Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Złożyłem obietnicę” to kontynuacja przygód, pokochanych przez Was bohaterów „Pożegnaj się, Leo” – Roberta Kazara i Kiry. Jest opowieścią o tym, jak dwójka ludzi, z których każdy przeżył swoją osobistą tragedię – odnajduje siebie. Pomagając sobie, wzajemnie łączą się ze sobą w zrozumieniu odnajdując rutynę, której im tak bardzo brakowało. Niczym dwójka rozbitków po przejściach, ze strzępów własnego życia, trwając w tej zwykłości mocą swoich uczuć i pragnień wciąż szukają... Jednak czy to, że odnaleźli siebie, sprawi, że odnajdą spokój i szczęście?
Jak to zwykle w życiu bywa, czeka ich wiele wzlotów i upadków. To wszystko można przetrwać jedynie ze wsparciem najbliższych. Czy ich marzenia kiedyś się urzeczywistnią? Czy będzie im dane zaznać szczęścia?
W tej części wraz ze zmianą dynamiki i wzrostem napięcia zmienił się też język opisujący świat i emocje bohaterów. Środki literackie tu zastosowane mają przedstawić nie tylko uczucia, ale i aurę – żebyś Ty, drogi czytelniku, mógł również poczuć to wszystko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Maria Mittek
Zdjęcia i projekt okładki: Aleksander Cieśliński
Skład i łamanie: WLBP
Redakcja i korekta: Aga Dubicka
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Partner wydania:
dr Łukasz Kister
– ekspert bezpieczeństwa i przyjaciel mądrej kultury
www.bezpieczneinformacje.pl
Patroni:
Biblioteczka u Rudej – blog
Aleksa Lawenda – blog
Diabeł poleca – blog
ISBN: 978-83-66945-32-6
Podziękowania
Drogi Czytelniku, po raz kolejny pragnę podziękować Ci za zaufanie, jakim mnie obdarzyłeś, wybierając „Taką miłość”. Wierzę, że poprzez uczucia, które włożyłam w tę historię, również Tobie podaruje ona nadzieję.
Kolejnymi, którzy skradli moje serce, okazując mi własne, są: Agnieszka Kazała i całe Wydawnictwo Literackie Białe Pióro. Jesteście cudowni i sprawiacie, że czuję się wśród Was jak w rodzinie.
W pracach nad tym tomem pomocą służyli mi trzej niezastąpieni mężczyźni. Dziękuję Wam, za Waszą wiedzę, wsparcie i to, że staliście się moimi pierwszymi czytelnikami. Panu Brązowemu, który znosi wszystkie moje humory, choć nie uważa tego za szczególny wyczyn. Stanisławowi Muryn za jego cenne rady tam, gdzie nazbyt ponosiła mnie fantazja. Oraz temu, którego nazywam bratem.
Wreszcie… najgorętsze DZIĘKUJĘ – za zaakceptowanie tego, że jestem pisarką – mojej rodzinie. Zwłaszcza tej, którą najbardziej zaskoczyłam, wręczając „Pożegnaj się, Leo”.
Skale,
na której zbuduję swoją twierdzę
Część IIn nomine Patris
1.
Kira pełna swoich irracjonalnych obaw pchnęła w pół przeszklone drzwi.
– Dzień dobry. – Stanęła przy kontuarze recepcjonistki. – Cichecka – przedstawiła się – jestem umówiona na jedenastą dwadzieścia.
– Przepraszam – usłyszała po dłuższej chwili stukania w klawiaturę – ale nie mam takiego nazwiska na liście.
– To chyba pomyłka, jestem pewna, że jestem umówiona na dziś. – Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wzięła głęboki wdech. – A czy może pani sprawdzić nazwisko Kazar?
– Kira? – Usłyszała obok siebie męski głos.
– Tak? – Odwróciła się momentalnie.
– Zapraszam do gabinetu. – Poczekał, aż wejdzie i zamknął za nią drzwi. – Doktor Michał Tomala.
– Katarzyna Cichecka. – Usiadła niepewnie na kanapie przed okazałym biurkiem.
– A Kira to przezwisko?
– Pseudonim artystyczny, jestem tancerką. – Pozwoliła sobie na nikły uśmiech, była dumna z tego, co robiła. – A mógłby pan powiedzieć, ile kosztuje ta wizyta?
– Proszę mi mówić po imieniu, będzie wygodniej.
– Może mi pan – zająknęła się i szybko poprawiła – możesz mi mówić Kira. Ile spotkań obejmuje terapia?
– Kiro, nasze spotkania są dotowane w ramach konsultacji dla wojska. Dlatego nie musisz się martwić o koszty.
Oczywiście kłamał. Co prawda żołnierzom, po wojnach, misjach czy innych traumatycznych zdarzeniach, należało się dofinansowanie wizyt w takich przybytkach jak ten, jednak piętnaście procent zapewniane przez wojsko nijak się miało do całkowitego zwracania kosztów. Poza tym nigdy nie obejmowało terapii rodzinnej, a zwłaszcza przyszłej żony. Dodatkowo obiecał Robertowi, że nie będzie rozmawiał z Katarzyną o pieniądzach. Dlatego pozwolił sobie na to małe kłamstewko, zwłaszcza że Kazar gotów był z góry regulować wszelkie rachunki.
– O czym chciałabyś ze mną porozmawiać?
– Kaz prosił, żebym z tobą porozmawiała – wyznała szczerze. – Ja nie zwykłam roztrząsać z obcymi swoich własnych problemów.
– To bardzo zdrowe podejście – zapewnił. – Nie jesteś pierwszą osobą, która traktuje mnie z taką rezerwą. Ale wspominałaś, że Robert prosił, abyś się ze mną spotkała. Podobno wytrąciła cię z równowagi jakaś rozmowa.
– Tak, te proszki, które mu zapisałeś, to straszne świństwo. Ścięło mnie w kilka chwil. Nie pamiętam dosłownie nic, a sądząc po stanie, w jakim się obudziłam, powinnam.
– Nie sądzę, aby Robert…
– Też nie sądzę – przerwała mu szybko. – Ale martwi mnie, że nie byłam w stanie zapamiętać tego co robię, za to miałam dostatecznie dużo siły, aby się obnażać. Takich ekscesów nie zwykłam robić nawet po alkoholu.
– Robert oczekuje ode mnie silnych, dobrze działających leków.
– I łyka je jak dropsy, gdy normalny człowiek już po jednym może zaliczyć zgon.
– Dlatego ciekaw jestem, co było aż tak poruszające, że zdecydował się podać ci te specyfiki.
– Podobno najpierw konsultował to z tobą.
– Wierz mi, nie chciałabyś próbować jego środków nasennych. Ale…
– Nie znamy się na tyle, żebym była skłonna o tym mówić – ucięła szybko.
– A o czym możesz mi powiedzieć?
– Ostatnio rozmawiałam z trupem – oznajmiła, unosząc dumnie brodę. To było wyzwanie.
Tomala ugryzł się w język. Jeśli chodzi o Roberta Kazara, informacja o długich dyskusjach ze zmarłą Heleną była normą. Przy takim facecie jedna rozmowa nie była nawet zaskoczeniem.
– Opowiesz mi o tym coś więcej?
– Byłam z Kazem na cmentarzu. – Umościła się wygodniej, siadając na kanapie po turecku. – Prosiłam Helenę Leone, żeby dała mu spokój.
– Odpowiedziała?
Wzrok Kaśki świadczył, że szuka podstępu. Michał nie spodziewał się aż takiej niechęci i strachu przed rozmową z nim. Dzisiaj był tylko terapeutą. Więcej, obiecał pomoc Robertowi, który, pomimo że był jego pacjentem, czy jak kto woli klientem, był też trochę przyjacielem.
On również bronił swoich sekretów. Jednym z nich było jedzenie jak prosię, a jednak z tym jednym pacjentem pozwalał sobie na wspólne posiłki. Dokonywał więc tego, na co nie pozwalał sobie nawet przy współpracownikach i części znajomych. Fakt faktem, że owo zaufanie, które dzielił z Robertem, było obustronne. Teraz miał nadzieję, że wkrótce i Kasia się przed nim otworzy.
– Ja nie orzekam o niepoczytalności – zauważył. – Poza tym obecnie praktycznie wszystko można skorygować odpowiednimi lekami – zaśmiał się. Ach, te cudowne psychotropy, które, odkąd zostały wynalezione w latach dwudziestych, uzdrowiły tysiące Neronów, Jezusów i Hitlerów…
– Nie jestem niepoczytalna – zaprzeczyła – I tym bardziej nie chcę, żebyś tak o mnie myślał.
– Mnie nie musisz się obawiać. Jestem tu, żeby pomagać, a nie dręczyć ludzi. Więc jak, Helena odpowiedziała?
– Nie. Pomimo że zapewniałam ją, że zaopiekuję się Kazem.
– Coś do niego czujesz?
– A co on czuje do mnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Tajemnica lekarska.
– Czyli to twoja własna ciekawość?
– Zawodowa. – Coraz bardziej podobała mu się ta rozmowa.
– Kaz daje mi bezpieczeństwo. Ufam mu, choć nie wiem dlaczego. I myślę, że jeśli okaże mi jeszcze trochę cierpliwości, jestem zdolna go pokochać.
– Jesteś zdolna? To znaczy, że na razie nie kochasz?
– Po tym, co przeszłam, sama sobie się dziwię, że jestem w stanie mieszkać z jakimkolwiek mężczyzną pod jednym dachem. – Jej wzrok próbował zmrozić terapeutę. – Byłam dręczona fizycznie i psychicznie. Nie oczekuj ode mnie, że wpadnę natychmiast w czyjeś ramiona, nawet Kaza, bo to ponad moje siły.
– Czy chcesz porozmawiać o tym na następnym spotkaniu? Na przykład za tydzień?
– Tak, to dobry pomysł. – Poczuła swoistą ulgę, skoro mówili o kolejnym spotkaniu, to to się właśnie kończyło. – A jeśli chcesz mnie lepiej poznać – uśmiechnęła się tajemniczo – umów się z Kazem i przyjdź zobaczyć, jak tańczę. Myślę, że to ci da kilka informacji więcej.
– Nie omieszkam. – Tomala zauważył jej ożywienie. – A teraz, chcesz już skończyć na dziś?
Pokiwała głową. Zanim się obejrzał, poprawiła torebkę, sprawdzając, czy nic z niej nie wypadło, i była gotowa do wyjścia. Nie zatrzymywał jej. Sam powie Marcie, żeby zapisała Kirę na przyszły tydzień. Z chęcią skorzysta z tej dodatkowej chwili, żeby uporządkować swoje myśli. I oczywiście zrobić porządne notatki. Co prawda na razie dziewczyna była dla niego zagadką, ale nadal miał nadzieję, że szybko przedrze się przez tę barierę nieufności.
Ciekawe, jak zareaguje Tamara, gdy powie jej, że idzie do nocnego klubu. Będzie krzyczeć, zazdrościć? Może taka nutka pikantnej nienawiści ożywi ich związek? Ostatnio towarzyszyła im ponura stagnacja. Tego się nigdy nie spodziewał, żeby jego praca i pomoc innym jednocześnie pomogły jemu. Tak, wypad do klubu na pewno mu się przyda, a jeśli przy okazji wypije z Robertem kieliszek, to tylko mu ten czas umili.
Kira miała wrażenie, że prawie biegnie, ledwie muskając stopami chodnik. Była wewnętrznie roztrzęsiona. Co to miało być? Im bardziej oddalała się od gabinetu Tomali, tym większe miała wątpliwości. Musiała jak najszybciej wrócić do domu. Może zdąży porozmawiać z Kazem, zanim wyjdzie do pracy. Litości! Jak tego z kimś nie przegada, nie będzie w stanie zrobić nic ani przy barze, ani na scenie. Szlag!
Wleciała do mieszkania jak burza. I niemal wpadła na wyciągniętą w jej kierunku rękę. Robert właśnie rozmawiał przez telefon. Było to na tyle ważne, że potrzebował ciszy i nie mógł poświęcić jej swojej uwagi. Zaczęła w niej wzbierać wściekłość. Dzika, nieopanowana wściekłość. Zacisnęła dłonie w pięści, powstrzymując dziwaczny pisk. Tupnęła z bezsilności, jak prawdziwa księżniczka. Kaz uśmiechnął się na ten widok. Była urocza. Naburmuszona i urocza. Tylko co ją tak rozwścieczyło?
– Niech będzie. – Postanowił, że jak najszybciej zakończy rozmowę z Podejko. Zżerała go ciekawość, co jest aż tak bardzo nie tak. – Zrób jak uważasz. Ja chcę tylko porządku w papierach. Gdy już skończysz, daj znać, kiedy mam wpaść podpisać. – Wysłuchał prawniczego bełkotu. – Tak, dziękuję. – Rozłączył się i westchnął. – A teraz jestem dla ciebie – dodał spokojnie, widząc, że Kira cały czas nie spuszcza z niego ognistego wzroku.
Ach… gdyby jeszcze w tych oczach płonęła żądza, byłby najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Jednak ogień w tych bystrych źrenicach pochodził raczej od boga Marsa, a to nie wróżyło nic dobrego.
– Na twoją prośbę pojechałam do tego terapeuty – brzmiała dramatycznie.
– Drugie śniadanie i kawa? – Zaproponował, odwracając ją w kierunku kuchni.
– Nie chcę jeść! – Pociągnęła ze zdenerwowania nosem, była prawie na granicy płaczu.
– Ale ja chcę. – Skłamał gładko. – Usiądź, zaraz coś zrobimy.
– Byłam u Tomali. – Ciężko klapnęła na stołek. – Nie podoba mi się.
– Co takiego zrobił Misiek, że jesteś aż tak wzburzona? – Krzątał się, odwrócony do niej plecami.
– Nie ufam mu. Jest dziwny. Wypytuje!
Odpowiedział jej stłumiony rechot.
– Wybacz, kochanie, ale taka jest jego praca.
– Poszłam tam tylko dlatego, że o to prosiłeś. – Nerwowo wymachiwała palcem.
– I dziękuję ci za to. – Wyjął z lodówki wszystko, co można było zjeść i wrócił do myszkowania po szafkach. – Jestem ciekaw… – Zatrzymał się ze szklankami pełnymi wrzątku, Kira skubała właśnie kawałek wędliny. – A mówiłaś, że nie jesteś głodna. – Zaśmiał się.
– Powiedziałam Tomali, że jeśli chce mnie lepiej poznać, musi zobaczyć jak tańczę.
– Chcesz mi powiedzieć, że dopóki nie zobaczysz w nim ludzkich odruchów to mu nie zaufasz? – Ledwo powstrzymywał uśmiech. On też tak zaczynał znajomość z Miśkiem.
– Dopóty dopóki się z nim nie napiję…
– To równy chłop. – Zapewnił ją. – Ale jeśli nalegasz, to może spotkamy się w czwartek? Zejdziesz ze sceny i dołączysz do nas. – Zaproponował.
– Wolę piątek. – Przeciągnęła się mimowolnie. – Mam wtedy lepszy układ.
– W piątek są tłumy. – Zauważył. – Myślę, że nie jesteśmy na tyle szaleni, aby wynająć cały vip room na popijawę.
– Szaleni? – zdziwiła się. – Chyba chciałeś powiedzieć zboczeni, jeśli rozważamy mój prawie rozbierany występ przed naszym wspólnym terapeutą. To chore!
Ten śmiech był zaraźliwy. Był jednocześnie radosny i odprężający. Aż się nie chciało przerywać tej zabawnej pogawędki. Aż korciło, żeby pociągnąć te wariackie skojarzenia i zażyć jeszcze odrobinę tego absurdu.
Niespokojnie zerknęła na zegarek. Jak długo może przedłużać tę zabawę, zanim będzie musiała wrócić na ziemię i tak prozaicznie pójść do pracy? Tak głupio przyszło jej do głowy, że chciałaby się na chwilę zapomnieć i pozwolić ponieść temu wszystkiemu, co tak skrzętnie upychała w najczarniejszych zakamarkach swojej świadomości, aby nie krzyczało zbyt głośno.
– Wezmę prysznic przed wyjściem – oznajmiła gdy poczuła, że puszczają w niej niewidzialne tamy.
– Masz czas. Jeśli wyjdziesz za półtorej godziny, też zdążysz.
Teraz już musiała wziąć ten prysznic. Najlepiej zimny. Przez moment pożałowała, że zamek w drzwiach łazienki wciąż jest popsuty. Nic jej nie obroni przed wybujałą wyobraźnią. Cholera! Przez te parszywe proszki momentami nie potrafiła się opanować. Co takiego w nich było, że tak niesamowicie pobudziły jej pragnienia? A może to wina Kaza, który był zbyt rycerski, by nie skorzystać z okazji? Czmychnęła czym prędzej z kuchni.
Musiała wymyślić coś sensownego, bo inaczej zwariuje. Ręce zaczynały ją świerzbić. Co powinna zrobić? Przycupnęła w wannie pod chłoszczącym ją strumieniem wody. W jej umyśle krzyk mieszał się ze skowytem. Zaczęła dygotać z emocji i z zimna. Tak bardzo walczyła ze sobą, żeby nie zawołać Roberta… Tylko co miała mu powiedzieć? Że się poślizgnęła? Że potrzebuje pomocy? Że chce się z nim kochać?
– Możesz się pośpieszyć? – Zapukał delikatnie we framugę.
– Wchodź jak chcesz. – Nie pojmowała, czemu atakuje. – I tak już wszystko widziałeś.
– Przestań się pluskać – nie ustępował – nie zdążysz wysuszyć włosów.
Zaraza z tym psem ogrodnika! Ale czego ona się tak wścieka? – Opanuj się! – Warknęła do siebie, jednocześnie zmuszając się do jakiegokolwiek ruchu. Zakręciła wodę. Z kucek opadła na kolana. Tak znacznie łatwiej będzie jej wstać.
– Postanowiłaś zmienić się w syrenę? – Zapytał, gdy otworzyła wreszcie drzwi okręcona jedynie w ręcznik.
Nie odpowiedziała. Przecież syreny, to nie ta słodka Ariel z produkcji Disneya. One były krwiożercze, bezwzględne i… Oj, chciałaby, żeby były wyuzdane. Chciała sobie pozwolić na chwilę rozkoszy, której tak pragnęła. To koszmar! Optymistyczne w tym wszystkim było jedynie to, że Kazar będzie miał ją na oku w czasie pracy i nie ma szans, żeby rzuciła się na któregoś z klientów.
W sumie, jakby się nad tym zastanowić, to było to nawet zabawne. Tancerka, a jak niektórzy bogobojni krzyczeli: tańcząca ulicznica, która, ni mniej ni więcej, po prostu miała chcicę. Mężczyzna, który mógłby zaspokoić nie tylko jej fantazje, ale też żądze był dżentelmenem, przynajmniej jeśli chodziło o zachowanie nieprzekraczalnej granicy przestrzeni osobistej, więc nawet nie próbował jej uwieść. Czego aktualnie bardzo by chciała. Obłęd!
Jedną ręką nadal machała olbrzymią suszarką do włosów, drugą zaczęła szukać w torbie kalendarza, a następnie kartkować go w poszukiwaniu przyklejonej na końcu kartki w kratkę. Według wskazań cyklu powinna teraz marzyć o gorącym kakao i książce czytanej pod miękkim kocem, a nie chodzić nabuzowana wizją niekoniecznie łóżkowych igraszek.
Co za paranoja! Przecież nie wyobrażała sobie nic konkretnego. Ani łóżka, ani tym bardziej samego seksu, a co śmieszniejsze z żadnym mężczyzną. Z drugiej zaś strony wszystko ją aż świerzbiło, gdy Robert był w zasięgu wzroku i musiała wkładać o wiele za wiele wysiłku, aby nie rzucić się na niego, niczym jakaś dzika bestia w rui.
Potrząsnęła w pół wilgotnymi włosami. Ujdzie. Narzuciła na siebie letnią sukienkę do samej ziemi i króciutkie bokserki wykończone białą koronką. Powinny pasować do dzisiejszego kostiumu, czyli folk spódniczki z halką i przaśnych korali.
Dobra, ochłonę po drodze – próbowała wmówić sobie kolejny raz. – Wychodzę. Do zobaczenia w barze – zawołała, dopinając na kostkach sandałki. – A może umówimy się z Tomalą na jutro? – Nie czekała na jego odpowiedź.
– Ta… – Odmruknął Kazar.
Zupełnie nie rozumiał, co ugryzło dziewczynę. Od tygodnia zachowywała się jakoś dziwnie. W sumie mógł to zrzucić na pokrętność kobiecej psychiki, ale coś go niepokoiło. Pomysł z szybkim spotkaniem z Miśkiem był naprawdę dobry. Wykręcił numer terapeuty.
– Co robisz jutro wieczorem? – zapytał, zanim rozmówca się odezwał.
– Rano mam trzy terapie, a popołudniu nudną konferencję? – raczej pytał niż stwierdzał.
– Wpadniesz wieczorem do „Sweet Leoness”?
– A o której zaczyna się wasz wieczór? – Wolał się upewnić. On sam zrzędził, że jego konferencja kończy się wieczorem, to jest o osiemnastej. Jednak termin „wieczór” w nocnym klubie był dla niego zagadką.
– Jeśli dobrze pamiętam – Kaz podrapał się w głowę – Kira wychodzi na scenę o dziewiątej. Więc o której dojedziesz, to dla nas bez znaczenia. I tak zmianę zaczynamy o szesnastej.
– Za chwilę jeszcze powiesz, że postawisz kieliszka na zachętę – zadrwił.
– Nawet całą butelkę. – Odpowiedział mu śmiech.
Obaj wiedzieli, że flaszka będzie do wspólnego wypicia. Obaj wiedzieli również, że na jednej się nie skończy. Swoją drogą, ciekawe czy załatwi jakiś pracowniczy rabat, żeby popijawa w eleganckim klubie nie kosztowała więcej niż terapia u niego. Choć z drugiej strony, może wydać dużo więcej, by zobaczyć błysk zazdrości w oczach Tamary.
– Przyjdę.
Nie chciał przyznać przed swoim pacjentem, ani przed sobą samym, że jest bardzo ciekaw występu Katarzyny. I to nie tylko z powodów terapeutycznych. Jeśli mógł bezkarnie popatrzeć na piękną kobietę, to czemu miałby nie skorzystać?
– Misiek – Kazar odezwał się w ostatniej chwili, gdy Tomala już miał się rozłączyć – ona jest ostatnio jakaś dziwna.
– Kto?
– Kira.
– Ty mi coś sugerujesz czy stwierdzasz fakt?
– Martwię się – orzekł. – Jakby przede mną uciekała. Nie chce rozmawiać. Unika przebywania razem. Jakby się mnie bała.
– A powiesz mi, co się stało w nocy, której ponoć nie pamięta? – poprosił.
– Po telefonie do ciebie – zaczął opowiadać, skoro jego rozmówca już i tak wiedział o zdarzeniu – dałem jej jedną drażetkę. Mnie one jakoś nie ruszają, ale Kirę dziabnęło, ja wiem – zastanowił się – może w kwadrans. Tyle, że zdążyłem sprzątnąć po kolacji. Zachowywała się jak nieźle wstawiona, była rozkojarzona i plątały jej się nogi. – Relacjonował wszystko, nie pomijając żadnych szczegółów. – A że prędzej by sobie krzywdę zrobiła niż pościeliła w takim stanie łóżko, zaprowadziłem ją do swojego. Wtedy już nie kontaktowała, zaczęła się rozbierać na moich oczach.
– I co dalej?
– Nic. Ledwie dotknęła głową poduszki, usnęła. Przykryłem ją, żeby nie zmarzła i poszedłem dłubać w komputerze.
– Do niczego nie doszło? – zapytał kontrolnie, choć nie podejrzewał Roberta o tak niecny uczynek.
– Ręczę ci, że gdybym NIE wyszedł – dobitnie zaakcentował przeczenie – z sypialni, mogłoby się to różnie skończyć. Dlatego zająłem się robotą.
– Może więc się wstydzi? – zaproponował rozwiązanie terapeuta.
– To by się oblała rumieńcem – zauważył Kazar. – A ona zaczyna normalnie rozmawiać, a przynajmniej stara się, a potem nagle ucieka. Słyszę tylko, jak się wścieka za ścianą.
– Na ciebie? – To było coś ciekawego.
– Na siebie! – prawie krzyknął. – Gdyby warczała na mnie, to nie trułbym ci dupy, tylko kazał jej od razu powiedzieć, co jest nie tak.
– Dobrze, zwrócę na to jutro uwagę. A teraz – westchnął – wybacz, zaraz mam pacjenta.
– Do zo… – mruknął Kaz i się rozłączył.
Poczuł się odrobinę lepiej, gdy podzielił się swoimi obawami z przyjacielem. Zostawało mu jedynie ufać, że Misiek zna się na rzeczy nie tylko w swoim fachu, ale też w bardziej prozaicznych problemach z delikatną kobiecą psychiką.
Rozejrzał się po porzuconych na podłodze łazienki damskich ciuszkach. Westchnął. Dlaczego nie gubi ubrań z jego powodu? Zastanowił się. A może powinien powiedzieć Tomali, że są chwile, nie tylko tamta, gdy lekko naćpała się jego lekami, gdy trudno mu utrzymać ręce przy sobie? Jak to dobrze, że przyzwyczajony do karności, żołnierski umysł był jeszcze w stanie panować nad ciałem. Po prostu im dłużej byli razem, tym bardziej budziły się w nim uśpione przez ostatni rok pragnienia.
Jakie to głupie! Czego on się bał? Opowiadał Miśkowi praktycznie o wszystkim: o swojej traumie, o klątwie Ishel, bólu straty po śmierci Leo, wszystkim innym… A już przyznać, że reaguje jak każdy normalny, zdrowy, heteroseksualny mężczyzna, podnieceniem na atrakcyjną kobietę, egzotyczną tancerkę, współlokatorkę, wreszcie narzeczoną, nie chciało mu przejść przez gardło, choć umysł miał pełną tego świadomość, a wyposzczone ciało dotkliwie upominało się o swoje. Zachowywał się jak jakiś kretyński nastolatek, który wstydzi się przyznać, że kuśka zaczyna mu stawać, ale nie kontroluje tego, kiedy ani w jakich okolicznościach się to dzieje. Jednym słowem, czuł się jak kretyn. Jakby znowu miał te… trzynaście lat.
Na dzisiejszą nockę musiał przygotować sobie jakąś dodatkową robotę, tak żeby nie oszaleć. I musiał pamiętać, żeby przekazać Kirze, że ich terapeuta rzeczywiście wpadnie jutro. W sumie to zabawne, taka sesja terapeutycznej mediacji, czy jak to w naukowym bełkocie można nazwać, a przy tym, szklaneczka przyjemnej wódki. Czegóż chcieć więcej? Oj… mógłby tu wymieniać, czego chciałby więcej. Ale po pierwsze: chciał jej!
2.
Kaśka już dawno się tak nie denerwowała przed wyjściem na scenę. Nerwowo podrzucała wachlarz, który był jednym z nielicznych rekwizytów. Była już po rozgrzewce, podwieczorku, a nawet w pełnym kostiumie i makijażu. Stała w niewielkim korytarzyku i z dziwnym, jak dla siebie, niepokojem spoglądała to na zegar, to w prześwit wychodzący na salę. Miała jeszcze dwadzieścia minut do swojego występu, a tak naprawdę marzyła o tym, aby jej dwugodzinne show się skończyło i by mogła już usiąść do stołu z terapeutą i Robertem.
Dziś chciała się nie tyle napić, co upić. To był jej kretyński, ale skuteczny pomysł na ułatwienie niektórych decyzji. Bo przecież tak trudno ten pierwszy raz powiedzieć mężczyźnie „chcę”. A gdy jest się wstawioną bywa już łatwiej. Poza tym później idzie już z górki. Skoro raz się zgodzi, facet uznaje to za normę i więcej nie pyta. Miała nadzieję, że podobnie będzie również z Kazem. Tak było z jej pierwszym razem z… Jak mu było? Damian? I tak samo było z Antkiem. Choć ten nie potrafił pogodzić się, że nie był jej pierwszym. Wiele razy jej to wypominał.
Co za kuriozum! Cały czas twierdziła, że Kazar jest inny od Antka. Że jest jego przeciwieństwem. Cieszyła się z tego. Podziwiała to w nim. A teraz marzyła, aby zachował się dokładnie tak samo jak każdy byle chłystek, z którym dotąd miała do czynienia. Czyż to nie doskonały powód, aby spędzić parę następnych godzin na terapii u Tomali, roztrząsając swoje relacje z byłymi kochankami? Oby tylko pod wpływem alkoholu nie powiedziała o tym głośno jeszcze tego wieczoru i w obecności swojego narzeczonego. Co jak co, ale to byłby ogromny nietakt.
Z niecierpliwością nasłuchiwała pięciu gongów świadczących o końcu układu Alinki. W sumie, to cieszyła się, że Papa nie ingerował zbyt mocno w ich układy. Było powiedziane jasno i wyraźnie, że przez cały czas mają tańczyć trzy. Jedna na głównej scenie i dwie po bokach, ale gdzie która, co, i jak długo, już go nie obchodziło. Byle tylko klienci się nie skarżyli. W ekskluzywnym nocnym klubie rzadko dochodziło do burd, a nie w pełni rozebrane dziewczyny zazwyczaj nie były obiektem skarg. A zwłaszcza tych, które szef mógłby rozpatrzyć na niekorzyść swoich pracownic. W sumie, o tym starym capie można było powiedzieć wiele, ale nigdy nie był stręczycielem. Zachowywał się raczej jak podstarzały wujek, dla którego priorytetem jest firma i zgadzający się stan kasy, ale póki jego dziewczynkom nie działa się krzywda. Na dłuższą metę to był bardzo zdrowy układ.
Rozległy się kolejne uderzenia w równej sekwencji co pięć sekund. Po chwili owacja. Znak, że na głównej scenie Alinka padła w kornym ukłonie. Zaraz przyjdzie kolej na nią. Da tylko chwilę swojej poprzedniczce na zejście z podwyższenia i dodatkową, by publiczność ochłonęła. Za jakieś trzydzieści sekund wpadnie tam, łopocząc absurdalnie szerokimi rękawami jedwabnego szlafroczka.
Poprawiła swój gorsecik udający pas obi i sprawdziła, czy porządnie dopięła trzy zatrzaski niewidocznie utrzymujące dolną część jej niby-kimona zsuniętą jak należy. Lubiła szokować, ale nie miała zamiaru nikogo gorszyć. Choć czy w nocnym klubie można gorszyć golizną? Potrząsnęła głową, aby pozbyć się zbędnych myśli. Takty jej podkładu muzycznego właśnie zaczęły tajemniczo plumkać. Zostało tylko wziąć głęboki oddech i hop!
– To ona? – Tomala prawie zachłysnął się niebieskim drinkiem, który postawił przed nim Robert.
– To ona – potwierdził Kaz, przez chwilę również wpatrując się w swoją gejszę jak zaczarowany. – Szybko zreflektował się w pożerającym Kirę spojrzeniu. – Cholera… – Mruknął sam do siebie. Powinien być choć trochę bardziej taktowy. Przeniósł spojrzenie na nadal zapatrzonego w tancerkę Michała. – Misiek – zaczął niepewnie, próbując nadać swojej wypowiedzi lekki, niedbały ton – doradź staremu kumplowi, bo już dawno wypadłem z obiegu, jak się teraz – zastanowił się – podrywa dziewczynę?
– Obawiam się, przyjacielu, że w tych porąbanych czasach to one nas – zaakcentował dobitnie – podrywają.
– Niby jak?
– Spójrz na nią. – Kiwnął głową w stronę sceny, gdzie Kaśka opadła właśnie wygięta w fantazyjny łuk, wpatrując się wyzywająco i wyczekująco w Kazara. – Właśnie tak.
– Bujasz. – Zbyt głośnio odstawił pustą już szklankę. – Właśnie za takie show Papa jej płaci.
Terapeuta wzruszył ramionami. Nie miał ochoty na kłótnie. Wolał pocieszyć oczy przepięknym spektaklem. Odprężyć się. Zamarzyć, że któregoś wieczora Tamara przygotuje mu choć ułamek takiego show.
– I jak? – Zapytała lekko zdyszana, dosłownie sfruwając ze sceny. Po czterdziestopięciominutowym, nieprzerwanym występie miała wreszcie pół godziny przerwy, gdy zastępowała ją Liska. – Zaraz wracam. – Odbiła się od blatu stołu i nadal tanecznym krokiem skierowała się do baru.
– Wody – sapnęła do barmana.
– Coś jeszcze? – Seba postawił przed nią wysoką szklankę z czymś na kształt lemoniady.
– Mam jakiś pracowniczy rabat? – zapytała, sącząc przez słomkę przyjemnie zimną ciecz.
– Czterdzieści procent, a co?
– Flaszkę wódki i kieliszki. – Poczekała, aż dostanie zamówienie. – I wszystko, co zamówi stolik Kaza – wskazała za siebie – dopisuj do mojego rachunku.
– Jasne.
Wróciła do Roberta i Michała. Nie była na tyle szalona, by próbować alkoholu pomiędzy występami, ale nie przeszkadzało jej, że oni pili.
– Stawiam – oznajmiła. – Wasze zdrowie – uniosła swoją wodę.
– Twoje – poprawił ją Kaz, ochoczo chwytając butelkę, aby polać.
– A ty? – zdziwił się Tomala.
– Ja mam jeszcze jeden taniec. – Posłała mu zmęczony uśmiech. – Jak znowu zejdę ze sceny na pewno się z wami napiję.
– Jak zejdziesz – wciął się Robert, bez toastu opróżniając swój kieliszek. – Najpierw idź się przebrać i cokolwiek zjeść.
– Kaz! – Była oburzona.
– Ma rację. – Przyznał Misiek, medytując nad własnym kieliszkiem. – Jak masz w zanadrzu drugi taki układ, to cię zetnie już po pierwszej pięćdziesiątce – orzekł z miną znawcy.
– To wy też coś sobie zamówcie. – Przeniosła swoją uwagę na Roberta. – Rachunek jest na moje konto.
Przytaknął. Nie miał najmniejszej ochoty się sprzeczać. Jak będzie chciał, to i tak zdąży wszystko odkręcić, bo wprowadzony przez Papę bardzo wygodny system płatności dla pracowników po prostu odliczał wartość rachunku od ich pensji. Jeśli każe dziś przepisać koszty na siebie, Kira nawet tego nie zauważy.
Wszyscy spojrzeli na scenę. Lisce coś dzisiaj nie szło. Potknęła się już któryś raz, prawie upadając na deski kontuaru.
– Która godzina? – zapytała Kaśka, śledząc uważnie ruchy koleżanki.
– Za pięć dziesiąta. – Tomala usłużnie odczytał z tarczy swojego zegarka.
– Kaz, po mnie wchodzi Sylwia, jak ją zobaczysz, niech przygotuje się wcześniej. – Upiła pośpiesznie łyk swojej lemoniady. – Ja się postaram nadrobić.
Wstała teatralnie, a zarazem bardzo ponętnie się przeciągając, a potem podskoczyła i usiadła na podwyższeniu. Skradła tym całą uwagę widowni. Chwilę później stała już, kołysząc się i głaszcząc razem z Lisą.
– Zmykaj, zanim połamiesz nogi – szepnęła, ujmując twarz koleżanki w dłonie.
– Muszę wyrobić godziny.
– Nie kłóć się – poprosiła, jednocześnie popychając ją wprzód.
Kazar uważnie śledził sytuację przed nimi. Gdy tylko tancerka niebezpiecznie zbliżyła się do krawędzi sceny, zerwał się z miejsca. Nie czekał na kolejne potknięcie dziewczyny. Złapał ją za nogi, przewiesił sobie przez ramię i bezceremonialnie wyniósł na zaplecze.
– Dziś już nie tańczysz – oznajmił krótko.
– Ale muszę pracować – oburzyła się, stając naprzeciw i biorąc się pod boki.
– To załóż spodnie, płaskie buty i zasuwaj z tacą.
– Ale…
– Bez dyskusji! – Wiedział, że jego głos może teraz przerażać. – Kira już tańczy. Nie wrócisz na scenę.
– Dobrze – szepnęła przestraszona.
– Zmykaj się przebrać.
Osiągnął swój cel. Odprowadził wzrokiem umykającą przed nim tancerkę. Nie obchodziły go powody niedyspozycji. Skoro może chodzić, to może biegać jako kelnerka. Do tańca zupełnie się nie nadawała. Wrócił do stołu.
– Wybacz. Musiałem…
– Nie rozumiem co to było, ale niech będzie. – Wprost nie mógł oderwać oczu od swojej pacjentki, aż dziwił się czemu Robert nie był zazdrosny.
– Nic wielkiego – mruknął, nalewając sobie wódki. – Lisa jest dziś nie w formie, a upierała się, żeby tańczyć – prychnął i przechylił kieliszek. – Jesteś głodny? Karmią tu podle, ale coś na ząb się zawsze znajdzie.
– Skoro stawiasz.
– Dora! – zaczepił przechodzącą obok kelnerkę. – Kto dziś gotował?
– Maryla. – Dziewczyna była zdziwiona, że pijak, który nigdy nic nie je, nagle pyta o obiad. – Dzisiaj jest zupa cebulowa, a z wczoraj została jeszcze genialna ogórkowa.
– A jakieś mięso?
– Szaszłyki z patelni z sosem tzatziki. Takie coś pomiędzy gyrosem a kebabem. Ewentualnie jakieś przekąski.
– To jedna taka i jedna taka zupa, dwie porcje tych szaszłyków, a do tego… – zamyślił się – kiedy Kira zejdzie ze sceny, koło dwudziestej trzeciej, przynieś nam tacę chrupek i jeszcze jedną butelkę wódki. I gdybyś mogła dopilnować, żeby zjadła też coś na zapleczu. Zapowiada się nam tu mała impreza.
– Zostawię jej zupę na toaletce – zapewniła. – Rachunek będzie…?
– Na moje konto. Ureguluję to z Papą przy okazji.
– Jasne.
Odeszła pośpiesznie przekazać ich zamówienie do kuchni.
– Wiesz, jakoś nie rozumiem układów, jakie tu panują – zastanowił się Michał.
– Szef tego przybytku, to znaczy Papa – wyjaśnił usłużnie Kaz – był ojcem Leo. Jako mój niedoszły teść traktuje mnie trochę inaczej niż resztę pracowników. Ale nie pytaj mnie, co siedzi w jego głowie. Sam tego nie ogarniam. – Zaśmiał się.
– Inaczej, czyli jak? – Tomala próbował się skupić, pomimo pląsającej po podwyższeniu ponętnej dziewczyny.
– Papa jest i zawsze był dość specyficzny w uczuciach. Raczej szorstki. Przynajmniej ja – Kazar nalał im następną kolejkę – odczułem moment, w którym mnie zaakceptował, ale żadnych głębszych uczuć, nawet w stosunku do Heleny, nie widziałem.
– Dlaczego użyłeś słowa „ojciec”, ale już nie dodałeś „córka”? – zainteresował się.
– Bo z tego co wiem, to w dokumentach nie miała wpisanego ojca, choć nosiła nazwisko Papy.
– Nigdy jej o to nie pytałeś?
– To nie moje sprawy. – Zmierzył terapeutę chłodnym spojrzeniem. – Nie mam w zwyczaju wypytywać innych o wszystko.
– Ja wypytuję tylko tych, którzy mi płacą – zauważył z przekąsem Michał.
Zaśmiali się. Przez tę niestandardową terapię znali się jak łyse konie. I już dawno porzucili konwenanse narzucone przez formułę lekarz-pacjent. W ich przypadku było to wygodniejsze i, o dziwo, bardziej terapeutyczne.
Kira właśnie przetoczyła się przez niewielką scenę, wyginając niezwykle ponętnie.
– Masz śliczną narzeczoną – przyznał w końcu Michał.
– Dzięki. – Robert klepnął go w ramię nad stołem. – Ale jakoś tego nie czuję.
– Dlaczego? – Terapeuta spojrzał na niego zdziwiony. Poza gabinetem porzucał wystudiowany i kompletnie bez emocji wyraz twarzy.
– Bo ja wiem? – Wzruszenie ramionami odzwierciedlało dezorientację. – Byłem już kiedyś zaręczony, przecież wiesz. Z narzeczoną żyje się praktycznie jak z żoną, tylko że snujecie plany na przyszłość.
– A teraz? – dopytywał przyjaciel szczerze zaniepokojony. – Występ przestał się liczyć. Zapadła cisza, gdy na stole pojawiła się gorąca kolacja. Po raz ostatni tęsknie spojrzał na wirującą w tańcu uwodzicielkę. Bez problemu mógłby jej pragnąć, choćby na jedną noc. Co więc mogło budzić w Robercie takie wątpliwości? – A teraz? – powtórzył pytanie, gdy kelnerka odeszła.
– Którą chcesz zupę?
– Ogórkową. Nie zmieniaj tematu – ostrzegł, z wdzięcznością przyjął łyżkę i parującą czarkę zawiesistego płynu.
– Nie utrudniaj. – Robert wlał do ust prawie parzącą zalewajkę. – Z Kirą jest, no cóż, normalnie. Tak samo jak od pierwszego dnia, gdy się wprowadziła. – Westchnął i zamruczał przy kolejnej łyżce zupy. – Gotuje, sprząta, dokładnie tak, jak się umówiliśmy.
– Więc w czym problem?
– Bo nic poza byciem obok mnie nie ma. Nie słyszę o białej sukni, morzu kwiatów, kościele i innych pierdołach. – Skrzywił się na tę myśl. – Nie wiem, czy my się sami kontrolujemy, czy po prostu nie chcemy – pokręcił głową – a teraz wręcz przede mną ucieka. Nie zbliżamy się do siebie, zupełnie jakbyśmy byli obcymi ludźmi. Nie wiem, co o tym myśleć. – Wreszcie to z siebie wyrzucił.
– To mówisz, że kiedy to się zaczęło? Od razu po twoim powrocie?
– Nie no… Nie tak od razu. Przywitała mnie bardzo ciepło. Powiedziałbym, że wylewnie. Doszliśmy do wniosku, że trzeba w końcu porozmawiać, a potem dałem jej ten cholerny proszek, po którym odstawiła striptiz – wymieniał beznamiętnie.
– To może się tego wstydzi?
– Spójrz na nią – kiwnął w kierunku sceny – pokazała mi niewiele więcej niż teraz. Nie wierzę, że bez czerwonego rumieńca można się wstydzić. A tym bardziej, że wstydzi się tego wspaniałego ciała.
– A może nie wie, jak ci powiedzieć czego pragnie?
Znowu przerwali, patrząc w milczeniu, jak kelnerka stawia przed nimi drugie gorące danie i zabiera puste miseczki. Można powiedzieć, że obydwaj trawili tę rzuconą mimochodem uwagę.
– Niezłe to mięso – mruknął z uznaniem Kazar. – Wypijmy – uniósł kieliszek w geście toastu – za twoją diagnozę.
– Podoba ci się? – Tomala był zaskoczony.
– Jest na pewno optymistyczna. – Kazar rozlał resztkę wódki, aby opróżnić butelkę. – Chciałbym, żeby to była prawda. – Wychylił ostatni kieliszek.
– Do której będzie tańczyć? – Spojrzał teatralnie na zegarek.
Robert zapatrzył się w układ. Mijała niestosownie długa chwila, aż Michał zaczął się niecierpliwić.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Trochę improwizuje. A która godzina?
– Dwudziesta druga trzydzieści dwie.
– Cholera – mruknął. – Przedobrzyła. – Rozejrzał się dookoła. – Dora! – znów zawołał kelnerkę.
– Co jest? – Dziewczyna była niezbyt zadowolona.
– Powiedz Kirze, że zostało jej pół godziny występu, bo się nie wyrobi. – Spojrzała na niego jak na głupka. – Widzę, że improwizuje. Pięć minut przed końcem dam jej znać, żeby już schodziła.
– Dobra – burknęła, odstawiając tacę pełną pustych szklanek na stolik. – Czekaj.
– Czekaj, czekaj – podchwycił Tomala – mówiłeś, że jakie masz stosunki z szefem?
– A czekaj – zaśmiał się – zapomniałem. Jestem miejscowy wykidajło.
– I mówisz mi to, popijając wódkę w pracy?
– W pysk walę równie dobrze na trzeźwo, co po pijaku. – Mrugnął do kumpla porozumiewawczo.
– A kiedy po raz ostatni była tu aż taka burda?
– Nie było.
– Czyli za co ci płaci?
– Za siedzenie i picie – przyznał Kaz bez entuzjazmu.
– Więc chyba cię lubi – orzekł Michał.
– Co tu się odpierdala? – Groźny głos poprzedzał siwiuteńką, lecz dumnie kroczącą postać.
– Mieliśmy małą awarię. – Głos Kazara był spokojny. Wskazał gościowi puste krzesło przed sobą.
– Co ona wyprawia? Pląsa jakby kogo do łóżka kusiła. – Był ewidentnie wkurwiony.
– Ściągnąłem Lisę zbyt wcześniej, bo ewidentnie nie była w formie. Kira nadrabia układ na bieżąco, żeby Sylwia nie musiała się śpieszyć.
– Pytam się, co za szopkę odpierdala. – Ton mu odrobinę zelżał.
– Mnie się podoba. – wtrącił Misiek i rozejrzał się pospiesznie. – Innym gościom najwyraźniej też.
– A pan…? – Zreflektował się, że rozmawia z klientem.
– Michał Tomala – wyciągnął rękę na przywitanie – zawodowo psychoterapeuta, a prywatnie przyjaciel Roberta.
– Pietro Leone – przywitał się. – Właściciel „Sweet Leoness”.
– Miło mi.
– A pan tu dziś…?
– Prywatnie – gładko skłamał Misiek. – Świętujemy.
– To pozwoli pan, że w ramach przeprosin za mój wybuch…
– Postaw nam butelkę – wciął się Kazar. – Wystarczy.
– Kaz, przynieś mi rachunek, gdy skończycie – rzucił na odchodne.
Robert westchnął z ulgą.
– Dzięki – mruknął. – Która godzina?
– Za dwadzieścia.
Obaj wrócili do śledzenia hipnotyzujących ruchów tańczącej. Jej dzisiejszy spektakl nie był przemyślany. Szła na żywioł, gnana jedynie taktem muzyki, w myślach przyzywając do swych ramion kochanka.
Odczuwał to każdy mężczyzna przebywający tego wieczora w barze. Pragnęli jej, wielbili. Była niczym sukkubus wodzący ich na pokuszenie. Każdy z nich pragnął, aby tę noc spędziła w jego ramionach. Żaden nie śmiał ruszyć się z miejsca, chcąc jak najdłużej śnić to marzenie.
Czuła na sobie palący wzrok kilkudziesięciu klientów. Rozbierali ją wzrokiem. Pożerali. Odbierali jej dech, gdy odważyła się spojrzeć w ich stronę. Ciemne soczewki pozwalały jej patrzeć wprost w oślepiające reflektory. Światło pieściło ją tysiącem wyimaginowanych dłoni. Już dawno nie była powodem tylu grzesznych myśli.
Kochała to pragnienie, które czuła. I to, że jest dla nich niedostępna. Nieosiągalna. Pomimo że wodziła na pokuszenie każdego z tu obecnych, nikt, ale to nikt nie mógł jej nawet dotknąć, a co dopiero zrealizować fantazje, od których powietrze w barze było przepełnione ciężkim, wilgotnym, samczym pożądaniem. Tej nocy testosteron aż kipiał.
Upajała się tym uczuciem. Zachłystywała iluzją władzy, jaką nad nimi miała. Czuła się jak bogini. Pieściła się na oczach tych wszystkich ludzi, jak gdyby świat poza skrawkiem sceny na którym stała, nie istniał. Serce jej waliło. Krew szumiała w skroniach. Oddech się rwał. Zupełnie tak, jakby kochanek doprowadzał ją do ekstazy. Zaciskała usta, aby zdławić westchnienia, które chciały wydobyć się z rozkosznym jękiem.
Nagle światła zgasły. Jak na rozkaz upadła na scenę. Przez moment nic nie widziała. Była też zbyt zmęczona, by się ruszyć. Złapała oddech. Zaciemnienie potrwa tylko chwilę. Jak najciszej wstała i raczej na pamięć, sunąc dłońmi po ścianie, przeszła do krawędzi, by zejść tuż przy drzwiach na zaplecze.
– Byłaś świetna. – Sylwia przelotnie ucałowała ją w policzek i lekkim krokiem rusałki pobiegła zająć jej miejsce.
Kaśka czuła się wykończona. Ucisnęła kąciki oczu, które zaczynały łzawić. Kilka razy odetchnęła głęboko. Była już gotowa, żeby wspiąć się na pięterko i założyć coś choć odrobinę stosowniejszego. Czuła, że płonie. Jednocześnie jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze wywołane zmęczeniem.
Usiadła przy swoim stoliku. Bała się dotknąć twarzy, aby spocone dłonie nie starły pełnego makijażu, w którym była. Zmywanie go i nakładanie nowego zajęłoby zbyt dużo czasu. Wytarła palce, przedramiona, szyję i dekolt wilgotną chusteczką.
– Byłaś niesamowita. – Dorota postawiła przed nią miseczkę gorącej zupy i talerzyk z tostami z serem. – Kaz prosił, żebym ci to przyniosła.
– Już – szepnęła wpół przytomnie. Teraz marzyła tylko o butelce wody.
Sięgnęła do torebki leżącej na ziemi, półlitrową buteleczkę wypiła duszkiem. Niemal się nią zachłysnęła. Ale zrobiło jej się lepiej.
Lekko drżącymi dłońmi rozpięła zatrzaski gorsetu. Możliwość odetchnięcia pełną piersią od razu ją otrzeźwiła. Wyjęła kolorowe soczewki i ukryła razem z opakowaniem w szufladzie. Na dziś i tak mocno podrażniła oczy. Spojrzała krytycznie na swoje odbicie. Owszem, wyglądała jak gwiazda filmowa, ale po przejściach. Wciągnęła do płuc apetyczny zapach zupy i grzanek. Jak na zawołanie żołądek ścisnął się, domagając posiłku. Z pierwszą łyżką gorącej cebulowej poczuła, jeszcze większą niż zwykle, wdzięczność dla Roberta.
Ta chwila spokoju była jej bardzo potrzebna. Starała się jeść powoli, ale łapczywość wywołana głodem skutecznie ją ponaglała. Gdy tylko skończyła, naprawdę zrobiło jej się lepiej. Dreszcze ustały. Przyjemne ciepło w brzuchu rozkosznie rozchodziło się po reszcie ciała.
Zdjęła ozdobne pończoszki i rozpięła swoje sceniczne kimonko. Było wilgotne od potu, powinna je uprać. Ze stołka, wsuniętego głęboko pod biurko, wzięła czarne miękkie leginsy. To były jedne z tych z mikrofibry, które zachowywały się jak porządne spodnie, nie prześwitywały i nie przepuszczały chłodu, gdy wracała w nich nad ranem. Pozbyła się stanika, bo ten nadawał się tylko do prania. Nie mogła uwierzyć, że aż tak się spociła. Narzuciła na siebie przydużą bluzkę, która, niczym tunika, kończyła się w połowie uda. W tym było jej wygodniej. Przygładziła włosy dłońmi. Najwyżej później wyjmie szpilki z perfekcyjnego koczka.
Jeszcze raz odetchnęła głęboko. Spryskała się kwiatową mgiełką, aby uzyskać choć złudzenie świeżości, i zeszła na dół. Nie mogła przecież pozwolić, aby panowie zbyt długo na nią czekali. Po drodze do stolika wzięła z baru jeszcze jedną lemoniadę. Niech się wali, niech się pali, ale ona musiała się nawodnić.
– Jak się podobało? – zapytała, siadając plecami do sceny.
– Byłaś olśniewająca – przyznał Tomala. – Ale to nie zwolni cię z terapii – zapewnił.
Rechot Kazara był zaraźliwy. Odkręcił nienapoczętą jeszcze butelkę, przysłaną od Papy i polał do trzech kieliszków.
– Gratulacje, księżniczko! – wzniósł toast.
– Księżniczką to ja będę – wypiła zawartość kieliszka na raz, dotrzymując kroku kompanom – jak się wyśpię.
Jej oświadczenie rozbawiło wszystkich. Rozmowa zeszła na inne tematy, jak to zwykle bywa na spotkaniach ze znajomymi. Od słówka do słówka i od kieliszka do kieliszka. Było całkiem przyjemnie.
– Na mnie czas! – Tomala z namaszczeniem oparł obie dłonie o blat.
– Na odchodne. – Kazar rozlał ostatnie krople.
Dobrze widział, że terapeuta jest już dość wstawiony, ale pół kieliszka nie zrobi mu większej różnicy. Właśnie minęła północ. Godzina dość młoda, jak na ten przybytek. Krytycznie spojrzał na dziewczynę. Twarz, pomimo grubej warstewki pudrów i innych specyfików, zaczynała się delikatnie świecić naturalnym blaskiem. Na policzki wypełzał uroczy rumieniec. Była rozbawiona. I zachowywała się odrobinę jak trzpiotka. Zapragnął jej.
– Weź swoje rzeczy – poprosił. – Ja odprowadzę Miśka do taksówki. Zaczekam na ciebie przed głównym wejściem.
– Jasne.
Czmychnęła na pięterko po swoją torebkę i kurtkę. Zmęczenie, które czuła, schodząc ze sceny, gdzieś znikło. Ledwo poznawała siebie samą. Ignorując zakazy szefa, zajrzała do baru.
– Ile wynosi mój rachunek? – zapytała barmana.
– Kaz rozmawiał z Papą, rachunek leży już w jego biurze.
– Kurwa!
– Nie bój nic – uspokoił ją. – Oni to jakoś dogadali.
– No dobrze – westchnęła. – To ja spadam. Trzymaj się.
– Pa.
Wyszła wyjściem dla klientów. Przed schodkami stał Robert, delikatnie podtrzymując terapeutę, za marynarkę na plecach. Najwyraźniej chłodne powietrze zamiast orzeźwić, ścięło mężczyznę. Podsunęła suwak swojej kurteczki pod samą szyję. Stanęła obok niewzruszonego żołnierza i wsunęła dłoń pod jego ramię.
– Musimy chwilę zaczekać – wyjaśnił z jakimś niezwykłym jak na siebie uśmiechem. – A my wracamy autobusem czy taryfą? Co wolisz?
– Spacer. – Nie potrafiła powiedzieć, skąd wezbrała w niej ta przebojowość.
Podjechała oznakowana taksówka. Zaczekali jeszcze chwilę, aż na chwiejnych nogach Tomala dojdzie do drzwi samochodu i bezpiecznie odjedzie. Potem powoli zaczęli iść w kierunku przystanku.
– Wiesz, mam ochotę jeszcze na kieliszek.
– W domu ci poleję – zapewnił, choć nie był pewien czy chce spełniać jej prośbę.
– Monopolowy po drodze? – nie dawała za wygraną.
– Barek w domu – uparł się i przyśpieszył kroku, widząc światła nadjeżdżającego autobusu. – Szybciej, bo ucieknie.
Kira zachowywała się dziwnie. W pustym o tej godzinie autobusie usadowiła się na jego kolanach. Nie miał nic przeciwko temu. Ani temu, że zdawała się być odrobinę zbyt frywolna. Uznał po prostu, że zmęczenie i alkohol zadziałały w jeden możliwy sposób.
Spokojnie wyglądał przez okno, nie zważając na łaskoczące go po karku i potylicy palce zakończone zdawałoby się niebezpiecznie długimi paznokciami. Od przystanku do bloku prowadził ją, mocno przyciskając w talii do swojego boku. Gdy zapytała dlaczego, odparł, że tak będzie jej cieplej. Jednak prawda była taka, że widział, jak nogi zaczynają jej się powoli plątać.
Weszli do mieszkania. Wszędzie było cicho i ciemno. Westchnął. Tapczan w pokoju Kaśki znów nie był posłany. Pokierował coraz bardziej posłuszne ciało dziewczyny do swojej sypialni. Miał wrażenie, że jest niczym teatralna lalka.
– Chcę – szepnęła, próbując założyć nogę na nogę.
Robert nie zwrócił na nią uwagi. Jego myśli były pochłonięte karkołomnym, po wypiciu słusznej dawki alkoholu, zadaniem rozpięcia nowoczesnego zapięcia w klamrze paska. Chciał się jak najszybciej pozbyć sztywnych, po kilkunastu godzinach chodzenia, ciut przyciasnych jeansów.
– Kaz, ja chcę. – Podparła się tak, aby maksymalnie wyeksponować piersi, koszulka zdążyła jej się już zsunąć z jednego ramienia.
– Jesteś pijana – powiedział łagodnie, mierząc ją uważnie wzrokiem.
– Ty też. – Rozbawiona zakręciła młynka bosą już stopą.
– Lekko wstawiony. – Jego problemy wynikały z cholernego zapięcia, które było gorsze od zabezpieczenia leków przed dziećmi. Nawet na trzeźwo wił się przy nim jak w konwulsjach.
– Możemy? – Pociągnęła za i tak zsunięty z ramienia materiał, odsłaniając całe przedramię i fragment piersi.
– Możemy o tym porozmawiać jutro. – Ściągnął wreszcie te cholerne spodnie. Dziewczyna miała na sobie leginsy, bluzkę oversize i najwidoczniej nie miała bielizny.
– Ale ja chcę! – zaprotestowała.
– O tym co chcesz – przyklęknął na łóżku tuż obok niej i odwinął kołdrę za jej plecami – porozmawiamy jutro – zapewnił i jednym ruchem objął ją w pół, i pociągnął tak, aby leżała na jednej połowie.
– Ale ja… – Wyciągała niezdarnie ręce, aby złapać go za szyję.
Przykrył ją szczelnie kołdrą i położył się obok. Obie ręce unieruchomił, łapiąc za nadgarstki, i przycisnął jej plecy do swojej piersi.
Szarpnęła się kilka razy niezadowolona. Co prawda świat wirował jej w głowie, więc na większe ekscesy i tak nie miała co liczyć, ale chciała chociaż spróbować. Jednak pod ciężką ręką i w niedźwiedzim uścisku Kazara nie była w stanie się nawet ruszyć. Zamknęła oczy. Pod powiekami pojawiły się białe iskierki, wspomnienie ostrych świateł sceny. Będzie musiała kiedyś wybrać się do okulisty i zapytać, czy to normalne. Umościła się wygodniej pomiędzy ciałem niedoszłego kochanka, a materacem. Nim się spostrzegła, wirujący świat zaczął zwalniać i kołysać się w rytm łaskoczącego ją w kark i nagie ramię ciepłego oddechu. Resztką świadomości pomyślała, że jest strasznie zmęczona, po czym usnęła.
Oddech Kiry wyrównał się i spłycił. Przestała się też wiercić. I pomyśleć, jak dawno nie spał z kobietą. Pozwolił sobie na ciche westchnienie, aby nie zbudzić dziewczyny. Nawet nie drgnęła. Przestał kurczowo ściskać jej nadgarstki i pozwolił, aby odrobinę wysunęła się spod jego ręki. Skoro już spała, nie będzie próbowała go wykorzystać. Prawie się zachłysnął powietrzem na tę myśl. Co za bzdury? Jak można wykorzystać mężczyznę? Złożył delikatny pocałunek, na nagim skrawku skóry w załamaniu między szyją a ramieniem. Nadal delikatnie pachniała świeżym, kwiatowym mydłem.
Rozczulił się. Trzymał w ramionach kobietę, której pragnął. Usta rozciągnęły mu się w leniwym uśmiechu. Miał to, czego pragnął. Mógłby w każdej chwili zażądać więcej, tylko po co? Znów ucałował miękką skórę. Może kiedyś będzie mu wynagrodzona ta wstrzemięźliwość? Nie dbał o to. Usnął, będąc szczęśliwy z tego, co miał.
Przebudził się, gdy coś niespokojnie nim potrząsnęło. Leniwie uchylił jedną powiekę. Kaśka leżała praktycznie na nim, obejmując go w pasie i przygniatając udem jego biodra. Nagłe poruszenie świadczyło, że niespodziewanie się obudziła.
– Dzień dobry – szepnęła lekko zmieszana i chyba przerażona taką bliskością.
– Dobry – zamruczał. Pozwolił sobie na pogłaskanie zmierzwionych kasztanowych włosów. – Jak się spało?
– Wczoraj… – urwała, zakrywając twarz dłonią, aby nie zobaczył jej rumieńca. – Wypiłam chyba troszkę za dużo.
– Zdarza się. – Uśmiechał się pobłażliwie. – Pamiętasz wczorajszy wieczór? – zapytał ostrożnie, wolał się upewnić, zanim zacznie pytać dalej.
– Pamiętam. Tomala ledwo wtoczył się do taksówki. – Zachichotała, udając, że nie wie, o co ją pytał.
– A później?– Starał się nie być natarczywy.
Potrząsnęła potwierdzająco głową. Ze wstydu, jaki czuła, ledwo mogła mu spojrzeć w oczy. Bała się.
– Daj mi chwilę – szepnęła i już podrywała się, aby wstać, gdy ciężka ręka przycisnęła ją do szerokiej piersi. – Proszę – spróbowała raz jeszcze – muszę do toalety.
Niechętnie ją oswobodził. Chyba musieli poważnie porozmawiać. A odwlekanie poważnych rozmów na potem nigdy nie przynosiło nic dobrego. Odprowadził wzrokiem swoją rusałkę, która czmychała z sypialni.
Przeciągnął się w wielkim łożu. Pościel była gorąca, jak zawsze, gdy śpi się we dwoje. Niechętnie podniósł się po stojącą za toaletką wodę. W nieużywanym kącie zwykle trzymał dwie lub trzy zgrzewki wody. Nie to, żeby go suszyło, chciał raczej przepłukać usta. Spojrzał na koszulkę, w której, przez wzgląd na dziewczynę, spał. Była wymięta, ale znośna. Nawet nie śmierdziała wczorajszym dniem. Zadowolony i z świeżo napoczętą butelką wrócił do łóżka, a raczej małego barłogu.
– Przepraszam, już jestem. – Stanęła na progu bardzo speszona.
– Chodź do mnie – poprosił, wskazując materac. – Chyba musimy porozmawiać.