Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swoim zbiorze aforyzmów filozoficznych? pamiętniku intelektualnym? a może dzienniku intymnym, Jakub Walicki podejmuje namysł, między innymi, nad problemem tożsamości, cierpieniem, miłością, seksem, prawdą czy wiarą. Próbuje przy tym wędrować własnymi ścieżkami, które – trochę przypominając polne drogi Heideggera – czasami urywają się na łące czy też w lesie i nie pada jakaś ostateczna odpowiedź.
Nietzsche we wstępie do Jutrzenki pisał, że w jego książce przedstawiony zostanie przy pracy ktoś, kto wierci, kopie, podkopuje…. Autor idzie podobnym tropem, choć przedmiotem swojej sztuki podejrzeń czyni przede wszystkim samego siebie, a jego rozważania stanowią rodzaj fenomenologii własnej psychiki. To rodzaj podróży po swoim wewnętrznym świecie, to również rodzaj rozmowy z samym sobą.
[Fragment wprowadzenia prof. Leszka Kleszcza]
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 206
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kim jestem? Co jest ważne? Jak żyć? Te pytania brzmią „naiwnie”, ale, jak zauważyła Wisława Szymborska, nie ma pytań pilniejszych od pytań „naiwnych”. W swoim zbiorze aforyzmów filozoficznych? pamiętniku intelektualnym? a może „dzienniku intymnym”, Jakub Walicki – szukając odpowiedzi na te pytania – podejmuje namysł, między innymi, nad problemem tożsamości, cierpieniem, miłością, seksem, prawdą czy wiarą. Zastanawiając się, próbuje wędrować własnymi ścieżkami, które – trochę przypominając „polne drogi” Heideggera – czasami urywają się na łące czy też w lesie i nie pada jakaś ostateczna odpowiedź. Ale czy jest to wadą jego rozważań? Przecież nawet jeśli nie docieramy do jakiegoś centrum, sanktuarium czy uniwersalnego rozwiązania, to ważne jest już samo wędrowanie, samo bycie w drodze.
Autor podejmuje namysł nad podstawowymi problemami egzystencjalnymi, poznawczymi, ale także związanymi z życiem codziennym. Wydobywając ich wieloznaczność, patrzy z różnych perspektyw, dostrzegając w sobie tę wielość spojrzeń, perspektyw, odczuć. Bliskie jest mu „spazmatyczne myślenie” przybierające aforystyczną formę, rwaną czy też „lapidarną”, jak ją nazywał Ryszard Kapuściński, która, być może, najlepiej oddaje duchową atmosferę naszych czasów. Świat, w którym żyjemy, coraz bardziej się globalizuje, „kurczy się w czasie i przestrzeni”, żyjemy w czasie „puchnięcia bytu”, zalewu informacjami, towarami. To świat, w którym życie staje się coraz bardziej fragmentaryczne, chaotyczne, niespójne, szybsze. Skończył się świat, w którym życie było uporządkowane, statyczne. Żyjemy w świecie, w którym wciąż zmieniamy miejsca pobytu, otoczenie, odgrywamy wiele różnych ról społecznych. Nie jesteśmy już pielgrzymami, lecz włóczęgami, koczownikami, nomadami.
J. Walicki jest doktorem filozofii, więc jest rzeczą zrozumiałą, że w jego rozmyślaniach dostrzegalne są ślady filozoficznych lektur, ale wykracza on poza akademickie schematy. Jego książka nie jest rozprawą naukową, dzięki temu może pozwolić sobie na większą swobodę, nie musi swoim rozważaniom nadawać „naukowej formy”, wciskać w schematy racjonalności i spójności. Wbrew pozorom dodaje to jego rozważaniom dodatkowej wartości, czyniąc je bardziej autentycznymi i nadając im bardziej inspirujący charakter. Filozofia jest „miłością mądrości”, ale przecież, jak zauważa Autor, miłość jest uczuciem, a uczucia zawsze deformują przedmiot naszych uczuć, czasami go idealizując, a czasami wyczulając nas na dostrzeganie jego ciemniejszych stron, co więcej, taka emocjonalna niespójność może dotyczyć tych samych osób, zjawisk, zachowań.
Jednym z trwałych motywów jego rozważań jest przełamywanie stereotypów, wydobywanie i czynienie widocznym tego, co skrywają powszechnie obowiązujące schematy. Pokazuje, że nasza wiedza jest tylko interpretacją, a nasz umysł nie jest zwierciadłem, w którym odbija się świat, albo chociaż inni ludzie, ich myśli czy uczucia, ale pryzmatem poprzez który postrzegamy świat i ludzi, tworząc wyobrażenia o nich i ich wyobrażenia o nas. Stawia pytanie czy możliwe jest zrozumienie drugiego człowieka, jakieś „stopienie horyzontów”, czy też zawsze jesteśmy zamknięci w „wewnętrznej twierdzy”, do której wprawdzie nikt się nie może wedrzeć, ale z której także my nie możemy się wydobyć. Bo przecież ten, kto chodzi własnymi drogami, może nie spotkać na nich nikogo, gdyż konsekwencją takiej wędrówki czasami bywa całkowita samotność.
Nietzsche we wstępie do Jutrzenki pisał, że w jego „książce przedstawiony zostanie przy pracy ktoś, kto wierci, kopie, podkopuje…”. Autor idzie podobnym tropem, choć przedmiotem swojej „sztuki podejrzeń” czyni przede wszystkim samego siebie, a jego rozważania stanowią rodzaj „fenomenologii własnej psychiki”. To rodzaj podróży po swoim wewnętrznym świecie, to również rodzaj rozmowy z samym sobą.
W wielu aforyzmach mniej lub bardziej bezpośrednio pojawia się namysł nad tym, co to znaczy być sobą, kiedy jesteśmy sobą? Powszechnie głoszona jest pochwała wolności, autentyczności. Lecz cóż by to mogło znaczyć? Czy kiedykolwiek jesteśmy wolni? Przecież zawsze jesteśmy naszą przeszłością, która nas warunkuje, zawsze znajdujemy się w jakiejś sytuacji, otoczeniu, nastroju. Czy kiedykolwiek jesteśmy autentyczni, czy też może zawsze dopasowujemy się do wymagań zewnętrznych obserwatorów lub tego idealnego „uwewnętrznionego zewnętrznego”, który zawsze się krzywi i mówi do nas „ty konformisto” albo przeciwnie, mówi „ty idioto”, udajesz indywidualistę, próbujesz się wyróżnić z tłumu, być „lepszym”, zapominając o tym, że znowu za to oberwiesz. Oczywiście jest jeszcze „ten trzeci”, który to wszystko obserwuje i notuje.
Autor pokazuje, że życie jest plątaniną cierpień, radości, chwil szczęścia i poczucia bezsensu, mierząc się z nimi wynajdujemy różne strategie przetrwania, pragniemy uwolnić się od tej przytłaczającej świadomości. Uciekamy przed myśleniem, zanurzając się w pracy, pustej rozrywce albo marzeniach o „prawdziwym życiu”, bo przecież „prawdziwe życie jest gdzie indziej”. Paradoksalnie w tym marzeniu też tkwi pułapka, bo dopóki czegoś nie zrobimy, nie osiągniemy, dopóty marzenie o tym jest sposobem uwolnienia się od codziennych ciężarów, jest rodzajem pociechy. Niestety, często, gdy już spełnimy te marzenia o prawdziwej miłości, egzotycznej podróży życia czy idealnej pracy, wówczas spada zasłona złudzeń i dopada nas „smutek spełnionych pragnień”. Innym złudzeniem jest wiara w to, że rozwiązanie wszelkich życiowych problemów, odpowiedzi na wszystkie podstawowe pytania odnajdziemy w jakiejś książce filozoficznej czy naukowej albo może w psychoterapii, którą często uważa się za „technologię szczęścia” mającą dostarczyć nam prostych, szybkich rozwiązań naszych problemów.
Autor wskazuje różne drogi poszukiwania sensu, jedną z klasycznych jest miłość, „metafizyka innego”, która jest sposobem ucieczki przed samotnością i poczuciem bezsensu. Ale czy rzeczywiście? Może to jest kolejne złudzenie, może jesteśmy skazani na wieczną samotność, na niezaspokojoną tęsknotę za prawdziwym kontaktem z drugą osobą?
Ale przecież obok „wielkich pytań metafizycznych” naszą codzienność stanowią banalne problemy, gdy burczenie w brzuchu każe nam zapomnieć o metafizyce, logice, racjonalności, zwłaszcza, że, jak zauważył Plutarch, z żołądkiem trudno jest dyskutować, bo przecież nie ma uszu.
Autor wskazuje również na „urealniająca funkcję opowieści”, bo, gdy zaczynamy opowiadać o swoim życiu, to wydaje nam się ono uporządkowane, zrozumiałe. Ale tutaj też kryje się problem, bo przecież nie wiemy, która strategia jest lepsza. Czy lepiej (mądrzej?) jest odczarowywać świat i postrzegać go jako coś racjonalnego, zrozumiałego czy może przeciwnie, wszędzie dostrzegać tajemniczość, niezgłębialność, wielowymiarowość? Przeciwieństwem mądrości jest głupota, ale przecież głupota też ma wiele twarzy. B. Russell ubolewał, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni pełni wątpliwości. Być może nie dostrzegał, że czasami głupota jest mądrzejsza niż rozsądek? Filozofia wprawdzie nie przynosi ostatecznych rozwiązań naszych problemów, ale, jak zauważa Autor, pozwala trochę lepiej radzić sobie z własnym nierozumieniem. Samoobserwacja, zapisywanie myśli, uczuć, wrażeń może wydawać się chaotyczne, przypadkowe, nieracjonalne, ale po pewnym czasie możemy zacząć dostrzegać jak z tej plątaniny zdań wyłania się nasza własna twarz.
Aforystyka filozoficzna, jak pisze J. Walicki, przypomina zwinięte kartki papieru, które trzeba samodzielnie rozprostować, odkrywać w nich coraz bogatszą treść. Jego książka jest bardzo gęsta, ale warto rozprostowywać te „zwinięte kartki”, gdyż kryją w sobie ciekawe i oryginalne myśli.
Prof. Leszek Kleszcz
DUCHOWE SCHORZENIE. Chociaż coraz częściej słyszymy o rozprzestrzeniającej się depresji, gdy weźmiemy pod uwagę chorobliwość współczesnego świata, częstotliwość jej występowania wciąż okaże się niezmiernie mała. Dzieje się tak dlatego, że prawdziwe schorzenia duchowe, które trawią nasze społeczeństwo, wbrew pozorom nie mają charakteru depresyjnego; nie zostały jeszcze nawet jasno dostrzeżone, ponieważ nie pozwala na to powierzchowność obowiązujących psychologicznych paradygmatów. Wzorcowym przykładem dominującej dzisiaj choroby ducha jest stan, w którym poczuciu braku sensu egzystencji towarzyszącą niesłabnące wyrzuty sumienia, zmuszające człowieka do nieustającej, kompulsywnej pracy. Każda przerwa w obsesyjnym działaniu, każda próba zmiany życiowego kierunku, prowadzi do tak gwałtownego nasilenia niepokoju i psychicznego cierpienia, że depresja – jako stan pewnego rodzaju bolesnego, wewnętrznego rozprężenia – wydaje się z tej perspektywy nieosiągalnym luksusem. Współczesny, duchowo wyjałowiony człowiek „nie może sobie pozwolić na depresję”, „nie ma na nią czasu”, ponieważ związane z zaniedbywaniem obowiązków i rezygnacją z działania poczucie winy natychmiast doprowadziłyby go do szaleństwa. Właśnie dlatego trafiające się od czasu do czasu przypadki depresji posiadają tak ostentacyjny, fasadowy charakter, w rzeczywistości skrywając za sobą inne dolegliwości psychiczne. Problem współczesnego człowieka nie polega na tym, że po prostu zwątpił w sens, czuje pustkę i rezygnacje, abdykuje z egzystencji i pragnie uwierzyć w coś nowego – a właśnie na takim światopoglądowym modelu opiera się psychologiczna teoria depresji. Sprowadza się on do tego, że człowiek znajduje się w matni, nie widzi żadnej szansy na ucieczkę; pozostaje narażony na niekończące się duchowe męki, lecz nie potrafi ruszyć się z miejsca, musząc pozostawać produktywnym – jak zakładnik z lufą w ustach i spustem przywiązanym do oparcia krzesła.
NEGATYWNE MOTYWACJE. Jeśli chodzi o sferę wolicjonalną, właściwie cały dyskurs psychologiczny okazuje błędny, nieprzydatny; nie przystaje on do naszych przeżyć wewnętrznych, a jeżeli luźno z nimi koresponduje, to wyłącznie na zasadzie interpretacyjnych projekcji. Pragnienia, motywacje i intencje, które dominują w dyskursie psychologicznym, to określenia jednoznacznie pozytywne, nadające się głównie do tego, aby opisywać wolicjonalny ruch ku czemuś konkretnemu, znanemu, namacalnemu; ku czemuś, czym pragniemy zawładnąć, do czego usiłujemy się zbliżyć. Niemal wszystkie nasze motywacje są tymczasem negatywne. Działamy w określony sposób, ponieważ staramy się uniknąć stresu, dysonansów poznawczych, poczucia kapitulacji, wyrzutów sumienia, etc. Nie wiemy, czego chcemy, nie pojmujemy, ku czemu tak naprawdę zmierzamy – pragniemy jedynie uwolnić się od uciążliwych myśli, zyskać szybką ulgę. Właśnie z tego powodu wielu pisarzy przyrównywało człowieka do marionetki targanej gwałtownymi, chaotycznymi ruchami. Co istotne, owe ruchy nie biorą się jedynie z zewnątrz, lecz również z wewnątrz [La Rochefoucauld 2010: 25, 30]. Część filozofów usiłowała sprowadzić negatywne motywacje działania do unikania cierpienia, lecz jest to uproszczenie. Negatywny dyskurs psychologiczny powinien być wielowątkowy i heterogeniczny, wielobarwny i zniuansowany – inaczej w niczym nam nie pomoże, nie przybliży nas do zrozumienia samych siebie. Oczywiście jesteśmy w stanie sprowadzić negatywne motywacje do unikania cierpienia (podobnie jak sprowadzamy ich pozytywne odpowiedniki do poszukiwania szczęścia), jednak w sferze praktycznej taki krok nie przyda nam się do niczego – zyskamy jedynie satysfakcję z próżnego systematyzowania tematu.
NATURALNA NEUROZA. Przezwyciężanie swojej neurotyczności stanowi podstawowy sposób na dążenie do równowagi duchowej i szczęśliwego życia – w tej dziedzinie pomiędzy psychologami a filozofami panuje zgoda. Wydaje się jednak, że jako samoświadoma, społeczna istota człowiek jest skazany na neurotyczność do samego końca. Polega ona bowiem na – mówiąc w uproszczeniu – mniejszej lub większej wewnętrznej dezintegracji. Nigdy nie jest tak, że całe moje życie psychiczne jest dla mnie jawne, nie wypieram ze swojej świadomości żadnych treści, nie ukrywam ich przed sobą samym i swym otoczeniem. Człowiek wolny od neurozy to ktoś w pełni wewnętrznie zintegrowany. Warto tymczasem zwrócić uwagę, że już sama sfera seksualności sprawia, że musimy przybierać maski, ukrywać swe prawdziwe oblicze [Freud 2000: 281]. W pewnym sensie nie zachowujemy się na co dzień tak, jakbyśmy byli istotami biologicznymi, pragnącymi uprawiać seks oralny albo mówić sobie perwersyjne rzeczy. Pomimo stwarzania przeciwnych pozorów, seksualność na zawsze pozostaje ukryta w sferze cienia, nigdy nie zostaje w pełni upubliczniona. Nawet kiedy ją upubliczniamy, przedstawiamy ją bowiem w zniekształconej, uszminkowanej, stworzonej na potrzeby cudzych spojrzeń postaci. W tym kontekście widać, że najbardziej antyneurotycznymi filozofami byli Cynicy. Ich bezpruderyjne działania miały doprowadzić do większej wewnętrznej integralności, samodzielnej asymilacji swych biologicznych, zwierzęcych instynktów. Jakie uzyskali jednak rezultaty? Raczej pretensjonalne, wymodelowane w karykaturalny sposób. Cokolwiek człowiek czyni, zawsze plącze się w kolejne sieci nieautentyczności [Gombrowicz 2007: 78-79].
WYMUSZONA RUTYNA. Człowiek żyjący w mocno zrutynizowany sposób tylko z pozoru pozostaje nieskomplikowany i przewidywalny. Jego zachowania stanowią bowiem w gruncie rzeczy przeciwieństwo jego natury, wynikają ze skrywającego się w nim chaosu. Podświadomie zdaje on sobie sprawę, że gdy nie utrzyma swoich czynów i reakcji w ryzach, natychmiast straci nad nimi kontrolę. W rezultacie pozostawanie w zgodzie z samym sobą przychodzi mu trudniej niż pozostałym; oni są w stanie pozwalać sobie na więcej odstępstw od normy, więcej spontanicznych, nieprzewidywalnych gestów – on musi z nich zrezygnować.
NARKOTYCZNE DZIAŁANIA. Witkacy pisze w Narkotykach, że zażywanie używek jest niebezpieczne, ponieważ wytwarza w nas psychiczny mechanizm kompulsywnego działania, biernego podporządkowywania się zewnętrznym pobudkom, który potrafi doprowadzić do zaniku wolnej woli [Witkiewicz 1979: 63-64]. Myśliciel objaśnia to tak, jakby istniało prawdziwe duchowe zdrowie, jakbyśmy byli w stanie swobodnie wykonywać wszelkie czynności, zachowując trwałą równowagę i właściwy życiowy rytm. Czy zjawisko uzależnienia od używek nie stanowi jednak destylatu naszej ogólnej egzystencjalnej kondycji? Czy istnieje w ogóle duchowa swoboda, świadome i zdrowe życie po swojemu? Trudno oprzeć się wrażeniu, że większość wykonywanych przez nas czynności (szczególnie tych o wysokim sensotwórczym znaczeniu) pozostaje równie chaotyczna i bezwolna, jak działania narkomanów. Arystoteles tkwi w błędzie, twierdząc, że wykształcaniu się cnót towarzyszy zdolność do czerpania przyjemności z cnotliwych uczynków [Arystoteles 2012: 1099 a, 1104 b]. W rzeczywistości ich narodziny pozostają bowiem związane z doprowadzeniem się do stanu, w którym zawieszenie pewnych działań wywołuje w nas nieznośne psychiczne cierpienie.
UCISK MOŻLIWYCH REAKCJI. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak wielki mam ze sobą kłopot. Dostrzegają, że nie jestem do końca w porządku, lecz resztę w miarę umiejętnie maskuję. Każda, nawet najgorsza reakcja nie jest jednak w moim przypadku z góry wykluczona. To właśnie sfera związanych z moim zachowaniem możliwości tak mocno mnie uciska. Nawet w najzwyklejszych sytuacjach mógłbym zareagować w najbardziej skrajny sposób: rozpłakać się, uciec, wpaść w histerię, wszystkich obrazić. Nie robię tego, ale brakuje do tego naprawdę bardzo, bardzo niewiele.
BÓL PSYCHICZNY. Przyglądając się samemu sobie, ciągle nie potrafię zrozumieć, czym jest ból psychiczny. Zwykle mam wrażenie, że jest on osadzony w świadomości; to głównie ona w wielu sytuacjach mnie zadręcza. Nie chcę myśleć o bolesnych doświadczeniach, lecz uciążliwe myśli wciąż wlewają mi się do głowy; w sekundę w progu zjawiają się ich wielotysięczne armie, a ja nie mogę zrobić zupełnie nic – muszę po prostu je obserwować. Desperacko usiłuję skupić uwagę na czymś innym, lecz fala bolesnych myśli – która staje się wyższa i wyższa – stopniowo wszystko zalewa, wypełniając sobą cały pejzaż mojego wnętrza. Z drugiej strony zdarzają mi się momenty, kiedy – będąc pijanym – czuję się znacznie lepiej. Ból psychiczny zostaje przytłumiony, a ja – nie będąc mocno odurzony alkoholem – zachowuję przytomność umysłu. Moja świadomość jest spokojna jak poranne morze – znika tylko ten podszywający ją na co dzień ból. Dzięki alkoholowi moja świadomość wcale nie jest zniekształcona, lecz oczyszczona z emocjonalnych toksyn. Wczoraj wyglądało to tak, że doznałem ogromnego rozczarowania akurat wtedy, gdy byłem jeszcze pijany. Oczywiście wyraźnie to odczułem, lecz utrzymałem się w garści (myślałem o swojej determinacji, o możliwych wyjściach z sytuacji). Jednocześnie już wiedziałem, że kiedy alkohol wyparuje z mojego umysły, cały nagromadzony w nim ból rozbłyśnie w wielkim wybuchu; wszystko dopiero wtedy tak naprawdę do mnie dotrze, w obezwładniający sposób mnie przygniecie. Ciągle zadziwia mnie to, że gdy – będąc pogrążonym w bólu psychicznym – kieruję na niego swoją uwagę, to niczego nie dostrzegam. Zdaje się on nie istnieć, jest nieuchwytny, nienamacalny – po prostu go nie ma. Ja czuję się jednak tragicznie, czasami nie potrafię ruszyć się z miejsca, podnieść ręki do głowy, umyć się, przesiąść się z krzesła do łóżka. Odczuwam go przede wszystkim jako pewien ciężar i wewnętrzny ucisk, który nie tylko wypełnia moje wnętrze palącą pustką, odbierając mi poczucie sensu robienia nawet najdrobniejszych rzeczy, lecz właśnie krępuje moje ruchy, jest jak niewidzialna kula u nogi.
DYSKURS MĄDROŚCI. Postmodernistyczna koncepcja mądrości: mądrość jako dyskurs, sztuka operowania pewnymi kategoriami, wypowiadania się w określonym tonie, z właściwą emfazą. Nie wszyscy psycholodzy są znawcami dusz, lecz skuteczność ich postępowania zapewnia konwencjonalna metodologia; dyskurs, którym lepiej lub gorzej się posługują. Czy to możliwe, aby z mądrością było tak samo? Czy można „zdobyć mądrość”, nie będąc wcale mądrym, nie żyjąc zgodnie z głoszonymi zasadami? Czy wystarczy wyspecjalizować się w dyskursie mądrości, czytając odpowiednie książki, przesiąkając określonym sposobem mówienia?
PSYCHOLOGIA JAKO DYSKURS. Psychologia skodyfikowała różne obiegowe poglądy na temat ludzkiego życia psychicznego, w istocie dyskusyjne, pod wieloma względami niepewne, przekształcając je w naukowo usankcjonowane oczywistości.
PSYCHOLOGIA POTOCZNA. Sądzę, że psychologia potoczna lub ludowa, w ramach której operujemy prostymi, schematycznymi rozróżnieniami, mówiąc o własnych, jasno określonych, wyraźnie wyodrębnionych, racjonalnych celach, motywacjach i intencjach, posiada przede wszystkim funkcje normatywne. Gdybyśmy nie wtłaczali naszego życia wewnętrznego w tak ciasne, sztywne ramy, nasz umysł uległby po prostu dezintegracji. Z tego punktu widzenia przeznaczanie psychologii potocznej (poniekąd również akademickiej) okazuje się głównie praktyczne: jest to twór heurystyczny, który zabezpiecza nas przed szaleństwem. Gdybyśmy bezustannie zastanawiali się nad różnorodnością, złożonością i migotliwością naszych przeżyć wewnętrznych, gdybyśmy konsekwentnie poszukiwani w nich prawdy i autentyczności, pogrążylibyśmy się w obłędzie. | W tym kontekście wychodzi na jaw, że najbardziej konsekwentnym poszukiwaczem osobistej autentyczności jest Max Stirner.
KLASYFIKACJA EMOCJI. Weźmy standardową klasyfikację emocji, na podstawie której interpretujemy swoje przeżycia wewnętrzne. Nie ulega wątpliwości, że moglibyśmy klasyfikować je inaczej, czynić to zgodnie z alternatywnym kluczem, wyszczególniając mniej lub więcej emocjonalnych stanów, inaczej je dookreślając. Trudno nam to sobie wyobrazić, lecz dzieje się tak głównie dlatego, że jesteśmy przez tę klasyfikację już ukształtowani, czujemy się do niej przyzwyczajeni, zakreśliła ona granice naszej wyobraźni i introspekcji. Nie chodzi tutaj o to, że wykorzystujemy ją jako jedno z wielu dostępnych, hermeneutycznych narzędzi; szczerze się z nią identyfikujemy, patrzymy na to, na co ukierunkowuje ona nasze spojrzenie. | Przypadek człowieka, który zaczyna przypominać swoją karykaturę, zlewa się z nią w jedno.
TEORETYCZNE GRANICE DYSKURSÓW. Poznawcze granice dyskursów teoretycznych znajdują się znacznie bliżej niż przypuszczamy. Kiedy Freud pisze o „pobudkach zahamowanych ze względu na cel”, jego wyjaśnienia brzmią poniekąd wiarygodnie [Rosińska 1993: 138-139]. Potrafimy sobie wyobrazić, że takie zahamowania naprawdę istnieją, a głosząca to teoria może rzucić nieco światła na pewne skłonności psychiczne. Z drugiej strony pojęcie „pobudki zahamowanej ze względu na cel” jest pojęciem ad hoc, które ucina dalszą dyskusję, działając niczym inne kategorie ex machina i pozwalając uratować dowolne wywody. Jeżeli interpretujemy ludzkie życie psychiczne zgodnie z psychoanalitycznym kluczem, wykorzystujemy koncepcję owej „pobudki” ilekroć jest nam to potrzebne – staje się ona użytecznym, wielofunkcyjnym narzędziem. Niewykluczone, że uwagi Freuda są prawdziwe, odzwierciedlają jakieś fragmenty rzeczywistości – jednak na gruncie teoretycznym niewiele jesteśmy z tym w stanie zrobić.
NORMATYWNOŚĆ PSYCHOLOGII. Można powiedzieć, że w normatywnym charakterze i przeznaczeniu psychologii nie ma właściwie nic złego – i w pewnym sensie jest to prawda. Mimo wszystko wydaje się dziwne, że dyscyplina, która miała zbliżać nas do samopoznania, w praktyce nas od niego oddala, zastępując wejrzenie we własne wnętrze skupianiem uwagi na sztucznych, uproszczonych konceptualnych konstrukcjach, które wykorzystujemy do filtrowania ogromnego bogactwa naszych źródłowych doświadczeń.
NORMATYWNOŚĆ PSYCHOLOGII #2. Oczywiście normatywność dyskursu psychologicznego nie sprowadza się wyłącznie do tego, co mówią psychologowie. To na nim nadbudowana jest bowiem cała retoryka medialna, specyfika wypowiedzi, które odnajdujemy w sferze publicznej. Na fundamentalnym poziomie media nie uczą nas, jak myśleć o relacjach damsko-męskich, imigrantach lub prezydencie Iranu, lecz o własnej tożsamości, bycie i naturze rzeczywistości [Marcuse 1991: 115-120]. Ta nauka wiąże się z samą strukturą zdań, zakresem intencjonalnym oraz charakterem wykorzystywanych w nich znaków, sposobami łączenia podmiotów z orzecznikami; z budowaniem wypowiedzi, które traktujemy jako obiegowe, oczywiste i niedostrzegalne [Wittgenstein 2000: 64].
PSYCHOLOGICZNE KLASYFIKACJE. Zawłaszczanie świata za pomocą klasyfikacji, opisów. Klasyfikacja typów psychologicznych: „ten to INFJ”, „tamten INTP”, „ten ENFP”, „tamten ESTP”. Przyporządkowanie człowieka do danego typu pozwala błyskawicznie zredukować bogactwo jego osobowości, wpisać go w poręczny schemat, umieścić go w określonej szufladzie, przy okazji zyskując możliwość odnoszenia się do niego z góry. W tym sensie klasyfikowanie od początku wiąże się z dysponowaniem, stawianiem świata do dyspozycji [Heidegger 2007: 22, 26]. Coś, co ma pozwolić nam głębiej wnikać w obcość drugiego człowieka, w rzeczywistości nas na niego zamyka. To dlatego Heidegger traktuje wszelkie klasyfikacje jako warianty lub pochodne metafizyki. Gdy drugi człowiek zostaje przyporządkowany do określonego typu osobowości, jego obcość przestaje nam się wymykać, przestaje być czymś, czego musimy uważnie nasłuchiwać. Zostaje ona opanowana, okiełznana i przywłaszczona – zarzucamy na niego siodło i zaczynamy go ujeżdżać [Markowski 2001: 169].
SZALEŃSTWO. Szaleństwo to nie świadomy wybór tego, co ekscentryczne. Szaleństwo oznacza: widzieć logiczny związek pomiędzy rzeczami, które z perspektywy innych wcale się nie łączą. Szaleniec pozostaje w pełni racjonalny. Myśli logicznie. Jego logika prowadzi go jednak gdzie indziej niż pozostałych. Sens wcielanych w życie czynów jest dla niego jasny jak nadmorski świt.
AFIRMACJA PSYCHICZNEJ DEZINTEGRACJI. Gombrowicz pisze, że człowiek jest istotą przeznaczoną do życia w sferze umiarkowanego ciśnienia [Gombrowicz 1997: 140]. Pozbywanie się neurozy polega tymczasem na re-asymilacji ciemnej strony swojej osobowości, przyswajaniu tego, co przykre i straszne [Hesse 2017: 87-90, 103-105]. Co istotne, taki proces nigdy nie znajduje ostatecznego spełnienia. Istnieje nieskończenie wiele rzeczy „ponad ludzką miarę” (wyobraź sobie, że twoja młoda żona umiera). Z etycznego punktu widzenia powinniśmy pojąć skalę obecnego w świecie cierpienia. Możemy to jednak zrobić tylko w ograniczonym zakresie – w przeciwnym razie ta świadomość nas zabije, rozsadzi nasze mózgi [Leopardi 2015: 4175-4176]. Integracja pozostaje więc związana z afirmacją swojej nieprzezwyciężalnej dezintegracji. Człowiek może być zdezintegrowany na tysiące sposobów, psychiczna dezintegracja czeka na niego za każdym rogiem. Jeżeli chcesz być całkiem zdrowy psychicznie, z pewnością oszalejesz. To sprawia, że chociaż Gombrowicz ma rację, wspomniana przez niego „sfera umiarkowanego ciśnienia” jest w rzeczywistości sferą ciśnienia ekstremalnego. Jest to „umiarkowanie” na ludzką miarę. Właśnie dlatego funkcjonowanie w niej – nasze codzienne modus operandi, zakorzenienie, pracowanie, relaksowanie się etc. – może być takim piekłem, piekłem niskich temperatur.
ZDROWIE PSYCHICZNE. Zdrowie psychiczne jest jedynie harmonijną grą wielu pomniejszych obsesji. Jeżeli nasze idiosynkratyczne dziwactwa, paranoje i uzależnienia pozostają ze sobą w funkcjonalnej zgodności, jeżeli pasują do siebie niczym koła zębate skomplikowanej maszyny, przeważnie dajemy sobie ze sobą radę i uchodzimy za zdrowych. O chorobie psychicznej i szaleństwie mówimy natomiast wtedy, gdy partykularne obsesje i psychiczne nawyki wyłamują się z szeregu, wysuwają się na pierwszy plan, nie współgrając z pozostałymi. W takim przypadku pomiędzy nimi a naszymi konstytutywnymi paranojami zachodzą hałaśliwe zgrzyty; tracimy nad sobą kontrolę, ściągając na siebie karcące spojrzenie społeczeństwa.
KONWENCJA TERAPII. W terapii liczy się sama obecność osoby trzeciej, istnienie punktu odniesienia. Dzisiaj to jedyna okazja, aby pomyśleć, porozmawiać, wnikać w samego siebie. Współczesny świat wraz z psychoterapią ją monopolizują. Dostępne są różne narracje: np. psychicznej, płciowej, aksjologicznej emancypacji. Psychoterapia idzie w parze z narcyzmem (okazja do rozdrapywania swojej neurozy, pielęgnowania swego egotyzmu). „Musisz myśleć o sobie”. Często to prawda, lecz takie zalecenie posiada wartość probabilistyczną – czasami się sprawdza, a czasami nie.
NARRACJE W PSYCHOTERAPII. Teoria tożsamości narracyjnej Ricoeura [Ricoeur 2018: 188]. Gdy opowiadamy o swych doświadczeniach innym, nieuchronnie je stylizujemy. Wtórne racjonalizacje. Dostęp do jądra problemu pozostaje zagrodzony. W czasie sesji psychoterapeutycznej wplątujemy się w sieć wtórnych interpretacji.
PRAWDA W PSYCHOTERAPII. W jakich okolicznościach szaleniec lub nihilista byłyby w stanie przekonać swojego psychoterapeutę, że jego spojrzenie na świat jest właściwe, a psycholog się myli, ulegając złudzeniom? Dlaczego tak się nie dzieje? Psychoterapeuta mówi: „ma pan rację, życie nie ma sensu, a pan jest zwyrodnialcem” – i wychodzi. Psychoterapeuta wyklucza taką możliwość z góry. To pacjent przychodzi do niego po to, żeby „zmienić zdanie”; psycholog od początku musi być pewny swego – jest funkcjonariuszem, nie filozofem. Psycholog może powoływać się na więcej argumentów niż pacjent, jest w stanie w bardziej konsekwentny sposób uzasadniać wyróżniony status swego stanowiska. W jakiej mierze go to jednak usprawiedliwia?
DWIE IDEE PSYCHOLOGII. Psychologia Dostojewskiego a psychologia Skinnera. Kiedyś częścią psychologii było przekonanie, że ludzkie życie psychiczne jest zindywidualizowane i zniuansowane, nie sposób odkryć w nim jednoznacznych praw. Obecnie w psychologii rozpowszechniony jest pogląd przeciwstawny, a psycholodzy postrzegają samych siebie jako „fizjologów umysłu” (Locke) [Tatarkiewicz 1978: 97].
ONTOLOGIA PSYCHOTERAPII. Psychoanaliza a psychologia humanistyczna. Co jest realne? W pierwszym przypadku: przeszłość (traumy). W drugim: przyszłość (nadzieje/aspiracje). Dwa warianty ontologii. Odpowiedź psychoanalityka na pytanie o to, co tak naprawdę istnieje: „traumy psychiczne – reszta jest pozorem”. Z drugiej stron realność traumy jest dziwna. Wystarczy, że psychoterapeuta jej dotknie, a natychmiast znika. W psychologii nie można konsekwentnie zachowywać postawy fenomenologicznej, ponieważ wtedy nie byłoby przyczyn stanów psychicznych, na których można się wesprzeć, na których trzeba pracować. | Psychologia a substancjalizacja podmiotu (w sensie normatywnym). | Psychologia a kapitalizm: zsubstancjalizować podmiot w taki sposób, aby stał się maksymalnie produktywny, w sztuczny sposób rozładować jego wewnętrzne napięcia. Perfekcyjna antyutopia (udoskonalany od długiego czasu „model zachodni”): ludzie chcą w niej żyć, godzą się na wszystko. Motywować do wyczerpującej pracy, utrzymywać w stanie rozchwiania, prowizorycznie rozładowywać napięcia – domknięte koło.
TRAUMY. Być może traumy z dzieciństwa mają większe znaczenie niż pozostałe, nie należy jednak zapominać, że życie pozostaje traumatyczne do samego końca. Kobieta porzucona przez mężczyznę, który wybrał młodszą i bardziej atrakcyjną, mężczyzna opuszczony przez kobietę, która zostawiła go dla lepiej sytuowanego – takie sytuacje, nawet jeżeli zdarzają się później, przekraczają wytrzymałość ludzkiej psychiki, prowadząc do toksycznych implozji. Z drugiej strony to wszystko pozostaje nieodłączną częścią naszej egzystencji. Nie chodzi więc wyłącznie o to, że życie przepełnione jest cierpieniem „na ludzką miarę”. Wszyscy jesteśmy istotami straumatyzowanymi: musimy znosić cierpienie, które przekracza granice naszej wytrzymałości, zmusza nas do życia w permanentnym poczuciu, iż „tego już za wiele”, „to wykracza poza skalę naszego najśmielszego oburzenia”.
ZŁA WIARA W PSYCHOTERAPII. Ciemna strona psychoterapii: psychoterapia jak impregnacja złej wiary [Sartre 1998: 53]. Element religijny: rozgrzeszenie (zapewniane nawet tam, gdzie nie jest uprawnione).
TECHNOLOGIA RÓWNOWAGI PSYCHICZNEJ. Psychoterapia wyrasta z tej samej, szeroko rozplenionej we współczesnym świecie, mechanicystyczno-instrumentalnej postawy, co większość społecznie usankcjonowanych aktywności. Podobnie jak farmakologia, suplementacja i wszelkiego rodzaju nowoczesne terapie medyczne ma być przede wszystkim technologią – w tym przypadku technologią szczęścia i psychicznej równowagi. Tego, że takie technologiczne podejście do człowieczeństwa stanowi szkodliwe odgałęzienie szerszej kulturowej tendencji, służącej do dysponowania rzeczywistością, nie ma już sensu obszernie tu analizować. Liczy się głównie to, że coraz częściej poszukujemy wyłącznie prostych, wręcz mechanicznych rozwiązań wszelkich problemów. Jeżeli czujesz się nieszczęśliwy, bierzesz tabletki. Jeżeli tabletki nie pomagają, idziesz na psychoterapię – w pierwszym i drugim przypadku oczekujesz przede wszystkim skuteczności. W końcu za to płacisz.
PSYCHOTERAPIA A KAPITALIZM. Psychoterapia jako rdzenna część kapitalistycznego ładu. Kiedy ludzie żyją w taki sposób, jak obecnie, muszą być nieszczęśliwi. Psychoterapia pozwala tamować, neutralizować nawarstwiające się problemy. Z perspektywy indywiduum być może to dobrze, z perspektywy społeczno-politycznej – ewidentnie źle. Egzystencja wygląda dziś tak, że w naszym poczuciu nieszczęścia i niespełnienia nie ma nic zadziwiającego. Ludzkie problemy psychiczne powinny wzbierać, dojrzewać i wybrzmiewać, motywując nas do realnej zmiany nawyków, zakwestionowania społeczno-politycznego porządku. Przy obecnym układzie jest to jednak z góry wykluczone.
PSYCHOLOG ŚNIADANIOWY. Postać psychologa śniadaniowego: najpierw ugotować potrawkę z kurczaka, później porozmawiać z Cleo o nowej płycie, na koniec przejść do problemu dziecięcego samobójstwa. Dodać do tematu odrobinę głębi, szczyptę soli – nie za dużo, wszystko musi pozostać strawne.
NIEBEZPIECZEŃSTWO PSYCHOLOGII. To nie tak, że psychologia niczego nie wyjaśnia; jej osiągnięcia są imponujące. Najlepiej chyba powiedzieć, że psychologia trochę wyjaśnia, lecz znacznie więcej trywializuje. Niejednokrotnie byłoby lepiej, gdyby psychologowie niczego nie wyjaśniali, gdyby wszystko pozostało tak, jak jest. Wówczas ludzkie życie psychiczne nie zostałoby przynajmniej ujęte w sztywne, jednostronne schematy, które sprawiają, że tracimy z oczu wiele ważnych rzeczy; że zniekształceniu ulega nawet nasz intymny stosunek do samych siebie. Z tego punktu widzenia wychodzi na jaw, że skutki psychologii – często nad wyraz skutecznej, produktywnej i innowacyjnej – kosztują nas zdecydowanie zbyt wiele. Nie należy zapominać, że oddziaływanie pomiędzy człowiekiem a psychologią jest dwukierunkowe. Psychologia nie tylko odkrywa, w jakich kategoriach myślimy, lecz również sama je ustanawia (być może to głównie z tym wiążą się jej osiągnięcia). W rezultacie w wielkiej mierze nas zubaża, czyniąc nasze życie wewnętrzne równie płaskim i uproszczonym, jak swoje teorie. Nie jest przy tym pewne, że zmiany, które wprowadza ona w naszych umysłach, będą kiedyś mogły zostać odwrócone.
ABSOLUTNE UCZUCIA. Jak można poruszać się pomiędzy jednym uczuciem a drugim, skoro każde z nich pozostaje w pewnym sensie absolutem, zakreślając horyzont naszego wewnętrznego świata, wyznaczając granice możliwego i niemożliwego? Opis psychologiczny wskazuje, że nawet najbardziej skrajne stany wewnętrzne mogą ze sobą sąsiadować. Jest to jednak widoczne dopiero z zewnątrz. Gdy tkwimy w określonym nastroju, jedna część naszej świadomości nie ma wątpliwości, że pozostaniemy w nim już na zawsze. Chociaż druga zdaje sobie sprawę, że to nieprawda, jej głos jest przytłumiony, słyszany jakby z daleka.
ZMIANA NASTROJU. Samodyscyplina pozwala mi kształtować swojego ducha, lecz inaczej, niż ktokolwiek byłby skłonny sądzić. Codzienne aktywności są trudne, ponieważ wymagają swobodnego poruszania się pomiędzy psychicznymi stanami. Jak mogę zmobilizować się do koncentracji, kiedy jestem zniechęcony i znużony? Poszczególne stany wewnętrzne wypełniają mnie po same brzegi – wydaje się, że nie ma tu żadnego pola manewru. Można byłoby powiedzieć, że w takim przypadku antycypuję po prostu swój przyszły stan, zdaję sobie sprawę, że muszę zmusić się do skoku do wody (nawet jeżeli w tej chwili na myśl o nim przechodzą mnie dreszcze), która już za chwilę mnie ocuci, zmusi do adaptacji. Wyobrażam to sobie tak, że muszę wówczas wspiąć się z poziomu nastroju na trampolinę ducha – inaczej nie byłbym w stanie ruszyć się z miejsca. Takie doświadczenia nie tylko upewniają mnie co do mojej duchowej natury, lecz również pozwalają mi lepiej nad nią panować.
STOICKA APATIA. Istnieją różne formy przeżywania emocji, które zwykle ulegają ujednoliceniu ze względu na ograniczenia języka i brak precyzji naszej percepcji. Te same uczucia mogą pozostawać mocno skondensowane lub być rozproszone, prawie nieuchwytne, rozlane po podświadomości. Gdy zwrócimy na to uwagę, zdamy sobie sprawę, dlaczego pozorny brak uczuć może posiadać silny emocjonalny odczyn. Spaceruję, przypadkiem znajdując się w miejscu, z którym do tej pory łączyły mnie bolesne wspomnienia. Ku swojemu zdumieniu odkrywam, że chociaż tam jestem, nie czuję cierpienia. Cały sytuacyjno-emocjonalny kontekst sprawia jednak, że ów brak emocji zabarwia mój umysł rozproszoną euforią. Ze stoicką apatią jest w znacznej mierze podobnie – to dlatego zarzuty, iż odgradza nas ona od rdzennej treści egzystencji, okazują się chybione. Gdy stronimy od negatywnych stanów wewnętrznych, czyniąc to, co zalecali Stoicy, brak uczuć staje się czymś pożądanym, emocjonalnie nieobojętnym. Wypleniając ze swojego wnętrza skoncentrowane uczucia, Stoik wcale nie jest wypełniony pustką, ponieważ w jego wnętrzu wciąż istnieje określona atmosfera, którą może on oddychać, którą oddychają jego myśli i duchowe poruszenia.
PIERWIASTEK INTELEKTUALNY W UCZUCIACH I WSPÓLNY SEN. Chociaż poczucie bycia dotkniętymi wydarzeniami przechodzi nam samoistnie, często sami je pielęgnujemy. Obrażeni kładziemy się spać. W nocy, w półśnie, nie pamiętamy już o swojej urazie, odnosimy się do siebie naturalnie. Po przebudzeniu przypominamy sobie o bolesnych incydentach, wprawiając się w korespondujący z nimi nastrój. Widać tu prawdziwą intymność sypiania razem. Seks nie musi zbliżać, w seksie można być nieszczerym; oddając komuś swoje ciało, zachowuję dystans i pozę, nie pozwalając się przejrzeć. W przypadku wspólnego snu jest jednak inaczej. Kiedy tkwimy razem w tym dziwnym, onirycznym stanie, balansując na granicy jawy i snu, jednak zachowując poczucie swojej podmiotowości i wzajemnie odczuwając pulsującą obecność drugiej osoby, porozumienie staje się możliwe.
INTERPRETACJA UCZUĆ. Gdy dotykam czegoś gorącego, w pierwszej chwili nie wiem, czy jest gorące, czy bardzo zimne. Z uczuciami mam podobnie. Pomimo swojej intensywności, od początku domagają się one interpretacji.
INSTYNKTOWNE MYŚLENIE. Gdy mówimy o myśleniu, pojmujemy je jako treściwy proces, który wypełniają refleksyjne działania. W tym kontekście wychodzi na jaw, że myśląc, tak naprawdę zwykle nie myślimy. Myślenie nie ma bowiem charakteru refleksyjnego; nie przypomina naczynia, które zostało wypełnione przejrzystą cieczą. Owa przejrzystość – a więc samoświadomość – w ogóle w tym przypadku nie występuje, a naczynie pozostaje puste lub zawilgocone mętną zawiesiną. Nasze myślenie najczęściej nie jest refleksyjne, lecz instynktowne. To oznacza, że pomiędzy intelektem a intuicją nie ma zasadniczej różnicy. Spotykam się z jedną myślą, reaguję na nią inną. To następuje niemal od razu, bez świadomego zaangażowania. Kolejne myśli są więc intelektualnymi odruchami. Oczywiście nie biorą się one znikąd, czerpiąc swą zawartość z głębin podświadomości.
INTELEKT OSADZONY W ZMYSŁACH. Zadziwiający związek zmysłowości z intelektem: regularnie zdarza się, że rozplątujemy minione doświadczenia zmysłowe z opóźnieniem. Nawet po wielu latach potrafimy dostrzegać we wspomnieniach kolejne szczegóły, które wcześniej zdawały się zlewać w jedno. W takiej sytuacji nie zdobywamy nowych wrażeń, lecz sprawniej je po prostu strukturyzujemy, analizujemy, fabularyzujemy i upoetyczniamy – jest to praca intelektualno-imaginacyjna. To potwierdza, że najbardziej zmysłowymi ludźmi bywają pochłonięci książkami intelektualiści. Kto jest w stanie zebrać tyle wrażeń z targu rolniczego, co David Foster Wallace? [Wallace 2016: 124-208].
NARODZINY ŚWIADOMOŚCI. Wbrew temu, co pisze Rorty, świadomość nie wykształca się w toku operowania słownikami, lecz poetykami (w które wrastamy, które przyjmujemy z zewnątrz) [Rorty 2009: 26].
ZEWNĘTRZNE UWARUNKOWANIA ŚWIADOMOŚCI. Sytuacje/zewnętrzne okoliczności – jedne rozciągają moją świadomość, inne ją kurczą. Jest jak balon, który naprzemienne nadyma się i rozpręża, z którego ze świstem uchodzi powietrze. To nie ja za to odpowiadam, to wszystko pozostaje uwarunkowane przestrzenią: zmianą miejsca pobytu, towarzystwem, aurą, porą dnia, nastrojem (wszystko się tutaj miesza).
ŚWIADOMOŚĆ A PRZESTRZEŃ. Świadomość jest zapośredniczona o zewnętrzność nie tylko w sensie jej odniesienia do ciała. Gdy jestem zadomowiony w jakimś miejscu, przeobraża ono moje doświadczenie rzeczywistości. Pokój na studiach, pokój w rodzinnym domu, łóżko w akademiku, kanapa w mieszkaniu siostry – gdy przekraczam próg owych przestrzeni, moja świadomość natychmiast się w nich rozlewa. Możliwe staje się wówczas takie myślenie i odczuwanie, które nie było w moim zasięgu wcześniej. Jestem w pokoju studenckim i przypominam sobie uczucie, które narodziło się we mnie w rodzinnym domu. Dociera do mnie, że ów stan wewnętrzny nie jest teraz do odtworzenia (moja świadomość nie jest nastrojona na częstotliwość tamtej przestrzeni). Jestem w rodzinnym domu, a moje przeżycia z akademika okazują się nieuchwytne. Mogę o nich myśleć, refleksyjnie je wyławiać, lecz są to puste ślady, coś abstrakcyjnego. Przestrzeń fizycznie wyznacza granice mojej świadomości, naciska na nią, ugniata ją. W rezultacie jej tkanka ulega rozmaitym odkształceniom, a wszystko zyskuje inne oblicze.
PSYCHOANALITYCZNE UJĘCIE INDYWIDUALNOŚCI. Demistyfikacyjne konsekwencje psychoanalizy, zalety Freuda jako „mistrza podejrzeń” (Ricoeur), są najbardziej widoczne w uprozaicznieniu, odczarowaniu genezy i uwarunkowań podmiotowej indywidualności. Nie rozumiemy śmierci, nie jesteśmy w stanie pojąć, jak nasi bliscy mogą na wieczność przepadać w ciemnościach, jak to możliwe, że udamy się tam sami, ponieważ traktujemy podmiotowość zbyt poważnie. Z punktu widzenia psychoanalizy nasza indywidualność pozostaje zbiorem pewnych idiosynkrazji; jest uwarunkowaną historią życiowych i psychicznych doświadczeń, zapisaną na świstku papieru anegdotą. Nawet jeżeli twoja osobowość wydaje ci się czymś doniosłym, jesteś taki, jaki jesteś, ponieważ odcisnęły na tobie piętno określone traumy (Freud), kochali cię lub nie kochali rodzice (Rogers), miałeś dwójkę lub trójkę rodzeństwa (Adler), odrzucili lub zaakceptowali cię koledzy (Maslow), przeżyłeś szczęśliwą miłość lub nigdy nie byłeś w udanym związku (Fromm).
PRZYPADKI KSZTAŁTUJĄCE OSOBOWOŚĆ. Przypadki kształtujące naszą osobowość: twarz bezdomnego, dziwactwa ojca, wizyty w sklepach cynamonowych [Schulz 1997: 6, 8, 26-28].
RACJONALIZACJA. Zjawisko racjonalizacji – nawet w większym stopniu niż podświadomości – stanowi klucz do zrozumienia ludzkiej psychiki. Jednocześnie uderza ono w mit samoświadomego, kontrolującego swe pragnienia podmiotu. Jest to o tyle istotne, że na takim micie wspiera się praktycznie cały gmach tradycyjnej etyki. Koncepcja racjonalizacji pokazuje, że naszymi przekonaniami i działania w wielkiej mierze rządzą przypadki, przygodne wpływy zewnętrzne, natomiast motywacje i uzasadnienia, którymi je dekorujemy, sztukujemy z opóźnieniem. Z drugiej strony koncepcja racjonalizacji wciąż nie idzie dość daleko, opierając się na klasycznej mitologii psychologicznej. Zakłada ona bowiem, że racjonalizacje pozostają czymś wtórnym, co jesteśmy w stanie – przynajmniej teoretycznie – oddzielić od pierwotnych odczuć i intuicji. Najpierw wplątujemy się w daną sytuację, spontanicznie na nią reagujemy, a dopiero później wszystko racjonalizujemy (dopasowujemy treść umysłu do okoliczności). Takie rozróżnienie jednak nie istnieje; już pierwotne reakcje pozostają pod przemożnym wpływem racjonalizacyjnej potrzeby.
SIŁA WOLI. Twierdzimy, że ktoś wykazuje się silną wolą, ponieważ potrafi wytrwać w swoich postanowieniach. Przeciwstawianie się zniechęceniu, zmiennym nastrojom i okolicznościom wymaga od niego determinacji. Jeżeli jednak mielibyśmy szukać wolnej woli w takim miejscu, bylibyśmy w marnym położeniu. Być może kształtowanie przyzwyczajeń wymaga nieco duchowej inicjatywy, lecz role szybko się odwracają. Gdy tylko spróbujemy przeciwstawić się wcześniej ustanowionym, wplecionym w rytm naszego życia czynnościom, poczujemy się tragicznie. W miejscu jednej determinacji natychmiast pojawia się druga – co jest między nimi? Wytrwałe obstawanie przy pierwotnych postanowieniach nie jest zatem znakiem siły woli, lecz walki przeciwko wyrzutom sumienia; tamowaniem goryczy wyciekającej z naszej podświadomości. To nie swobodne duchowo postępowanie, lecz coś kompulsywnego, utajona nerwica.
SUKCES. Wbrew pozorom nawet nadzwyczajny sukces nie musi świadczyć o determinacji, samoświadomości i wewnętrznej sile. Czasami tkwimy w takich społecznych konfiguracjach, podlegamy tak silnej zewnętrznej presji, że pozostajemy naturalnie niesieni w kierunku sukcesu. Jesteśmy zmuszeni, aby go osiągnąć; dowodem prawdziwej siły byłoby raczej przeciwstawienie się temu parciu, wywalczenie sobie możliwości rezygnacji. Skąd w ogóle wiemy, na czym polega sukces? W innych okolicznościach sukcesami mogłyby stać się niepozorne rzeczy, które dzisiaj zdobywamy od niechcenia. Gdybyśmy zdali sobie z tego sprawę, nasze ręce natychmiast zaczęłyby się trząść, nogi stałyby się ociężałe, a mózgi zamglone zmęczeniem.
SPRZECIWIANIE SIĘ SUGESTII. Sprzeciwianie się cudzej sugestii jako niewola. Sama treść przekonań determinuje nasze czyny. Spotykasz się z sugestią – pojawia się myśl wisząca w powietrzu. Co możesz zrobić? Sprzeciwić się lub podporządkować. Cokolwiek uczynisz, twoje działania pozostaną uwarunkowane jej wszechwładną treścią. Nawet kiedy ją odrzucasz, nadal rządzi ona twym postępowaniem. Nic nie możesz zrobić w pełni samodzielnie. Wszystko okazuje się trywialnym wyborem w obliczu tego, na co przypadkowo się natykasz.
WOLNOŚĆ. W pewnym sensie nie doświadczamy wolności nawet wtedy, gdy dokonujemy świadomych wyborów. Powoli dojrzewają w nas motywacje, których zbiera się coraz więcej, które zapuszczają w naszych umysłach coraz głębsze korzenie. Myślenie, chcenie, wyobrażanie sobie, imaginacyjne spektrum szans, wartości i możliwości zostaje osadzone w koleinach, które niepostrzeżenie się pogłębiają. Co więcej, wzbieranie owych mikromotywów i powstawanie kolein jest poniekąd jednym i tym samym. Gdy zbliżamy się do podjęcia jakiejś decyzji, nasza percepcja rzeczywistości jest już wysoce uschematyzowana; obszar możliwości, opcjonalnych kształtów świata i scenariuszy rozwoju wypadków jest już z góry ustalony. W rezultacie nie występuje tu w ogóle moment świadomego ukierunkowania swojej woli. Wszystkie nagromadzone mikromotywy i mikrodeterminacje, które wyżłobiły w naszych umysłach sieć mikrokanałów, zakreślają horyzont myślenia, wartościowania i chcenia zanim o czymkolwiek tak naprawdę rozstrzygniemy. Chociaż możemy mówić tutaj o determinacji lub predeterminacji, to nie w tym sensie, iż nasza decyzja jest zdeterminowana przez jedną, jasno określoną przyczynę, która pozostaje w stosunku do niej w jedno-jednoznacznej relacji. O „przyczynie” naszej decyzji można mówić tylko metaforycznie – jako o przyczynie idealnej lub abstrakcyjnej, która w praktyce stanowi masę krytyczną wielu mikromotywacji. To wyjaśnia, gdzie jest przestrzeń dla wolności. Wielość motywów, które zawsze wchodzą tu w grę, pozostawia miejsce dla pewnego ruchu wahadłowego, doświadczenia wahania i niepewności, w którym gnieździ się decyzyjność. Szala przesuwa się raz w jedną, a raz w drugą stronę (to wciąż uproszczenie, ponieważ takich kierunków jest zazwyczaj znacznie więcej). Chociaż motywy woli istnieją, stopniowo w nas dojrzewając, nie jest tak, że nie sprawujemy nad nimi żadnej kontroli, nie jesteśmy w stanie świadomie się do nich ustosunkować. Z subiektywnego punktu widzenia wartki nurt motywów okazuje się więc czymś, czym możemy w pewnej mierze sterować, czemu umiemy się niekiedy przeciwstawić. W tym wypadku znowu rodzi się jednak pytanie: co nas do tego przywodzi? Jakie są przyczyny naszej gotowości do protestu?
FILOZOFOWANIE. Większość powyższych uwag mogłaby się znaleźć w psychologizującej recenzji filmowej. Dlaczego zatem odgrywają one rolę wywodów filozoficznych? Jest tak jedynie ze względu na kontekst. Konstatacja, że filozofowanie jest tym, co odnajdujemy w filozoficznych książkach, jest bliższa prawdy, niż zwykle sądzimy [Rorty 1978: 142-143]. Filozofowanie jest grą językową, w której słowa i idee uzyskują szczególny charakter – są łączone, rozdmuchiwane i akcentowane w określony sposób, na „modłę filozoficzną” [Wittgenstein 2000: 20-21]. Brzmi mętnie? Tak ma brzmieć, ponieważ różnice między dyskursami są właśnie mętnie – przynajmniej o tyle, o ile sztucznie ich nie wzmacniamy.