53,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1191
Jakub Szymański
Źródło
Levensivt było największym i najzamożniejszym miastem w królestwie. To tutaj urodził się Hallen. Jego ojciec, zwany Hanarem, pochodził z rodziny handlowców z wybrzeża, a w młodości miał aspirację, aby zostać mirem. Niestety, mimo wysokiego wzrostu, jego szczupła postura sprawiła, że nie przyjęto go do akademii wojskowej Królestwa Morgranu. Hanar miał niewielki zapał do nauki i brak wyraźnych pomysłów na życie. Właśnie to sprawiło, że po wyprowadzce z rodzinnego domu przyjechał do Levensivt w poszukiwaniu lepszego życia.
Zatrzymał się tam u swojego kuzyna, a nawet postanowił pójść w jego ślady i spróbować sił w zawodzie piekarza. W tamtym czasie w stolicy było to dobre zajęcie. W tak dużym mieście zawsze istniało spore zapotrzebowanie na żywność. Hanar szybko znalazł dla siebie odpowiednie miejsce. Zatrudnił się w jednej z piekarni bliżej centrum miasta, gdzie został polecony przez swojego kuzyna.
Matka Hallena miała na imię Elena i była tkaczką. Pochodziła z wojskowej rodziny. Jej ojciec był mirem w służbie króla Morgranu, przez co był niezwykle poważaną osobą wśród lokalnej społeczności. Obecnie pracował jako nauczyciel taktyki w pobliskich koszarach.
Tytuł mira nadawany był bezpośrednio z ręki króla, wraz z nim zostawało się wcielonym do armii królestwa i przysięgało się mu wierność oraz posłuszeństwo do końca swojego życia. Wraz z nim często otrzymywało się pełne wyposażenie wojskowe, a nierzadko, po wielu latach służby, również własny dom. Ojciec Eleny, jako człowiek odpowiedzialny za szkolenie przyszłych pokoleń wojowników, otrzymał jeden z nich w ramach podziękowania za swoją wieloletnią służbę.
Z rozkazu władcy we wschodniej części miasta wybudowano całe osiedle pełne nowych domów. Wyglądały niemal identycznie – zrobione z jasnego drewna i pokryte czarną dachówką stały naprzeciw siebie w kilku rzędach. Wzniesiono je z myślą o wojskowych i ich rodzinach, dlatego przeważnie były przyznawane mirom. Jeden po drugim budynki trafiły w ręce właścicieli zaraz po zakończeniu prac, a miało to miejsce niedługo po tym, jak Elena zaszła w ciążę.
Cała rodzina zamieszkała w przestronnym dwupiętrowym domu. Na dole znajdowała się kuchnia, połączoną z izbą gościnną zajmującą prawie całą dolną powierzchnię. Główna izba na dole miała mnóstwo przestrzeni, jednakże liczne drewniane kolumny podtrzymujące piętro sprawiały, że wyglądała na przytulną. Na piętrze były dwie sypialnie, a nad nimi niewielki strych.
Matka Eleny bardzo ciężko zniosła przeprowadzkę ze względu na swoją chorobę. Niedługo po zamieszkaniu w nowym miejscu przestała wychodzić z łóżka i w ostateczności nie udało jej się dożyć narodzin pierwszego wnuka.
Ku zaskoczeniu wszystkich poród Hallena przeszedł bardzo sprawnie. Jako niemowlę był niezwykle spokojny, nie sprawiał żadnych problemów, jego matka bywała nawet zaniepokojona tym, jaki był cichy. Gdy jej koleżanki opowiadały, jak bardzo ich dzieci potrafiły dawać im w kość, Elena wciąż powtarzała, jak to jej młode przesypiało większą część nocy, rzadko płakało i w ogóle nie grymasiło. Niejednokrotnie zastanawiała się, czy przypadkiem jego spokojne usposobienie nie było objawem choroby, lecz mąż wraz z ojcem zapewniali ją, że z dzieckiem jest wszystko w porządku.
Elena wróciła do pracy po kilku miesiącach od porodu. Udało jej się znaleźć zajęcie w warsztacie tkackim, w którym kiedyś pracowała jej matka. Był to niewielki zakład na obrzeżach, ale zapotrzebowanie na usługi we wciąż rosnącym mieście było niemałe, dlatego chętnie przyjęto ją do pomocy.
Dziadek pokładał we wnuku olbrzymie nadzieje, liczył bowiem, że będzie on kontynuował wojskową tradycję rodziny i podobnie jak on zostanie mirem. Po cichu liczył nawet, że może kiedyś uzyska prestiżowy tytuł wielkiego mira, przyznawany tylko wybitnym wojownikom. Sam nigdy nie doczekał się syna, jego starsza córka wyjechała za młodu na wschód i od dawna nie miał z nią żadnego kontaktu. Elena natomiast nie chciała robić kariery w wojsku i trzymała się blisko matki, ucząc się tkactwa i krawiectwa. To właśnie dlatego jej ojciec liczył, że to Hallen pójdzie w jego ślady. Był to jeden z powodów, dla których wspierał młodą rodzinę od samego początku, wspomagając ich również finansowo dzięki swojemu pokaźnemu żołdowi.
Po dwóch latach od narodzin Hallena na świat przyszedł jego młodszy brat – Aystos. Od razu dało się zauważyć, że był on przeciwieństwem starszego chłopca. Głośny, płaczliwy, marudny i wciąż usiłujący wymuszać na swoich rodzicach jak najwięcej atencji. Matka czasami żartowała, mówiąc, że któregoś z nich musiał ktoś jej podrzucić, gdyż tak bardzo różnili się od siebie.
Zostawiając Hallena wśród drewnianych klocków, można było odkryć, że pomimo upływu kilku godzin ten nawet nie ruszył się z miejsca, pochłonięty pracą nad kolejną budowlą. Tymczasem Aystos szybko się nudził każdą zabawą, trudno było go zająć czymś na dłuższy czas. Gdy tylko nauczył się chodzić, biegał i skakał po każdej możliwej powierzchni, robiąc przy tym niesłychanie dużo hałasu. Chętnie wspinał się na meble, wielokrotnie spadając przy tym z różnych wysokości, lecz nigdy nie zrobił sobie krzywdy.
Mając sześć lat, Hallen ciągle wydawał się dość mały i chudy jak na swój wiek. Jego o dwa lata młodszy brat wyglądał, jakby był niemal w tym samym wieku. Hanar domyślał się, że pewnie odziedziczył wzrost po matce, a chudą posturę po nim, i próbował wytłumaczyć zamartwiającej się Elenie, skąd brała się taka dysproporcja między chłopcami. Dla odmiany Aystos odziedziczył wzrost po ojcu, ale nieco szerszą posturę po matce, przez co wydawał się większy i wiele wskazywało na to, że to on z tej dwójki będzie tym wyższym i silniejszym.
Aystos potrafił być bardzo psotliwy w stosunku do swojego brata. Często zaczepiał go, zabierał mu zabawki, przepychał czy nawet przezywał. Można było odnieść wrażenie, że ciągle próbuje zdobyć nad nim kontrolę. Hallena irytowało zachowanie brata, jednak rzadko reagował i często posłusznie oddawał zabawki czy też ustępował w trakcie utarczek. Robił tak, ponieważ nigdy nie chciało mu się kłócić i szarpać, a w dodatku czuł lekką pobłażliwość w stosunku do swojego brata. Wiedział, że ten może zaraz wpaść w rozpacz, jeśli nie dostanie tego, czego chce, więc ustępował mu głównie dla własnego spokoju.
To młodszy z braci pierwszy zaczął interesować się drewnianymi mieczami i pojedynkami. Hallen czasami się z nim bawił, ale w tamtych latach wydawał się mało zainteresowany szermierką. Od najmłodszych lat był do tego zachęcany przez dziadka, lecz mimo to zdecydowanie chętniej wybierał drewniane klocki. Tym bardziej okazało się zaskakujące, że kiedy już dochodziło do pojedynków z bratem, szybko łapał, jak poprawnie wykonywać ruchy, i zdecydowanie częściej brał sobie do serca uwagi dziadka na temat techniki.
Ojciec Eleny, chcąc uczyć ich obu od najmłodszych lat, pokazywał im, jak poprawnie trzymać miecz i korygował ich ruchy. Aystos rzadko go słuchał, popełniając ciągle te same błędy i próbując wygrywać każdy z pojedynków jedynie za pomocą siły i determinacji. Hallen przykładał więcej uwagi do poprawnego wykonywania ruchów i wielokrotnie to dzięki nim zyskiwał przewagę nad swoim bratem, lecz mimo to i tak często dawał mu wygrywać, i to pomimo swojej wewnętrznej niechęci do ustępowania mu. Robił tak, gdyż Aystos bardzo źle znosił porażki, a w złości potrafił połamać swój miecz bądź też rzucić się na starszego brata z pięściami.
Matce nie zawsze podobały się pojedynki synów, wiedziała jednak, że nie może im ich zabronić. Jej ojciec, podobnie zresztą jak i mąż, wierzyli, że zawód mira jest jedyną słuszną drogą do tego, żeby cokolwiek w życiu osiągnąć. Obaj uważali, że to właśnie tą drogą powinni iść w życiu chłopcy.
Pokora nie była mocną stroną Aystosa, przez co często wpadał on w kłopoty. Hallen pamiętał jedną z sytuacji, gdy bawili się na podwórzu z innymi dziećmi. Byli w trakcie budowania zamku z patyków i piasku, gdy Aystos zaczął się z kimś spierać. Powodem kłótni był przypadkowo zniszczony kawałek muru. W złości chciał jak najszybciej dokonać zemsty. Hallen zorientował się, że zajęta rozmową matka nie widzi całego zdarzenia, więc sam zagregował i szybko go powstrzymał. Jego brat nie był z tego powodu zadowolony, ale ustąpił za jego namową. Później zapewniał go, że gdyby nie jego reakcja, to z pewnością pokonałby tamtego chłopaka jedną ręką.
W wieku zaledwie pięciu lat Aystos stał się w pełni świadom wad swojego brata i szybko zaczął wykorzystać jego niechęć do konfrontacji. Będąc prawie tego samego wzrostu i wagi, siłą wymagał dostosowanie się do jego woli. Wielokrotnie rzucał Hallenowi wyzwania, zmuszał do pojedynków albo nawet zabierał jego ulubione przedmioty.
Aystos był również mistrzem manipulacji, co z niemałym zaciekawieniem obserwował jego brat. Do perfekcji opanował wykorzystywanie próśb w stosunku do swojej matki czy dziadka, aby tylko dostać od nich nową zabawkę bądź coś dobrego do jedzenia. Sztuka ta nie udawała się tylko z ojcem, dlatego że ten rzadko przebywał w domu. Pracę zaczynał we wczesnych godzinach porannych, przez co wcześnie kładł się spać i rzadko spędzał czas ze swoimi synami. Przesiadywał w pracy zdecydowanie więcej niż reszta domowników i nie zostawał opiekować się chłopcami.
W odróżnieniu od brata Hallen nigdy nie odczuwał potrzeby posiadania większej liczby zabawek i nigdy nie próbował wpływać na decyzję matki bądź dziadka, gdy ci nie zgadzali się, by dać mu to, czego chciał. Wydawał się zdecydowanie bardziej pokorny i dużo łatwiej przychodziło mu posłuszeństwo w stosunku do autorytetów. Nie uważał też, że przedmioty czy jakakolwiek władza nad kimś mogą dawać przyjemność. Odnajdywał ją w spokoju, czuł się najlepiej, gdy nikt nigdy nic od niego nie chciał, dlatego wielokrotnie robił wszystko, czego oczekiwali od niego inni.
By zabić nudę, jego młodszy brat potrafił stosować najróżniejsze nieprzyjemne zagrywki w jego kierunku, nierzadko będąc przy tym niebywale okrutnym. Hallen pamiętał jak raz, przebudziwszy się następnego dnia rano po jednej z większych kłótni, zdał sobie sprawę, że jego ulubione klocki zniknęły. Jak się później okazało, zostały wyrzucone przez okno. Był zdenerwowany, ale starał się za wszelką cenę zdusić w sobie złość i uznał, że najlepiej będzie pożalić się matce. Lecz gdy Elena skonfrontowała całą sytuację z Aystosem , ten natychmiast wpadł w płacz, zarzekając się, że nigdy niczego by nie wyrzucił. Matka przyniosła klocki z powrotem do domu, ale nie ukarała w żaden sposób swojego młodszego syna.
Innym razem w trakcie jednej z zabaw Aystos oblał brata wodą z porannych pomyj. Hallen był rozwścieczony do tego stopnia, że rzucił się na brata, bijąc go po głowie z całych sił, aż w końcu rozdzieliła ich matka. Także i tym razem, mimo że to on został oblany, wystarczyło tylko, żeby Aystos się rozpłakał, a matka natychmiast się ugięła, karcąc przy tym Hallena i tłumacząc mu, że nawet oblanie brudną wodą nie jest wystarczającym powodem do agresji.
Po kilku podobnych sytuacjach w Hallenie urosła potężna niechęć do płaczu. Mimo iż i tak rzadko zdarzało mu płakać, poprzysiągł sobie, że nigdy w życiu nie będzie tego robił, brzydząc się tym, jak okrutnym było to narzędziem.
W tamtym czasie rzadko zdarzały się dni, które udało się braciom spędzić razem z ojcem. Gdy jednak te w końcu nadchodziły, były to dla nich zupełnie inne przeżycia niż czas spędzony z matką czy dziadkiem. Nawet Aystos zdawał się zachowywać wtedy spokojniej, czując nieco większy respekt przed głową rodziny. Choć Hallen podejrzewał, że był to raczej efekt tego, jak mało spędzali z nim czasu, przez co jego brat nie zdołał jeszcze wyczuć słabych punktów ojca, na które mógłby naciskać za pomocą swoich sztuczek.
Hanar zabierał ich czasami na spacery, ale zazwyczaj nie był rozmowny. W odróżnieniu od dziadka i matki zdawkowo odpowiadał na ich pytania i nie podzielał entuzjazmu dla ciekawości świata, jaka w nich drzemała. Gdy zostawali z nim w domu, rzadko się z nimi bawił. Zamiast tego przesiadywał w kuchni, robiąc chleb bądź przygotowując różnego rodzaju potrawy dla reszty rodziny.
Hallen pewnego dnia zainteresował się krzątaniną ojca w kuchni i dołączył do niego, próbując mu pomóc, dopytując przy tym, jak się piecze chleb. Jednak został za to natychmiast skarcony, czego początkowo nie potrafił zrozumieć. Ojciec powiedział mu, żeby uczył się szermierki i robił wszystko, aby zostać kiedyś mirem. Dobitnie przy tym zaznaczył, aby nigdy nie myślał o chwytaniu za garnki.
Na pytanie, dlaczego on sam nie został mirem, ojciec powiedział mu, że jako dziecko rzadko ćwiczył fizycznie, przez co jego muskulatura nigdy się nie rozbudowała, co w połączeniu ze słabą techniką we władaniu mieczem sprawiło, że nie miał szans na karierę wojskową. Powtarzał, że mając tak dobrego nauczyciela jak ich dziadek, on i jego brat na pewno daleko zajdą. Hallen został natchnięty tym wydarzeniem i zaczął się interesować walką, coraz uważniej słuchając porad swojego dziadka.
W okolicy, w której mieszkali, pełno było dzieci i rodzin. Kilka minut drogi od ich domu znajdowało się jedno z podwórek do zabaw. Wyglądało bardziej jak arena treningowa, a nie miejsce rekreacyjne, gdyż było tam dużo małych słomianych słupów, przeznaczonych do ćwiczenia ciosów mieczem, a także kilka tarcz dla łuczników, pełno drabinek czy innych przyrządów, za pomocą których można było rozwijać swoją sprawność fizyczną.
Będąc tam po raz pierwszy, Hallen poznał blondwłosą dziewczynę, która uderzała co sił swoim mieczem w jedną ze słomianych figur. Juna była dokładnie w tym samym wieku, co on, świetnie się razem bawili, biegając po placu i wymachując mieczami. Rodzice dziewczyny byli mirami, dlatego też, jako jedynaczka, była skazana na karierę wojskową. W odróżnieniu od chłopaka była zachwycona militariami i marzyła o tym, aby pójść w ślady rodziców. Podobnie jak jej matka chciała zostać mirą i pragnęła walczyć u boku swojego przyszłego męża w obronie wielkiego Królestwa Morgranu.
Pewnego razu Juna wyzwała Hallena na pojedynek na miecze. Była to najbardziej zacięta potyczka, jaką chłopak do tej pory stoczył w całym swoim życiu. Jego brat nie przywiązywał bowiem wielkiej wagi do techniki, przez co często atakował na oślep, licząc, że uda mu się siłą pokonać przeciwnika. Pomimo iż Juna była bardzo silną dziewczyną, walczyła zdecydowanie bardziej technicznie i tylko dzięki jej drobnym błędom udało mu się z nią wygrać. Od tego momentu postanowili spotykać się na placu regularnie, by ćwiczyć nowe ciosy i wspólnie uczyć się szermierki.
Kiedy Hallen miał dziewięć lat, został wysłany do pobliskiego mistrza na nauki pisania, czytania i liczenia. Był to obowiązkowy, bezpłatny i podstawowy kurs dla wszystkich dziewięciolatków w królestwie, trwający okrągły rok. Po tym czasie dziecko mogło dalej uczyć się u swojego mistrza, ale nauka była już odpłatna i nie wszystkie rodziny było na nią stać. W mieście działało kilkudziesięciu mistrzów, do których można było wysłać swoje dzieci. Dzięki wstawiennictwu ze strony dziadka Hallen trafił pod skrzydła jednego z najlepszych.
Mistrz Telez należał już do sędziwych. Przez wzgląd na swój wiek, a także na problemy z poruszaniem się, większa część nauki prowadzona była przez jego asystentów. Mistrz był niezwykle intrygującą osobą, a jego renoma sprawiała, że był znanym nauczycielem w całym mieście. To właśnie u niego Hallen miał po raz pierwszy styczność z magią.
Pokazując dzieciom litery alfabetu, Telez machał palcem w powietrzu, zostawiając po sobie jaskrawą smugę, znikającą dopiero po kilkunastu sekundach. Potrafił również przesuwać krzesło, na którym siedział, za pomocą machnięcia ręki. Często używał tej metody, żeby nie forsować swoich nóg. Chcąc sięgnąć po jakiś przedmiot, jedynie wystawiał dłoń w jego kierunku, a ten sam do niego przylatywał.
Dzieciaki były zachwycone mistrzem i uwielbiały jego sztuczki. Zdarzało się, że malował palcem śmieszne wzory, które później spektakularnie rozpadały się, znikając w powietrzu. Potrafił świetnie zabawiać najmłodszych, przez co ci pałali do niego ogromną sympatią.
Widząc magię po raz pierwszy w swoim życiu, Hallen nie potrafił uwierzyć, że są to rzeczy, które dzieją się naprawdę. W okolicy, w której mieszkał, nie było żadnego czarodzieja, dlatego dopiero tutaj zauważył, jak bardzo może ona ułatwiać życie. Choć wiele dzieciaków uważało inaczej, mistrz Telez nie był czarodziejem, gdyż nigdy nie skończył żadnej szkoły dla magów. Znał jedynie proste sztuczki, kilkanaście podstawowych czarów i tylko nimi się posługiwał.
Nie każdy mógł zostać czarodziejem. Żeby tak się stało, należało mieć tak zwany talent magiczny. Zagadką pozostawało, jak pojawiał się u ludzi. Nie dało się go w żaden sposób zmierzyć czy wykryć. Jedne mity mówiły o tajemniczym źródle magii, które ponoć znajdowało się gdzieś w północnych górach. Inne mówiły o tym, że talent magiczny był raczej umiejętnością, którą potrafiły wyćwiczyć umysły o silnej woli. Jeszcze inne sugerowały, że magia była darem od bogów, dlatego tylko wybrane przez nich jednostki zostawały nim obdarzone. Ale jaka była prawdziwa natura magii i skąd pochodziła, tego nie wiedział nikt.
Osoba obdarzona talentem magicznym najczęściej sama orientowała się, że potrafi robić rzeczy niezwykłe, wykraczające ponad jej czysto fizyczne zdolności. Takiego odkrycia zwykle można było dokonać w wieku dziecięcym, ale zdarzały się odkrycia w wieku nastoletnim czy wczesnej dorosłości. Nie było to jednak możliwe w późniejszym okresie życia, więc jeśli do tego czasu osoba nie odkryła w sobie talentu, ten nigdy się u niej nie pojawiał.
Sam talent jednak nie wystarczał. Nawet nim dysponując, można było nigdy nie zostać czarodziejem. Wystarczyło, że nie rozwijało się swoich umiejętności. Magia uznawana była za dziedzinę nauki – i to bardzo wymagającą. Jeśli nie studiowało się starych pism, nie uczyło się czarów z najróżniejszych źródeł, można było nigdy nie posiąść większych magicznych umiejętności. Na te składało wiele elementów, między innymi mentalne przygotowanie, nastawienie, ćwiczenia umysłu, ale także dobra koordynacja ruchowa i odpowiednia postawa. Najlepszym przykładem osoby, która nie rozwijała swojego talentu magicznego, był właśnie mistrz Telez, który zamiast czarów wybrał książki, nauki ścisłe i przyrodnicze. Zamiast magii wolał liczyć, studiować otaczający go świat, a później nauczać o nim innych.
Na naukę do mistrza Teleza została zapisana również Juna. W odróżnieniu od Hallena dziewczyna znała kilkoro innych dzieci uczęszczających na kurs. Oboje bardzo się polubili w tym czasie i zdarzało im się wspólnie uczyć. Juna nie była zainteresowana zajęciami w takim stopniu jak Hallen, zdecydowanie bardziej wolała biegać z innymi dzieciakami po podwórzu. Za to chłopcu nauka szła bardzo wartko, jego umysł, niczym gąbka, chłonął wszystkie informacje i ciągle pragnął więcej. Jako jeden z pierwszych z całej grupy nauczył się samodzielnie czytać i liczyć. Jedynie pisanie sprawiało mu drobne problemy. Powodem tego był fakt, że gęsie pióra były nieporęczne, co w połączeniu z mało wprawioną ręką skutkowało tym, że litery wychodziły mu krzywo.
Juna zapoznała Hallena z wieloma innymi dzieciakami, lecz z jakiegoś powodu ten nie potrafił złapać z nimi dobrego kontaktu. Budowanie relacji międzyludzkich przychodziło dziewczynie bardzo łatwo, niemal instynktownie. Tymczasem on z jakiegoś powodu czuł się spięty i zestresowany, przez co nie potrafił swobodnie rozmawiać z innymi dziećmi. Z tego powodu często zdarzało mu się siedzieć cicho, co stało się też przedmiotem kpin i żartów.
Wszystko to wzbudzało w Hallenie jakąś wewnętrzną niechęć do kontaktów z innymi. Nie potrafił zrozumieć swoich rówieśników i wejść z nimi w naturalną interakcję. Wydawali mu się oni zbyt głośni, zbyt ruchliwi, męczyła go ich ciągła pogoń za atencją. I chociaż Juna wcale nie różniła się pod tym względem od pozostałych, biła od niej jakaś dobroć serca i wspaniała aura, które przyciągały jak magnes, sprawiając, że chłopak wybaczał jej bycie rozbieganą i pobudliwą dziewczynką.
Wraz z upływem czasu pewna grupka dzieciaków upatrzyła sobie Hallena za cel swoich żartów. Naśmiewali się z niego tym bardziej, im bardziej budziło to w nim niechęć do samoobrony. Kilkukrotnie, w przypływie złości, myślał on o tym, ażeby rzucić się na któregoś ze swoich oprawców, ale z powodu drobnej postury panicznie bał się konfrontacji. W jego głowie zawsze wydawało mu się, że jest skazany na porażkę. Nie mogło to dziwić, gdyż był niższy i drobniejszy niż niejedna dziewczyna uczęszczająca na kurs.
Juna często stawała w jego obronie, nie mając żadnych oporów przed atakowaniem chłopców, nawet jeśli byli to jej koledzy. Potrafiła rzucić się z pięściami na każdego, aby pięć minut później znów się z nim bawić i śmiać. Była niezwykłą dziewczynką, która nigdy nie chowała urazy. Hallen wielokrotnie dziękował jej za pomoc, aczkolwiek jej wstawiennictwo tylko potęgowało w nim strach przed fizyczną konfrontacją. Im bardziej go broniła, tym on coraz mocniej czuł się zażenowany i zakłopotany. Próbował nawet raz czy dwa powiedzieć jej, by tego nie robiła, lecz ta odparła na to, że ani on sam, ani nikt inny go nie obroni, w czym zresztą miała rację.
Jeden z asystentów mistrza spostrzegł szybkie postępy w nauce poczynione przez Hallena. Pewnego wieczoru zjawił w jego domu, by porozmawiać o tym z jego rodzicami. Chłopak, zaciekawiony niecodzienną wizytą, wykradł się ze swojej sypialni i czekając przy schodach, nasłuchiwał ich rozmowy. Asystent zarzekał się, że Hallen powinien zostać przeniesiony na indywidulany tok nauczania, by kontynuować naukę pod okiem samego mistrza. Jego rodzice nie byli przekonani do tego pomysłu. Liczyli, że kontakt z innymi dziećmi będzie pomocny dla ich syna, i nie chcieli słyszeć o indywidualnych lekcjach. Asystent ugiął się pod ich argumentami i obiecał, że Hallen będzie dalej uczył się normalnym torem.
Mimo to wciąż próbował ich namówić na podjęcie kroków, by wspomóc rozwój syna. Uważał, że warto byłoby wykorzystać jego talent do nauki, dlatego zaproponował, żeby chłopak pozostał u mistrza na dodatkowym kursie uzupełniającym w przyszłym roku. Mimo niechęci ze strony dziadka i ojca, którzy widzieli w nim przyszłego mira, matce udało się ich przekonać. Argumentowała to tak, że nawet gdyby nie udało się mu dostać do akademii wojskowej, mógłby przecież kontynuować karierę naukową i zostać pewnego dnia nauczycielem albo nawet mistrzem, co również należało do dobrych zawodów w królestwie. Jako że dziadek sam był nauczycielem w koszarach, ostatecznie spodobał mu się ten pomysł i wyłożył z góry potrzebną kwotę na kontynuację kursu w przyszłym roku.
Czasami po skończonych zajęciach Juna wraz z Hallenem chodzili na plac tuż przy ich osiedlu i ćwiczyli technikę władania mieczem. Chłopak był pod wrażeniem tego, jak dobrze dziewczyna radziła sobie fizycznie. Potrafiła bez problemów przejść przez poziomą drabinę, podczas gdy jemu samo zwisanie na rękach sprawiało sporo trudności. W efekcie zniechęcał się do zajęć ruchowych i unikał drabinki oraz drążków. Koleżance zdarzało się namawiać go na przechodzenie przez przeszkody wraz z nią, jednak strach przed porażką powodował, że rzadko jej ulegał.
Pewnego deszczowego dnia Juna w końcu namówiła go na próbę pokonania drabinki, jednak podczas tej próby ręce Hallena szybko ześlizgnęły się z mokrej nawierzchni, w rezultacie spadł, lądując twarzą w błocie. Obserwujący ich z odległości kilku metrów Aystos zaczął ryczeć ze śmiechu, krzycząc za swoim bratem, że jest słabeuszem. Upokorzony i rozwścieczony Hallen ruszył za nim w pościg, ale młodszy chłopak był szybszy i dobiegłszy do domu jako pierwszy, poskarżył się dziadkowi, wmawiając mu, że jego starszy brat próbował go uderzyć, ale poślizgnął się i wpadł do błota, niszcząc swoje ubrania.
Kiedy rozwścieczony Hallen wbiegł do domu, dziadek czekał tam na niego z gotową reprymendą. Na nic zdały się próby wytłumaczenia całego zajścia. Za karę musiał sam wyczyścić swoje ubrania i na dodatek przeprosić młodszego brata. Nie potrafił zrozumieć niesprawiedliwości, jaka go spotkała, mimo to zrezygnował z dociekania swojej racji i uczynił, jak mu kazano.
Podczas gdy Hallen uczęszczał na zajęcia u mistrza Teleza, Aystos zrobił się jeszcze bardziej niesforny. Miał teraz przestrzeń w domu tylko dla siebie, i to przez znaczną część dnia, nie mówiąc już o tym, że miał do dyspozycji wszystkie zabawki. Zdarzało się nawet, że zabierał rzeczy nienależące do niego i traktował jak swoje. Było to powodem wielu kłótni między rodzeństwem. Lecz mimo ciągłych figli ze strony młodszego brata Hallenowi nigdy nie brakowało uczucia w stosunku do niego. Wspierał go i chciał dla niego jak najlepiej. Wiedział, że jego siła połączona z wyjątkową przebiegłością i pewnością siebie mogą go daleko zaprowadzić.
Pomimo jeszcze młodego wieku Aystos wydawał się osobą mogącą w życiu wiele osiągnąć. I kiedy wydawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać tego wspaniałego chłopca, zupełnie niespodziewanie zachorował. Zaczęło się niewinnie, od drobnej gorączki i braku sił na wychodzenie z łóżka. Lekka gorączka szybko jednak zamieniła się w rozpalenie. Chłopiec obficie się pocił, był blady, słaby, a jego oczy zrobiły się podkrążone i nie potrafił samemu wyjść z łóżka.
Pierwszy lekarz, który go odwiedził, nie był pewien, co mu dolega, i próbował bagatelizować sprawę, twierdząc, że każde dziecko w tym czy innym wieku przechodzi jakąś poważniejszą chorobę. Zalecił zimne okłady i odpoczynek w domu przez kilka kolejnych dni. Elena czuła jednak, że sytuacja wymaga natychmiastowej i bardziej zdecydowanej reakcji, dlatego też znalazła innego lekarza, który szybko odkrył przyczynę choroby. Była to tak zwana czerwona gorączka – mało znana choroba dotykająca przeważnie dzieci między trzecim a dziesiątym rokiem życia.
Medycyna nie znała żadnego skutecznego sposobu jej leczenia. Czerwona gorączka objawiała się silnym osłabieniem i wysoką temperaturą. Wśród części chorych ustępowała sama po kilku dniach, ale zdarzały się przypadki, gdy pacjent miał na tyle wysoką temperaturę, że kończyła się ona śmiercią. Lekarz pozostawił jakieś eliksiry, które miały pomóc złagodzić objawy. Nalegał, aby dbano również, by chory spożywał posiłki, gdyż brak apetytu dodatkowo go osłabiał. Rodzina zastosowała się do jego porad i zaleceń, ale wyglądało na to, że nie dawały one efektów.
Hallen nigdy nie widział swojego młodszego brata w takim stanie. Był słaby, niewiele mówił i przez całe dnie spał. Matka nie odstępowała go na krok, ciągle przynosząc mokre okłady i dbając o to, by chłopiec cokolwiek jadł. Nie było to łatwym zadaniem, gdyż Aystos nie chciał nawet patrzeć na jedzenie. Hallen nieustannie pomagał matce, czuł się w obowiązku i robił wszystko, żeby jego brat wrócił do zdrowia.
Niestety, po kilku dniach Aystos przestał się wybudzać. Odwiedzający go lekarz powiedział, że chłopiec jest w stanie ciężkim i nic już nie można zrobić. Dodał, że teraz wszystko jest w rękach bogów i szybko ulotnił się z mieszkania. Hallen doskonale pamiętał ten dzień, widział w oczach lekarza, że ten wie, co się stanie z jego bratem, ale z jakiegoś powodu nie chce tego mówić rodzicom. Był to pewnie jeden z powodów, dla których tak szybko opuścił ich dom.
Następnego dnia Aystos był już martwy. Rodzice nie pozwolili Hallenowi zobaczyć brata tego dnia, jakby zależało im, by zapamiętał go jeszcze żywego, a nie zimnego i sztywnego. Jednak chłopakowi było z tego powodu niezmiernie przykro. Nie rozumiał, dlaczego w tak istotnym momencie życia rodziny został nagle wykluczony i nie pozwolono mu się pożegnać.
Śmierć Aystosa odbiła się mocno na wszystkich domownikach. Hallen pamiętał, jak matka płakała nieprzerwanie przez kilka dni. Jej podkrążone i mokre oczy wyrażały smutek, jakiego on nie potrafił sobie wyobrazić. Ojciec również był niezwykle przygnębiony, nie potrafił skupić się na niczym i przez kilka dni żadne z nich nie chodziło do pracy. Siedzieli w domu, wspólnie rozpaczając, aż do dnia pogrzebu.
Jednak osobą, która najmocniej przeżyła śmierć Aystosa, był dziadek. Choć w odróżnieniu do Eleny i Hanara nie uronił on ani jednej łzy, jego policzki zapadły się, a oczy były całe przekrwione. Miało się wrażenie, że z dnia na dzień staje się on coraz starszy, przybywało mu zmarszczek oraz ubywało siwych i zniszczonych włosów. Jakby tego było mało, nie odzywał przez kilka dni, ciągle chodził zamyślony, nie było z nim żadnego kontaktu.
Hallen również czuł smutek z powodu straty brata, lecz miał wrażenie, że nie odczuwa bólu z tego powodu na równi z resztą rodziny. Nawet w trakcie pogrzebu nie potrafił wykrzesać z siebie choćby jednej łzy, był raczej znudzony całą skromną ceremonią pogrzebową i chciał jak najszybciej wrócić do normalnego życia.
Po powrocie na zajęcia Juna wypytywała go, dlaczego opuścił kilka dni nauki. Usłyszawszy opowieść o wydarzeniach kilku ostatnich dni, dziewczyna od razu rzuciła mu się na szyję, zapewniając go, że wszystko będzie dobrze. Przez moment miał nawet wrażenie, że to jej było bardziej przykro z powodu śmierci Aystosa niż jemu. Czuł się z tego powodu winny, a nawet zażenowany i było mu na tyle niezręcznie, że nie wiedział, jak się zachować. Powiedział Junie, że na pewno bardzo by mu pomogło, gdyby oboje poszli po zajęciach poćwiczyć szermierkę, na plac na ich osiedlu, na co dziewczyna przystała bez mrugnięcia okiem.
Tego dnia na placu było jeszcze dwóch innych chłopców. Hallen kojarzył ich z okolicy, ale nigdy wcześniej z nimi nie rozmawiał. Juna przedstawiała mu Harta i Bartocka. Chłopcy byli od nich dwa lata starsi, a ten pierwszy był sąsiadem dziewczyny i wyglądało na to, że znali się dość dobrze.
Bartock zapytał Junę, czy Hallen jest jej młodszym bratem, co ten odebrał jako zniewagę. Dziewczyna odpowiedziała, że są w tym samym wieku i przychodzą razem poćwiczyć szermierkę, na co chłopcy zareagowali szyderczo. Hallen się zagotował. Nie potrafił dłużej dusić w sobie złości, która kumulowała się w nim od dawna. W przypływie silnego gniewu wyzywał Bartocka na pojedynek i chociaż ten początkowo nie chciał walczyć z młodszym od siebie przeciwnikiem, po kilku wymownych uwagach ze strony swojego kolegi Harta ostatecznie się zgodził.
Juna była zaskoczona zachowaniem Hallena i odradzała mu stawanie do pojedynku z o ponad głowę wyższym od siebie chłopakiem, ale ten nie chciał ustąpić. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała go w takim stanie. Jego złość wzięła górę, a oczy płonęły z chęci pokazania Bartockowi, kto tak naprawdę tutaj rządzi. Chociaż raz w życiu zebrał się na odwagę, żeby w końcu stanąć twarzą w twarz z przeciwnościami losu i nie mógł teraz odpuścić. Co więcej, głęboko wierzył, że dzięki swojej nienagannej technice bez większych problemów pokona przeciwnika.
Jeszcze zanim zaczęła się walka, Hallen widział oczami swojej wyobraźni, jak Bartock pada na ziemię pokonany, a on zdobywa jego uznanie, zaznając przy tym odrobiny podziwu ze strony Juny. Niestety marzenie to szybko prysło w zderzeniu z rzeczywistością. Bartock w zaledwie kilku ciosach położył Hallena na ziemię. Chłopak chciał pogratulować pokonanemu i pomóc mu wstać, lecz ten wpadł w szał z powodu porażki i rzucił się z mieczem na przeciwnika, by znów po kilku ciosach paść na ziemię pokonanym. Bartock przydepnął również jego drewniany miecz, aby ten nie sięgnął po niego ponownie.
Pełen złości i żalu, niemal ze łzami w oczach, Hallen rzucił się z pięściami na Bartocka, który uderzył go swoim mieczem w głowę, ponownie kładąc go na ziemię. Chłopak poczuł dziwne ciepło na czole, a gdy dotknął łuku brwiowego, zdał sobie sprawę, że obficie krwawi. Bartock próbował się tłumaczyć, że gdyby nie rzucał się w takim szale, pewnie nic by się nie stało. Krew i ból ostudziły gniew chłopaka, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę zaszło. Ponownie zrobiło mu się głupio. Nie wiedział, jak ma się zachować i co powinien powiedzieć.
Mimo zapewnień, że nic mu nie jest, Juna pomogła mu wstać i odprowadziła go do domu. Nie chcąc sprawiać żadnych kłopotów, Hallen prędko przebiegł przez całe mieszkanie na górę do swojej sypialni, żeby tylko nie zostać zauważonym przez matkę. Ciągle było jej ciężko z powodu śmierci syna, dlatego nie chciał jej martwić tak błahą sprawą jak krwawiący łuk brwiowy.
Przez kilka kolejnych miesięcy po śmierci Aystosa dziadek strasznie się postarzał. Wydawało się, że wraz ze śmiercią jego ukochanego wnuka umarła w nim także nadzieja na to, że ktoś będzie kontynuował wojskową tradycję rodziny. Hallen nie wpasowywał się w ten obraz, i to pomimo niezłej techniki władania mieczem. Jego niski wzrost, brak odwagi i siły powodowały, że nie pokładano w nim takich nadziei. Pod względem fizycznym Aystos był również bardziej podobny do dziadka, jego rysy twarzy były niemal identyczne i można było podejrzewać, że w życiu dorosłym będzie jego odbiciem.
W trakcie tych kilku miesięcy Hallen kilkukrotnie próbował wejść w interakcję z dziadkiem, jednak bezskutecznie. Dalej uczył się od niego szermierki, lecz widać było, że entuzjazm i zaangażowanie jego nauczyciela diametralnie spadły. Starszy mężczyzna przestał mu opowiadać historie przed snem, zaniechał wielu spacerów, które wcześniej razem odbywali, i zaniedbywał ich wspólnie spędzany czas. W efekcie Hallen nie czerpał już przyjemności z interakcji z nim, zdecydowanie bardziej wolał, kiedy opiekowała się nim matka.
Jego rodzicielka przelewała teraz na niego całą swoją uwagę i zaczęła przesadnie o niego dbać. Jakiekolwiek wyjście z domu wiązało się z jej uprzednią kontrolą, czy aby na pewno dobrze się ubrał. Jakiekolwiek kichnięcie było przez nią bacznie monitorowane i powodowało, że zdarzało mu się wypijać profilaktycznie jakieś medyczne eliksiry.
Początkowo nadmierna opieka ze strony matki podobała się Hallenowi. Wcześniej musiał dzielić się uwagą z bratem, teraz obdarowywała go zainteresowaniem, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. W końcu stał się zauważony i ważny. Mimo to po kilku miesiącach czuł się już osaczony jej opiekuńczością i zaczynała go ona irytować. Matka nie pozwalała mu wychodzić na zewnątrz w trakcie gorszej pogody. Ciągle pilnowała, czy na pewno zjadł wszystkie posiłki, stała się przewrażliwiona i lękliwa. Męczyło go to do tego stopnia, że powstrzymywał się od jakichkolwiek kichnięć, jeśli tylko był w domu. Nawet jeżeli zdarzyło mu się czuć nieco bardziej zmęczonym czy osłabionym, za wszelką cenę starał się tego nie okazywać, żeby tylko nie narazić się na dodatkowe kontrole z jej strony.
Natomiast ojciec, który już wcześniej bardzo sporadycznie zwracał na niego uwagę, całkowicie przestał się nim interesować. Bywało, że nie rozmawiał z nim całymi tygodniami. Hanara nigdy nie ciekawiło, jak idzie nauka Hallena, jakie robi postępy i jakie ma plany. Kiedy już przypominał sobie o nim, zawsze wytykał mu, że powinien więcej ćwiczyć, dużo jeść i budować swoje mięśnie. Zdarzało mu się również prorokować, że jeśli nie będzie silny fizycznie, być może nigdy nie zostanie mirem. Hallen podejrzewał, że podobnie jak dziadek, również i jego ojciec wcale nie wierzył, że kiedykolwiek tak się stanie.
Wszystkie te uwagi odbijały się na samopoczuciu chłopaka. Nie chciał zawieść swoich rodziców, lecz widząc, jaką przewagę fizyczną mają jego rówieśnicy, sam zaczynał wierzyć w to, że zostanie mirem to tylko mrzonka. Nawet Juna było od niego silniejsza, a przecież była dziewczyną. Hallen zaczynał też zauważać, że wraz z coraz mniejszym zapałem do ćwiczeń przy szermierce jego umiejętności słabną. Nie dostrzegł, jak i kiedy inne dzieci zaczęły stosować ciosy i ruchy, których on wcześniej nie znał. Wyglądało na to, że jego jedyna mocna strona, czyli dobra technika, przestaje być na tyle dobra, by był w stanie konkurować z innymi. Z tego powodu miecz coraz częściej był odkładany w róg pokoju.
Pewnego dnia, po powrocie z zajęć u mistrza Teleza, Hallen wszedł do kuchni, ale na stole nie czekał na niego żaden posiłek. Było to o tyle zaskakujące, że podobna sytuacja nie zdarzyła się jeszcze nigdy wcześniej. Zdziwiony nawoływał dziadka, który miał się nim opiekować tego dnia, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Gdy wszedł do głównej izby, zobaczył go śpiącego na jednym z foteli. Podszedł obudzić mężczyznę, ale kiedy tylko dotknął jego ręki, zdał sobie sprawę, że była nienaturalnie chłodna. Przyjrzał się dziadkowi bliżej i zobaczył odrobinę krwi w kąciku jego ust. W pierwszej chwili przestraszył się tak bardzo, że aż odskoczył, ale zaraz potem pospiesznie opuścił izbę, kierując się do swojego pokoju. Zawrócił w połowie drogi. Ponownie podszedł do staruszka, próbując zbudzić go, potrząsając za ramiona. Na nic się zdały jego wysiłki. W głębi duszy wiedział, co się stało, ale mimo to jeszcze jakiś czas próbował swoich sił, zanim usiadł zrezygnowany. Wtedy to zaczynało do niego docierać. Dziadek był martwy.
Jego początkowy strach powoli ustępował ciekawości. Oglądał jego zwłoki z każdej strony, dotykał palcem w różnych miejscach, sprawdzając, czy nastąpi jakakolwiek reakcja. Naglę ręka dziadka lekko drgnęła, co tak przestraszyło Hallena, że uciekł szybko do swojej sypialni i nie wychodził z niej aż do powrotu matki. Usłyszawszy, jak ta wchodzi do domu, czym prędzej zbiegł do niej na dół, wtulając się w jej nogi. Przestraszona spytała go, co się stało, ale on, milcząc, wskazał jedynie palcem na główną izbę.
Pogrzeb dziadka odbył się na wielkim wojskowym cmentarzu znajdującym się ponad godzinę drogi od miasta. To tam chowano wielu wojowników, a miejsce na nim dostawali jedynie najbardziej zasłużeni ludzie. Pochówek był w pełni finansowany przez królestwo, które w ramach wdzięczności stawiało pomnik zmarłego w skali jeden do jeden. Hallen pamiętał, w jakim był szoku, widząc tak dobrze wykonany posąg z kamienia. Na cmentarzu były setki, jeśli nie tysiące takich pomników, każdy dla innego wojownika. Stały w rzędach koło siebie w tej samej pozie – wyprostowany z rękoma przy ciele opierającymi się o miecz. Każdy z nich w pełnej zbroi i z godłem Królestwa Morgranu na piersi.
Uroczystość pogrzebowa była strasznie długa, uczestniczyło w niej pełno ludzi, których Hallen widział pierwszy raz na oczy. Wszyscy składali kondolencje Elenie i Hanarowi. Jeden z wojowników wygłosił krzepiącą przemowę, mówiąc o dokonaniach zmarłego i chwaląc jego umiejętności jako nauczyciela taktyki. Atmosfera była podniosła, brakowało jedynie samego króla, by w pełni oddać, jak uroczyście wyglądało to wydarzenie.
Śmierć dziadka, i to w dodatku po zaledwie kilku miesiącach od odejścia Aystosa, ponownie odbiła się na rodzinie. Elena schudła i posmutniała. W dodatku musiała wcześniej zwalniać się z pracy, by opiekować się synem. Jednak mimo swojej straty i wypisanej na jej twarzy smutku próbowała za wszelką cenę umilić mu życie. Pomagała z pewnymi zagadnieniami, których uczył się na kursie, zabierała go na długie spacery, kupowała mu nowe zabawki, mimo iż nigdy jej o to nie prosił i tak naprawdę nie bardzo ich potrzebował. Doceniał jednak, jak bardzo się starała, żeby każdy dzień był dla niego nową przygodą. Hallen wspominał ten okres niezwykle dobrze. To wtedy tak naprawdę zbliżył się do matki.
Elena opowiadała mu o swoim trudnym życiu i odpowiedzialności, jaką miała jako córka znanego wojownika. Wspominała, jak bardzo zmieniło się królestwo od czasów jej młodości i jak niesamowicie bogate się stało na przestrzeni ostatnich lat. Mówiła o swojej siostrze, której trudny charakter spowodował, że szybko uciekła z domu i do dziś nikt nie wie, co tak naprawdę się z nią dzieje. Miały zupełnie odmienne charaktery, przez co ciągle się kłóciły i nie potrafiły nigdy dojść do porozumienia. Charakter starszej był zbyt podobny do charakteru ojca, przez co oni również nie potrafili się dogadać, w efekcie ta szybko się wyprowadziła.
Matka opowiadała Hallenowi, że Aystos swoim temperamentem przypominał jej siostrę, i to pewnie po części dlatego dziadek tak bardzo przeżył jego śmierć.
Hallen ukończył kurs u mistrza Teleza, nauczywszy się czytać, pisać i liczyć. Były to tylko podstawowe umiejętności, ale dawały mu szanse na ich rozwijanie w przyszłości. Jako że miał opłacony kurs uzupełniający, jego nauka się nie zakończyła. Na owym kursie została tylko garstka dzieci, z którymi uczył się wcześniej. Dzieciaki, które uporczywie mu dokuczały, zakończyły ją, dzięki czemu zaznał w końcu odrobiny spokoju. Niestety kurs skończył się również dla Juny i prawdopodobnie wraz z wieloma innymi wysłano ją na przygotowania do szkoły wojskowej.
Na kursie uzupełniającym Hallen mógł uczyć się bardziej skomplikowanych działań matematycznych, kontynuować naukę czytania i pisania, a także poznawać tajniki nowego przedmiotu zwanego przyrodą. To tam dowiedział się o tym, jakie rośliny można spotkać w królestwie, z których z nich można zrobić przydatne eliksiry, a także jaka zwierzyna zamieszkuje okolicę.
Nauka szła mu dobrze, a jego ogromna ciekawość nakazywała mu wciąż zadawać pytania. Rzadko zdarzały się zajęcia prowadzone przez samego mistrza, ale w trakcie jednych z nich Hallen zapytał go, jak można nauczyć się magii. Telez odpowiedział, że jej nie da się nauczyć, jeśli nie ma się w sobie talentu magicznego, i poradził chłopakowi, by ten był cierpliwy. Moc magiczna ponoć sama odnajdywała człowieka, a nie odwrotnie; jeśli ten miał w sobie talent, z pewnością pewnego dnia to poczuje i wtedy być może będzie mógł rozpocząć nauki w jednej z gildii magów.
Śmierć dziadka zapoczątkowała w rodzinie kłopoty finansowe. Pokaźny żołd od królestwa sprawiał, że wcześniej nikt nie martwił się o zarobki. Wystarczało na wszystkie potrzeby, nawet przy dwójce dzieci. Teraz matka brała mniej zmian w warsztacie tkackim, przez co jej dochody się uszczupliły. Doprowadziło to do tego, że ojciec zwiększył swoją liczbę nadgodzin, a Hallen potrafił go nie widywać kilka dni z rzędu. Mężczyzna wychodził z domu, zanim chłopak zdążył się obudzić, a wracał tak późno, że ten już spał.
Czasami nie widział ojca, ale słyszał jego głos, gdy ten wracał późno do domu. Wielokrotnie krzyczał na matkę, mówiąc, że znów kupuje zupełnie niepotrzebne rzeczy i marnotrawi tylko cenne oszczędności. Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby jego rodzice się kłócili, tymczasem teraz zdarzało im się to przynajmniej raz na tydzień. Z reguły chodziło o złoto i nieroztropność matki w rozporządzaniu nim.
Niekiedy Juna wpadała do Hallena na wspólne zabawy. Mimo iż ich drogi zaczynały się rozchodzić, a chłopak coraz rzadziej pojawiał się na placu, na którym razem ćwiczyli, ich przyjaźń trwała dalej. Dziewczyna była niezwykle podekscytowana przygotowaniami do szkoły wojskowej. Jej rodzice pomagali w kompletowaniu potrzebnego sprzętu oraz w treningach fizycznych. Placówka była pierwszym krokiem na drodze do zostania rekrutem armii królestwa.
Juna, podobnie jak Hallen, pałała ogromną miłością do budowania i była pod wrażeniem, jak niesamowite rzeczy potrafił stworzyć chłopiec przy pomocy drewnianych klocków. Czasem zabawa pochłaniała ich tak bardzo, że tracili poczucie czasu i orientowali się o późnej porze, gdy matka dziewczynki przychodziła ją odebrać. W tym czasie Elena i matka Juny zbliżyły się do siebie. Panie czasem przesiadywały wieczorami, rozmawiając i pijąc herbatę, podczas gdy ich pociechy były pochłonięte zabawą.
Pewnego razu Hallen, w drodze na zajęcia u mistrza Teleza, spotkał idących z naprzeciwka Bartocka i Harta. Liczył, że uda mu się przemknąć niezauważonym obok nich, lecz Hart ruszył na niego z naprzeciwka i szturchnął go barkiem, kiedy się mijali. Cios ten był na tyle mocny, że chłopak upadł, brudząc przy tym całe swoje ubranie piaskiem. Napastnicy zaczęli się głośno śmiać, jakby nie spodziewali się, że cios ten okaże się na tyle mocny, by położyć Hallena na łopatki. Ten pospiesznie wstał i chciał bez słowa ruszyć dalej, ale Bartock stanął na jego drodze, pytając ironicznie, czy wszystko jest w porządku.
Hallen kipiał ze złości, lecz strach i jego wątła postura nie pozwalały mu zareagować. Zamachnął się ręką, aby odepchnąć chłopaka, ale ten zrobił unik, co spowodowało, że przeciął nią jedynie powietrze. Chłopcy ponownie roześmiali się, a Hallen wyminął Bartocka i ruszył biegiem wzdłuż ulicy, pospiesznie mijając przechodzących ludzi.
Chłopak ukończył kurs uzupełniający z wyróżnieniem. Nawet mistrz Telez pogratulował mu sukcesu, dodając, że chętnie widziałby go jako jednego ze swoich asystentów w przyszłości. Musiał jedynie dalej rozwijać swoją wiedzę i wrócić do niego za kilka lat. Matka chłopca uczestniczyła w rozdaniu nagród. Siedziała dumna, kiedy mistrz wręczał dyplomy.
W trakcie drogi powrotnej Elena delikatnie wypytywała swojego syna, czym chciałby się w życiu zająć. Z jej punktu widzenia kilka lat nauki na własną rękę, a potem późniejsze przystąpienie do szkoły mistrza Teleza wydawały się dobrym planem na przyszłość. Hallen jednak nie był pewien, czy chce oddać się nauczaniu. Uwielbiał samemu się uczyć, ale nie miał pewności, czy tyle samo radości sprawiałoby mu uczenie innych. W dodatku po zakończeniu kursu czuł lekki niedosyt. Miał wrażenie, że mistrz Telez wcale nie nauczył go tego wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć. Według niego słynna renoma mężczyzny musiała odnosić się do czasów przeszłych, gdyż w większości nauką zajmowali się jego asystenci i bywało, że sam Telez często nawet nie pojawiał się na zajęciach.
W dodatku Hallen czuł, że drzemie w nim znacznie większy potencjał. Gdzieś z tyłu głowy coś podpowiadało mu, że został stworzony, żeby dokonać wielkich rzeczy, a uczenie dzieci z pewnością do takich nie należało.
Jeszcze za życia Aystosa bracia mieli wspólną ulubioną zabawę. Każdy z nich miał kilku drewnianych rycerzy niewielkich rozmiarów. Obaj rozstawiali swoją armię i toczyli własną bitwę między zabawkami. Po śmierci brata Hallen kilkukrotnie odgrywał te bitwę samemu, w niemal każdej z nich pozwalając na to, aby to rycerze zmarłego chłopca odnieśli zwycięstwo.
W trakcie jednej z takich zabaw zauważył, że pewien rycerz poruszył się bez jego ingerencji. Przez chwilę myślał, że może mu się to przywidziało. Był pochłonięty zabawą, więc mógł po prostu ruszyć się nim i nie zarejestrować tego. Lecz w trakcie bitwy sytuacja się powtórzyła. Zaskoczyło go to głównie dlatego, że zaledwie pomyślał o tym, żeby ruszyć się jedną z drewnianych figurek, a dokładnie w tym samym momencie ta przesunęła się kilka centymetrów do przodu.
Przerwał zabawę i wziął figurkę do ręki, oglądając ją z każdej strony. Czy to możliwe, żeby poruszyła się sama? Postawił ją z powrotem na podłodze. Intensywnie myślał o tym, aby zrobiła to po raz kolejny, ale tak się nie stało. Wziął do ręki inną figurkę, próbując na niej tego samego. Również bezskutecznie. Uznawszy, że był to czysty przypadek, postanowił zakończyć bitwę i zaczął składać zabawki z powrotem do wiklinowego kosza. Chciał schylić się, by podnieść jedną z nich i wtedy zorientował się, że trzyma ją już w rękach.
Gdy stał tak zdumiony, przez jego głowę przemknęła pewna myśl. Zorientował się, że musi pomyśleć o konkretnym ruchu zabawki, jeśli chce nią poruszyć. Upuścił rycerza na podłogę, a następnie spojrzał w dół. Zapragnął, ażeby zabawka uniosła się wprost do jego ręki. Patrzył na nią chwilę w milczeniu, ale nic się nie wydarzyło. Już miał się poddać, gdy ta nagle drgnęła, a po chwili uniosła się i skierowała do jego otwartej dłoni. Czy to prawda? Czy udało mi się podnieść tę zabawkę jedynie za pomocą swoich myśli?
Podekscytowany Hallen rzucił rycerza z powrotem na ziemię i postarał się powtórzyć ruch. Tym razem figurka nawet nie drgnęła. Zastanawiając się nad potencjalną przyczyną, zauważał, że oddycha bardzo głęboko, a z podniecenia lekko drżą mu ręce. Uspokoił oddech i skupił się tylko na swojej dłoni i na zabawce, a ta ponownie poruszyła się i tym razem nieco szybciej przefrunęła wprost do jego ręki. Czy to oznaczało, że odkrył w sobie talent magiczny? Czy będzie mógł teraz zostać czarodziejem?
Ponownie postanowił uspokoić swoje myśli i tym razem spróbował skierować zabawkę do kosza, co też się udało. Gdy za pomocą swoich myśli zebrał wszystkie zabawki po kolei i ułożył je w koszu, poczuł się niezwykle zmęczony – jakby ten wysiłek był większy niż niejedno ćwiczenie siłowe. Zmęczyło go to tak mocno, że nie zdążył dojść do łóżka, po prostu zasnął na podłodze. Jakiś czas później zbudziła go matka, pytając, czy wszystko z nim w porządku. Chłopiec nie chciał jej mówić o swoim odkryciu. Zapewnił ją więc, że zasnął zmęczony zabawą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Źródło
ISBN: 978-83-8373-333-3
© Jakub Szymański i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Jędrzej Szulga
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Krystian Żelazo
MAPA: Wioleta Melerska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek