Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Olga to szalenie ambitna, zdolna młoda kobieta. Singielka z wyboru, z zawodu konserwator zabytków i architekt. Ubiega się o pracę w prestiżowej firmie zajmującej się renowacją starych obiektów. Ma świetne referencje, ale niestety nie przewidziała jednego: konkurencji z… protekcją. Lecz kiedy do Olgi dociera, że znajduje się na straconej pozycji, nadarza się niebywała okazja, by zdobyć etat. Wystarczy tylko nieco zmienić dość istotne informacje w CV i…
Gerald to zamożny biznesmen z lordowskim tytułem, w dodatku dżentelmen wywodzący się ze słynnego angielskiego rodu. Nie stroni od kobiet, ale każdej wyznacza sztywne granice. Aż do dnia, gdy łamie je pewna dziewczyna, którą zatrudnia w swojej firmie. Mężczyzna początkowo jej nie znosi. Nic dziwnego, bo Olga niespecjalnie kryje się z tym, że uważa go za wyjątkowego sztywniaka…
Co się wydarzy, kiedy pomiędzy zatwardziałą singielkę a lekkoducha wkradną się namiętność i uczucie, które zaskoczy równie mocno każde z nich? Czy związek budowany na obopólnej nieszczerości ma szansę przetrwać? Czy kochankowie udźwigną ciężar kłamstwa i braku wzajemnego zaufania? I co wspólnego z tym wszystkim ma tytułowy Mały Książę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 393
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Malwina Kozłowska
Korekta
Monika Malewicz
Projekt okładki
Justyna Knapik
fb.com/justyna.es.grafik
Redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Wydanie I, 2024
Wydawca:
Wydawnictwo Grzechu Warte
© Wydawnictwo Grzechu Warte, 2024
tekst © Katrarzyna Mak
ISBN 978-83-970671-5-8
Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.
Pozwól, że opowiem ci historię
Te kilka rzeczy o nas
Jesteśmy w drodze do zupełnie nowego poranka
Kiedy ty i ja
Podnosisz mnie, jestem teraz silniejszy
Sprawiasz, że jestem lepszy, ale sam siebie kwestionuję
Czy jestem głupcem, że cię kocham?
Mam tylko nadzieję, że sobie poradzę
Czy możesz mi obiecać, że nigdy nie złamiesz mi serca?
Czy jestem głupcem, że tęsknię za tobą, kiedy tańczę w ciemności?
Ale zawsze wiedziałem, że będziesz moją dziewczyną
Zamieniłaś noc w światło dnia
Szepty w mojej głowie ucichły
Zamknąłem drzwi do przeszłości, która nas rani
Nigdy więcej nie wrócę
Podnosisz mnie, jestem teraz silniejszy
Sprawiasz, że jestem lepszy, ale sam siebie kwestionuję
Czy jestem głupcem, że cię kocham?
Mam tylko nadzieję, że sobie poradzę
Czy możesz mi obiecać, że nigdy nie złamiesz mi serca?
Czy jestem głupcem, że tęsknię za tobą, kiedy tańczę w ciemności?
Ale zawsze wiedziałem, że będziesz moją dziewczyną
Czy możesz mi obiecać, że nigdy nie złamiesz mi serca?
Ale zawsze wiedziałem, że będziesz moją dziewczyną
Moja dziewczyna*
* Tłumaczenie piosenki Oscara Cymsa
Źródło: Musixmatch
Autorzy: Marvin Humes / Savan Kotecha / Toby Gad / Jonathan Benjamin Gill
Tekst: My Girl © Emi Blackwood Music Inc., Kobalt Music Services America Inc Kmsa, Hipgnosis Sfh I Limited, Magic Records Sp. z o.o.
Olga
– Myślisz, że sobie poradzę?
Im bliżej spotkania, tym większe ogarniają mnie wątpliwości. Nie mam ochoty na kolejny zawód taki jak ten, który poczułam, kiedy pokazano mi, gdzie moje miejsce, gdy stosunkowo niedawno aplikowałam na podobne stanowisko. Facet, który mnie wówczas rekrutował, okazał się strasznym dupkiem. Wyśmiał moje referencje. Dosłownie. I nazwał mnie desperatką, a przecież nigdy nią nie byłam. To, że do końca walczyłam o swoje, nie oznaczało przecież, że jestem zdesperowana. Moja przyjaciółka nazywała tę cechę niezłomnością, która z desperacją nie miała wiele wspólnego.
– A kto, jak nie ty? – odpowiada Agata.
– Poprzednim razem też tak mówiłaś.
Oczywiście nie zamierzałam czynić jej o to wyrzutów, a jedynie przypomnieć, jak to się wtedy dla mnie skończyło.
– Olga, posłuchaj. – Agata staje za moimi plecami i kładzie mi dłonie na ramionach.
W lustrze, przy którym siedzę już od przeszło dwóch kwadransów, próbując należycie przygotować się do spotkania w sprawie pracy, widzę jej poważną minę.
– To nie twoja wina, że trafiłaś na tego chama. Jak mu tam było? Jebany Pankracy?
Aga jak zwykle nie przebiera w słowach. A właściwie w przezwiskach, które stale wymyśla na ludzi pokroju Dziewulskiego. Dla mnie to jednak zwyczajny buc. Człowiek, który przez wzgląd na swoją pozycję uznał, iż ma prawo traktować ludzi z góry.
– Ignacy Dziewulski – poprawiam ją, zostawiając resztę myśli dla siebie.
– A tak. Ignacy. – Agata udaje, że ma odruch wymiotny.
– Aga… – Wzdycham i przewracam oczami.
– No co? Prawdę mówię. Ten… frajer – a jednak nie umie się powstrzymać, choć przez ułamek sekundy wydawało mi się, że ugryzie się w język – nawet cię nie wysłuchał, a powinien! To, że jak dotąd nie praktykowałaś zawodu, wcale nie oznacza, że nie posiadasz wiedzy albo że nie masz doświadczenia. Jedno nie wyklucza drugiego.
To akurat prawda. Historię sztuki zdałam celująco. Zdobyłam także tytuł magistra na specjalizacji konserwator zabytków. Istało się tak nie dlatego, że byłam kujonką, a przez wzgląd na mojezainteresowania. Kochałam historię, nie tylko polską, rzecz jasna. Dzieje sławnych angielskich rodów były równie mocno fascynującym i zajmującym moje myśli tematem. A wiadomo, tam gdzie historia i opowieści niczym z bajki – od dziecka kocham księżniczki, książęta i całą tę baśniową otoczkę – tam i zamki oraz zabytki, jasna rzecz. Wystarczyło zatem połączyć przyjemne z pożytecznym – znam się na konserwacji i renowacji – by robić wżyciu to, co kocham. Szkoda tylko, że wysoko postawione i naprawdę prestiżowe, a w dodatku dające duże możliwości firmy w naszym kraju nie chciały mi dać szansy na zdobycie wymarzonego fachu i udowodnienie im tego, jaka jestem dobra.
– Masz rację – stwierdzam po chwili. – Pójdę tam i pokażę niejakiemu Geraltowi z Rivii, na co mnie stać.
– Jak go nazwałaś? – Agata szybko podchwytuje mój niewinny żart.
– Tak mi się jakoś powiedziało. – Wzruszam ramionami, pudrując nos.
– Myślisz, że twój szef może choć ciutkę przypominać tego Geralta?
– Mam nadzieję, że… – robię pauzę, na co Agata już szczerzy do mnie zęby – bez względu na to, jak się prezentuje, zostanie moim szefem. Nic więcej.
– Ja pierniczę! – Aga burczy, a potem odchodzi od lustra i znużona siada na moim łóżku.
– Co tym razem? – dopytuję, wkładając do ucha jeden z kolczyków.
– Musiałaś mi przypominać mojego Wiedźmina? – wzdycha, kładąc się na plecy.
– Przepraszam, wyrwało mi się.
Naprawdę nie chciałam sprawiać jej przykrości, a już tym bardziej wracać do tego, w moim odczuciu, niepoważnego tematu. Agata jest zagorzałą fanką netflixowego serialu o Geralcie. Właściwie nie; ona nie jest fanką samego serialu, lecz aktora, który jeszcze do niedawna wcielał się w rolę tytułowego wiedźmina. Ostatnimi czasy krążą plotki o zmianach w obsadzie, ale nie mówię jej tego, bo nie chcę stać się naocznym świadkiem jej reakcji na tehiobowe wieści. Wracając jednak do samego Wiedźmina – nie przeczę, grający go Henry Cavill to niezłe ciacho, ale bez przesady. Mało to fajnych facetów chodzi po ziemi? Poza tym ja, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, nie zakochuję się jak smarkula, ani wfikcyjnych postaciach, ani tym bardziej w aktorach. Czego, niestety, nie można powiedzieć o Agacie. Moja przyjaciółka przebierała nogami, a nawet kolokwialnie mówiąc, sikała po gaciach, odliczając czas pomiędzy kolejnymi odcinkami emitowanymi na platformie. I wiem, że nie robiła tego z powodu zaiste wciągającej fabuły serialu. Ona po prostu nie mogła się doczekaćspotkaniaze swoim idolem. Po każdym odcinku wzdychała, achała i ochała do swojego smartfona, na którego tapecie widniał oczywiście nikt inny, jak Henry Cavill! Brakowało tylko, żeby całowała czy lizała ekran, choć kto wie, czy tego nie robi. Na osobności, rzecz jasna.
– Dobra, weź się w garść – przywołuję ją do porządku. – Dobrze wyglądam? – pytam, wstając z pufa i odwracając się tyłem do lustra.
– Wyglądasz jak jakaś profesórka.
Przewracam oczami. A jak, według niej, mam wyglądać? Jestem magistrem konserwatorem, więc jak inaczej powinnam się prezentować?
– Wiesz, że nie o to pytam.
– Pewnie, że nie. Ale wiesz, co myślę?
Nie odpowiadam, bo jestem pewna, że i tak się zaraz o tym dowiem.
– Może gdybyś zamiast tej sztywniackiej białej koszuli i tej… – Agata robi pauzę, kiedy patrzy na moją ołówkową, szarą spódniczkę – nudnej spódnicy założyła coś bardziej rzucającego się w oczy…
– To ubiegałabym się o stanowisko kelnerki w nocnym klubie.
– Jak uważasz – dorzuca na odczepnego. – Ale tego Geralta to ci nie daruję. Popsułaś mi dzień, wspominając o nim.
– Nie taki był mój zamysł, naprawdę. Wybacz.
Chwytam jeszcze torebkę, po drodze do drzwi zgarniam też foliową koszulkę zwydrukowanym CV, ale nie zdołam nawet stopy postawić za próg, bo słyszę jeszcze za plecami:
– Ale jeśli ten twój Geralt okaże się choć ciutkę podobny do mojego Wiedźminka, to pamiętaj: mam do niego pierwszeństwo!
– Oczywista oczywistość – rzucam tylko przez ramię, a potem wychodzę z mieszkania.
Ahoj, przygodo! – chciałoby się dodać, ale zamiast tego w myślach życzę sobie tylko albo aż szczęścia.
Gerald
Mam nadzieję, że chociaż jeden z tych nowych aplikantów na stanowisko konserwatora okaże się choć odrobinę lepszy od poprzedniego, który dla mnie pracował. Denerwują mnie ludzie, którym tylko się wydaje, że znają się na rzeczy, a tak naprawdę błądzą jak dzieci we mgle. W tym interesie nikogo nie stać na pomyłki. Jeśli kupuje się nieruchomość z piętnastego wieku i płaci się za nią krocie, to żaden gamoń nie powinien próbować wmawiać zleceniodawcy, że budynek trzeba restaurować w stylu barokowym, a nie gotyckim. Takie błędy są cholernie kosztowne i nie mają prawa się zdarzać znawcom sztuki. Płacę im grube pieniądze za logiczne myślenie, a nie za bujanie w obłokach.
Wracając do umówionych spotkań – właściwie jak dotąd nic nie wiem o osobach, z którymi mam przeprowadzić rozmowy kwalifikacyjne. Od swojej sekretarki dostałem jedynie suchą informację, że jedna z nich jest z polecenia. Nie cierpię poplecznictwa. Właśnie dlatego postanowiłem niczego nie sprawdzać osobiście, zwłaszcza danych, które mogłyby mi namieszać w głowie. Po prostu spośród dwóch kandydatów chcę obiektywnie wybrać jednego, bez protekcji. Nie znoszę, kiedy mama wtrąca się do moich interesów. Tak, podejrzewam, że znów maczała w tym palce. Niemniej przez wzgląd na szacunek, którym ją darzę, nie mam zamiaru czynić jej o to wyrzutów. Mam tylko nadzieję, że kolejny raz nie stracę swojego cennego czasu na spotkania z ludźmi, którzy być może nie mają pojęcia o sztuce.
Zerkam na zegarek. Do spotkania z pierwszym z potencjalnych konserwatorów dzieli mnie kwadrans. Postanawiam zatem spożytkować go na szukanie kolejnej inwestycji. Jakiś czas temu dzwonił do mnie Ignacy i zaproponował odkup pewnej posiadłości. Jego firmę przerosły koszty remontu, więc postanowił ją odsprzedać po rzekomo atrakcyjnej cenie. Zamierzam się temu bliżej przyjrzeć.
Włączam laptopa i otwieram plik ze zdjęciami i szkicami. Budynek rzeczywiście jest w fatalnym stanie, ale ma olbrzymi potencjał. Na moje oko to wczesny renesans, ale tę opinię pozostawię znawcy – przynajmniej taką mam nadzieję, że któryś z aplikantów się nim okaże. O ile nie zwodzi mnie wzrok – pałac jest naprawdę mocno podniszczony, więc trudno to jednoznacznie ocenić – budowlę tę cechuje prostota, którą tak bardzo sobie cenię. Nie widać tu żadnych ostrych łuków, które są tak charakterystyczne dla późnego średniowiecza. Śmiem więc zakładać, że to rzeczywiście budowla pochodząca z renesansu.
Podnoszę wzrok znad laptopa i ponownie zerkam na zegarek. Mój, mam nadzieję, nowy konserwator zabytków ma się zjawić w moim biurze punktualnie, za niecałe dziesięć minut. Podnoszę zatem słuchawkę i łączę się z sekretariatem.
– Tak, proszę pana?
– Czy pierwszy z gości już przyszedł?
– Niestety, jak dotąd nikt się nie zjawił. Nadal czekamy.
Wydaje mi się to trochę dziwne, bo z reguły ludzie, którym zależy na pracy, przychodzą grubo przed czasem, na wypadek ewentualnych poślizgów, korków i tym podobnych. Tymczasem pierwszemu z aplikujących zupełnie się nie spieszy. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak odczekać jeszcze chwilę, choć szczerze mówiąc, nie przywykłem do czekania.
Ponownie skupiam się na pracy i zerkam na zdjęcia pałacu. Pobieram je, zapisuję, a następnie przerzucam do programu, dzięki któremu uzyskam pełną wizualizację. Po chwili na monitorze pojawia się piękny, naprawdę zacny kompleks pałacowo-parkowy. Cóż, jeśli konserwatorowi zabytków udałoby się nie puścić mnie z torbami i odtworzyć ten obiekt właśnie na modłę obrazka, któremu z zapałem się przyglądam, byłbym z siebie bardzo rad.
– Pani Magdaleno? – odzywam się ponownie do słuchawki.
– Nadal nikt się nie zjawił – po drugiej stronie pada rzeczowa odpowiedź.
Jestem zły. To niedopuszczalne, żeby się spóźniać na zaplanowane spotkanie, a jest już minuta po czasie. Powinienem zatem od razu zlecić swojej sekretarce, żeby odesłała spóźnialskiego kandydata, o ile ten rzeczywiście raczy się stawić w moim biurze, a jednak, nie wiedzieć czemu, nie robię tego. I chyba właśnie po raz pierwszy postanawiam dać komuś drugą szansę. A to do mnie zupełnie niepodobne.
Olga
Jestem tak zestresowana rozmową kwalifikacyjną, że aż rozbolał mnie brzuch. Mam nadzieję, że się nie spóźnię, bo ledwie zdążyłam dojechać na czas. W mieście panują straszne korki. Oczywiście przewidziałam i to, ale kolizji na jednej z głównych ulic już nie. I to właśnie przez tę nieszczęsną kraksę w ostatniej chwili dobiegam zdyszana do windy i wpadam do kabiny, zanim drzwi zasuną mi się przed nosem. Jestem zasapana, ale to nie przeszkadza mi w tym, żeby się przywitać z młodą kobietą, która, jak się okazuje, jedzie na to samo piętro, co ja.
– Dzień dobry – mówię, ale ona nie zwraca na mnie uwagi. Być może mnie nie słyszy, bo w uszach ma wciśnięte słuchawki. W dodatku chyba rozmawia przez telefon, bo nagle dochodzi mnie jej głos.
– Pani Woodville wyraziła się jasno. Chce, żebym poszła na to spotkanie – wzdycha, a potem z pretensją dodaje: – Czego ty jeszcze nie pojmujesz, Dominik? To, jak potoczy się mój los, leży w jej rękach. – Znów na moment milknie, ale po malującej się na jej twarzy minie wnioskuję, że rozmówca czyni jej o coś wyrzuty. – Jak ty nic nie rozumiesz! Ona mówi, że nie dostanie jej nikt inny, tylko ja! To moja życiowa szansa!
O ile przeczucie mnie nie zwodzi, ta wymuskana damulka – tak, jest naprawdę piękna i bogata, co widać po jej ubiorze, fryzurze, manikiurze i cholera wie, czym jeszcze – aplikuje na to samo stanowisko co ja. W dodatku ma… szerokie plecy.
No i to by było na tyle. Już po robocie. A tak liczyłam na ten etat… Sądziłam, że tym razem mi się uda, że dziś dopisze mi szczęście i niejaki Geralt z Rivii da mi szansę, i chociaż mnie wysłucha.
– Dominik, posłuchaj. Wiem, że jesteś zazdrosny, ale wiążąc się ze mną, wiedziałeś, na co się piszesz! – dziewczyna rzuca wściekle do słuchawki. – A więc tak stawiasz sprawę?!
Nadal nie zwraca na mnie uwagi, w dodatku podnosi głos. Jest oburzona, fuka jak dzika kotka. Następnie chyba wreszcie odkrywa, że nie jest w windzie sama, lecz ani trochę jej to nie obchodzi, bo na powrót odwraca głowę i warczy do telefonu:
– Mam nadzieję, że tego nie pożałuję. Ale wiedz, że robię to tylko dla ciebie.
Milknie, co chyba oznacza, że skończyła rozmawiać. Już mam ją zapytać o potencjalne kłopoty, jak przypuszczam, z ukochanym – zamierzam być słodka niczym plaster miodu, choć jeśli tylko zdołam, dam jej bezcenną radę: WRÓĆ DO CHŁOPAKA! – ale winda właśnie oznajmia z brzdękiem, że dotarłyśmy na właściwie piętro. No nic, czas wybierać. Może jednak jeszcze spróbuję się porozumieć z tą damulką, licząc, że posłucha mojej rady, a jeśli nie, to wysiądę, żebysię nie spóźnić na własne spotkanie. Ale nie udaje mi się jakkolwiek zareagować, gdy ta nazbyt siebie pewna dziewczyna zasuwa drzwi i naciska guzik „parter”.
– Co robisz? – piszczę, nie dowierzając. Próbuję otworzyć te cholerne drzwi, ale bez skutku. Winda już ruszyła i zjeżdża. – Mam spotkanie!
– A ja się spieszę – pada sucha odpowiedź.
– Słucham?!
– Nawet nie próbuj – ostrzega mnie, kiedy rzeczywiście zamierzam wybrać jedno z poniższych pięter, by zatrzymać windę. – To i tak nic ci nie da. Tylko zmarnujesz czas.
Być może ma rację – widna, bez względu na to, ile razy się zatrzyma, i tak finalnie zjedzie na sam dół – ale rozważam jeszcze schody, które najpierw musiałabym znaleźć. Ależ mnie urządziła, durna pinda!
Mrużę groźnie oczy i milczę wymownie – nic innego mi nie pozostaje. Kiedy wreszcie zjeżdżamy na sam dół, czekam, aż ta wredna dziewucha opuści windę, bym znów mogła wjechać na właściwe piętro. Zanim jednak drzwi się zasuną na dobre, na podłodze, tuż pod moimi stopami zauważam kartkę, która – to pewne – nie należy do mnie. Jestem wściekła na tę cholerną zadufaną w sobie damulkę, ale mimo wszystko zamierzam ją zawołać i oddać jej zgubę. Ale zauważam, że trzymam w rękach CV… W dodatku jakie?!
Mam raptem sekundę na podjęcie decyzji. I podejmuję ją. Wyskakuję zwindy, zanim drzwi na powrót się zamkną. Przez chwilę stoję na parterze głównego holu wieżowca, na szczycie którego znajduje się biuro nieruchomości niejakiego Geralda Alexandra, i gapię się tępo na trzymany w dłoniach kawałek papieru. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Ta dziewczyna – zerkam jeszcze w stronę, w którą poszła, upewniając się, że nie wróci po zgubę – nosi dokładnie takie samo imię jak ja. Jakby było mało ma tyle samo lat, choć urodziłyśmy się w innych miesiącach. W sumie nawet wyglądamy podobnie – ona też jest niewysoką brunetką o niebieskich oczach – choć na fotografii załączonej do CV nosi okulary. W dodatku, wco aż trudno uwierzyć, mamy niemal identyczne nazwiska – różnią się tylko jedną literą. Ja nazywam się Zamojska, przez „j”. Jej nazwisko brzmi dokładnie tak samo, lecz pisze się je: Zamoyska. Ale to, że z pewnością mamy odmienne referencje, nie podlega dyskusji. Ona nie jest choć w połowie tak wykształcona jak ja. W swoim CV chwali się, że studiowała architekturę, która nie ma nic wspólnego z zawodem konserwatora zabytków, ale jej nie ukończyła. Jednak to ona miała zapewniony stołek wtejfirmie, gdyż wyraźnie słyszałam, że niejaka pani Woodville, kimkolwiek w istocie jest, dała jej protekcję. Czym więc w obliczu takiego poparcia będzie moje starannie zdobyte wykształcenie?
Obawiam się, że w przyszłości tego pożałuję, ale w tej chwili tylko taką decyzję jestem w stanie podjąć.
***
Kiedy ponownie wjeżdżam na górę, jestem kłębkiem nerwów. Wiem, czego się dopuszczam – popełniam przestępstwo. Mam też świadomość, że mogę za nie słono zapłacić, ale chyba nie ma już odwrotu. Muszę ciągnąć tę farsę. Po prostu za wszelką cenę chcę zdobyć tę robotę.
– Pan Alexander czeka na panią – dochodzi mnie zza kontuaru kobiecy głos, na dźwięk którego lekko się wzdrygam.
Byłam tak zajęta własnymi myślami, że nie zauważyłam, że jest tu ktoś jeszcze oprócz mnie.
– Kto czeka? – pytam, lekko się zająkując.
– Pan Alexander, prezes.
– Ach tak…
„Myśl, kobieto, myśl – besztam się bezgłośnie. – To że nazywasz go Geraltem z Rivii, wcale go nim nie czyni. Twój szef; miej taką nadzieję; zwie się Gerald Alexander, głupia!”
– Proszę zaczekać – słyszę jeszcze za plecami, kiedy niezwłocznie ruszam w głąb pomieszczenia, dokładnie w stronę drzwi, na których widnieje tabliczka z nazwiskiem prezesa. Mój pośpiech jest wynikiem spóźnienia. – Zaanonsuję panią.
– Tak, oczywiście – przebąkuję pod nosem, zatrzymując się w pół kroku. A kiedy kobieta wstaje z krzesła i rusza do gabinetu, ja korzystając z nieuwagi – jak mniemam sekretarki pana Alexandra – zwijam jej okulary, które zamierzam oddać po spotkaniu. Mam nadzieję – owocnym.
Gerald
– Przyszła jedna z kandydatek – mówi pani Magdalena. – Właściwie nie wiem która, bo…
– Wpuść ją – przerywam zniecierpliwiony.
Na każde ze spotkań przewidziałem po kwadransie, a tymczasem minęły prawie trzy. Sam nie wiem, co jeszcze tutaj robię. Miałem dość ważne spotkanie na mieście, które musiałem przełożyć.
Wstaję zza biurka i zapinam guzik marynarki. Bez względu na fakt, że jestem zły, bo nie cierpię braku szacunku, którym niewątpliwie objawia się niepunktualność, zamierzam zachowywać się jak należy; kulturalnie. Pani Magdalena wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Zerkam w ich kierunku; rozlega się ponowne pukanie. Odczekuję chwilę i mówię:
– Proszę.
W progu staje młoda dziewczyna, niewysoka brunetka. Wygląda na przerażoną. I słusznie. Ma powody, by czuć niepokój. Spóźniła się na spotkanie o pracę. A to, jako o potencjalnym pracowniku, dobrze o niej nie świadczy.
– Bardzo pana przepraszam. Miałam małe problemy techniczne – słyszę na wstępie słowa wypowiedziane płynną angielszczyzną.
Taksuję tę nierozgarniętą młodą kobietę wzrokiem, co wyraźnie ją peszy.
– Zapraszam – mimo wszystko silę się na uprzejmy ton, choć wcale na niego nie zasłużyła.
Obserwuję, jak stąpa niepewnie. Widzę, że nogi gną się jej w kolanach. Pewnie strach ją obleciał, co, zważywszy na okoliczności, jest zrozumiałe.
– Nie mam zbyt wiele czasu, więc proszę się streszczać – oznajmiam. – Wskazuję dziewczynie miejsce naprzeciwko, a sam wracam na swój fotel. – A mnie dać to. – Wymownie spoglądam na kartkę, którą od wejścia miętosi w rękach, sięgając po nią. – Zaproponowałbym pani coś do picia, ale z uwagi na pani niepunktualność sam już jestem spóźniony. – W sumie nie wiem, po co to mówię. Przecież nie muszę się przed nikim tłumaczyć. Zwłaszcza ze swojego drogocennego czasu, którego nie musiałem jej poświęcać. – A więc jest pani konserwatorem za… – Nawet nie kończę, bo informacje zawarte w CV wyraźnie temu zaprzeczają. – Nie posiada pani odpowiedniego wykształcenia, a ubiega się o…?
– Tak, wiem! – natychmiast mi przerywa, czego nie znoszę. – Ale znam się na rzeczy jak mało kto.
W dodatku ze skromnością jej na bakier. Coś czuję, że się pomyliłem, nadal tkwiąc tutaj, i że tylko tracę czas.
– Nazywam się Olga Zamoyska – odzywa się ponownie, gdy ja znów próbuję się zagłębić w treści dokumentu, który mi przekazała, po czym wyciąga w moim kierunku dłoń.
Na ogół miewam lepsze maniery, ale dziś wyjątkowo, a może i z lekką przekorą świadomie chciałem o nich zapomnieć. Brak szacunku – a spóźnialstwo jest tego jednym z przykładów – postanawiam zwalczyć tym samym.
– Zamoyska? – powtarzam po dziewczynie z rozmysłem i oczywiście wymieniamy uściski dłoni.
Oczekuję wyjaśnień. To nazwisko obiło mi się wielokrotnie o uszy, kiedy zaznajamiałem się z historią kraju, w którym od kilku lat prowadzę interesy.
A więc to jest ta protegowana matki? Sprytnie to sobie wymyśliła. Nie ma co!
Chyba będę cię musiał rozczarować, mamo, bo nie zamierzam stosować taryf ulgowych. Nawet gdybyś podesłała mi tu samą krewną Mieszka I.
– Mam na imię Olga…
– Powtarza się pani – przerywam zniecierpliwiony.
– Ale…
– Jest tu pani z polecenia…
– Pani Woodville – kończy za mnie.
Nie lubię, kiedy mi się przerywa, ale zmilczam to. Kiwam głową, choć jednocześnie jestem zaskoczony, że niejaka Olga Zamoyska wcale nie kryje się z tą oczywistą protekcją. Coś innego jednak dodać zamierzam:
– Proszę posłuchać. Nie zatrudnię pani, jeśli nie zna się pani na fachu. Szukam konserwatora zabytków, nie architektki. W dodatku takiej – dopiero teraz to zauważam i po raz kolejny niedowierzam – która nie posiada dyplomu.
– Przepraszam – odpowiada szybko, jak z automatu, ale zdaje się mrugać jeszcze szybciej. Zupełnie, jakby miała tik nerwowy. No proszę, trafiła mi się pracownica roku. – Jeśli da mi pan szansę, przyrzekam, że pokażę, na co mnie stać.
„W to akurat nie wątpię” – myślę z przekąsem.
– Znam się na konserwacji. I na sztuce – ciągnie kobieta. – A historię kocham.
Mocne słowa.
– Dobrze więc – oznajmiam. – Dam pani szansę. Ale tylko jedną. Proszę mi wierzyć, że i tak złamałem już dziś dla pani sztywne reguły, którymi zwyczajowo kieruję się w życiu. Dlatego proszę tego nie zmarnować.
– Obiecuję!
A ja nie tracąc czasu, odwracam laptopa w jej stronę i pokazuję jej pierwsze zdjęcie ruin. Teraz pozostaje mi już tylko czekać, aż się wyłoży na starcie. Jestem przekonany, że tak właśnie się stanie.