Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Uważaj, na co się zgadzasz. Czasem jeden podpis może wywrócić życie do góry nogami.
Nie wszyscy potrafią mężnie stawić czoła przeciwnościom losu. Zdecydowanie nie potrafił tego były partner Nataszy, który zostawił ją samą z ciężko chorym dzieckiem. Zderzenie z rzeczywistością było brutalne, mimo to Natasza znalazła w sobie dość sił, by zawalczyć o zdrowie syna. Jedyną szansą na uratowanie mu życia jest leczenie w Los Angeles. Wyjeżdżają wspólnie, a Natasza podejmuje pracę jako sprzątaczka. Kiedy niespodziewanie zostaje zwolniona, musi czym prędzej znaleźć sobie dochodowe zajęcie…
Collin jest uosobieniem sukcesu. Ten bogaty producent filmowy zdaje się prowadzić idealne, pełne uciech życie. Ale czy za tymi pozorami nie kryje się przypadkiem bolesna tajemnica? Kiedy Collin spotyka Nataszę, składa jej pewną kontrowersyjną propozycję – w zamian za hojne wynagrodzenie ma pozostawać do jego pełnej dyspozycji. O co tak naprawdę mu chodzi? Jedno jest pewne – zawarta między dwojgiem bohaterów umowa staje się początkiem relacji pełnej namiętności i sprzecznych uczuć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 210
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Miłość uskrzydla, ale nawet najdoskonalszy lotnik musi wzbijać się w powietrze z rozwagą, by nie spłonąć w żarze słońca. Bowiem najpiękniejsze uczucie wymaga poświęceń, kompromisów i niezwykłej dbałości o każdy szczegół. Niepielęgnowane umiera.
– Katarzyna Mak
◈
Wisiałam nad umywalką w pracowniczej łazience i spoglądałam na swoje odbicie w lustrze.
Obraz nędzy i rozpaczy, pomyślałam. Miałam zaledwie dwadzieścia pięć lat, ale przez smutek i bezradność wyzierające z mojego spojrzenia wyglądałam na starszą.
Odkręciłam kran i ochlapałam twarz zimną wodą, mając nadzieję, że dzięki temu poczuję się choć trochę lepiej. Mogłam sobie na to pozwolić, bo nie miałam na sobie ani grama makijażu. Kiedyś bardziej o siebie dbałam i przykładałam większą uwagę do swojego wyglądu. Dziś nie miałam dla kogo. Zresztą na dłuższą metę było to szalenie niepraktyczne.
Sięgnęłam po papierowy ręcznik, którym starłam z twarzy resztki wilgoci, a następnie, przyklejając do ust uśmiech, którego wymagał od nas szef, wyszłam z łazienki. W bistro o tej godzinie robiło się tłoczno, bo pracownicy okolicznych firm zbiegali się tu masowo na lunch. Crunchy Beef Bar co prawda nie miał nawet jednej gwiazdki Michelin, ale serwowane w nim dania i przekąski były wyborne, a ceny przystępne. Pewnie dlatego klientela była tak bardzo różnorodna. Przychodziły tu nauczycielki z pobliskiej szkoły czy przedszkola, do którego zresztą uczęszczał mój syn, ale też dziani biznesmeni, którzy tankowali swoje wypasione bryki na stacji obok.
– Natasza! – usłyszałam wołanie z głębi lokalu.
To Debbie, młoda nauczycielka gimnastyki z przedszkola mojego syna. Kiwnęłam głową, dając znak, że zaraz do niej podejdę i przyjmę zamówienie. Musiałam tylko uzbroić się w firmowy notes i długopis, które przed pójściem do łazienki odłożyłam na bar.
– Coś ty taka markotna dzisiaj? – zapytał szef, kiedy zgarniałam je z lady. – Źle się czujesz? Jesteś chora?
– Nie – odparłam, przystając na chwilę. – To tylko zwyczajny spadek formy – dodałam. Nie zamierzałam się mu tłumaczyć, że prawdopodobnie straciłam dodatkową robotę w biurowcu, w którym sprzątałam po nocach. Niestety w praktyce oznaczało to kłopoty.
– No to się cieszę – odparł. – Nie chciałbym z dnia na dzień stracić jednego ze swoich najlepszych pracowników.
