Żona gangstera - Katarzyna Mak - ebook

Żona gangstera ebook

Katarzyna Mak

0,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

NELA, po pamiętnej i traumatycznej w skutkach nocy, próbuje zapomnieć o Kostku, którego obwinia za całe zło, jakie ją spotkało. Żeby uchronić się przed kalectwem, opuszcza dom rodzinny i jedzie do kliniki w Nowym Jorku, gdzie poddaje się kosztownej terapii. Z dala od bliskich, rodziny, na którą zawsze mogła liczyć, trafia pod opiekę młodego prawnika, Konrada, który jej „bezinteresownie” pomaga.
KOSTEK traci wszystko: syna, którego miał zawsze chronić, majątek, który zapewniał mu wygodne życie, wolność, którą tak sobie cenił oraz Nelę, kobietę, którą kochał jak żadną inną. Za kratami nie jest lekko, ale to nie więzienie jest dla niego największą karą za popełnione błędy, a świadomość, że zawiódł wszystkich, na których mu zależało.
Wtedy pojawia się ONA, kobieta, która próbuje pomóc WSZYSTKIM, bez wyjątku? Ale czy pomoc nie nadeszła zbyt późno? Czy uda się posklejać złamane serca kochanków, skoro oboje zgodnie twierdzą, że rozczarowanie rani bardziej niż fizyczny ból?
To już ostatni tom przygód NELI i KOSTKA, więc przekonajcie się sami!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja i korekta

Anna Szumacher, Monika Malewicz oraz zespół GW

Fotografia na okładce

NeonShot / shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Wydanie I, 2024

Wydawca:

Wydawnictwo Grzechu Warte

© Wydawnictwo Grzechu Warte, 2024

tekst © Katrarzyna Mak

ISBN 978-83-970671-7-2

Bo czasem rozczarowanie rani bardziej niż fizyczny ból…

Prolog

Nela

– W ciąży? Myślałaś, że jesteś w jebanej ciąży?

– Nie jestem! – odparłam pospiesznie. – Ale miałam mdłości, więc pomyślałam, że…

– Że CO?! – Podniósł na mnie głos. – Że zrobiłem ci kolejnego bachora?!

(…)

– Nie bij mnie, proszę… – zdołałam jeszcze powiedzieć, a potem wszystko zadziało się jak w jakimś bardzo popieprzonym filmie.

Dostałam porządnego kopniaka, który do reszty zwalił mnie z nóg i który na moment mnie zamroczył. Nie jestem pewna, jak długo nie kontaktowałam, ale ocknęłam się, kiedy ktoś wpadł do mojego pokoju. Zrobiło się gwarnie. Nazbyt głośno. Więcej, niestety, nie pamiętam, bo musiałam znów odpłynąć.

Kostek

Miałem sporo do przemyślenia, a ostatnio nic mnie tak nie relaksowało, jak spacer po plaży. Zwyczajowo wyszedłem przez taras i ruszyłem w stronę kutej bramy. Znajdujące się za nią schody wiodły wprost nad morze. Przechodząc przez zielone wrota – stosunkowo niedawno się tym zająłem i przemalowałem bramę, nadając jej nowego życia – nie wiedzieć czemu, pomyślałem o Neli. Ciekawe, czy spodobałby się jej ten kolor?

Uśmiechnąłem się mimowolnie, wyobrażając sobie jej zadowoloną minę. Ostatnimi czasy, myśląc o niej, przywoływałem w głowie tylko te wspomnienia, w których była uśmiechnięta i szczęśliwa. Nie czułem już złości, która mnie ogarnęła tamtego dnia, gdy widziałem ją po raz ostatni. I chyba nawet wybaczyłem jej, mimo że mnie wtedy odepchnęła, wybierając „bezpieczniejszą opcję”. Pozostał jedynie żal.

Rozdział 1

Nela

Zupełnie nie pojmowałam, co się ze mną działo. Nie umiałam odróżnić rzeczywistości od urojeń, które niewątpliwie zawładnęły moim umysłem. Z pewnością je miałam, skoro nieustannie słyszałam jakieś bzdury czy też odczuwałam niezrozumiałe bodźce – raz było mi duszno, potem miałam dreszcze. Jedno zaś od dłuższego czasu pozostawało bez zmian: tępy ból głowy. Ręki, która dotąd również dawała się we znaki, już prawie nie czułam, więc uznałam, że nic takiego się nie stało, albo że…

Nieważne. Teraz to już i tak nie miało znaczenia.

***

I znów to samo. Po raz kolejny wydawało mi się, że słyszę głosy, których – na logikę – słyszeć nie powinnam. Jeden z nich zdawał się należeć do Kostka. Był ciepły, chwilaminawet przejęty, co, przez wzgląd na okoliczności, zupełnie nie mieściło mi się w głowie. A może powinno? W końcu Margaret uprzedzała, że jej mąż przyjdzie tu posprzątać. Rozważałam więc i taką możliwość, a nawet i to, że z bólu pomieszało mi się w głowie. Wielce prawdopodobne, bo jak wyjaśnić to, że przed sekundą leżałam na zimnej, cuchnącej stęchlizną posadzce, by za chwilę – odnosiłam nieodparte wrażenie – frunąć? Naprawdę wydawało mi się, że unoszę się w powietrzu, co w praktyce mogło oznaczać, że albo rzeczywiście latałam – jakkolwiek absurdalnie to zabrzmiało – albo że ktoś niósł mnie na rękach. Rześkość na policzkach, chłód na ramionach – nagle aż nazbyt wyraźnie go poczułam – zdawał się być tego niezbitym dowodem. Potencjalnie wszystko wskazywało na to, że postradałam rozum, zwłaszcza że po raz kolejny wyobraziłam sobie tulącego mnie do piersi Kostka i zapach jego perfum, który wydawał się taki realny. Pewności, że do reszty sfiksowałam, nabrałam, gdy przez krótką chwilę zdawało mi się, że słyszę jeszcze jeden znajomo brzmiący głos.

Oszalałam. Ale to już nieważne, bo znów na moment przestałam czuć cokolwiek…

***

Nie minęła sekunda – albo tylko tak mi się wydawało – a znów zaczęłam odczuwać uśpione na moment bodźce. Najpierw usłyszałam wycie syren – czymkolwiek mogły być – potem uderzył mnie zapach wanilii, który chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z pachnidłem zawieszonym na wstecznym lusterku w samochodzie Kostka. Usłyszałam warkot silnika, co by potwierdzało, że rzeczywiście jestem w jego aucie. Chyba rzeczywiście wracały mi zmysły, a wraz z nimi tępy, obezwładniający ból. Głowa dosłownie mi pękała, a kiedy nagle, z niewytłumaczalnych powodów wylądowałam na twardym podłożu, cierpiałam już na całym ciele.

– Neluś? Nic ci nie jest? – dotarło do mnie jakby z oddali. Uznając, że jednak nie do końca odzyskałam świadomość, nie odpowiedziałam. Ale kiedy pytanie się powtórzyło, a ja w mówiącym do mnie, łamiącym się głosie rozpoznałam głos młodszego z braci, zrozumiałam, że wcale nie mam urojeń. – Nela, siostrzyczko? Żyjesz?

Z jakiegoś powodu nie mogłam otworzyć oczu, ale wyraźnie słyszałam, że Misiek płakał, co rozczuliło mnie i zaniepokoiło jednocześnie. Nigdy nie byłam obojętna na cudze łzy, zwłaszcza jego, ale teraz nie mogłam temu zaradzić. Poza tym wydało mi się to co najmniej niezrozumiałe. Przecież mój mały braciszek ostatnio bardzo wydoroślał i nie okazywał słabości. Cóż więc musiało się wydarzyć, że nagle znów stał się małym chłopcem? Powód jego żalu wciąż był mi obcy, ale skoro to, co właśnie dochodziło moich uszu, działo się naprawdę, a my byliśmy w samochodzie Kostka…

– Nela? – powtórzyło się żałosne wołanie.

– Żyję – wychrypiałam, nie będąc przekonana, czy z mojego gardła wydobył się jakikolwiek dźwięk.

I nagle dotarło do mnie, że ta niewygoda, którą wyraźnie odczuwałam, brała się stąd, że byłam zaklinowana pomiędzy siedzeniami, na podłodze. Wciąż nie miałam pojęcia, jakim cudem się tam znalazłam, a zwłaszcza co Misiek tu ze mną robił, ale tego, że jest ze mną, byłam już absolutnie pewna.

– Misiu? – Mój głos kolejny raz wybrzmiał okropnie, ale bardziej stanowczo.

– Nie teraz, Neluś. Zaraz się tobą zajmiemy.

– Zaj… miemy? – Słowa ledwie przychodziły mi przez gardło.

– Rodzice są już w drodze.

„Rodzice? – powtórzyłam po nim w myślach. – Oni nie mogą się dowiedzieć!” – dorzuciłam w panice.

Prawdopodobnie z powodu doznanych obrażeń miałam problem z logicznym myśleniem, bo zamiast martwić się czekającymi mnie konsekwencjami – rodzice pewnie tego tak nie zostawią – trapiła mnie myśl, kto prowadzi auto.

Żeby się o tym przekonać, kolejny raz bezskutecznie próbowałam wydostać się zza siedzenia. Wciąż jednak nie miałam dość siły, by zrobić to samodzielnie. W dodatku, gdy zaczęłam się szamotać, moje ciało, zwłaszcza jedną z dłoni przeszył ból tak ogromny, że znów omal nie zemdlałam.

– Misiek… – wydusiłam jeszcze.

A potem nastała już tylko ciemność. I cisza.

Kostek

Oczywiście nie miałem złudzeń i byłem pewien, że nie zdążę uciec. A zresztą, co by to dało? Czas kurczył się nieubłagalnie i nie było już szans na to, by cokolwiek dostatecznie ukryć, by zatrzeć ślady zbrodni, które dowodziły mojej winy. Za późno. Za chwilę odpowiem za wszystko. Za każdy głupi popełniony w życiu błąd.

W telefonie uruchomiłem latarkę i przyjrzałem się leżącym przede mną zwłokom Małgośki. Zginęła od postrzału w głowę, co w praktyce oznaczało, że z Młodego mógłby być całkiem dobry snajper-egzekutor. Porzuciłem szybko tę idiotyczną myśl, wyobrażając sobie minę Neli, gdyby ją usłyszała.

Gośka była martwa, choć jej skóra nadal pozostawała ciepła. Upewniłem się o tym, pochylając się nad nią, dotykając jej policzka, a nawet sprawdzając puls i ostatecznie stwierdzając jego brak.

A tyle razy ją ostrzegałem, że źle się to dla niej skończy.

Wiem, idiotyczne to, ale naraz naszła mnie ochota, żeby wykrzyczeć tę myśl, najlepiej na całe gardło, ale nie wiedzieć czemu nie zdołałem wydobyć z siebie głosu. Nie byłem w stanie wykrztusić choćby słowa, bo pomimo że od dawna nic nie czułem do tej kobiety, teraz zwyczajnie zrobiło mi się jej żal. Mojego syna jeszcze bardziej. Co mu powiem? Jak się wytłumaczę? Czy zdoła mi kiedykolwiek wybaczyć? W końcu to przeze mnie jego matka umarła. Gdybym nie poznał Neli…

Westchnąłem bezsilnie, wyobrażając sobie, jak wyglądałoby moje życie właśnie bez niej, bez dziewczyny, dla której straciłem rozum, a dla której codziennie bije moje serce. Ale w ułamku sekundy wyobraziłem sobie również, że właśnie z powodu tego, że się zakochałem, nie ma już w nim mojego syna. Omal nie zawyłem z rozpaczy.

Czemu to wszystko musi być takie trudne, do cholery?!

Naprzemiennie otwierałem i zamykałem usta. Po raz kolejny zapragnąłem powiedzieć coś leżącej u moich stóp żonie, ale ponownie dotarło do mnie, że to zupełnie bez sensu. Z oddali bowiem słychać już było dźwięk syren i czekała mnie znacznie poważniejsza rozmowa. Rozmowa życia. Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem, że tak się to wszystko skończy. Po prostu od zawsze, a właściwie do momentu, zanim poznałem Nelę, widziałem to trochę inaczej.

Odwróciłem się w stronę chaty. Tam zamierzałem poczekać na pały. Nie byłem jebanym tchórzem, ale uważałem, że na śmierć jeszcze za wcześnie, nawet dla takiego gnojka jak ja. A tu, w ciemnościach, w dodatku pośród chaszczy, mógłbym paść ofiarą któregoś z psów, któremu mogłoby strasznie zależeć na rozgłosie i szybkim zrobieniu kariery. Znałem takich doskonale i wiedziałem jak działają. Większość z nich była takimi samymi zbirami jak ja. Tylko udawali lepszych, zasłaniając się odznaką, a w rzeczywistości nadużywali prawa bardziej ode mnie. Tacy jak oni czekali na właściwy moment, żeby wyjąć gnata i mnie odjebać. Już widzę wzmiankę w prasie: „Policjant na służbie zastrzelił wyjątkowo niebezpiecznego bandziora. Strzał został oddany przypadkowo”. Albo: „Bandyta znany był policji i stwarzał realne zagrożenie, w wyniku czego funkcjonariusz zmuszony był użyć broni palnej w obronie własnej”.

Postąpiłem o krok w stronę majaczących w ciemnościach budynków. Musiałem tam pójść i jeszcze raz upewnić się, czy Małgośka w jednym z brudnych zakamarków, których nie brakowało w całym obejściu, nie ukryła naszego syna. Oby nie. Oli nie powinien stać się świadkiem mojego aresztowania, a zwłaszcza widzieć żadnej z tych strasznych rzeczy, które tu miały miejsce. A jednak myśl, że mógłbym go teraz wziąć w ramiona i utulić, sprawiała, że miałem mieszane odczucia.

Czas naglił, bo syreny wydawały się donioślejsze, a niebieskie światła bardziej wyraziste. To z kolei oznaczało, że wkrótce stanę oko w oko z wymiarem sprawiedliwości. Ale właśnie wtedy to coś, czego omal nie przydepnąłem, rozbłysło w świetle latarki. Podarowany Neli pierścionek, który osobiście zawiesiłem na łańcuszku i zapiąłem na jej szyi, teraz leżał nieopodal zwłok Małgośki. Musiała go jej zerwać, a potem ten wypadł jej z dłoni, kiedy po śmiertelnym wystrzale runęła na ziemię.

Podniosłem go, po czym nie zastanawiając się sekundy dłużej, włożyłem do kieszeni spodni. I o ile dosłownie jeszcze przed sekundą było mi żal kobiety, która przez wiele lat była mi żoną, natychmiast poczułem do niej złość. Przed moimi oczami bowiem znów pojawił się obraz okrucieństwa, jakiego na własnej skórze doświadczyła Nela z rąk tej psychopatki. Wtedy też przez głowę przemknęła mi pewna myśl. I chyba znów – choć awaryjny – miałem plan! Wyjąłem zza pazuchy pistolet, a następnie dokładnie starłem z niego odciski palców. Ostatni raz pochyliłem się nad zwłokami żony i wsunąłem gnata w jej dłoń, a potem ruszyłem w stronę dochodzącego mnie z okien chaty światła.

Od zawsze nie lubiłem tego starego domu, ale jeszcze nigdy nie czułem się w nim tak przygnębiony, jak teraz. Dziś czułem się tu wyjątkowo nieswojo. Może to obecność kolejnego trupa, leżącego na posadzce w kuchni, w kałuży własnej krwi wywoływał we mnie takie odczucia? A może fakt, że jeszcze niedawno była tu więziona Nela, której obraz znów jak na zawołanie pojawił mi się przed oczami. Nie byłem jebanym mazgajem, ale na wspomnienie widoku, jaki zastałem po wyniesieniu jej z piwnicy, znów zachciało mi się wyć.

Podszedłem do denata i realizując plan, na który wpadłem wcześniej, podnosiłem z podłogi zakrwawiony nóż. Używając rękawa jego bluzy, starannie wytarłem rękojeść, po czym na powrót umieściłem go na podłodze. Nadal nie byłem pewien, czy mój naprędce skonstruowany pomysł wypali, ale wiedziałem, że tylko to mi zostało i że muszę spróbować. Miałem bowiem syna, który mnie potrzebował i którego jeszcze kiedyś chciałem zobaczyć. I Nelę, którą kochałem ponad życie. Prawdopodobnie po tym, co zgotowała jej moja psychożoneczka, zapragnie o mnie zapomnieć, ale nadzieja umiera ostatnia. Może mi wybaczy? Miałem nadzieję, że kiedyś się o tym przekonam.

***

Najpierw staranowali drzwi wejściowe, które z hukiem upadły na zniszczoną, drewnianą podłogę. Bezmózgi. Chcąc im zaoszczędzić trudu, celowo zostawiłem je uchylone. Następnie rzucili się na mnie, pomimo że nie stawiałem żadnego oporu ani nie byłem uzbrojony, powalając mnie na podłogę. Psów było z dwudziestu, ja tylko jeden – mniejsza o to, w tym zamieszaniu i tak nie zdołałbym policzyć. Kopali mnie gdzie popadnie, nawet kiedy leżałem w totalnym bezruchu, chroniąc jedynie rękami głowę przed kolejnym i kolejnym butem. Wtedy jeszcze nie miałem zapiętych kajdanek, więc chociaż ją mogłem osłaniać, bo dzięki temu istniała realna szansa, że mnie nie zatłuką. Psiarnia tak długo czekała na tę okazję, że sprawy mogły się jej nieco wymknąć spod kontroli. Tyle razy wyślizgiwałem się gliniarzom z rąk, kiedy rzekomo niejednokrotnie mieli na mnie haka, a potem – gdy okazywało się, że nie mają na mnie zupełnie nic, co mogłoby mnie pogrążyć – nie trafiałem za kratki. Dlatego byli tacy wściekli i nabuzowani. Dzisiaj te żądne krwi hieny nie byłyby sobą, gdyby nie skorzystały z nadarzającej się okazji i porządnie mi nie wpierdoliły. Pozostało mi więc tylko zasłaniać głowę, by to jakoś przetrwać, by to przeżyć. Bo pomimo że przyszłość widziałem w czarnych barwach, jednak nie chciałem umierać. Na śmierć było zdecydowanie za wcześnie.

