Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marie- Hélène Lafon o słowie wie wszystko. Wie, że niekiedy rani, a czasem przynosi człowiekowi wybawienie. I właśnie tej ciemnej, ale i zbawczej mocy słowa doświadczają bohaterowie ,,Źródeł”.
To zwykli Francuzi, małżeństwo z trojgiem dzieci, gospodarujące na fermie w departamencie Cantal. Pierre dzień w dzień znęca się nad żoną, bijąc ją i poniżając. Ona milczy, ukrywa skrzętnie siniaki i nie ma sił ani odwagi, by odejść. Długo nie potrafi choćby sama przed sobą nazwać swojego cierpienia. Aż pewnej niedzieli, po obiedzie u rodziców, pokazuje matce ślady pod spódnicą i od tej chwili nic już nie powstrzyma potoku jej słów. Po latach na dramat tej rodziny spojrzymy oczami Pierre’a, a później jego dorosłej już córki…
Lafon nie szafuje zbędnym słowem. Jest powściągliwa i oszczędna. Słowu Marie Hélène Lafon można zaufać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 87
SOBOTA 10 CZERWCAI NIEDZIELA 11 CZERWCA1967 ROKU
Zasnął na ławie. Jej ciało jest przyśrubowane do krzesła, nie rusza się, dziewczynki i Gilles są na podwórku. Wyszli zaraz po jedzeniu, wiedzą, że nie należy hałasować, kiedy on śpi na ławie. Claire zamknęła za sobą obydwoje drzwi, te od kuchni i te od korytarza. Stół jest niesprzątnięty, zajmie się tym później, kiedy skończy się ta jego poobiednia drzemka. W ogrodzie suszy się pranie, Nicole przed wyjściem rozwiesiła je na sznurze, trzeba będzie wszystko pozbierać, wyprasować, poukładać, przygotować ubrania dzieci na jutro rano, swoje też, i wypastować buty. Cieszy się, że jedzie do rodziców, chciałaby się cieszyć, znajdzie się u siebie, w swoich stronach, będzie wolno się śmiać i głośno rozmawiać, tam u niej nie będzie rządził, tam tylko wcina i cicho siedzi. Za trzy tygodnie, 30 czerwca, stuknie jej trzydzieści lat. Trzydzieści lat, troje dzieci, Isabelle, Claire i Gilles, dwie dziewczynki i chłopiec, siedem, pięć i cztery lata, gospodarstwo, piękne gospodarstwo, trzydzieści trzy hektary, duży dom, dwadzieścia siedem krów, traktor, chłopak od krów, pomocnik od wszystkiego, służąca, samochód, prawo jazdy. Na szczęście ma prawo jazdy; jej matka miała rację, nalegając, żeby je zrobiła. Isabelle, Claire, Gilles. Te trzy imiona powracają we wszystkich jej wyliczankach; troje dzieci, trzydzieści trzy hektary, trzydzieści lat. Trzyma się kurczowo swoich wyliczanek. Isabelle i Claire są na huśtawkach, Gilles obserwuje siostry, sam siedzi na murku, ręce skrzyżował na piersi i wyciąga gołe nóżki, naśladując rytmiczne ruchy dziewczynek, które próbują nabrać wysokości. Nie urodzi już kolejnego dziecka, Gilles będzie ostatni, lubi przyciskać go do siebie, strzec, jest mięciutki, pachnie ciepłym cukrem i dzidziusiem, to jeszcze mu zostało. Śmieje się po przebudzeniu, rano jest wesoły, kiedy są sami w pokoju. Dziewczynki już się wymykają, ona to czuje; biegają, skaczą, są poważne, nagle pogrążają się w milczeniu. Isabelle zaczęła naukę w szkole, autobus szkolny rano i wieczorem przystaje u krańca ścieżki; nauczycielka mówi, że dobrze się uczy. Odrabia lekcje przy stole w kuchni, nie ma potrzeby jej pilnować. Za nieco ponad rok Claire pójdzie do zerówki. Myśli o swojej matce i o ciotkach, które często powtarzają, że wszystko mija tak szybko, życie, czas, młode lata, kiedy w domu ma się przy sobie małe dzieci. Zaczyna to rozumieć, przełyka głośno ślinę w ciszy jego drzemki, opiera brodę na dłoniach, a łokcie na ceracie, po obu stronach talerza, i znowu przełyka. Niedługo minie osiem lat, odkąd jest mężatką; liczy, to będzie za sześć miesięcy i siedemnaście dni, pobrali się 30 grudnia 1959 roku. Nie lubi o tym myśleć, nie powinna. Osiem lat małżeństwa, w tym cztery na gospodarstwie tutaj, daleko od wszystkiego, na końcu świata. Chciałaby wstać, wyjść, zebrać pranie, zrobić to, co potrzeba, trochę się ogarnąć przed wielkim myciem dzieci, bo sobotnia toaleta trwa dłużej, jeśli następnego dnia mają odwiedzić dziadków, jego i jej rodziców, cała trójka musi schludnie wyglądać, zawsze. Jej ciało robi się ciężkie. Czeka.