Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat - Tomasz S. Markiewka - ebook

Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat ebook

Tomasz S. Markiewka

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rok 2020 wyraźnie pokazał, w jak marnie skonstruowanym świecie żyjemy. Pandemia COVID-19 skutecznie sparaliżowała systemy ochrony zdrowia w wielu państwach i potężnie uderzyła w światową gospodarkę. Bezlitośnie obnażyła też słabości systemu, który generując miliony bezrobotnych, innym zapewnia rekordowe zyski na giełdach.

A pandemia to dopiero początek. Katastrofa klimatyczna rozgrywa się na naszych oczach. Zmiany, o których piszą naukowcy, będą szybsze i brutalniejsze, a w dodatku – nieodwracalne. Bo to, że katastrofa się wydarzy, pisze doktor Tomasz S. Markiewka, to po prostu fakt. Pytanie, czy możemy jeszcze coś zrobić?

Markiewka mówi jasno: potrzebujemy więcej polityki. Ale nie tej rozumianej jako bezsensowne przepychanki i grę interesów na szczytach władzy. Autor definiuje politykę jako wynik społecznego zaangażowania. Głosowanie w wyborach i referendach, zamiast głosowanie portfelem. Głos obywatelek i obywateli – nie konsumentów. Obarczenie odpowiedzialnością tych, którzy czerpią zyski z niszczenia klimatu, a nie jednostki, których wpływ na globalną sytuację jest zerowy.

Politykę, do której robienia namawia autor, obserwowaliśmy w działaniu wielokrotnie. To dzięki niej udało się znieść niewolnictwo, wywalczyć prawa wyborcze dla kobiet i raz za razem wygrywać kolejne batalie o prawa człowieka i mniejszości. Rewolucje wydarzały się nieustannie, a kobiety i mężczyźni zmieniali świat wielokrotnie. My musimy jedynie zmienić go raz jeszcze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 267

Oceny
4,4 (46 ocen)
28
12
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DoReadThis

Nie oderwiesz się od lektury

Super przystępnie napisane opracowanie najważniejszych wątków, które doprowadziły do kryzysu klimatycznego oraz jasno wskazany kierunek działań. Powinna to być lektura obowiązkowa zarówno dla osób decyzyjnych ma różnych szczeblach w kraju oraz dla wszystkich obywatelek i obywateli, którzy żądają konkretnych działań na rzecz walki z kryzysem klimatycznym.
20
awidera

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mądra ksiazka. Dziękuję za nią! 💚
00
ida_idalia

Nie oderwiesz się od lektury

Must read w obecnym klimacie.
00
Dylemat

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura nie tyle obowiązkowa co wręcz bardzo w dzisiejszych czasach nam potrzebna. Otwiera oczy na rozwiązania w poradzeniu sobie z globalnymi problemami jako część społeczeństwa i to nie tylko ekologicznymi. Treść jednocześnie pokszepia ale też budzi niepokój w wypadku braku działań.
00

Popularność



Kolekcje



Wpro­wa­dze­nie

3 × poli­tyka

Media nie szczę­dzą nam apo­ka­lip­tycz­nych obra­zów. Wystar­czy zer­k­nąć na nagłówki gazet czy por­tali inter­ne­to­wych: Masowa kon­sump­cja nisz­czy naszą pla­netę; Zwie­rzęta giną w zastra­sza­ją­cym tem­pie; Google i Face­book obser­wują każdy nasz ruch w inter­ne­cie; Kata­strofa kli­ma­tyczna – tra­cimy kon­trolę1. Od nie­dawna ten zbiór stra­chów został uzu­peł­niony o wszel­kie moż­liwe zagro­że­nia powią­zane z pan­de­miami.

Gdyby cho­dziło tylko o media, mogli­by­śmy mach­nąć ręką na ten kata­stro­ficzny ton. Żyjemy prze­cież w cza­sach wojny o kliki, a to sprzyja sen­sa­cyj­no­ści. W takiej atmos­fe­rze łatwo zapo­mnieć, że „w prze­szło­ści było tylko gorzej”2. Jesz­cze żadna epoka nie oka­zała się tak pomyślna dla czło­wieka jak obecna, o czym nie­stru­dze­nie przy­po­mi­nają nam tak zwani „racjo­nalni opty­mi­ści”. Dzięki roz­wo­jowi nauk i gospo­da­rek, a także – co nie­stety nazbyt czę­sto nam umyka – nie­stru­dzo­nej walce licz­nych poko­leń o powszechny dostęp do owo­ców postępu, wiele osób zamiesz­kuje cał­kiem wygodny świat. Przy­naj­mniej z per­spek­tywy poprzed­nich wie­ków, bo z per­spek­tywy ludzi żyją­cych na mar­gi­ne­sie tego świata sprawy wyglą­dają gorzej.

Nie­mniej ostrze­że­nia płyną nie tylko ze strony żąd­nych sen­sa­cji mediów. Na nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­zane z kata­strofą kli­ma­tyczną, dewa­sta­cją śro­do­wi­ska, kolej­nymi pan­de­miami czy cyfrową inwi­gi­la­cją wska­zują także ludzie zaj­mu­jący się tymi kwe­stiami zawo­dowo. Szcze­gól­nie dużo nie­po­koju wzbu­dza glo­balne ocie­ple­nie, które pozo­staje naj­po­waż­niej­szym wyzwa­niem naszych cza­sów. Nie trzeba czy­tać medial­nych nagłów­ków, aby mar­twić się skut­kami emi­sji gazów cie­plar­nia­nych – wystar­czy zer­k­nąć na naj­now­sze raporty Mię­dzy­rzą­do­wego Zespołu ds. Zmian Kli­matu, Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych czy choćby Banku Świa­to­wego i eko­no­mi­stów JP Mor­gana. Znaj­dziemy tam wszyst­kie znane nam z mediów zagro­że­nia: susze, powo­dzie, milio­nowe migra­cje, glo­balny kry­zys gospo­dar­czy, a nawet „kli­ma­tyczny apar­theid”3.

Nie­któ­rzy oskar­żają kli­ma­to­lo­gów o ten­den­cję do kata­stro­fi­zmu, ale to nie­prawda4. Jeśli już – są oni nader ostrożni. Jako naukowcy nie chcą przed­sta­wiać skraj­nych sce­na­riu­szy, wolą ogra­ni­czać się do umiar­ko­wa­nych pro­gnoz, które wydają się naj­bar­dziej praw­do­po­dobne na pod­sta­wie dostęp­nej im wie­dzy. To dla­tego może­cie natra­fić w mediach na infor­ma­cje typu „eko­sys­tem lasów ama­zoń­skich zała­mie się szyb­ciej, niż przy­pusz­czano”5 lub „lodowce na Gren­lan­dii top­nieją znacz­nie szyb­ciej, niż wcze­śniej zakła­dano”6. Zazwy­czaj nie cho­dzi o to, że dzieje się coś szo­ku­ją­cego dla eks­per­tów od kli­matu – coś, czego nie byli w sta­nie prze­wi­dzieć. To nie­po­ko­jące „szyb­ciej” wynika raczej z tego, że wraz z posze­rza­niem naszej wie­dzy widzimy, iż cza­sami umiar­ko­wane sce­na­riu­sze oka­zują się zbyt zacho­waw­cze.

Ame­ry­kań­ski dzien­ni­karz David Wal­lace-Wells zauważa, że ta naukowa ostroż­ność może nie­chcący pro­wa­dzić do baga­te­li­zo­wa­nia zagro­żeń kli­ma­tycz­nych7. Kiedy kli­ma­to­lo­dzy podają swoje umiar­ko­wane prze­wi­dy­wa­nia, część opi­nii publicz­nej reaguje na zasa­dzie: „Nie, to prze­sada, na pewno nie będzie aż tak źle”. Tym samym docho­dzi do podwój­nego zani­że­nia ryzyka: naj­pierw przez naukow­ców wolą­cych nie stra­szyć rze­czami, co do któ­rych nie mają pew­no­ści, a potem przez spo­łe­czeń­stwo prze­ko­nane, że naukowcy wyol­brzy­miają stan zagro­że­nia. Anne-Marie Cro­cetti, badaczka zdro­wia publicz­nego, zwra­cała uwagę na ten pro­blem już na początku lat osiem­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku: „Zauwa­ży­łam, że bar­dzo czę­sto, gdy jako naukowcy jeste­śmy ostrożni w naszych wypo­wie­dziach, to inni nie dostrze­gają istoty sprawy, ponie­waż nie rozu­mieją naszych inten­cji”8.

Nie­wy­godna prawda jest taka, że nasz dobro­byt ma o wiele kruch­sze pod­stawy, niż zwy­kli­śmy sądzić. Mogli­śmy się o tym prze­ko­nać z pierw­szej ręki, gdy na początku 2020 roku wybu­chła pan­de­mia koro­na­wi­rusa. Nagle zna­leź­li­śmy się w środku filmu kata­stro­ficz­nego i przy­po­mnie­li­śmy sobie o naszych deli­kat­nych rela­cjach ze śro­do­wi­skiem natu­ral­nym. Przy całym ludz­kim postę­pie i wyra­fi­no­wa­niu cywi­li­za­cyj­nym pozo­sta­jemy sil­nie uza­leż­nieni od przy­rody. Jeden wirus potrafi wpra­wić w tur­bu­len­cje cały nasz świat: od ochrony zdro­wia po świa­tową gospo­darkę.

Musimy wycią­gnąć z tego wnio­ski i zasta­no­wić się, czy nasza dotych­cza­sowa wizja świata nie była zbyt non­sza­lancka. Nie da się dłu­żej ucie­kać od pyta­nia, jak chcemy kształ­to­wać nasze spo­łe­czeń­stwa i nasze rela­cje z resztą pla­nety w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku. W epoce kry­zysu kli­ma­tycz­nego. Nie wystar­czy samo­za­do­wo­le­nie z poprawy jako­ści życia w sto­sunku do prze­szło­ści. W końcu postęp był czę­sto dzie­łem ludzi, któ­rych nie satys­fak­cjo­no­wało wytłu­ma­cze­nie, że „kie­dyś było gorzej”. Wystar­czy spoj­rzeć na dwu­dzie­sty wiek. Kobiety doma­ga­jące się mię­dzy innymi praw wybor­czych, pra­cow­nicy żąda­jący god­nych płac i ochrony praw­nej, mniej­szo­ści wal­czące o rów­ność i wol­ność, oby­wa­tele i oby­wa­telki wystę­pu­jący prze­ciw dyk­ta­tor­skim wła­dzom – to ich nie­za­do­wo­le­nie zmie­niało nasz świat na lep­sze. Dziś trzeba go zmie­nić raz jesz­cze.

Strach przed poli­tyką

A zatem: co robić?

Pra­cuję na uni­wer­sy­te­cie, dzięki czemu mam wiele oka­zji do roz­mów ze stu­dent­kami i stu­den­tami. Czę­sto pytam ich o naj­więk­sze zagro­że­nia dla naszego świata: od cyfro­wej inwi­gi­la­cji po kry­zys kli­ma­tyczny. Więk­szość uznaje powagę tych nie­bez­pie­czeństw. Pro­blem zaczyna się w momen­cie, gdy roz­mowa scho­dzi na moż­liwe roz­wią­za­nia.

Zazwy­czaj jako pierw­sza poja­wia się ogólna suge­stia, że ludzie „muszą zro­zu­mieć”, jakie nie­bez­pie­czeń­stwa na nas czy­hają. Ale nawet ci stu­denci, któ­rzy podej­mują ten wątek, robią to bez prze­ko­na­nia, raczej na zasa­dzie zaga­dy­wa­nia ciszy w sali. Potem przy­cho­dzi czas na pro­po­zy­cję, że ludzie nie tylko „muszą zro­zu­mieć”, ale dodat­kowo „muszą zmie­nić swoje postę­po­wa­nie”. Wylo­go­wać się z Face­bo­oka, dbać o kli­mat, jeść mniej mięsa, popra­wić codzienną higienę. Takie odpo­wie­dzi rów­nież nie wzbu­dzają entu­zja­zmu. To ośmiela scep­ty­ków. A może już za późno na dzia­ła­nia? Może zmie­rzamy pro­sto w stronę kata­strofy? Jedyne pyta­nie brzmi zaś, co zała­twi nas pierw­sze. Przy­naj­mniej tu odpo­wiedź jest pro­sta: na­dal naj­więk­sze szanse ma na to glo­balne ocie­ple­nie.

To cie­kawe, jak późno – jeśli w ogóle – padają pro­po­zy­cje roz­wią­zań poli­tycz­nych. A prze­cież to w tej sfe­rze mamy naj­więk­sze moż­li­wo­ści dzia­ła­nia. Unia Euro­pej­ska może nało­żyć na cyfro­wych molo­chów, takich jak Face­book i Google, regu­la­cje, które ogra­ni­czy­łyby ich moż­li­wo­ści gro­ma­dze­nia i han­dlo­wa­nia pry­wat­nymi danymi. Rządy mogą wymu­sić bar­dziej restryk­cyjne zasady bez­pie­czeń­stwa kli­ma­tycz­nego. Mogli­by­śmy doko­nać maso­wych inwe­sty­cji publicz­nych w źró­dła czy­stej ener­gii, w trans­port zbio­rowy, w dobra wspólne. Pomi­jam na razie to, czy uwa­żamy takie recepty za sku­teczne i pożą­dane. Rzecz w tym, że są to jakieś roz­wią­za­nia i warto je roz­wa­żyć. Mimo to nie­wielu stu­den­tów o nich wspo­mina, a gdy już padają, są witane – przy­naj­mniej począt­kowo – rów­nie scep­tycz­nie jak pozo­stałe suge­stie. W końcu, czy kie­dy­kol­wiek poli­tyka w czymś nam pomo­gła?

Nie mówię o stu­den­tach, aby narze­kać na ich brak zaan­ga­żo­wa­nia poli­tycz­nego. Nie są oni wyjąt­kiem, lecz regułą. Daleko idąca nie­uf­ność wobec poli­tyki jest bowiem powszechna. W Pol­sce mamy nawet par­tię poli­tyczną, która szła kie­dyś do wybo­rów z hasłem… „Nie róbmy poli­tyki”9. Była to Plat­forma Oby­wa­tel­ska w wybo­rach samo­rzą­do­wych z 2010 roku. Dodajmy, że wybory te wygrała. Trudno o lep­szy sym­bol złej repu­ta­cji poli­tyki, ale dam wam jesz­cze jeden przy­kład.

Redak­tor pew­nej gazety spy­tał mnie kie­dyś, o czym chciał­bym dla nich napi­sać. Poda­łem kilka pro­po­zy­cji, naj­bar­dziej dumny byłem z tematu: „Pol­ska jest za mało upo­li­tycz­niona”. Sądzi­łem naiw­nie, że tekst z tak intry­gu­ją­cym moty­wem prze­wod­nim to nie lada atrak­cja. Gdy redak­tor odpi­sał na mojego maila, nawet nie wspo­mniał o tej pro­po­zy­cji. Zbył ją mil­cze­niem, tak jak zbywa się nie­zręczną sytu­ację towa­rzy­ską. Podob­nie jest za każ­dym razem, gdy przy­wo­łuję tezę o potrze­bie upo­li­tycz­nie­nia Pol­ski czy jakiej­kol­wiek sfery naszego świata. Wyobraź­cie sobie, że roz­ma­wia­cie w gro­nie zna­jo­mych i nagle jeden z nich rzuca żart – w jego mnie­ma­niu wyborny, a tak naprawdę nie­smaczny i obraź­liwy. Mogli­by­ście mu wyja­śnić, w czym leży pro­blem, ale wie­cie, że zepsu­łoby to atmos­ferę, więc woli­cie zmil­czeć całą sprawę i pocze­kać, aż po nie­zręcz­nej chwili wszystko wróci do normy. Mniej wię­cej takie są reak­cje na moją pro­po­zy­cję.

No bo czy można potrak­to­wać tezę, że Pol­ska, czy cokol­wiek innego, jest za mało upo­li­tycz­niona, ina­czej niż jako nie­smaczny żart? Czy nie wiem, do czego może dopro­wa­dzić upo­li­tycz­nie­nie mediów? Albo jakiejś firmy? Albo nawet zwy­kłej poga­wędki rodzin­nej? W końcu to nie przy­pa­dek, że słowo „upo­li­tycz­nia­nie” koja­rzy się jed­no­znacz­nie nega­tyw­nie, a „odpo­li­tycz­nia­nie” jed­no­znacz­nie pozy­tyw­nie.

Jak odpo­wie­dział­bym komuś, kto skon­fron­to­wałby mnie z tym nie­smacz­nym żar­tem?

Zaczął­bym od suge­stii, że kiedy ludzie oba­wiają się upo­li­tycz­nie­nia, to zazwy­czaj cho­dzi im o upar­tyj­nie­nie. A to nie jest to samo. Z upar­tyj­nie­niem mamy do czy­nie­nia wtedy, gdy media stają się tubą pro­pa­gan­dową jakie­goś ugru­po­wa­nia poli­tycz­nego. Gdy wci­ska się kole­gów i kole­żanki z par­tii do firmy pań­stwo­wej, bo są „swoi”. Gdy każde wyda­rze­nie chce się roz­pa­try­wać z per­spek­tywy bie­żą­cych spo­rów par­tyj­nych. Zna­cie pew­nie to uczu­cie, wcho­dzicie na tekst o życiu nean­der­tal­czy­ków albo o czar­nych dziu­rach, a pod nim dys­ku­sja na temat Tuska i Kaczyń­skiego. Takie zacho­wa­nia są iry­tu­jące czy – w przy­padku upar­tyj­nia­nia mediów i firm – po pro­stu złe. Pełna zgoda. Ale raz jesz­cze: choć par­tie są naj­wi­docz­niej­szymi przy­kła­dami „robie­nia poli­tyki”, to poli­tyka nie spro­wa­dza się do bie­żą­cych spo­rów par­tyj­nych.

Kom­po­zy­cja wspól­nego świata

„Poli­tyka jest domeną współ­ist­nie­nia i sto­wa­rzy­sza­nia się róż­nych ludzi”10 – pisze filo­zofka Han­nah Arendt. I dodaje, że jest to też sfera, w któ­rej ludzie „są aktyw­nymi uczest­ni­kami nada­ją­cymi ludz­kim spra­wom trwa­ło­ści, jakiej w innym razie, by one nie miały”11. Jesz­cze zwięź­lej ujmuje to fran­cu­ski socjo­log Bruno Latour: poli­tyka to „stop­niowa kom­po­zy­cja wspól­nego świata”12. To lapi­darne, ale trafne defi­ni­cje poli­tycz­no­ści – szcze­gól­nie pro­po­zy­cja Lato­ura, który pod­kre­śla, że „kom­po­no­wa­nie wspól­nego świata” powinno uwzględ­niać zarówno ludzi, jak i czyn­niki poza­ludz­kie: od zwie­rząt po lasy ama­zoń­skie. W poli­tyce cho­dzi wła­śnie o to: o wspólne zor­ga­ni­zo­wa­nie naszego świata. O nada­nie kształtu zbio­ro­wo­ści, którą razem zamiesz­ku­jemy. Ta potrzeba wynika z pod­sta­wo­wej cechy czło­wieka. Wbrew opo­wie­ściom o naszym rze­komo wro­dzo­nym ego­izmie jeste­śmy isto­tami stad­nymi. „Kto zaś nie potrafi żyć we wspól­no­cie albo jej wcale nie potrze­buje, będąc samo­wy­star­czal­nym, by­naj­mniej nie jest czło­nem pań­stwa, a zatem jest albo zwie­rzę­ciem, albo bogiem”13 – pisał wieki temu Ary­sto­te­les.

Poglądy grec­kiego filo­zofa pod wie­loma wzglę­dami są nie­ak­tu­alne, na przy­kład jego podej­ście do zwie­rząt, ale w tej spra­wie miał rację: czło­wiek potrze­buje wspól­noty. Nawet gdy jeste­śmy jej pozba­wieni, sta­ramy się wytwo­rzyć namiastkę rela­cji z innymi ludźmi. Oglą­da­li­ście Cast Away. Poza świa­tem? To uwspół­cze­śniona wer­sja opo­wie­ści o Robin­so­nie Cru­soe, w któ­rej postać grana przez Toma Hanksa ląduje na bez­lud­nej wyspie. W pew­nym momen­cie boha­ter rysuje twarz na piłce, która tra­fiła z nim na odlu­dzie, i nazywa ją Wil­so­nem (od nazwy pro­du­centa). Trak­tuje piłkę jak swo­jego towa­rzy­sza i pro­wa­dzi z nią regu­larne „roz­mowy”. Objaw sza­leń­stwa? Bez­wstydne loko­wa­nie pro­duktu? Zapewne, ale także przy­po­mnie­nie, jak bar­dzo potrze­bu­jemy innych ludzi. Choćby do poga­da­nia. Gdy nie możemy roz­ma­wiać z nimi na żywo, toczymy dia­logi we wła­snej gło­wie. Jak zauwa­żył antro­po­log David Gra­eber:

obec­nie wiemy, że pozo­sta­wie­nie więź­nia w odosob­nie­niu przez okres dłuż­szy niż sześć mie­sięcy nie­uchron­nie pro­wa­dzi do zauwa­żal­nej degra­da­cji mózgu. Powie­dzieć, że ludzie są zwie­rzę­tami spo­łecz­nymi, to za mało – są spo­łeczni tak fun­da­men­tal­nie, że kiedy zostaną odcięci od rela­cji z innymi ludźmi, zaczy­nają nie­do­ma­gać fizycz­nie14.

Nie tylko potrze­bu­jemy innych osób, ale jeste­śmy od nich zależni. Ludzie mówią cza­sem, że wszystko zawdzię­czają sobie, ale to bujda. W naj­lep­szym razie – uprosz­cze­nie. Nie ma takiej osoby, która nie zawdzię­cza­łaby cze­goś innym. Już choćby z tego względu, że homo sapiens jest jed­nym z tych gatun­ków, któ­rych potom­stwo potrze­buje ści­słej opieki w trak­cie dzie­ciń­stwa. Nikt nie karmi się sam jako nie­mowlę, nikt nie uczy się sam pisać, a idąc jesz­cze dalej: nie budu­jemy dróg, po któ­rych jeź­dzimy, szkół, w któ­rych zdo­by­wamy pod­sta­wową wie­dzę, bądź innych insty­tu­cji publicz­nych – od poli­cji, po sys­tem opieki zdro­wot­nej – z któ­rych korzy­stamy. Nawet Tom Hanks uży­wał na bez­lud­nej wyspie każ­dego sprzętu, który był w sta­nie wyło­wić z roz­bi­tego samo­lotu. Tym samym korzy­stał z pracy ludzi, dzięki któ­rym te sprzęty powstały.

Nie musimy zresztą pole­gać tylko na dzie­łach fik­cji, aby to sobie uświa­do­mić. Być może nie­któ­rzy z was koja­rzą Chri­sto­phera Kinga, który spę­dził samot­nie dwa­dzie­ścia sie­dem lat w lesie nie­opo­dal jeziora North Pond, na pół­noc­nym wscho­dzie USA. Na pozór dosko­nały przy­kład czło­wieka samo­wy­star­czal­nego, pozba­wio­nego związ­ków z innymi przed­sta­wi­cie­lami swo­jego gatunku. W rze­czy­wi­sto­ści – jak zauważa Łukasz Naj­der – nasz samot­nik był oto­czony przez ludzi i ich wytwory. Chęt­nie czy­tał książki Dosto­jew­skiego, z pobli­skich obo­zo­wisk kradł jedze­nie, butle z gazem i bate­rie, w jego sie­dzi­bie był nawet zasięg sieci komór­ko­wej15.

Arche­olog Bjørnar Olsen dobit­nie pod­su­mo­wuje tę ludzką współ­za­leż­ność, i naszą ten­den­cję do zapo­mi­na­nia o niej, gdy pisze o książce Samot­nie na bie­gu­nie połu­dnio­wym. To oparta na fak­tach opo­wieść o wypra­wie pew­nego Nor­wega, która była rekla­mo­wana w mediach jako histo­ria „pierw­szej, nie­wspo­ma­ga­nej, samo­dziel­nej eks­pe­dy­cji na bie­gun połu­dniowy”. Na pierw­szy rzut oka i tytuł książki, i jej mar­ke­tin­gowa otoczka wydają się trafne. Olsen zauważa jed­nak, że coś tu nie gra:

Gdy bli­żej zasta­no­wić się nad tymi rosz­cze­niami do suwe­ren­no­ści i pano­wa­nia (samot­nie? samo­dziel­nie? bez pomocy?), wycho­dzi na jaw, że w rze­czy­wi­sto­ści został odde­le­go­wany cały zespół akto­rów, aby poma­gać mu w poru­sza­niu się i prze­no­sze­niu nie­zbęd­nego ekwi­punku; pro­du­cenci spe­cja­li­stycz­nej odzieży zaopa­trzyli go w wia­tro­od­porny i cie­pły strój, śpi­wór i namiot; jego potrzebę wysoko pro­te­ino­wej żyw­no­ści zaspo­ko­iła sta­ran­nie wybrana sucha i zamro­żona żyw­ność – a uzy­ska­nie tego wszyst­kiego uła­twili mu spon­so­rzy i media. Zresztą jak kto­kol­wiek mógłby bez pomocy i samot­nie poru­szać się w tej nie­zmie­rzo­nej prze­strzeni? Przez cały czas poma­gały mu poko­le­nia kar­to­gra­fów, poprzedni podróż­nicy, sate­lity i nawi­ga­to­rzy16.

Czy nam się to podoba, czy nie – zawsze jeste­śmy czę­ścią jakieś zbio­ro­wo­ści, na któ­rej pole­gamy. Dla­tego naszym zada­niem jest urzą­dze­nie tego wspól­nego domu. Wła­śnie w tym celu powstała poli­tyka. Tak jak piszą Arendt czy Latour, poja­wia się ona wtedy, gdy orga­ni­zu­jemy nasz świat: gdy podej­mu­jemy decy­zję, jakimi war­to­ściami chcemy się kie­ro­wać, co jest naszym prio­ry­te­tem, jak ma wyglą­dać nasza codzien­ność. Tak więc poli­tyka to nie tylko dzia­ła­nia rządu, ale także mani­fe­sta­cje oby­wa­teli. Nie tylko dyrek­tywy Unii Euro­pej­skiej, ale także ludzie pod­pi­su­jący pety­cję za nimi lub prze­ciw nim. Nie tylko sejm uchwa­la­jący nowe prawo anty­dy­skry­mi­na­cyjne, ale także stu­dentki dopo­mi­na­jące się wpro­wa­dze­nia roz­wią­zań prze­ciwdziałających mob­bin­gowi i mole­sto­wa­niu na uczelni. Z poli­tyką mamy do czy­nie­nia zawsze tam, gdzie grupa osób podej­muje publiczne dzia­ła­nia, aby zmie­nić lub zacho­wać jakiś odci­nek rze­czy­wi­sto­ści.

3 × poli­tyka

Dopo­mi­na­nie się o upo­li­tycz­nie­nie to nic innego jak przy­po­mi­na­nie, że nie­które tematy powinny stać się przed­mio­tem zbio­ro­wego namy­słu i dzia­ła­nia. Jasne, poli­tycy i par­tie mają tu do ode­gra­nia ważną rolę. Nie tylko dla­tego, że to na nich dele­gu­jemy wyko­na­nie tych zadań, ale także z powodu tego, że mogą i powinni prze­ko­ny­wać nas do roz­wią­zań, które uwa­żają za słuszne. Nie zmie­nia to faktu, że poli­tyka nie zaczyna się i nie koń­czy na nich. Reszta z nas też może ode­grać swoją rolę. Nie jako jed­nostki pogrą­żone w indy­wi­du­al­nych zma­ga­niach ze świa­tem, ale jako oby­wa­tele i oby­wa­telki zaan­ga­żo­wani w zbio­rowe dzia­ła­nia na rzecz dobra wspól­nego.

Nie­stety stra­ci­li­śmy wiarę w poli­tykę. Może dla­tego nasza odwaga poli­tyczna skar­lała. Jesz­cze w dru­giej poło­wie dwu­dzie­stego wieku snu­li­śmy śmiałe wizje przy­szło­ści. Od pro­gramu bez­wa­run­ko­wego dochodu17, po pomy­sły roz­wią­za­nia pro­blemu glo­bal­nego nie­do­ży­wie­nia18. Jak­kol­wiek oce­nia­li­by­śmy real­ność tych pro­jek­tów, to miały one roz­mach. Były wyra­zem wiary w poli­tykę. Wyda­wa­łoby się, że dziś, po tylu deka­dach roz­woju nauko­wego, tech­nicz­nego i gospo­dar­czego, nasze wizje będą jesz­cze śmiel­sze niż w tam­tych cza­sach. Nie­stety, w wielu przy­pad­kach jest wręcz prze­ciw­nie. Nasze idee czę­sto nie wykra­czają poza drobne korekty sys­temu. Wszystko ponad to wydaje się nad­mier­nie ide­ali­styczne, nie­moż­liwe, a nawet nie­bez­pieczne. W chwi­lach naj­więk­szej śmia­ło­ści wra­camy do sta­rych pomy­słów, jak wspo­mniany dochód pod­sta­wowy.

Ten brak wiary w poli­tykę ujaw­nia się także wtedy, gdy roz­ma­wiamy o kry­zy­sie kli­ma­tycz­nym. I praw­do­po­dob­nie ni­gdzie indziej nie jest rów­nie nie­bez­pieczny. „Zmiana kli­matu jest zbio­ro­wym pro­ble­mem, który wymaga zbio­ro­wych dzia­łań na nie­spo­ty­kaną wcze­śniej skalę. Nie­stety ten pro­blem prze­bił się do powszech­nej świa­do­mo­ści aku­rat wtedy, gdy wydano ide­olo­giczną wojnę sfe­rze publicz­nej”19 – zauważa Naomi Klein, kana­dyj­ska dzien­ni­karka i akty­wistka. Ma rację, przy­szło się nam mie­rzyć z kry­zy­sem kli­ma­tycz­nym w spry­wa­ty­zo­wa­nej epoce – w cza­sach, w któ­rych bar­dziej wie­rzymy w magiczną moc indy­wi­du­al­nej przed­się­bior­czo­ści i biz­nesu, ewen­tu­al­nie w tech­no­kra­tyczne roz­wią­za­nia usta­lane za zamknię­tymi drzwiami, a nie we wspólne zmie­nia­nie świata za pomocą poli­tyki.

Część osób, gdy sły­szy o kata­stro­fie kli­ma­tycz­nej, mówi: niech rynek to zała­twi. Nic dziw­nego, mecha­ni­zmy ryn­kowe stały się naszym ulu­bio­nym zamien­ni­kiem dzia­łań poli­tycz­nych. Jak zauważa Geo­rge Mon­biot, publi­cy­sta „Guar­diana”, takie ocze­ki­wa­nia napo­ty­kają pod­sta­wową trud­ność: „rynek” to czę­sto tylko ładne okre­śle­nie na naj­po­tęż­niej­szych gra­czy ryn­ko­wych – a to, czego chce ów rynek, pokrywa się w wielu sytu­acjach z tym, czego chcą ci gra­cze20. To nie przy­pa­dek, że mecha­ni­zmy ryn­kowe nie roz­wią­zały do tej pory pro­blemu glo­bal­nego ocie­ple­nia. Po pro­stu naj­więk­sze firmy pali­wowe nie miały szcze­gól­nej moty­wa­cji, żeby to zro­bić.

Nie­sku­tecz­ność rynku w sfe­rze eko­lo­gicz­nej pod­kre­ślają sami eko­no­mi­ści, a przy­naj­mniej nie­któ­rzy z nich. Joseph Sti­glitz, lau­reat Nagrody Banku Szwe­cji im. Alfreda Nobla pisze wprost:

Jeśli ist­nieją duże roz­bież­no­ści mię­dzy korzy­ściami spo­łecz­nymi a korzy­ściami pry­wat­nymi, to same rynki nie wyko­nają zada­nia. Zmiana kli­matu sta­nowi wzor­cowy przy­kład takiej sytu­acji: spo­łeczne koszty emi­sji dwu­tlenku węgla są ogromne – sta­nowią egzy­sten­cjalne zagro­że­nie dla pla­nety – i znacz­nie prze­kra­czają koszty pono­szone przez dowolną firmę, a nawet kraj21.

Sti­glitz nie jest odosob­niony w tej opi­nii. Podob­nie wypo­wiada się Jean Tirole, kolejny zdo­bywca „eko­no­micz­nego Nobla”, jak potocz­nie zwana jest Nagroda Banku Szwe­cji. Wyobraźmy sobie, że

firma pro­du­ku­jąca ener­gię w elek­trowni węglo­wej emi­tuje gazy cie­plar­niane, takie jak dwu­tle­nek węgla oraz inne zanie­czysz­cze­nia (dwu­tle­nek siarki, tle­nek azotu), które powo­dują kwa­śne desz­cze – powiada Tirole. – Nie ma mecha­ni­zmu ryn­ko­wego chro­nią­cego osoby, które pono­szą tę szkodę22.

Innymi słowy, rynek nie chroni „trze­ciej strony”, która nie bie­rze bez­po­śred­nio udziału w wymia­nie han­dlo­wej, ale odczuwa jej skutki uboczne.

Musimy spoj­rzeć praw­dzie w oczy. Nie mamy tu do czy­nie­nia ze zwy­kłym pro­ble­mem tech­nicz­nym ani wyzwa­niem biz­ne­so­wym, które dałoby się roz­wią­zać za pomocą mecha­ni­zmów ryn­ko­wych. Nie ma poważ­nej roz­mowy o kata­stro­fie kli­ma­tycz­nej bez dys­ku­sji o rela­cjach wła­dzy, bez dys­ku­sji o war­to­ściach, bez dys­ku­sji o tym, jak mają być zor­ga­ni­zo­wane nasze spo­łe­czeń­stwa. Co możemy poświę­cić, a czego nie? Kto ma ponieść naj­więk­szy cię­żar zmian, a komu należy się pomoc? Gdzie mamy inter­we­nio­wać w pierw­szej kolej­no­ści, a co jest sprawą na póź­niej? To wszystko są dyle­maty poli­tyczne i tylko za pomocą poli­tyki można je roz­strzy­gnąć.

Celem mojej książki jest zmie­rze­nie się z kon­se­kwen­cjami tego pro­stego faktu: kry­zys kli­ma­tyczny jest pro­ble­mem poli­tycz­nym. I to w potrój­nym sen­sie! Po pierw­sze, zna­leź­li­śmy się w tak dra­ma­tycz­nej sytu­acji z powodu poli­tycz­nych zanie­dbań poprzed­nich dekad. Po dru­gie, skutki tych zanie­dbań będą poli­tyczne: masowe migra­cje, spa­dek jako­ści życia, pro­te­sty spo­łeczne. Po trze­cie, roz­wią­za­nie pro­blemu glo­bal­nego ocie­ple­nia leży po stro­nie poli­tyki, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo pra­gnę­li­by­śmy tę poli­tykę omi­nąć, zda­jąc się na mecha­ni­zmy ryn­kowe, eks­per­tów czy inno­wa­cje.

Nie będę was prze­ko­ny­wał, że kli­mat się zmie­nia w sku­tek dzia­łal­no­ści czło­wieka. Naukowcy mieli silne dowody na to już w oko­li­cach 1980 roku23. Od tego czasu opu­bli­ko­wano pięć rapor­tów Mię­dzy­rzą­do­wego Zespołu ds. Zmian Kli­matu. Nad naj­now­szym, z 2014 roku, pra­co­wało w sumie 831 spe­cja­li­stów. Nie ma sensu po raz kolejny dowo­dzić rze­czy dowie­dzio­nych – kon­sen­sus naukowy w tej spra­wie jest jasny: glo­balne ocie­ple­nie zacho­dzi i jest skut­kiem ludz­kiej aktyw­no­ści. Jeśli ktoś chce się zapo­znać ze szcze­gó­łami, ist­nieje bogata lite­ra­tura na ten temat, na przy­kład zna­ko­mita książka Nauka o kli­ma­cie autor­stwa Alek­san­dry Kar­daś, Szy­mona Mali­now­skiego i Mar­cina Popkie­wi­cza. Nie ma też potrzeby szer­szego roz­wo­dze­nia się nad przy­rod­ni­czymi skut­kami glo­bal­nego ocie­ple­nia, bo i one zostały już dobrze omó­wione i były prze­wi­dy­wane czter­dzie­ści lat temu. Nie­które rejony czeka zala­nie, inne wynisz­cza­jące susze, musimy liczyć się ze wzro­stem liczby eks­tre­mal­nych zja­wisk mete­oro­lo­gicz­nych i ogól­nym pogor­sze­niem warun­ków śro­do­wi­sko­wych. Wszyst­kie te zagro­że­nia dobrze pod­su­mo­wuje David Wal­lace-Wells w Ziemi nie do życia. Jeśli wspo­mi­nam o nich na dal­szych stro­nach, to tylko w celu poka­za­nia, jak mocno są one splą­tane z poli­tycz­nym aspek­tem kry­zysu kli­ma­tycz­nego.

To wła­śnie splą­ta­nie świata przy­rody i świata poli­tyki będzie naszym punk­tem star­to­wym. Zro­zu­mie­nie tego powią­za­nia i wycią­gnię­cie z niego wnio­sków jest warun­kiem wstęp­nym do udzie­le­nia sen­sow­nej odpo­wie­dzi na zagro­że­nia kli­ma­tyczne. Nie możemy sobie pozwo­lić na kolejne zasko­cze­nie, tak jak to było w przy­padku koro­na­wi­rusa, gdy nagle dostrze­gli­śmy zwią­zek mię­dzy wiru­sami i gospo­darką. Sztuczne ogra­ni­cza­nie zmiany kli­matu do sfery czy­sto przy­rod­ni­czej to tylko unik, który wyko­nu­jemy, aby uciec przed zmie­rze­niem się z poli­tycz­nymi przy­czy­nami i kon­se­kwen­cjami glo­bal­nego ocie­ple­nia. Nie­je­dyny zresztą. Omó­wię jesz­cze dwa. Pierw­szy z tych pozo­sta­łych uni­ków to prze­ko­na­nie, że w spra­wie kry­zysu kli­ma­tycznego wystar­czy zdać się na spe­cja­li­stów i inno­wa­cje. Na pewno należy słu­chać eks­per­tów – jeśli są to eks­perci od kli­matu, a nie na przy­kład od repre­zen­to­wa­nia mię­dzynarodowych kon­cer­nów pali­wo­wych – ale jak zoba­czymy, to nie wystar­czy. Drugi unik to wiara w moc wybo­rów kon­su­menc­kich, mogą­cych rze­komo zastą­pić wybory poli­tyczne. Odpo­wie­dzialna kon­sump­cja zasłu­guje na pochwałę, ale wiara, że zapo­bie­gniemy w ten spo­sób kata­stro­fie kli­ma­tycznej, sta­nowi jedy­nie prze­dłu­że­nie naiw­nej ufno­ści w mecha­ni­zmy ryn­kowe.

Po zmie­rze­niu się z tymi uni­kami będziemy mogli stop­niowo zmie­rzać w kie­runku pozy­tyw­nym. Poroz­ma­wiamy na przy­kład o dobru wspól­nym – tro­chę zapo­mnia­nej war­to­ści, któ­rej dziś potrze­bu­jemy bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Przy­po­mnimy sobie, jak uda­wało nam się wcze­śniej zmie­niać świat na lep­sze i jak dużą rolę odgry­wała w tym zbio­rowa mobi­li­za­cja. Zoba­czymy wresz­cie, jakie kon­kret­nie roz­wią­za­nia powin­ni­śmy zasto­so­wać w spra­wie kli­matu, jeśli naszym celem jest tro­ska o dobro wspólne, a naszą metodą dzia­ła­nia zbio­rowe. Spró­bu­jemy wyzwo­lić w sobie poli­tyczny opty­mizm.

Nie­któ­rych czy­tel­ni­ków i czy­tel­niczki może kusić prze­sko­cze­nie wprost do moż­li­wych roz­wią­zań kry­zysu kli­ma­tycz­nego. Kata­strofa coraz bli­żej, trzeba dzia­łać szybko, więc po co roz­wo­dzić się nad uni­kami czy też prze­szko­dami w naszym myśle­niu? Nie lepiej przejść od razu do puenty? To nie takie pro­ste. Zga­dzam się w tej kwe­stii ze sło­weń­skim filo­zo­fem Sla­vo­jem Žižkiem – od tego, jak zde­fi­niu­jemy pro­blem, zależy pro­po­zy­cja jego roz­wią­za­nia24. Roz­po­zna­jąc błędy w naszym podej­ściu do kry­zysu kli­ma­tycz­nego, wyty­czamy rów­no­cze­śnie drogi wyj­ścia z impasu. Ufam, że będzie to widać w poszcze­gól­nych roz­dzia­łach. Jak zoba­czy­cie, nawet tam, gdzie punk­tem wyj­ścia są roz­wią­za­nia, które nie dzia­łają, ich kry­tyka od razu będzie nas napro­wa­dzała na bar­dziej obie­cu­jące alter­na­tywy. Pój­ście ścieżką na skróty – „od razu do puenty” – przy­po­mi­na­łoby wybie­gnię­cie na boisko po kilku prze­gra­nych meczach bez próby zasta­no­wie­nia się nad przy­czy­nami wcze­śniej­szych pora­żek. Nie stać nas na taką non­sza­lan­cję, stawka meczu jest zbyt wysoka.

Roz­dział 1

CO2, COVID-19 i inni akto­rzy poli­tyczni

Nasze wyobra­że­nia na temat skut­ków glo­bal­nego ocie­ple­nia są kształ­to­wane przez kino hol­ly­wo­odz­kie. Gdy sły­szymy o „kata­stro­fie kli­ma­tycz­nej”, przed oczami stają nam potężne taj­funy nisz­czące mia­sta w kilka minut, budynki zapa­da­jące się pod napo­rem apo­ka­lip­tycz­nych powo­dzi, burze wiel­ko­ści całych państw.

Taki spo­sób myśle­nia o zmia­nie kli­matu jest zwod­ni­czy. Nie zro­zum­cie mnie źle, czeka nas coraz wię­cej sil­nych ano­ma­lii pogo­do­wych – wpraw­dzie nie będą one wyglą­dały rów­nie efek­tow­nie jak w fil­mie Poju­trze, ale zosta­wią po sobie ogrom znisz­czeń. Rzecz w tym, że wiele prze­ja­wów kata­strofy kli­ma­tycz­nej nie jest tak wido­wi­sko­wych i nie zała­pa­łoby się na scenę w ame­ry­kań­skiej super­pro­duk­cji, już choćby z powodu swo­jego zbyt­niego roz­cią­gnię­cia w cza­sie. Co nie zmie­nia faktu, że są nie­by­wale groźne i mogą wywró­cić cały nasz świat do góry nogami. Nie tylko w sen­sie znisz­czeń śro­do­wi­sko­wych, ale także gospo­dar­czych, spo­łecz­nych i poli­tycz­nych.

Weźmy coś tak nie­po­zor­nego jak opady śniegu, a raczej ich brak. Gdy spę­dzamy kolejną Gwiazdkę, tłu­ma­cząc dzie­ciom, że kie­dyś o tej porze roku lepi­li­śmy bał­wany, czę­sto nie zda­jemy sobie sprawy z tego, jak daleko się­gają kon­se­kwen­cje bez­śnież­nej zimy. Ujaw­niają się one już po kilku mie­sią­cach, gdy przy­cho­dzi do zbie­ra­nia plo­nów rol­ni­czych. Śnieg maga­zy­nuje wodę, a kiedy top­nieje w trak­cie sezonu wege­ta­cyj­nego, pomaga nawod­nić pola. W przy­padku braku opa­dów cały pro­ces zostaje zabu­rzony. Jak tłu­ma­czy Mar­cin Popkie­wicz:

Teraz zimą pada deszcz, śnieg, jeśli już spad­nie, to poleży led­wie parę–parę­na­ście dni i top­nieje, więc to, co spad­nie w pół­ro­czu zim­nym, na wio­snę jest już w Bał­tyku, a nie na polach. Co oczy­wi­ście wzmaga wysu­sze­nie za sprawą mniej­szych opa­dów w kolej­nych mie­sią­cach – dla­tego jesz­cze w latach 80. suszę mie­li­śmy w Pol­sce raz na 5 lat, a od 2013 mamy ją per­ma­nent­nie co roku. Za pół wieku, jeśli kon­ty­nu­owa­li­by­śmy sce­na­riusz emi­sji biz­nes-jak-zwy­kle, będzie u nas tak jak w naj­bar­dziej suchych regio­nach Hisz­pa­nii25.

Suszę trud­niej przed­sta­wić na ekra­nie niż tor­nado, ale jej skutki bywają jesz­cze bar­dziej kata­stro­falne. Dodat­kowo to jedno z tych zja­wisk, w przy­padku któ­rych przej­ście od kło­po­tów przy­rod­ni­czych do kło­po­tów poli­tycz­nych zacho­dzi bły­ska­wicz­nie. Wystar­czy spoj­rzeć na to, co się stało kilka lat temu w Kapsz­ta­dzie. Susza trwała tam od kilku lat, a jej skutki były potę­go­wane przez błędy władz mia­sta. Wresz­cie w kwiet­niu 2018 roku z miej­skich wodo­cią­gów prze­stała pły­nąć woda. Zaczęło się jej racjo­no­wa­nie. Już to sta­no­wiło nie lada pro­blem, ale na tym kło­poty się nie skoń­czyły… Gdy nagle pogar­sza się kom­fort życia danej spo­łecz­no­ści, gdy rze­czy, do któ­rych ludzie się przy­zwy­cza­ili i które brali za pew­nik, prze­stają dzia­łać, natych­miast wzra­stają napię­cia mię­dzy róż­nymi gru­pami. Tak wła­śnie stało się w Kapsz­ta­dzie. Wal­lace-Wells tak opi­suje sytu­ację w tym mie­ście:

Zamożni biali narze­kali, że biedni czarni, z któ­rych wielu dostaje nie­wielki dar­mowy przy­dział, wyczer­pują zapasy wody; media spo­łecz­no­ściowe roz­pa­lone były do czer­wo­no­ści oskar­że­niami, że leniwi bądź obo­jętni czar­no­skó­rzy zosta­wiają odkrę­cone krany, a firmy w slum­sach wyko­rzy­stują kra­dzioną wodę. Czar­no­skó­rzy wska­zy­wali białe przed­mie­ścia z base­nami i traw­ni­kami, ima­gi­nu­jąc „orgie spusz­cza­nia wody w toa­le­tach luk­su­so­wych cen­trów han­dlo­wych”26.

Jak poka­zuje przy­kład Afryki Pół­noc­nej, sprawy mogą przy­brać jesz­cze gor­szy obrót. Susze nawie­dza­jące ten region pro­wa­dzą do wysy­cha­nia Nilu. „Ni­gdy wcze­śniej nie było tak źle. W zeszłym roku o tej porze wody było pełno”27 – mówił „Guar­dia­nowi” w kwiet­niu 2020 roku Abdul­lah Ali, rol­nik z Sudanu. To z kolei potę­guje napiętą sytu­ację mię­dzy Egip­tem, Suda­nem i Etio­pią, które spie­rają się mię­dzy innymi o tamę budo­waną przez ostatni z wymie­nio­nych kra­jów. Ahmed al-Mufti, praw­nik zaj­mu­jący się pra­wami czło­wieka, alar­muje, że to może być wstęp do „wojen o wodę”28. Przed takim roz­wo­jem wypad­ków ostrzega od dłuż­szego czasu wiele osób, na przy­kład nie­miecki psy­cho­log spo­łeczny Harald Welzer w napi­sa­nej kil­ka­na­ście lat temu książce Wojny kli­ma­tyczne29. Jego rozu­mo­wa­nie było pro­ste. Powo­dem wybu­chu wojny jest czę­sto walka o tereny miesz­kalne i zasoby nie­zbędne do życia. Wraz z postę­pu­ją­cym ocie­ple­niem kli­matu tych rze­czy zacznie uby­wać. Im będzie ich mniej, tym cen­niej­sze się staną, w kon­se­kwen­cji zaś – będą nara­stały kon­flikty wokół nich. Szcze­gól­nie pożą­da­nym dobrem, czy­taj: szcze­gól­nie kon­flik­to­gen­nym, sta­nie się woda. Sytu­acja w Kapsz­ta­dzie i Afryce Pół­noc­nej poka­zuje, że nie­stety reali­zuje się ten ponury sce­na­riusz.

Splą­ta­nie natury i spo­łe­czeń­stwa

Nie zawsze musi to wyglą­dać iden­tycz­nie jak w wymie­nio­nych przy­pad­kach. Kło­poty prze­ja­wiają się róż­nie w zależ­no­ści od warun­ków śro­do­wi­sko­wych i poli­tycz­nych danego kraju, ale ogólna zasada pozo­staje taka sama. Susza ozna­cza pro­blemy spo­łeczne, gospo­dar­cze i poli­tyczne. Tak samo jest z innymi zja­wi­skami potę­go­wa­nymi przez zmianę kli­matu – doty­czy to zarówno tych „wido­wi­sko­wych”, taj­fu­nów czy poża­rów, jak i tych nie­wi­docz­nych na pierw­szy rzut oka pro­ce­sów. Glo­balne ocie­ple­nie wywoła na całym świe­cie podobny efekt domina jak w Kapsz­ta­dzie czy Afryce Pół­noc­nej. Kiedy więc mówimy o kata­stro­fie kli­ma­tycz­nej, to „kata­strofa” może w tym kon­tek­ście ozna­czać zarówno dewa­sta­cję jakie­goś mia­sta przez tor­nado, jak i dewa­sta­cję gospo­darki danego kraju lub panu­ją­cych w nim rela­cji spo­łecz­nych.

Musimy sobie cią­gle przy­po­mi­nać o tym efek­cie domina, bo mamy ten­den­cję do zapo­mi­na­nia o zło­żo­nych rela­cjach mię­dzy naturą a życiem spo­łecz­nym. Bruno Latour, współ­twórca teo­rii aktora-sieci, uważa, że spo­łe­czeń­stwa zachod­nie od wie­ków lek­ce­ważą poli­tyczną rolę natury. To sku­tek histo­rycz­nego para­doksu – im bar­dziej spla­ta­li­śmy ze sobą naturę i spo­łe­czeń­stwo, im moc­niej zaprzę­ga­li­śmy przy­rodę w tryby kapi­ta­li­zmu, tym sil­niej wie­rzy­li­śmy w prze­paść mię­dzy tymi dwiema sfe­rami rze­czy­wi­sto­ści. A prze­cież wystar­czy się­gnąć po gazetę – powiada Latour – aby zoba­czyć, że nasz świat jest wypeł­niony hybry­dami, czyli rze­czami i zja­wi­skami, które łączą ze sobą rela­cje spo­łeczne (poli­tyczne, gospo­dar­cze) oraz przy­rod­ni­cze. Jak pisał lata temu:

Na szó­stej stro­nie mojego dzien­nika dowia­duję się, że wirus HIV z Paryża zaka­ził próbkę labo­ra­to­rium pro­fe­sora Gallo, a pano­wie Chi­rac i Reagan ofi­cjal­nie zapew­nili, że nie będą brali pod uwagę histo­rycz­nego zna­cze­nia tego odkry­cia; czy­tam też, że prze­mysł medyczny ma opóź­nie­nia z wpro­wa­dze­niem na rynek leków, któ­rych doma­gają się orga­ni­za­cje repre­zen­tu­jące pacjen­tów, że epi­de­mia roz­prze­strze­nia się w czar­nej Afryce. Przy­wódcy, che­micy, bio­lo­go­wie, zde­spe­ro­wani pacjenci i prze­mysłowcy znowu uwi­kłani w jedną histo­rię, w któ­rej mie­szają się bio­lo­gia i spo­łe­czeń­stwo30.

Czy z naszą świa­do­mo­ścią naprawdę jest tak źle? W cza­sach kry­zysu kli­ma­tycz­nego wiemy chyba aż za dobrze, jak głę­bo­kie są powią­za­nia mię­dzy naturą i spo­łe­czeń­stwem, prawda? Nie do końca – pod wie­loma wzglę­dami na­dal podą­żamy po tra­jek­to­rii zary­so­wa­nej przez Lato­ura. Roz­wój tech­niki i współ­cze­snych wygód potę­gują nasze złu­dze­nie, że życie spo­łeczne, poli­tyczne i gospo­dar­cze funk­cjo­nuje w innym wymia­rze niż natura. W erze bit­co­inów, Face­bo­oka i zaku­pów inter­ne­to­wych zacho­wu­jemy się tak, jak­by­śmy zamiesz­ki­wali ponadna­tu­ralny zaką­tek Wszech­świata, któ­remu nie­straszne są zmiany kli­matu ani w ogóle żadne zja­wi­ska przy­rod­ni­cze. Po jed­nej stro­nie jeste­śmy my, ludzie z wir­tu­al­nymi pie­niędzmi, por­ta­lami inter­ne­to­wymi i usłu­gami stre­amin­go­wymi; po dru­giej są lasy ama­zoń­skie, atmos­fera ziem­ska oraz wirusy i bak­te­rie.

Nawet gdy roz­ma­wiamy wprost o nie­bez­pie­czeń­stwach kli­ma­tycz­nych, nie wycią­gamy peł­nych wnio­sków z naszego uza­leż­nie­nia od natury. Dobrym przy­kła­dem takiej non­sza­lan­cji jest sta­no­wi­sko Rady Towa­rzy­stwa Eko­no­mi­stów Pol­skich (TEP) z 2019 roku31. Czy­tamy w nim, że „roz­wój gospo­dar­czy nie jest bez­względ­nie ogra­ni­czony przez prawa fizyki oraz zasoby natu­ralne”. Dosyć śmiała dekla­ra­cja, deli­kat­nie rzecz ujmu­jąc. Co to w ogóle zna­czy, że roz­wój gospo­darki „nie jest bez­względ­nie ogra­ni­czony przez prawa fizyki”? Auto­rzy sta­no­wi­ska tłu­ma­czą: „W two­rze­niu PKB coraz więk­sze zna­cze­nie ma miks akty­wów nie­ma­te­rial­nych oraz kapi­tału ludz­kiego, a coraz mniej­sze – podaż fizycz­nej pracy oraz surow­ców i innych zaso­bów natu­ral­nych”. Tylko co to ma wspól­nego z pra­wami fizyki? Choć­by­śmy wyobra­zili sobie gospo­darkę opartą na dobrach nie­ma­te­rial­nych – a daleko nam do tego ide­ału – nie ozna­cza to jesz­cze, że byłaby ona wolna od ogra­ni­czeń fizycz­nych. Weźmy przy­kład podany przez TEP – kapi­tał ludzki. Otóż ma on to do sie­bie, że trudno go uzy­skać bez ludzi, ludzie zaś cha­rak­te­ry­zują się tym, że pod­le­gają pra­wom fizyki i są przez nie ogra­ni­czani. TEP zdaje się mieć kło­pot z odróż­nie­niem zagad­nie­nia „wyko­rzy­sta­nia zaso­bów natu­ral­nych” od kwe­stii „pod­le­ga­nia pra­wom fizyki”.

Pro­blem ze sta­no­wi­skiem TEP sięga jed­nak głę­biej. Uwaga na temat praw fizyki nie została rzu­cona tak sobie, w ramach ogól­nej reflek­sji nad świa­tem i przy­szło­ścią, lecz w tek­ście wyra­ża­ją­cym sta­no­wi­sko orga­ni­za­cji wobec pro­blemu glo­bal­nego ocie­ple­nia. Ta kwe­stia poja­wia się nawet w tytule tek­stu: Zmiany kli­matu a rola pro­ce­sów ryn­ko­wych: czy­sty zysk jest moż­liwy – swoją drogą, także nie­for­tun­nym (czy­sty zysk – czy naprawdę auto­rzy uwa­żają, że ta gra słów jest na miej­scu?). Tak więc fan­ta­zja o roz­woju gospo­dar­czym, który rze­komo nie jest ogra­ni­czany przez prawa fizyki, została umiesz­czona w kon­tek­ście coraz bar­dziej roz­grza­nej pla­nety – kata­strofy, która już dziś dotyka wiele osób na całym świe­cie.

Zostawmy na chwilę kwe­stię praw fizyki i skupmy się na zaso­bach natu­ral­nych. Nic nie wska­zuje na to, aby­śmy w bły­ska­wicz­nym tem­pie zmie­rzali do post­ma­te­rial­nej gospo­darki, wręcz prze­ciw­nie. Pro­duk­cja wielu dóbr mate­rial­nych rośnie, na przy­kład… papieru32. „Jeśli w erze cyfro­wej nie potra­fimy zre­du­ko­wać nawet kon­sump­cji papieru, to co dopiero z innymi towa­rami?”33 – pyta Geo­rge Mon­biot. No wła­śnie, co z nimi? Jak opty­mi­styczne prze­wi­dy­wa­nia zawarte w sta­no­wi­sku TEP mają się do obec­nego stanu naszej na wskroś mate­rial­nej gospo­darki? I do tego, że zda­niem kli­ma­to­lo­gów zostało nam góra kil­ka­na­ście lat na pod­ję­cie zde­cy­do­wa­nych kro­ków w spra­wie ogra­ni­cze­nia emi­sji gazów cie­plar­nia­nych? Nikt nie ma pomy­słu, jak w tak krót­kim cza­sie dopro­wa­dzić do tego, aby gospo­darka bazo­wała raczej na dobrach nie­ma­te­rial­nych niż mate­rial­nych, nie mówiąc już o uwal­nia­niu się od ogra­ni­czeń narzu­ca­nych przez fizykę. W sta­no­wi­sku TEP nie ma o tym „drob­nym” pro­ble­mie ani słowa.

Wpraw­dzie od czasu do czasu uka­zują się opty­mi­styczne donie­sie­nia na temat dema­te­ria­li­za­cji gospo­darki, ale pod­dane bliż­szemu oglą­dowi nie budzą już takiego entu­zja­zmu. Na przy­kład Andrew McA­fee w książce More from Less argu­men­tuje, że Stany Zjed­no­czone mimo cią­głego wzro­stu gospo­dar­czego powoli obni­żają kon­sump­cję zaso­bów natu­ral­nych, co mia­łoby dowo­dzić temu, że można mieć ciastko (zre­du­ko­wać nisz­czy­ciel­ski wpływ gospo­darki na przy­rodę) i zjeść ciastko (zacho­wać jej dotych­cza­sowy model nasta­wiony na rosnącą kon­sump­cję). Jason Hic­kel poka­zuje jed­nak, że McA­fee pomija w swo­ich danych ważną zmienną:

Choć uwzględ­nia on impor­to­wane towary, które zużywa kraj, to nie bie­rze pod uwagę zaso­bów uży­wa­nych do wydo­by­cia, pro­duk­cji i trans­portu tych towa­rów. Stany Zjed­no­czone i inne bogate pań­stwa prze­nio­sły w ciągu ostat­nich 40 lat tak dużo swo­jej pro­duk­cji do kra­jów bied­niej­szych, że ten aspekt wyko­rzy­sta­nia zaso­bów został odjęty z ich rachunku34.

Tak więc na papie­rze może to wyglą­dać na postęp, ale z per­spek­tywy glo­bal­nego ocie­ple­nia nie ma żad­nych korzy­ści z tego, że część ame­ry­kań­skiego zuży­cia zaso­bów została prze­nie­siona do Chin czy jakie­go­kol­wiek innego kraju.

Raport OECD z 2018 roku ostrzega, że świa­towa kon­sump­cja surow­ców ule­gnie podwo­je­niu do 2060 roku z „dotkli­wymi kon­se­kwen­cjami śro­do­wi­sko­wymi”. Jak czy­tamy w pod­su­mo­wa­niu raportu:

Bez kon­kret­nych dzia­łań w celu spro­sta­nia tym wyzwa­niom prze­wi­dy­wany wzrost wydo­by­cia i prze­twa­rza­nia surow­ców, takich jak bio­masa, paliwa kopalne, metale i mine­rały nie­me­ta­liczne, dopro­wa­dzi naj­praw­do­po­dob­niej do dal­szego zanie­czysz­cza­nia powie­trza, wody, gleby i zna­cząco przy­czyni się do zmiany kli­matu. Ten wzrost zacho­dzi mimo przej­ścia od sek­tora prze­my­sło­wego do sek­tora usłu­go­wego i cią­głej poprawy wydaj­no­ści pro­duk­cyj­nej35.

Na dziś tak w prak­tyce wygląda unie­za­leż­nia­nie naszej gospo­darki od dóbr mate­rial­nych.

Hic­kel zwraca uwagę na jesz­cze inny pro­blem – roz­mowa o zaso­bach natu­ral­nych zbyt czę­sto sku­pia się na tym, czy ich wystar­czy. Opty­mi­ści twier­dzą, że nawet jeśli jakiś suro­wiec się wyczer­pie, to znaj­dziemy spo­sób na zastą­pie­nie go innym albo prze­su­niemy się jako ludz­kość na skali Kar­da­szowa, to zna­czy, wsko­czymy na nowy poziom roz­woju, który pozwoli nam korzy­stać z zaso­bów dostęp­nych w Ukła­dzie Sło­necz­nym, a nie tylko na Ziemi. Innymi słowy, nie ma powo­dów do zmar­twień. Takie podej­ście do sprawy nie uwzględ­nia pew­nej drob­nostki. Ludz­kość może wpaść w tara­paty nie tylko z powodu wyczer­pa­nia surow­ców, ale także dla­tego, że ich nad­mierna eks­plo­ata­cja zabu­rzy rela­cje mię­dzy eko­sys­te­mami, od któ­rych zależy nasze bez­pie­czeń­stwo. „Pro­ces zastę­po­wa­nia jed­nych zaso­bów innymi i inten­sy­fi­ko­wa­nia ich wydo­by­cia może na chwilę odsu­nąć od nas groźbę wyczer­pa­nia surow­ców – pisze Hic­kel – ale na­dal pro­wa­dzi do eko­lo­gicz­nej zapa­ści”36. Nie powin­ni­śmy więc pytać tylko o to, ile zostało nam surow­ców, ale także o to, jaką pre­sję wywie­ramy na pla­netę, gdy po nie się­gamy. W 2009 roku badacz śro­do­wi­skowy Johan Rockström, kli­ma­to­log James Han­sen i che­mik atmos­fery Paul Crut­zen sta­nęli na czele zespołu bada­czy, który wyróż­nił dzie­więć pro­ce­sów mogą­cych naru­szyć rów­no­wagę na Ziemi37. Wśród nich zna­la­zła się zmiana kli­matu. Jeśli chcemy na poważ­nie roz­ma­wiać o gospo­darce w kon­tek­ście praw fizyki i zaso­bów natu­ral­nych, nie powin­ni­śmy lek­ce­wa­żyć takich ostrze­żeń.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Alan Brad­shaw, Mass con­su­me­rism is destroy­ing our pla­net. This Black Fri­day, let’s take a stand, the­gur­dian.com, https://bit.ly/35qX5bA, dostęp: 17.09.2020; Zwie­rzęta giną w zastra­sza­ją­cym tem­pie. Zagro­żo­nych gatun­ków aż 61 tysięcy, tvn­me­teo.tvn24.pl, https://bit.ly/2IK0s5s, dostęp: 17.09.2020; Gabriel Wein­berg, Google and Face­book are wat­ching our every move online, cnbc.com, https://cnb.cx/3m8wk25, dostęp: 17.09.2020; Edwin Ben­dyk, Kata­strofa kli­ma­tyczna – tra­cimy kon­trolę, kry­ty­ka­po­li­tyczna.pl, https://bit.ly/37nzqLE, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Rut­ger Breg­man, Uto­pia dla reali­stów. Recepta na ide­alny świat, tłum. S Paru­szew­ski, Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2018, s. 7. [wróć]

Piotr Szo­stak, Eks­pert ONZ: Grozi nam „kli­ma­tyczny apar­theid”, wybor­cza.pl, https://bit.ly/2HcDQdK, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Witold Gadom­ski, Wąt­pię, więc myślę. Czy może wie­rzę – więc jestem z myśle­nia zwol­niony?, wybor­cza.pl, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Ivana Kottasová, Once the Ama­zon rain­fo­rest pas­ses the point of no return it could be gone in deca­des, cnn.com, https://cnn.it/3mdi8Ff, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Fiona Harvey, Gre­en­land’s ice sheet mel­ting seven times faster than in 1990s, the­gu­ar­dian.com, https://bit.ly/35iyJR7, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

David Wal­lace-Wells, Zie­mia nie do życia. Nasza pla­neta po glo­bal­nym ocie­ple­niu, tłum. J. Spólny, Wydaw­nic­two Zysk i S-ka, Poznań 2019, s. 17. [wróć]

Natha­niel Rich, Zie­mia. Jak dopro­wa­dzi­li­śmy do kata­strofy, tłum. A. Szling, Grupa Wydaw­ni­cza Fok­sal, War­szawa 2019, s. 79. [wróć]

Wię­cej na temat pol­skich skłon­no­ści apo­li­tycz­nych zob. Tomasz S. Mar­kiewka, Gniew, Wydaw­nic­two Czarne, Woło­wiec 2020, s. 59–94. [wróć]

Han­nah Arendt, Poli­tyka jako obiet­nica, tłum. W. Madej i M. Godyń, Pró­szyń­ski i S-ka, War­szawa 2007, s. 124. [wróć]

Tamże, s. 128. [wróć]

Bruno Latour, Poli­tyka natury. Nauki wkra­czają do demo­kra­cji, tłum. A. Czar­nacka, Wydaw­nic­two Kry­tyki Poli­tycz­nej, War­szawa 2009, s. 323. [wróć]

Ary­sto­te­les, Poli­tyka, tłum. L. Pio­tro­wicz, Wydaw­nic­two Naukowe PWN, War­szawa 2001, s. 27. [wróć]

David Gra­eber, Praca bez sensu. Teo­ria, tłum. M. Den­der­ski, Wydaw­nic­two Kry­tyki Poli­tycz­nej, War­szawa 2019, s. 146–147. [wróć]

Łukasz Naj­der, Byle z dala, w: tegoż, Moja osoba. Eseje i przy­gody, Wydaw­nic­two Czarne, Woło­wiec 2020 (wer­sja elek­tro­niczna). [wróć]

Bjørnar Olsen, W obro­nie rze­czy. Arche­olo­gia i onto­lo­gia przed­mio­tów, tłum. B. Shal­l­cross, Wydaw­nic­two Insty­tutu Badań Lite­rac­kich PAN, War­szawa 2013, s. 220–221. [wróć]

R. Breg­man, Uto­pia dla reali­stów, dz. cyt., s. 81–100. [wróć]

David Gra­eber, Uto­pia regu­la­mi­nów. O tech­no­lo­gii, tępo­cie i ukry­tych roz­ko­szach biu­ro­kra­cji, tłum. M. Jedliń­ski, Wydaw­nic­two Kry­tyki Poli­tycz­nej, War­szawa 2016, s. 156. [wróć]

Naomi Klein, On Fire. The Bur­ning Case for a Green New Deal, Simon & Schu­s­ter, Nowy Jork 2019, s. 120. [wróć]

Geo­rge Mon­biot, Out of the Wrec­kage: A New Poli­tics for an Age of Cri­sis, Verso, Lon­dyn 2017 (wer­sja elek­tro­niczna). [wróć]

Zob. Joseph Sti­glitz, People, Power, and Pro­fits. Pro­gres­sive Capi­ta­lism for an Age of Discon­tent, W.W. Nor­ton & Com­pany, Nowy Jork 2019. [wróć]

Jean Tirole, Eco­no­mics for the Com­mon Good, Prin­ce­ton Uni­ver­sity Press, Prin­ce­ton 2017, s. 157–158. [wróć]

N. Rich, Zie­mia, dz. cyt., s. 11, 23–52. [wróć]

Sla­voj Žižek, Tro­uble in Para­dise. From the End of History to the End of Capi­ta­lism, Allen Lane, Lon­dyn 2014, s. 167. [wróć]

Mar­cin Popkie­wicz, Pol­ska musi prze­stać trzy­mać się zębami węglo­wej futryny (wywiad Michała Sutow­skiego), kry­ty­ka­po­li­tyczna.pl, https://bit.ly/2HcDrId, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

David Wal­lace-Wells, Zie­mia nie do życia. Nasza pla­neta po glo­bal­nym ocie­ple­niu, tłum. J. Spólny, Wydaw­nic­two Zysk i S-ka, Poznań 2019, s. 110. [wróć]

Ruth Micha­el­son, „It’ll cause a water war”: divi­sions run deep as fil­ling of Nile dam nears, the­gu­ar­dian.com, https://bit.ly/3jjRyYU, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Tamże. [wróć]

Zob. Harald Welzer, Wojny kli­ma­tyczne. Za co będziemy zabi­jać w XXI wieku?, tłum. M. Sut­kow­ski, Wydaw­nic­two Kry­tyki Poli­tycz­nej, War­szawa 2010. [wróć]

Bruno Latour, Ni­gdy nie byli­śmy nowo­cze­śni. Stu­dium z antro­po­lo­gii syme­trycz­nej, tłum. M. Gdula, Ofi­cyna Naukowa, War­szawa 2011, s. 10. [wróć]

Zob. Sta­no­wi­sko Rady TEP. Zmiany kli­matu a rola pro­ce­sów ryn­ko­wych: czy­sty zysk jest moż­liwy, https://tep.org.pl/, https://bit.ly/3dXNtJf, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Timo­thy Tay­lor, The glo­bal paper indu­stry still on rise, bbn­ti­mes.com, https://bit.ly/3mbQdFM, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Geo­rge Mon­biot, How Did We Get into This Mess?, Verso, Lon­dyn–Nowy Jork 2017, s. 177. [wróć]

Jason Hic­kel, The Myth of Ame­rica’s Green Growth, fore­ign­po­licy.com, https://bit.ly/3kkSnCa, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Zob. Raw mate­rials use to double by 2060 with severe envi­ron­men­tal con­se­qu­en­ces, https://www.oecd.org/, https://bit.ly/3kkrGxF, dostęp: 17.09.2020. [wróć]

Jason Hic­kel, Less is More. How Degrowth Will Save the World, Pen­guin Ran­dom House, Lon­dyn 2020 (wer­sja elek­tro­niczna). [wróć]

Johan Rockström, W. Stef­fen, K. Noone i in., A safe ope­ra­ting space for huma­nity, „Nature”, nr 461, 2009, zob też: https://www.nature.com/artic­les/461472a, dostęp: 17.09.2020. [wróć]