***

– Dalej będziesz szedł w zaparte, Stasiek? – zapytał sukinsyn, który od dawna dreptał mi po piętach.

Od początku podejrzewałem, że jak tylko jego kolesie odpowiednio się wyżyją, a potem przewiozą mnie na komisariat, to właśnie temu złamasowi powierzą moją sprawę. Oczywiście szacowny komisarz Szumski od zawsze nie był w stanie niczego mi udowodnić. Teraz także nic na mnie nie miał, a właściwie prawie nic. Żadnych konkretów, niezbitych dowodów, jedynie słabe, niewiele warte poszlaki. Ale miał nade mną jedną, wyraźną i niewątpliwą przewagę. Ja, skuty, siedziałem na krzesełku, a on rozsiadał się w wygodnym fotelu po drugiej stronie biurka i gapił się na mnie z dziką satysfakcją. Gdyby nie kajdanki, starłbym mu z gęby ten chamski uśmieszek. Jednak w sytuacji, w której się obecnie znajdowałem, nic nie mogłem zrobić. Uśmiechnąłem się więc i ja, za co mogłem po raz kolejny oberwać w mordę. Nie obchodziło mnie to, ani trochę. Jeszcze jeden raz nie pogorszy mojej już i tak dość nieciekawej sytuacji. Jeden strzał w tę, czy w tę…

– A ty dalej będziesz próbował, co? – odparłem jedynie, wyraźnie sobie z niego drwiąc.

Szumowina, bo tak miałem w zwyczaju go nazywać, wstał gwałtownie, a fotel z łoskotem odbił się od pomalowanej zieloną olejnicą ściany. Jeśli naprawdę wydawało mu się, że czymś takim mnie przestraszy, był w błędzie.

– Co zaszło na tym zadupiu? – zaryczał groźnie, kładąc ręce na biurku i pochylając się w moją stronę, na co tylko poprawiłem się nieznacznie na krześle. Liczyłem, że to wystarczy, bo i znałem metody działania takich jak on. Za chwilę równie dobrze mogłem znaleźć się na podłodze, uprzednio obrywając w wątrobę. – Odpowiadaj!

– Umyj, kurwa, zęby – powiedziałem raptem, za co mi przypierdolił w gębę. Ani drgnąłem, choć w ustach poczułem krew.

– Zapytam jeszcze raz…

– A ja jeszcze raz odpowiem. Zjawiłem się tam przypadkiem. I żądam adwokata.

Szumski co prawda tym razem w odpowiedzi nie uderzył mnie w brzuch, tak jak się spodziewałem, ale kopnął w krzesło, więc dłużej nie byłem w stanie utrzymać się w pionie i runąłem, jak długi, wprost pod jego nogi.

– Jeszcze mnie zacznij kopać, skurwielu – burknąłem, sam prosząc się o kłopoty, przez co siłą rzeczy oberwałem w trzewia, tyle że dla odmiany, z buta.

Ja pierdolę! To zabolało. Ale dobrze chociaż, że Szumowina miał jakieś tam zasady i nie celował w głowę, bo tym razem nie zdołałbym jej ochronić rękoma – uniemożliwiały mi to jebane bransoletki.

Musiałem przyznać, że czekała mnie naprawdę niezapomniana, pełna wrażeń noc.

Rozdział 2

Nela

To lament mamy sprowadził mnie do żywych. Nie wiem dlaczego, ale zawsze nad wyraz świadomie reagowałam na jej głos. Odkąd pamiętam, dużo mówiła, a jeszcze więcej miała do powiedzenia. Może stąd się to brało? Tym razem także nie zamykały się jej usta, ale pomimo że byłam półprzytomna, od razu rozpoznałam barwę jej głosu. Mama była wzburzona, a zarazem bardzo przejęta. I płakała. Właściwie nie, ona rozpaczała!

– Co on ci zrobił?!

Nie miałam dość siły, żeby jej odpowiedzieć na to trudne pytanie, ale nawet gdyby było inaczej, to chyba nie zdołałabym tego racjonalnie wyjaśnić. W mojej głowie bowiem wciąż panował ogromny chaos i w sumie nie bardzo wiedziałam, co tak naprawdę się wydarzyło. Niemniej mama zdawała się sporo wiedzieć. Podobnie zresztą jak ojciec, którego głos nagle przebił się przez jej szloch:

– Zabiję. Przyrzekam, że nam za to zapłaci!

– Co robisz? – pisnęła mama.

– To, co powinienem zrobić już na samym początku.

Właściwie nadal nie byłam pewna, co to oznaczało w praktyce, ale oddalający się ode mnie męski głos nie ustawał w pretensjach. Tym razem jednak ojciec krzyczał na Miśka, wyraźnie żądając od niego wyjaśnień. Nie mogłam nic zrozumieć z tej urywanej wymiany zdań, czy raczej pojedynczych wrzasków, nad którymi próbował zapanować ktoś inny, ale po chwili doznałam olśnienia. Tata żądał lokalizacji. On chciał jechać do tego… piekła! A ja? Musiałam go powstrzymać. Nie mogłam do tego dopuścić! To zbyt niebezpieczne. Ci ludzie… Oni WSZYSCY, bez wyjątku, mogliby przecież zrobić mu krzywdę!

– Tato – jęknęłam, choć nadal nie byłam pewna, czy z moich ust wydobył się jakikolwiek dźwięk. – Tatku – powtórzyłam słabym głosem, choć w moim odczuciu próbowałam krzyczeć. Chyba poskutkowało, bo naraz zrobiło się ciszej, a po chwili tocząca się kłótnia zupełnie ustała.

– Córciu – szepnął ojciec, znacznie już spokojniejszym głosem. Złapał mnie za rękę.

Nie mogłam go dostrzec, choć próbowałam dźwignąć powieki. Właściwie nic nie widziałam, ale słuch działał mi bez zarzutu. Słyszałam wyraźnie jego przejęty głos i czułam dotyk jego ciepłych palców oplatających moją dłoń.

– Proszę – szepnęłam słabo. – Nic nie rób. O nic więcej cię nie poproszę, przyrzekam. Tylko o to…

A następnie znów nastała ta cholerna niemoc, ciemność, i cholera wie, co jeszcze. A to oznaczało, że kolejny raz odpłynęłam.

***

Właściwie nie byłam nawet pewna, co było potem. Prawdopodobnie naprzemiennie odzyskiwałam i traciłam przytomność, bo chwilami wydawało mi się, że coś słyszę, że czuję czyjś dotyk, a nawet zapach, by po sekundzie znów nie czuć absolutnie niczego. W tych króciutkich momentach, gdy wydawało mi się, że byłam świadoma, doświadczałam całą masę różnych bodźców. Raz było mi zimno, innym razem gorąco. Miałam mdłości, a jeszcze kiedy indziej trawił mnie głód i pragnienie. Wydawało mi się również, że znowu coś słyszę, jakieś rozmowy albo właściwie tylko ich strzępki, które zupełnie się ze sobą nie kleiły. Przez chwilę sądziłam nawet, że zaczynam coś rozumieć, by za moment znów totalnie się w tym pogubić. To było ogromnie frustrujące, zwłaszcza, że nadal nie miałam dość siły, żeby otworzyć oczy i przekonać się, co tak naprawdę działo się wokół mnie. Już niczego nie byłam pewna, no chyba tylko tego, że ta cała Margaret nieźle mnie urządziła. Spośród tak wielu niewiadomych dokładnie pamiętałam, że ta baba nie miała litości. Biła mnie, okładała gdzie popadnie. Nie potrafiłam zliczyć ilości ciosów, które mi zadała, ale o tym, że na moim ciele zostawiła mnóstwo śladów swojego szaleństwa, byłam przekonana. Reakcja rodziców potwierdzała to aż nazbyt wyraźnie.

***

Margaret była bezwzględna – docierało to do mnie, ilekroć na moment odzyskiwałam przytomność. I szalona. Nie przekonywały ją żadne argumenty. Obwiniała mnie o rozpad swojego związku. Mówiła wprost, że ukradłam jej męża. A przecież to nieprawda. Kostek oszukał nas obie. Ja również stałam się ofiarą, co teraz czułam w każdym, najmniejszym skrawku mojego trawionego bólem ciała. Ale ona najwyraźniej tego nie rozumiała. I w ogóle nie chciała mnie słuchać…

***

W końcu jakimś cudem udało mi się otworzyć oczy. Nadal jednak widziałam jak przez mgłę. Nic dziwnego. Miałam obrzęknięte i sine powieki, co mimochodem usłyszałam od jednej z pielęgniarek. Zdawały się być jak z ołowiu, więc podniesienie ich graniczyło z cudem. Przez powstałe w nich szczelinki niewiele mogłam dostrzec, a dodatkowo oślepiało mnie ostre, szpitalne światło, które sprawiało, że mnie mdliło i kręciło mi się w głowie. Dlatego poddałam się i kolejny raz pozwoliłam im opaść.

– Mamuś – jęknęłam, słysząc gdzieś w pobliżu jej zniżony do szeptu głos.

– Jestem, kochanie. Jestem. – Za sekundę poczułam znajomy dotyk na swojej skórze. – Już nic ci nie grozi – usłyszałam jeszcze. – Odpoczywaj. Wszystko będzie dobrze.

Tylko dlaczego głos mamy mnie nie przekonywał? Było w nim tyle przejęcia, długo powstrzymywanego żalu, a nawet płaczu, który czaił się w każdym słowie. Znałam ją zbyt dobrze. A ona – zdawać by się mogło – właśnie o tym zapomniała. To zaś oznaczało, że wcale nie było dobrze.

***

Nie wiem, jak długo spałam, ale kiedy się ponownie ocknęłam i kolejny raz zdołałam otworzyć oczy, odkryłam, że mam na sobie jakąś błękitną koszulę, a moja prawa ręka jest grubo owinięta bandażem. Próbowałam ją unieść odrobinę, ale dojmujący ból zdawał się rozrywać mi skórę, promieniując aż do kości, dlatego szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Syknęłam mimowolnie, gdy ręka na powrót wylądowała na szpitalnym łóżku, a siedząca na krześle obok mama, która na moment musiała przysnąć, natychmiast się z niego poderwała.

– Córeczko. Obudziłaś się – stwierdziła, zawisając nade mną i dotykając z troską mojego policzka. – Mocno cię boli?

– Nie, nie aż tak bardzo – zaprzeczyłam, krzywiąc się mimowolnie. – Ale skoro boli, to chyba dobrze, prawda? – Starałam się nawet lekko uśmiechnąć, ale zdaje się, że nie wyglądało to najlepiej, bo w oczach mamy wezbrały łzy. – Przepraszam cię, mamuś – wyszeptałam już całkiem poważnie. Pomimo wielu niewiadomych, o jednym byłam przekonana. Zawiodłam. Wszystkich. – Naprawdę nie chciałam.

– Już nic nie mów. – Mama ujęła w swoje ręce moją ocalałą cudem dłoń, ucałowała ją, a potem przylgnęła do niej wilgotnym policzkiem. – To już przeszłość.

Tak. Zwłaszcza on.

Kostek

O ile dotąd wszystkie służby, od policji począwszy na sądownictwie skończywszy, uważałem za najbardziej opieszałe instytucje w kraju, to naraz musiałem przyznać, że w tym jednym, konkretnym przypadku wyjątkowo się postarali. Prokurator przesłuchał mnie dosłownie chwilę po tym, jak dostałem solidny wpierdol na dołku. Swoją drogą, ten goguś, w sztywniackim garniaku i w okularach jak denka od słoików, też miał ochotę mi przyłożyć – widziałem to w jego zadziornym spojrzeniu, kiedy go prowokowałem – ale okazało się, że miał więcej klasy od chłopaków w niebieskich mundurkach.

– Wiesz, co ci za to grozi? – zapytał, bębniąc palcami o blat biurka, przy którym obaj siedzieliśmy od przeszło godziny.

– Nic na mnie nie masz – odparłem jedynie, zgodnie z prawdą.

Rzeczywiście tak było. Oprócz poszlak, nie mieli na mnie niczego konkretnego. Tylko dwa trupy, których spowodowania śmierci nie mieli mi jak udowodnić, oraz stojący odłogiem sprzęt do hodowli konopi, który psiarnia zarekwirowała zaraz po przyjeździe na miejsce zbrodni. To jednak wciąż trochę za mało, żeby mnie wsadzić za kratki. Zeznałem raptem – a byłem jedynym naocznym świadkiem zdarzenia – że denaci posprzeczali się i w afekcie doszło do rozszerzonej zbrodni. Moje słowo przeciwko… No właśnie. Nikt nie mógł tego potwierdzić, ani też temu zaprzeczyć. Zero dowodów. Zaś na pytanie, do kogo należał sprzęt do produkcji narkotyków, również odpowiedziałem wymijająco, a właściwie szedłem w zaparte, że nie mam pojęcia i że trzeba by zapytać mojej zmarłej żony lub jej nieżyjącego wspólnika. Oberwałem za to, i to jak, choć nie tutaj, a podczas przesłuchania na komisariacie.

– A to się jeszcze okaże – odburknął prokurator, notując coś w aktach.

Uśmiechnąłem się krzywo, choć powodów do radości miałem coraz mniej. Znałem metody działania ludzi takich jak on, i wiedziałem, że jeśli bardzo się uprą, to wyciągną coś, cokolwiek, choćby spod ziemi, żeby mnie udupić. Mogłem zatem jedynie mieć nadzieję, że nie będzie tego zbyt dużo. Nie zamierzałem bowiem zestarzeć się w pudle. Wciąż miałem inny plan na życie.

– Wiesz może, co z moim synem? – zapytałem po chwili.

Niestety o Neli nie mogłem wspomnieć ani słowem. To byłoby zbyt ryzykowne posunięcie. Nikt w tej chwili nie powinien mnie z nią kojarzyć, a zwłaszcza z tym, co się jej przydarzyło.

– A co ma być? Pewnie już trafił do odpowiedniej placówki – burknął. – No co się tak gapisz? – dodał bezczelnie, kiedy przez dłuższą chwilę uparcie ważyłem w głowie jego słowa. Nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Bo nie tego chciałem dla mojego ukochanego syna. – Mogłeś wcześniej pomyśleć, co stanie się z twoim synem, kiedy dasz dupy na całej linii, Stasiek.

W normalnych warunkach typ dostałby w mordę za takie słowa, za tę prowokację w jego głosie, której nie sposób było nie zasłyszeć. Ale po pierwsze miałem skute kajdankami ręce, a po drugie prokurator miał rację; dałem ciała jak się patrzy. Gdybym był bardziej ostrożny i przewidziałbym, co kombinuje Małgośka, nie doszłoby do żadnej z zaistniałych sytuacji.

Na myśl, co mogło się zdarzyć, jeśli przyjechałbym za późno…

***

Pierwsza noc w pudle była najgorsza. Bolało mnie niemal wszystko: posiniaczone od kopniaków ciało, przepełniona milionem myśli głowa oraz serce, a właściwie dusza, która w nim pomieszkiwała. Tak, to ona bolała mnie najbardziej. Paliła żywcem, niczym ogień piekielny.

Trapiła mnie myśl, że zawiodłem wiele osób, zwłaszcza syna, przy którym obiecałem trwać bez względu na wszystko. Odbierając mu matkę, a sam lądując w więzieniu, pozbawiłem go szansy na stosunkowo normalne dzieciństwo, którego sam nie miałem, na dom, który oboje z Małgośką próbowaliśmy mu stworzyć. Nie potrafiłem sobie tego wybaczyć, zwłaszcza że nadal pamiętałem, co czułem, będąc małym chłopcem zaniedbywanym przez matkę.

Póki co umieszczono mnie w areszcie śledczym, a w celi byłem sam. To mój pierwszy raz w pace, więc nie miałem żadnego doświadczenia, ale według tego, co mówili moi kumple, którzy trafili w takie miejsca przede mną, w nich panowały trochę inne zasady niż w zakładach karnych, gdzie odbywało się kary już po wyroku. I narzekali głównie na samotność czy ogólną izolację. Mnie doskwierało coś innego: twarda, wąska prycza oraz cuchnący kibel w rogu kiszkowatego, niemal pozbawionego światła i świeżego powietrza pomieszczenia. Jeślibym cierpiał na klaustrofobię, pewnie miałbym teraz niemały problem.

Westchnąłem i zamknąłem oczy. Czułem się fatalnie, ale zasłużyłem. Sam byłem sobie winien. Gdybym był bardziej czujny, albo jeżelibym pozwolił Neli w porę odejść, dziś żadne z nas nie cierpiałoby tak jak teraz.

Otworzyłem oczy i spojrzałem w sufit. W celi, wraz z nadchodzącym dniem, robiło się coraz jaśniej, więc zauważyłem nad głową ohydne plamy. Skrzywiłem się na ten widok. Ostatni raz coś podobnego widziałem w domu mojej matki. Zacieki w jej mieszkaniu były wynikiem zalania – sąsiadowi z góry pękła rura czy coś. Te jednak wydawały się jeszcze bardziej odrażające. Przypominały grzyb, niezdrową pleśń, która mogła wynikać z braku odpowiedniej wentylacji i złych warunków.

Potarłem czoło. Użalanie się i zgadywanie, co by było gdyby, niczego nie zmieniało. A i czasu nie da się cofnąć. Zresztą, nawet jeśli byłoby to możliwe, dzięki czemu nie znalazłbym się tutaj, to czy zdołałbym wyprzeć się miłości do dziewczyny, przy której czułem się lepszym człowiekiem? Nie sądzę.

Rozdział 3

Nela

– Pani Nela? Dobrze pamiętam? – Do sali właśnie wszedł lekarz. Widziałam go już wcześniej. Nadal słabo kontaktowałam, ale poprawiło mi się na tyle, że wzrosła moja świadomość. – Możemy pomówić? Na osobności. – Popatrzył wymownie na zdezorientowaną, zaspaną mamę, która nie odchodziła od łóżka i od kilkunastu godzin tkwiła przy nim na szpitalnym krześle.

– Jeśli chodzi panu o to, co powiedziałam…

– Nie. Nie będę więcej przepytywał pani na temat tego, jak doszło do wypadku – zapewnił pospiesznie.

Odetchnęłam z ulgą. Nie zamierzałam do tego wracać. To, co zaszło tamtej nocy, już nie miało dla mnie większego znaczenia. Tak przynajmniej próbowałam sobie wmówić, a zwłaszcza to, że Kostek i wszystko, co było z nim związane, to przeszłość. Nigdy nie powinnam była go spotkać na swojej drodze – to pewne – a Ona – Madonna z portretu w Częstochowie – okrutnie ze mnie zadrwiła. Nic więcej.

– Więc o co chodzi? – zapytałam pełna obaw.

Lekarz spojrzał wówczas wymownie w stronę skołowanej całą sytuacją mamy.

– Proszę mówić. Nie mamy przed sobą tajemnic – dodałam, co trochę rozmijało się z prawdą. Ale przecież teraz było to nieistotne.

– Pani ogólny stan jest dobry.

Już to słyszałam od innych medyków, choć nie podzielałam tej opinii. Wcale nie czułam się dobrze. Pewnie też wyglądałam nie najlepiej, o czym chwilowo nie mogłam się przekonać, bo mama odmówiła mi podania lusterka. Domyślałam się, co się za tym kryło, odpuściłam więc.

– Jest jednak coś, o czym muszę panią poinformować. Trzeba podjąć decyzję dotyczącą dalszego leczenia, gdyż ta wiąże się z ryzykiem poronienia.

Nie od razu przyswoiłam tę informację, choć gdy dostrzegłam minę mamy, patrzącej na mnie szeroko otwartymi, nienaturalnie wielkimi oczami, natychmiast przetworzyłam w głowie zasłyszane słowa.

To-nie-działo-się-naprawdę! To dlaczego stojący na wprost mnie mężczyzna wydawał się nad wyraz realny?

– O czym pan… mówi? – wydukałam wreszcie, głośno przełykając ślinę.

– Operacja pani dłoni będzie skomplikowana i jej skutki mogą okazać się niebezpieczne dla pani dziecka. W pierwszym trymestrze…

Nie słuchałam go już. To nie mogło być prawdą!

– Proszę pani? – Męski, opanowany głos ponownie ściągnął mnie nie ziemię. – Mam rozumieć, że nie wiedziała pani o ciąży?

Nie mogąc znieść wpatrujących się we mnie spojrzeń, wbiłam wzrok w leżące po obu moich stronach dłonie – szczególnie jedna, obandażowana wzbudziła we mnie wręcz przesadne zainteresowanie – po czym w odpowiedzi pokiwałam głową.

– To dziewiąty tydzień. Jak dotąd wszystko przebiega prawidłowo, jednak zważywszy na nieprzewidziane okoliczności…

Brakowało mi odwagi, ale wreszcie popatrzyłam na matkę. W jej oczach połyskiwały łzy. Nie wiedziałam, czego były dowodem: radości, czy zawodu, bo milczała jak zaklęta.

– Musi pani podjąć decyzję, co dalej – kontynuował lekarz. – Czy decyduje się pani na leczenie i ratowanie pogruchotanej dłoni, czy ze względu na dziecko, odmawia pani dalszej terapii?

Kolejny raz spojrzałam na obandażowany nadgarstek. Nawet pod tą niezliczoną ilością warstw sterylnych opatrunków, wyglądał koszmarnie. Wystające koniuszki palców były sine i w dalszym ciągu bolały okrutnie. Na nic zdawały się podawane mi regularnie środki przeciwbólowe.

– Co się stanie, jeśli zdecyduję się przerwać leczenie? – Odpowiedź wydawała się oczywista, niemniej chciałam ją usłyszeć. Wprost.

– Pani dłoń może już nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Poza tym nieodpowiednio leczona… – Doktor zawahał się na moment, po raz kolejny zerkając na moją matkę, która z każdą upływającą minutą zdawała się coraz bardziej blednąć. – Niestety istnieje ryzyko jej utraty.

Właśnie tego bałam się usłyszeć, ale z pewnością zareagowałam lepiej od mamy, która wyglądała, jakby miała się za chwilę zupełnie rozsypać.

– Jaką mam szansę, że nie stracę dłoni?

– To zależy od wielu czynników. Od leków, które powinniśmy wdrożyć, a których w pani stanie nie możemy podać. Od zabiegów, których tu w Polsce nie możemy wykonać. Tak zaawansowane praktyki wykonują…

– Gdzie? – Niegrzecznie jest przerywać innym, ale jak desperatka chwytałam się nadziei, czego nie dało się powiedzieć o ledwie stojącej na nogach matce. Naprawdę wyglądała, jakby za chwilę miała upaść.

– W Stanach, w Nowym Jorku.

Nowy Jork… Jeszcze do niedawna marzyłam, by tam pojechać i rozwijać karierę. A teraz NYC może być dla mnie jedynie przepustką, która mogłaby uratować mi dłoń.

– Terapia w klinice w Stanach nie opiera się jedynie na operacji, która sama w sobie jest niezbędna. Rehabilitację też mają na najwyższym poziomie. Poza tym tamtejsi lekarze dysponują sprzętem i technikami, które niwelują ryzyko…

– Ryzyko – powtórzyłam po nim, odruchowo kładąc zdrową dłoń na płaskim brzuchu.

Ledwie co dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka, ale na wieść o ryzyku natychmiast obudził się we mnie instynkt macierzyński, o którego istnieniu w zasadzie nawet nie miałam pojęcia. Dotąd bowiem wydawało mi się, że jestem za młoda, by odczuwać podobne emocje. Co prawda mojego młodszego brata kochałam całym sercem i nierzadko rozpieszczałam jak dziecko, choć już prawie dorosły z niego facet, ale czy to to samo?

– Czy mogę je stracić? – zapytałam.

– Ryzyko jest naprawdę niewielkie. Proszę zrozumieć, każda operacja, a nawet najdrobniejszy zabieg, może nieść za sobą powikłania, zwłaszcza w pani stanie.

Spojrzałam na mamę. Jej latająca broda i szybko mrugające powieki – jakby jej coś wpadło do oka – nie wróżyły niczego dobrego. Oj, nie pomagała.

– Ile mam czasu na podjęcie decyzji?

– Każdy dzień zwłoki działa na niekorzyść. Naczynia krwionośne w pani dłoni obumierają z godziny na godzinę.

Znów spojrzałam na obandażowaną rękę. Jej widok budził we mnie skrajne emocje. Co prawda udawało mi się zapanować nad obecnym bólem, ale wciąż jak żywo pamiętałam ten zadawany młotkiem. Myślałam, że pierwsze razy były najokrutniejsze. Potem jednak było jeszcze gorzej – zapragnęłam umrzeć.

– Jest jeszcze coś, co powinna pani wiedzieć – usłyszałam na odchodne. – Operacja nie jest refundowana przez NFZ. Warto poszukać fundacji, która może nie rozwiąże całkowicie problemu, ale z pewnością pomoże.

– Ile… to może kosztować? – wydukałam.

– Jakieś pół miliona dolarów.

Cóż, zatkało mnie, bo i nie miałam pojęcia, skąd miałabym wziąć takie pieniądze. Byłam biedna jak mysz kościelna.

– Proszę być dobrej myśli.

– Jasne – odpowiedziałam bez przekonania.

– Czekam na decyzję. Tymczasem zostawiam panie same.

– Córeńko – wyłkała mama, kiedy tylko lekarz wyszedł i gdy znalazłam się w jej ramionach. W sumie to ona znalazła się w moich, ale czy to ważne?

– Już, mamuś, już – szepnęłam, jednocześnie sama starając się jakoś trzymać. Nie było lekko, ale z nas dwóch, to ja musiałam trzymać fason. Przywykłam.

– Jesteś w ciąży i… – głos jej się łamał i chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziała co powiedzieć.

Odsunęłam ją nieznacznie i pokiwałam głową, wymuszając resztki uśmiechu. Nieraz wyobrażałam sobie chwilę, kiedy mówię mamie, że spodziewam się dziecka. Przyznam, że nie tak to widziałam.

– Spodziewasz się dziecka, a Kostek…?

– Nie może się dowiedzieć – przerwałam jej.

– Ale…

– Nie, mamo. On nie ma prawa wiedzieć. – Mój zdecydowany głos najwyraźniej ją przekonał. – Nie mówmy teraz o tym. A nawet nigdy więcej nie wracajmy do tego tematu.

Miałam mętlik w głowie i naprawdę musiałam się z nim uporać po swojemu. A mówienie o dziecku, którego nie planowałam, i które, choćby przez wzgląd na okoliczności, nie powinno się pojawiać na tym świecie, a zwłaszcza o jego ojcu, sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej skołowana. Potrzebowałam czasu, żeby ochłonąć i przetrawić te wszystkie, spadające na mnie niczym grom z jasnego nieba, informacje.

– Ale Nela? – odparła mama. – Słyszałaś, co powiedział doktor? Musimy się zastanowić, skąd wziąć na to pieniądze. Powinniśmy jak najprędzej przegadać to całą rodziną. I chyba Kostek też powinien…

– Nie! – przerwałam jej stanowczo.

Miałam dość wtrącania się wszystkich – bez wyjątku! – w moje prywatne sprawy. Może to wciąż nie był odpowiedni moment na aż tak poważny krok w dorosłość, ale wreszcie chciałam choć raz zadecydować o sobie. Sama. Zresztą już nie tylko o sobie. Nagle bowiem ze zdwojoną siłą dotarło do mnie, że stałam się odpowiedzialna za kogoś jeszcze.

– Nie? – Mama spojrzała na mnie z niezrozumieniem czającym się w jej oczach, i chyba nawet żalem.

Nie chciałam jej w żaden sposób urazić, ale właśnie teraz, być może ten jeden raz, musiałam dać jej jasno do zrozumienia, czego od niej oczekuję. A oczekiwałam tylko prywatności i dyskrecji. Oraz czasu, którego w zasadzie nie miałam. Liczyłam, że to zrozumie.

– Obiecaj mi, że na razie nikomu, bez wyjątku – podkreśliłam – nie powiesz o dziecku.

– Nela…

– Obiecaj mi to.

Nie chciałam stawiać jej w kłopotliwej sytuacji, prosząc ją o dyskrecję, bo mama nie miała większych tajemnic, zwłaszcza przed ojcem, od którego też oczekiwała bezwzględnej szczerości. I doskonale zdawałam sobie sprawę, ile kosztuje ją moja prośba. Ale nie miałam wyjścia. Musiała mi to obiecać.

– Neluś…

– Obiecaj mi! – Przewiercałam ją spojrzeniem tak długo, aż skapitulowała i pokiwała głową.

– Co teraz? – zapytała po chwili krępującej ciszy.

– Nie mam pojęcia.

– Pół miliona to strasznie dużo pieniędzy. Nie mamy takich.

– Nie trap się tym – skwitowałam jedynie. Nie zamierzałam dokładać jej trosk i mówić wprost, że prawdopodobnie do żadnej operacji nie dojdzie, bo w tym momencie nie była gotowa na taką informację. – Słyszałaś, co mówił pan doktor? Mamy być dobrej myśli.

– Bo to takie proste! – panikowała. – Pewnych kosztów nie da się przeskoczyć. Nieba bym ci uchyliła, córeńko, ale…

– Będzie dobrze – przerwałam jej, sama w to nie wierząc. – Musi – dodałam jeszcze, jakby do siebie.

Kostek

Naprawdę, szybkość, z jaką poprowadzono moją sprawę, była zadziwiająca. Przed sądem stanąłem raptem w przeciągu tygodnia, a już kolejnego dnia przewieziono mnie do zakładu karnego w Wawrowie. To była jedyna dobra wiadomość, jaką na rozprawie odczytał sędzia. Mogłem przecież zostać wywieziony Bóg wie gdzie. Z dala od domu i od bliskich – o ile w ogóle tacy mi zostali.

Dostałem trzy lata. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Mecenas, którego otrzymałem z urzędu – tak, nawet na dobrego adwokata nie mogłem liczyć, bo psiarnia dobrała się do tej bardziej legalnej części mojego majątku, uznając, że dorobiłem się go w nieuczciwy sposób – powiedział mi, że