Dan stale mi to powtarzał. Był bardzo miły. W dodatku jako jedyny bez wahania zgodził się zatrudnić mnie na czarno w swoim barze. Inni się bali, on nie. Rozumiał, że bez stałej pracy nie zdołam utrzymać siebie ani mojego małego synka. Sporo o mnie wiedział. Prosząc go o tę robotę, byłam z nim absolutnie szczera – nie ukrywałam, że chociaż mam wizę, nie mogę podjąć pracy zarobkowej, bo jestem tu tylko ze względu na opiekę nad chorym synem. Nikogo nie obchodziło, że zasoby finansowe pozyskane z fundacji nie obejmują kosztów utrzymania. Nikt nie zapytał, za co w tym czasie oboje będziemy żyć.
– Lecę, szefie, bo Debbie już na mnie czeka.
– Oczywiście, leć, leć. Dobro klienta przede wszystkim.
Tak, to też Dan stale mi powtarzał.
– No wreszcie! – zawołała na mój widok Debbie, brunetka obstrzyżona na francuskiego boba. Była śliczna. Miała wielkie niebieskie oczy, porcelanową cerę i buzię słodką jak malowana. Poza tym była zgrabna. Naprawdę wszystko miała na swoim miejscu, co tylko potwierdzały męskie spojrzenia rzucane ukradkiem w jej kierunku. – Jestem taka głodna, że kiszki mi marsza grają! – dodała, szczerząc się do mnie. Ale gdy odpowiedziałam bladym, pozbawionym entuzjazmu uśmiechem, przyjrzała mi się wnikliwiej i zapytała z powagą: – A coś ty taka markotna, Tasza?
– To co zwykle – odparłam, klapiąc na moment na wolnym krześle.
– Kłopoty?
Kiwnęłam głową.
Jak zawsze…
– Nie daj się prosić, braciszku… – Alexis jak zwykle była nieustępliwa.
Kochałem ją, ale nie mogłem stale ulegać jej zachciankom. Oczywiście odebranie z przedszkola dziecka jej najlepszej przyjaciółki nie zaliczało się do fanaberii mojej młodszej siostry, ale wkurzał mnie fakt, że kiedy one obie siedziały sobie w jakimś spa, ja miałem eskortować smarkacza.
Nie lubiłem dzieci. Były nieobliczalne, głośne i naprawdę męczące. Chociaż nieraz się zastanawiałem, jakim byłbym ojcem, gdyby Abi nie odeszła.
– Wiesz, że to nie po drodze? – zapytałem, włączając kierunkowskaz, by zawrócić.
– Wiem. – Westchnęła teatralnie. – I właśnie za to tak bardzo cię kocham. Zawsze mogę na ciebie liczyć, braciszku.
Moja młodsza siostra to wyjątkowo cwana osóbka. Doskonale wiedziała, jakich argumentów użyć, by mnie udobruchać. Nie powinienem jej tak często ustępować. Zawsze wmawiałem sobie, że to już ostatni raz, by potem znów spełniać jej zachcianki. Cóż, chyba miałem zbyt miękkie serce. Ale dla rodziny byłem gotów na każde poświęcenie.
*
Miałem nadzieję, że zdążę, bo Amy, koleżanka Alexis, nie wybaczyłaby mi, gdybym się spóźnił. Na ulicach Los Angeles o tej godzinie korki były przeogromne, a moja roztrzepana siostrzyczka jak zwykle zadzwoniła nie w porę. Szybko zaparkowałem swojego jaguara na chodniku, tuż obok ogrodzenia, za którym mieściło się przedszkole. Spojrzałem na zegarek. Byłem piętnaście minut po czasie. Szlag by to trafił. Alexis i jej pomysły! Miałem tylko nadzieję, że dzieciak nie będzie miał do mnie pretensji i że jego matka uprzedziła wychowawczynię, kto go dziś odbierze. Pewnie i tak nie byłoby z tym większego problemu, bo dyrektorka placówki była przyjaciółką mojej matki, wolałem jednak załatwić to bez czyjejkolwiek protekcji.
Chwilę później żwawym krokiem pokonywałem ostatnią odległość dzielącą mnie od drzwi przedszkola. Wpadłem do środka, zderzając się z kimś w przejściu. Jakaś młoda dziewczyna, trzymając za rękę małego chłopca, posłała mi gniewne spojrzenie.
– Oszalał pan?! Chce nas pan pozabijać? – naskoczyła na mnie, a potem, mamrocząc pod nosem coś o tym, że nie trzeba było się spóźniać, to teraz nie musiałbym się tak spieszyć, wyszła na zewnątrz.
Spojrzałem w ślad za nią i uśmiechnąłem się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Sama była spóźniona, a mnie robiła wyrzuty. Kobiety są jednak bardzo skomplikowane, pomyślałem, ruszając w głąb korytarza.
◈
Byłam skonana. Praca na dwa etaty mnie wykańczała, ale potrzebowałam jej, by móc się utrzymać w tym wielkim mieście. Niestety znów straciłam dodatkową posadę. Laska, która pośredniczyła w zwerbowaniu mnie i kilku Ukrainek do sprzątania biur, oczywiście na czarno, z dnia na dzień zniknęła, a my zostałyśmy na lodzie. Nie mogłyśmy przecież pójść do szefa i prosić go o zatrudnienie. Zaraz nasłałby na nas urząd imigracyjny. A na to pozwolić sobie nie mogłam.
W LA była piąta trzydzieści rano, więc w drodze do domu śmiało mogłam już zadzwonić do cioci w Polsce. Często, wracając z nocki, dzwoniłam do ciotki Jadwigi, u której akurat było popołudnie. Gawędziłyśmy, gdy pieszo pokonywałam ulice zaspanego Miasta Aniołów. Rozmawiałyśmy głównie o nic nieznaczących bzdurach, często nawet o pogodzie, bo nie zamierzałam dokładać Jadzi dodatkowych trosk. I tak się o nas martwiła, stale wypytywała, jak sobie radzimy sami, tylko we dwoje, na obczyźnie. A co ja wówczas robiłam? Łgałam jak pies – że mam świetną pracę, przestronne mieszkanie i w ogóle wspaniałe perspektywy. Dobrze, że wiekowa już ciotka nie wiedziała, do czego służy internet, bo pewnie już dawno zdemaskowałaby te wszystkie kłamstwa. Na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie fakt, że naprawdę chciałam jej zaoszczędzić trosk. Tak było lepiej dla wszystkich.
– Cześć, Natka – usłyszałam po drugiej stronie.
Głos cioci Jadwigi zawsze działał na mnie kojąco, dodawał sił, których teraz wyjątkowo potrzebowałam.
– Cześć, cioteczko – odparłam, z trudem powstrzymując westchnienie. – Co u ciebie słychać?
– Ty lepiej mów, co u was, dziecko, bo głosik masz taki jakiś… niewyraźny.
Wiedziałam, że mnie przejrzy i zacznie coś podejrzewać. Cała ciocia. Musiałam więc znów wymyślić na poczekaniu kolejne tanie kłamstwo. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś, gdy wszystkie te sprawy ujrzą światło dzienne, Jadzia zrozumie i wybaczy mi.
– Zmęczona jestem, ciociu. Nic więcej.
– Z pracy wracasz? – zapytała, zapewne słysząc w tle przejeżdżające samochody.
– Tak – odparłam, tłumiąc ziewnięcie.
– A za kilka godzin idziesz do następnej? – dociekała, choć to akurat było oczywiste. Wcześniej jednak musiałam jeszcze odprowadzić Stasia do przedszkola, a potem miałam jakieś trzy godziny na sen. Sytuacja komplikowała się nieco, kiedy mój synek z jakiegoś powodu zostawał w domu. Wówczas zdarzało się, że w ogóle nie spałam, a potem, by przeżyć kolejny dzień, musiałam wspomagać się energetykami i kawą. Mnóstwem kawy.
– Tak, ciociu – potwierdziłam. – Staszek pytał wczoraj o ciebie, wiesz? – Szybko zmieniłam temat, mając nadzieję, że dzięki temu uniknę kazania o tym, jak to się przepracowuję.
– Naprawdę? – zapytała ze wzruszeniem. – Myślałam, że ten cudowny chłopczyk o mnie zapomni. Nie ma was już od ponad roku…
Zaraz stukną dwa lata, jak wyjechałam ze Stasiem do Los Angeles, ale nie zamierzałam jej o tym przypominać, by się całkiem nie rozkleiła.
– Nie martw się, cioteczko. Staś to mądre dziecko, nie zapomina tak szybko.
To akurat była prawda. Mój synek, choć miał zaledwie cztery lata, był bardzo rozgarniętym młodym człowiekiem. Może to sprawa wychowania, może charakteru – którego z pewnością nie odziedziczył po ojcu, a może tego, co przeszedł w swoim krótkim życiu. Staś często wspominał ciocię, przynajmniej raz w tygodniu rysował dla niej obrazek, który przechowywałam w specjalnej teczce, modlił się za nią podczas wieczornego pacierza. Poza tym codziennie przed snem pokazywałam mu jej fotografię, którą nosiłam w portfelu, a raz w tygodniu dzwoniłam do niej na kamerce, by mały mógł zobaczyć na żywo „babcię”, jak zwykł ją nazywać. Niestety jego prawdziwa babcia się nim nie interesowała.
– A co u niego, Natka? Jak on się czuje? – zapytała teraz Jadzia.
– Dobrze, ciociu. Lekarze są zadowoleni z wyników leczenia…
– To znaczy, że niebawem wrócicie? – przerwała mi. W jej głosie słychać było nadzieję.
– Nie wiem, ciotuniu…
Trudno mi było o tym rozmawiać, zwłaszcza że tutaj, w Los Angeles, ja i mój syn mieliśmy względnie ułożone życie. Pomimo że wciąż pracowałam na czarno, miałem nadzieję, że wreszcie znajdę rozwiązanie i tego problemu.
– Nie pojmuję, co was tam jeszcze trzyma, Natusiu. Skoro ze Stasiem wszystko dobrze, czemu nie wrócicie do domu?
I jak miałam wytłumaczyć starej ciotce, że w Polsce czeka mnie trudniejsze życie niż tutaj? Co prawda może byłoby mniej stresujące, ale z pewnością jeszcze bardziej ubogie. Na myśl, że miałabym wrócić do tego malutkiego mieszkanka, w którym ledwie mieściłyśmy się z ciocią, jeszcze zanim na świecie pojawił się mój synek, dostawałam nieprzyjemnych dreszczy. Jadwiga nie była już młoda i potrzebowała spokoju, a Staś, chociaż niedawno przeszedł poważną operację na otwartym sercu, był ruchliwym i energicznym dzieckiem.
– Ciociu…
– Dobra, Natka. Słyszę, że jesteś zmęczona. Odpocznij. I pamiętaj, że zawsze masz dokąd wrócić.
Wobec takich słów brakowało mi kontrargumentów. Ciocia miała rację. I wielkie serce.
– Dziękuję, ciotuniu.
*
Miley była już na nogach, kiedy wróciłam do mieszkania. Pewnie zaraz zacznie się szykować na zajęcia. Miley była córką mojego sąsiada. Miała niespełna siedemnaście lat, chodziła do High School LA i marzyła o studiowaniu psychologii. Zajmowała się Stasiem, kiedy pracowałam na nocną zmianę. Płaciłam jej tyle, na ile było mnie stać, choć ta niezwykła dziewczyna nie chciała ode mnie złamanego centa. Miała złote serce, ale nie mogłam jej wykorzystywać.
– Cześć! – zawołałam od progu, zdejmując buty. W sumie nie opłacało mi się tego robić, bo za dwa kwadranse miałam odprowadzić Stasia do przedszkola, ale chciałam dać odpocząć zmęczonym stopom, a poza tym z domu wyniosłam zamiłowanie do porządku. Ciocia Jadzia może i była nad wyraz skromną osobą, co przekładało się na poziom naszego życia, niemniej wręcz pedantycznie dbała o swoje maleńkie mieszkanko.
Miley uśmiechnęła się do mnie promiennie.
– Zrobiłam śniadanie dla ciebie i Saszki – powiedziała.
– Nie musiałaś, ale dziękuję – odparłam, przysiadając na chwilę na drewnianym krzesełku.
W takich chwilach zastanawiałam się, co ja bym zrobiła bez tej dziewczyny. Miley stanowiła nieodłączny element mojego życia. Bez niej i jej pomocy chyba nie poradziłabym sobie.
– Wczoraj wieczorem, kiedy już wyszłaś… – zaczęła nagle niepewnie.
– Coś ze Stasiem? – zapytałam, podrywając się z miejsca.
– Nie, nie – odparła pospiesznie. – Saszka ma się bardzo dobrze. Tylko, Natasza… – zawahała się. Spojrzałam na nią, oczekując wyjaśnień. Coś musiało się wydarzyć, bo miała naprawdę nietęgą minę. – Przyszedł pan Morris – wydukała w końcu.
– Nasz dozorca?
Pan Morris był dozorcą, a zarazem najemcą budynku, w którym mieszkałam. Podejrzewałam, czego mógł ode mnie chcieć, ale chyba naiwnie wierzyłam, że drzemią w nim jeszcze ludzkie odruchy. Ale tu, w LA, ludzie nie byli tak dobroduszni jak w moim rodzinnym Lubnie. Tutaj liczyła się tylko kasa, a człowiek był na szarym końcu listy priorytetów.
– Ten sam – odparła Miley. – Był niezadowolony. Mówił, że próbuje cię złapać od kilku dni, bo zalegasz mu z czynszem. – To była prawda. Z miesiąca na miesiąc coraz trudniej było mi zarobić na bieżące opłaty, z czynszem spóźniałam się od początku ubiegłego tygodnia. A teraz jeszcze straciłam tę dodatkową robotę. – Tasza? – Miley dotknęła mojego ramienia, gdy bezradnie zwiesiłam głowę i przymknęłam powieki. – Może ja pójdę do taty…
– Nie! – przerwałam jej, chyba trochę zbyt gwałtownie. Ale nie mogłam na to pozwolić. Zawsze kiedy tak się działo, Miley stawiała na swoim, a potem przynosiła mi kasę niby od swojego ojca. Podejrzewałam, że może rzeczywiście raz albo dwa zdarzyło się jej wziąć pieniądze właśnie od niego, ale nie wierzyłam, że obcy człowiek zupełnie bezinteresownie mi pomaga. Miley zwyczajnie przynosiła mi pieniądze, które wcześniej zarobiła u mnie. I tak kręciło się błędne koło. – Dam sobie radę – zapewniłam już nieco bardziej opanowanym głosem. – Coś wymyślę. Jak zawsze – dodałam jeszcze, a potem sięgnęłam po kanapkę z pomidorem i rzodkiewką, którą dla mnie przygotowała. – Mmm… – zamruczałam, jakbym zajadała się jakimś rarytasem. Prawda była taka, że już nie pamiętałam, kiedy jadłam coś naprawdę dobrego. Czasem w pracy udawało mi się coś przekąsić, ale głównie w sytuacjach, kiedy niezadowolony klient sugerował, że w potrawie znalazł „coś”, może nawet włos. Takie porcje na ogół lądowały w koszu na śmieci – i tylko takie pracownicy mogli legalnie wynosić z lokalu. Początkowo na myśl o tym, że w potrawie rzeczywiście może znajdować się włos, brało mnie na wymioty, ale kiedy po dokładnych oględzinach docierało do mnie, że to zwyczajny wymysł, zaczęłam zabierać te porcje do domu. Najczęściej jednak i tak oddawałam je mojemu synkowi na kolację bądź śniadanie. Obiady Staś miał wykupione w przedszkolu, ale z pozostałymi posiłkami różnie u nas bywało. Dlatego kombinowałam, jak tylko potrafiłam, żeby mojemu chłopczykowi niczego nie zabrakło.
– Muszę się zbierać, jeśli chcę zdążyć na zajęcia – powiedziała Miley.
– Tak, tak. Leć. Nie będę cię dłużej zatrzymywała. I dziękuję! Jesteś najlepsza – powiedziałam z pełną buzią.
Zmierzająca do wyjścia Miley spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się.
– Wpadnę wieczorem – dodała, zanim zniknęła.
Nie zdążyłam jej nawet powiedzieć, że dziś prawdopodobnie sama zajmę się synkiem, bo znów straciłam robotę. Musiałby chyba zdarzyć się cud, żebym nagle dostała jakąś nową pracę. Ale kto wie, pomyślałam. Ciocia Jadzia zawsze powtarzała, że jeśli w coś głęboko wierzymy, jeśli codziennie tuż po przebudzeniu myślimy o tym intensywnie, to w końcu się spełni. Miejmy nadzieję, bo właśnie znów zaczęłam marzyć o lepszym, pełnym dostatku życiu.
– Doskonale to rozumiem, jednak nie zgadzam się z taką koncepcją – warknąłem do słuchawki. – Mieliśmy z góry ustaloną kampanię reklamową i tego się trzymajmy. – Odpaliłem silnik i przełączyłem telefon na tryb głośnomówiący.
– Zatem zostawiasz nas samych z tym problemem? – zapytał Hugh, nasz dyrektor marketingowy.
– Jeśli uważasz trzymanie się planu za problem, to tak, zostawiam was samych z tym problemem – odparłem. Miałem coraz bardziej dość tej rozmowy. – I dodam, że na jutro chciałbym mieć raport na biurku, bo inaczej…
– Dobra, nie unoś się tak – usłyszałem po drugiej stronie. Poczułem, że kąciki ust drgają mi w nieznacznym uśmiechu. Lubiłem stawiać na swoim. A jeszcze bardziej lubiłem rządzić. W końcu to ja byłem szefem. – Jutro będziesz miał ten cholerny raport.
– Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem – odparłem, po czym się rozłączyłem i obrałem właściwy kierunek.
Chciałem jeszcze wpaść na plażę, gdzie kręcili reklamę olejku do opalania. Byłem niezmiernie ciekaw tej nowej modelki. Kto wie, może przy odrobinie szczęścia w przerwie zdjęciowej uda mi się zaprosić ją na kawę albo na drinka po pracy?
Mijałem ostatnią przecznicę, która dzieliła mnie od promenady, kiedy nagle jakaś laska w dżinsowych szortach i obszernej bluzie, z kapturem wciśniętym na głowę, weszła mi wprost pod koła. Od zderzenia z nią dzieliły mnie dosłownie centymetry. Wdusiłem pedał hamulca aż do samej podłogi i samochód zatrzymał się z piskiem opon. Dopiero wtedy mnie dostrzegła. Ale zamiast wykonać jakikolwiek ruch, odskoczyć czy uciec, patrzyła wprost na mnie przerażonymi wielkimi oczyma.
– Oszalałaś?! – wrzasnąłem, odpinając pas i wyskakując na jezdnię. – Chciałaś się zabić?!
Nie odpowiadała, zupełnie jakby nie docierało do niej to, do czego omal nie doprowadziła. Może nie była stąd? Może mnie nie rozumiała? A może po prostu była tak przerażona, że nie potrafiła wydusić słowa? Twarz miała bladą, niemal przeźroczystą, a po chwili…
– Kurwa mać! – przekląłem, kiedy osunęła się na ziemię. Złapałem ją w ostatniej chwili, chroniąc jej drobne ciało przed zderzeniem z asfaltem.
Wtedy usłyszałem:
– Zabieraj łapy.
Przez moment sądziłem, że mi się wydawało, bo wydobywający się z ust dziewczyny głos był tak cichy, że ledwie do mnie dotarł. Ale kiedy zauważyłem, że mruga szybko, a potem wyrywa się z moich rąk, dotarło do mnie, że doskonale zrozumiałem tę wariatkę. W dodatku… O w mordę! Chyba już gdzieś ją widziałem. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć gdzie. Nie miałem takiego daru jak Rick, nasz najlepszy fotograf, któremu wystarczyło raz kogoś zobaczyć i już go pamiętał. A jednak mógłbym przysiąc, że już się spotkaliśmy.
Puściłem ją natychmiast, ale wciąż stałem blisko i wlepiałem w nią wzrok. A jeśli coś jej się stało? Nie mogłem tak po prostu odjechać, choć miałem na to wielką ochotę. Nie lubiłem takich ludzi: narwanych, pyskatych i zadziornych, zwłaszcza w damskim wydaniu. Ale żeby to zrobić, żeby odjechać i uznać sprawę za niebyłą, musiałem się upewnić, że nic jej nie jest. Naprawdę tak mało brakowało…
– Wszystko w porządku? – zapytałem, zerkając na nią przez słoneczne okulary. – Nic ci się nie stało?
– Nie – burknęła, zarzucając na ramię plecak, który zsunął się odrobinę, zawisając na jej łokciu. – Jakby pan tak nie gnał…
– Aaa… – Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. – Czyli mam rozumieć, że to moja wina? – zapytałem kpiącym tonem.
– A może moja? – odparła z niedowierzaniem, po czym wyminęła mnie i mrucząc coś pod nosem, odeszła.
Patrzyłem jeszcze chwilę w ślad za nią, a potem, przeklinając ją w myślach, wskoczyłem z powrotem do auta i odjechałem.
*
Modelka reklamująca olejek do opalania była ładna, ale niezainteresowana kawą. Początkowo tłumaczyłem sobie, że może zwyczajnie nie lubi kofeiny, ale kiedy wczesnym wieczorem, po wielu godzinach spędzonych na planie, nie wykazała zainteresowania także wypadem na drinka, zrozumiałem, że mnie zbywa.
– O czym tak rozmyślasz? – zapytał Rick, podążając wzrokiem za moim spojrzeniem. – Dała ci kosza?
– Skąd wiesz? – Popatrzyłem na niego zdumiony. Nie sądziłem, że zajęty fotografowaniem, dostrzegał cokolwiek poza migawką własnego aparatu.
– Słyszałem jej rozmowę.
– Czyją? I jaką rozmowę? – Nie bardzo wiedziałem, co ma na myśli, ale gdy zauważyłem, że strzela oczami na modelkę, wreszcie mnie olśniło.
– Rozmawiała ze swoją dziewczyną, narzekając, że się narzucasz.
– Ze swoją… dziewczyną? – spytałem jak ostatni idiota, na co Rick tylko wyszczerzył zęby.
Nie byłem homofobem, ale po takiej kobiecie nie spodziewałbym się niezainteresowania facetami. Była piękna, wymuskana, po prostu prawdziwa lalunia. A lesbijki stereotypowo jawiły mi się jako chłopczyce, nierzadko wytatuowane, z kolczykiem w nosie czy języku, którym podkręcały zabawę w łóżku. Spodnie zamiast kiecki, trapery albo zwykłe trampki zamiast szpilek, no i zero makijażu. Zupełnie niczym ta laska, która omal nie skończyła dziś rano pod kołami mojego samochodu. Na jej wspomnienie robiło mi się nieprzyjemnie.
– Jeśli szukasz laski na jedną noc… – zaczął Rick.
– A kto powiedział, że takiej szukam? – wszedłem mu w słowo.
– Collin, znam cię dostatecznie długo. – Spoważniał, jakby szykował grubsze przemówienie, na które bynajmniej nie miałem ochoty. – Wiem, że nadal nie pogodziłeś się ze śmiercią Abi…
Spojrzałem na niego spode łba. Miał rację. Nadal nie pogodziłem się z odejściem mojej żony. Nadal też miałem żal do życia, do niesprawiedliwego losu, do Boga, że mi ją zabrał. Mieliśmy tyle cudownych planów…
Rick dobrze mnie znał, nieraz był świadkiem moich podbojów, choć przesadnie się z nimi nie afiszowałem. Ale prawda była taka, że odkąd straciłem Abbigail, szukałem dziewczyn na jedną noc. Dotąd nie było z tym większych problemów. Laski leciały na moje nazwisko, nierzadko oczekując protekcji w branży reklamowej. Najbardziej ambitne były modelki. Te za obietnicę sławy wskakiwały do łóżka dosłownie każdemu. I to właśnie je najchętniej, choć i tak sporadycznie, do niego zapraszałem, wiedząc, że nie pociąga to za sobą żadnych zobowiązań. Bo przecież właśnie o to mi chodziło. Tylko seks i przyjemność. Ewentualnie kasa.
– To jak będzie? – Głos Ricka wyrwał mnie z zamyślenia.
Wciąż miałem wątpliwości, ale chyba zbyt długo już nie uprawiałem seksu, bo nagle zacząłem rozważać jego propozycję.
◈
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Marta Lisowska
Zdjęcia na okładce: © LIGHTFIELD STUDIOS / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022 by Katarzyna Mak
Copyright © 2022, Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-67069-85-4
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek