Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta historia zmagań z niewiedzą i podwójnymi standardami zaczyna się pod koniec XIX wieku, kiedy mężczyźni uczyli się seksu od prostytutek, a powszechność wstydliwych chorób była tajemnicą poliszynela. Jest to pierwsza krytyczna praca o polskim wychowaniu seksualnym w XX wieku. Dowiemy się z niej, jak to się stało, że nagle na początku stulecia bocian przestał podrzucać dzieci, a opowieści o kwiatkach i pszczółkach już nie wystarczały dorastającym dziewczętom i chłopcom. Poznamy kobiety i mężczyzn, którzy mieli odwagę zmienić to, jak pisano o seksie. Zrozumiemy, co wspólnego z pożyciem ma obserwacja łosi. Zajrzymy do podręcznika szkolnego, który komuniści skazali na przemiał, by nie urazić wiernych, i zobaczymy, że nie wszystkie spiżowe postaci polskiej seksuologii zasługują na bezkrytyczny kult. Wreszcie usłyszymy ludowe pieśni dostarczające więcej informacji niż postępowe poradniki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 480
Agnieszka Kościańska
Zobaczyć łosia
Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do internetu
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt okładki Łukasz Piskorek / Fajne Chłopaki
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Copyright © by Agnieszka Kościańska, 2017
Recenzję wydawniczą napisała dr Marta Zimniak-Hałajko
Opieka redakcyjna Magdalena Budzińska
Redakcja Anna Mirkowska
Korekta Agnieszka Kutylak-Hapanowicz / d2d.pl, Monika Ples / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Sandra Trela / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-545-6
„Ludzie się narażają, brak ogromny papieru, a tu TM marnuje pół strony na temat seksu, pozycji itp. To nie temat dla podstawowego organu »S«!” – pisał D. w liście do „Tygodnika Mazowsze”, głównego pisma zakonspirowanej w latach 80. Solidarności. D. wtóruje Omega: „czerwony robi, co może, aby zabić klina wewnątrz opozycji oraz między opozycję a Kościół”, a pewien ksiądz zarzuca redakcji nieodpowiedzialność i napastliwość wobec katolicyzmu. A wszystko to przez szkolny podręcznik autorstwa Wiesława Sokoluka, Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej, a w zasadzie jego recenzję napisaną przez Annę Dodziuk, psychoterapeutkę przez lata związaną z Towarzystwem Rozwoju Rodziny, a zarazem redaktorkę „Tygodnika Mazowsze”. Dodziuk w numerze z 11 listopada 1987 roku jak niepodległości broniła podręcznika, który po burzliwej debacie i pod naciskiem Kościoła został wycofany ze szkół, a resztki nakładu poszły na przemiał. Pisała: „Utrzymał się jedynie dwa miesiące, a i to dlatego tylko, że Ministerstwo Oświaty decyduje biurokratycznie, więc powoli”. Porażka była zdaniem psycholożki przesądzona: „Nie ma co się dziwić, bo dobry i jako taki nie mógł przetrwać. Dobry to znaczy: 1) rozmawia z młodzieżą serio, po partnersku, skłania do samodzielnego myślenia; 2) uwzględnia oczywisty fakt, że kilkunastoletnie dziewczyny i chłopcy mają uczucia i potrzeby, w tym erotyczne, ba, nawet mają ciało. Dotychczas szkole udawało się konsekwentnie unikać tych dwóch grzechów głównych, a teraz taki skandal!”.
Dodziuk absolutnie nie zabija klina między opozycję a Kościół. Owszem, piętnuje niektórych krytyków podręcznika, ale głównie za to, że nie zadali sobie trudu, żeby go przestudiować. Pisze: „Zbiorowe oburzenie organizuje się głównie na niewidzianego. Śmiem twierdzić, że tylko jednostki pofatygowały się przeczytać książkę i te – wierzące czy nie – w większości musiały uznać ją za dobrą”. Inni histeryzują, głównie z powodu dwóch, dość schematycznych, szkiców pozycji: „Niektóre parafie zwołują zebrania rodziców, gdzie cała informacja ogranicza się do wyświetlania przezroczy z dwoma inkryminowanymi rysunkami, a potem uchwala się solidarne zwracanie podręcznika”. Wszyscy przytakują. Rzadko kiedy ktoś stara się dowiedzieć, o co właściwie chodzi. A przecież książka uczy młodzież odpowiedzialności, zniechęca do aborcji, szczegółowo omawia naturalne metody planowania rodziny. Zdaniem Dodziuk krytykom chodzi głównie o to, że seks przedstawia się „jako możliwość radosnych, pełnych miłości kontaktów między dwojgiem ludzi, zbliżających ich do siebie i wzbogacających. To tego nie można robić polskiej szkole”. I na dowód, że jednak trzeba o tym uczyć, autorka przytacza słowa katolickiego lekarza, doktora Włodzimierza Fijałkowskiego: „Klimat wokół płciowości nacechowany jest chłodem, nieufnością, zagrożeniem, poczuciem winy, podejrzliwością. Nie przebija tu umiłowanie płciowości jako daru Bożego, jako ewangelicznego talentu, który ma być pomnażany, a nie zakopywany w ziemię”1.
Dodziuk miała wiele racji, pisząc, że największe oburzenie dotyczy „niewidzianego”. Cztery lata później dominikanin ojciec Władysław Bernard Skrzydlewski, „cenzor przy episkopacie do spraw wychowania seksualnego”, przyjął zaproszenie na konferencję o płciowości młodzieży, na której występowali czołowi polscy seksuolodzy. Zorganizował ją Zbigniew Izdebski, wtedy jeszcze magister. Jak wspomina, duchowny „był przerażony, że to grupa erotomanów”, a świeccy edukatorzy też trochę się bali przedstawiciela Kościoła. Ale kiedy Skrzydlewski „posłuchał Sokoluka, to później mówił – »ja się nie spodziewałem, że ten Sokoluk to taki normalny człowiek«”. Mimo różnic na przykład w sprawie antykoncepcji, okazało się, że dwa zwaśnione środowiska w wielu kwestiach się zgadzają, a konflikty często wynikają z krzywdzących wyobrażeń.
Wróćmy jednak do 1987 roku. Dyskusja wokół podręcznika to jedyny raz, kiedy sprawy obyczajowe pojawiają się w „Tygodniku Mazowsze”, to moment, gdy ujawnił się ostry konflikt w polskim społeczeństwie, również w obozie solidarnościowym. Konflikt ten rozgorzał dziś na dobre. „Wszystkie debaty, które nas obecnie rozpalają, kręcą się wokół – za przeproszeniem – dupy i okolic. Dotyczą kwestii związanych z moralnością seksualną” – mówił w 2014 roku filozof, historyk idei i dawny opozycjonista Marcin Król. Dla niego to jednak temat zastępczy. „A to nie jest centrum społecznego życia łącznie z taką poważną sprawą jak aborcja. Postępowe elity zajęły się nierównościami płciowymi i seksualnymi, a zupełnie straciły z oczu proste nierówności ekonomiczne, które są skandalem. Bo co się będziemy zajmować jakimiś XIX-wiecznymi kategoriami społecznymi, mamy nowsze, ciekawsze”2.
Nierówności są skandalem. Ale czy rzeczywiście seks pozostaje sprawą drugorzędną i czy zainteresowanie nim ze strony lewicy pojawiło się dopiero niedawno? A może już znacznie wcześniej, właśnie w XIX i na początku XX wieku postępowcy zauważyli, że nie ma szans na równość bez reformy seksualnej, którą w dwudziestoleciu międzywojennym nazwali obyczajową. Domagali się powszechnej, równościowej edukacji seksualnej, bo – jak twierdzili – nierówności w tej materii leżą w centrum życia społecznego. Na samym początku XX wieku lekarz, doktor Walenty Łukasz Miklaszewski, postulował gruntowną przebudowę społeczeństwa, wychodzącą od reformy seksualno-płciowej. Stawiał sprawę jasno: „Dopóki wychowanie dziewczęcia będzie zmierzało do wyrobienia w nim bierności, do zabicia wrodzonych popędów myślenia i działania, dopóki to dziewczę nie stanie się samodzielnym człowiekiem i nie uzyska równych praw z młodzieńcem, dopóty i stosunek wzajemny płci nie będzie miał podstaw moralnych i rozstrzygać o nim musi cielesna i prawodawcza przewaga mężczyzny nad kobietą”. A to prowadzi do plagi chorób wenerycznych, prostytucji, a także do zwyrodnienia i dziczenia mężczyzn – w świecie nierówności zatracają oni człowieczeństwo. Miklaszewski podkreślał współpracę płci w tworzeniu przyszłości: „I tak długo będzie mężczyzna pożądał kobiety, jako źródła rozkoszy, aż nie uzna w niej równego sobie człowieka, z którym ma wspólnie spełnić ważne zadanie życia: stworzyć nowe pokolenie, zapewnić sobie nieśmiertelność”. Dowartościowuje reprodukcję. Pisze o tym wprost: właśnie w niej, a nie w męskiej produkcji czy twórczości realizuje się Horacjańskie non omnis moriar3.
Ale oczywiście nie tylko postępowi społecznicy chcieli zmieniać podejście do seksu i wszystkiego, co z nim związane. Jego wagę doceniali też dwudziestowieczni tyrani. W III Rzeszy już w 1936 roku powołano specjalny urząd do walki z aborcją i homoseksualizmem, w czasie II wojny światowej Heinrich Himmler zakazał sprzedaży środków antykoncepcyjnych (poza prezerwatywami), a w 1943 roku wprowadzono karę śmierci za spędzenia płodów. W ZSRR jedna z pierwszych dyrektyw Stalina to zakaz aborcji. Odszedł on od liberalnej polityki seksualnej czasów rewolucji, odesłał piewczynię wolnej miłości Aleksandrę Kołłontaj na placówkę dyplomatyczną, utrudnił rozwody, zaczął ścigać homoseksualistów. Nikita Chruszczow z kolei w ramach odwilży zreformował większość antyseksualnych praw poprzednika, choć zostawił te antyhomoseksualne – twierdził, że intymność między osobami tej samej płci rodzi się w Gułagu i jeśli nie chcemy rozwoju manier obozowych w społeczeństwie, trzeba ją ukrócić4.
Przykłady ze świata można mnożyć. A u nas? XX wiek to czas debat wokół seksualności i przemian z nią związanych. Ich kulminacja przypada na przełom lat 80. i 90. W 1993 roku po gorących dyskusjach zakazano aborcji, która od 1956 roku była bezpłatna i dostępna na żądanie. Nowa ustawa dopuszczała ją tylko w przypadku zagrożenia życia i zdrowia kobiety, deformacji płodu i w sytuacji, gdy ciąża powstała w wyniku przestępstwa. Również w latach 90. państwo przestało dotować antykoncepcję, płacić za zapłodnienie in vitro (było możliwe w PRL, co prawda dopiero pod koniec, ale przez ten krótki czas można było z niego skorzystać za darmo) i korektę płci. Tę ostatnią sprawę utrudniono również prawnie.
To nie koniec historii seksu i transformacji. W 1993 roku burzliwie – choć nie aż tak ostro jak o aborcji – debatowano o masturbacji, o tym, czy uchodzi ona Polakom w nowej Polsce. Wielu twierdziło, że nie. Jednocześnie to właśnie po 1989 roku rozkwitły ruchy społeczne zorganizowane wokół seksu, które z czasem zaczęły się domagać legalizacji związków partnerskich czy skuteczniejszej walki z przemocą seksualną. Zalegalizowano pornografię. Seksem zaczął bardzo mocno zajmować się Kościół.
Lata 90. to też zupełne zerwanie z pewną tradycją edukacji seksualnej wypracowaną przez postępowych pedagogów, społeczników, psychologów i lekarzy przez cały XX wiek. Przemielona książka Sokoluka, Trawińskiej i Andziak była bez wątpienia największym osiągnięciem tej tradycji. Po transformacji podręczniki nadal pisali ludzie z tego środowiska, ale ich prace stopniowo marginalizowano. Nowoczesne wychowanie seksualne Zbigniewa Lew-Starowicza i Kazimierza Szczerby, wydane w 1996 roku, nie trafiło na przemiał, ale w dużej mierze podzieliło los podręcznika sprzed prawie dekady: w przypadku obu książek w kościołach czytano specjalnie przygotowane listy pasterskie, autorów oskarżano o udział w światowym spisku przeciw narodowi polskiemu. Lew-Starowicz wspomina, że krzyczano za nim na ulicy: „Pan zniszczył polską rodzinę!”5. Podręcznik Kocha, lubi, szanuje, napisany w 1999 roku przez Andrzeja Jaczewskiego i Zbigniewa Izdebskiego, przeznaczony do gimnazjum, wyposażono w obwolutę sugerującą użycie w liceum. Przez moment w szkołach funkcjonował przedmiot „wiedza o życiu seksualnym”, pomyślany jako neutralny światopoglądowo i skoncentrowany na zdrowiu seksualnym, ale dojście do władzy Akcji Wyborczej Solidarność zakończyło jego żywot, mimo że zespół, który opracował program, już wcześniej bardzo się starał, by przekonać do niego konserwatywnych edukatorów, w tym Teresę Król (dziś pierwszą damę szkolnej edukacji seksualnej) i jezuitę profesora Józefa Augustyna (od 1997 roku ministerialnego recenzenta podręczników do wychowania do życia w rodzinie). Jednak gdy ci ostatni zdobyli ministerstwo, okazało się, że te wysiłki spaliły na panewce. Tylko na chwilę dopuszczono Ja i Ty. Wychowanie do życia w rodzinie. Podręcznik dla gimnazjalistek i gimnazjalistów Alicji Długołęckiej i Grażyny Tworkiewicz-Bieniaś.
W latach 90. pojawiły się nowe podręczniki, zrywające z wcześniejszymi dokonaniami polskich edukatorów. Najpierw – w 1993 roku – Zanim wybierzesz, autorstwa trzech katolickich małżeństw, a zaraz potem – do dziś obowiązujący i wielokrotnie wznawiany – Wędrując ku dorosłości, pod redakcją Teresy Król właśnie. Oba niemal kompletnie odrzucają dotychczasowe polskie dokonania w zakresie edukacji seksualnej, bazują na katolicyzmie i – szczególnie ten pierwszy – na wiedzy wypracowanej przez międzynarodowe środowisko konserwatywne6. Autorzy czerpią garściami z prac północnoamerykańskich. Niewiele różni ich publikacje od podobnych opracowań zagranicznych. Choć dużo piszą o globalnej rewolucji seksualnej, która po upadku żelaznej kurtyny czai się u bram na pohybel narodu polskiego, tylko w niewielkim stopniu dostrzegają typowe dla naszego regionu problemy i prawie wcale nie odwołują się do, skądinąd niezwykle bogatej, lokalnej tradycji katolickiej.
Zupełnie inaczej podchodzą do tego tematu edukatorzy zrzeszeni w Towarzystwie Rozwoju Rodziny – organizacji nawiązującej do przedwojennych tradycji, czerpiącej z nauki światowej, ale też bardzo mocno osadzonej w krajowych realiach. W PRL analizowali polskie badania, poczynając od tych z początku XX wieku przeprowadzanych wśród warszawskich studentów, odwoływali się do dorobku edukacyjno-aktywistycznego Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Ireny Krzywickiej, wykorzystywali humanistyczne i holistyczne podejście do seksualności wypracowane przez Kazimierza Imielińskiego, twórcę powojennej seksuologii polskiej. W edukacji seksualnej przełom lat 80. i 90. to starcie polskiej myśli postępowej z globalnym konserwatyzmem w wykonaniu lokalnych obrońców ojczyzny.
Pierwsza lekcja z zakresu edukacji seksualnej na ziemiach polskich odbyła się w 1904 roku. Przeprowadził ją Wacław Jezierski, nauczyciel przyrody, postępowiec i orędownik instytucjonalnego uświadamiania7. Jeszcze zanim biolog zabrał się do nauczania młodzieży, już w XIX wieku ukazywały się podręczniki dla dorosłych, głównie dla żon. Mężowie, jeszcze jako chłopcy, uczyli się wszystkiego od prostytutek, co potwierdzały wszystkie wczesne badania seksualności oraz epidemia chorób wenerycznych. Zadaniem kobiet było hamowanie seksualnych zapędów małżonków. W bodajże najwcześniejszym poradniku, wydanej w 1817 roku pracy Ignacego Lubicz-Czerwińskiego Sposob szczęśliwego pożycia między mężem i żoną czyli cnoty istotne, które ich do tego celu doprowadzać powinny, czytamy o żonie, że „iest ona od samey Natury przeznaczona, iżby Męża swego dzikość i prostotę uśmierzała”8. Wątek hamowania męskich żądz przewija się przez cały XIX i XX wiek.
Historyczka Bożena Urbanek naliczyła w XIX wieku aż 21 poradników dla dorosłych9. Nie brakuje też prac z zakresu rodzącej się w tym czasie, głównie w krajach Europy Środkowej, seksuologii. Psychopathia sexualis austriackiego lekarza Richarda von Kraffta-Ebinga ukazała się po raz pierwszy po polsku w Krakowie już dwa lata po wydaniu wiedeńskim, czyli w 1888 roku. Nosiła tytuł: Zboczenia umysłowe na tle zaburzeń płciowych [psychopathia sexualis]. Opaczne czucie płciowe. Studyum sądowo-lekarskie dla użytku prawników i lekarzy. W kolejnych dekadach powstawała też rodzima seksuologia czy może raczej płciownictwo – jej twórca, krakowski medyk Stanisław Kurkiewicz, opowiadał się za spolszczaniem wszelkich terminów.
Ukazywały się też prace adresowane do rodziców, radzące, jak walczyć z bocianem (bo to właśnie jego przywoływano, gdy młodzi pytali, skąd się biorą dzieci), na przykład poradniki autorstwa Izabeli Moszczeńskiej Jak rozmawiać z dziećmi o kwestyach drażliwych: wskazówki dla matek i Co każda matka swojej dorastającej córce powiedzieć powinna, obie z 1904 roku. Tłumaczono też książki zagraniczne, na przykład w 1903 roku wydano często komentowany poradnik Skąd się wziął twój braciszek słynnej brytyjskiej sufrażystki Ellis Ethelmer.
W tym samym czasie powstały też pierwsze badania na temat życia seksualnego młodzieży. Ankiety przeprowadzili: w 1899 roku Zdzisław Kowalski wśród studentów Uniwersytetu Warszawskiego, a cztery lata później Izabela Moszczeńska na Politechnice Warszawskiej, Tadeusz Łazowski i Konrad Siwicki wśród studentów obu tych uczelni, a także Marian Falski wśród uczniów „klas szkół średnich”. Badania pokazywały wielkie zapotrzebowanie na profesjonalną edukację seksualną – na chłopców uświadamianych w bardzo wczesnym wieku przez kolegów, służbę i prostytutki czyhały choroby weneryczne, a wielu traciło dziewictwo w domu publicznym. Nie ma więc co się dziwić, że w książkach adresowanych do młodzieży, nazywanych odezwami, sprawę seksu za pieniądze szczegółowo omawiano. Publikacje te pojawiły się mniej więcej w tym samym czasie, w którym przeprowadzono pierwszą lekcję edukacji seksualnej. W niektórych z nich, tak jak w cytowanej pracy doktora Miklaszewskiego, nawoływano do równości i reformy obyczajów.
Zaraz po odzyskaniu niepodległości Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wprowadziło uświadamianie do szkół. Dyrektorzy mieli zapraszać lekarzy, by ci omawiali z młodzieżą sprawy higieny. Zalecano też lekturę nieco przestarzałej (wydanej po raz pierwszy po polsku w 1904 roku), skierowanej tylko do chłopców Odezwy do męskiej młodzieży Aleksandra Herzena10.
W dwudziestoleciu na scenę edukacji wkroczyli nowi aktorzy – literacko-medyczne środowisko skupione wokół „Wiadomości Literackich”. Irena Krzywicka, Tadeusz Boy-Żeleński, Justyna Budzińska-Tylicka to tylko niektórzy z twórców Poradni Świadomego Macierzyństwa, a także polskiego oddziału Ligi Reformy Obyczajów, założonej w Berlinie przez Magnusa Hirschfelda, żydowskiego lekarza z Kołobrzegu, organizacji badawczo-aktywistycznej, upominającej się o prawa seksualne – do odmienności, rozwodu i kontroli urodzeń, a także o prawa nieślubnych dzieci i prostytutek. Jednocześnie działacze ci pozostawali w ciągłym konflikcie ze środowiskami konserwatywnymi, również aktywnymi w tej dziedzinie.
To, co działo się w pierwszych dekadach XX wieku na ziemiach polskich, zadaje kłam oficjalnej światowej wersji historii edukacji seksualnej, która wygląda mniej więcej tak: nowoczesna szkolna edukacja seksualna rodziła się w Szwecji i Wielkiej Brytanii w latach 40. i 50. XX wieku. Już w 1942 roku w szwedzkich szkołach podstawowych wprowadzono specjalny przedmiot, w obrębie którego traktowano seks jako sferę autonomiczną, a zaraz potem w Wielkiej Brytanii powstał pierwszy podręcznik do edukacji seksualnej11. Przykład szwedzki bywa często idealizowany. Badania sposobów prowadzenia edukacji seksualnej w tym kraju z 2006 roku pokazują, że nauczyciele, rozmawiając z uczniami o seksie, często czują zażenowanie, aż 90 procent spośród nich uważa się za nieprzygotowanych do prowadzenia lekcji na ten temat12.
W Stanach z kolei w latach 30. Alfred Kinsey, autor słynnych raportów, uczył studentów zoologii, a także prowadził dla nich kurs przedmałżeński. Nie mógł jednak znaleźć żadnego podręcznika ani nawet książki, którą sam mógłby przeczytać, żeby odpowiedzieć na pytania studentów. Skłoniło go to do podglądania prostytutek przy pracy – jak mniemał, był to wtedy jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś o seksie (podpatrywanie stosował Kurkiewicz pod koniec XIX wieku). Kilka lat później wysłał ankieterów, by przepytali Amerykanów z ich życia seksualnego, a jego raporty przez dekady stanowiły podstawę wiedzy o tej sferze życia. Gdyby Kinsey czytał po polsku, mógłby sięgnąć po „Życie Świadome” (dodatek do „Wiadomości Literackich”) lub edukacyjną powieść Krzywickiej Pierwsza krew, w której szczegółowo omawia się dojrzewanie płciowe oraz trudy życia seksualnego i małżeńskiego.
Dalej sprawy wyglądają równie ciekawie. Po wojnie i czasach stalinowskiej stagnacji powstało Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa. W 1971 roku zmieniło nazwę na Towarzystwo Planowania Rodziny, a osiem lat później na Towarzystwo Rozwoju Rodziny. Było jedną z najbardziej otwartych na Zachód organizacji w Polsce Ludowej, w stałym kontakcie z Międzynarodową Federacją Planowania Rodziny. Za patrona przyjęło Boya, by podkreślić swój przedwojenny rodowód. Mikołaj Kozakiewicz, wieloletni szef Towarzystwa, dbał o wszechstronne wykształcenie „aktywu”, jak to się wtedy mówiło. Organizowano szkolenia w kraju i za granicą (w państwach bloku wschodniego, głównie w Czechosłowacji), publikowano skrypty dla wychowawców. Poza tym Kozakiewicz, jak mówi Izdebski, późniejszy prezes Towarzystwa Rozwoju Rodziny, był człowiekiem dialogu. Mimo że reprezentował instytucję świecką i realizującą w dużym stopniu politykę władz PRL, starał się – z różnym skutkiem – wypracować porozumienie z Kościołem. Jemu i innym ludziom Towarzystwa Rozwoju Rodziny zdarzało się publikować w pismach katolickich, powstawały też wspólne książki, na przykład Pro i contra w planowaniu rodziny, w wychowaniu seksualnym z 1989 roku. Niestety ten dialog nie przetrwał sporów politycznych wokół seksu w III RP.
Lekarze, psycholodzy i pedagodzy związani z Towarzystwem uświadamiali w poradniach (również telefonicznych i korespondencyjnych), w prasie, szkołach, początkowo w ramach lekcji higieny. W powstałym na fali odwilży „Radarze” pojawia się Szkoła miłości w odcinkach. Młoda lekarka Michalina Wisłocka przemierzała miasta i wsie z odczytami o planowaniu rodziny i życiu we dwoje, wzniecając niejeden skandal. W wywiadzie udzielonym Darkowi Zaborkowi tuż przed śmiercią wspominała: „To było w latach 50., klub wiejski pod Warszawą. Zaprosili nas z profesorem Lesińskim. Mówiłam, żeby mieć dzieci tyle, ile trzeba: przerywać stosunki albo używać prezerwatyw. Ci, co przyszli, byli nastawieni na nie i chcieli nas obrzucić zgniłymi świństwami, które sobie wcześniej przygotowali. Profesor Lesiński był bardzo partyjny i ZMP-owcy, którzy nas zaprosili, wyprowadzili nas tylnym wyjściem, bo byłby skandal”13.
Ta partyzantka trwała jeszcze jakiś czas. Ale już na przełomie lat 60. i 70. rozpoczął się systematyczny rozwój seksuologii, która miała też wymiar edukacyjny. W tym czasie seksuolodzy zaczęli regularnie publikować na łamach prasy: Kazimierz Imieliński, a zaraz potem świeżo upieczony lekarz Zbigniew Lew-Starowicz w studenckim magazynie „Itd”, a Wisłocka w „Perspektywach”. Stopniowo lista periodyków ze stałą rubryką o seksie się wydłużała – znalazły się na niej wydawane przez Ligę Kobiet Polskich „Zwierciadło”, adresowany do ludności wiejskiej „Tygodnik Kulturalny”, młodzieżowe „Razem”, harcerskie „Na Przełaj”, wydawane przez Polski Czerwony Krzyż „Jestem”. Wszędzie tam lekarze i psycholodzy odpowiadali na listy czytelników.
Ukazywały się też liczne poradniki dla młodzieży. Przede wszystkim O dziewczętach dla dziewcząt Wandy Kobyłeckiej i Andrzeja Jaczewskiego (pierwsze wydanie w 1967 roku), pięknie ilustrowana przez Bohdana Butenkę Książka dla chłopców Jaczewskiego i Jerzego Żmijewskiego, wydana pod tym tytułem w 1973 roku (wcześniej jako Między nami mężczyznami w 1964 i 1967 roku), a także nieco mniej znane prace, takie jak Co chce wiedzieć każdy chłopiec Janusza Łopuskiego (pierwsze wydanie w 1957 roku), Zanim staniecie się kobietami Mikołaja Kozakiewicza (pierwsze wydanie w 1970 roku) czy Dziewczęce sprawy Jadwigi Beaupré z 1966 roku. Wszystkie te książki miały liczne wznowienia (z wyjątkiem ostatniej) i wielkie nakłady, pierwsze dwie – około 100 tysięcy egzemplarzy: na przykład O dziewczętach… z 1981 roku – 90 tysięcy, Książka dla chłopców z 1973 roku – 120 tysięcy. W porównaniu do tego 60 tysięcy egzemplarzy Dziewczęcych spraw wydaje się miernym wynikiem. Poza tym problemy dojrzewania podejmowano też w poradnikach dla dorosłych. Bardzo wiele miejsca tej sprawie poświęca Michalina Wisłocka w Sztuce kochania (pierwsze wydanie w 1978 roku) – zdecydowanie najpopularniejszej polskiej książce o seksie (szacuje się, że w sumie sprzedano 7 milionów egzemplarzy). Wszystkie te prace łączy orientacja na potrzeby odbiorów. Autorzy odnoszą się do kwestii poruszanych na spotkaniach, w szkołach, w listach, w poradniach. Niektóre mają wręcz w całości (Kozakiewicz) lub częściowo (obie książki Jaczewskiego) formę pytań i odpowiedzi.
Walory edukacyjne tej działalności są niewątpliwe. Ma ona również inny wymiar. To właśnie wtedy, w dialogu z czytelnikami, wykuwała się unikatowa na skalę światową seksuologia polska. Jej twórcą był Kazimierz Imieliński, który wierzył w interdyscyplinarność nauki o seksie. Uważał, że nie można zrozumieć go bez uwzględniania warunków kulturowych, społecznych, psychologicznych. Zupełnie inaczej niż William Masters i Virginia Johnson, czołowi seksuolodzy północnoamerykańscy, którzy zamykali ochotników w laboratorium, podłączali ich do rozmaitej aparatury i obserwowali, jak ciało reaguje na stymulację. W rezultacie wyizolowali seks z wszelkiego kontekstu społecznego. Inaczej też niż uczeni radzieccy czy czechosłowaccy, którzy koncentrowali się na opisywaniu patologii i tworzeniu zakładów dla „delikwentów” – zdegradowanych seksualnie młodych ludzi, jak nazywali ich tamtejsi seksuolodzy. Nasi rodzimi lekarze, dialogując z czytelnikami, a także z pacjentami, mieli do czynienia z ludźmi z krwi i kości, pozostającymi w rozmaitych relacjach, zwracającymi się do nich po radę, nie zawsze medyczną, chcącymi podzielić się przemyśleniami. Na podstawie tej wiedzy seksuolodzy – działacze Towarzystwa – tworzyli programy nauczania, pisali książki i artykuły, przygotowywali wykłady14.
Ta dialogiczność weszła, przynajmniej teoretycznie, do szkół, gdy w roku 1969/1970 kwestia edukacji w sprawach intymnych wreszcie się sformalizowała. W podstawówkach nauczano o seksie na lekcjach biologii, języka polskiego i w czasie godzin wychowawczych, a w szkołach średnich na biologii i higienie. W czasie lekcji koncentrowano się nie tylko na budowie anatomicznej, lecz także na rodzinie, małżeństwie, rodzicielstwie. Kilka lat później, w 1973 roku do szkół wszedł pilotażowy przedmiot „przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej”. W 1975 roku przedmiot ten ukonstytuował się na dobre i stworzono do niego program nauczania. Trwało to do 1981 roku – wtedy przedmiot przekształcono w dziewiętnaście lekcji rocznie w czasie godzin wychowawczych w szkołach podstawowych w klasach od piątej do ósmej i we wszystkich szkołach ponadpodstawowych. Od 1986 roku te lekcje stały się obowiązkowe, wprowadzono też nowy, bardziej postępowy program15.
Jak to wyglądało w praktyce, czego i jak uczono w PRL?
Program z lat 1975–1986 wydaje się ogromnie progresywny. Autorzy postulują, aby w jego realizacji obowiązywała w pełni „zasada podmiotowego traktowania ucznia”. Metoda nienowa, opowiadał się za nią już Miklaszewski. Twórcy programu zachęcają, by młodzież uczestniczyła „w planowaniu i czynnościach przygotowawczych do realizacji zajęć”. Poza tym owa podmiotowość wyraża się „udziałem młodzieży w doborze tematycznych zagadnień, mających być przedmiotem realizacji na zajęciach”. Mechanizm podobny jak w przypadku rubryk seksuologicznych: uczniowie, podobnie jak autorzy listów, mieli nadawać ton nauczaniu. Zachęca się ich, by uczestniczyli w dyskusjach w klasie, relacjonowali lektury, przeprowadzali wywiady.
Tak wyobrażano sobie interakcję w czasie lekcji: „Z zasady podmiotowego traktowania ucznia wynika konieczność zachowania i utrzymania życzliwych, opartych na zaufaniu i wzajemnym poszanowaniu stosunków interpersonalnych między nauczycielem a uczniem”. A te umożliwiają „szczerą i swobodną wymianę poglądów, opinii i ocen w klasie szkolnej, aktywny udział młodzieży w zajęciach, budzenie szacunku dla samodzielnego myślenia i wartościowania”. Pozwalają też zapobiegać narzucaniu poglądów oraz „wykorzystywaniu poglądów osobistych ucznia przeciwko niemu w przypadku zaniedbań i wykroczeń uczniowskich”. Ma to umożliwić pełną internalizację postaw. „Proces przyjmowania i utrwalania poglądów ideowo-moralnych przyspiesza fakt podzielania tych opinii przez środowisko, a zwłaszcza te grupy, z którymi kontakt jednostka szczególnie sobie ceni – kolegów i przyjaciół z klasy, organizacji młodzieżowej, klubu itd.” – wyjaśniano. Ta wspólnota wywiera presję. Celem przedmiotu było więc przyjęcie pewnych racji, do których młodzież powinna dojść sama pod okiem nauczyciela. Cóż to za racje? Autorzy programu postrzegali przysposobienie do życia w rodzinie jako przedmiot, który służy „kształtowaniu podstaw naukowego poglądu na świat i torowaniu drogi prawidłowemu rozumieniu socjalistycznych norm współżycia”. Cytują uchwałę sejmową z 1973 roku O zadaniach narodu i państwa w wychowaniu młodzieży i jej udziału w budowie socjalistycznej Polski, w której pisano o kształtowaniu takich cech jak „prawość charakteru, rzetelność, odwaga przekonań i samodzielność myślenia, wrażliwość społeczna, szacunek dla starszych, […] odpowiedzialność za siebie i innych, poczucie godności własnej i poszanowanie godności drugiego człowieka”. Postulują egalitaryzm w małżeństwie, otwartość rodziny na współpracę z otoczeniem – kontakty towarzyskie, kulturalne, polityczne.
W programie mówi się wprost: „Niezwykle doniosłymi problemami ze społecznego punktu widzenia, a jednocześnie żywo odczuwanymi przez młodzież są problemy erotyczne oraz towarzyszące im zagadnienia natury psychologicznej, ideowo-moralnej, zdrowotnej i prawnej”16. Dla młodzieży małżeństwo to pieśń przyszłości, ale erotyka jest kwestią naglącą tu i teraz, szkoła nie może unikać tematu!
Nowy program, opracowany między innymi przez Sokoluka w 1984 roku, wszedł do szkół dwa lata później. W dużej mierze bazował na tych samych założeniach, co poprzedni – podkreślał wagę dyskusji i odnoszenia nauczanych treści do doświadczeń i obserwacji. Ale zakładał znacznie dosłowniejsze mówienie o sprawach seksu. Podejmowano w nim zagadnienia takie jak: „młodzieńcze stosunki erotyczne, ich charakter i ocena moralna”, „aktywność seksualna w młodzieńczych związkach partnerskich”, inicjacja, „odpowiedzialność partnerów wynikająca z przekroczenia kolejnych »barier intymności«”, „regulacja urodzeń”17.
Z oficjalną linią kontrastowało podejście katolickie. Już wtedy, w latach 80., nauczycieli kształcono też w duchu katolickim. Perspektywa religijna jest silnie reprezentowana na przykład w poradniku dla nauczycieli z 1987 roku wydanym przez Instytut Kształcenia Nauczycieli w Bielsku-Białej. Czytamy tam, że dziewczęta powinny poznać swoją płodność, uczyć się miłości prowadzącej do założenia rodziny – pieszczoty i pocałunki to jedynie szkodliwa zabawa w miłość. Chłopcy muszą ćwiczyć samokontrolę. Jak czytamy w publikacji, „akt seksualny polega na sterowaniu wolą”. Zaleca się również, by młodzież wykonała plakat o prawie nienarodzonych do życia18.
W praktyce różnie bywało. Na przykład jako uczeń liceum w Żarach Zbigniew Izdebski – dziś kierownik Podyplomowych Studiów Wychowania Seksualnego na Uniwersytecie Warszawskim i czołowy badacz seksualności Polaków – trafił całkiem dobrze. Jego klasę, jako jedną z pierwszych, objęto nauką przedmiotu „przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej”. O socjalizmie się nie mówiło, za to uczniowie w grupach omawiali Życie płciowe człowieka Juliana Godlewskiego, poważną medyczną pozycję. Kiedy Izdebski pod koniec lat 70., po studiach, zaczął pracować jako nauczyciel w miejscowym zespole szkół samochodowych, również starał się na serio podejść do sprawy. Uderzyła go rzeczywistość, z którą spotkał się na lekcjach. Uczniów nie interesowały tematy takie jak koleżeństwo czy przyjaźń. Chcieli rozmawiać o seksie – o masturbacji, kontaktach z dziewczynami, o tym, co wydarzyło się na dyskotece, obawach związanych ze zbliżającą się służbą wojskową („jak wytrzymam ten czas bez kobiet?”). Znali tylko wulgarny język, który często sprawę utrudniał. Młody nauczyciel tłumaczył, że kulturalny człowiek tak nie mówi i wypisywał na tablicy synonimy: chuj to penis lub członek, pizda to wagina, pochwa. Emocje, jakie musiały towarzyszyć tym lekcjom, oddaje wypowiedziany dziś, czyli po 40 latach, komentarz: ciekawe, co by było, gdyby „w tym momencie dyrektor wszedł do klasy”.
Jednak zwykle z edukacją seksualną źle się działo – i w szkole, i w domu. Na początku lat 70. Lew-Starowicz w rozważaniach na temat stanu przygotowania młodzieży do inicjacji dzielił się swoimi doświadczeniami: „Mając kilka dni temu wykład dla uczniów klas VII jednej ze szkół stołecznych, przekonałem się, że jedynie 3 proc. rodziców raczyło w ogóle rozmawiać ze swymi dziećmi na tematy seksualne”. Lekarz wytyka opiekunom młodzieży pewną asymetrię: „Chłopców traktują z taryfą ulgową, nadal powszechnie pokutuje mit podwójnej etyki i potrzeby wyszumienia się mężczyzny przed ślubem. W przypadku, gdy kochana latorośl ma kłopoty, np. jego sympatia zaszła w ciążę – winią oczywiście jej uległość oraz rodziców”. Inaczej wychowują córki: „Bywają ostrożniejsi. Z reguły usiłują popularyzować wstrzemięźliwość przedślubną, ale najciekawsze są ich argumenty: »mężczyźni lubią, jak kobieta stawia opór!« lub »jeżeli dotrwasz do ślubu, mąż będzie cię szanował«”.
Badania, które na przełomie lat 80. i 90. przeprowadziła seksuolożka Maria Beisert wśród ówczesnych studentów (czyli osób urodzonych na początku lat 70.), potwierdzają obserwacje Lew-Starowicza, że w domu z młodzieżą się nie rozmawia. Jedna z respondentek, E. N., dwudziestolatka, wspominała: „Rodzice mieli konserwatywne poglądy. Wycinali z gazet i czasopism rysunki czy teksty, które wydawały się im nieodpowiednie. Zainteresowanie małych czy większych dzieci swoim ciałem, a szczególnie narządami płciowymi, uważali za czyn nieobyczajny. […] Za przekroczenie zakazów karano nas klapsami”. Zdarzali się jednak inni opiekunowie. Nieco starszy S. P. mówił: „W domu nagość rodziców i dzieci nie budziła sensacji. […] Rodzice odpowiadali na nasze wszystkie pytania z zakresu seksualności. […] Że postawa ta nie jest jedyna, po raz pierwszy, dość boleśnie, przekonałem się w przedszkolu”. Rodzice E. N. i S. P. reprezentowali postawy skrajne. Biografie 142 studentów zebrane przez Beisert pokazują, że większość rodziców po prostu unikała tematu. „To nie dla ciebie. Poczekaj, aż dorośniesz”19 – mówili.
W tej sytuacji szkoła mogłaby wypełnić ważną lukę, ale tylko udawała, że coś robi. Lew-Starowicz relacjonował: „W zagadnieniach seksualnych jest miła zmowa milczenia, a najlepiej sprowadzić prelegenta z zewnątrz, radość jest wówczas niekłamana, bowiem przed Kuratorium można się pochwalić, że szkoła zna potrzeby współczesności, i wobec samego siebie można zyskać spokój – że przykra »praca« została już zrobiona. Prelegentowi podstawi się pisemko do podpisu i miły spokój na rok. Mając wiele wykładów w szkołach, nieraz nie wiem, kto wita mnie radośniej – nauczyciele czy młodzież?”. W rezultacie sprawę edukacji załatwiali „doświadczeni” koledzy, opowiadając rozmaite rzeczy: „ponieważ owo »doświadczenie« jest albo wyssane z palca, albo [okazuje się] nieudaną transmisją usłyszanych od starszych ciekawostek”, w rezultacie „chłopcy zaczynają obracać się w kręgu mitów i stereotypów podanych w wulgarnym zazwyczaj sosie. Dziewczęta tymczasem nasłuchają się romantycznych bajd albo apokaliptycznych wizji cierpień defloracji”. Lew-Starowicz stawia sprawę jasno: trzeba edukować. „Jeżeli chcemy przeciwdziałać pornofali, patologii seksualnej czy obyczajowej, to musimy wstrząsnąć ospałymi i nieświadomymi rodzicami, działaczami młodzieżowymi i tymi wszystkimi, którzy zajmują się młodzieżą. Plaga chorób wenerycznych, infantylizmu, alkoholizmu i patologii obyczajowej jest dzwonkiem alarmowym świadczącym, że nie jest to już problem marginesowy, ale znacznie szerszy”. I postuluje współpracę szkoły, rodziny, środków masowego przekazu i organizacji społecznych w edukacji seksualnej, która powinna obejmować następujące kwestie:
Wiedzę o erotyce (psychofizjologia seksu, psychika płciowości, potrzeby erotyczne, determinanty seksu, znaczenie współżycia, etapy ewolucji miłości, etyka seksualna itp.).Wyrobienie właściwej motywacji zachowania seksualnego. (Współżycie tylko w ramach miłości dojrzałej, wzajemnego zrozumienia i przyjaźni, w celu pogłębienia i rozwinięcia miłości. Współżycie jako wejście w integralny świat osobowości drugiego człowieka, z zachowaniem postawy szacunku i odpowiedzialności).Wyrobienie powściągliwości płciowej w imię dobra odleglejszych celów (małżeństwa, doskonalenia osobowości, realizacji zadań społecznych).Regulację płodności (poznanie okresów płodności i niepłodności, fizjologii ciąży i jej zapobiegania, poczucia odpowiedzialności za niepożądane macierzyństwo, wartość rodzicielstwa).Wychowanie integralne (ku całej i zharmonizowanej osobowości)20.Niezrozumiałe zmiany w ciele, miesiączka, nocne polucje, erekcja, pierwsza miłość, lęk przed niechcianą ciążą, konflikty z dorosłymi, skomplikowane i intensywne stosunki z rówieśnikami, a wreszcie odkrycie różnicy płciowej, klasowej, czasem etnicznej – oto co zajmowało i zajmuje młodzież. Irena Krzywicka – główna edukatorka seksualna międzywojnia – wspominała w Wyznaniach gorszycielki, że dopiero w szkole zrozumiała, że jest Żydówką.
A wszystko to działo się często w warunkach zupełnie dziś zapomnianych: przepełnionych mieszkań z wychodkiem i bez bieżącej wody, obskurnych internatów, obowiązkowej służby wojskowej. A także wciąż aktualnych: szkoły, która zawodzi – braku zrozumienia ze strony nauczycieli, ciągłej przemocy, nie tylko słownej, oraz wiecznie zapracowanych rodziców.
Elżbieta Jackiewiczowa – pisarka i pedagożka – przez lata związana z popularnym pismem dla dziewcząt „Filipinka”, a także harcerskim „Na Przełaj”, w 1961 roku część listów przychodzących do redakcji wydała w formie książki, ukazującej bolączki nastolatków. „Co się z nami dzieje?” – podsumowuje głosy młodzieży Jackiewiczowa i apeluje do rodziców i nauczycieli, by się w nie wsłuchali. To już nie są dzieci. Poznały bowiem smak gorzkiej miłości. Nie wiedzą, co robić, nie kontrolują swoich uczuć, nie panują nad rzeczywistością.
Pierwsza bolączka – miłość zakazana, niemożliwa i bez nadziei, czyli adoracja nauczycieli, a przede wszystkim nauczycielek. By zachować anonimowość nadawców, Jackiewiczowa wszystkie dziewczęta nazywa Aniami, wszystkich chłopców Tadkami. Pisze więc Ania, lat 13: „Rok temu pokochałam pewną młodą nauczycielkę”. Ale ta – choć Anię lubiła – wyszła za mąż i wyjechała. „Z początku bardzo tęskniłam, lecz już rok minął i szał przeminął”. I wtedy pojawiała się nowa nauczycielka, też młoda. „Dopóki była »tamta«, z »tą« żyłam jak przyjaciółka. I ona zawsze była dla mnie miła. Lecz gdy »tamta« wyjechała, zrozumiałam, że kocham tylko p. Lucynę”. Dziewczyna opowiada o nauczycielce: „Ciągle utrzymuje mnie w niepewności. Nieraz wydaje mi się, że naprawdę mnie lubi, a nieraz, że nienawidzi. Dlaczego mnie tak męczy? Nie powie: »Nienawidzę cię, nie myśl o mnie, schodź mi z oczu«. Ona woli mówić, że mnie lubi, a postępować wbrew tym słowom”. I w dramatycznym tonie zwraca się o pomoc: „Ciebie, Ewo, proszę, abyś rozwiała moją niepewność”. Woli najgorszą ostateczność niż niepewność, dlatego prosi: „napisz, czy ona mnie lubi, czy nienawidzi”.
Dziewczyny wzdychają też do nauczycieli: „jestem uczennicą klasy siódmej” – pisze inna Ania. W jej klasie uczy młody nauczyciel. Autorka listu jest nim „po prostu oczarowana”: „śliczny, sprytny, brwi ma takie śliczne”. Korespondentka rozpływa się w zachwytach: „Usteczka jego są takie śliczniutkie, że zaraz mogłabym podbiec, rzucić mu się na szyję i całować, całować bez końca”. Niestety siedmioklasowa wówczas podstawówka już się kończy: „On już więcej do mnie słowa nie powie. To daremna miłość, i tak nie uzyskam od niego żadnej sympatii. Bardzo często z tego powodu płaczę”. Uogólnia swoje problemy – nie chodzi, jak się okazuje, o tego przyzwoitego przecież nauczyciela, który szczęśliwie pozostał nieczuły na względy nieletniej: „Zresztą nikt mnie nie potrafi pokochać, a skąd on? Jeszcze mam takie brzydkie imię: Maryla. Chciałabym mieć na imię Elwira, Ada, Anita, Kalina lub Liliana. Ewo, ja ci nie potrafię opisać, co ja do niego czuję, jak go kocham, jak bardzo jestem zrozpaczona. Ja wiem, że jestem bardzo, bardzo niemądra, ale czekam i proszę o jak najszybszą odpowiedź”.
Miłość do rówieśnika może boleć jeszcze bardziej. Przypadek sprawił, że jeszcze jedna Ania chodzi „jak nieprzytomna”: „Byłam u mamy w biurze i właśnie przyszedł ten chłopiec”. I zaczęło się: „Od tej pory zawsze mi się kłania. Jest bardzo ładny, powinien mieć bardzo dużo wielbicielek. U nas każdy ładny chłopiec jest po prostu rozszarpywany. Ale on nie chodzi z żadną dziewczyną”. Autorka wyjaśnia dlaczego, malując obraz upodobań młodzieży przełomu lat 50. i 60.: „Bo nosi czapkę szkolną, zwyczajną czapkę szkolną. Chodzi w skafandrze i szerokich spodniach. Dziewczęta wolą chłopców w wąskich spodniach i krótkich płaszczach (oczywiście czarnych)”. Ania chodzi do kina, gdy wraca, spotyka go w tramwaju. „Spotyka” to pewnie za dużo powiedziane: „Jeżdżę zawsze koło motorniczego, on jeździ na tylnej platformie”. Jedyny kontakt to jej „dobranoc” powiedziane przy wysiadaniu oraz jego spojrzenie w niej utkwione, gdy zostaje w wagonie. Nic ponad to. Nastolatka wyjaśnia: „nie rozmawiałam z nim nigdy”, ale kiedy wraca, a jego nie ma, chce jej się płakać. W głowie szaleją sprzeczne uczucia: „Ja go lubię, a czasem nienawidzę”. Pisze jednak: „gdy wieczorem jadę do domu, a Jego nie ma obok mnie, zdaje się, że bym wolała dostać od taty po twarzy (o byle co tata mnie bije po twarzy i po głowie), bylebym mogła choć Go zobaczyć”.
Zwykle jednak między rówieśnikami do czegoś dochodzi. Kolejna Ania wyznaje: „Poznałam go na weselu kuzynki. Grał na perkusji. Od razu zauważyłam, że ściga mnie oczyma. Specjalnie się tym nie przejęłam. Do tego czasu bimbałam sobie z takich kochliwych typków”. Kiedy wyszła na chwilę z sali weselnej, wybiegł za nią, raz, potem drugi. W końcu zaczęła zwracać na niego uwagę. „Piliśmy wino z jednego kieliszka” – wyznaje. Tylko z nią tańczył, „mówił, że kocha”. I stało się: „Ten dzień, 23 sierpnia, to ostatnia noc lata. Jasno, ciepło. Wtedy powiedziałam »tak« i pierwszy raz w życiu pocałował mnie, tak, w same usta”. Na tym się skończyło. „Widziałam go potem, ukłonił się, a ja uciekłam”. Ale pamięta, a w zasadzie ciało pamięta, pożąda: „Nigdy nie myślałam, że to taka rozkosz, gdy chłopak całuje, taki ból, gdy się go nie widzi. Staram się teraz jak najwięcej uczyć się, czytać, żeby nie myśleć. Nie kocham, ale to takie nieokreślone, piekące uczucie. Wiem, że on to Don Juan, osioł, chuligan i nieuk – i wiem, że całował”. I przychodzi autorefleksja: „Tak mi ciężko. Bo właściwie sama odsunęłam się od niego. Może to i dobrze. Oceń, Ewo”. Składa na barki redakcji wielką odpowiedzialność: „Przypadek zrządził, że posiadam cyjanek potasu. Już kilka razy zastanawiałam się, czy go nie zażyć. Może wtedy się skończy… Co robić? otruć się? uczyć się? podejść, zagadać i chodzić z nim? czy jeszcze coś innego?”.
Czasami wszystko się wali, a młoda dziewczyna po prostu nie wie, co się dzieje. Nie rozumie i nie akceptuje swojego zachowania, nie umie z nikim o tym porozmawiać. „Filipinka” jest ostatnią deską ratunku. Tak jak w tym przypadku: „Jestem uczennicą IX klasy. Dotychczas cieszyłam się u profesorów opinią dobrej, solidnej uczennicy. Byłam uważana za najlepszą, to wcale nie chwalipięctwo. W domu mam bardzo dobre warunki, spokój, swój własny pokój, zapewnioną pomoc itd.”. Popołudnia wypełniały kino, teatr, spacery. Wszystko to „uległo zmianie w ostatnim roku”. Wtedy poznała chłopca z ostatniej klasy technikum. „Podobał mi się, ja jemu, i zaczęło się”. Potem się pokłócili, a ona zobaczyła, że brakuje jej jego towarzystwa. Wraz z pustką przyszły złe oceny. „Chciałam się uczyć, ale nie mogłam. Siedziałam godzinami przy książkach i zamiast uczyć się, myślałam o nim” – pisze autorka. Niedostateczny z botaniki na koniec semestru. Dziewczynę ogarnęła rozpacz, tym większa, że miała świadomość, że ojciec będzie się wstydził na wywiadówce. Ciągle płakała, stała się nieznośna. Porzuciła grę na skrzypcach, książki, kino, teatr. Koleżanki, koledzy, rodzice i nauczyciele zaczęli na nią narzekać. „»On« nie chciał wyjść z głowy”. Pojawiała się skrytość: „Dawniej zwierzałam się Mamusi. Teraz nie mam odwagi porozmawiać”. Nastolatka marzy o przeszłości: „Chciałabym powrócić do dawniejszych czasów. Być znowu sobą”. Kończy dramatycznym pytaniem: „Czy nie ma dla mnie ratunku?”.
Poza namiętnością młodzi ludzie odkrywają różnicę klasową, która teoretycznie w PRL nie istniała. Na przykład dziewczyna „z domu kulturalnego – ojciec inżynier-technik” zakochała się z wzajemnością w pomocniku malarza, który „sam nie ma dobrej opinii, pali papierosy, łobuzuje z chłopakami”. Ma wątpliwości, czy ich miłość przetrwa, co się stanie, kiedy za trzy lata ona skończy szkołę i pójdzie na studia, a on nadal będzie pomocnikiem malarza. „Wówczas wyszłoby tak, że zmarnowałam mu trzy lata” – stwierdza. Rozważa też przyszłość: „Ja chciałabym mieć chłopca kulturalnego, nie »parobka«. Ja chcę żyć w przyszłości z człowiekiem takim jak ja, a nie żeby umiał wydać na świat kupę dzieciaków, dać parę złotych w rękę i męcz się, kobieto, przy garach i pieluchach, jak kominiarz. Ja chcę być kimś w życiu. Dzieci wychować, jak byłam wychowana sama”.
Inna dziewczyna pisze o koleżance. Joanna powiedziała mamie, której nie podobał się wybranek córki: „Niech mama przestanie, on wcale nie jest lujem, jest porządnym chłopcem, u mamy wąskie spodnie i fryzura to już chuligaństwo”. Po kilku miesiącach Joanna dowiedziała się jednak, że on wcale nie nazywa się Marian, lecz Paweł, a ponadto przy każdym spotkaniu mówił: „Kochasz mnie? A gdzie dowody?”.
Kolejna nastolatka, która żali się Ewie, od śmierci matki jest pod opieką ciotki. Matka (samotna, bo ojciec zginął na wojnie) miała w sobie wiele ciepła, ciotka tylko egzekwuje zasady. Każe dziewczynie haftować, zabrania roweru, łyżew i spotkań z niewierzącym Tadkiem. Jeszcze inna zakochała się w gruźliku i nie wie, czy ten rzeczywiście ją kocha, czy pogrywa chorobą, by ją wykorzystać.
Cierpią też chłopcy. Uczucia zdarzają się również im. „Mam blisko 20 lat. Pracuję i jednocześnie przygotowuję się do matury. Trzy lata temu, będąc na wakacjach, zobaczyłem piękną dziewczynę, która wywarła na mnie ogromne wrażenie i oczywiście zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia”. Zobaczył ją znowu na stacji, gdy wyjeżdżał. Patrzył na nią, ona na niego, ale nie odważył się podejść. Udało mu się zdobyć jej adres. Zaczęli do siebie pisać. Po trzech latach zaproponował spotkanie. Zaprosiła go do domu. I wtedy przyszli też jej koledzy ze szkoły. „Po ich wyjściu zapytałem Anię, czy ma znajomości z chłopcami. Ona mi powiedziała, że owszem, ale że żadnego nie wyróżnia i że koledzy z ławy szkolnej to nic podejrzanego. Byłem też tego samego zdania, ale… Po powrocie zwierzyłem się pewnemu koledze”. Ten zasiał wątpliwości. Zapytał też, czy się całowali – nie, bo Ania nie dała się pocałować. Znaczy: obojętna – stwierdził kolega. Zachęcił do zerwania. Autor stwierdza jednak, że kocha Anię, i nie wie, co robić. „Czy to, że dziewczyna nie da się pocałować, znaczy rzeczywiście obojętność? Ewo, odpisz!”
Inny chłopak zakochał się w dziewczynie kolegi, z którą nigdy nie rozmawiał; gdy rodzice zmusili kolegę, by się z nią rozstał, ona ciągle szukała przygód, aż w końcu zaczęła chodzić z Tadkiem. Tadek był zły, pił wódkę, ona chciała mu pomóc, wyciągnąć go z tego: „pomagała mu w nauce, chodziła z nim do teatru i wierzyła, że zrobi z niego dobrego człowieka”. W końcu, na imprezie sylwestrowej, Anię poznał autor listu i nad ranem wyznał jej miłość. Ania powiedziała, że kocha kogoś innego, to znaczy Tadka. Ale i tak widywała się z autorem, całowała (tylko dlatego, że lubi się całować – podejrzewał). Pisał do niej listy, a ona pokazywała je Tadkowi. W końcu okazało się, że Ania zaszła w ciążę, Tadek pobił ją tak, że aż zemdlała. Usunęła. Strasznie płakała. „Ależ mi żal Ani! Przecież była taką dobrą dziewczyną! Co on z niej zrobił! Zmieniła się nie do poznania. Tłumaczę jej, że musi z nim skończyć, że niepotrzebnie się męczy”. A ona na to: „Mówi, że nie może mnie kochać, gdyż zdradzałaby mnie z innymi. Ja natomiast bardzo ją kocham. Chcę, żeby była szczęśliwa. Chcę ją wyciągnąć z tego bagna, bo teraz imponują jej tylko tacy jak Tadek, który ma ją tylko dla wygody. Jestem dla niej bardzo dobry, sama mi to mówiła, ale nie zmienia postępowania. Jak to naprawić? Co mam zrobić? Przecież to jest straszne. Ona mówi o samobójstwie. Ona zginie!”21.
Gdy młodzieńcza miłość prowadziła do seksu i trudności z nim związanych, młodzież chętniej pisała do seksuologa. Na przykład do Zbigniewa Lew-Starowicza.
Jola: „Mojego chłopca poznałam jeszcze w VI klasie. Chodziliśmy razem przez dwa lata, byliśmy zgraną parą, ale były między nami konflikty. Myślałam, że uda się nam przetrwać trudne chwile i chciałam, abyśmy byli razem. Doszło do współżycia między nami, miałam wtedy 15 lat. Uległam jego silnym namowom”. Seks przyniósł smutne konsekwencje, on stał się obojętny, opowiedział wszystko kolegom. Zerwała z nim. Szczęśliwie nie zaszła w ciążę.
Antoni: „Obecnie mam 15 i pół roku. Jestem uczniem drugiej klasy technikum. Prosiłbym o poradę w paru kwestiach dręczących i przeszkadzających mi w nauce. Często w czasie zbliżenia cielesnego (ale nie stosunku) z dziewczyną następuje u mnie wzwód członka, a następnie wytrysk nasienia”. Ale to nie wszystko: „Często też, widząc młodą kobietę, nie mogę się powstrzymać w myślach od klasyfikacji jej walorów cielesnych. Z dziewczętami jestem wyłącznie nastawiony na erotykę i stosunek płciowy”.
Klaudia zaczyna tak: „Mam 14 lat i do tej pory nie wiem, czy dobrze zrobiłam w stosunku do mojego chłopaka”. Jego rodzice wyjechali, Klaudia była więc z nim sama w jego domu. Pili alkohol. Rozebrała się do bielizny, on – nie bez jej protestów – ściągnął jej stanik. „Całował namiętnie moje piersi tak, że obojgu nam zabrakło oddechu, byliśmy bardzo mocno przytuleni do siebie”. Oddechu brakowało też przy namiętnych, natarczywych pocałunkach. Klaudia uderzyła chłopaka w twarz, ubrała się i wyszła. On potem przeprosił „i chodzimy nadal”, ale dziewczyna zachodzi w głowę, dlaczego tak się zachowywał i czy dobrze zrobiła. Ponadto pyta: „Czy jeżeli oboje chcemy stosunku, rozbierać się sama całkiem? Leżeć na plecach czy brzuchu?”.
Nikodem ma rozterki z powodu wielkości członka: „Moje prącie w stanie normalnym jest tak skurczone, że swą wielkością przypomina prącie chłopca kilkuletniego. Podczas erekcji jego wielkość niewiele się zmienia i wymiary jego są długości 7 cm i średnicy 2,5 cm”.
Dwudziestotrzyletnia Magda z kolei skarży się, że odkąd współżyje (czyli przez cztery lata), ani razu nie miała orgazmu w czasie stosunku. Nie znaczy to, że nie interesuje się seksem, wręcz przeciwnie. „Muszę wyjaśnić, że przedtem miałam bardzo bogate doświadczenie autoerotyczne, gdyż zaspakajałam się sama od dziesiątego roku życia. Jestem bardzo pobudliwa, łatwo się podniecam i seks nigdy nie był dla mnie obojętny. Teraz także się onanizuję, bo tylko w ten sposób mogę się zaspokoić”. Próbowała z innym chłopakiem, „ale było tak samo, a nawet gorzej”. „Powiedziałam partnerowi, że osiągam orgazm tylko łechtaczkowy. Wiele razy próbował mnie zaspokoić, ale bez skutku, bo wykształciłam przez wiele lat onanizowania się bardzo określony »kod« wyobrażeń, pobudzeń”. Nie potrafi więc jej zadowolić. „Współżycie stało się mi obojętne”.
Marian: „W ostatnim czasie doznałem nieprzyjemnego uczucia, gdy moja dziewczyna powiedziała, że nie potrafię całować”.
A Ewa z Bydgoszczy (19 lat) opowiada swoją historię – jak pisze – ku przestrodze. „Do ukończenia szkoły podstawowej mieszkałam na wsi. Aby móc się dalej uczyć, wybrałam jedną z bydgoskich szkół zawodowych z internatem”. Miała wtedy 15 lat. „Zamieszkałam z dwiema starszymi o rok koleżankami, które nie przeszły do następnej klasy. Koleżanki znały się już bardzo dobrze, zresztą mieszkały razem. Mnie się wcale nie krępowały, gdyż już następnego dnia rano chodziły po pokoju rozebrane, a wieczorem się onanizowały”. Masturbacja była wtedy praktyką Ewie nieznaną. „Lecz już trzeciego dnia chodziłam razem z nimi rozebrana, a wieczorem spróbowałam się onanizować. Wcale mnie się nie podobało, ale następnego dnia coś mnie korciło, aby jeszcze raz spróbować. No i tak się zaczęło!” Jedna z koleżanek miała stosunek z chłopakiem, Ewa też chciała spróbować, najpierw z jednym, potem z następnym. Aż zaczęła brać za to pieniądze i wyleciała ze szkoły. „Myślę, że się poprawię i rzucę ten straszny zawód, i się zabiorę do porządnej pracy, chociaż to będzie trudne”22.
Co na te bolączki mają do powiedzenia wychowawcy? Dwie najważniejsze książki dla młodzieży z czasów Polski Ludowej podejmują oczywiście wyzwanie. Mimo że dziewczęta i chłopcy zgłaszają podobne problemy, autorzy wyraźnie oddzielają ich światy – stąd O dziewczętach dla dziewcząt i Książka dla chłopców. Twórcy starają się wyjść naprzeciw potrzebom młodych ludzi, ale często odpowiedzi udzielają bardzo oględnie – co zresztą jest typowe dla poradnictwa z pierwszych dekad PRL23.
Jaczewski i Żmijewski w Książce dla chłopców dużo miejsca poświęcają na omówienie rewolucji w ciele pokwitających młodzieńców. Ale za podstawowy element zmian uważają krytycyzm w stosunku do rodziców i świata w ogóle. Ostrzegają: „taki stosunek do otoczenia powoduje stałe konflikty”. Przywołują historię harcerską. Jej bohaterem jest druh Tomek i jego ojciec, „doświadczony turysta”, „mądry człowiek”. Jaczewski obserwował ich relacje. „Wakacje spędzali na wędrówkach, często wysokogórskich, i Tomek wiedział o tym, iż ojciec dobrze zna zasady turystyki”. Początkowo bohater cenił ojca, korzystał z jego doświadczeń w nowo założonym zastępie, któremu „przewodniczył chłopak niewiele starszy od Tomka i jego kolegów”. Dzięki harcerstwu chłopcy „chodzili na biwaki, gotowali na ognisku, piekli na rożnie, spędzali noce przy ogniu”. Tomek coraz częściej krytykował ojca, dyskutował z nim, a „forma jego wystąpień w stosunku do ojca coraz częściej bywała niewłaściwa”. Ale: „Kiedy chłopcy wybierali się na wycieczki, Tomek niekiedy wtrącał jakieś uwagi na temat tego, co jego ojciec robi w podobnych sytuacjach. Aż zniecierpliwiony wódz grupy powiedział kiedyś »Twój ojciec jest stary, tak robiło się kiedyś. Teraz robi się inaczej«”. Tomek przestał mówić o ojcu.
Pewnego razu zastęp wybrał się do Kampinosu „podejść” łosie. Tomek wrócił do domu następnego dnia naprawdę głodny. Niby zadowolony z wyprawy, ale… łosi nie widzieli, bo przyjechali za późno, nie doszli nawet na miejsce, nikt nie sprawdził, o której odjeżdża autobus, a jedzenie było niesmaczne, bo nikt nie wziął soli. („Za to mieli dużo słoniny, która w upale się nadpsuła”). Jaczewski konkluduje: „Nie trzeba wielkiego turysty, by ocenić: była to frajerska wycieczka”. Ojciec nie omieszkał tego powiedzieć, dowodził, że trzeba wszystko planować, posprawdzać. Tomek się oburzył. „Kto powiedział, że się wycieczka nie udała? Tak, jak powiada ojciec, na wycieczki chodzą starsi panowie. A dla niego taka właśnie wycieczka miała urok. Łosie będzie mógł ostatecznie obejrzeć jeszcze nieraz”. Ojciec się obraził, powiedział synowi, że jest głupi. Konflikt pokoleniowy i emocje dorastającego chłopca rządzą się swoją logiką – przy najbliżej okazji bohater wygarnął kolegom, że wycieczka była frajerska, była „wielką improwizacją” i że trzeba planować. Tomek, konkluduje Jaczewski, „jest przykładem chłopca, który szuka prawdy”, ale „w tych poszukiwaniach ze wszystkimi się kłóci”24.
Ewa, odpowiedniczka Tomka w O dziewczętach dla dziewcząt, zachowuje się inaczej – nie jest krytyczna, lecz emocjonalna. Śmieje się bez sensu w najmniej odpowiednim momencie. Na wycieczkę (choć nie aby podejść łosie) nie pozwalają się jej wybrać rodzice. Zbuntowała się więc i uciekła z domu. „Błąkała się, tułała. Coraz bardziej zbuntowana, coraz bardziej rozżalona. Trafili się »przyjaciele«, którzy podali »pomocną« dłoń. Skończyło się w sądzie. Dziewczyna zmarnowała rok nauki, potem drugi. Długo nie mogła otrząsnąć się z przygód, przeżyć i zobowiązań” – przestrzegają autorzy.
O dziewczętach dla dziewcząt to nie tylko książka o niebezpieczeństwach czyhających na nastolatki. Młode kobiety mogły w niej znaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących je kwestii. Kobyłecka i Jaczewski mówią: wszystko w normie – to po prostu dojrzewanie. Wyjaśniają, co dzieje się w tym czasie w układzie hormonalnym, nerwowym, jak zmieniają się nasze narządy wewnętrzne, jak rośniemy oraz czym jest napięcie przedmiesiączkowe. Tekstowi towarzyszą ilustracje, na przykład rysunek układu hormonalnego, a także narządów płciowych, plemników i komórki jajowej. Autorzy opisują, czym jest menstruacja, jak dbać wtedy o higienę, że warto iść do ginekologa. Zachęcają, by obserwować cykl i robić notatki. Dzięki temu możemy tak zaplanować podróż, by nie przypadała na miesiączkę. Oczywiście wiedza taka okaże się szczególnie ważna po rozpoczęciu regularnego współżycia seksualnego – ale o szczegółach autorzy milczą.
Podkreślają: miesiączka to nie choroba, choć dziewczęta powinny się w tym czasie nieco oszczędzać, często myć, używać specjalnych „opasek z waty lub ligniny”, które – co często w warunkach PRL było chyba zbyt optymistyczną konkluzją autorów – „można kupić w każdej aptece lub drogerii”. Trzeba jednak zachować dyskrecję: „nie należy do dobrego tonu obnosić się z tą swoją »dolegliwością«. Miesiączkowanie jest sprawą osobistą i intymną”. Jak to jednak osiągnąć, skoro trzeba walczyć o prawo do higieny? „Ponieważ nie wszędzie w naszym kraju kultura sanitarna jest na wysokim poziomie, warto coś zrobić, aby przynajmniej w naszym otoczeniu było lepiej. Dlatego warto zmobilizować dziewczęta z samorządu szkolnego, z koła PCK i spowodować, aby w ubikacji szkolnej zjawiły się specjalne kubły z pokrywami (tzw. smoki), lub przynajmniej koszyki – żeby nie wrzucać opasek do misek klozetowych i nie zapychać ich”.
Wraca też sprawa wypadów do lasu. Harcerz Jaczewski nie mógł się powstrzymać przed pouczeniem turystek: „Na obozach letnich, w latrynach trzeba po prostu wyrzuconą opaskę porządnie zasypać (nie przysypywać!) piaskiem. Fatalnie świadczą o kulturze dziewcząt porozrzucane po lesie, w krzakach w pobliżu obozowisk, campingów czy kolonii – zakrwawione opaski”.
Nie ma wątpliwości, że z książek młodzież wiele dowie się o dojrzewaniu. Autorzy tych najpopularniejszych poradników nie podejmują jednak kwestii wprost seksualnych – a jak widać z listów choćby do Lew-Starowicza, te zdecydowanie obchodziły młodzież obu płci – ani nie do końca rozwiązują problem nierówności płci, na co nacisk kładł już Miklaszewski. Od tej ostatniej reguły znajdujemy jedynie nieliczne wyjątki. Anna Lanota (pierwsza naczelna „Przyjaciółki”) i Irena Merżan (specjalistka od przedszkolaków) pisały w poradniku dla rodziców wydanym w 1978 roku przez Towarzystwo Planowania Rodziny: „Niesłuszne jest ograniczanie zabawy dziecka przez jego płeć. Niesłuszne jest też mówienie, że coś nie wypada tylko dlatego, że dotychczas bawili się tak przeważnie chłopcy”. Przywołując Janusza Korczaka, apelowały, by w ogóle zwolnić dziewczęta z „nie wypada”. Z kolei doktor Janusz Łopuski w Co chce wiedzieć każdy chłopiec łajał mężczyzn za drwienie z pracujących kobiet i za napastowanie ich: „Zamiast je osaczać zalecankami, trzeba okazać uprzejmą życzliwość, bo to kolega i towarzysz pracy, któremu trudniej niż mężczyźnie stać przy tokarce czy układać cegły. A jeżeli trudniej, to za tę samą robotę większy należy się szacunek”25.
Zwykle jednak w PRL-owskich książkach dla młodzieży do sprawy podchodzono inaczej. Nastolatkowie są krytyczni, a nastolatki emocjonalne. A kiedy dziewczęta stają się refleksyjne i narzekają na nierówności, autorzy dają dwuznaczną odpowiedź. „Dobre sobie, równouprawnienie! Na naszym obozie harcerskim to tylko dziewczynki gotowały. Bo wy się na tym znacie! – mówiła komendantka”. Jaczewski i Kobyłecka wyznają, że wstydzą się za komendantkę. „Jak wiadomo, jeszcze nikt z umiejętnością gotowania się nie urodził. Natomiast każdy urodził się z potrzebą jedzenia. Gotowania trzeba się po prostu nauczyć. Dlaczego chłopcy nie mają umieć gotować?” – piszą. Bo przecież są wśród chłopców chemicy, których umiejętności „można wypróbować również w czasie kucharzenia”. Podkreślają też, że kobiety są przepracowane i powinny mieć prawo do odpoczynku. Jednocześnie odpowiedzialnością za zmianę obciążają niemal wyłącznie płeć żeńską:
Właściwe podejście do spraw równouprawnienia zależy w pewnej mierze od nas samych, więc:
– od matek, które nauczą synów pracy domowej,
– od sióstr, które nie będą wyręczały drogich braciszków w podstawowych, normalnych, codziennych obowiązkach,
– od każdej dziewczynki i chłopca, którzy wymyślą coś, aby ułatwić, uprościć, właściwie zorganizować pracę domową26.
Zmiana przychodzi dopiero pod koniec lat 80. Zdecydowanie bardziej dosłowny w sprawach seksu i emancypacyjny w kwestiach płci jest Wiesław Sokoluk, reprezentujący pokolenie młodsze niż Jaczewski. W książeczce Czy to już teraz? zwraca się jednocześnie do dziewcząt i chłopców. Tak definiuje dojrzewanie: „Dojrzewanie to między innymi rozwój i przygotowanie organizmu do pełnienia funkcji rozrodczych. Ale nie tylko. Oprócz zmian ciała, jakie obserwujesz, oraz sygnałów, że układ rozrodczy zaczął funkcjonować (miesiączki u dziewcząt, polucje u chłopców), dojrzewanie wiąże się z pojawieniem się i odczuwaniem nowych potrzeb. Chodzi przede wszystkim o potrzebę więzi, czyli związku uczuciowego z osobą płci przeciwnej oraz potrzebę rozładowania napięcia seksualnego. Tę ostatnią nazywa się też czasem »popędem seksualnym«. Pojawienie się tych potrzeb jest naturalną konsekwencją dojrzewania”.
Autor od razu uszczegółowia sprawę: „Poszczególne części systemu regulującego zachowanie seksualne dojrzewają nierównomiernie. Układ rozrodczy dojrzewa stosunkowo wcześnie, ale regulacja psychiczna, niestety, dość późno”. Do tego dochodzą różnice płciowe: „Chłopcy napięcie seksualne na ogół odczuwają dość intensywnie, a nawet »dotkliwie«. Dziewczęta z kolei odczuwają je łagodnie bądź wcale, dominuje natomiast u nich potrzeba uczucia, bycia kochaną, adorowaną oraz chęć obdarowywania uczuciem osoby bliskiej. Nie znaczy to oczywiście, że chłopcy podobnych potrzeb nie odczuwają” (co doskonale widać w listach od „Tadków”). Podkreśla, że to sprawa indywidualna: „Nierównomierne dojrzewanie powoduje ponadto, że początkowe uczucia są chwiejne i nietrwałe. Ponadto problem polega na tym, że każdy ma swoje indywidualne tempo dojrzewania i trudno arbitralnie stwierdzić, kiedy osiąga pełną dojrzałość psychoseksualną”. Tę ostatnią definiuje jako: „zdolność do tworzenia trwałych i głębokich związków uczuciowych, w których obie omawiane potrzeby stanowią całość” i zaznacza: „Między innymi to właśnie jest końcowym efektem rozwoju”.
Dojrzewanie to proces uczenia się. Sokoluk wyjaśnia, że w tym czasie związki są niestabilne, często wydaje nam się, że jesteśmy „śmiertelnie zakochani”, ale kochamy nie partnera, lecz nasze o nim wyobrażenia. Jednak: „Mimo swej krótkotrwałości, te pierwsze przymiarki do bycia z drugim człowiekiem mogą być dla Ciebie źródłem ważnych doświadczeń”. Wystarczy chcieć. „Możesz dowiedzieć się, na czym polega inność czy też odmienność Twojego partnera bądź raczej płci przeciwnej. Możesz też poznać i lepiej zrozumieć potrzeby, które są inne niż Twoje, a więc nadarza się okazja, aby spróbować zrezygnować trochę z własnego egoizmu, próbować nie tylko »brać«, ale i »dawać«”27 – pisze.
Pełną odpowiedzą na rozterki młodzież dostała, gdy w 1987 roku dorośli wreszcie zdecydowali się opublikować podręcznik do przysposobienia do życia w rodzinie. „Można oświacie pogratulować refleksu” – zauważyła ironicznie w recenzji dziennikarka „Życia Warszawy” Ryszarda Moszczeńska. Tak relacjonuje dramatyczną historię książki: „Od chwili wprowadzenia przedmiotu do wydania dla niego podręcznika minęło 14 lat. Starczyły 2 miesiące, by zawiesić w szkołach jego używanie, ba, wycofać z księgarń, jeśli w ogóle zostały tam jeszcze jakieś egzemplarze”. Moszczeńska nie pisze o tym, że przez pierwsze 13 lat nikt nawet nie myślał o podręczniku. Powstał w szaleńczym tempie. Recenzje wydawnicze spływały, kiedy już szedł do druku. Nie były wcale bardzo dobre, ale i tak opracowanie to wydano w półmilionowym nakładzie.
Chodzi o książkę Sokoluka, Andziak i Trawińskiej. Cóż takiego mówili autorzy – a w zasadzie autor, bo to do części o seksie napisanej przez Sokoluka było najwięcej zarzutów – że podręcznik nie wytrzymał nawet jednego semestru? Omawiane sprawy traktują z należytą powagą. Nie żartują, nie straszą, posługują się językiem czasem aż nazbyt naukowym, a do tego świeckim i neutralnym. Dziś zwykle mówimy o matce i dziecku nienarodzonym. A tam czytamy: „Kobieta zaczyna odczuwać ruchy płodu już od 16 tygodnia”. Sokoluk faktycznie mówi o seksie, nie rozwodzi się o wyprawach na łosie, dostarcza za to szczegółowych informacji o dojrzewaniu fizycznym i psychicznym, budowie anatomicznej, antykoncepcji, fizjologii współżycia, zawiłościach życia we dwoje i w rodzinie. Do seksu podchodzi pozytywnie. Mówi też o przyjemności – to absolutny ewenement w poradnictwie skierowanym do młodzieży. Są też rysunki: czułości, pozycji (dwóch), sfer erogennych i ilustrowany instruktaż użycia antykoncepcji: w podręczniku znajdziemy rozrysowaną szczegółowo metodę termiczno-objawową, użycie środków mechanicznych (prezerwatywy, krążka pochwowego i innych). Krytycy książki byli zgodni w swym oburzeniu na ten jej element. Katolicka psycholożka Maria Braun-Gałkowska pisała: „Ilustracje te uważam za niestosowane nie dlatego, żebym sądziła, iż to, że podczas aktu seksualnego ludzie przyjmują różne pozycje jest albo powinno zostać tajemnicą, ale dlatego, że rysunki realistyczne zostały umieszczone w książce dla piętnastolatków, która w dodatku z założenia ma być używana w klasach koedukacyjnych”. Co gorsza, kontynuowała, może się okazać, że rysunki nie tylko wywołają dowcipy czy zażenowanie, lecz że będą „spokojnie i obojętnie” studiowane niczym mapy w podręczniku do historii bądź schematy doświadczeń w podręczniku do fizyki. Narusza to intymność, obdziera seks z aury romantyzmu i miłości.
Książka wyrasta z tradycji polskiej seksuologii. Autorzy umiejscawiają seksualność w kontekście społecznym, kulturowym, rodzinnym, psychologicznym. Pod wieloma względami nie tylko wykorzystują dotychczasowe dokonania, lecz także je wyprzedzają – dotyczy to zwłaszcza Sokoluka. Seksuologia dla dorosłych – podobnie jak na przykład O dziewczętach… – pełna jest zastrzeżeń co do emancypacji kobiet: jej nadmiar zagraża udanemu życiu seksualnemu. Lew-Starowicz pisał w 1983 roku w Seksie partnerskim: „Zdecydowanie wzrastają wymagania i oczekiwania seksualne kobiet, które pośrednio wynikają z emancypacji i z edukacji seksualnej. Wspomniane zjawisko jest obecnie jedną z najczęstszych przyczyn zaburzeń seksualnych [u] mężczyzn”28. Wisłocka w Sztuce kochania postulowała, żeby kobiety nigdy nie mówiły wprost, czego chcą, ani nie inicjowały współżycia, ale raczej uprawiały „kobiecą dyplomację”, dawały się zdobywać („W żadnym razie nie należy razić ambicji chłopca, trzeba »po kobiecemu«, okrężną drogą trafić do celu”), ponieważ „mężczyzna pragnie być władczy, mocny, opiekuńczy, koniecznie potrzebny swojej wybrance i zawsze godny podziwu”. Wniosek z tego prosty: „Można się kształcić, można pracować naukowo, zawodowo czy społecznie, ale w domu i w miłości kobieta musi być kobietą, a mężczyzna mężczyzną, jeżeli chcą żyć życiem pełnym i uniknąć rozczarowań i kompleksów”29.
Autorzy podręcznika poważnie traktują równość płci, zarówno na poziomie języka (zawsze zwracają się do chłopców i dziewcząt: „zauważyłeś (-łaś)”), jak i treści. Kobietom przyznają pełnię praw seksualnych, nie dodają rozmaitych „ale” znanych z innych publikacji. Stwierdzają na przykład: „ocena moralna zachowań seksualnych powinna być bezwzględnie taka sama w odniesieniu do obu płci”. Po latach Sokoluk skwitował to stwierdzeniem, że to nie żaden feminizm, tylko po prostu szacunek do kobiet wyniesiony ze śląskiego domu. Nie da się nie zauważyć, że książka jest pod tym względem głęboko przemyślana. Inny aspekt równościowy to sprawa orientacji. Sokoluk nie uznaje za chorobę seksu między osobami tej samej płci. Pierwszeństwo daje stosunkowi heteroseksualnemu, ale pamiętajmy, że w latach 80. homoseksualizm cały czas znajdował się na liście schorzeń Światowej Organizacji Zdrowia. I w końcu zasadnicza sprawa: podręcznik w pełni ucieleśnia ideę podmiotowości ucznia. Młodzież dostaje szczegółową wiedzę o życiu seksualnym, narzędzia umożliwiające refleksję i podejmowanie samodzielnych decyzji30.
Moraliści nie mogli przełknąć właśnie owego nacisku na podmiotowość uczniów i otwartości w sprawach seksu. Książkę jednogłośnie uznali za atak na polską młodzież. Dlaczego podręcznik nie daje jasnych (katolickich) wskazówek? Co to znaczy, że młodzież w swoim sumieniu sprawę rozważy, skoro przecież nie ma dość wiedzy i doświadczenia? Najwyraźniej kompletnie zapomnieli, że zgodnie z prawem piętnastolatki mogą uprawiać seks, a dziewczęta o rok starsze wyjść za mąż. Czyżby nie czytali w prasie listów, które chłopcy i dziewczęta z całego kraju słali do seksuologów?
Jako pierwszy dał wyraz tym obiekcjom Bogusław Jeznach w recenzji pod poetyckim tytułem Podręcznik masturbacji i defloracji. Na łamach „Słowa Powszechnego” ten zwolennik endecji pisał: „Nie można powiedzieć, aby Sokoluk zachęcał nasze dzieci do stosunków zupełnie bezwarunkowo. Tu i ówdzie wtrąca on różne zdawkowe i wyświechtane frazesy asekuracyjne o kulturze, higienie, dyskrecji, a zwłaszcza o rozsądku”. Cytuje książkę: „Rozsądna i głęboko przemyślana decyzja jest warunkiem koniecznym, ale nie dostatecznym, aby to kolejne wspólne doświadczenie stało się rzeczywiście dobrym początkiem nowej fazy aktywności seksualnej”. Jeznach pyta: „Do kogo jest skierowany ten apel o »rozsądną i głęboko przemyślaną decyzję«. Do piętnastolatka?”. Bolesław Suszka, inny katolicki krytyk, dendrolog z wykształcenia, stawia sprawę jasno: „Doświadczenie życiowe młodocianych uczniów i uczennic jest często znikome lub jednostronne”.
Maria Braun-Gałkowska dorzuca, że książka również na inne sposoby zachęca do wczesnej inicjacji. Przekonuje, że „kontakty przedmałżeńskie człowieka polepszają jego pozaseksualne działanie i mają pozytywne znaczenie dla ogólnego rozwoju, a także jego przyszłych związków”. Co gorsza, grzmi, seks jest rozpatrywany nie tylko poza małżeństwem, lecz także poza miłością. Wtóruje jej Bolesław Suszka, który antykatolicki charakter książki widzi też w braku potępienia rozmaitych form seksu pozamałżeńskiego i niereprodukcyjnego: „samogwałt i kontakty seksualne” są przedstawione jako „etapy w rozwoju chłopaka czy dziewczyny”, prowadzące do „pełnego »rozładowania« napięcia seksualnego”, oczywiście „w tajemnicy przed rodzicami”. Temu wszystkiemu towarzyszy zasługujący na szczególne potępienie „instruktaż antykoncepcyjny”.
Jeznach z kolei szczególnie oburza się na stwierdzenie, że „system wartości seksualnych kształtuje się na podstawie własnych doświadczeń” i że nie należy zbyt pochopnie podejmować decyzji o małżeństwie. W konkluzji odmawia roztropności nie tylko uczniom, lecz także ministerstwu, a publikację nazywa „nierozsądnym wybrykiem wydawniczym”. W liście pasterskim napisanym z tej okazji biskup Kazimierz Majdański dodaje, że – zapewne nieprzypadkowo – ów wybryk zbiegł się w czasie z pielgrzymką Ojca Świętego do ojczyzny.
Kolejny newralgiczny punkt to ukazanie dzieci i młodzieży jako do pewnego stopnia autonomicznych wobec rodziny – nieodzowna konsekwencja upodmiotowienia. Braun-Gałkowskiej nie podoba się na przykład, jak podręcznik wyjaśnia niechęć rodziców wobec seksu ich dzieci. Chodzi o „poczucie zagrożenia wynikające z utraty wyłączności uczuciowej”, a także o rozmaite trudności w życiu samych rodziców. W interpretacji autorki Sokoluk, Trawińska i Andziak mówią młodzieży, że nie ma potrzeby słuchać rodziców, podważają autorytet dorosłych: „Jeżeli ich argumentacja wynika tylko z własnych trudności emocjonalnych, związanych np. ze starzeniem się, nie ma żadnego powodu, by liczyć się z ich zdaniem także w innych kwestiach, jak np. patriotyzmu, uczciwości, solidnej pracy, trzeźwości i innych wartości, które starsze pokolenie powinno się starać przekazać młodszemu”. Psycholożkę uderza też, że autorzy informują młodzież o kodeksie rodzinnym i opiekuńczym i o tym, że można odwołać się do sądu w różnych rodzinnych sprawach. Podsumowuje: „Widać wyraźnie, że rodzina to nic wesołego ani zachęcającego (w przeciwieństwie do przedmałżeńskiej aktywności seksualnej)”.
Katolicy jednym głosem domagali się edukacji opartej na wartościach chrześcijańskich – bez antykoncepcji i seksu przed ślubem. Ponieważ rodzina i wartości katolickie są pod obstrzałem, Braun-Gałkowska dopatruje się w książce zagrożeń dla cywilizacji: „Jeśli młodzież, do której jest adresowana, przyjmie sugestie Autorów, cofnie się w rozwoju moralnym do poziomu najbardziej prymitywnego”. Wtóruje jej Suszka: „Obecnie na znaczeniu przybiera szczególnie odrażająca postać ateizacji: przez demoralizację. Podręcznik atakuje świadomość największego skarbu Narodu – młodzieży”. Braun-Gałkowska podsumowuje: „Oczywiście, podręcznik nie jest pierwszą ani jedyną próbą demoralizowania młodzieży, nigdy jednak dotąd nie zdarzyło się to w takim zakresie i na taką skalę. Do tej pory, jeśli nastolatek sam nie szukał takiej lektury, mógł się na nią nie natknąć. Także rodzice mogli, przynajmniej do pewnego stopnia, mieć wpływ na dostępne w domu książki. Teraz tę lekturę wręczono […] wszystkim piętnastolatkom, i to w oparciu o autorytet szkoły i zatwierdzającego program Ministerstwa Oświaty i Wychowania”.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
O dojrzewaniu i polityce
1 A. Dodziuk, W obronie zdrowego rozsądku, „Tygodnik Mazowsze” 1987, nr 227, s. 4, listy pochodzą z numerów 229 i 230; W. Sokoluk, D. Andziak, M. Trawińska, Przysposobienie do życia w rodzinie, Warszawa: Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1987 (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autorki).
2 M. Król, Byliśmy głupi, rozm. G. Sroczyński, „Gazeta Wyborcza”, 7.02.2014. Dostępne na: http://wyborcza.pl/magazyn/1,136528,15414610,Bylismy_glupi.html?piano_d=1, dostęp: 26.12.2014.
3 W. Miklaszewski, Odezwa do młodzieży dojrzałej, „Nowe Tory” 1906, nr 10, s. 968; tenże, Odezwa do młodzieży dojrzewającej, „Nowe Tory” 1906, nr 9, s. 886.
4 D. Herzog, Sexuality in Europe: A Twentieth-Century History, Cambridge: Cambridge University Press, 2011, s. 70; D. Healey, Homosexual Desire in Revolutionary Russia, Chicago: University of Chicago Press, 2001.
5 Z. Lew-Starowicz, Pan od seksu, Kraków: Znak, 2013, s. 150–151.
6 M. i W. Grabowscy, A. i M. Niemyscy, M. i P. Wołochowiczowie, Zanim wybierzesz. Przygotowanie do życia w rodzinie, Warszawa: AND, 1993; Wędrując ku dorosłości, red. T. Król, wyd. 1: Warszawa, Kraków: AND, 1994, kolejne wydania: Kraków: Rubikon.
7 J. Sikorska-Kulesza, „Skąd się wziął twój braciszek?” Początki dyskusji o wychowaniu seksualnym dzieci i młodzieży na ziemiach polskich, w: Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa: DiG, 2004, s. 37.
8 I. Lubicz-Czerwiński, Sposob szczęśliwego pożycia między mężem i żoną czyli cnoty istotne, które ich do tego celu doprowadzać powinny, Przemyśl: Drukarnia Jana Gołębiowskiego Typ, 1817, s. 86. [W cytatach zachowano pisownię oryginalną].
9 B. Urbanek, Poradniki medyczne o seksualności kobiet i mężczyzn w XIX w., w: Kobieta i małżeństwo…, dz. cyt., s. 63.
10 M. Babik, Polskie koncepcje wychowania seksualnego w latach 1900–1939, Kraków: Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum”, WAM, 2010, s. 131.
11 M. Chomczyńska-Miliszkiewicz, Edukacja seksualna w społeczeństwie współczesnym. Konteksty pedagogiczne i psychospołeczne, Lublin: Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, 2002, s. 16.
12 J. Zimmerman, Too Hot to Handle: A Global History of Sex Education, Princeton: Princeton University Press, 2015, s. 4.
13 M. Wisłocka, Seksualistka, rozm. D. Zaborek, „Gazeta Wyborcza”, 20.09.2004. Dostępne na: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,2291497.html?disableRedirects=true, dostęp: 3.02.2017; S. Kuźma-Markowska, Międzynarodowe aspekty działalności Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa w latach 50. i 60. XX w., w: Problem kontroli urodzeń i antykoncepcji. Krytyczno-porównawcza analiza dyskursów, red. B. Płonka-Syroka, A. Szlagowska, Wrocław: Uniwersytet Medyczny im. Piastów Śląskich, 2013.
14 K. Lišková, ‘Now you see them, now you don’t’. Sexual deviants and sexological expertise in communist Czechoslovakia, „History of the Human Sciences” 2016, nr 1, s. 49–74. Więcej o seksuologii w Polsce i na świecie w: A. Kościańska, Płeć, przyjemność i przemoc. Kształtowanie wiedzy eksperckiej o seksualności w Polsce, Warszawa: Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2014.
15 M. Chomczyńska-Miliszkiewicz, Edukacja seksualna…, dz. cyt.; Wojewódzka Rada Postępu Pedagogicznego w Bielsku-Białej, Przysposobienie do życia w rodzinie, cz. 1: Materiały do działów programowych – rozwój jednostki ludzkiej, życie erotyczne człowieka, Bielsko-Biała: Instytut Kształcenia Nauczycieli im. W. Spasowskiego, Odział Doskonalenia Nauczycieli, 1987, s. 63.
16 Ministerstwo Oświaty i Wychowania, Instytut Programów Szkolnych, Instytut Badań nad Młodzieżą, Przysposobienie do życia w rodzinie. Program kształcenia i wychowania, Warszawa: Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1975, s. 4–5, 17–18, 32–33, 55.
17 Ciż, Program liceum ogólnokształcącego oraz liceum zawodowego, technikum i zasadniczej szkoły zawodowej. Przysposobienie do życia w rodzinie, Warszawa: Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1986, s. 5.
18 Wojewódzka Rada Postępu Pedagogicznego w Bielsku-Białej, Przysposobienie do życia w rodzinie…, dz. cyt., s. 88–89, 95.
19 M. Beisert, Seks twojego dziecka, Poznań: K. Domke, 1991, s. 21, 24.
20 Z. Lew-Starowicz, Przygotowanie do inicjacji seksualnej, „Itd” 1971, nr 31, s. 14.
21 E. Jackiewiczowa, Listy o trudnym dojrzewaniu, Warszawa: Nasza Księgarnia, 1961, s. 11–48.
22 Z. Lew-Starowicz, Listy intymne, Wrocław: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1989, s. 61–87.
23 M. Szpakowska, Chcieć i mieć. Samowiedza obyczajowa w Polsce czasu przemian, Warszawa: W. A. B., 2003, s. 73–82.
24 A. Jaczewski, J. Żmijewski, Książka dla chłopców. O dorastaniu i dojrzewaniu, Warszawa: Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1973, s. 57–60.
25 A. Lanota, I. Merżan, Skąd się biorą dzieci? Poradnik dla rodziców i nauczycieli przedszkoli, Warszawa: Towarzystwo Planowania Rodziny, 1978, s. 31–32. J. Łopuski, Co chce wiedzieć każdy chłopiec, Warszawa: Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1957, s. 41.
26 W. Kobyłecka, A. Jaczewski, O dziewczętach, dla dziewcząt (o dojrzewaniu i dorastaniu), wyd. 5, Warszawa: Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1981, s. 45–49, 28–30, 69.
27 W. Sokoluk, Czy to już teraz?, Warszawa: Zarząd Główny Ligi Kobiet Polskich, Krajowe Wydawnictwo Czasopism Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”, 1987, s. 4.
28 Z. Lew-Starowicz, Seks partnerski, Warszawa: Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1983, s. 334.
29 M. Wisłocka, Sztuka kochania, Warszawa: Iskry, 1978, s. 110, 90–91.
30 W. Sokoluk, D. Andziak, M. Trawińska, Przysposobienie…, dz. cyt., s. 9, 165, 188–221.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]