Złączeni - ks. Marek Dziewiecki - ebook

Złączeni ebook

ks. Marek Dziewiecki

4,5

Opis

Małżeństwo może być najkrótszą i najprzyjemniejszą drogą do raju. W małżeństwie nie ma jednak ziemi neutralnej. Albo jest ono ziemią błogosławieństwa, albo ziemią przekleństwa ...

Szczęśliwe małżeństwo jest możliwe - także w XXI wieku! Ta książka podpowiada, jak świadomie i mądrze wchodzić w małżeństwo i jak w nim „być" na co dzień, aby stworzyć szczęśliwy związek i żyć pełnią życia.

 

·         Myślisz o założeniu rodziny?

·         Ktoś z Twoich bliskich planuje ślub?

·         Jesteś zakochany/a, ale masz wątpliwości, czy TA osoba jest tą, z którą chcesz spędzić resztę życia?

·         Chcesz wiedzieć, jak budować szczęśliwy trwały związek?

·         Szukasz wyjścia z małżeńskiego kryzysu?

 

Ta książka jest dla Ciebie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (15 ocen)
10
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Atena348

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka ale z bardzo konserwatywnym podejściem do ślubu i zakładania rodzinnym, jednak dla mnie bardzo inspirująca ;)
00
OlaAdi

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję.
00
Warkocz-aga07

Nie oderwiesz się od lektury

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich małżeństw, przede wszystkim narzeczonych. Uświadamia czy na pewno jesteśmy gotowi na ten krok i wystarczająco dojrzali, by prawdziwie kochać i nie skrzywdzić drugiego człowieka
00
AnKo1985

Nie oderwiesz się od lektury

prawdziwe kompendium o małżeństwie ❤️
00

Popularność




ZŁĄCZENI. Przysięga małżeńska czarno na białym

ks. Marek Dziewiecki dla RTCK SA

Autor: ks. Marek Dziewiecki

Produkcja: RTCK SA

Nowy Sącz 2023

Wydanie I

© RTCK SA 2023

ISBN: 978-83-67290-75-3

ISBN EPUB: 978-83-67290-76-0

ISBN MOBI: 978-83-67290-77-7

ISBN PDF: 978-83-67290-78-4

Niniejszym, na podstawie „nihil obstat” z 28 czerwca 2023 roku, udzielonego przez ks. prof. dr hab. Janusza Królikowskiego, delegata Biskupa Diecezjalnego do oceny ksiąg treści religijnej, zezwalam na druk publikacji: Złączeni. Przysięga małżeńska czarno na białym autorstwa ks. Marka Dziewieckiego.

Z pasterskim błogosławieństwem † Stanisław Salaterski wikariusz generalny

Redakcja: Krystyna Sadecka

Korekta: Edyta Buff, Joanna Kuczaty

Skład i łamanie: Adam Gutkowski, goodkowskydesign.com

Projekt okładki: Katarzyna Halota

Fotografia autora: Dorota Czoch

Wersje epub/mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

RTCK Rób to co kochasz

RTCK SA

ul. Zielona 27, WSB, bud. C

33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119 | [email protected] | www.rtck.pl

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!

OD WYDAWCY

Wyobraź sobie, że masz marzenie, by przebiec maraton, choć nigdy wcześniej nie biegałeś/aś długich dystansów. Ot, po prostu zakochałeś/aś się w tej myśli, w wyobraźni już słyszysz ogłuszający doping tysięcy kibiców, kiedy wbiegasz na linię mety. Co zrobisz w pierwszej kolejności, by Twoje marzenie się spełniło? Zaczniesz od wykupienia pakietu startowego na najbliższy bieg? Raczej nie. Najpierw prawdopodobnie poświęcisz wiele godzin (jeśli nie dni i tygodni) na to, by dowiedzieć się, co Cię czeka. Przejrzysz blogi, pogadasz z ludźmi, a potem… zaczniesz wylewać hektolitry potu na treningach, najlepiej pod okiem doświadczonego trenera. Innymi słowy dasz sobie czas i przestrzeń na to, by właściwie się PRZYGOTOWAĆ do ważnego dla Ciebie biegu. To przecież jasne, że bez przygotowania – kondycyjnego, ale też (a może przede wszystkim) mentalnego – maratonu nie przebiegniesz.

No to inny przykład… Wyobraź sobie, że masz szansę dostać pracę marzeń. Świetne warunki, wysokie wynagrodzenie, liczne benefity, nieograniczone możliwości awansu. Musisz dobrze wypaść podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Pójdziesz na nią tak ot? Z marszu? W dresie? A może poświęcisz wiele godzin, by zdobyć odpowiednią wiedzę i zadbasz o każdy najdrobniejszy szczegół, by PRYGOTOWAĆ SIĘ do tej rozmowy najlepiej, jak to tylko możliwe?

Tak to już jest, że gdy w grę wchodzą naprawdę ważne sprawy, piękne marzenia, wielkie wyzwania albo spektakularne cele – robimy wszystko, by jak najlepiej się do nich przygotować, a tym samym zwiększyć sobie szansę powodzenia. To normalne! Każdy rozsądny człowiek tak właśnie postępuje…

W obliczu rosnącej liczby rozwodów, w czasach, w których wielu ludzi przestaje widzieć różnicę między małżeństwem sakramentalnym a tzw. związkiem nieformalnym publikacja, którą trzymasz w rękach, nabiera szczególnej wartości. Sam Autor kilkakrotnie powtórzył, że jest to najważniejsza książka w jego życiu. Podsumowuje ona cztery dekady jego duszpasterskiej posługi, wypełnionej rozmowami z narzeczonymi i małżonkami, poradami, konsultacjami, nie wspominając o tysiącach godzin spędzonych w konfesjonale…

Małżeństwo to wielkie i piękne wyzwanie. W dodatku zwykle długodystansowe. Powiedzieć i zrobić, co się powiedziało? Wydaje się proste, ale gdy w grę wchodzi najważniejsza decyzja w życiu, od której będzie zależało najbliższe kilkadziesiąt lat życia, a potem cała wieczność – i gdy w dodatku chodzi nie tylko o Twój własny los, ale też los osoby, którą kochasz (i małych osóbek, które pokochasz) – warto podejść do tematu szczególnie starannie.

Tak to już jest, że chętnie sięgamy po książki, które niosą w sobie obietnicę udanego życia, wspaniałej rodziny, pięknych relacji i dają recepty na rozwiązanie różnych naszych problemów i trosk. Książka, którą trzymasz w ręku, też wiele obiecuje. Ksiądz Marek mówi wprost: „Małżeństwo to najkrótsza i najprzyjemniejsza droga powrotu do raju”. To może być (a może już jest?) Twoja „ziemia błogosławieństwa”. Równocześnie w tle tej kuszącej obietnicy przewijają się dość niewygodne dla wielu ludzi słowa typu: „zobowiązanie”, „odpowiedzialność”, „wierność”, „konsekwencja”…

Popatrz na tę książkę jak na plan treningowy przed najważniejszym biegiem w życiu, a jeśli Twój bieg już trwa – jak na okazję do ewentualnej korekty lotu. Na dobre zmiany nigdy nie jest za późno, a jak zapewnia ks. Marek, szczęśliwe małżeństwo jest możliwe – także w XXI wieku, gdyż Bożym planem jest, by człowiek był szczęśliwy. On jest Twoim najlepszym Trenerem i najwytrwalszym, najwierniejszym Kibicem. I to On wraz z chórami Aniołów będzie Cię oklaskiwał, kiedy już przebiegniesz linię mety…

W tej książce znajdziesz wskazówki, jak świadomie i mądrze przygotować się do małżeństwa, a potem jak w nim być na co dzień, aby mieć szczęśliwy związek i żyć pełnią życia. Ta książka to solidne kompendium wiedzy o tym, czym jest małżeństwo, które da Ci pewność, że zrobiłeś/aś wszystko, by zwiększyć szansę na powodzenie, oraz że zmierzasz w dobrym kierunku.

Jest tu wszystko, czego potrzebujesz, by zrozumieć, jak cenne jest małżeństwo, co Ci daje i czego od Ciebie wymaga. Ksiądz Marek Dziewiecki z iście chirurgiczną precyzją rozpracowuje kolejne słowa przysięgi małżeńskiej, aby rozwiać Twoje wątpliwości i dać podpowiedzi, dzięki którym podejmiesz najlepszą życiową decyzję albo – jeśli już żyjesz w małżeństwie – mądrze stawisz czoła kolejnym „kilometrom”.

Do biegu, gotowi, start!

Trzymamy kciuki!

Ekipa Wydawnictwa RTCK

WSTĘP

Małżeństwo kobiety i mężczyzny to w zamyśle Boga najważniejsza wspólnota, jaka może zaistnieć między ludźmi. To najpiękniejszy i najbardziej święty sposób bycia razem dwojga ludzi. Tę najbardziej radosną formę pokonania samotności Stwórca polecił nam, ludziom, już na samym początku naszego istnienia – kiedy zamieszkiwaliśmy jeszcze raj.

Historia ludzkości od Adama i Ewy potwierdza, że nic na tej ziemi nie cieszy tak bardzo, jak wierna, uczciwa i nieodwołalna miłość męża i żony, a zarazem nic tak bardzo nie rani, jak brak tej miłości. Szczytem cierpienia nie jest bowiem osamotnienie, lecz złe bycie razem pod jednym dachem. W małżeństwie nie ma ziemi neutralnej. Albo jest ono ziemią błogosławieństwa i wielkiej radości, albo ziemią przekleństwa i niewyobrażalnego cierpienia.

Niektórzy świeccy – młodzi i dorośli – mają wątpliwości co do tego, czy kapłani powinni wyjaśniać treść przysięgi małżeńskiej. Stawiają pytanie, czy duchowni mogą być w tej kwestii autorytetami. Otóż tak! Z tego prostego powodu, że instytucja małżeństwa oraz miłość małżeńska nie została wymyślona ani przez ludzi świeckich, ani przez księży, lecz przez samego Boga. Celibat nie wynika z niezdolności księdza do bycia mężem i ojcem ani z lekceważenia małżeństwa. Przeciwnie, sensem celibatu jest, by kapłan mógł wspierać małżeństwa i rodziny, ale nie kosztem własnej żony i własnych dzieci. Po to właśnie kapłan, wierny swojemu powołaniu, rezygnuje z małżeństwa i założenia rodziny, by w imieniu Boga pomagać tysiącom małżeństw i rodzin w wiernym wypełnianiu zobowiązań małżeńskich i rodzicielskich.

Celem tej książki jest szczegółowa analiza przysięgi małżeńskiej i związanej z nią przysięgi rodzicielskiej. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że jedynie ci małżonkowie, którzy mają pełną świadomość tego, co ślubowali, są w stanie w sposób wierny i błogosławiony wypełniać zobowiązania wobec małżonka i dzieci. Książka ta jest owocem setek, jeśli nie tysięcy rozmów z narzeczonymi, z małżonkami, z rodzicami i ich dziećmi. To dla mnie najważniejsza książka ze wszystkich, jakie napisałem. Nie jest przypadkiem, że powstała dopiero w czterdziestym czwartym roku mojej kapłańskiej posługi. Szczegółowa analiza przysięgi małżeńskiej wymaga bowiem nie tylko znajomości zawartych w niej sformułowań, lecz także wiedzy na temat tego, co w nas i wokół nas przeszkadza tę przysięgę właściwie rozumieć i z całą uczciwością wypełniać.

Sakramentalne małżeństwo to nie jedno z praw obywatelskich, lecz dar od Boga. Zawarcie takiego małżeństwa to przywilej Jego przyjaciół.

NAJKRÓTSZA DROGA DO RAJU

„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” – tak brzmi pierwsze polecenie, jakie Stwórca kieruje, jeszcze w raju, do mężczyzny i kobiety (Rdz 1,28). Bóg pragnie, żeby mężczyzna i kobieta pokochali siebie nawzajem, by chcieli pozostać ze sobą aż do śmierci i by z miłością przyjęli potomstwo. On wie, że los każdego z nas, jak i los całej ludzkości zależy od tego, co dzieje się między mężczyzną a kobietą – między mężem a żoną.

Obecnie w Polsce, podobnie zresztą jak w całej Europie, maleje liczba zawieranych małżeństw, rośnie natomiast liczba rozwodów. Dlaczego tak się dzieje, skoro – jak pokazują badania – większość nastolatków i młodych dorosłych nadal na pierwszym miejscu wśród życiowych celów i aspiracji stawia małżeństwo i rodzinę? Wydaje się, że współczesnym młodym ludziom trudno jest dorastać do miłości w społeczeństwie zdominowanym niską kulturą i demoralizującym wpływem liberalnych mediów.

Żyjemy w cywilizacji, w której ludzie wyuzdani proponują mężczyznom i kobietom, żeby się sobą zabawiali seksualnie i pozostawali niepłodni, feministki nawołują do walki kobiet z mężczyznami, a aktywiści gejowscy promują izolację mężczyzn od kobiet. W konsekwencji tych „propozycji” coraz mniej młodych ludzi ma odwagę iść za swoimi marzeniami o założeniu rodziny i decydować się na małżeństwo. Niektórzy wolą pójść na „kompromis” i zadowalają się związkami, które przewrotnie nazywają „wolnymi”. Tylko że już samo to wyrażenie jest mylące i wewnętrznie sprzeczne! Nie ma czegoś takiego, jak „wolny związek”, bo nie istnieje związek, który nie wiąże! Czym w rzeczywistości są więc tzw. „wolne związki”? Są to związki z założenia nietrwałe, niewierne i nieodpowiedzialne. Inni ludzie, owszem, decydują się na zawarcie małżeństwa, ale robią to zbyt pochopnie – zanim nauczą się kochać i nim staną się zdolni do wypełnienia przysięgi małżeńskiej. Bywa i tak, że dochodzi do kradzieży sakramentu małżeństwa. Jeden z narzeczonych składa przysięgę, której nie potrafi, a czasem nawet nie ma zamiaru wypełnić. Nierzadko zdarza się także, że ktoś zawiera małżeństwo po to, by „ratować” osobę, która przeżywa poważny kryzys i która tu i teraz nie jest zdolna do dojrzałej miłości. W takiej sytuacji może okazać się, że małżeństwo zostało zawarte w nieważny sposób.

Księga Pieśni nad Pieśniami ukazuje tęsknotę mężczyzny i kobiety za wielką miłością, za byciem razem w sposób, który nie tylko wzrusza i umacnia, ale który daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa oraz sprawia, że życie niesie radość, niezależnie od tego, jakie trudności za sobą pociąga. Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. Od samego początku na kartach Biblii przypomina, że On – jedyny Pan – jest miłością, a w Nowym Testamencie dodatkowo zaskakuje nas tym, że przychodzi na świat w ludzkiej naturze i z miłości do nas pozwala się przybić do krzyża. Poprzez swojego wcielonego Syna Bóg odsłania nam tajemnicę tego, co dzieje się w Nim samym: oto choć jest Bogiem jedynym, to nie jest Bogiem samotnym. Jest wspólnotą trzech Osób, równych sobie w bóstwie i kochających się wzajemnie. Gdybyśmy chcieli opisać za pomocą naszych ludzkich relacji tajemnicę Trójcy Świętej, to moglibyśmy powiedzieć, że Trójca Święta jest rodziną – w dodatku najszczęśliwszą we wszechświecie. To taka rodzina, w której każdy kocha każdego do tego stopnia, że w pełni utożsamia się z pozostałymi osobami. Jezus mówi, że On i Ojciec stanowią jedno. Podobnie tłumaczy, że stanowi jedno z Duchem Świętym, który dzisiaj w Kościele przypomina wszystko, co Zbawiciel nam objawił.

Już na pierwszych stronach Biblii Stwórca wyjaśnia, że tym, co boli człowieka najmocniej, jest samotność, czyli stan, w którym nie mamy od kogo przyjmować miłości i nie mamy jej komu okazać. Nie powinniśmy być tym faktem zaskoczeni, skoro zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, a Bóg – jak już wiemy – nie jest samotny.

Nie powinniśmy też być zdziwieni faktem, że Bóg od samego początku istnienia świata zaprasza człowieka do zakładania rodziny. Jednak Bóg wie, że do pokonania samotności nie wystarczy spotkać kogokolwiek i na jakichkolwiek zasadach. Spotkanie na swojej drodze człowieka wrogo nastawionego może stać się źródłem jeszcze gorszego cierpienia niż życie w osamotnieniu. Złe więzi bolą jeszcze mocniej niż ich brak. Bóg nie chce, byśmy pokonywali samotność metodą prób i błędów, wikłając się w trudne relacje, wystawiając na krzywdy albo ryzykując rozczarowanie. Stwórca pragnie, byśmy pokonywali osamotnienie w najpiękniejszy i najbardziej trwały sposób, jaki jest możliwy w warunkach doczesności. Tym optymalnym sposobem pokonywania samotności jest szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina.

Miłość małżeńska to zatem najsilniejsza i najbardziej wyjątkowa miłość, jaka może zaistnieć między mężczyzną a kobietą. Jest to też najpiękniejszy sposób pokonywania samotności. Pełne radości i poczucia bezpieczeństwa bycie razem możliwe jest jednak wyłącznie wtedy, gdy spotkają się osoby, które siebie nawzajem znają, rozumieją i kochają. Im lepiej się zrozumieją i im dojrzalej pokochają, tym bardziej będą się cieszyć sobą i swoim związkiem.

To jeszcze nie wszystko! Gdy Bóg wyjaśnia Adamowi, że nie jest dobrze, by człowiek był sam, i że czegoś ważnego brakuje mu do pełni szczęścia, to wskazuje na osobę drugiej płci. Choć Adam jest wówczas szczęśliwy (bo przecież ta rozmowa z Bogiem odbywa się jeszcze przed grzechem pierworodnym), choć jest zaprzyjaźniony z Bogiem i żyje w pełnej harmonii z otaczającym go światem, to jednak okazuje się, że czegoś ważnego brakuje mu do pełni szczęścia – czegoś, a właściwie kogoś. W ten sposób Stwórca odkrywa przed nami dość zaskakującą prawdę nie tylko o nas, ale też o samym sobie: okazuje się, że Bóg nie chce być kimś jedynym, kto nas kocha! Choć sam kocha nas ponad wszelką miarę, to chce, byśmy jeszcze kochali się wzajemnie! Stwórca nie jest zazdrosny o naszą miłość, przeciwnie, czyni wszystko, byśmy się wzajemnie darzyli miłością, i to aż tak, jak On pierwszy nas pokochał.

Zatem i my, jeśli chcemy naśladować Boga, powinniśmy cieszyć się, widząc, że ukochana przez nas osoba jest darzona miłością także przez innych ludzi. Dla przykładu mąż, który naprawdę kocha żonę, jest szczęśliwy, gdy widzi, że kochają ją także jej i jego rodzice, rodzeństwo, dzieci itd. Natomiast mąż, który nie kocha żony, zwykle jest chorobliwie o nią zazdrosny. Choć twierdzi, że ta zazdrość podyktowana jest miłością, to tak naprawdę nie potrafi kochać: żyje kosztem drugiej osoby i krzywdzi ją, w głębi serca obawiając się, że żona – doświadczając miłości od innych ludzi – w końcu to dostrzeże. Zasada jest następująca: Im mniej ktoś kocha, tym usilniej stara się „ukochaną” osobę izolować od Boga i tych ludzi, którzy kochają w sposób dojrzały.

Powtórzmy raz jeszcze: Bóg proponuje mężczyznom i kobietom miłość małżeńską dlatego, że jest to najbardziej radosny sposób pokonywania samotności. Małżeństwa nie zawiera się po to, by ktoś dla kogoś się poświęcał albo by ktoś kogoś ratował – kosztem siebie. Małżeństwo zawiera się po to, by osiągnąć szczęście. W zamyśle Boga małżeństwo to najkrótsza i najprzyjemniejsza droga powrotu mężczyzny i kobiety do raju.

Gdyby – począwszy od Adama i Ewy, a skończywszy na naszych czasach – wszyscy małżonkowie wiernie wypełniali złożoną przez siebie przysięgę, to nie byłoby innych powołań niż małżeństwo i rodzina, bo wszystkie inne powołania byłyby zbędne. W świecie, w którym wszystkie rodziny żyłyby zgodnie z wolą Boga, czyli trwałyby we wzajemnej miłości i wzrastały w świętości, nie byłaby potrzebna posługa kapłanów czy osób konsekrowanych, gdyż świętym mężom, żonom oraz ich równie świętym dzieciom nie potrzebna byłaby pomoc osób duchownych. W społeczeństwie, w którym wszystkie małżeństwa i rodziny żyłyby zgodnie z wolą Boga, nie byłoby też ludzi niezdolnych do wiernej miłości i zakładania szczęśliwej rodziny.

To prawda, że miłość, jaką Bóg proponuje małżonkom, to miłość wielka i stawiająca wyjątkowo wysokie wymagania. Bóg chce, byśmy wszyscy doświadczali wyjątkowo wielkiej radości, jakiej ten świat ani dać, ani zabrać nie jest w stanie. Wziąć kogoś za żonę / za męża to zadeklarować, że tego kogoś odtąd kocham najbardziej na świecie, że łączę z nim mój los doczesny, że chcę mieć z nim dzieci i że nie opuszczę go aż do śmierci, gdyż aż do końca mojego życia chcę tej osobie okazywać miłość z bliska. Jedynie Boga powinni małżonkowie kochać bardziej niż siebie nawzajem.

Kiedy patrzy się na narzeczonych, widać, jak bardzo chcą zaznać szczęścia jako małżonkowie i jako rodzice. Chcieliby razem wracać do raju, utraconego przez pierwszych ludzi. Niestety, ani najmocniejsze zakochanie, ani nawet zawarcie sakramentalnego małżeństwa nie gwarantuje nikomu „z automatu” szczęścia w relacji. To, czy małżeństwo będzie szczęśliwe i czy szczęśliwa będzie rodzina, zależy od solidności i jakości przygotowania kandydatów do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. To przecież nie jakaś abstrakcyjna miłość kocha, zachwyca albo – przeciwnie – rozczarowuje i rani, lecz robi to konkretna kobieta albo konkretny mężczyzna.

Oczywiście, największe szanse na trwałe małżeństwo i szczęśliwą rodzinę mają ci narzeczeni, którzy zdecydują się połączyć ze sobą miłością sakramentalną, na podobieństwo miłości Boga do człowieka – wierną i nieodwołalną („Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”; Mt 19,6). W sakramencie małżeństwa narzeczeni przysięgają kochać siebie nawzajem tak wiernie i ofiarnie, jak Chrystus ukochał swój Kościół (por. Ef 5,31-32). Poprzez ten sakrament małżonkowie otrzymują też łaskę Chrystusa, by „miłowali się miłością nadprzyrodzoną, delikatną i płodną” (KKK 1615). Wiemy jednak, że łaska bazuje na naturze. Dlatego by sakrament małżeństwa był owocny, narzeczeni muszą się najpierw do niego odpowiednio przygotować, a potem trwać w coraz silniejszej więzi z Bogiem, respektując wszystkie Jego przykazania.

Decydując się na małżeństwo sakramentalne, on i ona deklarują, że chcą kochać się wiernie, mądrze, ofiarnie i czule (na wzór Chrystusa) oraz że chcą korzystać z pomocy Boga aż do śmierci. Sprawdzianem takiej otwartości na Boże działanie jest życie w czystości oraz pragnienie osiągnięcia świętości, które powinno być jeszcze silniejsze niż samo pragnienie zawarcia małżeństwa. Innymi słowy narzeczeni powinni dążyć do takiej dojrzałości, aby nie mieli w sobie żadnych cech czy zachowań, które podawałyby w wątpliwość ich zdolność do ofiarnej i wiernej miłości.

Sakramentu małżeństwa nie powinno się zawierać w niepewności. Jeśli ktoś, kto myśli o małżeństwie, ma jakiekolwiek wątpliwości co do dojrzałości, miłości albo uczciwości drugiej strony, to powinien się wycofać nawet w dniu planowanego ślubu. Pamiętajmy o tym, że choć wszyscy jesteśmy zobowiązani do bezwarunkowej miłości bliźniego, to pokochanie drugiej osoby miłością małżeńską jest już warunkowe i każdy człowiek ma prawo te warunki sobie określić – innymi słowy każdy ma prawo zdecydować, jakich cech i postaw wymaga od kandydata na męża/żonę. Druga strona także ma to samo prawo względem nas – i może sprawdzić, czy spełniamy kryteria, które ona nam stawia. Każde z narzeczonych powinno mieć świadomość tego, że wybiera męża/żonę na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko.

Sakrament małżeństwa można zawrzeć wyłącznie dobrowolnie, bez żadnego nacisku z zewnątrz, ze strony osób trzecich. „Jeśli nie ma tej wolności, małżeństwo jest nieważne” (KKK 1628). Bóg także w tym względzie respektuje wolność człowieka i nikomu z góry nie wyznacza małżonka. Podsuwa nam natomiast niezawodne kryteria wyboru kandydata na męża/żonę. Najkrócej mówiąc, powinna to być osoba zdolna do wypełnienia przysięgi małżeńskiej. Jak to rozpoznać? Jeśli ktoś żyje w bliskiej więzi z Bogiem i ufa Bogu w każdej sytuacji i w każdej sprawie, to tym bardziej zda się na Boga w kwestii decyzji co do współmałżonka, a wówczas jest szansa na to, że dokona właściwego wyboru. Zawsze jednak tego wyboru będzie musiał dokonać samodzielnie i sam będzie ponosił przykre konsekwencje, jeśli wybierze pochopnie albo nieodpowiedzialnie.

Podstawowym warunkiem tego, by małżeństwo było udane, jest zatem pielęgnowanie więzi z małżonkiem, ale też dbanie o silną więź z Bogiem, którego małżonkowie wzięli na świadka i na obrońcę swojego małżeństwa. Pielęgnowanie więzi z Bogiem to życie w każdej sferze zgodne z Dekalogiem, to coniedzielna msza święta i regularne korzystanie z sakramentu pokuty, to dążenie do świętości w codzienności. Największą szansę na cieszenie się owocami małżeństwa mają ci małżonkowie, którzy razem się modlą. Wspólna modlitwa to spotkanie z Bogiem, to okazja do porozmawiania z Nim o sprawach ważnych dla małżeństwa i rodziny. Nie ma lepszej i bardziej „bożej” poradni życia rodzinnego, jak wspólna modlitwa małżonków oraz wspólny codzienny dialog połączony z rachunkiem sumienia.

Od momentu zawarcia sakramentalnego małżeństwa wszystkie inne więzi stają się mniej ważne od więzi z małżonkiem – dotyczy to także więzi z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi, a także z… własnymi dziećmi, które dopiero się narodzą. Zauważmy, że istnieje sakrament małżeństwa, ale nie ma sakramentu rodzicielstwa. Kościół z całym realizmem naucza, że stając się rodzicami, mąż i żona nie przestają być małżonkami i nawet gdy na świat przychodzą kolejne dzieci, o losie małżonków nadal decyduje przede wszystkim ich wzajemna więź. Dzieci nie są własnością rodziców. Rodzice mają je przyjąć i wychować z miłością, a następnie wypuścić w świat i pozwolić, by założyły własne rodziny.

Najtrudniejszą próbą dla małżeństwa jest trwanie w miłości w sytuacji skrajnej, czyli wtedy, gdy on lub ona przeżywa kryzys i w związku z tym krzywdzi drugą osobę. Warto pamiętać o tym, że żaden kryzys nie pojawia się nagle, z dnia na dzień. Ważne jest więc, by jak najwcześniej odczytywać znaki ewentualnego nadchodzącego kryzysu, gdyż wczesna interwencja jest najbardziej skuteczna. Pierwszym symptomem łamania przysięgi małżeńskiej niekoniecznie od razu jest przemoc, problemy alkoholowe czy zdrada małżeńska. Sygnałem ostrzegawczym powinno być już samo nieokazywanie miłości żonie/mężowi. Narzeczeni ślubują sobie bowiem to, że będą się nawzajem kochać, a nie ledwie to, że powstrzymają się od wyrządzania sobie krzywdy.

Warunkiem zaznania szczęścia w małżeństwie i rodzinie nie jest posiadanie jakiegoś szczególnego usposobienia czy wyjątkowej osobowości, lecz dorastanie – z pomocą Boga – do jedynej i niezawodnej miłości, jakiej uczy nas Chrystus. Nikt nie rodzi się jako wspaniały małżonek albo kompetentny rodzic. Nigdzie też na świecie nie istnieje „ta druga połówka”, którą wystarczy tylko spotkać, rozpoznać, a potem poślubić. Jak już wspomnieliśmy, Bóg nikomu nie wyznacza z góry kogoś na męża czy żonę, daje natomiast kryteria doboru współmałżonka. Ma to być osoba, która jest zdolna wypełnić przysięgę małżeńską, gdyż szczerze i wytrwale uczy się miłości wiernej, mądrej, czułej i czystej. Takiej miłości uczymy się nieustannie: w dzieciństwie i nastoletniości, w czasie narzeczeństwa, i potem przez cały czas trwania małżeństwa. Dlatego najlepszym kursem przedmałżeńskim dla młodych ludzi powinna być możliwość obserwowania tego, jaką miłością darzą się ich rodzice.

„PO CO NAM ŚLUB, SKORO SIĘ KOCHAMY?”

W każdej cywilizacji relacja mężczyzny i kobiety ma podstawowe znaczenie dla losu poszczególnych osób, a małżeństwu przypisywana jest wyjątkowo istotna rola społeczna. Świadczą o tym choćby obrzędy i rytuały związane z zawieraniem małżeństwa – obecne we wszystkich kulturach, także pogańskich. W takich uroczystościach biorą zwykle udział krewni, przyjaciele i znajomi młodej pary. Jest okazja do zabawy, nowożeńcom, promieniującym w tym dniu radością, składa się gratulacje, życząc długiego i szczęśliwego życia. Niezależnie od kultury od kandydatów na małżonków wymaga się pewnej dojrzałości, której gwarantem mają być m.in. granice wiekowe określane przez społeczeństwo – przed osiągnięciem pewnego wieku nie można po prostu zawrzeć małżeństwa.

Choć więź małżeńska mężczyzny i kobiety jest szanowana i uznawana za ważną we wszystkich kulturach świata, to na różne sposoby może być ona rozumiana. W ogromnej większości państw mężczyzna i kobieta mogą zawierać małżeński kontrakt cywilny. W wielu krajach, w tym w Polsce, konstytucja zobowiązuje instytucje państwowe do otoczenia szczególną ochroną małżeństwa mężczyzny i kobiety, ale są kraje, w których prawodawstwo zrównuje związki homoseksualne, czyli związki bazujące na skłonnościach popędowych, ze związkami małżeńskimi opartymi na miłości i pragnieniu potomstwa. Ludzie „nowocześni” i „postępowi” sugerują wręcz, by każde kontakty – także kontakty wielu osób mających ze sobą relacje seksualne – uznać za małżeństwa, wprowadzają w związku z tym pojęcie tzw. patchworkowych rodzin. Nie jest to bynajmniej postępowe spojrzenie na małżeństwo i rodzinę – raczej powrót do mentalności Sodomy i Gomory, która wiele cywilizacji doprowadziła już do upadku.

Niektórzy młodzi ludzie pytają, czy ślub w kościele jest im w ogóle potrzebny, skoro się kochają. Takie wątpliwości mogą mieć jedynie ci, którzy jeszcze nie kochają w sposób dojrzały i nieodwołalny. Im bardziej on i ona kochają się nawzajem, tym usilniej chcą to potwierdzić publicznie, przy świadkach i na piśmie. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że nie są aż tak dojrzałymi i doskonałymi ludźmi, by druga osoba mogła zawierzyć im swój los w oparciu wyłącznie o prywatne zapewnienia w cztery oczy. Nawet gdy ktoś kupuje nieruchomość, czuje się pewnie dopiero wtedy, gdy sprzedający potwierdzi transakcję na piśmie, a notariusz uczyni odpowiedni wpis w księdze wieczystej. Tym bardziej więc potrzebujemy uroczystej deklaracji, wyrażonej przy świadkach i na piśmie wówczas, gdy w grę wchodzi nie kawałek ziemi, lecz życie nasze i naszych przyszłych dzieci. I od razu wyjaśnię, że kontrakt cywilny nie jest żadną alternatywą dla sakramentalnego małżeństwa. Taki kontrakt jest fikcją prawną, gdyż żadne prawo państwowe nie może nikomu nakazać miłości ani też nie może stosować sankcji wobec kogoś, kto złamie taki kontrakt i doprowadzi do rozpadu małżeństwa. Przeciwnie, państwo wręcz akceptuje i autoryzuje tego typu postępowanie, gdyż pozwala winowajcy, by po rozwodzie orzeczonym z jego winy mógł zawierać kolejne małżeństwa cywilne z kolejnymi osobami.

Kilka lat temu przyszła do mnie z prośbą o poradę pewna młoda Polka mieszkająca w Londynie. Związała się tam z muzułmaninem, postanowili się pobrać. Wyjaśniła mi, że bardzo się kochają i chcą nierozerwalnego małżeństwa, mają natomiast wątpliwości co do tego, na jaką formę ślubu się zdecydować. Wyjaśniłem jej wtedy, że kontrakt cywilny w ogóle nie przewiduje ślubowania sobie miłości, zaś Koran zezwala mężczyźnie na małżeństwo z czterema kobietami (kryterium rozstrzygającym nie jest tam zatem miłość i równość małżonków, lecz możliwości finansowe mężczyzny). Jeśli narzeczeni pragną kochać siebie wiernie i nieodwołalnie, to jedynie Kościół katolicki proponuje taką przysięgę małżeńską, która respektuje ich pragnienia!

Choć prawodawstwo dopuszcza zawieranie małżeńskich kontraktów cywilnych, to nie nakłada sankcji karnych za złamanie takiego kontraktu. Prowadzi to do dość absurdalnej sytuacji: mianowicie człowiek, który złamie kontrakt handlowy, może zostać skazany na karę więzienia czy grzywny, zaś człowiek, który złamie kontrakt małżeński, nie zostanie ukarany nawet mandatem. Kiedyś jeden z prawników usiłował przekonać mnie, że takie zasady są uczciwe społecznie, gdyż po wyroku rozwodowym opuszczony małżonek nie jest już zobowiązany do respektowania zawartego przez siebie kontraktu małżeńskiego. Takie rozumowanie jest jednak oczywistym absurdem, którego nie może zaakceptować żaden uczciwy człowiek. Idąc tym tokiem myślenia, państwo powinno zezwolić na okradanie innych ludzi wszystkim obywatelom, którzy wcześniej sami zostali przez kogoś obrabowani.

Życie w związku małżeńskim bez żadnych formalnych zobowiązań, zawarcie cywilnego kontraktu małżeńskiego albo zawarcie małżeńskiego związku w obrządku religijnym, który dopuszcza rozwody i daje możliwość odstąpienia od złożonej przysięgi, to coś zupełnie innego niż zawarcie katolickiego sakramentu małżeństwa. W religii katolickiej sakrament małżeństwa oznacza, że narzeczeni decydują się na ślubowanie sobie nawzajem miłości, która przekracza regulacje państwowe, a nawet prawo naturalne. Kto zawiera ślub w Kościele katolickim, ten decyduje się na naśladowanie wiernej i nieodwołalnej miłości samego Boga.

Złożenie sakramentalnej przysięgi oznacza dobrowolne zobowiązanie się do tego, że będę kochał swojego męża / swoją żonę aż do śmierci i bezwarunkowo, czyli także wtedy, gdyby ten człowiek przestał mnie kochać, zdradził mnie albo opuścił. Nawet wówczas nie wolno mi złamać mojej przysięgi i związać się z kimś innym. Złożenie sakramentalnej przysięgi to zatem podjęcie zobowiązania, że odtąd będę podobny do Boga, który zachowuje wierność swojemu przymierzu z ludźmi także wtedy, gdy ci łamią to przymierze. Jeśli ktoś nie jest przekonany, że chce aż tak kochać wybraną przez siebie osobę, albo jeśli czuje, że nie dorósł jeszcze do takiej miłości, to nie powinien decydować się na zawarcie sakramentalnego małżeństwa.

ROZWIĄZANIA PRAWDZIWE NIE ZAWSZE SĄ ŁATWE

Małżeństwo zawarte w Kościele katolickim nie jest tylko prywatną decyzją narzeczonych. Jest to sakrament, znak nieodwołalnej miłości Boga do człowieka. Sakrament małżeństwa – podobnie jak każdy inny sakrament – nie wynika z prawa naturalnego. Jest on zarezerwowany wyłącznie dla uczniów Jezusa, którzy od Niego uczą się miłości, którzy współpracują z Jego łaską, którzy kierują się na co dzień Jego przykazaniami i którzy trwają w przyjaźni z Nim poprzez modlitwę i życie sakramentalne. Z tego powodu wspólnota Kościoła jest zobowiązana do tego, by sprawdzić, czy dana osoba spełnia warunki konieczne do tego, aby w sposób ważny zawrzeć sakrament małżeństwa.

Powiedzieliśmy już o tym, że od początku świata największą potrzebą i aspiracją człowieka jest szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina. Taka szczęśliwa rodzina to jakby powrót człowieka do raju, w którym wszystko – zgodnie z pragnieniem Stwórcy – jest dobre. Niemal każdy chłopak marzy o tym, by spotkać dziewczynę, która pokocha go w sposób nieodwołalny i wierny i którą on obdarzy równie wielką miłością. Większość dziewcząt marzy o tym samym. Niestety, dziś wielu młodych ludzi oddala się – zwykle nieświadomie i wbrew własnej woli – od realizacji tego największego marzenia. Zatruwają swoją psychikę pornografią, dają się wciągać w nałogi, w antykoncepcję, sięgają po filmy i książki, w których kpi się z czystości, wierności i miłości. Ulegają popędom, lenistwu czy egoizmowi i nierzadko wchodzą w toksyczne więzi z ludźmi, którzy ich krzywdzą, bo nie potrafią kochać. Gdy dostrzegamy te różne niedobre zjawiska, przestajemy się dziwić, że coraz mniej młodych ludzi decyduje się na zawarcie sakramentalnego małżeństwa, a wiele zawartych już małżeństw rozpada się. Ten dramat dotyka każdego roku ponad sześćdziesiąt tysięcy polskich małżeństw. Czasem rozchodzą się one na skutek obopólnej winy, ale zwykle bywa tak, że jedna ze stron ponosi za rozpad związku zdecydowanie większą odpowiedzialność – druga zaś staje się ofiarą, osobą porzuconą. Niepokoi też szybko rosnąca liczba orzeczeń nieważności małżeństwa z powodu ewidentnej niedojrzałości jednej lub obu osób. Nie jest to tylko porażka małżonków, ale także porażka kapłanów, którzy przygotowywali te osoby do zawarcia małżeństwa i którzy być może pochopnie orzekli, iż ci narzeczeni są zdolni pokochać miłością, do jakiej zobowiązuje ich sakramentalna przysięga.

W obecnej sytuacji Kościół musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jak skuteczniej niż dotąd zapobiegać kryzysom małżeńskim i rodzicielskim. Ważna jest przede wszystkim profilaktyka, czyli jeszcze bardziej staranne przygotowanie narzeczonych oraz wnikliwsza weryfikacja ich dojrzałości. Niedojrzali narzeczeni nie zdają sobie bowiem sprawy z tego, w jaką rzeczywistość „wchodzą” i w związku z tym nie stawiają sobie wymagań, przyjmując od drugiej osoby przysięgę, której sami nie mają zamiaru lub nie potrafią dochować.

Za weryfikację kandydatów do małżeństwa są – z nadania Kościoła – odpowiedzialni kapłani. Ich zadaniem jest pomagać narzeczonym w odpowiedzialnym przygotowaniu się do złożenia sakramentalnej przysięgi poprzez organizowanie kursów, rekolekcji i spotkań przedmałżeńskich. Kapłan, po szczegółowej rozmowie z narzeczonymi, sporządza protokół przedmałżeński, pod którym się podpisuje. Prosi też o wsparcie parafian, czego formalnym przejawem są tzw. zapowiedzi przedmałżeńskie. Jeśli ktoś – rodzic, krewny, znajomy, sąsiad – wiedziałby o przeszkodach w zawarciu ważnego małżeństwa przez daną parę narzeczonych, ma moralny obowiązek zgłosić to proboszczowi.

Solidniejsza formacja przed zawarciem sakramentu małżeństwa oraz bardziej skrupulatna weryfikacja narzeczonych z pewnością pozwoliłyby uniknąć wielu małżeńskich dramatów. Ale to jeszcze nie wszystko. W ramach kursów dla narzeczonych i w duszpasterstwie ogólnym koniecznie trzeba mówić ludziom o ich prawie do obrony przed małżonkiem, który krzywdzi zamiast kochać. Kościół nigdy nie zaakceptuje rozwodów, gdyż poważnie traktuje człowieka, który składa przysięgę małżeńską. Kościół daje natomiast możliwość separacji, gdyż równie poważnie traktuje cierpienie krzywdzonego człowieka. Separacja nie oznacza odwołania miłości. Miłość obowiązuje nadal, ale – z konieczności – jest okazywana na odległość (taka miłość może być konieczna zarówno w małżeństwie, jak i w relacji rodziców z dziećmi). Tłumaczenie ludziom zasad dojrzałej miłości jest ogromnie istotne, gdyż ktoś, kto ich nie zna, może pomylić miłość z naiwnością. Daje się wówczas sam krzywdzić, a w dodatku swoim zachowaniem sprawia, że krzywdziciel, nie widząc własnych błędów, wchodzi w kolejne fazy kryzysu.

Obowiązkiem kapłana przygotowującego do sakramentu małżeństwa jest wyjaśnianie narzeczonym, że po ślubie żona/mąż nie staje się niczyją własnością. W małżeństwie obowiązuje zasada: „To, że cię kocham, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził”. Im więcej narzeczeni wiedzą o prawie do obrony przed krzywdą (do separacji włącznie), tym wcześniej i bardziej stanowczo mają szansę zainterweniować w obliczu pierwszych przejawów kryzysu współmałżonka. Nie jest bowiem tak, że w momencie ślubu „klamka zapadła” i nic już nie da się zrobić. Miłość to dobrowolny dar, a nie naiwna ofiara. Z kolei dla osoby, która wchodzi w kryzys, świadomość, że druga strona nie jest naiwna, stanowi najlepszą motywację do tego, by czuwać nad sobą i przezwyciężać swoje słabości.

W obliczu poważnego kryzysu związku należy szukać rozwiązań mądrych i uczciwych, a nie „łatwych” – wyjaśnianie tego jest kolejnym zadaniem Kościoła. Nawet w najtrudniejszej sytuacji Kościół nie pozostawia człowieka samego. Odwołuje się do mądrej miłości Boga, który daje człowiekowi prawo do obrony, jednak bez odwoływania miłości i bez dopuszczania myśli o zemście (por. J 18,23).

Krzywdzony małżonek ma – jak powiedzieliśmy – prawo do obrony, łącznie z wezwaniem policji, separacją, rozdzielnością majątkową itd., nie ma natomiast prawa do łamania własnej przysięgi małżeńskiej i wchodzenia w nowy, niesakramentalny związek. Gdy małżeństwo się rozpada, strona, która bardziej zawiniła, nie ma najczęściej skrupułów, by porzucić małżonka i dzieci, a potem wejść w kolejny związek, tym razem cudzołożny. Więcej dylematów ma zwykle strona porzucona. Nierzadko pragnie ona zachować wierność własnej przysiędze małżeńskiej i powinna otrzymać od duszpasterzy stosowne wsparcie. Obie strony takiego konfliktu potrzebują pomocy duszpasterskiej, ale strona skrzywdzona i porzucona powinna mieć w tym względzie pierwszeństwo. Tymczasem obecnie obserwujemy w Kościele bolesny paradoks. Otóż brakuje czasem wystarczająco czytelnego rozróżnienia między osobami, które porzuciły żonę czy męża i złamały przysięgę małżeńską, wiążąc się z kimś innym, a tymi, które zostały skrzywdzone, zdradzone i opuszczone, a mimo to z nikim innym się nie wiążą, gdyż pozostają wierne złożonej przez siebie przysiędze małżeńskiej.

Pewna kobieta z żalem opowiadała mi, że mąż, który zostawił ją z trójką dzieci i związał się z kochanką, jest w ich parafii animatorem w duszpasterstwie osób rozwiedzionych, które zawarły ponowne związki. Towarzyszy swojemu duszpasterzowi w wyjazdach rekolekcyjnych, głosi konferencje w różnych zakątkach Polski i jest traktowany jako moralny autorytet. Równocześnie ta parafia nie oferuje żadnej pomocy duszpasterskiej porzuconej przez niego żonie i innym osobom znajdującym się w podobnej, jak ona, sytuacji. Czy to nie jest zaniedbanie albo nieświadome wpisywanie się w polityczną poprawność, w której kaci często są lepiej chronieni niż ich ofiary? (Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest prawodawstwo państw Unii Europejskiej, które odrzuca karę śmierci dla morderców, a równocześnie dopuszcza aborcję, czyli skazywanie na śmierć dzieci w fazie rozwoju prenatalnego).

Wydaje się, że zbyt mało uwagi i wsparcia daje się w Kościele osobom porzuconym, a jednak wiernym przysiędze, a przecież są one błogosławieństwem nie tylko dla swoich dzieci, lecz także dla niewiernego małżonka, który będzie miał do kogo powrócić, jeśli zrozumie, że zbłądził. Takie osoby są też skarbem dla Kościoła, gdyż dla współczesnych ludzi stają się dowodem na to, że z pomocą Boga człowiek może heroicznie kochać i wypełnić przysięgę nawet wtedy, gdy inni swoje zobowiązania łamią.

Jednymi z nielicznych miejsc, które dają w obrębie Kościoła wsparcie małżeństwom w kryzysach lub osobom porzuconym, są ogniska „Sychar”. Zasadą naczelną tego ruchu formacyjnego jest przekonanie, iż każde małżeństwo sakramentalne można uratować. Równie ważna jest druga zasada, która mówi, że opuszczony małżonek nie powinien biernie czekać na powrót tego, kto odszedł, lecz może wykorzystać czas osamotnienia na rozwój duchowy, moralny, religijny, psychiczny i społeczny. Dzięki temu jeśli kiedyś ten, kto odszedł, powróci, przekona się, że jego mąż czy żona jest dojrzalszym i szczęśliwszym człowiekiem niż wówczas, gdy jeszcze byli razem. Taką drogę wybrał dla siebie sam twórca „Sycharu” – świecki mężczyzna, który od ponad dwudziestu lat pozostaje wierny żonie. Pomimo cierpienia dba o swój rozwój, stając się z pomocą Boga coraz bardziej dojrzałą i piękną wersją samego siebie.

Niestety, nie wszystkie osoby opuszczone przez męża czy żonę osiągają dojrzałość, jaka jest celem ognisk „Sychar”. Niektórzy z porzuconych decydują się na związanie się z nową osobą i życie razem w tak zwanym „białym małżeństwie”. Jest to jednak rozwiązanie nieuczciwe. Oznacza złamanie przysięgi małżeńskiej, w której małżonkowie ślubują sobie nie tylko wierność, lecz także to, że nie opuszczą drugiej osoby. Jest to także rozwiązanie mało realne. „Białe małżeństwo” oznacza wystawianie siebie i drugiej osoby na pokusy nie do udźwignięcia, na czele z pokusą cudzołóstwa, popadnięcia w masturbację czy w uzależnienie od pornografii. I nawet jeśli obie strony takiego „układu” będą rzeczywiście kierować się sumieniem, to wspólne zamieszkanie stanie się dla nich źródłem rosnącego stresu i ciągłego niepokoju o to, czy dana forma bliskości nie jest już czułością, do jakiej jedynie małżonkowie mają prawo. W końcu pozostaje jeszcze aspekt zgorszenia. Ludzie mieszkający razem bez ślubu, nawet jeśli – zupełnie teoretycznie – uda im się zachować czystość, i tak będą oceniani przez społeczeństwo jako ci, którzy łamią małżeńskie zobowiązania. Jeśli bowiem ktoś złożył przysięgę publicznie, ten zobowiązuje się do tego, żeby nie czynić niczego – choćby tylko zewnętrznie – co mogłoby być odczytane jako sprzeczne z tą przysięgą.

Jedyną dojrzałą postawą osoby porzuconej jest trwanie w czystości i niełączenie się z nikim w sposób, który zewnętrznie przypominałby małżeństwo. Oczywiście jest to rozwiązanie trudne, ale jedyne – jeśli chce się zachować szacunek do samego siebie i pozostać wiernym wymogom miłości małżeńskiej. Zadaniem kapłanów i świeckich uczniów Jezusa jest przypominanie o tym, że rozwiązania „łatwe” są zawodne i rozczarowują. Nie wolno pomagać nikomu w szukaniu tego typu „łatwych”, lecz niemoralnych dróg wyjścia z bolesnej sytuacji, gdyż na dłuższą metę takie „rozwiązania” zawsze przynoszą jeszcze większe cierpienie. A jeśli ktoś mimo wszystko wybiera własną, niezgodną z Ewangelią ścieżkę, pozostaje ufna modlitwa w jego intencji oraz nadzieja, że któregoś dnia zrozumie, iż nie istnieją lepsze sposoby przezwyciężania trudności niż te, które proponuje Chrystus – i zechce wrócić.

Niepokojącym zjawiskiem jest nie tylko zaniedbywanie duszpastersko małżonków skrzywdzonych i opuszczonych, lecz także niska jakość duszpasterstwa adresowanego do osób rozwiedzionych i decydujących się na życie w związkach cudzołożnych. Jezus przypomina, że lekarza potrzebują chorzy i ci, którzy się źle mają, jednak potrzebują oni lekarza po to, by wyzdrowieć, a nie po to, by lekarz ignorował ich chorobę i pozwalał im w niej trwać.

Niedopuszczalna jest sytuacja, w której duszpasterz osób żyjących w związkach niesakramentalnych tworzy powierzonym sobie ludziom komfort trwania w ich „chorobie”. Jego zadaniem powinno być stanowcze mobilizowanie tych ludzi do wyzdrowienia, czyli nawrócenia i powrotu do porzuconego małżonka, a tym samym do wierności swojej małżeńskiej przysiędze. Przejawem roztropności jest organizowanie grup osobno dla mężczyzn, a osobno dla kobiet po to, by nie dopuszczać do zgorszenia, do jakiego może dojść, gdy na spotkania duszpasterskie zaczną przychodzić pary kochanków, jawnie sygnalizując, że nie mają zamiaru się nawracać i nie myślą o powrocie do prawowitego małżonka.

Jeśli ktoś uparcie trwa w niewierności i cudzołóstwie, a zachował resztki uczciwości, ten nie pretenduje do bycia w centrum uwagi duszpasterzy, nie aspiruje do podejmowania funkcji liturgicznych, nie zgłasza swojej kandydatury do rad parafialnych, nie przyjmuje zaszczytu bycia rodzicem chrzestnym albo świadkiem na czyimś ślubie. Przeciwnie, taka osoba powinna wiedzieć, że po prostu nie może rościć sobie prawa do Komunii z Jezusem albo dostąpienia rozgrzeszenia w sakramencie pokuty, gdyż lekceważy pomoc, której Jezus chciałby jej udzielić w ramach zawartego sakramentu małżeństwa. Taki człowiek powinien uznać prawdę o tym, że to on sam swoimi decyzjami wykluczył się na razie z grona uczniów Jezusa, bo przestał Go słuchać. Jezus zawsze daje człowiekowi rozwiązania prawdziwe – choć niekoniecznie łatwe. I to samo powinien proponować Kościół w obliczu kryzysów małżeńskich.

Człowiek, który wiernie i nieodwołalnie kocha, może osiągnąć szczęście nawet wówczas, gdy nie doświadcza wzajemności, pod warunkiem że miłością darzy osobę, której przysięgał przed ołtarzem. Jeśli łamie przysięgę małżeńską, takie pełne szczęście nie jest już dla niego możliwe. Taki człowiek powinien usłyszeć prawdę o tym, że idzie złą drogą, i mieć kogoś, kto będzie mobilizował go do nawrócenia i respektowania złożonej przysięgi. Jeśli mimo to nadal będzie brnął w kryzys, aż do małżeńskiej zdrady, i konsekwentnie będzie odrzucał drogę nawrócenia – zacznie krzywdzić coraz więcej ludzi, już nie tylko siebie i swoją żonę / swojego męża, ale też osobę, z którą wejdzie w nowy związek oraz dzieci, które być może z tej relacji się poczną.

Jak powinna postąpić osoba, która opuściła małżonka i dzieci, zdecydowała się na zawarcie cudzołożnego związku z inną osobą, ale w którymś momencie uznała swój błąd i pragnie być znowu blisko Jezusa i Jego Kościoła?

Jedyną właściwą drogą w takim przypadku i jedyną dojrzałą reakcją powinno być odejście od kochanki/kochanka i powrót do małżonka z jeszcze większą miłością niż przed kryzysem. Popatrzmy na przykład. Oto mąż zdradza żonę i ma nieślubne dziecko z inną kobietą. Jego nawrócenie powinno polegać na zerwaniu wszelkich kontaktów z kochanką i na powrocie do żony oraz dzieci. Podjąwszy taką decyzję, ów człowiek daje sobie szansę na to, że skrzywdzona przez niego kobieta stopniowo odzyska do niego zaufanie. Natomiast jeśli chodzi o kobietę, którą ów mężczyzna uwikłał w cudzołożny związek, to ta kobieta, wchodząc w związek z żonatym mężczyzną, zgodziła się na to, że może stać się matką samotnie wychowującą dziecko.

Krąg osób, które doznają krzywdy z powodu małżeńskiej zdrady, jest większy, niż się wydaje. Pewien mężczyzna opowiadał mi, że kilka lat temu zakończył romans, wskutek którego poczęło się nieślubne dziecko. Miał jednak wyrzuty sumienia względem swojej kochanki, zatem postanowił, że pomoże jej w wychowywaniu tego dziecka, chłopca obecnie wchodzącego w wiek szkolny. Jak twierdził, to jego wsparcie miało być „na odległość”, bez osobistych kontaktów z ową kobietą – miał spotykać się tylko z synem, i to jedynie w niektóre weekendy. Wyjaśniłem temu mężczyźnie, że popełnia poważny błąd. Po pierwsze tą decyzją przysparzał dodatkowych cierpień swojej żonie i ślubnym dzieciom. Po drugie, istniało ryzyko, że dawna kochanka, widząc jego zaangażowanie, zacznie o niego walczyć i prowokować go do wznowienia romansu. Po trzecie, podczas rzadkich spotkań z synem raczej będzie chłopca rozpieszczał niż wychowywał. W końcu dla dziecka lepiej będzie, jeśli będzie go wychowywała tylko matka, niż obserwowanie ojca i matki, którzy w ogóle się ze sobą nie widują i nie mają żadnej relacji. Mój rozmówca wysłuchał mnie, uznał słuszność moich argumentów, ale mimo wszystko postanowił, że spróbuje pomóc synowi. Po kilku miesiącach spotkałem się z nim ponownie. Był skrajnie zmęczony fizycznie, psychicznie i duchowo. Zwierzył mi się, że stało się wszystko, przed czym go przestrzegałem: jego żona i ślubne dzieci zaczęli cierpieć jeszcze bardziej niż w czasie, gdy miał romans, dawna kochanka zaczęła wysyłać do jego żony listy, w których tryumfująco oznajmiała, że wygrała, bo kochanek do niej powrócił, a sobotnie spotkania z synem nie przyniosły oczekiwanego efektu. Mężczyzna uznał swój błąd i wycofał się z tego układu. Sam zrozumiał, że nie jest w stanie być dobrym mężem i ojcem ślubnych dzieci, a jednocześnie pomagać ekskochance w wychowywaniu nieślubnego syna.

Drogą postępowania w przypadku małżeńskiej zdrady powinno być nawrócenie obu osób, które dopuściły się cudzołóstwa. Oznacza to, że każda ze stron powinna powrócić do swego małżonka albo – jeśli nie była związana z nikim sakramentem małżeństwa – żyć w czystości. Jest to konieczne także wtedy, gdy niesakramentalny partner potrzebuje opieki. Żonaty mężczyzna lub zamężna kobieta są przede wszystkim odpowiedzialni za osobę, której ślubowali przed ołtarzem. Sprawa komplikuje się, gdy w związku pozasakramentalnym pojawiły się już dzieci. Jeśli osoby cudzołożące są związane małżeństwami sakramentalnymi i chcą się nawrócić, tj. wrócić do swoich małżonków, to dzieci, jakie narodziły się z ich związku, powinny zamieszkać u tego z rodziców, którego sakramentalny małżonek się na to zgodzi. Sytuacja staje się szczególnie trudna, gdy żaden ze zdradzonych małżonków nie wyrazi zgody na taki układ. Taką sytuację należy wówczas rozpatrywać indywidualnie (z pomocą duszpasterza), gdyż nie istnieją ogólne normy regulujące takie wyjątkowe okoliczności.

Zadajmy teraz pytanie, jak powinien zareagować ktoś, kogo mąż albo żona mówi, że odchodzi, że ma kogoś innego, z kim chce wejść w konkubinat albo zawrzeć kontrakt cywilny. Przede wszystkim warto pamiętać o tym, że zawsze i dla każdego człowieka możliwe jest nawrócenie i że Bóg będzie czynił wszystko, by ten człowiek nawrócił się i przez to ocalił swoją duszę. Dopóki jednak ktoś brnie w grzech, porzuconej stronie pozostaje tylko jedno: zachowanie wierności Bogu, sobie i swojej przysiędze złożonej niewiernemu małżonkowi oraz solidne wychowywanie dzieci.

Niektórzy twierdzą, że Kościół, który stawia tak twarde zasady, odbiera opuszczonemu małżonkowi prawo do zaznania szczęścia z inną osobą. W rzeczywistości Kościół nie tylko w niczym nie przeszkadza, lecz chroni skrzywdzonego człowieka przed naiwnością i szukaniem szczęścia na skróty. „Mam kilkoro dzieci i żadnego kochanka” – powiedziała mi z dumą pewna kobieta, którą mąż porzucił przed dziesięciu laty. Ona z pewnością bez obaw mogła codziennie spoglądać na swoje odbicie w lustrze – zachowała bowiem godność i szacunek do samej siebie.

Dojrzały człowiek potrafi przyjąć konsekwencje swoich decyzji, w tym decyzji o zawarciu małżeństwa, także wtedy, gdy z perspektywy czasu odkrywa, że decyzje te były przedwczesne albo błędne. Zasada pozostaje niezmienna: Jeśli krzywdzi mnie ktoś, komu ślubowałem miłość i kto mi miłość ślubował, to mam prawo bronić się, do separacji włącznie, ale nie mam prawa łamać własnej przysięgi.

Kiedyś pewna studentka opowiadała mi, że jej mama po ponad dwudziestu latach małżeństwa odeszła od męża-alkoholika, a teraz spotkała szlachetnego i kochającego mężczyznę. Ta dziewczyna zachęcała mamę, by się z nim związała – chciała, by jej mama znowu była szczęśliwa. Tylko że mnie, słuchając tego, jakoś ciężko było wyobrazić sobie pięćdziesięcioletniego „szlachetnego i kochającego” mężczyznę, który dotąd nie związał się z żadną kobietą… Łatwiej było mi uwierzyć w to, że ten mężczyzna sprawia jedynie dobre wrażenie. Powiedziałem tej dziewczynie, że jeśli ów mężczyzna naprawdę jest szlachetny, to nie zgodzi się na konkubinat – nie pozwoli jej mamie złamać jej przysięgi małżeńskiej. Będzie ją wspierał, ale nie będzie udawał jej męża. Wspierać kogoś można przecież na różne sposoby, niekoniecznie trzeba od razu wchodzić w intymną relację.

Jeśli ktoś żyjący w związku niesakramentalnym dojrzeje duchowo do tego, by nie udawać dłużej małżeństwa i nie trwać w cudzołóstwie, to taka decyzja wydaje największe owoce wtedy, gdy jest podejmowana nie ze strachu przed grzechem czy karą, lecz z miłości do Boga i z pragnienia świętości.

Nawet gdyby on i ona już nie współżyli seksualnie, to – pozostając w związku – nadal nie dochowują wierności przysiędze małżeńskiej i nie wspierają osoby, której ślubowali miłość aż do śmierci. Nie mogą zatem otrzymać rozgrzeszenia ani przyjmować Komunii świętej dopóty, dopóki nie powrócą do prawowitego małżonka, a przynajmniej dopóty, dopóki nie poczynią radykalnych kroków, by tak się stało: na przykład dopóki nie wyprowadzą się od kochanki czy kochanka, żeby zasygnalizować tym samym małżonkowi chęć wejścia na drogę nawrócenia.

Szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina to zdecydowanie najlepsze środowisko do dzielenia się miłością, tworzenia klimatu bezpieczeństwa, mądrego wychowania dzieci i wspólnego dorastania do świętości. Nikt z ludzi nie wymyślił dotąd i nie wymyśli piękniejszej więzi mężczyzny i kobiety. Co więcej, trwałe małżeństwa i szczęśliwe rodziny nie są wyjątkami, wbrew temu, co głoszą media pokazujące zwykle rodziny w kryzysie. Więź oparta na wiernej i nieodwołalnej miłości jest możliwa! To nie instytucja małżeństwa potrzebuje reformy i to nie małżeństwo rozczarowuje. Rozczarować może jedynie człowiek. A dzieje się tak wtedy, gdy w małżeństwo wchodzi ktoś, kto jeszcze nie nauczył się kochać.

Im bardziej uświadamiamy sobie rozmiary cierpienia małżonków i rodziców oraz ich dzieci wtedy, gdy ktoś łamie złożoną przez siebie sakramentalną przysięgę małżeńską, tym bardziej my wszyscy – duchowni i świeccy – jesteśmy motywowani do tego, aby tym dramatom w miarę możliwości zapobiegać. Koniecznym i podstawowym warunkiem skuteczniejszego niż dotąd zapobiegania kryzysom małżeńskim jest precyzyjne, szczegółowe i pogłębione wyjaśnianie narzeczonym tekstu przysięgi małżeńskiej. Jest bowiem oczywiste, iż człowiek, który nie rozumie, co ślubuje, nie jest w stanie świadomie, wiernie i radośnie wypełnić złożonej przez siebie przysięgi.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

ks.MarekDziewiecki

Doktor psychologii, ceniony wykładowca i rozchwytywany rekolekcjonista, dyrektor telefonu zaufania diecezji radomskiej. Specjalista w dziedzinie profilaktyki i terapii uzależnień.

Autor ponad 80 książek i audiobooków głównie z dziedziny psychologii wychowawczej, przygotowania do małżeństwa i życia w rodzinie, profilaktyki i terapii uzależnień, m.in. Komunikacja. Kochaj i rób, co chcesz; Emocje. Krzyk do zrozumienia; Bóg vs cierpienie.

Za swoją twórczość został odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej.