Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gabriel Bzykowski to niespełna trzydziestoletni biznesmen i wiceprezes dobrze prosperującej firmy w Lublinie. Oprócz egzystencji w przepychu, czy życia na naprawdę wysokim poziomie, uwielbia seks, bez zobowiązań rzecz jasna! To ciotka w zamian za oddanie swojemu siostrzeńcowi fotela prezesa zmusza go do naprawczej terapii. Pewnego dnia, na wyraźnie zlecenie swojego szefa i wieloletniego przyjaciela zarazem, Nina podejmuje się zlecenia, którego w zasadzie ma obawy się podjąć. To właśnie pod jej opiekę powierza się rzeczonego fuckera. Lekarka, jak co roku ma zaplanowany urlop, kobieta trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi postanawia zabrać w swoje ukochane Bieszczady Gabriela, by tam zacząć jego terapię.
Jedno jest pewne, Gabriel nie jest łatwym pacjentem i nieraz wystawi Ninę na erotyczną próbę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
FUCKER
KATARZYNA MAK
Każdy człowiek zasługuje na odrobinę luksusu.
A miłość nim jest, niewątpliwie.
Pewnemu uroczemu Smokowi Filipowi,
który zainspirował mnie
do napisania tej książki.
Nina
– Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. – Wzdycham wymownie i znużona całą tą w moim odczuciu bezsensowną rozmową klapię na obrotowy fotel.
Miałam inne plany. Szykowałam się do wyjazdu w moje ukochane Bieszczady, jak co roku na urlop, a Arkadiusz tą swoją koncepcją mocno pokrzyżował mi plany.
– Ja uważam, że to najlepszy pomysł z możliwych. Tylko ty się do tego nadajesz, Nino. Poza tym już mówiłem, ten chłopak jest mi jak rodzony syn, więc komu miałbym go oddać podopiekę?
Tak, podkreślał to wielokrotnie. Tylko co to zmieniało? Poza tym śmiem wątpić, abym była aż taka niezastąpiona, ale nie powiem o tym swojemu szefowi. Jeszcze by pomyślał, że tchórzę. A wcale tak nie jest. Lubię wyzwania; ale kiedy myślę o tak nagłych zmianach, to od razu wiem, na co się skazuję. Nie jestem pewna, czy i tym razem mam ochotę na tak wielkie poświęcenie, a ostatnio chyba jestem odrobinę przemęczona. No bo z czym to by się wiązało? Z harówką od świtu do nocy. I samokontrolą. Nie wiem dlaczego, ale niepokoi mnie ta ostatniamyśl.
– Porozmawiaj chociaż z jego ciotką – mój szefnalega.
W zasadzie nie rozumiem, po co miałabym to robić. W dodatku nie pojmuję, jak tamta kobieta może przychodzić do biura mojego szefa, który jest jej starym, dobrym przyjacielem, i prosić go o poradę w sprawie swojego siostrzeńca, który z pewnością nie był już dzieckiem i zdawać by się mogło, że powinien umieć zadbać o własny interes. Bo niejaki Gabriel Bzykowski ma raptem, bagatela, trzydzieści lat! Dzieciaczek, nie ma co. W dodatku trzymający się kurczowo ciocinejspódnicy.
– Bez urazy, Arkadiuszu, ale ten facet od ponad dekady posiada dowód osobisty. Jeśli uzna, że będzie potrzebował pomocy, sam do nas przyjdzie, czyż nie? – Wstaję, bo liczę, że w ten sposób dodatkowo podkreślę, że nie zgadzam się z Arkadiuszem. Gdy by to było za mało, wydymam wargi, oczekując, że przyzna mi rację. – No co się tak na mnie patrzysz? – pytam, pochylając się nieznacznie i kładąc dłonie na blacie biurka.
Ale mój szef nabiera tylko wody w usta.
– Doskonale wiesz, że to nie w moim stylu – staram się przekonać go mimo wszystko. – Że moje metody tak niedziałają.
– Wiem, dlatego tę kwestię ci odpuszczę. Nie chcesz gadać z jego ciotką, okej, rozumiem. – Siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna podnosi ręce w geście kapitulacji. – Niemniej z chłopakiem spotkasz się jeszcze w tym tygodniu. Wybadasz go. Osobiście sprawdzisz, co i jak, a potem podejmiesz decyzję, czy chcesz nad nim popracować, czy nie. Możemy się takumówić?
Wzdycham i ponownie opadam na fotel. Przez chwilę nie odpowiadam, bo mam świadomość, że na tym etapie negocjacji z moim szefem nie warto dyskutować. Jak już się na coś uprze… Ech, faceci.
– Umowa stoi. – Prostuję plecy i z powagą patrzę mu w oczy. – Ale pamiętaj: ostatnie słowo będzie należeć domnie.
– Jak zawsze. – Mężczyzna potakuje głową i uśmiecha siępowściągliwie.
A więc jednak. Znów przegrałam tę nierówną walkę i kolejny raz dałam się wrobić w coś, co zupełnie mi nie leży i co koliduje z moimi prywatnymi planami, których nie zamierzam zmieniać. Po prostu nie mogę tego zrobić. Wiem, powinnam odmówić. Ale jest mały problem. Arek wiele dla mnie zrobił, kiedy byłam w potrzebie. Poza tym zna mnie lepiej od innych i na ogół potrafi byćprzekonujący.
A zatem trudno. Żyje się tylko raz. Damradę.
Gabriel
– Chyba żartujesz? – Nie wiem, czy bardziej jestem oburzony, czy zwyczajnie nie daję wiary w to, co właśnie usłyszałem z ustciotki.
– A widzisz, żebym się śmiała, chłopcze?
Ciotka Apolonia rzeczywiście ma poważną minę. I to w dodatku śmiertelnie. Niemniej to, co mówi… Nie mieści mi się w głowie.
– Nie ma innego wyjścia, Gabrysiu – dodaje.
Kręcę głową. Ale nie z powodu tego, że nie znoszę, kiedy mnie nazywa Gabrysiem, a dlatego, że mogła wpaść na tak niepoważny pomysł. Co do tego idiotycznego zdrobnienia, od dzieciaka go nie cierpiałem. Gabriel brzmi zdecydowanie poważniej, dostojniej. A Gabryś? Zupełnie do mnie nie pasuje. Jednak ciotka Pola stale mnie tak nazywa, czym doprowadza mnie do szewskiej pasji. Zresztą nie tylko tym mnie drażni. Niemiłosiernie mnie wkurwia fakt, że ciągle traktuje mnie jakdzieciaka.
– Ja uważam inaczej – upieram się przyswoim.
– Posłuchaj. – Ciotka wstaje z fotela prezesa i górując nade mną, a w dodatku patrząc mi przy tym prosto w oczy, mówi: – Jeśli rzeczywiście zależy ci na tym stanowisku… – Nie musi tego robić, ale oczywiście zerka wymownie na swój skórzany fotel: – To zrobisz, co ci każę, synku.
– Dobrze więc. – Podnoszę się i ja. – Poddam się tej pieprzonejterapii.
Możliwe, że przesadziłem, bo ciotka mruży gniewnie oczy, ale mam to gdzieś.
– Jednak nie gwarantuję, że jakakolwiek terapia – dodaję, robiąc w powietrzu cudzysłów – przyniesie skutki, jakich się po niej spodziewasz.
Zamaszystym krokiem wychodzę, trzaskając drzwiami. Nie znoszę, gdy ktoś narzuca mi swoją wolę. Zwłaszcza ona, ciotka Pola, która chyba odrobinę zbyt mocno wczuła się w rolę mojej zmarłejmatki.
Nina
Zastanawiam się, jak mogłabym się wyplątać z tej zawartej na gębę umowy, ale im dłużej o tym myślę, tym wyraźniej dociera do mnie, że nie będzie to takie proste.
Arkadiusz uparł się, żebym zajęła się przypadkiem niejakiego Gabriela Bzykowskiego. Zważywszy na problem, który ma ten człowiek, już samo jego nazwisko wywołuje we mnie niechęć do poprowadzenia tej cholernej terapii. Bowiem Gabriel Bzykowski to facet, któremu w głowie tylko bzykanie. Nomenomen.
Im dłużej myślę o spotkaniu z tym gościem, tym coraz większą niechęć odczuwam. Poszperałam sobie o nim w sieci. W mediach społecznościowych aż kipi od jego zdjęć, na których Bzykowski nawet się nie kryje z tym, kim jest i co go w życiu kręci najbardziej. FUCKER – tak się okrzyknął samozwańczy król seksu. Chyba nietrudno się domyślić jego ulubionej czynności. Uprawianie seksu, prowadzenie rozpustnego i wulgarnego stylużycia.
Hmm.
Przyglądam się mężczyźnie na zdjęciach i odnoszę wrażenie, że nie powinnam brać tej roboty. Wydaje mi się, że oprócz głównego problemu mój przyszły pacjent ma jeszcze kilka innych, dość kluczowych usterek, które mogą pogłębiać jego zaburzenie. Jak dla mnie, Gabriel Bzykowski już na pierwszy rzut oka jest narcyzem, pięknisiem, zapatrzonym w siebie dupkiem, który stając każdego dnia przed lustrem, wypowiada magiczne zaklęcie: Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszym smokiem na świecie? Dlaczego akurat smokiem? Bo na jednym ze zdjęć zauważam wytatuowanego na jego prawej piersi smoka, a właściwiesmoczycę.
Dżizas.
Na żadnej z maniakalnie wrzucanych na social media fotek nie ma go z ciotką, która w zasadzie odgrywa w jego życiu kluczową rolę. To ona bowiem przyszła do gabinetu mojego szefa i poprosiła o pomoc dla swojego podopiecznego, jakkolwiek żałośnie to brzmi. Ale tak, tak właśnie go nazwała, o czym nie omieszkał poinformować mnie sam szef. Serio? Trzydziestolatek podopiecznym własnej cioci? Zapewne nie powinnam tego oceniać, ale ta relacja wydaje się co najmniej śmieszna. Bogata krewna i jej rozpieszczony, od dawna już pełnoletni, lecz nadal niedojrzały siostrzeniec. Nie mieści mi się to w głowie.
– Boże, daj mi siły, żebym jakoś przeżyła – mamroczę pod nosem w chwili, gdy przez uchylone drzwi mojego gabinetu ktoś wsuwa głowę.
Zauważam ruch, toteż początkowo myślę, że Arek wpadł, by sprawdzić, co u mnie słychać, więc nawet nie podnoszę wzroku znad monitora komputera, na którym nadal gorączkowo przeglądam zdjęcia Gabriela Bzykowskiego, które, mam nadzieję, pomogą mi go choć trochę zrozumieć. Nie ukrywam, że to by mi bardzo ułatwiło pracę.
– Wiesz co myślę, Arku? – Nie słyszę odpowiedzi, niemniej kontynuuję: – Im dłużej patrzę na te roznegliżowane fotki niejakiego pana Fuckera, tym większego nabieram przekonania, że temu facetowi może pomóc tylko jedno. – Wzdycham i szybko dodaję: – Kastracja.
– Chcesz mnie wykastrować, laleczko? – słyszę nieznany męski głos, więc momentalnie podnoszę twarz.
I co napotykam zamiast spojrzenia Arkadiusza? Parę orzechowych, wpatrzonych we mnie z niedowierzaniem oczu, które nie należą do mojego szefa.
– Ciotka nic mi o tym nie wspominała – dodajeprzybysz.
– Fuck – wymyka mi się niechcący, na co facet szczerzy zęby w szerokim i - muszę to przyznać - zniewalającymuśmiechu.
– Raczej fucker – poprawia mnie, a potem na powitanie wysuwa dłoń w mojąstronę.
Nieczęsto mi się to zdarza, bo szczenięce lata już dawno za mną, ale w obliczu tego, że zostałam przyłapana na gorącym uczynku, czuję, jak moje policzki zaczynająpłonąć.
Mimo wszystko szybko uznaję, że muszę jakoś przełknąć tę gorzką pigułkę, dlatego wstaję z krzesła i z udawaną godnością, bo ta prawdziwa chwilowo została zaburzona, przyjmuję dłoń patrzącego na mnie i ubawionego całą tą sytuacjąmężczyzny.
– Nina Winczewska. – Ściskam jego rękę i od razu chcę cofnąć swoją, ale on ją przytrzymuje, w dodatku nad wyrazzdecydowanie.
– Bardzo mi miło, pani Nino. Mam nadzieję… – Mruga do mnie, czym pozbawia mnie resztek pewności siebie. – No bo jeśli naprawdę postanowi mnie pani poddać zabiegowi kastracji, to już raczej nie będzie mi aż tak miło. Nie sądzipani?
Właściwie nie powinnam odpowiadać na tę zaczepkę, ale w sumie sama sobie jestemwinna.
– Bardzo pana przepraszam – bąkam zawstydzona, czując się trochę jak uczennica na dywaniku u dyrektora. – To było z mojej stronymało…
– Profesjonalne? – podrzuca miBzykowski.
W odpowiedzi uśmiecham się nerwowo. Tak, to było słabe, zwłaszcza kiedy ma się tak nieposzlakowaną opinię w zawodzie.
Gabriel
Ciotka zapewniała mnie, że zajmie się mną zawodowiec. A ja nie byłbym sobą, gdybym nie wyrobił sobie własnej opinii, więc poszperałem w internecie i znalazłem mnóstwo ocen i komentarzy na temat pracy niejakiej doktor psychiatrii i terapeutki w jednym, Niny Winczewskiej. Jej pacjenci jak jeden mąż zachwalali jej rzetelność, sumienność i indywidualne podejście do pacjenta. Czy dołączę do ich grona? Bardzo w to wątpię. I nawet nie chodzi o to, co właśnie usłyszałem – bo na samą myśl, że miałaby się zająć moimi klejnotami, już mi stanął. Sądzę jedynie, że ona zwyczajnie nie poradzi sobie z moim rzekomym problemem, którego osobiście nie uważam za przykrą przypadłość. Seks to seks. Bzykanie to bzykanie. Po co dopatrywać się w tym czegoś więcej, czegoś, co nie istnieje?
– Proszę usiąść, panie Bzykowski. – Siedząca za biurkiem kobieta nijak nie komentuje mojej wymownej podpowiedzi, na którą chwilę wcześniej zareagowała nerwowymuśmiechem.
– Fucker w zupełności wystarczy – oznajmiam, spełniając jejprośbę.
– Zważywszy na okoliczności i sam charakter spotkania – niejaka Nina także siada; poprawia przy tym spódnicę, przesadnie naciągając ją na kolana, a następnie dodaje: – Nie mogę się na to zgodzić, panieBzykowski.
– Mów mi zatem po imieniu, pani doktor – oznajmiam. – Mam na imięGabriel.
– Dobrze, panieGabrielu.
Co prawda nie o to mi chodziło, ale szybko uznaję, że na początek niech i tak będzie. Potem – przynajmniej na to liczę – zwracanie się do siebie per ty samo jakoś wyjdzie w praniu, a sztywna jak kołek pani doktor zacznie zachowywać się mniejformalnie.
– Zaczynajmy więc, bo szkoda czasu na patrzenie sobie w oczy – zabieram ponownie głos, na co siedząca naprzeciwko mnie kobieta spogląda na mnie z niedowierzaniem i chyba lekkimoburzeniem.
Cóż, przyzwyczajona do dyrygowania ludźmi i wtrącania nosa w ich prywatne sprawy pani doktor zapewne nie przypuszczała, że przejmę za nią inicjatywę. W dodatku z taką łatwością. A może nie spodobało się jej moje stwierdzenie, że szkoda mi czasu na patrzenie jej w oczy? To akurat prawda. Wolałbym popatrzeć gdzie indziej, na przykład w jej dekolt, który niestety ma zapięty pod samą szyję. Sztywniara.
– Pani doktor? – upominam ją, bo chyba zapomniała języka w gębie.
Niestety na myśl o jej języku znów pęcznieje mi fiut. Nie przeczę, robi się corazatrakcyjniej.
– Dobrze, zaczynajmy – słyszę w odpowiedzi i widzę, że Nina zaczyna czegoś szukać w swoichnotatkach.
Hmm, ciekawe, co na mniema…
Korzystając z okazji, że jest zajęta, przyglądam się jej bezkarnie, zastanawiając się, ile ma lat. Nie wydaje się stara, choć na małolatę też nie wygląda. Dałbym jej góra trzydzieści, może ciut więcej. W zasadzie mógłbym pokusić się o przypuszczenie, że jesteśmy równolatkami, a gdy o tym myślę, w mojej głowie od razu rodzi się kolejne pytanie. Czy lubi się pieprzyć tak jak ja? Doskonale pamiętam, że odkąd zacząłem się zbliżać do trzydziestki, seks nabrał jeszcze przyjemniejszych odcieni, choć już wcześniej wydawał się najlepszą formą spędzania wolnego czasu. Nie mówię, że wcześniej było gorzej – nic z tych rzeczy – ale chyba, jak to mawiają, do niektórych smaków trzeba dojrzeć.
– Ma pan dwadzieścia dziewięć lat? – Jej głos wyrywa mnie z zamyślenia.
– Właściwie już niedługo pyknie mi trzydziestka, ale jeśli woli pani definiować mój wiek liczbą kończącą się na „ścia”, a nie „ści”, to będzie mi tym bardziejmiło.
Nina ma niewzruszony wyraz twarzy i nie odpowiada, tylko notuje coś w swoimkajecie.
– Ma pan rodzeństwo? – z jej ust pada kolejne pytanie, w moim odczuciu bezsensowne, więc unoszę brew i pytam:
– Serio? Chcesz wiedzieć, czy jestemjedynakiem?
Kolejny raz nie odpowiada, tylko spogląda mi w oczy, dlatego najprościej, jak się da, wyjaśniam:
– Tak, jestem jedynakiem. Ale nie maminsynkiem – podkreślam. – Choćby dlatego, że straciłem matkę w wieku czterechlat.
– Bardzo mi przykro – odpowiada Nina, choć jej twarz nie zdradza żadnych emocji. – Kochał jąpan?
– Kogo? Matkę? – pytam z lekkim niedowierzaniem. Nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka. – A co to ma wspólnego z moimprzypadkiem?
– Proszę odpowiedzieć – nalega.
– Pewnie tak. Nie pamiętam zbyt wiele z tamtegookresu.
– A co się stało z panaojcem?
Z uwagą patrzy na mnie. Zupełnie jakby mnie sprawdzała, jakby nie była pewna, czy mówię prawdę. Jakby miała w oczach jakiś pieprzony wykrywacz kłamstw. Niezwykle trudny ze mnie przypadek, nie przeczę, ale niestety zawsze mówię prawdę, nawet najboleśniejszą, przez co niektórzy uważają mnie zachama.
– Odszedł, zanim się urodziłem – wyjaśniamrzeczowo.
– Co znaczy „odszedł”?
Czy ona musi być aż tak dociekliwa? Nie chcę o nim gadać, czy to aż tak trudnozrozumieć?
– Nie, nie zdechł, jeśli o to pytasz, choć szczerze mu tego życzę – odparowuję, na co robi zniesmaczoną minę.
Tak, wiem, chujowy dobór słów. A i samo życzenie śmierci zabrzmiało, jakbym był jakimś patusem. Ale nic nie poradzę, że nienawidzę własnego ojca, który się mniewyparł.
– Nie ma pan z nimkontaktu?
A już myślałem, że to koniec. Albo że przynajmniej usłyszę inny zestawpytań…
– Nie. I nie chcę mieć. Toskurwiel.
– Czuje pan do niegonienawiść?
Po cholerę pyta? Nie widać tego?
– A nie powinienem? – burczę, poprawiając się na krześle, co nie uchodzi jej uwadze.
Znów cośnotuje.
– Proszę odpowiedzieć – nalega.
– Tak. Czuję nienawiść do tego bydlaka. Gdyby nie on… – milknę.
– To co? – docieka.
– To moja matka by nie umarła – odpowiadam, pomijając fakt, że wcześniej nie stałaby się dziwką, co w efekcie sprowadziło na nią przedwczesnąśmierć.
– Obwiniasz ojca za śmierćmatki?
– A my nie mieliśmy przypadkiem rozmawiać o moim rzekomym problemie? – pytam poirytowany, kierując wymowne spojrzenie w stronę moichspodni.
– Do tego… – Kobieta waha się przez chwilę i na ułamek sekundy jej wzrok ląduje na moim rozporku. Szybko go podnosi i dodaje: – Zamierzałam dojśćpóźniej.
„Dojść mogłabyś dla mnie, laleczko” – przelatuje mi przez głowę chytramyśl.
– Ale jeśli życzy pansobie…
– Mów mi Gabriel – przerywamjej.
– Jeśli tylko sobie pan życzy, panie Gabrielu… – powtarza z naciskiem. Chryste, ależ z niej uparciuch! – …żebym pracowała na pańskichzasadach…
– To co? – kolejny raz wchodzę jej w zdanie. – Zrezygnujesz z tejroboty?
Tak, laleczko! Nie powstrzymuj się. To najlepsza decyzja, jaką mogłaś podjąć! Bo ostatnim, czego teraz potrzebuję, jest utrata kontroli nad własnym życiem. A obawiam się, że ta terapia właśnie na tym ma się opierać.
– Nie. Zgodzę się na pańskie. Będziemy kontynuować terapię w wybrany przez panasposób.
– Serio? – nie kryjęzdziwienia.
W odpowiedzi Nina kiwa tylko głową, a następnie szybkododaje:
– Sporządziłam umowę, która zawiera klauzulę poufności. Proszę się z nią zapoznać.
Podsuwa mi pod nos jakieś papiery. Sporo tego. Jak dla mnie zbyt wiele. Nie znoszę czytać. Wolę oglądać. I niekoniecznie muszą być to literki.
– Z treścią zapozna się pan w domu – wyjaśnia po chwili, gdy udaję, że próbuję się skupić na tekście. – A jutro da mi pan znać, co pan o tym wszystkim sądzi. Umowastoi?
Stoi. Choć niekoniecznieumowa.
Nina
– Ale jak to jutro?
Najpierw uśmiechał się cwaniacko pod nosem, spogląda na zegarek, który zdobi jego nadgarstek, potem rzuca okiem na kalendarz stojący na moim biurku, a na koniec patrzy na mnie, jakby co najmniej oczekiwał, że powiem, że żartowałam. A przecież nie stroję sobie żartów, zwłaszcza kiedy pracuję.
– Jutro zapraszam na drugą sesję, do której dojdzie, jeśli oczywiście podpisze pan dokumenty – wyjaśniam łagodnie, siląc się na profesjonalny ton.
– Dlaczego akurat jutro? – pyta zniecierpliwionym głosem.
– Bo taki jest mój plan na pana – odpowiadam.
To, że przyglądający mi się z wyraźnym niezadowoleniem facet od początku nie chce pracować według moich reguł, nie oznacza, że w ogóle nie zacznie. Będzie musiał to zrobić, jak tylko złoży podpis pod umową z klauzulą poufności. Jeśli jednak się nie dogadamy, nie zamierzam mu w ogóle pomagać. Swoją drogą, zastanawiam się, czy on naprawdę wybrał taką formę terapii. Według tego, co mówiła jego ciotka, Gabriel zapewniał ją, że chce spróbować, ale ja nie odnoszę takiego wrażenia. A znam się na ludziach, umiem odczytywać ich zachowania. Cóż, może po raz pierwszy się mylę?
– Jutro nie dam rady.
– Wobec tego proszę wracać do starych nawyków i sobie odpuścić całą tę…
– Żartujesz? – Siedzący naprzeciwko facet patrzy na mnie jak na idiotkę.
– Nie, nie żartuję, panie… – W ostatniej chwili gryzę się w język, bo omal nie nazywam go bzykiem. Zupełnie nie wiem, co mnie naszło. – Gabrielu – kończę.
– Ale jak to sobie wyobrażasz?! – pyta podniesionym głosem, nie kryjąc oburzenia, a może nuty pretensji. Znów wierci się nerwowo na krześle. – Mam tu codziennie przyjeżdżać, pokonując prawie czterysta kilometrów w obie strony?
– Kiedy przeczyta pan umowę, wszystko stanie się bardziej przejrzyste.
– A co, jeśli nie znoszę czytać? – pada wówczas pytanie, którego w ogóle się nie spodziewałam.
Ile w nim przekory!
– A czy istnieje coś, co lubi pan robić? – wyrywa mi się złośliwie.
– Tak. – Gabriel z przekonaniem kiwa głową i nie czekając, aż zapytam, co konkretnie ma na myśli, dorzuca: – Pieprzyć.
W zasadzie powinnam to przewidzieć, ale i tak totalnie mnie zaskoczył. Nie wiem, może liczyłam na coś w stylu: bieganie? Siłownia? Francuskie kino? Udaję, że ta dość oryginalna informacja nie robi na mnie najmniejszego wrażenia.
– Tutaj – sięgam do organizera po wizytówkę i natychmiast podsuwam ją w jego stronę – ma pan mój prywatny numer. Gdyby coś w umowie wydawało się panu niejasne, proszę do mnie zadzwonić, a postaram się wytłumaczyć.
Gabriel ani drgnie, tylko przygląda mi się w milczeniu. Nie wydaje się zachwycony, sięga jednak po maleńki kartonik, obraca go kilka razy w palcach, a następnie podnosi się z krzesła, wkłada wizytówkę do tylnej kieszeni spodni i bez pożegnania rusza do wyjścia.
– Miło było pana poznać, panie Bzyk…owski.
Na szczęście nie wyłapuje mojej złośliwości, a jedynie rzuca przez ramię:
– Chciałbym powiedzieć to samo – a potem wychodzi.
Nie wiem, co mnie napadło, ale jak tylko zamykają się za nim drzwi, uśmiecham się triumfalnie. Czy czuję satysfakcję, że w jakiejś małej części udało mi się utrzeć nosa temu pewnemu siebie typkowi? Pewnie tak, choć zarazem nabieram pewności, że to dopiero początek wojny, jaką przyjdzie mi z nim stoczyć.
Gabriel
Gdy tylko siadam we własnym aucie, który zaparkowałem przed szklanym wieżowcem, ciskam tą cholerną umową na siedzenie pasażera. Jestem wściekły, bo jadąc tutaj, nie spodziewałem się, że zostanę postawiony pod ścianą. A jednak.
Przez moment tkwię w bezruchu i zerkam przez szybę samochodu na budynek, który niedawno w pośpiechu opuściłem. Jestem naprawdę wkurwiony – do tego stopnia, że mam ochotę zawrócić, wparować do gabinetu tej durnej pindy i powiedzieć jej, co myślę o jej głupim planie. Jeszcze nie zagłębiłem się w szczegóły, a już sama klauzula poufności budzi we mnie spore zastrzeżenia. Bo cóż to za tajemnica może się kryć za tą całą terapią?
Jednak zamiast wrócić do gabinetu pani doktor, której zdaje się, że pozjadała wszystkie rozumy, zaciskam ręce na kierownicy i spoglądam na leżące obok mnie papierzyska. Ciekawe, co by było, gdybym w ogóle ich nie przeczytał, tylko wrzucił do pierwszego napotkanego po drodze kubła na śmieci? Czy ciotka Pola naprawdę spełniłaby swoją groźbę i odsunęłaby mnie od funkcji prezesa, na którą harowałem tyle długich lat? Nie, na pewno nie. Jej ultimatum to z pewnością chwilowa zachcianka…
A co, jeśli sięmylę?
– Niech cię szlag, ciociu! – warczę pod nosem. – I ciebie także, pieprzona Nineczko – dorzucam, a potem odpalam silnik i włączam się doruchu.
***
– Co?!
Normalnie oczom nie wierzę! To babsko, ta… SZACOWNA pani doktor o nieposzlakowanej opinii… No chyba ją doszczętnie z rozumu obrało! Już czytając pierwszą stronę tej gównianej umowy prychałem pod nosem. Nie mogłem uwierzyć, że na początek przez najbliższy tydzień mam kursować pomiędzy Lublinem a Warszawą. I to nie o stałych godzinach, a w momencie, kiedy mości hrabianka będzie miała dla mnie czas i zatelefonuje, że mogę się zjawić. To już brzmiało jak jakiś jebany żart. Ale to, co wyczytałem na kolejnej stronie, wbiło mnie w fotel!
Chwytam telefon i wybieram jej numer, przepisując go z wymemłanej wizytówki, którą przez moment miałem ochotę podrzeć na małe kawałeczki, wyrzucić przez balkon i patrzeć, jak w cholerę porywa je wiatr. Nie odbiera od razu, dopiero po piątym sygnale słyszę jej lekko ochrypnięty, być może zaspany głos. Mam gdzieś, że jąobudziłem.
– Wie pan, którą mamy godzinę, panie…
– Wiesz, co mnie to obchodzi? – rzucam wściekle dosłuchawki.
– Mam rozumieć, że zapoznał się pan z umową? – pada po drugiej stronie, a potem dochodzi mnie jeszcze cicheziewnięcie.
– Jeśli ten – ważę słowa, bo mimo wszystko nie chcę wyjść na większego chama, niż nim w rzeczywistości jestem – ten… absurd uważasz za umowę, to tak. Jestem świeżutko polekturze.
– Czyli mam rozumieć, że nie jest pan zachwycony ustaleniami zawartymi w umowie? – Właściwie bardziej stwierdza, niż pyta, czym wkurwia mnie jeszczebardziej.
– Ustaleniami? – kipię ze złości. – Jeśli uważasz, że te brednie to nasze wspólneustalenia…
– Niczego takiego nie powiedziałam. To wyłącznie moje ustalenia, panie Bzyk…owski.
Znów to zrobiła. Kolejny raz między wierszami nazwała mnie bzykiem. Ma mnie aż za takiego durnia? Naprawdę uważa, że nie dostrzegam, jak ze mnie kpi? Zapłaci mi za to.
– I lepiej dla pana, żeby był pan tak miły i zechciał się do nich zastosować, bo w przeciwnymrazie…
I jeszcze migrozi!
– Wiesz, gdzie możesz je sobie wcisnąć? – cedzę przez zęby.
Rozłączam się i ciskam telefonem nakanapę.
– Niech cię szlag, Winczewska! Ciebie i twojąumowę!
Nina
Właśnie zrobiłam sobie kolejną kawę – po tym nocnym telefonie, po którym nie mogłam zasnąć, jestem nieprzytomna – i biorę jej pierwszy łyk, gdy drzwi mojego gabinetu otwierają się z łoskotem. Wzdrygam się, widząc zmierzającego w moim kierunku mężczyznę, ale udaję, że jest mi to zupełnie obojętne. Upijam kolejny mały łyczek espresso, uważając przy tym, by nie poparzyć języka, a następnie odstawiam filiżankę napodstawkę.
– Co to, do cholery, ma znaczyć? – Gabriel niemal ciska we mnie umową i śmiem przypuszczać, bo nie podnoszę wzroku, by się o tym przekonać, że wwierca we mnie rozzłoszczone spojrzenie, wyraźnie oczekującodpowiedzi.
– Uspokoi się pan czy mam wezwać ochronę? – pytam obojętnymtonem.
– Ale ja jestem spokojny! – syczy i groźnie mruży oczy, co zauważam, jak tylko spoglądam w górę. – Oczekuję-jedynie-odpowiedzi.
– Proszę spocząć, panie Bzykowski. – Wskazuję na krzesło po drugiej stronie biurka. – Nalegam – dodaję, bo ten anidrgnie.
Po przeciągającej się chwili patrzący na mnie jak wilk na owcę mężczyzna wreszcie zajmuje wskazane mumiejsce.
Niespiesznie zbieram rozsypane kartki z umową, ponownie spinam je zszywaczem, a następnie kładę obok innych dokumentów i spoglądam na siedzącego przede mną z zaciętą minąFuckera.
– Mogę wiedzieć, co tak bardzo wytrąciło pana z równowagi, panie…
– Daruj sobie te uprzejmości! – wrzeszczy. – I lepiej mi wytłumacz, o co ci chodzi, bo zupełnie nic z tego – strzela oczami na kartki – nie rozumiem. Chcesz mnie ubezwłasnowolnić namiesiąc?
– To już zależy wyłącznie od pana – wyjaśniam najprościej, jak się da. – Według wstępnych założeń przez pierwszy tydzień możemy się spotykać tutaj, w moim gabinecie. Ale jeśli uważa pan, że szkoda panu czasu na podróżowanie pomiędzy Lublinem a Warszawą, to możemy zacząć terapię szokową odrazu.
Gabriel przymyka oczy, zaciska szczęki i kręci z niedowierzaniem głową. Ale kiedy na powrót unosi powieki i spogląda mi prosto w oczy, wydaje się jeszcze bardziej wkurzony, aniżeli napoczątku.
– Chcesz mnie gdzieś wywieźć i pozbawić kontaktu ze światem zewnętrznym? – zaczyna wyliczać. – Co jeszcze ci strzeli do głowy? Może zabierzesz mitelefon?
– To nie będzie konieczne. W miejscu, do którego pana zabiorę, o ile wyrazi pan na to dobrowolną zgodę – podkreślam wymownie – nie ma zasięgu, więc…
– Pierdolę – przerywa mi. – To jakiśżart?!
– Nie – odpowiadam poważnie, na co siedzący na wprost mnie facet prycha pod nosem jak dziki bezpańskikot.
– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież nie mogę z dnia na dzień wyjechać. W Lublinie mam swoje obowiązki, pracę, prywatnesprawy.
– O obowiązki, a co zatem idzie, również o pracę proszę się nie martwić – wyjaśniam łagodnie. – Pańska ciotka wszystko już z nami ustaliła z góry, więc…
– Jasna rzecz – wtrąca się i pociera nerwowo szczękę, mierząc mnie nienawistnymspojrzeniem.
– A prywatne sprawy – dorzucam, z westchnieniem i lekkim naciskiem na słowo „prywatne”, na co Gabriel mruży gniewnie oczy – cóż, wygląda na to, że będą musiałypoczekać.
Siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna nie odzywa się przez dłuższą chwilę, tylko przeszywa mnie wzrokiem.
– Możesz mi wytłumaczyć, jak ty to sobie wyobrażasz? – wreszcie przerywamilczenie.
– Wszystko miał pan tu jasno wyszczególnione – odpowiadam, wskazując naumowę.
Facet ponownie kręci głową, rozgląda się wokół, a potem znów skupia spojrzenie na mnie, na mojejtwarzy.
– Dobrze więc – mówi nagle, wstając i opierając dłonie na biurku. Kolejny raz nade mną góruje. – Miejmy to wreszcie zasobą.
Powściągam uśmiech, uznając, że już z nim wygrałam. Tak, wydaje mi się, że to odpowiednie, choć może nie na miejscu stwierdzenie, bo z reguły nie chwalę dnia przed zachodem słońca. Niemniej przypadek Gabriela Bzykowskiego jest naprawdę skomplikowany, dlatego tak bardzo mnie cieszy ta pierwsza wygranabitwa.
– Proponuję zacząć od podpisu – kwituję, a następnie podsuwam w jego stronę umowę i wręczam mudługopis.
Oczekiwanie na jego podpis jest chyba najdłuższym w dziejach mojej kariery lekarskiej.
Gabriel
Zanim godzę się na wszystko, najpierw zjeżdżam windą na dół, żeby przestawić samochód. Pani doktor zaraz po podpisaniu dokumentów była aż tak miła, że zaproponowała mi, abym przeparkował swoje auto do podziemnego parkingu, w którym na co dzień znajdują się samochody jej oraz jej szefa, doktora Arkadiusza Chomskiego. Ponoć zaproponowała to z troski – też mi coś – abym przypadkiem nie dostał mandatu. Oczywiście nie dałem wiary jej szlachetnym pobudkom, co nie uszło jej uwadze, bo natychmiast pobieżnie wytłumaczyła mi, że akurat dziś, jak co tydzień, służby miejskie mają sprzątać parkingi. Uciąłem temat, posłusznie spełniając kolejną jejzachciankę.
Korzystając z okazji, że jadę windą w pojedynkę, dzięki czemu chwilowo jestem wolny, dzwonię do kilku osób, do innych piszę SMS-y. Odwołuję spotkania, również prywatne, nad czym szczerze ubolewam, a potem, po wyjściu z wieżowca, wsiadam do swojego porsche i zmierzam nim do podziemnego parkingu znajdującego się pod szklanym biurowcem. Mija chwila, zanim znajdę wolne miejsce, w dodatku na tyle duże, by nikt nie poobijał drzwiami mojego cacka. Finalnie parkuję samochód tuż obok pojazdu wielkości stołu z mojej jadalni. Gdy patrzę na ten mały intensywnie różowy samochodzik –toyotę aygo, najniższą w klasie tej marki – z niedowierzaniem kręcę głową. Przecież to auto jest tak małe, że gdyby przyszło mi do niego wsiąść, kolana musiałbym trzymać pod samąbrodą.
– Nie wiem, po co ludzie robią sobie coś takiego – mruczę pod nosem, wysiadając i ruszając w stronę wind.
Łapię jedną i wchodzę do środka, po czym wybieram znajome piętro, choć wcale nie mam ochoty tam jechać: ponowne spotkanie z doktor Niną jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnę. Na wspomnienie tego, co wymyśliła, czuję niesmak i z niedowierzaniem kręcę głową. Mam z nią spędzić miesiąc na jakimś jebanym odludziu, bez kontaktu ze światem. Też mi coś! Ale skoro tego właśnie życzy sobie szanowna pani doktor, to do mnie należy udowodnienie jej, jak wielki błąd popełniła, wymyślając tak absurdalną terapię, której zresztą wcale nie potrzebuję. Nie widzę nic złego w tym, co robię ani jaki mam stosunek do seksu. Lubię to. Co z tego, że z kim popadnie i kiedy tylko mam na to ochotę? Nie ma nic nadzwyczajnego w byciu trochę bardziej aktywnym seksualnie od innych. I naturalnie wyluzowanym. Cała ta bajeczka z terapią jest mi potrzebna jedynie po to, by wreszcie zająć fotel prezesa w firmie ciotki. Po nicwięcej.
Moje wewnętrzne dywagacje przerywa dzwonek telefonu, który rozbrzmiewa w mojej kieszeni. Wyjmuję go i zerkam na wyświetlacz. To Paula, jedna z moich kochanek. Byłem z nią umówiony na dzisiejszy wieczór, ale z powodu doktor Winczewskiej musiałem odwołać i tospotkanie.
Odbieram w chwili, kiedy winda dociera na właściwepiętro.
– Powiedz, że żartujesz – dochodzi do mnie ze słuchawki.
Cóż, Paula widocznie odczytała już mojąwiadomość.
– Niestety nie – odpowiadam, ruszając długim korytarzem, na którego końcu znajduje się gabinetWinczewskiej.
– Tak się nie robi, Gabrielu – upomina mnie Paula. – Wiesz, ile trudu mnie kosztowało, żeby się dziś urwać z domu? Mój mąż ostatnio zrobił się wyjątkowo podejrzliwy. Musiałam naprawdę się napracować, żeby wcisnąć mu kit o spotkaniu z dawną psiapsią, którą nagle zapragnął poznać. Wiesz, do czego byłam zmuszona się posunąć, żeby miuwierzył?
Domyślam się. Paula to wyjątkowo pomysłowa istota. Zwłaszcza w łóżku nie brakuje jej wyobraźni. Pozycje, które wymyśla, nawet mnie potrafią zaskoczyć. Tym bardziej nie mogę odżałować, że nie dane nam będzie się dziśspotkać.
– Naprawdę mi przykro – wzdycham, by być bardziej wiarygodnym. – Ale obiecuję, że ci to wynagrodzę. Jak tylko wrócę z delegacji.
Nikomu z moich najbliższych znajomych nie zdradziłem ani słowem, do czego próbowała mnie przymusić ciotka Apolonia. Po prostu mi wstyd. Jeszcze by mnie wzięli za jakiegoś jebanegopantofla.
– Nadrobimy stracony czas – przekonuję. – No już, nie dąsaj się, Paula. Lepiej wyślij mi jakąś hot fotkę, żebym w wolnych chwilach mógł sobie na ciebiepopatrzeć.
– Dobrze, ale od ciebie oczekuję tego samego – rzuca, a potem się żegnamy, nie szczędząc sobieczułości.
To właśnie wtedy ją zauważam. Moją pani doktor. Nie spostrzegłem jej wcześniej, bo stała za kopiarką po lewej stronie korytarza, a teraz właśnie z rozmysłem mi się przygląda. Nietrudno się domyślić, że słyszała każde moje słowo, ale mam to gdzieś. Mówiłem już, że nie potrzebuję tej jebanej terapii, nawet jej nie chcę. Po co zmieniać coś, co zwyczajnie miodpowiada?
Nina
– Zapraszam do gabinetu, panie Bzykowski – odzywam się pierwsza, puszczając mimo uszu to, co właśnie usłyszałam, i gestem wskazuję nadrzwi.
– Nie lubię go – słyszę, kiedy oboje wchodzimy dośrodka.
– Kogo? – Mijam Gabriela i staję po właściwej stronie biurka.
On również nie siada, więc oboje mierzymy sięspojrzeniami.
– Raczej czego – poprawia mnie. – Swojego nazwiska – wyjaśnia pochwili.
– Dlaczego?
Wskazuję, żeby usiadł. Ja również zajmuję swojemiejsce.
– Jak to „dlaczego”? A z czym się nibykojarzy?
– Proszę mnie oświecić, bo nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi, panieBzykowski.
– Gabriel w zupełności wystarczy – upomina mnie po razkolejny.
– Dobrze więc. Proszę mi wyjaśnić, panie Gabrielu, z czym kojarzy się panu nazwisko, które pannosi.
– No jak to z czym? Z bzykaniem, rzecz jasna. Myślisz, że czemu mam rzekomy – robi palcami cudzysłów – problem? Gdyby od dzieciaka za tobą latano i wołano: „Bzyk, bzykniesz coś?”. Albo podpuszczano: „Nie, przecież ty za mały jesteś”. I jeszcze: „Co dziś pobzykasz, bzyku? Chyba nic, bo masz zamałego”.
Nie odpowiadam, starając się stwierdzić, na ile szczere jest to, co mówi. Ile w tym prawdy, a ile zmyślonej lub mocno ubarwionej historyjki? Przecież jeszcze do niedawna zarzekał się, że lubi być takim, jakim jest, a teraz nagle mówi coś takiego. Jaka w tymlogika?
– Mnie pańskie nazwisko kojarzy się inaczej… – Waham się przez chwilę, bo przecież sama w trakcie rozmowy z szefem pomyślałam dokładnie o tym samym. – Z pszczołami – mówiąc to, uśmiecham się nieznacznie, trochę powściągliwie.
Nie wyobrażam sobie bowiem tego wielkiego, dobrze zbudowanego faceta w szytym na miarę garniturze, w kombinezonie pszczelarza, z siatkowym kapeluszem na głowie. Niemniej uważam, że ta sugestia może mu choć trochę pomóc zmienić tok myślenia, dlatego mówię o tym nagłos.
– Jeśli kojarzę ci się z pszczołami, to pewnie widzisz we mnie trutnia – pada błyskawicznaodpowiedź.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. On również się uśmiecha, bardziej otwarcie niż dotychczas, jakby mniej złośliwie. I wydaje się przy tym bardziej szczery niż do tejpory.
„Może zatem jest dla niego jeszcze cień szansy?” – przelatuje mi przezgłowę.
Z doświadczenia wiem, że tylko ci pacjenci, którzy potrafią się otworzyć, pozbyć się pewnych zahamowań, są w stanie osiągnąć maksimum korzyści z terapii.
– Wiesz, że kiedyś wpadłem na genialny pomysł, aby zmienićnazwisko?
Zaskakuje mnie, bo jego ciotka o tym nie wspomniała. Ciekawedlaczego.
– Miałem wówczas – Gabriel drapie się po brodzie – jakieś trzynaście lat. Byłem sfrustrowany, bo jeszcze nie umiałem się bzykać, ledwie co udawało mi się mojego wacka postawić do pionu, a moi starsi kumple już zaliczali te bardziej wyrośnięte laski. – Przy słowie „wyrośnięte” Gabriel rysuje dłońmi damskie krągłości, a ja nie mogę się powstrzymać, by z dezaprobatą nie pokręcić głową. Na szczęście tego nie zauważa i kontynuuje: – Pomyślałem więc, że gdy zmienię nazwisko, to przestanę być ofiarą ich kpin i wyśmiewań.
Gdy to wyznaje, robi mi się go żal. Tak jak przypuszczałam, jego problem może mieć znacznie głębsze dno. Problem wyśmiewania przez rówieśników nie jest mi obcy, zwłaszcza wśród nastolatków, i to coraz młodszych; nadal jednak zdumiewa mnie fakt, że chłopcy w tak wczesnym wieku rozpoczynają przygodę z seksem. I jak widać na załączonym obrazku – mina Gabriela wskazuje, że jest ze mną szczery – żaden z nich nie jest wtedy na togotowy.
– Nie zapytasz, na jakie nazwisko chciałem zmienić to, które do dziś widnieje w mojej metryce? – Tym pytaniem sprowadza mnie naziemię.
– Najakie?
– Archanioł – rzuca wówczas i szczerzy się od ucha doucha.
Przez moment nie wiem, jak mam to odebrać. Zastanawiam się nawet, czy mnie nie wkręca i czy nie wymyślił tej historyjki o starszych kolegach prześmiewcach tylko po to, żeby wziąć mnie na litość. Zapewne byłby do tegozdolny.
– No co? – pyta wówczas, widząc moją niepewną minę. – Pomyślałem, że jeśli będę się nazywał Archanioł Gabriel, to chłopaki dadzą mi spokój. Że nie będę im musiał niczego udowadniać. Ale ciotka się nie zgodziła. Nie chciała o tymsłyszeć.
– A powiedziałeś jej o swoim problemie? Przepraszam – bąkam, czując lekkie zażenowanie.
Chciałam zachować profesjonalizm, ale właśnie mi się nie udało, bo zwróciłam się do swojego pacjenta bezpośrednio naty.
– Nic nie szkodzi – odpowiada. – Już ci mówiłem, że możesz mi mówić poimieniu.
Nie komentuję tego, ale i nie zamierzam brać sobie jego rady do serca. Po prostu mam swoje zasady i zawsze się ich trzymam. Tym razem też zamierzam.
– Pytasz, czy mówiłem ciotce Poli, że moi koledzy wyśmiewali mnie z powodu nazwiska, a na moje nieszczęście nie potrafiłem jeszczeruchać?
Ani trochę nie podoba mi się to dosadne określenie, ale w tej chwili nie zamierzam go na to uczulać, więc na potwierdzenie tylko kiwamgłową.
– Nie – odpowiada Gabriel. – Wstydziłemsię.
– Dlaczego?
Wzruszaramionami.
– Może powinieneś? – sugeruję.
– Ale że co? Miałem pójść do ciotki i powiedzieć: „Ciociu, co mam zrobić, żebym mój wciąż prawiczkowy wacuś był twardy jak konar i żebym mógł go wreszcie włożyćdo…”
– Dobrze, dość – przerywam mu, bo ta rozmowa zaczyna zmierzać w dziwnym kierunku. Nie zamierzam jej jednak kończyć, lecz jedynie zmienić jej tok. – Nie o to michodziło.
– A o co? – docieka Gabriel, przyglądając mi się uważnie.
Nie jestem pewna, czy obserwuje mnie tak wnikliwie, bo chce się dowiedzieć, że mnie zawstydził tak szczegółowym opisem, czy zwyczajnie jest ciekaw mojej opinii. Trudno to wywnioskować po jego zagadkowejminie.
– Chodzi mi jedynie o to, że mogłeś wyznać ciotce prawdę. Że koledzy śmieją się z twojego nazwiska, że…
– Myślisz, że nie próbowałem? A jak sądzisz, czemu wystrzeliłem z tym Archaniołem? Liczyłem na to, że ciotka się domyśli, że zrozumie, dlaczego wybrałem akurat takie niewinne, nieskalane nazwisko. Ale ona niczego nie skumała. Może była wówczas zbyt zajęta układaniem sobie życia z nowym kochankiem? Mizdrzeniem się do niego na każdym kroku, pieprzeniem się z nim po kątach.
Ta informacja sprawia, że mnie zatyka. Gabriel najwyraźniej musiał doświadczyć wielu TYCH rzeczy, w dodatku w tak młodym wieku. Może więc rzeczywiście źródło jego problemu leżygłębiej?
Czas się o tymprzekonać.
Gabriel
Gdy jej o tym opowiedziałem, poczułem dziwną ulgę. W zasadzie nie wiem dlaczego, bo nadal uważam, że nie potrzebuję żadnej terapii naprawczej – bo i po co naprawiać coś, co daje ci w życiu tyle przyjemności? Ale faktem jest, że kiedy wyznałem jej, jak właściwie rozpoczęła się moja przygoda z seksem, odniosłem wrażenie, jakby ktoś zdjął mi z barków wielkiciężar.
– Co jeszcze chcesz wiedzieć? – pytam, by wypełnić ciszę, która na moment wkrada się pomiędzynas.
Nina, która słuchała z uwagą każdego mojego słowa, teraz notuje to wszystko – tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie zaglądam do jej zapisków – a następnie podnosi wzrok i patrzy mi w oczy.
– Czy spakował pan wszystkie niezbędnerzeczy?
– Nie rozumiem – odpowiadam, bo rzeczywiście nie bardzo kumam, o co mnie właśniezapytała.
– Pytam, czy jest pan gotowy na wyjazd i czy zapakował pan odpowiednią ilość rzeczy osobistych, które mogą się panu przydać przez najbliższymiesiąc.
A więc naprawdę nie żartowała z tym wyjazdem. Nie wiem, na co liczyłem, może byłem zbyt wkurwiony, żeby to sobie przyswoić, ale chyba wydawało mi się, że kiedy zacznie mnie przepytywać tu, w swoim gabinecie, a ja będę z nią aż do bólu szczery i opowiem jej ckliwą, choć w istocie prawdziwą historyjkę z dzieciństwa, to da sobie spokój z tym całym wyjazdem na bezludną wyspę. Pomyślałem nawet, że jeśli zechce poprowadzić terapię na miejscu, mógłbym na ten czas przeprowadzić się do Warszawy. Ale ona, jak widać, ani myśli zmieniać dla mnie swój skrzętnie ułożonyplan.
– Nie, nie mam ze sobą żadnych osobistych rzeczy – odpowiadam.
– Złote Tarasy są dosłownie po drugiej stronie ulicy, więc żeby dłużej nie tracić czasu, powinien pan się tam udać i zaopatrzyć w niezbędne produkty na najbliższymiesiąc.
– Masz coś konkretnego na myśli? – pytam, błędnie licząc, że zdołam jakoś przeciągnąć w czasie wspólnywyjazd.
Siedząca za biurkiem kobieta chyba mnie przejrzała, bo lekko mruży oczy i zaczyna pstrykać długopisem – zauważyłem, że bawi się nim, kiedy się złości bądźniecierpliwi.
– Proponuję panu kupić sobie coś do ubrania, jakieś rzeczy na zmianę – wyjaśnia po chwili, taksując mnie wzrokiem. – Może coś wygodnego, na przykładdres?
– Nie noszę dresów. Stroje sportowe nie są w moimstylu.
– Obawiam się, panie… Gabrielu – przynajmniej już nie nazywa mnie Bzykiem – że tam, dokąd jedziemy, może być panu niewygodnie w takim ubraniu. – Spogląda wymownie na mójgarnitur.
– Może więc zanim mnie tam zabierzesz, zdradzisz mi, dokądjedziemy?
– Nie mogę. To wbrewumowie.
Już chcę jej powiedzieć, że to tylko jej durne, wyssane z palca zasady, ale się powstrzymuję. W trasie i tak się tego dowiem, czyżnie?
– Co zatemproponujesz?
– Nie rozumiem pańskiego pytania. – Nina patrzy na mniewyczekująco.
– Pytam o ubranie. Co powinienem kupić, skoro nie noszę dresów, a jedyne ubrania, do jakich jestem przyzwyczajony, według ciebie sąniepraktyczne?
– Może dżinsy? – rzuca i znów prześlizguje po mnie wzrokiem. Jeszcze chwila, a uwierzę, że pani doktor ma na mnie ochotę. To by dopiero było! – I jakiś sweter, T-shirt. Najlepiej kilka, nazmianę.
Nie rozumiem, po co kolejny raz powtarza, że powinienem wziąć ubrania na zmianę. Uważam, że wystarczyłby jeden komplet, który można codziennie uprać i wysuszyć w suszarce, i po sprawie. Ewentualnie mógłbym dokupić coś na miejscu. Chyba że ona naprawdę zamierza mnie wywieźć gdzieś hen, daleko, z dala od cywilizacji, gdzie nie ma sklepów z odzieżą. Byłaby do tego zdolna? Pewnie tak. Nie od dziś wśród normalnych ludzi panuje przekonanie, że psychiatrzy to najwięksi psychole.
– Coś jeszcze? – pytam, bo jestem naprawdę zaintrygowany, co tym razemwymyśli.
– Bieliznę?
– Nie noszę nic poza skarpetkami – wypalam, na co siedząca na wprost mnie lekarka lekko się rumieni.
Serio? No naprawdę zaczyna się robić coraz ciekawiej.
– Co zatem jeszcze mógłbym ze sobą zabrać, panidoktor?
– Nie wiem, może jakąś literaturę, żeby zabić nadmiar czasu, podczas którego nie będziemy kontynuowali terapii? – podsuwa mi kolejną myśl, która, jestem tego absolutnie pewien, znów wywoła na jej twarzy niekontrolowane wypieki.
Ale to może potem. Teraz nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie, na które, mam nadzieję, zareaguje tak, jak sięspodziewam.
– Nie lubię książek. Mam lepsze pomysły, jak zabićnudę.
Nie mylę się. Panią doktor wyraźnie peszy moja insynuacja, bo ucieka wzrokiem i udaje, że czyta coś w swoich notatkach. Ja jednak wiem, że to tylko kolejny dowód jej tchórzostwa. A skoro tak, to jej pomysł z wyjazdem zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Może się bowiem okazać, że to nie ja zostanę poddany próbieżycia.
– A może ma pan jakieś zainteresowania – odzywa się wreszcie i ponownie podnosi na mnie spojrzenie. – Czy jest coś, co pana interesuje, na przykładmotoryzacja?
Cwaniutka bestia. Doskonale wie, że faceci, zaraz po kobietach, najbardziej kochają swojesamochody.
– Mógłby pan zabrać ze sobą jakieś poradniki, albumy z tejbranży.
– Już mówiłem, że nie znoszę czytać.
– Próbuje mi pan zatem przekazać, że nie ma pan żadnych zainteresowań pozaseksualnymi?
– Oczywiście, że mam. Dlatego kupię „CKM” i „Playboya”, najlepiej po kilka numerów, żeby nie wiało nudą. Nie muszę ich czytać, żeby przyniosły mirozrywkę.
Zaskoczenie na twarzy Niny jest bezcenne, a w połączeniu z oburzeniem powstaje mieszanka wybuchowa. Zyskuję coraz większą pewność, że nasz wspólny wyjazd wcale nie będzie taki zły, jak myślałem na początku.
Nina
Kiedy Gabriel Bzykowski odwiedzał Złote Tarasy, ja wróciłam do mieszkania po trochę własnych rzeczy, które z pewnością przydadzą mi się na wyjeździe.
Mój apartament znajduje się w ścisłym centrum, niedaleko biurowca, w którym pracuję, więc udałam się tam pieszo, by zaoszczędzić sobie zbędnego stania w korkach. Stolica, zwłaszcza o tej porze dnia, na ogół bywa naprawdęzakorkowana.
Pakując swoje ubrania, przez cały czas rozmyślam o moim pacjencie. Zastanawiam się, czy naprawdę był ze mną szczery, kiedy opowiadał o swoim dzieciństwie? Jego ciotka wspomniała tylko, że odkąd pamięta, jej siostrzeniec jest „seksoholikiem i erotomanem”. Tak, tak go właśnie nazwała. Ani słowem nie wspomniała o kolegach Gabriela, którzy mieliby cisnąć z niego tak popularną wśród młodych ludzi bekę. Nie napomknęła też o swoich kochankach, o których nie omieszkał wspomnieć Gabriel. Czy zatem wszystko to sobie wymyślił, czy może jego ciotka nie była szczera ani ze mną, ani tym bardziej z moim szefem, z którym ponoć przyjaźnią się od lat? Naprawdę po raz pierwszy od dawna nie mam pojęcia, gdzie leżyprawda.
Żeby się tego dowiedzieć, dzwonię do Arka. Ramieniem przytrzymuję telefon, bo akurat wpycham do walizki ostatnie rzeczy, kiedy w słuchawce rozlega się jegogłos.
– Tak, Nino?
– Mampytanie.
– Wal.
– Czy Apolonia Bzykowska przed laty prowadziła, jak by to zgrabnie ująć – ubieram w głowie pytanie we właściwe słowa – swawolny trybżycia?
– Co masz namyśli?
– Pytam, czy… Nowiesz.
– Pytasz, czy Pola siępuszczała?
Nie ma to jak szczera rozmowa z facetami! Oni zawsze walą prosto z mostu. Nie to, co my, kobiety, nad wyraz starannie dobierające słownictwo, zwłaszcza gdy chodzi o kwestieintymne.
– Tak.
– Nie bardziej niż niebędące w stałym związku kobiety w jej wieku. To znaczy młode i potrzebujące rozrywki – wyjaśnia.
– Serio?
Ledwie się powstrzymuję, żeby nie zapytać Arkadiusza, czy nie był jednym z jej kochanków. To by wyjaśniało, dlaczego nie widzi w tym nic gorszącego.
– Serio – potwierdza. – A co cię takdziwi?
– Nic – odpowiadam, bo zamierzam uciąć tę rozmowę już na tym etapie.
Gdybym pociągnęła ją odrobinę dłużej, mogłabym naruszyć złotą zasadę wszystkich lekarzy, a tego nie zamierzam robić. Gabriel Bzykowski jest moim pacjentem, więc to, o czym rozmawiamy, musi zostać pomiędzynami.
– Nina? – Arkadiusz nie wydaje sięprzekonany.
– Muszę kończyć, Arku, bo właśnie siępakuję.
– Wyjeżdżasz? – W jego głosie brzmi wyraźna nuta niedowierzania. – W sumie chyba powinienem zapytać, czy wyjeżdżacie, bo rozumiem, że Gabriel jedzie z tobą. A może się rozmyśliłaśi…
– Nie, nie rozmyśliłam się. I tak, wyjeżdżamy jeszcze dziś. Razem.
Słyszę pomrukaprobaty.
– Nie zapytam dokąd – mówi Arkadiusz – bo pewnie i tak mi tego nie zdradzisz, ale może chociaż mi powiesz, jak udało ci się go do tegoprzekonać?
Nie wiem, czy mi się tylko zdaje, czy mój szef, który jeszcze niedawno przekonywał mnie, że tylko ja potrafię nakłonić niejakiego pana Bzykowskiego na terapię, raptem zmienił zdanie, czy może zwyczajnie ponosi mniefantazja?
– Normalnie, szefie. Jak zawsze zresztą – odpowiadam i wreszcie udaje mi się zapiąć zamek walizki, z którym męczę się już od jakiegośczasu.
– Ale jeszcze wczorajmówiłaś…
– Wiem, co mówiłam, Arku. Ale na szczęście moje obawy okazały się przedwczesne. A Gabriel okazał się całkiem normalnym facetem, pomijając oczywiście jegoprzypadłość…
– Hmm – pada po drugiej stronie, ale nijak nie zamierzam tego komentować.
Zwyczajnie nie mam już na to czasu. Za kwadrans spotykam się na parkingu ze swoimpacjentem.
– Muszę kończyć. Chciałabym dojechać na miejsce, zanim nastanienoc.
– Może jednak powiesz mi, no wiesz, na wypadek, gdyby Apolonia się martwiła… Dokąd sięwybieracie?
– Wybacz, ale niemogę.
Nie zamierzam się tłumaczyć. Arkadiusz mógłby opacznie zrozumieć moją decyzję, zwłaszcza że do wzięcia tej sprawy właściwie nakłonił mnie podstępem. Wiedział, że mam zaplanowany urlop, a mimo to poprosił mnie o pomoc. A ja nie potrafiłam odmówić. Obym tego nie żałowała. I oby ta terapia szokowa okazała się najlepszym wariantem z możliwych.
– Rozumiem – pada jeszcze po drugiej stronie, a zaraz po tym, jak Arek życzy mi bezpiecznej podroży i udanej terapii, kończępołączenie.
Wzdycham, bo nadal mam wątpliwości, czy dobrze robię. Ale wiem też, że teraz już nie ma odwrotu. Poza tym, skoro tak podpowiada mi wrodzona intuicja, która dotąd mnie nie zawiodła, oraz serce, to podejrzewam, że postępuję słusznie. I jest coś jeszcze. Nie mogę przełożyć tego wyjazdu. Po prostu niemogę.
Gabriel
Do torby, którą wraz ze sportowym obuwiem kupiłem w Martensie, pakuję T-shirty, kilka par dżinsów, dwa swetry oraz bluzę z kapturem, na którą patrzę z pewną niechęcią: kolejne zakupy, które zrobiłem w bardziej lub mniej znanych sieciówkach. Na co dzień nie noszę takich ubrań, zwłaszcza niemarkowych, ale skoro pani doktor sugerowała dresiwo, to z dwojga złego postawiłem na coś mniej nieeleganckiego. Nie daj Boże jeszcze mnie ktoś zauważy, sfotografuje, a potem wrzuci do sieci albo, co gorsza, sprzeda mój niechlujny wizerunek jakiemuś szmatławcowi. Na to nie mogę sobie pozwolić. Nie po to przez lata pracowałem na swoją nienaganną prezencję, by teraz ktoś przypadkiem miał tozniszczyć.
Gdy o tym myślę, wzdrygam się. I kolejny raz cała ta terapia, która ma mnie rzekomo zmienić, wydaje mi się absurdalnym pomysłem. Wcale jej nie potrzebuję i zamierzam szybko przekonać o tym tę sztywniacką panią doktor. Poczyniłem zresztą już kilka kroków, żeby wdrożyć w życie misterny plan, który knułem całą minioną noc. Udowodnię tej kobiecie, że seks nie jest niczym złym, a nawet pokażę jej, że…
Zresztą nieważne, wszystko w swoimczasie.
***
Widzę jej minę, gdy zauważa rejestrację mojego samochodu, i na moich ustach wykwita szerokiuśmiech.
– Coś nie tak? – pytam beztroskim głosem. – A może nadal będziecie obstawiać przy swoim, twierdząc, że to, kim jestem, to tylko kwestia przypadku? – Spoglądam wymownie na tablicę rejestracyjną o numerze LU BIE69. – Gdyby to nie było do końca jasne, pani doktor: to nie są blachy robione na zamówienie. Gdyby tak było, zażądałbym czegoś bardziej spektakularnego. Nie wiem… – Drapię się po brodzie. – Może FUCK NO1? – Gdy Nina nie odpowiada, tylko patrzy na mnie jak na barana, dorzucam: – Przyrzekam – unoszę dwa palce – że te blachy zostały mi przydzielone losowo. Słodkie, prawda?
– Słodkie to mogą być lody waniliowe albo mleczna czekolada, panie… Gabrielu.
I znowu to robi. Kolejny raz gryzie się w język, choć mógłbym przysiąc, że tak jak za poprzednim razem, chciała mnie nazwać Bzykiem. Ciekawe tylko, czy robi to z przyzwyczajenia, czy z przekory, której nie da się nie zauważyć w jejoczach.
– Niewątpliwie. Niemniej i tak będę obstawał przy swoim, bo znam mnóstwo słodyczy, które z prawdziwymi łakociami nie mają nic wspólnego, a dostarczają równie dużo przyjemności. Jesteś ciekawa jakich, pani doktor? Mógłbym ci je zaserwować, jeślitylko…
– Nie, dziękuję – przerywa mi zbyt prędko, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że brakuje jej zarówno odwagi, jak i pewnościsiebie.
Jak więc zamierza ze mną współpracować? Czy ona naprawdę nie ma świadomości, że ja nigdy się łatwo nie poddaję? Czy wie, z kimzadarła?
– Może mi pan pokazać zawartość swojej torby? – pyta naraz, zmieniając zręcznie temat.
Wyszczerzam zęby w odpowiedzi, bo w moim męskim odczuciu zabrzmiało to co najmniej dwuznacznie.
– Chciałabym sprawdzić pański bagaż – wyjaśnia wówczas, chyba lekko rozzłoszczona moim podejściem dotematu.
– Chcesz sprawdzić mój bagaż? – powtarzam po niej, niedowierzając.
Ostatni raz cokolwiek mi sprawdzano dawno temu, na komisji wojskowej, gdy miałem dziewiętnaście lat. I nie był to bagaż, walizka czy inny sprzęt do przechowywania garderoby, ale mój własnyosprzęt.
– Coś nie tak z pańskim słuchem czy może ma pan problem z przyswajaniem poleceń? – pyta poirytowana, a właściwie słodko wkurwiona.
W takim wydaniu podoba mi się corazbardziej.
– Co prawda jeszcze do wczoraj to ja wydawałem polecenia innym, ale skoro się upierasz. – Podnoszę ręce w geście poddania i odsuwam się od otwartego bagażnika mojego porsche, ustępując jejmiejsca.
Obserwuję, jak podchodzi, bierze do rąk sportową torbę od Martensa, rozsuwa zamek i wysypuje zawartość do bagażnika, a następnie zaczyna grzebać w moich niedawno nabytych nowiutkich rzeczach.
– To akurat nie będzie panu potrzebne – słyszę naraz i zauważam, że zapas gumek, po który wpadłem do drogerii, ląduje obok stertyciuchów.
– Jesteś pewna? – chrząkam wymownie, na co Nina piorunuje mnie wzrokiem, by zaraz potem znów skupić się na grzebaniu w moich prywatnych rzeczach. – Szukasz czegoś jeszcze? – zagaduję, bo wiem, że sprawdza, czy rzeczywiście nie zakupiłem świerszczyków dla niegrzecznych chłopców.
Muszę ją jednak rozczarować albo zaskoczyć. Zaraz się zresztą o tym przekonam.
– Położyłem je na siedzeniu – wyjaśniam, a potem obchodzę samochód, otwieram tylne drzwi i wyjmuję papierową torbę z logoEmpiku.
Gdy ją jej podaję, Nina spogląda nieufnym wzrokiem raz na mnie, raz na dość pokaźny pakunek. A więc jest tak, jak przypuszczałem; znów udało mi się ją zaskoczyć. Z pewnością zrobię to ponownie, być może za chwilę, jak tylko raczy zajrzeć dotorby.
– To książki? – właściwie bardziej stwierdza, niżpyta.
– Bingo – szczerzę się i w ostatniej chwili powstrzymuję przed dodaniem: „geniuszko”.
– Mówił pan, że nie znosi czytać – mówi jakby do siebie i kolejny raz zagląda do torby.
Jej mina jestbezcenna.
Nina
– Kupił pan całą kolekcję Greya? I to w podwójnych egzemplarzach?
Przyglądam się z niedowierzaniem sześciu pokaźnym tomom, historii napisanej przez słynną na cały świat E.L. James, o losach niejakiej Anastazji Steele i Christiana Greya. Nie pojmuję, po co Gabriel kupił teksiążki.
– Jedna jest dla ciebie, druga dla mnie – odpowiada, biorąc ode mnie książki. – Proponuję, żebyś przeczytała tę serię. Ciekaw jestem twoich spostrzeżeń co do punktu widzenia głównegobohatera.
– Muszę pana rozczarować, panie Gabrielu. Nie czytam romansów, a już tym bardziej tak… – ważę w głowie słowa. – Ognistych.
– Skąd wiesz, że to mocne pozycje? Przecież dopiero co mówiłaś, że nie czytasz tego typu literatury – podchwytuje.
– Bo to prawda – odpowiadam jak z automatu. – A o tych książkach wiem sporo, bo oglądałam film – wyrywa mi się, choć naprawdę wolałabym o tym nie mówić.
Zwłaszczajemu.
– Oglądałaś film? Czyli mówiąc, że to nie twoje klimaty, trochę naściemniałaś. – Gabriel puszcza do mnieoko.
– Ja nigdy nie kłamię. Zapamiętaj to sobie – wyrywa mi się kolejny raznieoficjalnie.
– To może wytłumaczysz mi, jakimcudem…
– Mój mąż był romantykiem – przerywam mu obcesowo, bo nie zamierzam dłużej ciągnąć tego tematu – i kiedyś, po kolacji walentynkowej, zaprosił mnie do kina. A że grano właśnie Pięćdziesiąt twarzy Greya… – wzdycham mimowolnie, bo doskonale pamiętam tamten wieczór. – Ot, cała historia – dorzucam jeszcze, choć już bez większejzłości.
– Mąż?
Tego również chciałam uniknąć, zaoszczędzić sobie wspomnień, które nagle spadają na mnie jak schodząca w górach lawina. Nie odpowiadam, ale stojący obok mnie mężczyzna nie zamierza poprzestać na jednympytaniu.
– Naprawdę miałaś męża? – Gabriel patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– A co w tym takiego dziwnego? – odpowiadam, chowając do papierowej torby jedną z książek.
– Mogę wiedzieć, dlaczego od ciebieodszedł?
– Nie, bo nie jestem twoją pacjentką – cedzę przez zaciśnięte zęby. Ta rozmowa nie powinna w ogóle mieć miejsca, a w dziwny sposób nadal się toczy. – Więc nie zamierzam odpowiadać na twojepytania.
Gabriel przez chwilę milczy i tylko uważnie mi się przygląda. Wyraźnie próbuje mnie rozszyfrować, na co wskazuje jego mina, ale to mu się nie uda. Jeszcze raz podkreślam: to nie ja potrzebuję terapii, a ON!
Kiedy pomiędzy nas wkrada się cisza, staram się nie patrzeć na tego zuchwałego faceta, dlatego skupiam się na pakowaniu jego osobistych rzeczy do torby. Okazuje się to trudne, bo gdy mi się przypatruje, wszystko leci mi z rąk. Próbuję się opanować i po chwili jakimś cudem mi się toudaje.
– Gotowy na nowe doznania? – pytam, zapinając na powrót zamek i wyjmując torbę z bagażnika. Chyba nie zrozumiał aluzji, bo wygląda na zdezorientowanego. – Panie Gabrielu?
– Ale że jak mam to rozumieć? – odzywa się po chwili, gdy ja już otwieram usta, żeby mu wyjaśnić. Wtedy mnie ubiega: – Myślałem, że pojedziemy moimsamochodem.
I wszystkojasne.