Zrozumieć kota. Na tropie miauczącej zagadki - John Bradshaw - ebook

Zrozumieć kota. Na tropie miauczącej zagadki ebook

John Bradshaw

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników i sympatyków kotów. Rozwiewa fałszywe wyobrażenia i jest szansą na polepszenie relacji między kotem a człowiekiem.

W książce znany antrozoolog John Bradshaw wnika w umysł udomowionego kota i nakreśla jego drogę ewolucyjną. Wykorzystując dorobek najnowszych badań naukowych, obala mity pokutujące na temat tego zwierzęcia. Dowodzi, że pomimo długich dziejów u boku człowieka kot trzema łapami wciąż tkwi w stanie dzikim – że pozostał zwierzęciem drapieżnym i lubiącym samotność, co często stoi w sprzeczności z cywilizacją XXI, w której przyszło mu żyć. Zarazem jest zwierzęciem o zadziwiających zdolnościach adaptacyjnych, mógłby więc bez trudu – w ciągu zaledwie kilku pokoleń – wrócić do pierwotnego stanu, charakterystycznego dla swych przodków sprzed dziesięciu tysięcy lat.

Bradshaw pokazuje, że aby koty harmonijnie współżyły z człowiekiem we współczesnym świecie, należy lepiej poznać ich naturę – rozumieć mowę ich ciała, potrzeby i nawyki. W ten sposób możemy świadomie wpływać na ich instynkt łowczy i wrodzoną nieufność.

„Ta fascynująca książka to jedna z najlepszych książek o kotach. Na każdej stronie znajdowałem nowe dla mnie informacje, a praktyczne porady autora z pewnością okażą się użyteczne dla wszystkich hodowców kotów”.

Jeffrey Moussaieff Masson, współautor Kiedy słonie płaczą

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 439

Oceny
3,7 (38 ocen)
11
13
7
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dagadar3

Nie oderwiesz się od lektury

Obowiązkowa lektura dla wszystkich kociarzy - miłośników kotów, posiadaczy kotów, a przede wszystkim osób, które chciałyby założyć hodowlę kotów. Autor pokazuje rozwój gatunku od początku aż do czasów obecnych. Książka dostarcza wielu biologicznych i historycznych informacji, a także dużo przydatnych wskazówek, pomagających zrozumieć koty, obala także wiele mitów o zachowaniach czy preferencjach kotów.
00
joannatomasiewicz

Nie polecam

zagmatwana i bez propozycji rozwiązań
00

Popularność




Przedmowa

Czym jest kot? Odkąd koty poja­wiły się wśród nas, zawsze nas intry­go­wały. Według irlandz­kiej legendy „kocie oczy to okno do innego świata” – jakiż to nie­zwy­kły świat! Więk­szość wła­ści­cieli zwie­rząt domo­wych przy­zna, że psy są szczere i uczciwe, nie skry­wają swo­ich inten­cji przed czło­wie­kiem, który poświęca im uwagę. Koty zaś są nie­uchwytne: akcep­tu­jemy je takimi, jakie są, lecz one ni­gdy nie ujaw­niają, jakie są naprawdę. Win­ston Chur­chill nazy­wał swo­jego kota Jocka „asy­sten­tem do zadań spe­cjal­nych”. Znana jest jego uwaga o poli­tyce Rosji: „Jest zagad­kowa, okryta tajem­nicą, pełna nie­ja­sno­ści, ale może da się zna­leźć do niej klucz”. To samo mógłby rów­nie dobrze powie­dzieć o kotach.

Czy rze­czy­wi­ście ist­nieje klucz do zagadki kota? Jestem prze­ko­nany, że tak i że klu­cza tego należy szu­kać w nauce. Dzie­li­łem dom z paroma kotami i uświa­do­mi­łem sobie, że stwier­dze­nie „posia­dam kota” nie oddaje rela­cji z nimi zbyt traf­nie. Byłem świad­kiem naro­dzin kilku poko­leń kociąt, opie­ko­wa­łem się kotami, gdy żało­śnie się sta­rzały i nie­do­łęż­niały. Poma­ga­łem w rato­wa­niu bez­pań­skich kotów, które dosłow­nie gotowe były kąsać kar­miącą je rękę. A prze­cież nie mam poczu­cia, by to oso­bi­ste zaan­ga­żo­wa­nie samo w sobie wiele mi pomo­gło w zro­zu­mie­niu, czym koty są naprawdę. Dopiero prace naukow­ców – bio­lo­gów, arche­olo­gów, spe­cja­li­stów od psy­cho­lo­gii zwie­rząt i pro­ce­sów roz­wo­jo­wych, bada­czy DNA i antro­po­zo­olo­gów, jak ja sam – przy­nio­sły mi odłamki wie­dzy, z któ­rych połą­cze­nia zaczął wyła­niać się praw­dziwy obraz kociej natury. Wciąż bra­kuje nam kilku ele­men­tów, lecz osta­teczny wynik już się rysuje. To dobry moment na pod­su­mo­wa­nie: co już wiemy, co jesz­cze musimy zba­dać, a przede wszyst­kim – jak możemy użyć naszej wie­dzy w celu popra­wie­nia codzien­nego bytu kotów.

Wyro­bie­nie sobie wyobra­że­nia o tym, co kot sobie myśli, nie powinno umniej­szać przy­jem­no­ści pły­ną­cej z „posia­da­nia” go. Według jed­nej teo­rii możemy się cie­szyć towa­rzy­stwem zwie­rząt jedy­nie wów­czas, gdy trak­tu­jemy je jak „małych ludzi” – czyli trzy­mamy je w domu po pro­stu po to, by rzu­to­wać na nie swoje myśli i potrzeby, bez obawy, że pew­nego dnia powie­dzą nam, jak bar­dzo się mylimy. Z tego poglądu wynika logiczny wnio­sek: gdy­by­śmy byli zmu­szeni pogo­dzić się z tym, że nasi ulu­bieńcy ani nie rozu­mieją tego, co do nich mówimy, ani się tym nie przej­mują, mogłoby się nagle oka­zać, że już ich nie kochamy. Nie pod­pi­szę się pod tym. Ludzki umysł jest w pełni zdolny do rów­no­le­głego pie­lę­gno­wa­nia dwóch na pozór nie­zgod­nych ze sobą wyobra­żeń o zwie­rzę­tach bez odrzu­ca­nia któ­re­go­kol­wiek z nich. Nie­zli­czone rysunki humo­ry­styczne i kartki z życze­niami żywią się myślą, że zwie­rzęta są pod pew­nymi wzglę­dami podobne, pod innymi zaś zupeł­nie nie­po­dobne do ludzi. Nie byłyby zabawne, gdyby jedna z tych kon­cep­cji wyklu­czała drugą. W grun­cie rze­czy jest wręcz prze­ciw­nie. Im wię­cej dowia­duję się o kotach, zarówno z wła­snych, jak i cudzych badań, w tym więk­szym stop­niu cenię moż­li­wość dzie­le­nia z nimi życia.

Koty fascy­no­wały mnie od dzie­ciń­stwa. Nie było ich wtedy ani w moim domu, ani u sąsia­dów. Jedyne, jakie zna­łem, żyły na far­mie na końcu ulicy i nie były to zwie­rzęta domowe, tylko podwó­rzowe myszo­łapy. Gdy prze­cho­dzi­li­śmy tam­tędy z bra­tem, nie­raz któ­ryś z nich w dro­dze z lamusa do sto­doły rzu­cał nam intry­gu­jące spoj­rze­nie, lecz były to zwie­rzęta bar­dzo zaafe­ro­wane i nie­spe­cjal­nie przy­ja­zne dla ludzi, zwłasz­cza małych chłop­ców. Kie­dyś far­mer poka­zał nam gniazdo z kocię­tami ukryte w stogu siana. Nie sta­rał się jed­nak zbyt­nio oswa­jać swo­ich kotów, były dla niego tylko ochroną przez szkod­ni­kami. W tam­tym cza­sie sądzi­łem, że kot to po pro­stu jesz­cze jedno wiej­skie zwie­rzę, takie jak kur­czaki bie­ga­jące po podwórku lub krowy spę­dzane co wie­czór do obory na udój.

Pierw­szym domo­wym kotem, któ­rego pozna­łem, był neu­ro­tyczny bur­mań­czyk o imie­niu Kelly, dokładne prze­ci­wień­stwo tam­tych kotów z farmy. Kelly nale­żał do przy­ja­ciółki mojej matki, która cier­piała na nawroty cho­roby i nie miała żad­nego sąsiada, który mógłby zaopie­ko­wać się kotem pod­czas jej pobytu w szpi­talu. Bra­li­śmy go więc na prze­cho­wa­nie. Nie można go było wypusz­czać na dwór, gdyż mógłby wtedy uciec do swo­jego domu. Nie­ustan­nie miau­czał, jadł tylko goto­wa­nego dor­sza i naj­wy­raź­niej był przy­zwy­cza­jony, że sta­nowi wyłączny przed­miot zain­te­re­so­wa­nia swo­jej zwa­rio­wa­nej wła­ści­cielki. Pod­czas pobytu u nas spę­dzał więk­szość czasu ukryty za kanapą, ale gdy dzwo­nił tele­fon, w kilka sekund wyska­ki­wał z kry­jówki, upew­niał się, że moja matka jest zajęta roz­mową, po czym zata­piał swe dłu­gie, bur­mań­skie kły w jej łydce. Osoby czę­sto do nas tele­fonujące wie­działy, że naj­póź­niej po dwu­dzie­stu sekun­dach roz­mowę prze­rwie okrzyk bólu i wymam­ro­tane pod nosem prze­kleń­stwo. Co zro­zu­miałe, nikt z nas nie lubił spe­cjal­nie Kelly’ego i zawsze czu­li­śmy ulgę, gdy wra­cał do wła­snego domu.

Dopiero gdy zaczą­łem hodo­wać wła­sne zwie­rzęta, doce­ni­łem przy­jem­ność pły­nącą z towa­rzy­stwa nor­mal­nego kota – to zna­czy kota, który mru­czy, kiedy się go głasz­cze, i wita czło­wieka, ocie­ra­jąc się o jego nogi. Doce­niali to zapewne rów­nież pierwsi ludzie, któ­rzy przed tysią­cami lat wpu­ścili koty za swój próg. Tego rodzaju oznaki przy­jaźni są rów­nież wła­ściwe oswo­jo­nym egzem­pla­rzom afry­kań­skiego żbika – odle­głego przodka kota domo­wego. Waga przy­wią­zy­wana do tych cech stop­niowo zwięk­szała się na prze­strzeni wie­ków. Pod­czas gdy współ­cze­śni wła­ści­ciele kotów cenią je nade wszystko za ich przy­mil­ność, przez więk­szą część histo­rii koty musiały zapra­co­wać na utrzy­ma­nie, zwal­cza­jąc myszy i szczury.

Wraz z rosnącą wie­dzą o kotach coraz bar­dziej doce­nia­łem ich uty­li­tarną prze­szłość. Splodge, puszy­sty czarno-biały kociak, któ­rego kupi­li­śmy naszej córce w cha­rak­te­rze rekom­pen­saty za koniecz­ność prze­pro­wadzki, szybko wyrósł na dużego, kudła­tego i dość humo­rza­stego łowcę. W prze­ci­wień­stwie do wielu innych kotów nie czuł lęku przed szczu­rami, nawet doro­słymi. Wkrótce nauczył się, że zosta­wia­nie nie­ży­wego gry­zo­nia na środku kuchni, żeby­śmy mogli go zoba­czyć, gdy zej­dziemy na śnia­da­nie, nie spo­tyka się z apro­batą, więc zaczął zacho­wy­wać szcze­góły swo­jej myśliw­skiej dzia­łal­no­ści dla sie­bie – choć sądzę, że dla szczu­rów na­dal nie miał lito­ści.

Śmiały wobec szczu­rów Splodge zwy­kle stro­nił od innych kotów. Nie­raz sły­sze­li­śmy trzask kociej klapki wej­ścio­wej, kiedy w sza­lo­nym pośpie­chu wpa­dał do domu, i jeśli się wów­czas zer­k­nęło przez okno, zwy­kle można było zoba­czyć jed­nego ze star­szych kotów z sąsiedz­twa wpa­tru­ją­cego się w nasze ogro­dowe drzwi. Splodge miał ulu­biony teren łowiecki w pobli­skim parku, ale prze­my­kał się tam i z powro­tem nie­zau­wa­żal­nie. Jego nie­śmia­łość wobec przed­sta­wi­cieli wła­snego gatunku, zwłasz­cza sam­ców – cecha czę­sto wystę­pu­jąca u kotów – była prze­ja­wem niskich umie­jęt­no­ści spo­łecz­nych, co jest może naj­waż­niej­szą róż­nicą mię­dzy kotami a psami. Więk­szość psów bez trudu „doga­duje się” ze swymi pobra­tym­cami; dla kota inny kot na ogół jest zagro­że­niem. Mimo to wielu dzi­siej­szych wła­ści­cieli spo­dziewa się, że ich pupil bez zastrze­żeń zaak­cep­tuje takiego intruza – bez skru­pu­łów biorą dodat­ko­wego kota na wycho­wa­nie albo zmie­niają miesz­ka­nie, prze­no­sząc swoje niczego nie­podej­rze­wa­jące zwie­rzę do nowego śro­do­wi­ska, które jakiś inny kot uważa za swoje tery­to­rium.

Kotu nie wystar­cza sta­bilne śro­do­wi­sko spo­łeczne. Spo­dziewa się, że wła­ści­ciele zapew­nią mu rów­nież trwałe śro­do­wi­sko fizyczne. Kot jest z natury zwie­rzę­ciem tery­to­rial­nym, które mocno zapusz­cza korze­nie w swoim oto­cze­niu. Nie­któ­rym wystar­cza dom wła­ści­ciela. Kolejna moja kotka, Lucy, nie prze­ja­wiała zain­te­re­so­wa­nia polo­wa­niem, cho­ciaż była cio­teczną wnuczką Splodge’a. Rzadko odda­lała się dalej niż o kil­ka­na­ście metrów od domu – tylko kiedy miała okres, zni­kała nawet na całe godziny za murem naszego ogrodu. Za to Libby, uro­dzona w naszym domu córka Lucy, była rów­nie dziel­nym myśli­wym jak Splodge, lecz wolała przy­wo­ły­wać do sie­bie kocury, zamiast ich szu­kać. Cho­ciaż wszyst­kie trzy koty, Splodge, Lucy i Libby, były spo­krew­nione i wszyst­kie spę­dziły w tym samym domu więk­szość życia, każdy z nich miał odrębną oso­bo­wość, i jeśli, obser­wu­jąc je, nauczy­łem się cze­goś, to tego, że nie ist­nieje coś takiego, jak „typowy kot”: koty róż­nią się cha­rak­te­rem tak samo jak ludzie. Ta obser­wa­cja zain­spi­ro­wała mnie do badań nad przy­czy­nami tych róż­nic.

Trans­for­ma­cja kota z tępi­ciela gry­zoni w zwie­rzę do towa­rzy­stwa nastą­piła nie­dawno i w szyb­kim tem­pie, a ponadto – zwłasz­cza z punktu widze­nia kota – nie dobie­gła końca. Dzi­siejsi wła­ści­ciele ocze­kują od swo­ich kotów zupeł­nie innych cech niż te, które były normą jesz­cze przed wie­kiem. Pod wie­loma wzglę­dami koty opie­rają się swo­jej świeżo zyska­nej popu­lar­no­ści. Wielu ludzi wola­łoby, żeby nie mor­do­wały bez­bron­nych, małych ptasz­ków i myszek, a ci, któ­rzy wyżej cenią dziką faunę niż zwie­rzęta domowe, coraz moc­niej pod­no­szą głos prze­ciwko łowiec­kim skłon­no­ściom kotów. Wydaje się, że koty budzą obec­nie w ludziach wię­cej wro­go­ści niż kie­dy­kol­wiek w ciągu ostat­nich dwóch stu­leci. Czy mia­łyby szansę w ciągu kilku zale­d­wie poko­leń porzu­cić swoją naturę naj­sku­tecz­niej­szego wroga gry­zoni pozo­sta­ją­cego na usłu­gach czło­wieka?

Same koty obo­jęt­nie odno­szą się do kon­tro­wer­sji, jakie budzi ich dra­pieżna natura, lecz są aż nadto świa­dome pro­ble­mów, na które napo­ty­kają w kon­tak­tach z innymi przed­sta­wi­cie­lami wła­snego gatunku. Ich nie­za­leż­ność, dzięki któ­rej są zwie­rzę­tami wyjąt­kowo łatwymi do utrzy­ma­nia, wynika praw­do­po­dob­nie z samot­ni­czej prze­szło­ści. Są jed­nak z tego wła­śnie powodu słabo przy­go­to­wane do speł­nia­nia ocze­ki­wań wła­ści­cieli, któ­rzy zakła­dają, że powinny być tak układne jak psy. Czy koty mogą zdo­być się na więk­szą ela­stycz­ność w kon­tak­tach spo­łecz­nych, aby nie peszyła ich obec­ność innych kotów, a zara­zem zacho­wały swój jedyny w swoim rodzaju urok?

Jed­nym z powo­dów, dla któ­rych napi­sa­łem tę książkę, była chęć posta­wie­nia pro­gnozy: jak może pre­zen­to­wać się prze­ciętny kot domowy za pięć­dzie­siąt lat. Chciał­bym, żeby ludzie na­dal cie­szyli się towa­rzy­stwem tego bez wąt­pie­nia cudow­nego zwie­rzę­cia, ale nie jestem pewien, czy koty jako gatu­nek zmie­rzają we wła­ści­wym kie­runku. Im dłu­żej je badam, zarówno zdzi­czałe „dachowce”, jak roz­piesz­czone syjamy, tym bar­dziej jestem prze­ko­nany, że nie powin­ni­śmy trak­to­wać ich jako cze­goś danego z góry. Jeśli mamy zapew­nić kotom pomyślną przy­szłość, musimy z więk­szą roz­wagą pod­cho­dzić do ich hodowli i wycho­wa­nia.

Podziękowania

Bada­nia nad zacho­wa­niem kotów roz­po­czą­łem ponad trzy­dzie­ści lat temu, naj­pierw w Wal­tham Cen­tre for Pet Nutri­tion, następ­nie w Uni­wer­sy­te­cie w Southamp­ton, a obec­nie w Insty­tu­cie Antro­po­zo­olo­gii Uni­wer­sy­tetu Bri­stol­skiego. Więk­szość wie­dzy, którą zdo­by­łem, pocho­dzi ze skru­pu­lat­nych obser­wa­cji samych kotów – moich wła­snych, nale­żą­cych do sąsia­dów, prze­by­wa­ją­cych w schro­ni­skach, kociej rodziny, która zalę­gła się w biu­rach Insty­tutu Antro­po­zo­olo­gii, a także wielu kotów dziko żyją­cych i wiej­skich.

W porów­na­niu z ogromną rze­szą spe­cja­li­stów zaj­mu­ją­cych się psami sto­sun­kowo nie­wielu naukow­ców poświę­ciło się bada­niom koto­wa­tych, a dla jesz­cze mniej­szej liczby głów­nym przed­mio­tem zain­te­re­so­wa­nia są koty domowe. Wśród tych, z któ­rymi mia­łem zaszczyt współ­pra­co­wać i któ­rzy pomo­gli mi w wyro­bie­niu sobie poglądu na koci spo­sób widze­nia świata, są: Chri­sto­pher Thorne, David Mac­do­nald, Ian Robin­son, Sarah Brown, Sarah Benge (z domu Lowe), Debo­rah Smith, Stu­art Church, John Allen, Ruud van den Bos, Char­lotte Came­ron-Beau­mont, Peter Neville, Sarah Hall, Diane Sawyer, Suzanne Hall, Giles Hors­field, Fiona Smart, Rhiann Lovett, Rachel Casey, Kim Haw­kins, Chri­stine Bol­ster, Eli­za­beth Paul, Carri West­garth, Jenna Kid­die, Anne Seaw­ri­ght, Jane Mur­ray, a także inni, zbyt liczni, by ich wszyst­kich wymie­nić.

Wiele także nauczy­łem się w toku dys­ku­sji z kole­gami po fachu w kraju i za gra­nicą, takimi jak: śp. prof. Paul Ley­hau­sen, Den­nis Tur­ner, Gil­lian Kerby, Euge­nia Natoli, Juliet Clut­ton-Brock, San­dra McCune, James Ser­pell, Lee Zasloff, Mar­ga­ret Roberts i jej kole­dzy z orga­ni­za­cji Cats Pro­tec­tion, Diane Addie, Irene Rochlitz, Debo­rah Goodwin, Celia Had­don, Sarah Heath, Gra­ham Law, Cla­ire Bes­sant, Patrick Pageat, Danielle Gunn-Moore, Paul Mor­ris, Kurt Kotr­shal, Elly Hiby, Sarah Ellis, Britta Osthaus, Car­los Dri­scoll, Alan Wil­son i nie­od­ża­ło­wana śp. Penny Bern­stein. Dzię­kuję także pra­cow­ni­kom Wydziału Wete­ry­na­rii Uni­wer­sy­tetu Bri­stol­skiego, zwłasz­cza pro­fe­so­rom Chri­stine Nicol i Mike’owi Men­dlowi oraz dok­to­rom Davi­dowi Mainowi i Becky Whay, za opiekę nad Insty­tu­tem Antro­po­zo­olo­gii i jego dzia­ła­niami.

Moje bada­nia opie­rały się na bez­in­te­re­sow­nej współ­pracy wielu setek wła­ści­cieli kotów (i ich zwie­rząt!), dla któ­rych zacho­wuję dozgonną wdzięcz­ność. Nasze prace nie byłyby też moż­liwe bez szczo­drego wspar­cia bry­tyj­skich orga­ni­za­cji dobro­czyn­nych, takich jak Kró­lew­skie Towa­rzy­stwo Zapo­bie­ga­nia Prze­mocy wobec Zwie­rząt, Nie­bie­ski Krzyż i St. Fran­cis Ani­mal Welfare. Szcze­gólną wdzięcz­ność jestem winien orga­ni­za­cji Cats Pro­tec­tion za dwa dzie­się­cio­le­cia pomocy finan­so­wej i prak­tycz­nej.

Pod­su­mo­wa­nie bli­sko trzy­dzie­stu lat badań nad zacho­wa­niem kotów w for­mie przy­stęp­nej dla prze­cięt­nego miło­śnika tych zwie­rząt nie było łatwym zada­niem. Mogłem przy tym korzy­stać z facho­wej pomocy Lary Heimert i Toma Penna, moich redak­to­rów z wydaw­nictw Basic i Pen­guin, oraz mojego nie­stru­dzo­nego agenta Patricka Wal­sha. Dzię­kuję Wam za wszystko.

Podob­nie jak w poprzed­nich książ­kach, popro­si­łem mojego przy­ja­ciela Alana Petersa, by przy­wo­łał nie­które z opi­sy­wa­nych zwie­rząt do życia na ilu­stra­cjach i, tak jak poprzed­nio, uczy­nił wię­cej, niż mogłem marzyć.

Na koniec muszę podzię­ko­wać mojej rodzi­nie za wyro­zu­mia­łość dla jej wymu­szo­nej pracą nie­obec­no­ści w miej­scu, które moja wnuczka Beatrice nazywa „biu­rem dzia­du­nia”.

Wprowadzenie

Kot jest dziś naj­po­pu­lar­niej­szym zwie­rzę­ciem domo­wym na świe­cie. W skali całego globu koty nie­mal trzy­krot­nie prze­wyż­szają liczbą „naj­lep­szych przy­ja­ciół czło­wieka”, czyli psy1. Ponie­waż coraz licz­niej zamiesz­ku­jemy duże mia­sta, które nie są naj­lep­szym śro­do­wi­skiem dla psów, dla wielu osób wyma­rzo­nym towa­rzy­szem staje się kot. Wię­cej niż czwarta część bry­tyj­skich rodzin trzyma w domu jed­nego lub kilka kotów, można je także spo­tkać w co trze­cim gospo­dar­stwie domo­wym w USA. Nawet w Austra­lii, gdzie kot jest zwy­cza­jowo demo­ni­zo­wany jako okrutny zabójca nie­win­nych i nie­szko­dli­wych tor­ba­czy, hoduje go w przy­bli­że­niu co piąta rodzina. Na całym świe­cie wize­runki kotów towa­rzy­szą rekla­mom wszel­kiego rodzaju dóbr kon­sump­cyj­nych – per­fum, mebli, sło­dy­czy. Gra­fika „Hello Kitty” wid­niała na ponad pięć­dzie­się­ciu tysią­cach mar­ko­wych pro­duk­tów wszel­kiego rodzaju sprze­da­wa­nych w ponad sześć­dzie­się­ciu kra­jach i przy­nio­sła swoim twór­com miliardy dola­rów tan­tiem. Nawet jeśli zna­czącą część popu­la­cji – może jakąś jedną piątą – sta­no­wią ludzie nie­lu­biący kotów, to pozo­stali nie sty­gną ani odro­binę w swo­ich gorą­cych uczu­ciach dla tych zwie­rząt.

Koty w jakiś spo­sób potra­fią być jed­no­cze­śnie przy­milne i nie­za­leżne. W porów­na­niu z psami wyma­gają znacz­nie mniej zachodu. Nie trzeba ich tre­so­wać. Same dbają o czy­stość. Można je pozo­sta­wiać na cały dzień i nie będą cier­piały z powodu roz­łąki, jak wiele psów, a zara­zem witają nas z rado­ścią, kiedy wra­camy do domu (no dobrze – nie wszyst­kie to robią). Dzięki pro­du­cen­tom karmy dla zwie­rząt kar­mie­nie kotów prze­stało być uciąż­li­wym obo­wiąz­kiem. Koty rzadko narzu­cają się czło­wie­kowi, a jed­no­cze­śnie są szczę­śliwe, gdy poświę­camy im uwagę. Sło­wem – są dla nas wygodne.

Pomimo tej na pozór gład­kiej prze­miany w wyra­fi­no­wa­nego miesz­kańca mia­sta kot jest wciąż przy­naj­mniej w trzech czwar­tych zako­rze­niony w swo­jej dzi­kiej prze­szło­ści. Umysł psa zmie­nił się rady­kal­nie w porów­na­niu z jego przod­kiem wil­kiem, nato­miast koty wciąż mają men­tal­ność dzi­kiego dra­pież­nika. Wystar­czy­łoby kilka poko­leń, by wró­ciły do nie­za­leż­nego spo­sobu życia ich ante­na­tów sprzed dzie­się­ciu tysięcy lat. Zresztą nawet dzi­siaj miliony kotów na całym świe­cie nie są zwie­rzę­tami domo­wymi, lecz dzi­kimi „śmie­cia­rzami” i łow­cami, żyją­cymi w oto­cze­niu ludzi, lecz zacho­wu­ją­cymi wobec nich wro­dzoną nie­uf­ność. Dzięki zadzi­wia­ją­cej ela­stycz­no­ści, z jaką kocięta uczą się roz­róż­niać mię­dzy przy­ja­ciółmi a wro­gami, koty potra­fią z poko­le­nia na poko­le­nie rady­kal­nie zmie­niać spo­sób życia i poto­mek dzi­kich rodzi­ców może stać się zupeł­nie nor­mal­nym kotem domo­wym. Z dru­giej strony, jeśli kot zosta­nie porzu­cony przez wła­ści­ciela i nie znaj­dzie sobie innego, to może wró­cić do grze­ba­nia w odpad­kach, a po jed­nym lub dwóch poko­le­niach jego potom­ko­wie będą nie do odróż­nie­nia od tysięcy swo­ich pobra­tym­ców egzy­stu­ją­cych w ciem­nych zaka­mar­kach naszych miast.

W miarę jak koty stają się coraz bar­dziej popu­larne i coraz licz­niej­sze, głos ich wro­gów jest coraz lepiej sły­szalny i jesz­cze bar­dziej jado­wity niż kilka wie­ków temu. Kotom ni­gdy nie przy­kle­jono ety­kietki zwie­rzę­cia „nie­czy­stego”, jak psom czy świ­niom2, ale cho­ciaż na pozór są powszech­nie akcep­to­wane, w każ­dej kul­tu­rze ist­nieje mniej­szość, która czuje do nich nie­chęć, a mniej wię­cej jedna na dwa­dzie­ścia osób – nawet odrazę. Nie­wielu ludzi Zachodu przy­zna się otwar­cie, że nie lubi psów; ci, któ­rzy to mówią, prze­waż­nie oka­zują się prze­ciw­ni­kami wszel­kich zwie­rząt3 albo mieli jakieś nie­przy­jemne prze­ży­cia w dzie­ciń­stwie, na przy­kład zostali pogry­zieni. Fobia na koty4 jest głę­biej zako­rze­niona i mniej roz­po­wszech­niona niż pospo­lite fobie doty­czące wężów lub pają­ków – które mają pewne racjo­nalne pod­stawy z uwagi na jado­wi­tość nie­któ­rych gatun­ków – lecz dla cier­pią­cych na nią osób sta­nowi rów­nie silne dozna­nie. „Koto­fo­bo­wie” byli zapewne w pierw­szej linii prze­śla­do­wań na tle reli­gij­nym, które w śre­dnio­wiecz­nej Euro­pie dopro­wa­dziły do wymor­do­wa­nia milio­nów kotów; według wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa ta przy­pa­dłość była wów­czas rów­nie roz­po­wszech­niona jak dzi­siaj. Nie mamy więc żad­nej gwa­ran­cji, że obecna popu­lar­ność kotów będzie trwała. Jeśli niczego nie zro­bimy, dwu­dzie­sty wiek może oka­zać się minio­nym Zło­tym Wie­kiem tych zwie­rząt.

Obec­nie zarzuty prze­ciwko kotom sku­piają się głów­nie wokół tezy, iż tępią one bez powodu i w bez­sen­sowny spo­sób „nie­winne” małe zwie­rzątka. Głosy te są naj­do­no­śniej­sze na połu­dnio­wej pół­kuli, ale rosną w siłę także w Wiel­kiej Bry­ta­nii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. W skraj­nych przy­pad­kach anty­ko­cie lobby domaga się, by kotom nie pozwa­lano polo­wać, by nie wypusz­czano ich poza dom, by dzi­kie koty wyła­py­wać i usy­piać. Jeśli ktoś wypusz­cza kota na dwór, oskarża się go o hodo­wa­nie zwie­rzę­cia nisz­czą­cego w oto­cze­niu dziką przy­rodę. Wete­ry­na­rze, któ­rzy pró­bują utrzy­mać dziko żyjące koty pod kon­trolą, ste­ry­li­zu­jąc je, szcze­piąc i wypusz­czając z powro­tem na wol­ność, spo­ty­kają się z kry­tyką innych przed­sta­wi­cieli swo­jej pro­fe­sji oraz nie­któ­rych eks­per­tów, utrzy­mu­ją­cych, że stwa­rza to warunki do (nie­le­gal­nego) porzu­ca­nia zwie­rząt domo­wych, co nie jest korzystne ani dla kotów, ani dla reszty śro­do­wi­ska przy­rod­ni­czego5.

Obie strony sporu przy­znają, że kot jest „z natury” łowcą, ale nie zga­dzają się co do tego, w jaki spo­sób kon­tro­lo­wać jego zacho­wa­nia. W szcze­gól­no­ści w Austra­lii i Nowej Zelan­dii koty są uwa­żane za „obcego” dra­pież­nika rodem z pół­kuli pół­noc­nej, więc z jed­nych pro­win­cji są usu­wane, w innych przy­mu­sowo wsz­cze­pia się im mikro­chipy lub w inny spo­sób ogra­ni­cza ich swo­bodę. Nawet tam, gdzie koty od setek lat są natu­ralną czę­ścią dzi­kiej przy­rody, jak w Wiel­kiej Bry­ta­nii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych, ich rosnąca popu­lar­ność w roli zwie­rząt domo­wych skła­nia gło­śną mniej­szość do doma­ga­nia się podob­nych restryk­cji. Wła­ści­ciele kotów wska­zują nato­miast, że nie ma nauko­wych dowo­dów, by koty domowe zna­cząco zmniej­szały popu­la­cję jakie­go­kol­wiek gatunku dzi­kiego ptaka lub ssaka i że główną przy­czyną takich zja­wisk jest innego rodzaju zja­wisko, na przy­kład znisz­cze­nie natu­ral­nych sie­dlisk. Tak więc żadne ogra­ni­cze­nia nakła­dane na koty nie przy­czy­nią się do przy­wró­ce­nia liczeb­no­ści gatun­ków, któ­rym rze­komo zagra­żają.

Same koty, rzecz jasna, nie zdają sobie sprawy z tego, że prze­sta­li­śmy cenić ich spraw­ność łowiecką. Z ich subiek­tyw­nego punktu widze­nia naj­więk­sze zagro­że­nie sta­no­wią nie ludzie, lecz inne koty. Kot nie ma wro­dzo­nej sym­pa­tii dla ludzi, lecz uczy się jej w mło­do­ści, i podob­nie nie rodzi się z przy­ja­znymi uczu­ciami dla innych przed­sta­wi­cieli wła­snego gatunku. Prze­ciw­nie, jego natu­ralną reak­cją na dru­giego kota jest nie­uf­ność, a nawet lęk. Ina­czej niż wysoce uspo­łecz­nione wilki, które były pro­to­pla­stami współ­cze­snych psów, przod­ko­wie naszych kotów domo­wych żyli samot­nie, bro­niąc wła­snego tery­to­rium. Kiedy przed mniej wię­cej dzie­się­cioma tysią­cami lat koty zwią­zały się z ludźmi, ich wza­jemna tole­ran­cja musiała się popra­wić, aby potra­fiły żyć w więk­szym zagęsz­cze­niu. Dzięki temu bowiem zdo­by­wały od ludzi żyw­ność – naj­pierw przy­pad­kowo, póź­niej były świa­do­mie kar­mione.

Koty nie wykształ­ciły jed­nak dotąd takiej opty­mi­stycz­nej i przy­ja­znej postawy wobec sie­bie nawza­jem, jaka cechuje psy. W rezul­ta­cie wiele z nich przez całe życie stara się uni­kać kon­taktu z wła­snym gatun­kiem. Tym­cza­sem wła­ści­ciele raz po raz nie­umyśl­nie zmu­szają je do obco­wa­nia z innymi kotami, któ­rym nie mają powodu ufać – czy będzie to kot sąsiada, czy drugi kot w domu, spro­wa­dzony „dla towa­rzy­stwa”. W miarę wzro­stu popu­lar­no­ści kotów nie­uchron­nie rośnie liczba takich kon­tak­tów, co zwięk­sza napię­cie, jakiego zwie­rzę doznaje. Ponie­waż uni­ka­nie kon­flik­tów staje się coraz trud­niej­sze, wiele kotów nie jest w sta­nie się odprę­żyć; cią­gły stres wpływa na ich zacho­wa­nie, a nawet na zdro­wie.

Sytu­acja wielu domo­wych kotów jest bar­dzo odle­gła od pożą­da­nej, być może dla­tego, że prze­jawy ich złego samo­po­czu­cia nie są tak czy­telne jak u psów – koty cier­pią w mil­cze­niu. W 2011 roku bry­tyj­ska służba wete­ry­na­ryjna oce­niła prze­ciętną fizyczną i spo­łeczną kon­dy­cję kota domo­wego na zale­d­wie 64 pro­cent opti­mum, a jesz­cze mniej w domach, w któ­rych żyje wię­cej niż jeden kot. Nie­wiele lepiej wypadł poziom zro­zu­mie­nia kocich zacho­wań przez wła­ści­cieli – 66 pro­cent6. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że gdyby ludzie lepiej wyczu­wali, dla­czego ich koty zacho­wują się tak, a nie ina­czej, kocie życie byłoby znacz­nie szczę­śliw­sze.

Żyjące pod taką pre­sją koty nie potrze­bują naszych impul­syw­nych reak­cji emo­cjo­nal­nych – nie­za­leż­nie od tego, czy są dla nich przy­jemne, czy nie. Powin­ni­śmy raczej sta­rać się lepiej zro­zu­mieć, czego od nas ocze­kują. Pies jest istotą pełną wyrazu: macha­nie ogo­nem i rado­sne pod­skoki nie pozo­sta­wiają wąt­pli­wo­ści, że czuje się szczę­śliwy; z równą łatwo­ścią da nam do zro­zu­mie­nia, że jest w obni­żo­nym nastroju. Nato­miast zacho­wa­nia kota nie są tak czy­telne. Zacho­wuje swoje emo­cje dla sie­bie i rzadko infor­muje nas, czego pra­gnie, jeśli nie liczyć prośby o jedze­nie, kiedy jest głodny. Nawet mru­cze­nie, długo uwa­żane za nie­dwu­znaczny objaw zado­wo­le­nia, oka­zuje się znacz­nie bar­dziej zło­żo­nym sygna­łem. Wie­dza o praw­dzi­wej natu­rze psów, którą można uzy­skać jedy­nie drogą badań nauko­wych, przy­nosi tym zwie­rzę­tom wiele korzy­ści, ale w przy­padku kotów jest wręcz sprawą klu­czową, gdyż rzadko potra­fią nam one zako­mu­ni­ko­wać swoje pro­blemy, zanim będzie za późno na wła­ściwą reak­cję. Naj­waż­niej­sza jest dla nich nasza obec­ność w aż nazbyt czę­stej sytu­acji, gdy życie spo­łeczne zwie­rzę­cia wali się w gruzy.

Wielka szkoda, że koty – w prze­ci­wień­stwie do psów – nie stały się ni­gdy przed­mio­tem dogłęb­nych badań. Nie­stety, nauka o kotach nie docze­kała się dotąd takiej eks­plo­zji aktyw­no­ści, jaka nastą­piła ostat­nio w kyno­lo­gii. Koty nie przy­cią­gnęły po pro­stu uwagi naukow­ców w takim stop­niu jak psy. Mimo to w minio­nych dwóch deka­dach poczy­niono zna­czące postępy, które w poważ­nym stop­niu zmie­niły nasz obraz tego, w jaki spo­sób koty postrze­gają świat i jakie są źró­dła ich zacho­wań. Opis tych fascy­nu­ją­cych odkryć sta­nowi rdzeń niniej­szej książki. Dostar­czają nam one pierw­szych wska­zó­wek mówią­cych, jak możemy pomóc kotom w dosto­so­wa­niu się do wyma­gań, które im sta­wiamy.

Koty przy­sto­so­wały się do życia z ludźmi, zacho­wu­jąc jed­no­cze­śnie w znacz­nym stop­niu swoje pier­wotne zwy­czaje. Jeśli nie liczyć zewnętrz­nych cech raso­wych, współ­cze­sny kot nie jest two­rem czło­wieka w takim rozu­mie­niu, w jakim jest nim pies. Można raczej powie­dzieć, że koty współ­e­wo­lu­owały z nami, wpa­so­wu­jąc się w dwie nisze eko­lo­giczne, które nie­chcący dla nich stwo­rzy­li­śmy. Pierw­sza z nich to rola tępi­ciela szkod­ni­ków. Jakieś dzie­sięć tysięcy lat temu dzi­kie koty poja­wiły się w pierw­szych spi­chrzach zbo­żo­wych, przy­cią­ga­ją­cych liczne gry­zo­nie. Wolały polo­wać tu niż na innych tere­nach. Kiedy ludzie uprzy­tom­nili sobie pły­nące stąd korzy­ści – koty nie zja­dały prze­cież ziarna ani roślin upraw­nych – zaczęli zachę­cać zwie­rzęta, by zostały z nimi na stałe, ofe­ru­jąc im nad­wyżki pokar­mów pocho­dze­nia zwie­rzę­cego, takie jak mleko i podroby. Drugą kocią rolą, która ukształ­to­wała się bez wąt­pie­nia znacz­nie póź­niej, ale jej początki też giną głę­boko w sta­ro­żyt­no­ści, była rola towa­rzy­sza ludzi. Pierw­sze nie­wąt­pliwe świa­dec­twa hodo­wa­nia kotów do towa­rzy­stwa pocho­dzą z Egiptu sprzed 4000 lat, ale moż­liwe, że już znacz­nie wcze­śniej kocięta bywały trak­to­wane jako przy­tu­lanki, zwłasz­cza przez kobiety i dzieci.

W ciągu ostat­nich dzie­się­cio­leci ta podwójna rola kotów nagle się urwała. Cho­ciaż jesz­cze nie­dawno trzy­ma­li­śmy je dla ich zdol­no­ści łowiec­kich, dziś mało kto wyraża zachwyt, zna­la­zł­szy na pod­ło­dze w kuchni upo­lo­waną przez swego ulu­bieńca mar­twą mysz.

Za kotami cią­gnie się dzie­dzic­two ich bio­lo­gicz­nej prze­szło­ści i wiele ich zacho­wań wciąż jest odbi­ciem dzi­kich instynk­tów. Aby zro­zu­mieć, dla­czego kot zacho­wuje się tak, a nie ina­czej, musimy dotrzeć do źró­deł i zba­dać, jakie czyn­niki ukształ­to­wały zwie­rzę, które znamy dzi­siaj. W pierw­szych trzech roz­dzia­łach książki naszki­cuję zatem prze­bieg ewo­lu­cji kota od dzi­kiego, samot­ni­czego myśli­wego do wyra­fi­no­wa­nego miesz­kańca miej­skich apar­ta­men­tów. W prze­ci­wień­stwie do psów tylko zni­koma mniej­szość kotów była kie­dy­kol­wiek świa­do­mie hodo­wana przez ludzi – a co wię­cej, w tej hodowli zwra­cano uwagę wyłącz­nie na wygląd zewnętrzny. Nikt nie pró­bo­wał wyho­do­wać spe­cjal­nej rasy kotów do strze­że­nia obej­ścia, do pil­no­wa­nia owiec, do towa­rzy­stwa czy do pomocy myśli­wemu. Koty ewo­lu­owały w taki spo­sób, by wypeł­nić niszę eko­lo­giczną stwo­rzoną w toku roz­woju rol­nic­twa, od jego począt­ków, gdy pole­gało na zbie­ra­niu i maga­zy­no­wa­niu dziko rosną­cych zbóż, po dzi­siej­szy wysoko zme­cha­ni­zo­waną gospo­darkę rolną.

Rzecz jasna, kiedy przed tysią­cami lat koty po raz pierw­szy zaczęły zakra­dać się do ludz­kich sie­dzib, nie mogły ujść uwagi ich uboczne walory. Takie sym­pa­tyczne cechy, jak dzie­cinny wyraz pyszczka i oczu, puszy­ste futerko, a przede wszyst­kim umie­jęt­ność przy­mi­la­nia się do ludzi, sprzy­jały adap­to­wa­niu ich do roli zwie­rząt domo­wych. Z cza­sem ludzka skłon­ność do misty­cy­zmu i kre­owa­nia sym­boli nadała kotu sta­tus ikony. Takie sko­ja­rze­nia głę­boko zmie­niły potoczny sto­su­nek do kotów: skrajne reli­gijne poglądy na ich temat doty­czyły nie tylko tego, jak je należy trak­to­wać, ale także samej ich bio­lo­gii – zacho­wa­nia i wyglądu.

Koty zmie­niły się, gdy zaczęły żyć wśród ludzi, ale ich i nasze spo­soby gro­ma­dze­nia i inter­pre­to­wa­nia wie­dzy o fizycz­nym świe­cie, który z nimi dzie­limy, są dia­me­tral­nie odmienne. W roz­dzia­łach 4–6 zaj­miemy się tymi róż­ni­cami: i my, i koty jeste­śmy ssa­kami, ale nasze organy zmy­słów i nasze mózgi dzia­łają w różny spo­sób. Wła­ści­ciele kotów czę­sto lek­ce­ważą te roz­bież­no­ści, gdyż mamy natu­ralną skłon­ność do postrze­ga­nia ota­cza­ją­cego nas świata, jakby był jedyną obiek­tywną rze­czy­wi­sto­ścią. Nawet dziś, w dobie racjo­na­li­zmu i nauki, wciąż trak­tu­jemy świat niczym żywą istotę, potra­fimy przy­pi­sy­wać inten­cje pogo­dzie, morzu i gwiaz­dom na nie­bie. Jakże więc łatwo wpaść w pułapkę myśle­nia, że koty – takie komu­ni­ka­tywne i przy­milne – są czymś w rodzaju małych, puszy­stych czło­wiecz­ków.

Bada­nia naukowe ujaw­niają jed­nak, że koty niczym podob­nym nie są. Wycho­dząc od spo­sobu, w jaki mały kociak buduje swoją wizję świata, która wpływa następ­nie na całe jego życie, opi­szemy w tej czę­ści książki, jak kot gro­ma­dzi infor­ma­cję o swoim oto­cze­niu, zwłasz­cza za pomocą swego szcze­gól­nie czu­łego węchu, jak jego mózg inter­pre­tuje te infor­ma­cje i jak dozna­wane emo­cje deter­mi­nują jego reak­cje na sta­jące przed nim wyzwa­nia i spo­sob­no­ści. W krę­gach nauko­wych dopiero nie­dawno dopusz­czono do głosu roz­wa­ża­nia na temat emo­cji zwie­rząt. Część spe­cja­li­stów wciąż pozo­staje przy opi­nii, że emo­cje są efek­tem ubocz­nym świa­do­mo­ści, co ozna­cza­łoby, że doznają ich jedy­nie ludzie i ewen­tu­al­nie nie­liczne inne gatunki naczel­nych. Zdrowy roz­są­dek pod­po­wiada jed­nak, że skoro zwie­rzę posia­da­jące taką samą jak my pod­sta­wową struk­turę mózgową i taki sam sys­tem hor­mo­nalny spra­wia wra­że­nie prze­ra­żo­nego, to musi dozna­wać cze­goś zbli­żo­nego do lęku – być może nie takiego, jaki prze­ży­wamy my, ale jed­nak lęku.

Więk­szość wie­dzy o kotach, jaką udało się zdo­być bio­lo­gom, potwier­dza (choć nie w pełni) kon­cep­cję mówiącą, że wyewo­lu­owały one przede wszyst­kim jako dra­pież­niki. Kot jest jed­nak rów­nież zwie­rzę­ciem spo­łecz­nym, ina­czej nie mógłby stać się domową maskotką. Warunki udo­mo­wie­nia – przede wszyst­kim koniecz­ność współ­ży­cia z innymi kotami bytu­ją­cymi w ludz­kich sie­dzi­bach, a następ­nie korzy­ści pły­nące z wię­zów sym­pa­tii nawią­zy­wa­nych z ludźmi – posze­rzyły reper­tuar spo­łecz­nych zacho­wań kota daleko poza ten, któ­rym dys­po­no­wali jego dzicy przod­ko­wie. W roz­dzia­łach 7–9 zba­damy szcze­gó­łowo te więzy spo­łeczne. Zoba­czymy, w jaki spo­sób kot postrzega inne koty i ludzi, w jakie rela­cje z nimi wcho­dzi i dla­czego dwa różne koty mogą zupeł­nie ina­czej reago­wać na tę samą sytu­ację. Ina­czej mówiąc, zaj­miemy się zgłę­bia­niem „kociej oso­bo­wo­ści”.

Na zakoń­cze­nie opi­szemy sytu­ację kotów we współ­cze­snym świe­cie i spró­bu­jemy prze­wi­dzieć jej prze­miany w nad­cho­dzą­cych dzie­się­cio­le­ciach. Koty są obec­nie pod pre­sją wielu róż­nych ten­den­cji, zarówno przy­ja­znych, jak i anta­go­ni­stycz­nych. Rasowe pozo­stają wciąż w mniej­szo­ści, a ich hodowcy skłonni są lek­ce­wa­żyć zasady, które w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach tak rady­kal­nie popra­wiły poło­że­nie raso­wych psów7. Rosnąca moda na krzy­żówki kotów domo­wych z dziko żyją­cymi przed­sta­wi­cie­lami rodziny koto­wa­tych, w wyniku czego powstają takie „rasy” jak ben­gale, może przy­nieść nie­ocze­ki­wane kon­se­kwen­cje. Warto także posta­wić pyta­nie, czy koty nie ule­gają sub­tel­nym, ale nie­od­wra­cal­nym prze­mia­nom w wyniku zabie­gów tych ludzi, któ­rym ich dobro leży na sercu. Dąże­nie do ste­ry­li­za­cji moż­li­wie dużej czę­ści bez­pań­skich kotów, choć w inten­cji zmie­rza­jące do zmniej­sze­nia liczby nie­chcia­nych i cier­pią­cych kociąt, może para­dok­sal­nie sprzy­jać stop­nio­wej eli­mi­na­cji tych wła­śnie cech, które uspo­sa­biają zwie­rzęta do życia w har­mo­nii z ludźmi: koty, które uni­kają ste­ry­li­za­cji, to czę­sto osob­niki naj­bar­dziej nie­ufne i naj­spraw­niej­sze w polo­wa­niu. Przy­ja­zne i ule­głe koty są dziś kastro­wane, zanim zdążą pozo­sta­wić potom­stwo, a naj­dzik­szym i naj­bar­dziej nie­za­leż­nym udaje się ujść uwagi miło­śni­ków kotów i roz­mna­żają się do woli, posu­wa­jąc ewo­lu­cję gatunku wstecz, zamiast w kie­runku lep­szej inte­gra­cji z czło­wie­kiem.

Zacho­dzi obawa, że ocze­ku­jemy od naszych kotów wię­cej, niż są w sta­nie nam dać. Chcie­li­by­śmy, żeby zwie­rzę, które przez tysiące lat poma­gało nam w zwal­cza­niu szkod­ni­ków, nagle porzu­ciło ten spo­sób życia, ponie­waż kon­se­kwen­cje tego zwal­cza­nia zaczę­li­śmy uwa­żać za nie­ape­tyczne i trudne do zaak­cep­to­wa­nia. Chcie­li­by­śmy także bez skrę­po­wa­nia wybie­rać naszemu kotu towa­rzy­stwo lub sąsiedz­two innych kotów, nie bio­rąc pod uwagę jego pocho­dze­nia od zwie­rząt samot­ni­czych i tery­to­rial­nych. Naj­wy­raź­niej sądzimy, że koty, wzo­rem psów, tak ela­stycz­nych w kon­tak­tach z innymi przed­sta­wi­cie­lami swo­jego gatunku, powinny wyka­zy­wać się tole­ran­cją w rela­cjach, które im narzu­camy jedy­nie dla wła­snej wygody.

Jesz­cze dwa­dzie­ścia albo trzy­dzie­ści lat temu koty dotrzy­my­wały kroku ocze­ki­wa­niom czło­wieka, ale obec­nie mają trud­no­ści z dosto­so­wa­niem się do naszych żądań, żeby zanie­chały polo­wa­nia i nie tęsk­niły za wycho­dze­niem na dwór. W prze­ci­wień­stwie do nie­mal wszyst­kich innych domo­wych zwie­rząt, któ­rych hodowla od wielu poko­leń pozo­sta­wała pod ści­słą kon­trolą, przej­ście kotów od stanu dzi­ko­ści do udo­mo­wie­nia prze­bie­gało – jeśli pomi­nąć koty rasowe – drogą doboru natu­ral­nego. Koty ewo­lu­owały tak, by wyko­rzy­sty­wać stwa­rzane przez nas moż­li­wo­ści. Pozwa­la­li­śmy im łączyć się według wła­snego uzna­nia, ale naj­więk­szą szansę osią­gnię­cia doj­rza­ło­ści i wyda­nia następ­nego poko­le­nia miały te kocięta, które były naj­le­piej przy­sto­so­wane do życia wśród ludzi, cokol­wiek to ozna­czało w danym okre­sie.

Ewo­lu­cja nie zmie­rza do stwo­rze­nia kota pozba­wio­nego instynktu łowiec­kiego i rów­nie tole­ran­cyj­nego spo­łecz­nie jak pies – w każ­dym razie nie w per­spek­ty­wie cza­so­wej, która byłaby do przy­ję­cia dla prze­ciw­ni­ków kotów. Dzie­sięć tysięcy lat natu­ral­nej selek­cji nadało kotu wystar­cza­jącą ela­stycz­ność, by dawał sobie radę, gdy spo­ra­dycz­nie jego har­mo­nia z czło­wie­kiem się zała­muje, ale za małą, by spro­stać wyma­ga­niom, które ni stąd, ni zowąd poja­wiły się w ostat­nim cza­sie. Nawet tak płod­nemu zwie­rzę­ciu jak kot potrzeba wielu poko­leń, by uczy­nić choćby nie­wielki krok w tym kie­runku. Tylko świa­doma i skru­pu­lat­nie pro­wa­dzona hodowla może stwo­rzyć koty pasu­jące do ocze­ki­wań przy­szłych wła­ści­cieli i akcep­to­wane przez tych, któ­rzy kotów nie lubią.

Nie­za­leż­nie od mody­fi­ka­cji dzie­dzic­twa gene­tycz­nego kotów możemy wiele zro­bić w kie­runku „ulep­sze­nia” już żyją­cych zwie­rząt. Bar­dziej sen­sowne wycho­wa­nie kociąt, lep­sze zro­zu­mie­nie ich rze­czy­wi­stych potrzeb śro­do­wi­sko­wych, świa­dome ucze­nie kotów, jak mają radzić sobie w stre­su­ją­cych sytu­acjach – wszystko to pomoże im w dosto­so­wa­niu się do naszych ocze­ki­wań, a także może pogłę­bić więź zwie­rzę­cia z jego wła­ści­cie­lem.

Pod wie­loma wzglę­dami kot jest ide­al­nym zwie­rzę­ciem domo­wym XXI wieku, ale czy zdoła się adap­to­wać do wyma­gań wieku XXII? Jeśli ma zacho­wać ludzką sym­pa­tię – a prze­śla­do­wa­nia, jakim pod­le­gały koty w prze­szło­ści, świad­czą, że nie jest to oczy­wi­ste – pomię­dzy miło­śni­kami kotów, dzia­ła­czami ochrony przy­rody i hodow­cami musi ukształ­to­wać się kon­sen­sus w spra­wie pożą­da­nego typu kota, który zado­woli ich wszyst­kich. Zmiany w tym kie­runku muszą opie­rać się na bada­niach nauko­wych. Pierw­szym kro­kiem powinno być lep­sze zro­zu­mie­nie przez wła­ści­cieli i ogół spo­łe­czeń­stwa, w jaki spo­sób koty się ukształ­to­wały i dla­czego zacho­wują się w taki, a nie inny spo­sób. Jed­no­cze­śnie wła­ści­ciele kotów mogą popra­wić ich zaszar­ganą repu­ta­cję, jeśli nauczą się wpły­wać na zacho­wa­nie swo­ich zwie­rząt – nie tylko unie­moż­li­wia­jąc im polo­wa­nie, lecz także zapew­nia­jąc im lep­sze samo­po­czu­cie. W dłuż­szym okre­sie osią­gnię­cia gene­tyki beha­wio­ral­nej – nauki zaj­mu­ją­cej się mecha­ni­zmami dzie­dzi­cze­nia zacho­wań i cech „oso­bo­wo­ści” – pozwolą nam wyho­do­wać koty lepiej dosto­so­wane do coraz bar­dziej zatło­czo­nego świata.

Jak uczy doświad­cze­nie histo­ryczne, koty potra­fią zadbać o sie­bie roz­ma­itymi spo­so­bami. Nie zdo­łają jed­nak bez naszej pomocy spro­stać wyma­ga­niom, jakie dziś narzuca im spo­łe­czeń­stwo. Punk­tem wyj­ścia do zro­zu­mie­nia kota musi być rozumny sza­cu­nek dla jego zwie­rzę­cej natury.

Roz­dział 1

Kot pojawia się na progu

Hodo­wa­nie kotów do towa­rzy­stwa jest dzi­siaj zja­wi­skiem powszech­nym na całym świe­cie, ale to, w jaki spo­sób prze­bie­gało ich udo­mo­wie­nie, wciąż pozo­staje zagadką. Więk­szość ota­cza­ją­cych nas zwie­rząt udo­mo­wiono z prak­tycz­nych i pro­za­icz­nych powo­dów. Krowy, owce i kozy dostar­czają mleka, mięsa i skór. Ze świń mamy mięso, od kur – mięso i jaja. Pies, drugi z naszych ulu­bień­ców, ofe­ruje czło­wie­kowi obok towa­rzy­stwa liczne kon­kretne korzy­ści: pomaga w polo­wa­niu i wypa­sie owiec, zapew­nia obronę, tropi po śla­dach – to tylko kilka przy­kła­dów. Koty nie są nawet w przy­bli­że­niu tak uży­teczne jak wymie­nione wyżej zwie­rzęta; nawet ich tra­dy­cyjna repu­ta­cja tępi­cieli szkod­ni­ków może oka­zać się prze­sa­dzona, choć to wła­śnie było od zara­nia ludz­ko­ści ich oczy­wi­stym zada­niem. Tak więc, ina­czej niż w przy­padku psa, nie mamy pro­stego wyja­śnie­nia, w jaki spo­sób kot tak sku­tecz­nie wpi­sał się w kul­turę czło­wieka. Poszu­ki­wa­nie odpo­wie­dzi musimy roz­po­cząć jakieś dzie­sięć tysiąc­leci temu, kiedy koty po raz pierw­szy poja­wiły się w naszych pro­gach.

Kon­wen­cjo­nalna teo­ria udo­mo­wie­nia kotów, oparta na wyni­kach badań arche­olo­gicz­nych i źró­dłach histo­rycz­nych, mówi, że naj­wcze­śniej zwie­rzęta te żyły w ludz­kich sie­dzi­bach w Egip­cie około 3500 lat temu. Została ona jed­nak ostat­nio pod­wa­żona za sprawą nowych fak­tów z obszaru bio­lo­gii mole­ku­lar­nej. Bada­nia róż­nic pomię­dzy DNA współ­cze­śnie żyją­cych domo­wych i dzi­kich kotów wyka­zują, że ich drogi roze­szły się o wiele wcze­śniej, od 10 do 15 tysięcy lat temu (8000–13000 lat p.n.e.). Pierw­szą datę udo­mo­wie­nia możemy bez­piecz­nie ulo­ko­wać w tym prze­dziale. Okres wcze­śniejszy nie wcho­dzi w rachubę z uwagi na ewo­lu­cję naszej wła­snej kul­tury – jest mało praw­do­po­dobne, by myśliwi zbie­ra­cze epoki kamien­nej potrze­bo­wali kotów i byli w sta­nie je utrzy­my­wać. Dolna gra­nica, 10 tysięcy lat, wynika z zało­że­nia, że koty domowe pocho­dzą od kilku róż­nych gatun­ków dzi­kich kotów wywo­dzą­cych się z róż­nych obsza­rów Bli­skiego Wschodu. Ina­czej mówiąc, do udo­mo­wie­nia kotów doszło nie­za­leż­nie od sie­bie w kilku miej­scach i nie­ko­niecz­nie w tym samym cza­sie. Nawet jeśli przyj­miemy, że kot stał się zwie­rzę­ciem domo­wym dopiero 8000 lat p.n.e., pozo­staje około 6500 lat do cza­sów, z któ­rych pocho­dzą pierw­sze histo­ryczne świa­dec­twa obec­no­ści kotów w Egip­cie. Dotych­czas tylko nie­liczni uczeni z jakiej­kol­wiek dzie­dziny zaj­mo­wali się tą naj­wcze­śniejszą – i naj­dłu­żej trwa­jącą – fazą współ­ży­cia kotów z ludźmi.

Zgro­ma­dzone dotąd dane arche­olo­giczne z tego okresu nie rzu­cają wiele świa­tła na to zagad­nie­nie. Kocie zęby i frag­menty kości dato­wane na 7000–6000 lat p.n.e. odko­pano w sąsiedz­twie pale­styń­skiego mia­sta Jery­cho i w innych miej­scach tzw. Żyznego Pół­księ­życa, „kolebki cywi­li­za­cji” roz­cią­ga­ją­cej się od dzi­siej­szego Iraku, przez Jor­da­nię i Syrię, po wschod­nie wybrzeża Morza Śród­ziem­nego i Egipt. Szczątki te nie wystę­pują jed­nak powszech­nie, a co wię­cej, mogą rów­nie dobrze pocho­dzić od dzi­kich kotów, być może zabi­ja­nych dla skór. W pocho­dzą­cych z kolej­nego tysiąc­le­cia malo­wi­dłach skal­nych i figur­kach koto­po­dob­nych zwie­rząt odkry­tych na tere­nie obec­nego Izra­ela i Jor­da­nii można by dopa­try­wać się podo­bizn kotów domo­wych, lecz zna­le­ziono je poza tere­nem sie­dzib ludz­kich, więc także mogą być wyobra­że­niami dzi­kich kotów, być może nawet wiel­kich przed­sta­wi­cieli tej rodziny. Jeśli nawet przyj­miemy, że te szcząt­kowe zna­le­zi­ska odno­szą się do wcze­snych form kota domo­wego, nie­wy­ja­śniona pozo­staje ich skrajna rzad­kość. Do 8000 r. p.n.e. zaży­łość psów z ludźmi osią­gnęła już taki poziom, że w wielu czę­ściach Azji, Europy i Ame­ryki Pół­noc­nej grze­bano je razem z ich wła­ści­cie­lami, pod­czas gdy pochówki kotów roz­po­wszech­niły się dopiero w Egip­cie około 1000 r. p.n.e.1. Jeśli koty zostały udo­mo­wione wcze­śniej, to powin­ni­śmy dys­po­no­wać znacz­nie bar­dziej prze­ko­nu­ją­cymi dowo­dami ich związ­ków z czło­wie­kiem.

Naj­wy­raź­niej­szy trop począt­ków współ­ży­cia kotów z ludźmi nie pocho­dzi z Żyznego Pół­księ­życa, lecz z Cypru. Jest to jedna z nie­wielu wysp Morza Śród­ziem­nego, które ni­gdy nie miały połą­cze­nia z lądem sta­łym, nawet w okre­sie, gdy poziom morza był naj­niż­szy, a zatem żyjące na niej zwie­rzęta musiały tam dole­cieć lub dopły­nąć – do czasu, gdy około 12 tysięcy lat temu ludzie nauczyli się poko­ny­wać morze w pierw­szych, pry­mi­tyw­nych łodziach. Przed tą datą w base­nie Morza Śród­ziem­nego nie było w ogóle zwie­rząt domo­wych, być może z wyjąt­kiem nie­licz­nych pier­wot­nych psów, więc te, które przy­były na Cypr z pierw­szymi osad­ni­kami, musiały być albo doraź­nie oswo­jo­nymi dzi­kimi oka­zami albo „pasa­że­rami na gapę”. O ile zatem nie potra­fimy roz­strzy­gnąć, czy pre­hi­sto­ryczne pozo­sta­ło­ści kotów odna­le­zione na sta­łym lądzie nale­żały do zwie­rząt dzi­kich, oswo­jo­nych czy udo­mo­wio­nych, o tyle na Cypr koty mogły dotrzeć tylko świa­do­mie prze­wie­zione przez czło­wieka – przy nie­bu­dzą­cym zastrze­żeń zało­że­niu, że rów­nież w tam­tych cza­sach nie były zdolne do poko­ny­wa­nia morza wpław, podob­nie jak koty dzi­siej­sze. Wszel­kie ich szczątki zna­le­zione na wyspie mogą więc pocho­dzić jedy­nie od zwie­rząt na wpół udo­mo­wio­nych albo przy­naj­mniej trzy­ma­nych w nie­woli oraz ich potom­ków.

Na Cyprze naj­star­sze szczątki kotów odna­le­ziono w pozo­sta­ło­ściach pierw­szych sta­łych sie­dzib ludz­kich; pocho­dzą z tego samego co one okresu: około 7500 r. p.n.e. Jest zatem wysoce praw­do­po­dobne, że koty prze­wie­ziono na wyspę z roz­my­słem. Kot to zwie­rzę zbyt duże i zbyt nie­ufne, by przy­pad­kowo zakra­dło się na ówcze­sną łódź. Nie­wiele wiemy o mor­skich stat­kach tam­tych cza­sów, ale przy­pusz­czal­nie były na tyle małe, że wyklu­czały podróż kotów na gapę. Co wię­cej, przez kolejne trzy tysiące lat nie mamy żad­nych świa­dectw wystę­po­wa­nia na Cyprze kotów poza ludz­kimi osie­dlami. Naj­bar­dziej praw­do­po­dobne jest więc, że pierwsi osad­nicy przy­wieźli ze sobą dzi­kie koty, które schwy­tali i oswo­ili jesz­cze na kon­ty­nen­cie. Trudno sądzić, że byli oni jedy­nymi ludźmi, któ­rzy wpa­dli na pomysł oswa­ja­nia dzi­kich zwie­rząt, więc roz­sądne wydaje się zało­że­nie, że chwy­ta­nie i oswa­ja­nie kotów było już wów­czas stałą prak­tyką we wschod­niej czę­ści basenu śród­ziem­no­mor­skiego. Potwier­dzają to świa­dectwa pre­hi­sto­rycz­nej obec­no­ści oswo­jo­nych kotów pocho­dzące z innych wiel­kich wysp śródziemnomor­skich: Krety, Sar­dy­nii i Majorki.

Na praw­do­po­dobny cel oswa­ja­nia dzi­kich kotów wska­zują rów­nież odkry­cia doko­nane w naj­star­szych sie­dzi­bach ludz­kich na Cyprze. Od samego początku osady te, podob­nie jak poło­żone na lądzie sta­łym, były nękane przez plagę myszy domo­wych. Zapewne te nie­po­żą­dane gry­zo­nie dostały się tam wła­śnie jako praw­dziwi pasa­że­ro­wie na gapę, przy­pad­kowo prze­wie­zieni przez morze w worach z żyw­no­ścią lub ziar­nem siew­nym. Naj­bar­dziej prze­ko­nu­jący sce­na­riusz wygląda więc tak, że kiedy tylko myszy zalę­gły się na Cyprze, kolo­ni­ści spro­wa­dzili oswo­jone lub na wpół udo­mo­wione koty w celu ich zwal­cza­nia. Mogło się to zda­rzyć dzie­sięć lub sto lat po zało­że­niu pierw­szych osad – dato­wa­nie arche­olo­giczne nie jest wystar­cza­jąco pre­cy­zyjne, by to stwier­dzić. Jeśli tak rze­czy­wi­ście było, suge­ro­wa­łoby to, że prak­tyka oswa­ja­nia kotów w celu tępie­nia myszy zako­rze­niła się na lądzie sta­łym przy­naj­mniej 10 tysięcy lat temu. Nie zna­le­ziono dotąd na to twar­dych dowo­dów, gdyż powszechne wystę­po­wa­nie dzi­kich kotów nie pozwala roz­strzy­gnąć, czy szczątki odna­le­zione w obrę­bie ludz­kiej osady nale­żały do osob­nika dzi­kiego, który zmarł śmier­cią natu­ralną lub został zabity przez myśli­wych, czy też do kota, które spę­dził z ludźmi całe lub pra­wie całe życie.

Tra­dy­cja oswa­ja­nia dzi­kich kotów do walki ze szkod­ni­kami, gdzie­kol­wiek się naro­dziła, prze­trwała do naszych cza­sów, zwłasz­cza w Afryce, gdzie kot domowy jest rzad­ko­ścią, a łatwo o gatunki dzi­kie. Nie­miecki bota­nik Georg Schwe­in­furth pod­czas podróży Bia­łym Nilem w 1869 roku spo­strzegł, że jego skrzy­nie ze zbio­rami roślin­nymi są nocami ata­ko­wane przez gry­zo­nie. Oto frag­ment jego wspo­mnień:

Jed­nym z naj­pow­szech­niej wystę­pu­ją­cych w oko­licy zwie­rząt jest dziki kot ste­powy. Tubylcy nie hodują go, lecz łapią poje­dyn­cze młode okazy i bez trudu przy­uczają do życia w sąsiedz­twie ich chat i zagród. Dora­sta­jąc, koty podej­mują natu­ralną dla nich wojnę ze szczu­rami. Wysta­ra­łem się o kilka takich zwie­rząt. Prze­trzy­mane parę dni w zamknię­ciu, utra­ciły w znacz­nym stop­niu swoją dzi­kość i przy­zwy­cza­iły się do życia domo­wego, przy­po­mi­na­jąc pod wie­loma wzglę­dami zacho­wa­nie zwy­kłych kotów. Nocą uwią­zy­wa­łem je do moich zagro­żo­nych bagaży i mogłem spać bez obawy, że szczury wyrzą­dzą mi szkodę2.

Podob­nie jak Schwe­in­furth, rów­nież owi o wieki wcze­śniejsi pio­nie­rzy, któ­rzy przy­wieźli pierw­sze koty na Cypr, pra­wie na pewno trzy­mali zwie­rzęta na uwięzi. Gdyby pozwo­lono im na swo­bodę, zapewne szybko by ucie­kły i doko­nały spu­sto­sze­nia miej­sco­wej fauny, która wcze­śniej nie miała do czy­nie­nia z tak spraw­nymi dra­pież­ni­kami. Wiemy, że z cza­sem do tego wła­śnie doszło. Kilka wie­ków po osie­dle­niu się czło­wieka na Cyprze dziko żyjące koty roz­prze­strze­niły się po całej wyspie i pozo­stały tam przez tysiąc­le­cia3. Zapewne tylko te z nich, które zamy­kano w spi­chrzach zbo­żo­wych, pozo­stały, by poma­gać ludziom w zwal­cza­niu szkod­ni­ków. Pozo­stałe szybko się odda­liły, by żyć kosz­tem dzi­kiej przy­rody. Nie­wy­klu­czone, że ludzie wyła­py­wali potom­ków tych zbie­gów, a spo­ra­dycz­nie nawet żywili się nimi, ponie­waż na tere­nie kilku neo­li­tycz­nych osad pokru­szone kości kotów zna­le­ziono obok kości innych dra­pież­ni­ków, takich jak lisy czy nawet psy.

Prak­tyka oswa­ja­nia dzi­kich kotów do zwal­cza­nia gry­zoni powstała praw­do­po­dob­nie w odpo­wie­dzi na poja­wie­nie się w ówcze­snych spi­chrzach nowego gatunku szkod­nika: myszy domo­wej (Mus muscu­lus). W rze­czy samej dzieje tych dwóch gatun­ków stale się ze sobą prze­pla­tają. Mysz domowa jest tylko jed­nym z ponad trzy­dzie­stu wystę­pu­ją­cych na świe­cie gatun­ków myszy, ale jedy­nym, który przy­sto­so­wał się do życia w sąsiedz­twie ludzi i korzy­sta­nia z naszych zaso­bów żyw­no­ści.

Mysz domowa wywo­dzi się od dzi­kiego gatunku myszy z pół­noc­nych Indii, ist­nie­ją­cego praw­do­po­dob­nie już przed milio­nem lat, a więc na długo przed począt­kiem ewo­lu­cji czło­wieka. Stam­tąd myszy roz­prze­strze­niły się na wschód i zachód, żywiąc się dzi­kimi zbo­żami, i w końcu osią­gnęły tereny Żyznego Pół­księ­życa, gdzie natknęły się na pierw­sze maga­zyny pło­dów rol­nych. Zęby myszy zna­le­ziono wśród ziarna sprzed 11 tysięcy lat odkry­tego w Izra­elu, a w Syrii odko­pano kamienny wisio­rek sprzed 9500 lat z wyobra­że­niem głowy myszy. Tak roz­po­czął się trwa­jący do dziś zwią­zek tych gry­zoni z czło­wie­kiem. Ludzie nie tylko dys­po­no­wali nad­wyż­kami żyw­no­ści, z któ­rych myszy mogły korzy­stać. Ich domo­stwa zapew­niały myszom cie­płe i suche miej­sce do zakła­da­nia gniazd, zabez­pie­czone w dodatku przed dra­pież­ni­kami, takimi jak dzi­kie koty. Myszy, które potra­fiły zaadap­to­wać się do tych warun­ków, prze­ży­wały, pozo­stałe zaś ginęły. Współ­cze­sna mysz domowa rzadko jest w sta­nie roz­mna­żać się z dala od ludz­kich sie­dzib, zwłasz­cza że ma tam kon­ku­ren­tów, choćby mysz leśną.

Ludzie stwo­rzyli także myszom oka­zję do opa­no­wa­nia nowych obsza­rów. Gry­zo­nie z pół­nocno-wschod­niej czę­ści Żyznego Pół­księ­życa, czyli obec­nej Syrii i pół­noc­nego Iraku, zostały nie­chcący prze­trans­por­to­wane, zapewne przy oka­zji han­dlu zbo­żem, na wschod­nie wybrzeże Morza Śród­ziem­nego, a stąd na pobli­skie wyspy, na przy­kład Cypr.

Pierw­szą spo­łecz­no­ścią drę­czoną przez myszy domowe byli ludzie kul­tury natu­fij­skiej i, co za tym idzie, naj­praw­do­po­dob­niej to oni zaini­cjo­wali długą podróż kotów, która zakoń­czyła się w naszych salo­nach. Żyli w okre­sie od 11 000 do około 8000 lat p.n.e. na obsza­rze, na który obec­nie skła­dają się izra­el­ska Pale­styna, Jor­da­nia, połu­dniowo-zachod­nia Syria i połu­dniowy Liban. Powszech­nie uwa­żani za pierw­szych rol­ni­ków, pier­wot­nie byli myśli­wymi i zbie­ra­czami jak inne ludy tego regionu. Wkrótce jed­nak wyspe­cja­li­zo­wali się w zbio­rze dzi­kich zbóż, które rosły tu w obfi­to­ści – były to wów­czas tereny zna­cząco żyź­niej­sze niż obec­nie. Aby uspraw­nić żniwa, wyna­leźli sierp. Ostrza sier­pów zna­le­zione w pozo­sta­ło­ściach natu­fij­skich osad do dziś zacho­wały lśniącą powierzch­nię, co może być jedy­nie skut­kiem kosze­nia szorst­kich pędów dzi­kich zbóż – psze­nicy, jęcz­mie­nia i żyta.

Wcze­śni Natu­fij­czycy zamiesz­ki­wali nie­wiel­kie osady. Ich domy były czę­ściowo zagłę­bione w ziemi, miały ściany i pod­łogi z kamie­nia, a dachy pokryte gałę­ziami. Aż do około 10 800 lat p.n.e. rzadko świa­do­mie hodo­wali zboże, lecz w ciągu następ­nych 1300 lat gwał­towne ozię­bie­nie kli­matu, okre­ślane jako młod­szy dryas, zmu­siło ich do inten­sy­fi­ka­cji uprawy roli: oczysz­cza­nia pól, sia­nia i pie­lę­gno­wa­nia roślin. Wraz ze wzro­stem ilo­ści pozy­ski­wa­nego ziarna powstała potrzeba jego maga­zy­no­wa­nia. Natu­fij­czycy i ich następcy praw­do­po­dob­nie budo­wali w tym celu spe­cjalne zagłę­bie­nia obli­co­wane cegłą z gliny i przy­po­mi­na­jące minia­turę ich domów. Chyba wła­śnie ten wyna­la­zek zapo­cząt­ko­wał udo­mo­wie­nie myszy, która, zagnież­dża­jąc się w nowym dla sie­bie, boga­tym śro­do­wi­sku, stała się tym samym pierw­szym szkod­ni­kiem czło­wieka z rzędu ssa­ków.

Rosnąca popu­la­cja myszy musiała przy­cią­gnąć uwagę ich natu­ral­nych wro­gów: lisów, sza­kali, dra­pież­nych pta­ków, udo­mo­wio­nych psów i oczy­wi­ście dzi­kich kotów – żbi­ków. Żbiki miały dwie cechy, które dawały im prze­wagę nad innymi dra­pież­ni­kami żeru­ją­cymi na myszach: wyjąt­kową zwin­ność i nocny tryb życia, co uła­twiało im polo­wa­nie w mroku, kiedy myszy sta­wały się aktywne. Gdyby jed­nak czuły silny lęk przed czło­wie­kiem, wła­ściwy ich współ­cze­snym odpo­wied­ni­kom, nie byłyby w sta­nie korzy­stać z tego nowego, obfi­tego źró­dła poży­wie­nia. Wolno więc sądzić, że żbiki z cza­sów kul­tury natu­fij­skiej były mniej nie­ufne niż dzi­siej­sze.

Nie mamy żad­nych danych, które by świad­czyły, że Natu­fij­czycy świa­do­mie udo­mo­wili żbika. Podob­nie jak wcze­śniej myszy, dzi­kie koty zja­wiły się samo­rzut­nie, by korzy­stać z nowych zaso­bów żyw­no­ści powsta­łych w rezul­ta­cie naro­dzin rol­nic­twa. W miarę jak kul­tura rolna Natu­fij­czy­ków roz­prze­strze­niała się na nowe tereny i sta­wała coraz bar­dziej wyra­fi­no­wana, obej­mu­jąc rosnący zasób roślin upraw­nych oraz udo­mo­wie­nie takich zwie­rząt jak owce i kozy, powięk­szało się rów­nież pole dzia­ła­nia dla kotów. Nie były to przy­milne zwie­rzątka, jakie znamy dzi­siaj. Koty eks­plo­atu­jące nowo powstałe sku­pi­ska myszy przy­po­mi­nały raczej lisy osie­dla­jące się dzi­siaj w mie­ście. Były wciąż zasad­ni­czo dzi­kimi zwie­rzę­tami, tyle że przy­sto­so­wa­nymi do ludz­kiego śro­do­wi­ska. Udo­mo­wie­nie miało nadejść o wiele póź­niej.

Ewo­lu­cja kotów

Każdy przed­sta­wi­ciel rodziny koto­wa­tych, od maje­sta­tycz­nego lwa po drob­nego kota czar­no­ła­pego, wywo­dzi się w pro­stej linii od śred­niej wiel­ko­ści zwie­rzę­cia okre­śla­nego jako Pseu­da­eru­lus, które prze­mie­rzało stepy Azji Środ­ko­wej około 11 milio­nów lat temu. Gatu­nek ten osta­tecz­nie wymarł, lecz wcze­śniej wyjąt­kowo niski poziom mórz pozwo­lił mu na prze­kro­cze­nie tego, co dziś nazy­wamy Morzem Czer­wo­nym, i migra­cję na teren Afryki, gdzie wyewo­lu­owało z niego kilka gatun­ków kotów śred­niej wiel­ko­ści, wśród nich te, które dziś znamy jako kara­kale i ser­wale. Inne Pseu­da­elu­rusy prze­szły przez most lądowy w miej­scu obec­nej cie­śniny Beringa i dotarły do Ame­ryki Pół­noc­nej, gdzie dały począ­tek rysiom i pumom. Około 2–3 milio­nów lat temu, po utwo­rze­niu się Prze­smyku Panam­skiego, pierw­sze koty poja­wiły się w Ame­ryce Połu­dnio­wej. Tu ewo­lu­owały w izo­la­cji, two­rząc kilka gatun­ków nie­wy­stę­pu­ją­cych w innych czę­ściach świata, takich jak oce­lot i kot Geof­froya. Wiel­kie koty – lwy, tygrysy, jagu­ary i lam­party – wykształ­ciły się w Azji, a następ­nie migro­wały do Europy i Ame­ryki Pół­noc­nej. Ich obecne roz­prze­strze­nie­nie to tylko nie­wielki relikt obsza­rów, na któ­rych pano­wały kilka milio­nów lat temu. Co cie­kawe, są prze­słanki, że dalecy przod­ko­wie dzi­siej­szego kota domo­wego ukształ­to­wali się w Ame­ryce Pół­noc­nej przed około 8 milio­nami lat i wró­cili do Azji 2 miliony lat póź­niej. W przy­bli­że­niu 3 miliony lat temu zaczęły się z nich wyod­ręb­niać znane dziś gatunki, takie jak żbik, kot pustynny czy kot ben­gal­ski. Odrębna linia azja­tycka, obej­mu­jąca manule i taraje, także odga­łę­ziła się w tym cza­sie4.

Zaska­ku­jąco mało wiemy o dzi­kich kotach Żyznego Pół­księ­życa i tere­nów przy­le­głych (zob. kap­suła „Ewo­lu­cja kotów”). Wyniki badań arche­olo­gicz­nych wska­zują, że 10 tysięcy lat temu żyło ich w tym regio­nie kilka gatun­ków zwa­bio­nych obfi­to­ścią myszy. Wiemy też, że nieco póź­niej sta­ro­żytni Egip­cja­nie trzy­mali pewną liczbę oswo­jo­nych kotów bagien­nych (Felis chaus). Są one zna­cząco więk­sze od żbi­ków, ważą od pię­ciu do dzie­się­ciu kilo­gra­mów i są wystar­cza­jąco silne, by upo­lo­wać młodą gazelę albo jele­nia aksis. Cho­ciaż ich zwy­kła dieta obej­muje także gry­zo­nie, zapewne zbyt­nio rzu­cały się w oczy, by mogły się dostać do spi­chle­rzy. Albo też po pro­stu miały cha­rak­ter wyklu­cza­jący współ­ży­cie z czło­wie­kiem. Dys­po­nu­jemy dowo­dami, że Egip­cja­nie pró­bo­wali przy­spo­so­bić je do zwal­cza­nia szkod­ni­ków, ale naj­wy­raź­niej bez więk­szego powo­dze­nia.

Kot bagienny

Współ­cze­śnie z nimi wystę­po­wały koty pustynne (Felis mar­ga­rita), dłu­go­uche nocne dra­pież­niki polu­jące z wyko­rzy­sta­niem bar­dzo czu­łego słu­chu. Nie czują dużego lęku przed czło­wie­kiem, więc mogły być dobrymi kan­dy­da­tami do oswo­je­nia i udo­mo­wie­nia. Jed­nakże są one miesz­kań­cami pustyni – ich pode­szwy pora­sta gęste futro chro­niące łapy przed gorą­cym pia­skiem – więc rzadko miały oka­zję zna­leźć się w pobliżu spi­chrzów ze zbo­żem: Natu­fij­czycy osie­dlali się głów­nie na obsza­rach leśnych.

W miarę jak ludzka cywi­li­za­cja roz­prze­strze­niała się na wschód, nie­uchron­nie nawią­zy­wała kon­takty z kolej­nymi gatun­kami kotów. W Chan­hu­daro, mie­ście tzw. kul­tury harap­pań­skiej w doli­nie Indusu (dzi­siej­szy Paki­stan), arche­olo­dzy zna­leźli gli­nianą cegłę sprzed 5000 lat z odci­skiem łapy kota, na który nało­żył się podobny odcisk łapy psiej. Ponie­waż tego rodzaju cegły po ufor­mo­wa­niu suszono na słońcu, można przy­pusz­czać, że kot prze­biegł przez świeżą cegłę ści­gany przez psa. Odcisk ten jest więk­szy niż łapa kota domo­wego, a jego płe­twia­sty kształt i dłu­gie pazury wska­zują na taraja (Felis viver­rina), który wystę­puje dzi­siaj na wschód i połu­dnie od doliny Indusu, aż po indo­ne­zyj­ską Suma­trę, nato­miast nie spo­tyka się go w Żyznym Pół­księ­życu. Kot ten jest zna­ko­mi­tym pły­wa­kiem i spe­cja­li­zuje się w polo­wa­niu na ryby oraz ptaki wodne. Cho­ciaż nie gar­dzi także drob­nymi gry­zo­niami, trudno przy­pusz­czać, by mógł się cał­ko­wi­cie prze­sta­wić na dietę zło­żoną z myszy, więc rów­nież nie był dobrym kan­dy­da­tem do udo­mo­wie­nia.

Kot pustynny

Jesz­cze dalej na wschód mamy co naj­mniej dwa kolejne gatunki kotów, które porzu­ciły życie w dzi­czy, by wyko­rzy­sty­wać plagę szkod­ni­ków tra­piącą ludz­kie zasoby żyw­no­ści. W Azji Środ­ko­wej i sta­ro­żyt­nych Chi­nach spo­ra­dycz­nie oswa­jano i trzy­mano do zwal­cza­nia gry­zoni manule (zwane też kotami Pal­lasa na cześć nie­miec­kiego przy­rod­nika, który jako pierw­szy je skla­sy­fi­ko­wał). Manul ma naj­dłuż­szą sierść spo­śród wszyst­kich koto­wa­tych, tak długą, że włosy nie­mal cał­ko­wi­cie prze­sła­niają uszy. Nato­miast w pre­ko­lum­bij­skiej Ame­ryce Środ­ko­wej rolę tępi­ciela szkod­ni­ków speł­niał praw­do­po­dob­nie na wpół oswo­jony jagu­arundi, kot przy­po­mi­na­jący z wyglądu wydrę. Żaden z tych gatun­ków nie docze­kał się peł­nego udo­mo­wie­nia i żaden nie jest bez­po­śred­nim przod­kiem dzi­siej­szych kotów domo­wych.

Manul

Ze wszyst­kich tych roz­ma­itych gatun­ków dziko żyją­cych kotów tylko jeden został z powo­dze­niem udo­mo­wiony. Zaszczyt ten przy­pada żbi­kowi nubij­skiemu (Felis silve­stris lybica)5, co wyka­zały bada­nia DNA. W prze­szło­ści zarówno uczeni, jak i hodowcy przy­pusz­czali, że nie­które rasy kotów domo­wych powstały jako krzy­żówka z innymi gatun­kami – na przy­kład owło­sione pode­szwy kota per­skiego są podobne do łap kota pustyn­nego, a jego piękne futro w pew­nym stop­niu przy­po­mina manula. Jed­nakże mate­riał gene­tyczny wszyst­kich kotów domo­wych – syjam­skich, per­skich czy mie­szań­ców – nie wyka­zuje żad­nego związku z tymi gatun­kami ani zresztą z żad­nymi innymi. Z jakie­goś powodu tylko żbik nubij­ski zdo­łał wto­pić się w spo­łecz­ność ludzką, wypie­ra­jąc wszyst­kich kon­ku­ren­tów i roz­prze­strze­nia­jąc się osta­tecz­nie na cały świat. Cho­ciaż nie jest łatwo wyod­ręb­nić cechy, które przy­nio­sły mu ten suk­ces, naj­wy­raź­niej wystę­po­wały one w takim zesta­wie jedy­nie u dzi­kich kotów z Bli­skiego Wschodu.

Jagu­arundi

Żbik (Felis silve­stris) wystę­puje dziś w Euro­pie, Afryce i Azji Środ­ko­wej, a także w Azji Wschod­niej, gdzie praw­do­po­dob­nie wyewo­lu­ował. Podob­nie jak wiele dra­pież­ni­ków, choćby wilk, zaj­muje obec­nie izo­lo­wane, odle­głe od sie­bie tery­to­ria, na któ­rych unik­nął zagłady z ręki ludzi. Nie zawsze tak było. Pięć tysięcy lat temu w niektó­rych oko­li­cach mięso żbika ucho­dziło naj­wy­raź­niej za przy­smak; wysy­pi­ska śmieci pozo­sta­wione przez miesz­kań­ców jezior­nych osad na palach w Niem­czech i Szwaj­ca­rii zawie­rają liczne jego kości6. Żbiki musiały być w tam­tych cza­sach bar­dzo roz­po­wszech­nione, ina­czej nie spo­ży­wano by ich w takich ilo­ściach. Na prze­strzeni stu­leci ich liczeb­ność malała, gdyż były spy­chane w głąb lasów przez roz­wi­ja­jącą się kul­turę rolną, odbie­ra­jącą im natu­ralne śro­do­wi­sko życia. Wyna­la­zek broni pal­nej spra­wił, że na wielu obsza­rach zostały cał­ko­wi­cie wytę­pione. W XIX wieku w nie­któ­rych kra­jach euro­pej­skich, m.in. w Wiel­kiej Bry­ta­nii, Niem­czech i Szwaj­ca­rii7, zali­czano je do szkod­ni­ków ze względu na straty, jakie rze­komo powo­do­wały w dzi­kiej zwie­rzy­nie i inwen­ta­rzu domo­wym. Dopiero ostat­nio, dzięki utwo­rze­niu rezer­wa­tów przy­rody i lep­szemu zro­zu­mie­niu waż­nej roli, jaką dra­pież­niki odgry­wają w sta­bi­li­za­cji eko­sys­te­mów, żbiki poja­wiły się ponow­nie na takich tere­nach, jak Bawa­ria, gdzie nie widy­wano ich od setek lat.

Wśród żbi­ków wyróż­nia się obec­nie kilka odmian czy też ras. Są to: żbik euro­pej­ski Felis silve­stris silve­stris, żbik nubij­ski Felis silve­stris lybica, żbik połu­dnio­wo­afry­kań­ski Felis silve­stris cafra oraz indyj­ski kot pustynny Felis silve­stris ornata8. Wszyst­kie te koty mają podobną powierz­chow­ność i mogą się krzy­żo­wać tam, gdzie ich zasięgi się nakła­dają. Być może piątą odmianą jest bar­dzo rzadki chiń­ski kot pustynny Felis bieti, który, jak wynika z badań DNA, oddzie­lił się od głów­nej linii w przy­bli­że­niu ćwierć miliona lat temu. Nie­wy­klu­czone, że jest to już odrębny gatu­nek, gdyż nie znamy żad­nych jego krzy­żó­wek z pozo­sta­łymi kotami, ale może to być sku­tek braku oka­zji, nie zaś bariery bio­lo­gicz­nej, gdyż chiń­skie żbiki żyją tylko na nie­wiel­kim i trudno dostęp­nym tery­to­rium w pro­win­cji Syczuan.

Żbiki z róż­nych czę­ści świata róż­nią się istot­nie, jeśli idzie o łatwość oswo­je­nia. Do udo­mo­wie­nia zaś może dojść tylko wtedy, gdy zwie­rzęta są na tyle oswo­jone, żeby wycho­wy­wać potom­stwo w bli­sko­ści ludzi. Nie jest nie­spo­dzianką, że te spo­śród mło­dych, które są naj­le­piej uspo­so­bione do życia z czło­wie­kiem i w jego śro­do­wi­sku, pozo­staną na miej­scu i będą się na­dal roz­mna­żać, pod­czas gdy inne naj­pew­niej powrócą do stanu dzi­ko­ści. Po kilku poko­le­niach taka powta­rza­jąca się „selek­cja natu­ralna” dopro­wa­dzi stop­niowo do zmiany geno­typu zwie­rząt w kie­runku lep­szej adap­ta­cji do współ­ży­cia z ludźmi. Praw­do­po­dob­nie ci ostatni rów­nież przy­czy­nią się do inten­sy­fi­ka­cji doboru natu­ral­nego, kar­miąc bar­dziej przy­ja­zne okazy, a odpę­dza­jąc te, które gryzą i dra­pią. Taki pro­ces nie może się jed­nak roz­po­cząć bez wcze­śniej­szego ukształ­to­wa­nia się pew­nych gene­tycz­nych pod­staw oswo­je­nia, a w przy­padku żbi­ków roz­kład takich cech by­naj­mniej nie jest rów­no­mierny. Współ­cze­śnie w nie­któ­rych czę­ściach świata bra­kuje odpo­wied­niego „surowca” do udo­mo­wie­nia, pod­czas gdy w innych per­spek­tywy są znacz­nie lep­sze.

Histo­ryczne roz­miesz­cze­nie odmian żbika

Wiemy na przy­kład, że cztery wymie­nione odmiany żbi­ków róż­nią się łatwo­ścią oswo­je­nia. Żbik euro­pej­ski jest więk­szy i masyw­niej zbu­do­wany niż typowy kot domowy i ma cha­rak­te­ry­styczny, krótki ogon z gru­bym, czar­nym zakoń­cze­niem. Mimo to z więk­szej odle­gło­ści bar­dzo przy­po­mina zwy­kłego prę­go­wa­nego kota – a ponie­waż należy do naj­bar­dziej ostroż­nych dzi­kich zwie­rząt, więk­szość ludzi nie może marzyć o tym, by zoba­czyć go z bli­ska. Wynika to z jego cech gene­tycz­nych, a nie z warun­ków, w jakich żyje: ci nie­liczni ludzie, któ­rzy pró­bo­wali oswoić żbika, osią­gnęli bar­dzo mizerne rezul­taty. W 1936 roku foto­graf przy­rody Fran­ces Pitt pisała:

Od dawna ucho­dziło za pew­nik, że euro­pej­skiego żbika nie da się oswoić. W swoim cza­sie nie dawa­łam temu wiary. (…) Mój opty­mizm zachwiał się, kiedy zapo­zna­łam się z Bel­ze­bu­biną, Kró­lową Dia­błów. Przy­wie­ziono ją z gór­skiej czę­ści Szko­cji – pod­ro­śnięte kocię, wście­kle pry­cha­jące i dra­piące. Jej bla­do­zie­lone śle­pia wpa­try­wały się w ludzi z dziką nie­na­wi­ścią i żadne wysiłki zmie­rza­jące do nawią­za­nia z nią bar­dziej przy­ja­znych rela­cji nie przy­no­siły rezul­tatu. W miarę dora­sta­nia była coraz mniej lękliwa, ale to tylko wzma­gało jej dzi­kość9.

Pitt wzięła póź­niej na wycho­wa­nie jesz­cze młod­szego kociaka płci męskiej, w nadziei że Bel­ze­bu­bina była po pro­stu za duża, kiedy zaczy­nano ją oswa­jać. Imię Sza­tan, które mu nadała, świad­czy pew­nie o tym, że obco­wa­nie z nim od początku było nie­ła­twe. Kiedy kot pod­rósł i nabrał pew­no­ści sie­bie, nie dawał się już dotknąć. Przyj­mo­wał wpraw­dzie pokarm z ręki, ale pry­chał przy tym i war­czał, a następ­nie szybko się wyco­fy­wał. Nie był jed­nak pato­lo­gicz­nie agre­sywny, jedy­nie nie­na­wi­dził ludzi. Kiedy był jesz­cze młody, Pitt zapo­znała go z domową kotką Beauty, wobec któ­rej był „zupeł­nie grzeczny i przy­ja­zny”. Kiedy kocicę zabie­rano z jego klatki, „bar­dzo to prze­ży­wał, wypeł­niał powie­trze chry­pli­wymi wrza­skami. Jego głos był dono­śny i nie­przy­jemny”. Sza­tan i Beauty wydali kilka mio­tów kociąt; wszyst­kie miały zewnętrzne cechy żbi­ków. Nie­które z nich, mimo że wycho­wy­wały się od początku wśród ludzi, po doro­śnię­ciu sta­wały się rów­nie dzi­kie jak ich ojciec. Inne oka­zy­wały wię­cej przy­jaźni Pitt i jej rodzi­com, ale pozosta­wały nie­ufne wobec nie­zna­jo­mych. Doświad­cze­nia Pitt ze szkoc­kimi żbi­kami wydają się typowe: rów­nież Mike’owi Tom­kie­sowi, Czło­wie­kowi z Dzi­czy1, nie udało się oswoić dwóch samic żbika, sióstr Cleo i Patry, które trzy­mał w swoim odosob­nio­nym domu na brzegu jed­nego ze szkoc­kich jezior10.

Nie­wiele wiemy o indyj­skim kocie pustyn­nym, ale on rów­nież ucho­dzi za trud­nego do oswo­je­nia. Odmiana ta wystę­puje od połu­dnio­wych i wschod­nich wybrzeży Morza Kaspij­skiego na połu­dnie poprzez Paki­stan po pół­noc­no­in­dyj­skie stany Gudża­rat, Radża­stan i Pen­dżab, a na wschód przez Kazach­stan po Mon­go­lię. Jego futro jest zwy­kle jaśniej­sze niż u innych odmian i pla­mi­ste, a nie prę­go­wane. Podob­nie jak inne żbiki, spo­ra­dycz­nie osie­dla się w pobliżu ludz­kich gospo­darstw, przy­cią­gany przez obfi­tość gry­zoni, ale ni­gdy nie czyni kolej­nego kroku w kie­runku udo­mo­wie­nia – nie akcep­tuje obec­no­ści czło­wieka. Mamy dane, iż w kul­tu­rze harap­pań­skiej oswa­jano kara­kale, dłu­go­no­gie, śred­niej wiel­ko­ści koty z cha­rak­te­ry­stycz­nymi pędzel­kami na uszach, a także koty bagienne, nie wspo­mi­na­jąc o taraju, który pozo­sta­wił w Harap­pie odcisk łapy na cegle. Nie ma nato­miast żad­nych śla­dów kotów pustyn­nych. Bio­lo­dzy i hodowcy długo podej­rze­wali, że koty syjam­skie mogą być krzy­żówką kota domo­wego z pustyn­nym, wyni­kiem parze­nia się wcze­snych kotów domo­wych z dzi­kimi żbi­kami, do czego docho­dziło gdzieś w oto­cze­niu doliny Indusu. Jed­nakże u żad­nego egzem­pla­rza kota syjam­skiego i ras pokrew­nych uczeni nie odna­leźli wzoru DNA wła­ści­wego kotom pustyn­nym. Obec­nie przyj­muje się, że koty syjam­skie wywo­dzą się od żbi­ków z Bli­skiego Wschodu i Egiptu – ponie­waż w połu­dniowo-wschod­niej Azji nie wystę­pują żadne koty z gatunku silve­stris, musiały one przy­być z zachodu już jako zwie­rzęta w pełni udo­mo­wione.

Żbiki z Afryki Połu­dnio­wej i Nami­bii wyka­zują podobną odmien­ność gene­tyczną. Wyod­ręb­niły się z pier­wot­nej popu­la­cji w pół­noc­nej Afryce i migro­wały na połu­dnie około 175 tysięcy lat temu, mniej wię­cej w tym samym cza­sie, gdy przod­ko­wie indyj­skiego kota pustyn­nego ruszyli na wschód. Nie jest jasne, gdzie prze­biega gra­nica mię­dzy żbi­kami połu­dnio­wo­afry­kań­skimi a nubij­skimi – nie prze­ba­dano dotych­czas DNA tych zwie­rząt w żad­nej czę­ści kon­ty­nentu poza Repu­bliką Połu­dnio­wej Afryki i Nami­bią. Żbiki z Nige­rii są pło­chliwe, a zara­zem agre­sywne i trudne do oswo­je­nia. Te z Ugandy nie­kiedy bar­dziej tole­rują ludzi, ale wiele z nich ma wygląd nie­ty­powy dla gatunku – który w tym rejo­nie wyróż­nia się rudo­brą­zo­wym tyłem uszu – więc są praw­do­po­dob­nie mie­szań­cami i za ich przy­ja­zne zacho­wa­nie odpo­wiada domieszka „udo­mo­wio­nych” genów. Więk­szość bez­pań­skich kotów w tym regio­nie nosi cechy wska­zu­jące, że miały wśród przod­ków żbika, więc w wielu miej­scach Afryki zaciera się roz­róż­nie­nie mię­dzy żbi­kiem, bez­pań­skim „ulicz­ni­kiem” i nie­ra­so­wym kotem domo­wym.

Żbiki z Zim­ba­bwe – przy­pusz­czal­nie nale­żące do odmiany połu­dnio­wo­afry­kań­skiej – są dobrym przy­kła­dem. W latach sześć­dzie­sią­tych XX wieku przy­rod­nik i muze­al­nik Reay Smi­thers wycho­wał w swoim domu w ówcze­snej Połu­dnio­wej Rode­zji parę samic żbika, Goro i Komani11. Obie były na tyle oswo­jone, że wypusz­czano je z kla­tek, cho­ciaż nie jed­no­cze­śnie, gdyż wów­czas rzu­cały się na sie­bie. Pew­nego razu Komani prze­pa­dła na cztery mie­siące, po czym pew­nego wie­czoru Smi­thers zoba­czył ją w świe­tle latarki. „Zawo­ła­łem żonę, do któ­rej Komani była szcze­gól­nie przy­wią­zana. Usie­dli­śmy razem i żona łagod­nym gło­sem przy­wo­ły­wała kocicę po imie­niu. Minął cały kwa­drans, zanim wresz­cie zare­ago­wała i przy­bie­gła do nas. Przy­wi­ta­nie było poru­sza­jące. Komani rado­śnie mru­czała i ocie­rała się o nogi żony”.

W iden­tyczny spo­sób zacho­wuje się kot domowy, spo­ty­ka­jąc po roz­łące swo­jego wła­ści­ciela, i na tym nie koń­czą się podo­bień­stwa. Zarówno Goro, jak i Komani przy­jaź­nie odno­siły się do psów Smi­thersa, ocie­rały się o ich nogi i wspól­nie z nimi zwi­jały się w kłę­bek przed komin­kiem. Codzien­nie też demon­stro­wały swoje przy­wią­za­nie do samego Smi­thersa, odtwa­rza­jąc wylewne zacho­wa­nia zwy­kłych kotów domo­wych.

Te kocice ni­gdy nie robią niczego poło­wicz­nie. Kiedy na przy­kład wra­cają po dniu nie­obec­no­ści, zacho­wują się nad­zwy­czaj przy­mil­nie. Nie zwa­żają wtedy na to, co robi czło­wiek: ładują się na papiery roz­ło­żone na biurku i ocie­rają się o twoją twarz lub dło­nie, wska­kują ci na ramiona, wpy­chają się pomię­dzy cie­bie a czy­taną książkę, tarzają się po niej, mru­cząc i prze­cią­ga­jąc się, sło­wem – doma­gają się od cie­bie nie­po­dziel­nej uwagi.

Być może jest to natu­ralne zacho­wa­nie wycho­wa­nego w domu żbika połu­dnio­wo­afry­kań­skiego, ale bar­dziej praw­do­po­dobne wydaje się to, że Goro i Komani, choć nie­wąt­pliwe żbiki pod wzglę­dem wyglądu zewnętrz­nego i zdol­no­ści łowiec­kich, miały jed­nak w swoim DNA domieszkę pocho­dzącą od kota domo­wego, z któ­rym krzy­żo­wali się ich przod­ko­wie. Zakres hybry­dy­za­cji żbi­ków połu­dnio­wo­afry­kań­skich i kotów domo­wych ujaw­niły nie­dawne bada­nia sekwen­cji DNA, które pobrano od dwu­dzie­stu czte­rech domnie­ma­nych żbi­ków. Z tej liczby osiem osob­ni­ków zdra­dzało pewne cechy zewnętrzne wła­ściwe kotom. Pod­czas badań pro­wa­dzo­nych w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, Wiel­kiej Bry­ta­nii i Repu­blice Połu­dnio­wej Afryki stwier­dzi­łem, że dzie­sięć z dwu­na­stu żbi­ków połu­dnio­wo­afry­kań­skich wyka­zy­wało przy­ja­zne nasta­wie­nie do swo­ich opie­ku­nów, a dwa z nich stale ocie­rały się o nich i ich lizały12. Zacho­wa­nie takie wyraź­nie suge­ruje, że były to mie­szańce. Nato­miast te, które w ogóle nie pozwa­lały się doty­kać, praw­do­po­dob­nie były żbi­kami czy­stej krwi. Osiem osob­ni­ków, któ­rych reak­cje były pośred­nie, mogło nale­żeć do każ­dej z tych kate­go­rii.

Krzy­żo­wa­nie się żbi­ków z kotami domo­wymi nie ogra­ni­cza się do połu­dnio­wej Afryki. W jed­nym z badań u pię­ciu z sied­miu dzi­kich kotów schwy­ta­nych w Mon­go­lii zna­le­ziono frag­menty DNA pocho­dzące od kota domo­wego, a tylko dwa były „czy­stymi” kotami pustyn­nymi. Ja sam pod­czas prac nad kotami w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych stwier­dzi­łem, że z dwu­na­stu zwie­rząt tej odmiany trzy­ma­nych w nie­woli tylko trzy kie­dy­kol­wiek spon­ta­nicz­nie zbli­żyły się do swo­jego opie­kuna, a zale­d­wie jeden ocie­rał się o jego nogi. Z pro­por­cji ich mate­riału DNA można wno­sić, że naj­pew­niej wszyst­kie one były mie­szań­cami, cho­ciaż wyglą­dały jak typowe koty pustynne. Pod­czas tych samych badań DNA dzi­kich kotów oka­zało się, że pra­wie trze­cia część „żbi­ków” prze­ba­da­nych we Fran­cji miała wśród przod­ków koty domowe13. Dzięki poja­wie­niu się badań DNA łatwo jest wykryć przy­padki krzy­żo­wa­nia się, jeśli miej­scowe żbiki są gene­tycz­nie odmienne od kotów domo­wych – a tak jest w połu­dnio­wej Afryce, cen­tral­nej Azji i Euro­pie. Stwier­dze­nie, czy mamy do czy­nie­nia z dzi­kim zwie­rzę­ciem, czy z krzy­żówką, jest o wiele trud­niej­sze tam, gdzie domowe i dzi­kie koty mają nie­mal iden­tyczny mate­riał gene­tyczny, czyli na obsza­rze Żyznego Pół­księ­życa – kolebki żbika nubij­skiego.

Mike Tom­kies (ur. 1928) – znany bry­tyj­ski przy­rod­nik i pisarz, który spę­dził pra­wie czter­dzie­ści lat w bez­lud­nych zakąt­kach Kanady, Szko­cji i Hisz­pa­nii. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki