała.

Ofelia zdobyła się na wymuszony uśmiech.

– Muszę wykonać porządną kwerendę.

Oczy stryja odzyskały nieco blasku.

– Wkładaj z powrotem ten płaszcz, córko, schodzimy na dół.

ROZDARCIE

Stryj zniknął w czeluści schodów słabo oświetlonych lampkami. Ofelia, z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza i nosem zatopionym w szaliku, zeszła jego śladem. Temperatura obniżała się ze schodka na schodek. Oczy Ofelii wciąż były pełne słońca – naprawdę miała wrażenie, że zagłębia się teraz w czarną, lodowatą wodę.

Dziewczyna podskoczyła, kiedy szorstki głos stryja wypełnił korytarz, odbijając się echem od ścian:

– Nie potrafię sobie wyobrazić, że przeniesiesz się na Biegun. To naprawdę na drugim końcu świata!

Stryj zatrzymał się na schodach i odwrócił do Ofelii. Dziewczyna, nieprzyzwyczajona jeszcze do półmroku, wpadła na niego z impetem.

– Słuchaj no, nieźle ci idzie to przechodzenie lustrami. Nie mogłabyś od czasu do czasu zrobić sobie małej wycieczki z Bieguna aż tutaj?

– Nie mam takich mocy, stryjku. Połączenia lustrami działają tylko na krótkie dystanse. Nie ma nawet co myśleć o pokonywaniu otchłani między dwoma arkami.

Stryj zaklął w starym dialekcie i ruszył dalej w dół. Ofelia poczuła się winna, że nie jest aż tak utalentowana, jak mu się zdawało.

– Postaram się stryjka często odwiedzać – obiecała cicho.

– Kiedy właściwie wyruszasz?

– Z tego, co mówiły Nestorki, wynika, że w grudniu.

Stryj znów zaklął. Ofelia cieszyła się, że nic nie rozumie z tego dialektu.

– A kto przejmie po tobie muzeum? – pomstował archiwista. – Nikt nie potrafi dokonywać takich ekspertyz reliktów co ty!

Na to pytanie Ofelia nie znała odpowiedzi. Już oderwanie od rodziny było dla niej rozdarciem samym w sobie, ale oderwanie jej od muzeum – jedynego miejsca, gdzie czuła się w pełni sobą – oznaczało utratę osobowości. Jedyne, w czym Ofelia była naprawdę dobra, to czytanie. Kiedy jej to odbiorą, zostanie z niej tylko niezdara. Nie potrafiła ani zajmować się domem, ani prowadzić konwersacji, ani wykonywać jakiejkolwiek pracy domowej bez zrobienia sobie krzywdy.

– Najwyraźniej nie jestem taka niezastąpiona – wyszeptała prosto w szalik.

Na pierwszym poziomie podziemi stryj zdjął swoje znoszone domowe rękawiczki i założył czystą parę. Przy świetle padającym z elektrycznych lampek wysuwał kartoteki i wyławiał z nich archiwalia składowane przez kolejne pokolenia pod zimnym piwnicznym sklepieniem. Przy każdym oddechu spod jego wąsów wydobywały się kłęby pary.

– Cóż, to dokumenty rodzinne, więc nie spodziewaj się cudów. Wiem, że jednego czy dwóch naszych przodków zawiało już kiedyś na daleką Północ, ale to było lata temu.

Ofelia wytarła kropelkę, która zwisała jej z nosa. Nie mogło tu być więcej niż dziesięć stopni. Ciekawe, czy dom jej małżonka będzie jeszcze zimniejszy niż to archiwum.

– Chciałabym zobaczyć się z Augustusem – powiedziała.

To było oczywiście tylko takie sformułowanie. Augustus zmarł na długo przed narodzinami Ofelii. „Zobaczyć się z Augustusem” oznaczało zobaczyć jego szkice.

Augustus był prawdziwą legendą rodziny – podróżnikiem, który nie miał sobie równych. W szkole uczono geografii na podstawie jego dzienników podróży. Nigdy nie napisał ani wersu – nie opanował alfabetu, ale jego rysunki były prawdziwą kopalnią informacji.

Stryj nie odpowiadał, pochłonięty kartotekami, więc Ofelia myślała, że jej nie dosłyszał. Pociągnęła za szalik, którym okutała twarz, i powtórzyła głośniej:

– Chciałabym się zobaczyć z Augustusem.

– Augustus? – wymamrotał stryj, nie odwracając wzroku. – Nic ciekawego. Trochę starych bohomazów, i tyle.

Ofelia uniosła brwi. Stryj nigdy nie dyskredytował swoich archiwów.

– Ach – wydusiła z siebie. – Zatem to aż tak koszmarne?

Stryj z westchnieniem wynurzył się z wysuniętej daleko szuflady. Lupa, którą włożył sobie pod brew, sprawiała, że jedno z jego oczu wyglądało na dwa razy większe od drugiego.

– Rząd numer cztery, po twojej lewej, dolny regał. Tylko niczego nie poniszcz, proszę, i włóż czyste rękawiczki.

Ofelia ruszyła wzdłuż kartotek i przyklęknęła we wskazanym miejscu. Znajdowały się tam wszystkie oryginały szkicowników Augustusa poukładane według arek. Znalazła trzy pod „Al-Ondalus”, siedem pod „City” i prawie dwadzieścia pod „Serenissima”. Dla „Bieguna” był tylko jeden. Przy dokumentach o takiej wartości Ofelia nie mogła sobie pozwolić na niezdarność. Położyła szkicownik na pulpicie do lektury i zaczęła ostrożnie przewracać kartki z rysunkami.

Wyblakłe łąki niemal zrównane ze skalistym podłożem, fiord skuty lodem, lasy porośnięte wysokim jodłami, domy uginające się pod śnieżną czapą... Widoki surowe, ale mniej wstrząsające niż wyobrażenia Ofelii na temat Bieguna. Na swój sposób były nawet ładne. Zastanawiała się, gdzie w tej wszechogarniającej bieli mieszka jej narzeczony. Nieopodal tej rzeczki płynącej kamienistym korytem? W porcie rybackim zagubionym wśród nocy? Na równinie zagarniętej przez tundrę? Jakże biedna i dzika wydawała się jej ta arka! Co zadecydowało, że jej narzeczonego uznano za tak dobrą partię?

Ofelia trafiła na rysunek, którego nie rozumiała: był na nim przedstawiony jakby ul zawieszony pod niebem. To pewnie tylko jakiś szkic.

Dziewczyna przewróciła jeszcze kilka stron i jej oczom ukazał się portret myśliwski. Jakiś mężczyzna pozował dumnie przed ogromnym stosem futer. Pięści oparł na biodrach, a rękawy podwinął, aby pokazać mocno umięśnione przedramiona wytatuowane aż po łokcie. Miał surowy wyraz twarzy i jasne włosy.

Szkła okularów Ofelii zmieniły kolor na niebieski, kiedy dotarło do niej, że ten stos za mężczyzną to jedno wielkie futro należące do martwego wilka. Wielkiego jak niedźwiedź. Przewróciła kartkę. Tym razem myśliwy pozował wraz z innymi. Cała grupa łowczych stała przed stertą poroży. Należały one z pewnością do łosi, tyle że czaszka każdego z nich miała wielkość człowieka. Wszyscy myśliwi mieli to samo surowe spojrzenie, te same jasne włosy, tak samo wytatuowane przedramiona, ale żadnej widocznej broni, sprawiali wrażenie, jakby zabili te wszystkie zwierzęta gołymi rękami.

Ofelia przekartkowała szkicownik, trafiając na tych samych myśliwych, którzy pozowali przed innymi szkieletami: morsów, mamutów i niedźwiedzi o niewiarygodnych rozmiarach.

Powoli zamknęła szkicownik i odłożyła go na miejsce. To były Bestie... Zwierzęta dotknięte gigantyzmem, które widywała już kiedyś w albumach dla dzieci. Jednak tamte nie dorównywały pod żadnym względem tym ze szkiców Augustusa. Małe muzeum Ofelii nie przygotowało jej na takie życie. Najbardziej szokowały ją spojrzenia myśliwych. Agresywne, aroganckie, przywykłe do widoku krwi. Ofelia miała nadzieję, że jej narzeczony nie będzie miał takiego wzroku.

– I jak? – zapytał stryj, kiedy do niego wróciła.

– Zaczynam rozumieć niedomówienia stryjka – odpowiedziała Ofelia.

Stryj z powrotem skupił całą uwagę na swoich poszukiwaniach.

– Znajdę ci coś innego – mruknął. – Jak by nie patrzeć, te szkice mają sto pięćdziesiąt lat. Poza tym nie pokazują wszystkiego!

Właśnie to niepokoiło Ofelię: czego Augustus nie pokazywał? Nie wspomniała o tym, zadowalając się wzruszeniem ramion. Ktoś inny mógłby nie poznać się na tej nonszalancji i pomyliłby ją z pewną słabością charakteru, ale nie stryj. Ofelia wydawała się tak łagodna, kiedy z półprzymkniętymi powiekami skrywała się za prostokątnymi okularami – niemalże nie sposób było się domyślić, że w jej piersi zderzały się ze sobą gwałtownie fale emocji.

Myśliwskie szkice wystraszyły ją. Ofelia zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście tego szukała, czy właśnie po to przyszła do archiwów.

Między kostkami dziewczyny przemknął podmuch powietrza, podnosząc lekko jej suknię. Powiew dochodził z czeluści schodów prowadzących w dół, na drugi poziom podziemi. Ofelia przez chwilę wpatrywała się w przejście zagrodzone łańcuchem, na którym bujała się tabliczka z ostrzeżeniem:

OBCYM WSTĘP WZBRONIONY.

W pomieszczeniach Archiwum zawsze panowały przeciągi, Ofelia jednak nie mogła powstrzymać się przed odczytaniem tego podmuchu jako zaproszenia. Drugi poziom podziemi domagał się jej natychmiastowej obecności.

Pociągnęła za płaszcz przycupniętego na drabince stryja zaczytanego w jakichś sprawozdaniach.

– Czy zgodziłby się stryjek, żebym zeszła?

– Wiesz dobrze, że zasadniczo nie mam prawa – wymamrotał stryj, miętosząc wąsy. – To prywatne zbiory Artemis, tylko archiwiści mają do nich dostęp. Artemis obdarza nas zaufaniem, a my nie powinniśmy go nadużywać.

– Niech się stryjek nie martwi, nie zamierzam czytać gołymi rękami – obiecała Ofelia, pokazując rękawiczki. – Poza tym nie proszę o pozwolenie jako stryjeczna wnuczka, tylko jako kustosz rodzinnego muzeum.

– Tak, tak, znam dobrze tę starą śpiewkę! – gderał. – To także moja wina, mam na ciebie zbyt duży wpływ.

Ofelia odpięła łańcuch i zeszła po schodach, ale lampki pozostały niewzruszone.

– Będę wdzięczna za światło – poprosiła Ofelia pogrążona w ciemności.

Musiała to powtarzać kilka razy. Budynek Archiwów wyraźnie nie pochwalał kolejnego naginania regulaminu. Ostatecznie zapalił lampki, ale niechętnie – Ofelia musiała zadowolić się mrugającym oświetleniem.

Głos stryja odbijał się echem od ścian, dobiegając aż na drugi poziom podziemi.

– Ale dotykasz tylko oczami, pamiętaj! Boję się tej twojej niezdarności jak morowej zarazy!

Ofelia z rękami głęboko w kieszeniach wkroczyła do sali o ostrołukowym sklepieniu, przechodząc pod frontonem, na którym wyryto dewizę archiwistów: „Artemis, jesteśmy uniżonymi strażnikami twej pamięci”. Rzędy wyposażonych w ochronne szklane klosze Relikwiarzy zdawały się nie mieć końca.

Choć Ofelia czasami zachowywała się jak niedojrzała nastolatka o niesfornej fryzurze, niezdarnych ruchach i nieśmiałości przycupniętej za okularami, to w obecności historii wstępował w nią nowy duch. Jej kuzynki, wszystkie, bez różnicy, ceniły sobie śliczne herbaciarnie, spacery brzegiem rzeki, sale balowe i wizyty w zoo. Dla Ofelii nie było na świecie nic bardziej fascynującego niż drugi poziom Archiwów. To właśnie tutaj zazdrośnie strzeżono dziedzictwa całej rodziny, schowanego starannie pod ochronnymi kloszami. To tutaj złożono dokumenty pierwszego w historii pokolenia arki. Tutaj spoczywały dni, które nadeszły po roku zerowym. To tu Ofelia mogła najbardziej zbliżyć się do Rozdarcia.

Rozdarcie było jej zawodową obsesją. Czasami śniło się jej, że biegnie w stronę horyzontu, a ten wciąż się jej wymyka. Noc w noc zmierzała coraz dalej i dalej, ale świat nie miał końca, był nienaruszony, okrągły i gładki jak jabłko; to był ten pierwszy świat, którego przedmioty gromadziła w swoim muzeum: maszyny do szycia, silniki spalinowe, prasy cylindryczne, metronomy... Ofelia nie czuła żadnego pociągu do chłopców w swoim wieku, ale potrafiła spędzać całe godziny z samym tylko barometrem z dawnego świata.

Dziewczyna zamyśliła się, spoglądając na stary pergamin schowany dla bezpieczeństwa pod szkłem. Był to akt założycielski arki, którego treść związała Artemis i jej ród z Animą. Kolejny Relikwiarz zawierał pierwszą wersję ich skodyfikowanego prawa. Znajdowały się tam przepisy nadające matkom oraz matriarchom władzę decydowania o całej społeczności. Pod kloszem trzeciego Relikwiarza skrywał się manuskrypt gromadzący podstawowe obowiązki Artemis wobec jej rodu: dbanie, żeby każdy jadł do syta i miał dach nad głową, otrzymał wykształcenie oraz nauczył się robić pożytek ze swojej mocy. Wielkimi literami zastrzeżono, że Artemis nie może porzucić swojej rodziny ani opuścić arki. Czy to ona sama podyktowała sobie tę zasadę postępowania, żeby nie popaść w zwątpienie z upływem wieków?

Ofelia przechadzała się tak od Relikwiarza do Relikwiarza. Zanurzając się stopniowo w przeszłości, czuła, jak ogarnia ją ogromny spokój. Traciła nieco przyszłość z oczu. Zapominała, że zaręczono ją wbrew woli, zapominała o spojrzeniach myśliwych, zapominała, że wkrótce zostanie wysłana, by żyć z dala od wszystkiego, co dla niej cenne.

Relikwiarze zawierały pisane najczęściej ręcznie dokumenty o wielkiej wartości, na przykład mapy nowego świata albo akt urodzenia pierwszego dziecka Artemis, praprzodka wszystkich Animistów. Kilka z nich to były jednak zwyczajne przedmioty z życia codziennego: nożyczki do włosów, które klekotały w powietrzu; nieforemne binokle zmieniające kolor; książeczka z bajkami, której kartki same się przewracały. Nie pochodziły z tej samej epoki, ale Artemis zależało na tym, żeby stanowiły część kolekcji w symbolicznej roli. Czego miałyby być symbolem? Tego nawet ona sama już nie pamiętała.

Ofelia instynktownie skierowała swe kroki w stronę szklanego klosza, na którym nabożnie położyła rękę. Pod szkłem leżał jakiś rozpadający się rejestr pisany atramentem, który prawie już wyblaknął ze starości. Dokument zawierał spis mężczyzn i kobiet, którzy dołączyli do ducha rodziny, żeby założyć nowe społeczeństwo. W zasadzie była to zabytkowa lista nazwisk i numerów, ale nie byle jakich: należały one do osób ocalałych z Rozdarcia. Ludzi, którzy doświadczyli końca dawnego świata.

To właśnie wtedy Ofelia zrozumiała, czując w piersi lekkie ukłucie, na czyje wezwanie przybyła do archiwów stryja, głęboko na drugi poziom podziemi, przed ten stary rejestr. To nie była zwykła potrzeba wykonania kwerendy, chodziło o powrót do źródeł. Jej dalecy przodkowie doświadczyli osobiście rozpadu swojego świata. Czy jednak poddali się, czekając na śmierć? Nie – stworzyli sobie nowe życie.

Założyła za uszy kosmyki włosów kłębiące się na jej czole, żeby odsłonić twarz. Okulary na nosie Ofelii pojaśniały, rozwiewając szarość, która je przysłaniała. Dziewczyna przeżywała właśnie własne rozdarcie. Strach nadal ściskał jej gardło, ale teraz znała już jedyne wyjście ze swojej sytuacji. Musi podjąć wyzwanie.

Szalik na jej ramionach lekko drgnął.

– Teraz się budzisz? – droczyła się z nim Ofelia.

Szalik przesunął się miękko wzdłuż płaszcza, zmienił pozycję, po czym owinął się z powrotem kilka razy wokół szyi dziewczyny i zastygł w bezruchu. Był to bardzo stary szalik, który ciągle spał.

– Wracamy na górę – powiedziała. – Znalazłam to, czego szukałam.

Ofelia ruszała już w drogę powrotną, kiedy wpadła na najbardziej zakurzony, najbardziej enigmatyczny i najbardziej intrygujący eksponat ze wszystkich Relikwiarzy należących do kolekcji Artemis. Nie mogła odejść bez pożegnania. Zakręciła korbką, a wtedy dwie tafle kopuły ochronnej zjechały na boki, każda w przeciwnym kierunku. Ofelia położyła dłoń w rękawiczce na oprawie księgi, tej Księgi, i poczuła taki sam zawód jak za pierwszym razem, kiedy miała okazję jej dotykać. Nie była w stanie przeczytać ani śladu emocji, myśli czy intencji. Czyjegokolwiek pochodzenia. I nie było to spowodowane tylko rękawiczkami, których specjalny splot odgradzał jej dar lektury od świata przedmiotów. Nie, Ofelia miała już okazję dotykać Księgi gołymi rękami, podobnie jak inne czytaczki przed nią, ale Księga po prostu nie chciała nic jej ujawnić.

Ofelia wzięła ją w ręce, pogłaskała oprawę, musnęła palcami cienkie strony pokryte dziwnymi arabeskami, pismem zapomnianym od wieków. Nigdy nie miała w rękach niczego tak zjawiskowego. Czy to właściwie była tylko księga? Materiał, z którego ją zrobiono, nie przypominał zwartego pergaminu. Choć brzmi to strasznie, wyglądał jak ludzka skóra całkiem pozbawiona krwi. Skóra, która doświadczyła wyjątkowej długowieczności.

Dziewczynę zaczęły nachodzić te same rytualne pytania, które nawiedzały pokolenia archiwistów i archeologów. Jaką historię opowiada ten przedziwny dokument? Dlaczego Artemis tak bardzo zależało, żeby znalazł się w jej prywatnej kolekcji? I co się kryje za komunikatem wyrytym w podstawce Relikwiarza: „Pod żadnym pozorem nie próbujcie zniszczyć tej Księgi”?

Ofelia zabierze te wszystkie pytania ze sobą, na drugi koniec świata, gdzie nie ma ani archiwów, ani muzeum, ani obowiązku pamięci. A w każdym razie nie w jej przypadku.

Głos stryja rozbrzmiewał wzdłuż schodów i długo odbijał się pod niskim sklepieniem drugiego poziomu podziemi niczym upiorne echo.

– Wracaj na górę! Wygrzebałem dla ciebie pewien drobiazg!

Ofelia po raz ostatni położyła dłoń na Księdze, po czym zamknęła kopułę, pożegnawszy się z przeszłością we właściwy sposób.

Nadeszła pora, aby dać szansę przyszłości.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki