Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zaczęło się od pożaru, a potem temperatura już tylko rosła.
Ostatnio życie Rozelli sprowadza się do… drabiny – tej symbolicznej, ale także tej nieznośnie rzeczywistej. Młoda, ambitna dziennikarka szybko pięła się po kolejnych szczeblach kariery w mediach. Niestety, wygląda na to, że na skutek fatalnej pomyłki teraz grozi jej raczej bolesny upadek. A wszystkiemu winna… drabina, a dokładniej pewien strażak, którego Ella z niej zepchnęła. Oczywiście to było nieporozumienie, ale jak ma to wyjaśnić, skoro nagranie z incydentu zdążyło już trafić do internetu i stać się żartem roku?
Wiktorowi, strażakowi z powołania, wcale nie jest do śmiechu. Po próbie ratowania Elli i upadku z wysokości nabawił się kontuzji barku. Teraz potrzebuje spokoju i rehabilitacji. Ostateczne mężczyzna decyduje się na wyjazd do pensjonatu znajomych w nadmorskiej Rumii, w nadziei, że uda mu się odzyskać formę. Pech chce, że właśnie tam ponownie wpada na Ellę…
Ich znajomość zaczęła się od katastrofy. Czy mają szansę przekuć wzajemną niechęć w coś zupełnie przeciwnego? Jedno jest pewne – to będzie ogniste starcie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ani Winczewskiej, przez którą i dla której powstała ta książka, bo... siostrą nie zawsze trzeba się urodzić.
KATARZYNA MAK
Ella
No i umówiłam się na randkę! Nie byłam pewna, czy rzeczywiście aż tak bardzo cieszyłam się z tego powodu, ale faktem było, że dziś wieczorem miałam się spotkać z facetem. Prawdziwym. Z krwi i kości. Z ciałem jamistym, instrumentem czy… Nieważne. Jak zwał, tak zwał. Dawno nie byłam na prawdziwej randce. Stale szukałam wymówek i unikałam facetów jak ognia. Lecz wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila, a ja wieczorem miałam wychodne. Nadal nie byłam przekonana co do słuszności podjętej decyzji, ale już teraz nie wypadało się wycofać. Mateusz, mój kolega z pracy, od dawna robił do mnie podchody, ale jak dotąd skutecznie studziłam jego zapędy. W zasadzie nie wiem, dlaczego zmieniłam zdanie, ale tak, postanowiłam spróbować i dałam mu szansę. Przecież jedna niewinna randka jeszcze do niczego nie zobowiązuje. Poza tym, jeśli nawet coś miałoby pójść nie tak, jeśli między nami miało nie zaiskrzyć, to uznałam, że chociaż pójdę spać porządnie najedzona. Już nie pamiętałam, kiedy ostatnio byłam w restauracji. Prawie z nikim się nie spotykałam, a samej jakoś głupio mi było chadzać w miejsca, w których inni goście, w asyście partnerów, świetnie się bawili i patrzyli na mnie z politowaniem. Single nadal byli przez niektórych postrzegani jak wybrakowany towar.
Nie byłam pewna, co przyniesie ten wieczór, ale cieszyłam się na wychodne. Miałam jeszcze mnóstwo czasu, żeby się do niego odpowiednio przygotować. Zamierzałam skoczyć do galerii i kupić jakąś fajną kieckę. Przecież nie wypadało pójść na randkę w formalnym stroju, jednym z wielu, jakie na co dzień zakładałam do pracy, a jakich w istocie nie brakowało w mojej szafie. Postanowiłam czymś zaskoczyć Matiego. To miły chłopak. Poza tym zasłużył, by chociaż sobie trochę popatrzeć. Nie zamierzałam bowiem już na pierwszej randce iść z nim do łóżka. Może na drugiej? O ile w ogóle do takiej dojdzie. Nie byłam aż tak zdesperowana. Zresztą od czego miałam niezawodnego przyjaciela? A nawet kilku…
Spojrzałam na karton z zabawkami, który dla wygody trzymałam obok łóżka. Nie chowałam go do szafy. Lubiłam mieć „przyjaciół” pod ręką, zwłaszcza kiedy budziłam się w środku nocy z wielką ochotą na bzykanko. Zaoszczędzało mi to kłopotu i czasu. Poza tym mieszkałam sama i mogłam sobie na to pozwolić. Nikt do mnie nie zaglądał, a nawet jeśli, to z pewnością nie do sypialni.
Pogładziłam dłonią ulubiony wibrator w kolorze głębokiej czerwieni, ze złoceniem u nasady, uśmiechnęłam się do własnych myśli, a potem ruszyłam do łazienki.
Zrzuciłam piżamę – fakt, dochodziło południe, ale była sobota, w dodatku moja pierwsza wolna od bardzo dawna, a ja nie spodziewałam się żadnych odwiedzin – i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek z wodą i wyregulowałam temperaturę. Był środek lata, a na dworze upał, więc potrzebowałam orzeźwienia. Zresztą chłodna woda była dobra na wszystko, zwłaszcza na moje myśli, które dziś były wyjątkowo gorące.
– Cholera! – przeklęłam, coraz bardziej sfrustrowana. Naprawdę potrzebowałam ostrego ruchanka.
Zakręciłam kran, chwyciłam ręcznik i wyszłam z kabiny. Wytarłam całe ciało i włosy. Trochę mi zajęło ich osuszanie, bo były długie i niesforne. Następnie sięgnęłam po suszarkę. Na ogół czekałam, aż same wyschną, oszczędzając im niszczycielskiej mocy wszelkich urządzeń służących do modelowania, ale dziś postanowiłam zrobić wyjątek. Przed randką miałam jeszcze kilka spraw do ogarnięcia. Pierwszą z nich był zakup sukienki. Kolejną – kosmetyczka. Takie tam: brwi, rzęsy.
Nucąc pod nosem piosenkę Katy Perry I Kissed a Girl – zawsze, ilekroć włączam suszarkę bądź odkurzacz, śpiewam sobie cicho – zajęłam się suszeniem.
Suszarka przestała działać na chwilę przed tym, nim włosy wyschły do końca. Nie byłam pewna, czy się zepsuła, czy może nastąpiła jakaś awaria w dostawie prądu, ale nie przejęłam się tym zbytnio. I tak nie chciałam ich przesuszać. To niezdrowe. Poza tym nie lubiłam, gdy moje bujne, długie kasztanowe włosy się puszyły.
Odwiesiłam na wieszaczek suszarkę i sięgnęłam po bieliznę: biały koronkowy stanik i stringi w tym samym kolorze. Latem stroniłam od wszelkich udziwnień typu push-upy. Po prostu było mi w nich za gorąco. Może i są seksowne, i pewnością optycznie powiększają biust o kilka rozmiarów, ale nie zamierzałam się katować, zwłaszcza że dziś słupek rtęci sięgał niemal trzydziestu stopni.
Spojrzałam w lustro. Nie było najgorzej, chociaż Bozia poskąpiła mi biustu.
Nałożyłam na twarz maseczkę, bo postanowiłam trochę dopomóc urodzie. Miałam przemęczoną cerę, która potrzebowała regeneracji. Ostatnio za dużo pracowałam, a za mało sypiałam, a to nie służy nie tylko skórze, ale i całemu organizmowi.
Z szafki na kosmetyki wyjęłam czerwony lakier, którym zamierzałam pomalować paznokcie u nóg. Co prawda miałam w planach wpaść na hybrydę do zaprzyjaźnionej manikiurzystki, ale finalnie uznałam, że nie wystarczy mi na to czasu. Usiadłam więc na sedesie i z precyzją snajpera umalowałam paznokcie u stóp. Odczekałam chwilę, aż lakier wyschnie – dla przyspieszenia efektu pomachałam naprzemiennie obiema stópkami – a następnie wyszłam z łazienki. Dopiero w momencie, kiedy próbowałam zgasić światło, dotarło do mnie, że nie ma prądu. Miałam okno w łazience, więc zwyczajnie nie wyczułam różnicy. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo w tym starym bloku na Ursynowie braki w dostawie energii były normą. Nie byłam znawczynią tematu, ale jak na moje oko instalacja elektryczna od dawna prosiła się o wymianę, bo ilekroć któryś z sąsiadów włączał na przykład pralkę, w całym budynku przygasało światło.
Wróciłam do sypialni. Z szafki obok łóżka wyjęłam depilator. Wyjątkowo nie lubiłam tej czynności, ale nie było wyjścia. Włosy wszędzie, zwłaszcza na nogach, rosły mi tak prędko, że gdybym miała golić nogi zwykłą maszynką, to pewnie poszłabym z torbami. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na to cholerstwo, które trzymałam w dłoni. Okropnie go nie lubiłam, ale…
„Trzeba cierpieć, żeby być piękną” – pomyślałam z przekąsem.
Zanim jednak włączyłam depilator, do uszu włożyłam bezprzewodowe słuchawki i odtworzyłam muzykę. Tylko tak mogłam przetrwać tę katorgę.
Wiktor
Gdy przyjechałem do Warszawy na szkolenie strażaków, nie spodziewałem się, że od razu trafię na akcję gaśniczą, zwłaszcza że jeszcze do niedawna należałem do sekcji ochotników w Kościerzynie. Ale skoro zaproponowano mi czynny udział w gaszeniu pożaru, to oczywiście nie wypadało odmówić. Szybko wskoczyłem w kombinezon, włożyłem hełm i buty. Musiałem przyznać, że w stolicy umundurowanie różniło się od tego, które przydzielono mnie i mojej jednostce. Było naprawdę z górnej półki. Miałem nadzieję, że sprzęt także będą mieli pierwsza klasa, bo to najczęściej od niego zależało powodzenie całej akcji gaśniczej czy zwiększenie szans na przeżycie ofiar.
Nie lubiłem wracać wspomnieniami do tamtego dnia, ale ilekroć o tym rozmyślałem, one same powracały…
Otrząsnąłem się. Teraz nie było czasu na sentymenty. W tej chwili ktoś inny mnie potrzebował. Basi już nie można było pomóc.
* * *
Stary Ursynów naprawdę wyglądał na… stary. Blokowiska były mocno zaniedbane i jak na moje oko większość z nich wymagała gruntownego remontu. Nie przyjechałem tu jednak, by oceniać stan techniczny budynków. Zostałem wezwany do pożaru, który wybuchł w jednym z bloków, i właśnie na tym powinienem się skupić.
Chłopaki, z którymi się tu pojawiłem, uwijali się jak muchy w ukropie. Rozkładali sprzęt, rozwijali węże. Jedne podłączali do zbiorników znajdujących się w samochodach, inne – wprost do osiedlowych hydrantów. Pożar, który opanował jedno z pięter, nie wydawał się aż tak rozległy, ale nie zamierzałem z nikim polemizować. W zasadzie znalazłem się tu przypadkowo, więc pozostało mi tylko wypełniać dane mi rozkazy. Pomagałem więc tak, jak byłem w stanie pomóc, głównie przy ewakuacji zdezorientowanych całą sytuacją lokatorów płonącego bloku. Biegałem od drzwi do drzwi i prosiłem o opuszczenie lokali wszystkich mieszkańców, do trzeciego piętra włącznie. Na czwartym, gdzie oprócz płonącego mieszkania, które właściciel opuścił zaraz po tym, jak sam zadzwonił na numer alarmowy, znajdowało się jeszcze jedno lokum, ale nie mogłem tam wejść. Już na półpiętrze było źle. Dym wydostający się zza drzwi znajdujących się na wprost klatki schodowej nie pozwalał normalnie oddychać. Założyłem więc maskę. Musiałem się upewnić, czy w tym drugim mieszkaniu, do którego nie było jak dojść, nikogo nie ma. Nie mogłem tak po prostu odejść. Jednak gdy tylko dostałem się odrobinę wyżej, odkryłem, że stalowe drzwi, za którymi szalał żywioł, za moment runą na podłogę. Języki ognia już przedzierały się przez szczeliny w ościeżnicy powstałe od przepalenia.
– Kurwa! – przekląłem, zbiegając schodami na sam dół. – Czy w ostatnim lokalu, na samej górze, ktoś mieszka? – zapytałem jedną z kobiet, którą chwilę wcześniej prosiłem o opuszczenie jej mieszkania.
– Tak, pan Czesław. Ale to on wezwał strażaków. Jest tam – usłyszałem odpowiedź.
Kobieta, w stylonowym fartuszku w kwiatki, pokazała na umorusanego sadzą mężczyznę w rozciągniętym podkoszulku na ramiączkach.
– Ale ja pytam o to drugie mieszkanie – wyjaśniłem, siląc się na cierpliwość, której zaczynało mi brakować.
– Aaa. Czyli chodzi panu o tę paniusię spod dziesiątki?
Cholera! A więc ktoś jeszcze mógł tam zostać i potrzebować pomocy!
– Proszę się tak nie przejmować – dodała po chwili. – Ta dziewczyna na ogół przebywa poza domem. Pewnie więc i teraz jej tam nie ma.
– Na ogół to stanowczo za mało – odparłem ze złością, starając się jednak, mimo wszystko, brzmieć uprzejmie.
Sęk w tym, że nie znosiłem takiej ignorancji i ledwie się powstrzymywałem, żeby nie powiedzieć tego wprost stojącej obok mnie kobiecie. Szybko uznałem, że to jednak byłoby bardzo nieprofesjonalne. Zamiast tego pobiegłem w stronę chłopaków.
– Co jest? – zapytał jeden z nich, sierżant Zapiecek. – Na piętrach już czysto?
– Nie sprawdziłem dziesiątki. Warunki na to nie pozwalają – wyjaśniłem.
– Zaraz wezwę wysięgnik – skwitował.
– Ile to potrwa? – zapytałem, patrząc z niepokojem na płomienie buchające z okna na czwartym piętrze.
– Kilkanaście minut.
– To za długo – odparłem, pocierając umorusaną dłonią brodę i czoło. Było mi cholernie gorąco. – Mamy gdzieś rozsuwaną drabinę?
– Tak, ale to zbyt niebezpieczne – odezwał się kolejny z chłopaków, który przypadkiem słyszał naszą rozmowę. – Temperatura na górze może być zbyt wysoka. Poza tym łatwo się poślizgnąć i spaść. Nie będziemy aż tak ryzykować.
– Bez obaw. Ja pójdę – powiedziałem bez namysłu.
Obaj spojrzeli na mnie jak na głupca.
– No co? – zapytałem.
Nie miałem wyjścia. Skoro na górze ktoś mógł zostać, musiałem zaryzykować. Po prostu nie widziałem lepszego rozwiązania.
Ella
Próbowałam się skupić na każdym włosku wyrywanym przez niemające litości drobniutkie pęsety. To było jednak trudne. Pociłam się okropnie. Zrobiło mi się jeszcze bardziej duszno. Zawsze, ilekroć się depilowałam, pociłam się pod pachami, ale dziś pot wystąpił mi dosłownie na całym ciele.
Cholera! A dopiero co brałam prysznic.
Na szczęście powoli kończyłam. Uff. Jakoś to przeżyłam, choć nadal uważałam, że to zasługa muzyki płynącej w słuchawkach wetkniętych do uszu. Bez tego chyba nie dałabym rady. Nie znosiłam depilacji. Wreszcie wyłączyłam depilator i oceniłam stan nóg. Były naprawdę gładkie, a ja, pomimo że spocona jak mysz – zadowolona z efektów.
Ruszyłam do kuchni. Zachciało mi się pić. Naprawdę zaschło mi w ustach. Przystanęłam na moment, bo już w przedpokoju poczułam dziwny zapach. Jakby swąd palonej gumy czy innego świństwa. Nie byłam pewna, skąd dochodzi, więc go zignorowałam.
Po chwili znalazłam się w drzwiach wiodących do salonu graniczącego z aneksem kuchennym. I wówczas na kogoś wpadłam. Omal nie dostałam zawału. W moim maleńkim mieszkanku był obcy człowiek! W dodatku wyglądał, jakby przybył tu żywcem z piekła! Był ubrany na czarno i miał… coś na głowie. Jego twarz też była cała czarna. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to że spotkałam diabła!
– Kim jesteś?! – pisnęłam, spanikowana.
Nie usłyszałam odpowiedzi, ale widząc, że mężczyzna porusza ustami, zorientowałam się, że nadal mam słuchawki w uszach. Wyciągnęłam je pospiesznie i ponowiłam pytanie:
– Kim jesteś i co, do cholery, robisz w moim mieszkaniu?!
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy iść – usłyszałam w odpowiedzi.
– Słucham?!
No chyba sobie ze mnie żartuje!? Nie zamierzałam nigdzie iść! Zwłaszcza z nim!
Cofnęłam się o parę kroków, mamrocząc pod nosem ciche przekleństwo.
– Musimy iść – powtórzył, na powrót zmniejszając dystans i zupełnie ignorując mój protest. – Tędy. – Wskazał na uchylony balkon.
– Odczep się! – warknęłam, odpychając go i rozglądając się w popłochu za telefonem.
Może i ten typ nie był diabłem, za którego go początkowo brałam, ale i tak zamierzałam zadzwonić na policję. Nachodził mnie w moim mieszkaniu i jeszcze żądał Bóg wie czego. Jeśli myślał, że zgodzę się na cokolwiek…
Nie zdążyłam jednak zrobić choćby kroku, bo wówczas ten… straszny człowiek złapał mnie, oderwał od ziemi i bez najmniejszego problemu przełożył sobie przez ramię. Włosy zasłoniły mi twarz i przez chwilę nic nie widziałam. Czułam jednak aż nazbyt wyraźnie, że dokądś mnie wlecze.
– Co robisz?! – zaczęłam wrzeszczeć na całe gardło, ale on wydawał się głuchy i ślepy na moje protesty i próbę oswobodzenia się. – Puszczaj, do cholery! – Waliłam go rękami po plecach. – Głuchy, kurwa, jesteś! Postaw mnie! – zażądałam.
Nie byłam pewna, ale chyba wyniósł mnie na balkon, bo poczułam lekki powiew wiatru, ale też falę gorąca. Wiedziałam, że na dworze od rana było upalnie, ale ten żar wydawał się nie do zniesienia. Aż skóra mnie piekła. Zwłaszcza na tyłku.
Cholera! W jednej chwili dotarło do mnie, że przecież nie mam na sobie niczego poza bielizną. W dodatku bardzo skąpą, prawie nic niezasłaniającą.
– Puszczaj mnie! – krzyczałam, próbując się jakoś przed nim bronić, kopiąc go albo właściwie starając się to zrobić, bo jego silne dłonie skutecznie krępowały moje ruchy.
Zadarłam wyżej głowę. Jakimś cudem udało mi się zdmuchnąć włosy, które wciąż zasłaniały mi twarz. Na usta cisnęły mi się przekleństwa. Ten facet oszalał! On naprawdę zbzikował! Co robi? Na co sobie pozwala? Co planuje? Nagle dotarło do mnie, że właśnie teraz, wciąż niosąc mnie na ramieniu, przechodzi przez barierkę okalającą balkon. Naprawdę mu odbiło?!
– Nie szarp się, do cholery! – warknął, zanim zdążyłam otworzyć usta.
Potem przeszedł na drugą stronę balustrady i zmierzał wprost na długaśną drabinę, której, mogłabym przysiąc, wcześniej tutaj nie było.
– Puszczaj, ty… ty…
Wtedy kątem oka zauważyłam płomienie buchające z okna sąsiedniego mieszkania. To nie działo się naprawdę!
– Powiedziałem, nie szamocz się, bo oboje spadniemy – usłyszałam kolejne ostrzeżenie.
Wtedy odruchowo spojrzałam w dół.
Ja pierdolę!
Wiktor
Ratowanie ludzi ostatnio stało się moim celem w życiu. Ale kiedy po drodze pojawiały się drobne problemy, choćby takie jak ten, a właściwie ta… dziewczyna, zastanawiałem się, czy moje poświęcenie ma jakikolwiek sens. Ta, pożal się Boże… paniusia, jak niedawno nazwała ją jedna z sąsiadek, była naprawdę nieznośna. Chciałem jej jedynie pomóc, a ona stale mi to utrudniała. Już kiedy zobaczyłem ją w drzwiach salonu, podejrzewałem, że nie będzie łatwo, mimo to starałem się jej wszystko szybko wytłumaczyć. Niestety bezskutecznie, a na dłuższą rozmowę zabrakło czasu. Od ognia, który trawił sąsiednie mieszkanie, dzielił nas tylko cienki mur. Sytuacja pogarszała się z każdą upływającą sekundą. Pozostawało mi zatem działać i nas stamtąd wydostać. A ta dziewczyna… Nie musiała się specjalnie wysilać czy nawet czegokolwiek mówić. Gdy tylko ją zobaczyłem, dawała mi jasne sygnały, że niczego nie ułatwi. W bardziej sprzyjających warunkach, z zapasem czasu, którego niestety oboje nie mieliśmy, może i bym z nią trochę popertraktował, ale nie dziś. Przez ułamek sekundy pomyślałem jednak, że negocjowanie z nią mogłoby nawet być zabawne, zwłaszcza że ciskająca gromy z oczu laska była naprawdę skąpo ubrana, a do obrony używała jedynie ciętego języka. Jednak zważywszy na okoliczności, naprawdę nie było na to ani chwili. Za ścianą obok szalał potężny, niszczycielski żywioł. Temperatura stawała się nie do zniesienia i w każdej chwili mogło dojść do wybuchu. Co prawda chłopaki zapewnili, że odcięli dopływ gazu w całym budynku, ale od temperatury mogły zacząć wypadać okna. A to było naprawdę niebezpieczne. Zwłaszcza gdy było się w pobliżu.
Na szkoleniu uczyli nas, jak postępować z ofiarami. Uprzedzali, że wiele osób dotkniętych pożarem bądź inną katastrofą zachowuje się nienaturalnie, a nawet stwarza zagrożenie zarówno dla siebie, jak i dla innych. Uczyli nas również, że w razie ryzyka najpierw trzeba rozmawiać z ofiarą – próbowałem, niestety bezskutecznie – ale jeśli to za mało, można użyć siły. I teraz musiałem przyznać, że instruktorzy rzeczywiście mieli rację. A stawiająca opór laska musiała się uspokoić, zanim przysporzy nam obojgu jeszcze większych kłopotów.
Wyraźnie nie spodobało jej się to, w jaki sposób ją potraktowałem, ale w tej chwili nie zamierzałem jej za to przepraszać. Teraz musiałem jedynie jak najprędzej zanieść ją w bezpieczne miejsce.
Bez problemu przeszedłem przez barierkę, choć zaczęła się robić gorąca. Ogień wydostający się z lokalu sąsiadującego z dziesiątką był naprawdę duży i wyraźnie podnosił temperaturę otoczenia. W tym drabiny. Aluminium parzyło mnie w dłonie. Uznałem jednak, że okoliczności nie sprzyjają wkładaniu rękawic, zwłaszcza że miałem na ramieniu szamocącą się dziewczynę. Jeszcze bym ją niechcący upuścił.
– Nie szarp się, do cholery! – warknąłem, bo wciąż stawiała opór.
Nadal nie reagowała, a właściwie rzucała się jeszcze bardziej i coś wściekle mamrotała pod nosem. To wariatka. Inaczej nie umiałem wytłumaczyć jej irracjonalnego zachowania.
– Powiedziałem, nie szamocz się, bo oboje spadniemy – ostrzegłem ją, spoglądając w dół, gdzie nasi na szczęście ustawili poduszkę powietrzną.
Mimo asekuracji wciąż mocno ją trzymałem. Upadek z tej wysokości nadal bowiem mógł być niebezpieczny.
– Cholera jasna, głucha jesteś?! – zdążyłem jeszcze zapytać, a wówczas poczułem, jak wyślizguje mi się z rąk.
Nie byłem pewien, czy zrobiła to umyślnie, ale faktem było, że jakimś cudem udało się jej unieść głowę i spojrzeć na mnie przez tę gęstwinę miedzianych włosów, które dotąd zasłaniały jej twarz. Mógłbym przysiąc, że na moment wyraźnie pobladła, choć jej twarz zasłaniało to zielone paskudztwo, które na nią nałożyła, a zaraz potem wykonała zbyt gwałtowny ruch. Trzymałem ją. Naprawdę ją trzymałem. Ale nagle poczułem, jak oboje lecimy w dół.
Ella
Przez chwilę sądziłam, że to koniec. Spadając z zawrotną prędkością, pomyślałam, że umieram. Bałam się bólu.
Kiedy gruchnęłam na coś, co okazało się zaskakująco miękkie, wstrzymałam oddech. Czy zabolało? Nie wiedziałam. Z pewnością nie było to przyjemne. Odruchowo spojrzałam w bok. Mężczyzna, który prawdopodobnie był strażakiem – odkryłam to zaraz po tym, jak ujrzałam płomienie buchające z mieszkania sąsiadującego z moim – i uratował mi życie, też spadł razem ze mną. Mogłam przysiąc, że widziałam go przez ułamek sekundy, jak szybował tuż obok. Dlaczego więc teraz nie mogłam go wypatrzeć? Nie wiedziałam, co się z nim stało, gdzie się podział? Naraz zdałam sobie sprawę, że nie jestem zdolna do normalnej oceny. Moje ciało wciąż odbijało się od dziwacznej poduchy, unosiło się i spadało. Za każdym razem z mniejszą siłą, aż wreszcie zupełnie się zatrzymało.
Zrobiło mi się niedobrze. Zamknęłam oczy, a już po chwili usłyszałam czyjeś głosy i wyraźny dźwięk syren. Że też wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi…
– Proszę pani, proszę pani! – Doszło mnie nawoływanie.
Uniosłam powieki. Nadal kręciło mi się w głowie i było mi słabo, a na dodatek chwilowo miałam rozmyty obraz. Nagle pomyślałam, że to pewnie na skutek upadku, bo nigdy wcześniej nie doświadczyłam tego typu zaburzeń. Nie trwało to jednak długo i normalne widzenie wróciło. Wtedy w pochylających się nade mną ludziach rozpoznałam ratowników medycznych, policjantów i strażaków. Było ich całe mnóstwo.
– Proszę pani? Nic pani nie jest? – padło kolejne pytanie.
– Co… co z nim? – zapytałam jedynie, próbując natychmiast wstać, co szybko okazało się niemożliwe do zrealizowania.
W głowie nieznośnie mi wirowało. Poza tym ludzie, którzy prawdopodobnie chcieli mi pomóc, nie pozwolili mi się poruszyć.
– Proszę się uspokoić i nie wykonywać gwałtownych ruchów – powiedział jeden z ratowników, a kiedy nie od razu zareagowałam, dodał: – Proszę dać sobie pomóc.
Dopiero wtedy nieopodal dostrzegłam inną grupkę ludzi we wściekłoczerwonych uniformach. Wydawali rozkazy i chyba udzielali komuś pomocy. Dlaczego stwarzali wrażenie mocno zaniepokojonych?
Jezu… Co ja narobiłam?
* * *
W szpitalu zrobiono mi mnóstwo badań. Na szczęście nie odniosłam poważniejszych obrażeń Miałam tylko lekkie wstrząśnienie mózgu, które było wynikiem upadku z wysokości. Lekarze zapewnili, że to niegroźne. Powiedzieli jeszcze, że miałam mnóstwo szczęścia, bo upadłam wprost na poduszkę powietrzną, którą rozstawili strażacy.
– Co z nim? – pytałam usilnie.
Nadal nikt nie chciał mi niczego powiedzieć o tamtym strażaku. Teraz byłam już zupełnie pewna, kim był facet w ciemnym stroju z kaskiem na głowie. Przyszedł mnie uratować, a ja najpierw wzięłam go za samego króla piekieł, a potem za jakiegoś psychopatę. Boże, jaki wstyd.
– Jest RODO, proszę pani – słyszałam stale w odpowiedzi. – Informacji na temat stanu zdrowia pacjenta możemy udzielać tylko rodzinie.
– Róziu! – usłyszałam nagle, a do sali, w której leżałam, wbiegła moja starsza siostra. – Nic ci nie jest?
Nie bacząc na doktora, który spojrzał na nią wymownie, dopadła do łóżka i zaczęła mnie ściskać.
Cholera! Albo Anka miała taką krzepę, albo ja naprawdę byłam poobijana, bo właśnie odkryłam, że boli mnie każdy skrawek ciała.
– Do wesela się zagoi – wysiliłam się na stary żart. – Prawda, panie doktorze?
Ania niemal natychmiast mnie puściła. Wreszcie raczyła dostrzec towarzyszącego mi mężczyznę w zielonym kitlu. Bąknęła ciche „dzień dobry”, a potem od razu zasypała go lawiną pytań dotyczących mojego stanu zdrowia.
– Życiu pani siostry nic nie zagraża. Dziś jeszcze zostanie u nas na obserwacji, ale myślę, że jutro sporządzimy wypis.
– Och, dzięki Bogu – zaszczebiotała.
– Albo raczej dzięki temu strażakowi, który ją wyniósł z pożaru – dodała nagle pielęgniarka, która zajrzała tu zaraz po Ani.
Na myśl o tym człowieku znów poczułam się nieswojo. To przeze mnie ucierpiał, choć nadal nie byłam pewna, w jakim stopniu. Wszyscy mówili o nim i o tym, co zrobił, wychwalali go pod niebiosa, ale tego, co z nim, nikt nie chciał mi powiedzieć.
Nie skwitowałam jednak tej riposty ani słowem. Bo właściwe nie miałam nic na swoją obronę. Zachowałam się strasznie. Ale skąd mogłam wiedzieć, kim był ten facet, który naruszył moją prywatność? Czy to tak ciężko zrozumieć, że nie przywykłam, żeby jacyś obcy ludzie wdzierali się przez balkon do mojego mieszkania? Dlaczego nikt nie pojmował, że gdy odkryłam, co się dzieje i kim tak naprawdę jest ten człowiek, zwyczajnie zakręciło mi się w głowie i niechcący pociągnęłam go trochę za mocno? Naprawdę nie zrobiłam tego celowo. Nie jestem przecież świruską!
Kiedy lekarz wraz z pielęgniarką opuścili mój pokój, spojrzałam na Ankę.
– No co? – spytałam naburmuszona. – Ty też uważasz, że przesadziłam?
Ania przysiadła na brzegu łóżka i westchnęła. A więc jednak. I ona myślała o mnie podobnie.
– Filmik z tej akcji krąży już po sieci – powiedziała nagle.
– Co?! – pisnęłam, podciągając kołdrę pod brodę.
W szpitalu było ciepło, ale na samą myśl, że połowa Polski oglądała mnie w TAKIEJ sytuacji, w dodatku w samej bieliźnie, zrobiło mi się zimno.
Moja siostra pokiwała wymownie głową.
– No, powiem ci, że zachowywałaś się mało elegancko – dodała jeszcze.
– Nie sądzisz, że miałam ku temu wyraźne powody?! – Próbowałam się bronić, na co ściągnęła idealnie wypielęgnowane brwi.
– Może i miałaś – odparła po chwili. – Ale jak przeczytasz komentarze, jakie się posypały pod tym nagraniem…
– Jest aż tak źle? – zapytałam już bez złości, głośno przełykając ślinę.
Ania znów pokiwała głową.
– Nie martw się – powiedziała nagle. – Roman wszystkim się zajmie.
Roman. Mój szwagier. Prokurator. Nie przepadałam za nim. Ale cóż, chyba nie miałam wyjścia i musiałam wkraść się w jego łaski. Zwłaszcza że właśnie odszukałam w sieci nagranie i przeczytałam pierwszy z góry komentarz:
Powinna odpowiedzieć za napaść na funkcjonariusza publicznego na służbie. Na pohybel z taką!!!
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak
Redakcja: Anna Szumacher
Korekta: Anna Kowalska, Anna Zawadzka
Adaptacja okładki: Marta Lisowska
Okładka: Magdalena Babińska
Grafika na wewnętrznej stronie okładki:
Copyright © by art_of_sun / stock.adobe.com
Copyright © 2022 by Katarzyna Mak
Copyright © 2022 by Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Sp. z o.o.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie 1
Białystok 2022
ISBN: 978-83-8321-226-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz